środa, 24 kwietnia 2019

7. Ciąg dalszy na temat dualizmu korpuskularno-falowego

    Na bazie modelu drgań grawitacyjnych elsymonu, który nie musi być przecież fotonem, istnienie „fal materii”, które wypłynęły z hipotezy de Broglie, jest rzeczą jak najbardziej naturalną. W obydwu przypadkach dualizmu chodzi bowiem o superpozycję pól grawitacyjnych pochodzących od drgań własnych elsymonów (bądź fotonów, bądź cząstek masywnych) tworzących dany układ. Te zintegrowane drgania tworzą określony porządek przestrzenny uwarunkowany przez cechy układu. My dostrzegamy to na przykład jako dyfrakcję elektronów. To jeden z aspektów kwantyzacji. Oscylacje pól grawitacyjnych, zrezonowane we wspólną jakość przestrzenną, w wymiarze naszej percepcji, ujawniają się bądź jako fale elektromagnetyczne, bądź jako fale materii, o których istnieniu wiemy z obserwacji interferencji np. elektronów przechodzących przez sieć krystaliczną. Dziś interpretacja fal materii (w szczególności) ma charakter probablistyczny, bo taki może mieć w naszej skali i na bazie doktryny obserwowalności. Po prostu fenomenologicznie.
    W świecie plankonów zaś skwantowanie polega z jednej strony na dyskretności możliwych stanów (w związku z ziarnistością, jaką sobą reprezenują), a z drugiej na uwarunkowaniach rezonansowych w związku z ich drganiami grawitacyjnymi. [Á propos ziarnistość. Czy istniałaby gdyby nie istniał byt elementarny absolutnie i niepodzielny? To już chyba pytanie retoryczne (nie dla wszystkich).] Jak widać, mamy tu do czynienia z bezpośrednim związkiem ziarnistości, a więc i dyskretności stanów układów z falowością, mamy wprost nierozdzielność tych dwóch aspektów skwantowania. Mechanika kwantowa jest w stanie to opisać, na przykład rozwiązując równanie falowe Schrödingera dla określonej, zadanej z góry sytuacji. Fala prawdopodobieństwa” ma więc swe podłoże w archegrawitacji plankonów. Zaletą tego modelu jest manifestująca się jedność świata, polegająca na tym, że nawet w skali najbardziej elementarnej, świat pozostaje tym samym światem, a przy tym znika zróżnicowanie, ujawniające się w naszej skali istnieniem czterech rodzajów oddziaływania. Jak już zdążyliśmy stwierdzić wcześniej, w skali subelsymonowej wszystkie te oddziaływania są zunifikowane – sprowadzają się do grawitacji. W modelu naszym ta właśnie cecha jedności manifestuje się w sposób wyraźny i nawet jednoznaczny. [Dla niejednego fizyka, nawet do dziś (a co dopiero dla Einsteina), ta probablistyczność kwantowa, jest źródłem napięcia, intelektualnego dyskomfortu. Ta niematerialność fali prawdopodobieństwa, wprost zaprasza do przemyśleń, a nawet do wniosku, że to nieostatnie słowo nauki, że to tymczasowa interpretacja „z braku laku”. Tu przypomina się tzw. paradoks EPR (Einstein-Podolski-Rosen). Być może nadszedł czas, by się i tym zająć, by rzecz ponownie przemyśleć.]

    Sięgając do podstaw możemy zaryzykować twierdzenie, że źródłem  wszelkiej falowości jest istnienie dualności kierunku oddziaływań: przyciąganie i odpychanie. „Gra” przyciągań i odpychań w układzie nieprzeliczalnej mnogości elementów jawi się nam jako fala: elektromagnetyczna lub...fala prawdopodobieństwa. Odpowiada to zresztą duchowi mechaniki kwantowej. My jednak już skojarzyliśmy falę prawdopodobieństwa z grawitacją elementarną. To był nasz krok do przodu (mam nadzieję, że nie na skraju przepaści). [Od razu też pada pytanie (dość aroganckie i światoburcze, by nie powiedzieć: „naiwne”): Czy mogą istnieć fale grawitacyjne jeśli grawitacja, to wyłącznie przyciąganie?]

     W świetle powyższych wywodów istnienie odpychania grawitacyjnego (w związku z dualnością) jest najbardziej elementarnym źródłem tej falowości. Z punktu widzenia naszych obserwacji, tak fale elektromagnetyczne, jak i fale materii, określają porządek probablistyczny organizacji przestrzeni. Tak fotony, jak i cząstki masywne, dają znać o sobie w swym źródle, oraz w miejscu, do którego docierają (ekran). W przestrzeni dzielącej te dwa stanowiska ujawnia się ich falowość, manifestująca się dyfrakcją i interferencją. W tym kontekście absolutnie nie ma miejsca dla monopoli magnetycznych, przewidywanych przez teorie GUT i potrzebna była nawet inflacja by je zmieść najwcześniej jak tylko można. Być może w teorii tej monopole pojawiły się tylko dlatego, gdyż bazuje ona na przeświadczeniu o „monopolistycznej” grawitacji, choć oddziaływanie to jest właściwie pominięte w tej teorii. [Oto przejaw konsekwencji (...) dzisiejszej nauki.] Zgodnie z poglądem zaprezentowanym tu, grawitacja jest matką wszystkich oddziaływań, jest oddziaływaniem pierwotnym, w gruncie rzeczy jedynym istniejącym. Pozostałe zawdzięczają swe istnienie właściwie faktowi istnienia także odpychania grawitacyjnego i są przejawem charakteru określonych, powtarzalnych (tak, jak cztery zasady azotowe, współtworzące cząsteczkę DNA) struktur, których „wizytówką” są wytwarzane przez nie pola (silne lub elektrosłabe).

    Grawitacja spaja też wszystko tym, że likwiduje dychotomię deterministyczno-indeterministyczną naszych metod poznawania świata. Stanowi też o unifikacji wszystkich rodzajów oddziaływań. Albert Einstein do końca swych dni nie mógł strawić probablistycznej interpretacji mechaniki kwantowej. Sławna jego sentencja: „Bóg nie gra w kości” wyraża to wymownie. Rację miał widząc w grawitacji klucz do zunifikowanego opisu Przyrody. Być może nasze ustalenia konsystentne są z tym, co Einstein intuicyjnie czuł i do czego dążył.
    Przed stu laty było zbyt wcześnie – oto przyczyna tego, że w krótkim czasie po ogłoszeniu ogólnej teorii względności (1915), za sprawą działań licznych uczonych, teoria rozwinęła się w kierunku nie koniecznie właściwym. Rozmnożyły się liczne teorie, jak gałęzie drzewa, wszystkie zgodne z równaniami Einsteina, mającymi przecież niezliczoną liczbę rozwiązań – w tym siła teorii, oraz... jej słabość. Te wszystkie liczne rozwiązania nie są już dziełem Einsteina, lecz jego kontynuatorów.
   Mamy dziś także dziesiątki różnych modeli Wszechświata, bazujacych na ogólnej teorii względności, matematycznie eleganckich, choć tyle mają one wspólnego z rzeczywistością, co nic. I wcale nie przybliżają do prawdy. Zwiększają za to objętość encyklopedii. Gałęzie kończące się na pojedynczych, choć niezliczonych pędach (bez pąków). Niezliczone fraktale. Młodzi przecież mają prawo do marzeń o sławie. Wbrew pozorom, jest to dość problematyczne, bo przecież prawda jest tylko jedna. Czy to pewne, że teoria rozwinęła się we właściwym kierunku (że wybrała właściwą gałąź)? Przecież cała ta (jak każda) fraktalność zaczyna się od formy podstawowej, elementarnej. Więc po co włazić na to drzewo? Przecież każdy z konarów, pod ciężarem mnogości możliwych wariantów, odłamie się. To już lepiej (i szybciej) upiłować go u nasady...  Dla przykładu mamy stałą kosmologiczną wraz z ciemną energią, równanie Friedmanna z trzema opcjami. Jeśli idea fraktalizuje się, to znak, że trzeba pójść inną drogą. Jakże trudno tę prostą rzecz uzmysłowić sobie.
    Ograniczoność teoriii manifestuje się szczególnie w świecie małości. Z powodu twierdzenia, że grawitacja, to wyłącznie przyciąganie, mamy kłopoty z osobliwością, grawitacja umyka renormalizacji. Także przyjęcie „grawitacyjnej dylatacji czasu”, choćby lokalnej, za fakt przyrodniczy, pozostaje w sprzeczności z jednością, integralnością Wszechświata w jego rozwoju (jako całość). Zwróciłem już na to uwagę w innych miejscach.     
    
     W czasach Einsteina było jeszcze za wcześnie. Czy także dziś? Minęło już sto lat. Może za kolejne sto lat ktoś odkopie moje popełnienia...

sobota, 13 kwietnia 2019

6.Czym jest próżnia? Związek „skruszania się” z sukcesywnym wzrostem masy Wszechświata


Tu warto się zastanowić. Próżnia nie jest całkiem pusta. Zgodne to jest z dzisiejszym widzeniem spraw, z tym, że oficjalnie chodzi o (dość zagadkową) energię próżni. Natomiast zgodnie z naszym modelem, pełno w niej plankonów. Nie widzimy ich z wiadomych (już) przyczyn. Rozszerzający się Wszechświat tworzy więc miejsce dla nowych, umożliwiając tym stopniowy rozpad fotonów. Tuż powyżej zauważyłem, że zjawisko to, jeśli w ogóle ma miejsce w rzeczywistości, a nie tylko w mej skołatanej wyobraźni, powinno mieć charakter kwantowy, gdyż „gubienie plankonów” i fotonów elementarnych, nie jest przecież procesem o charakterze ciągłym. „Co jaki czas (w uśrednieniu) następuje?” – także o to można by zapytać, a nawet spróbować odpowiedzieć. I na to (z bożą pomocą) przyjdzie czas. Już rozważanie tej kwestii jest wielkim postępem. Oto jeszcze jedna korzyść z przyjęcia istnienia bytu elementarnego absolutnie. Dla przypomnienia, masa Plancka jest bardzo duża w porównaniu z masą cząstek nazywanych przez nas elementarnymi. Gdyby nie ta kwantowość, chyba (gdybyśmy w ogóle powstali) już by nas nie było. Jest to też spójne ze wzrostem masy Wszechświata proporcjonalnie do jego rozmiarów (a więc i czasu) o tym mowa, szczególnie w artykule traktującym o masie Wszechświata. Tak na marginesie można dodać, że uwalniane do „roztworu” plankony stanowią element budulcowy ciemnej materii (zgodnie z moimi fantazjami). Jej tworzenie się jest procesem nieustającym (aż do inwersji Wszechświata) – nie tylko jest wynikiem przemiany fazowej kończącej proces ureli. Różnica polega jednak na tym, że ciemna materia z fluktuacji będącej wynikiem przemiany fazowej, sfraktalizowała się, utworzyła wyspy dominacji grawitacyjnej, ściągające materię hadronowo-leptonową („Jak powstały galaktyki?”), natomiast plankony uwalniające się ze skruszających się fotonów, tworząc jednorodną sieć ze wszystkich stron, przecież nie mogą powodować przyciagania grawitacyjnego (powszechna kompensacja).
Tak dla przypomnienia dodajmy, że proces wzrostu długości fali promieniowania reliktowego powiązany jest ze wzrostem rozmiarow Wszechświata, tak w opisie termodynamicznym, jak i strukturalnym. Te dwa czynniki zazębiają się z uwalnianiem do sieci pojedyńczych plankonów.
Promieniowanie tła, dziś już tylko mikrofalowe, jest więc „dowodem” rozszerzania się Wszechświata. Wraz z tym, przechodzące „do roztworu” plankony powodują wzrost globalnej masy Wszechświata, bo choć są (fotonowo) niewidoczne, schowane pod swym horyzontem, masą swą przewyższają znacznie, znane cząstki elementarne. Przechodzą „do roztworu” w określonym tempie, proporcjonalnym do tempa ekspansji (patrz: Refleksje).

Tak przy okazji zauważmy, że tych elementarnych fotonów jest coraz więcej. Nic więc dziwnego, że (statystyczne) maksimum promieniowania reliktowego (widmo promieniowania ciała doskonale czarnego, prawo Wiena) skłania się ku falom coraz dłuższym, co oznacza także stopniowe obniżanie się temperatury tego promieniowania. Na inny aspekt tego obniżania się temperatury zwróciłem uwagę powyżej i oczywiście w artykule poświęconym badaniom tego promieniowania. À propos, ciekawe, czy w momencie inwersji Wszechświata (z ekspansji w kontrakcję), widmo promieniowania reliktowego zawierać będzie wyłącznie promieniowanie monochromatyczne (elementarne). Czy będzie to oznaczało temperaturę zera bezwzględnego? [Tu chodziłoby o temperaturę promieniowania tła, a nie o temperaturę lokalną konkretnych obiektów.]  


   Zatem, widocznie w tym tkwi przyczyna przewidywanego w innym miejscu związku pomiędzy ekspansją, a stopniowym wzrostem masy (i globalnej energii potencjalnej) Wszechświata. Uzasadnia to też zasadność obliczeń zmian długości fali, bazujących na wzroście globalnych rozmiarów Wszechświata, choćby tylko przybliżonych. Mamy więc zbieżność sukcesywnego wzrostu masy Wszechświata z wydłużaniem się fal promieniowania reliktowego. Większa masa-grawitacja i większa długość fali. Zgadza się, ale to dotyczy wyłącznie nielokalnego charakteru tych zmian. Inna sprawa, że rejestrujemy to także w skali lokalnej – w pełni uzasadniona analogia.

 Spójne to jest zresztą ze stwierdzonym obserwacyjnie rozwojem „krytycznym” Wszechświata, a właściwie z płaskością przestrzeni, jaką tworzy. Mógłby jednak ktoś skonstatować: „W pewnym momencie rozpocząć się może także rozkład elsymonów, innych niż fotony. Widocznie, na razie (?), nie pozwala na to jakaś zasada wykluczania, uniemożliwiająca rozpad (wykruszanie się) cząstek masywnych. Nadejdzie więc wówczas czas gdy wskutek skokowego wzrostu masy, ekspansja ustąpi kontrakcji, gdyż rozpocznie się rozwój według friedmannowskiego modelu zamkniętego.” Nic z tych rzeczy, nie tylko dlatego, że zasadniczo nie bazujemy na OTW. Powyżej zauważyłem, że protony i elektrony są absolutnie trwałe. Nie mogą się skruszać, bo na co (?). Z fotonami inna historia. Zatem pomysł z wykruszaniem się cząstek masywnych nie wypalił. W dodatku nie istnieje powód dla którego byłoby uzasadnione wymyślanie jakiegoś nowego progu lub wprost przemiany fazowej. Nie mnóżmy bytów ponad potrzebę. Protony i elektrony są niezmienne przez swą budowę (tak, jak niezmienne są plankony). Jakoś trudno oczekiwać „promieniowania reliktowego” elektronowo-protonowego dla samej analogii z elektromagnetycznym. Zresztą, już sama obserwacja (promieniowanie) nawet najdalszych obiektów, świadczy o tym, że cechy i budowa materii, nie ulegają zmianie. Elektrony i protony, wraz z pozostałą materią masywną, dotrwają do inwersji. Zacytowana powyżej konstatacja (ta oparta na równaniu Friedmanna), to tylko jedna z opcji, nie uznawana przeze mnie za słuszną, choć z konieczności przedstawiona także tu, choćby po to, by uwypuklić preferowane rozwiązanie kwestii, a także po to, by rozważyć wszelkie nasuwające się możliwości. Tego wymaga bowiem naukowy obiektywizm. Według mnie bardziej do przyjęcia jest inna opcja rozwoju, nie bazująca na modelowaniu friedmannowskim, opcja rozwoju we Wszechświecie immanentnie płaskim, niezależnie od kierunku ewolucji (ekspansja-kontrakcja) – dzięki specyficznej geometrii Wszechświata, współuwarunkowanej przez ciągłą zmianę inwariantu c. W warunkach tych inwariantna prędkość ekspansji, w naszej trójwymiarowej percepcji, kiedyś, w momencie inwersji, zmaleje do minimum, by podczas zapadania się wzrastać następnie aż do wyzerowania się masy Wszechświata u progu jego zatrzymania, kończącego kontrakcję. [„U kresu dni”.] Być może istnieje jakiś związek (odwrotny) pomiędzy masą Wszechświata, a wielkością inwariantu. Ten model wydaje mi się bardziej spójny. Zauważmy, że w trakcie kontrakcji fotony, by podążać z duchem czasu, tym razem, wyławiać będą wciąż (oczywiście z „fałszywej próżni”) fotony elementarne i plankony, które im pouciekały w fazie ekspansji. Co nie mniej ważne, model ten także nie wymaga rozpadu cząstek nie będących fotonami, a więc rozpadu materii substancjalnej. Dzięki temu materia Wszechświata zapadającego się nie będzie zasadniczo różnić się od materii istniejącej dziś. A czym się będzie różnić? Otóż tym, że będzie antymaterią. Tam (wówczas) jednak, ci, którzy dostąpią zaszczytu bycia świadkami przewrotu, nie doświadczą niczego, nie poczują nic. Pyk i po krzyku. Już gdzieś o tym pisałem (i będę pisał). Tym uratowałem życie naszym dalekim potomkom. A może już teraz zapadamy się nie wiedząc o tym, a ja bezwiednie występuję w zaszczycającej mnie roli ratującego ludzkość? Raczej nie, gdyż zaobserwowane „przyśpieszenie” ekspansji świadczyłoby raczej o tym, że w dalszym ciągu rozszerzamy się pomimo, że to przyśpieszenie jest pozorne (Mowa o tym w artykułach, w których pojawiło się dość wymowne określenie: „Katastrofa Horyzontalna”). 

Refleksje

Od razu pojawia się refleksja. Wszechświat rozszerza się. Przyjmijmy, że jest, w związku ze swą symetrią rodzajem kuli. Zauważmy, że w miarę rozszerzania się go, objętość kolejnych warstw kulistych powiększających Wszechświat w jednakowych interwałach czasowych, jest coraz większa. Przy tym, zgodnie z ustaleniem w innym miejscu, masa Wszechświata rośnie proporcjonalnie do czasu. [Można więc z grubsza oszacować sekundowy wzrost masy Wszechświata na 100 tysięcy mas Słońca.]  Od razu kojarzy się to z teorią stanu stacjonarnego (Hoyl, Gold, Bondi). Tu jednak jest konkretna przyczyna wzrostu masy. Masa wzrasta za sprawą wzrostu energii potencjalnej Wszechświata, jako równoważna jej przyrostowi. (Tu warto zajrzeć do artykułu poświęconego masie Wszechświata) Na to, by o tym pomyśleć w połowie dwudziestego wieku było widocznie za wcześnie. Przyczyna: nie branie pod uwagę energii potencjalnej w związku z przyjęciem ogólnej teorii względności za podstawę dla wszelkich dociekań kosmologicznych. Podstawę skojarzeniową dla takiego (bądź co bądź dość zaskakującego) stawiania sprawy daje już artykuł, traktujący o dualności grawitacji. 

Czy zatem tempo skruszania się fotonów wzrasta (by zapełnić wzrastającą objętość)? A jeśli nie wzrasta, to dzięki czemu? Czy dzięki stopniowemu maleniu inwariantu c? Na wiążącą odpowiedź troszkę za wcześnie. Najpierw zaopatrzyć się należy w odpwiednią liczbę pytań. Oto niektóre z nich: W jaki sposób więc plankony mają „przechodzić do roztworu”, jeśli wszystko ma się trzymać kupy? Widocznie nie wyskakują „jak leci”, lecz co jakiś czas, bo nie od razu zwalnia się miejsce (Czy plankony są fermionami? Już padła odpowiedź twierdząca.). W dodatku ich masa jest bardzo wielka w porównaniu z masami znanych nam cząstek. Wyraźnie ujawnia się więc tutaj skwantowanie, dyskretność poziomów. Taki ład i porządek? Do tego stopnia? Z pełnym samouzgodnieniem na cały ogromny Wszechświat? To fantastyczne! Czy prawdziwe? Czy mimo wszystko wyskakują coraz częściej (sądząc po charakterze wzrostu objętości)? Nie chciałbym, by tak było. To rodzaj niedopasowania Zatem przyjmijmy, że malenie inwariantu c zsynchronizowane jest ze wzrostem promienia Wszechświata tak, że przyrost objętości jest stały (?). Nie, nie stały. Chyba jest nawet malejącą funkcją czasu, bo to wszystko ma się kiedyś zatrzymać. W artykule poświęconym oscylacjom Wszechświata, przedstawiłem domniemany wykres zmian inwariantu c. Oto on.
 


Zmienność (taką lub inną) należałoby ewentualnie uwzględnić także w oszacowaniach zmian masy Wszechświata. Jakiej więc objętości (maksymalnej) odpowiadałoby zerowe tempo ekspansji (inwersja - Inv)? Kiedy to się stanie? Czyżbyśmy złapali koniec nici?...A potem kolaps, zwierciadlane odbicie tego wszystkiego. „Trzeba być chyba nie w pełni przy zdrowych zmysłach”, żeby coś takiego... Zostawmy to wszystko innym pokoleniom... Niech się tym zajmą, jeśli wcześniej nie zostaniemy ukarani jakimś kataklizmem za ten patologiczny nadmiar arogancji poznawczej. Do inwersji Wszechświata zdążą. A pokój światowy? Z tym jeszcze trzeba będzie zaczekać.

O tym, co będzie „u kresu czasów”, czyli w połowie drogi ku kolejnemu Wielkiemu Wybuchowi, będzie jeszcze mowa.   




poniedziałek, 1 kwietnia 2019

5. Na czym polegałoby (strukturalnie) to skruszanie?

    Samo skruszanie się polegałoby na stopniowym gubieniu plankonów (lub określonych elsymonów). Właściwie raczej nie chodzi o gubienie pojedyńczych plankonów, a o ich układy, których oddzielenie się nie pozbawia pozostałej reszty cech fotonu. A gdzie jest to, co się uwalnia? To chyba jakieś cząstki. Czy to fotony elementarne (najmniejsze z możliwych), reprezentowane przez falę najdłuższą z możliwych? Bardzo możliwe, że właśnie tak. Można zatem sądzić, że także części fotonu odrywające się od niego, nie mogą być, pod względem kinematycznym inne w swych zasadniczych cechach, niż foton. [Ciało opuszczające lecący samolot ma tę samą prędkość, co on.] Poruszają się więc z prędkością niezmienniczą, jak foton. Tak można sądzić. Jakby każdy foton zbudowany  był z takich samych członów elementarnych, segmentów. Czy tak, jak obustronnie symetryczny tasiemiec? Może tak, jak coś zwiniętego w kłębek z wystajacymi biegunowo końcówkami gotowymi do oderwania się, tak, jak zwinięty w kłębek łańcuch DNA, tracący powtarzalne segmenty? Połączenie symetrii ze spoistością. Pole do popisu dla artystów. Rysunek poniżej przedstawia (w sposób mniej artystyczny) ideę tego. Wynikałoby stąd, jak wyżej zauważyłem, istnienie granicznie długiej fali, istnienie promieniowania elementarnego – najmniejszego fotonu! To zachęca do drążenia (poniżej).
    Można przypuszczać, że oprócz tych fotonów elementarnych, do „roztworu” przechodzą także swobodne plankony, stanowiące łączniki między poszczególnymi członami strukturalnymi (czworościany, dwunastościany, może też sześciany). Patrz artykuły poświęcone elsymonom.

[Promieniowanie reliktowe jest promieniowaniem cieplnym. Jak wiadomo, nieprawdą jest, że w temperaturze zera bezwzględnego, zamiera wszystko. Pozostają bowiem drgania, tzw. zerowe. Wynika to bezpośrednio z faktu istnienia skwantowania (każda energia jest wielokrotnością jakiejś najmniejszej, która z oczywistych względów nie może być równa zeru) – musi istnieć stan energetyczny najniższy o niezerowej, konkretnej wartości. To energia fotonu elementarnego. Związane to jest z zakładanym istnieniem bytu elementarnego absolutnie (utożsamianego z plankonem). Prowadzi to, deterministycznie, do... modelowań kwantowych w przypadku układów złożonych – w skali oddziaływań silnych i elektromagnetycznych. Czy chodzi o tzw. „energię punktu zerowego”, której istnienie przewiduje mechanika kwantowa? Nie byłbym wcale tego pewien.] 

  Zauważmy, że, to skruszanie się ma charakter kwantowy (porcjowy), a zmiana energii fotonu jest skokowa. „A przecież rozszerzanie się Wszechświata ma charakter raczej ciągły.” Po prostu, to skruszanie nie jest czasowo skoordynowane w związku z oczywistym istnieniem lokalnych niejednorodności. W obrazie statystycznym na cały Wszechświat mamy więc ciągłość. Zauważmy, że także promieniowanie reliktowe nie jest jednorodne i izotropowe w stopniu absolutnym. Poza tym ten „skok” jednostkowy jest znikomo mały, a w dodatku sam proces globalny jest, jak na nasze możliwości, zbyt powolny. Zatem, w porządku. 
  
Drążenie
    Jeśli dzieje się właśnie tak, to znaczy fotony promieniowania reliktowego tracą stopniowo fotony elementarne, to jest tych fotonów elementarnych bardzo dużo. Jako elementarne tworzą one promieniowanie o możliwie najdłuższej fali. [Dziś o takim ograniczeniu nie mówi się. Nie ma punktu zaczepienia. Ale teraz już jest.]  Byłby to szum (raczej ton podstawowy) radiowy o skrajnie małej częstotliwości. Czy wykrywalny? Możliwe, że dzięki tej właśnie antycypacji. Tak przy okazji zauważmy, że (zgodnie z tą antycypacją) powinna istnieć granica dolna częstotliwości promieniowania elektromagnetycznego. Czy istnieje także granica górna? Chyba także, ale z innego powodu. Uwarunkowania strukturalne na bazie plankonowej dają szansę na opis także tej rzeczy.
    Model ten wyjaśniałby też fakt, że fotony (promieniowania reliktowego) tworzące się zaraz po Ureli, były „łancuchami” najdłuższymi, bo takimi były przed rozpadem panelsymonu. Rozpadają się stopniowo w miarę rozszerzania się Wszechświata. [Nie wszystkie „łańcuchy” były jednakowo długie – ich długość, od samego początku przemiany fazowej tworzyła określony rozkład statystyczny. Wszak wynikiem przemiany fazowej był chaos. Właśnie istnienie określonego rozkładu częstotliwości cechuje promieniowanie cieplne, którym jest promieniowanie tła.]
     Dodatkowo zauważmy, że to „skruszanie się” kiedyś się skończy. Być może pozostaną tylko fotony elementarne. Przpuszczać można, że zbiegnie się to z inwersją – zatrzymaniem ekspansji i początkiem kontrakcji. Pełna koordynacja. Tego można oczekiwać po Wszechświecie będącym zintegrowaną całością i pełnością; po Przyrodzie. Można by też powiedzieć, że inwersja nastąpi dopiero wtedy.
    Hipoteza „skruszania się” fotonów wyjaśnia wydłużanie się fali cieplnego promieniowania reliktowego. Czy to samo dzieje się z promieniowaniem nie mającym charakteru cieplnego? Sądząc po obserwacji, raczej nie. Wszak wiadomo o źródłach promieniowania retngenowskiego i gamma odległych nawet o miliardy lat swietlnych. Promieniowanie to musiało być wyemitowane dosyć dawno. Nie ma jednak charakteru kosmologicznego, jest promieniowaniem lokalnym.
     O tym, że promieniowanie lokalne nie ulega skruszeniu świadczy to, że po wyjściu z pola grawitacyjnego, powraca ono do swych cech pierwotnych (źródłowych).
     A strukturalnie? Być może pole grawitacyjne (zewnętrzne), pole grawitacyjne ze źródeł w skali astronomicznej, choć jest praktycznie polem statycznym w porównaniu z polem drgań w mikroskali, ma wpływ na częstotliwość drgań własnych, plankonów tworzących foton. Moderuje te drgania (to przecież drgania plankonów uwarunkowane przez ich własne pola grawitacyjne), powściąga je, powodując zmniejszanie ich częstotliwości. Mowa o superpozycji pól. Wynika stąd, że częstotliwość fali po opuszczeniu przez nią obszaru o znaczącej grawitacji powraca do wartości pierwotnej (lub do wartości uwarunkowanej przez specyfikę układów emitujących to promieniowanie). O to właśnie chodzi. Łatwo też zauważyć, że zewnętrzne (dla promieniowania) pole grawitacyjne, jeśli jest odpowiednio silne, powodować też może polaryzację światła zgodnie z kierunkiem działania tego pola. Oto jeszcze jedno przewidywanie zachęcające do obserwacji (lub ponownej analizy danych). Jeśli z jakiegoś obiektu dociera do nas promieniowanie spolaryzowane, to przyczyną może być (także) bardzo silne pole grawitacyjne w obszarze, przez który fotony przechodzą. Ale i tu pojawia się problem. Samo pole zewnętrzne nie jest jednorodne, jest na ogół polem radialnym (dla fotonu zmiennym kierunkowo). Można więc oczekiwać skręcenia płaszczyzny polaryzacji. Chyba nie będzie łatwo powiązać takiego promieniowania ze źródłami silnego pola grawitacyjnego. Raczej z polem magnetycznym. Ale to nie przeszkadza w snuciu przewidywań. To rzecz istotna, już po to, by stwierdzić, że nasz model jest falsyfikowalny.