Od dawien dana intrygował mnie problem
wysycenia. Istnieje ono na przykład istnieniem związków chemicznych. Do
cząsteczki trwałego związku chemicznego raczej nie przyłącza się żaden atom
dodatkowy. Pomijam tu możliwość wiązań w sieci krystalicznej, pomijam to, że
same cząsteczki w bardzo bliskim zasięgu oddziaływują jak dipole, kwadrupole, multipole. Nie w tym rzecz. Chodzi
w ogóle o sam fakt istnienia wysycenia. Na przykład cząsteczka metanu,
najprostszy przykład węglowodoru nasyconego. Pole wokół atomu węgla wystarcza
jedynie na to, by przyłączyć się mogły tylko cztery atomy wodoru. Już bardzo
dawno, chyba ze czterdzieści lat temu nurtował mnie problem wysycenia podczas
oddziaływania, w szczególności grawitacyjnego. Czy obecność innych ciał wokół
źródła pola, ma wpływ na łączne pole wszystkich i oczywiście samo pole wokół
niego? Czy istnieje możliwość jego wysycenia, jakby likwidacji pola z powodu
uczestnictwa w oddziaływaniu wystarczajacej liczby ciał, elementów układu?
Intuicja podpowiadała mi, że tak. Brak wysycenia czyniłby energię pola
nieskończoną, co w gruncie rzeczy przeczyłoby zasadzie jej zachowania. W
literaturze nie zetknąłem się z czymś takim. Czy wysycenie jest po prostu
nierelewantne dlatego, gdyż nauka o grawitacji poszła w kierunku nie
konsystentnym z kwantowym widzeniem spraw? Być może. Czyżby uważano, że nie
istnieje żadne ograniczenie, że może być nieskończenie wiele źrodeł, że
wystarczy zasada superpozycji? Czyżby uważano, że to błahostka, tuzinkowość?
Wprost nie istnieje żaden problem? Dywan? A mi to wysycenie kojarzy
się z dualnością grawitacji.
Wyobrażałem sobie (w tych dawnych czasach), może trochę
infantylnie, atom, a także źródło pola grawitacyjnego, jako kulkę z rękami,
których liczba jest ograniczona (mimo wszystko). „Przecież energia zawarta w
polu grawitacyjnym wokół ciała nie może być nieskończenie wielka. Nie
może być nieskończenie wielka, a wraz z tym ograniczona, ponieważ wokół ciał
mniej masywnych pole jest słabsze. Nie nieskończenie wielka, nawet jeśli chodzi
tylko o gęstość energii.” [W innych rozważaniach
wysnułem hipotezę, że łączna
energia pola wokół źródła punktowego równa jest połowie masy spoczynkowej
źródła (ze znakiem minus).] Już istnienie zróżnicowania pól w zależności od
masy ciał-źródeł było wystarczającą przesłanką i motywacją dla zastanowień i
przemyśleń. Ciało o większej masie ma tych „rąk” wiecej, niż ciało o masie
mniejszej. Łączna energia zawarta w polu wokół niego jest większa. To by
sugerowało nawet jakąś formę skwantowania – także grawitacji. To samo
oczywiście dotyczy wszystkich ciał. Ciała biorą się za ręce. Im są bliżej
siebie, tym więcej rąk podaje sobie ręce, tym bardziej związane są te ciała ze
sobą. Może więc zaistnieć sytuacja, w której zajęte są wszystkie ręce. Nie ma
wolnych. Wówczas taki układ po prostu jest grawitacyjnie wysycony. Wokół niego
nie ma pola grawitacyjnego, co także oznacza zerową masę. Co nam to przypomina?
Czy to wyłącznie naiwne (by nie powiedzieć:
infantylne) spekulacje?
A jednak mamy tu mały problem. Wszystko tu pięknie
pod warunkiem, że masy ciał są sobie równe (ta sama liczba „rąk”). To jednak
przypadek (nawet bardzo) szczególny. A jeśli masy nie są sobie równe (co na
ogół ma miejsce)? To nie jest osiągalne zero? A przecież z rozważań (ogólnych),
dotyczących punktów materialnych wynika, że masa grawitacyjna układu może
zerować się także, gdy masy są zróżnicowane. Czy zatem model z „rękami” jest
niewypałem? Jest zbyt prosty? Coś mi się wydaje, że, widocznie (po co od razu
dać za wygraną), mógłby być ten model spójny tylko dla układów najbardziej
elementarnych. Za chwilkę zobaczymy, co uzasadnia tę nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz