sobota, 25 maja 2019

14. Spójrzmy na foton z innej strony.


   A teraz parę słów o polaryzacji światła. Jak wiemy, jej istnienie świadczy o tym, że fala elektromagnetyczna jest falą poprzeczną. Znając własności światła, powinniśmy przyjąć, że foton jest spolaryzowany, co oznacza istnienie kierunku wyróżnionego w jego strukturze. Zgodnie z naszym wyobrażeniowym modelem, ten wyróżniony kierunek określony jest przez  położenie w danym elsymonie pary XX (patrz rysunek w poście poprzednim). Fala elektromagnetyczna, według naszego roboczego modelu, jak powyżej stwierdziliśmy, jest przestrzennie zrezonowanym polem pochodzącym od grawitacyjnych drgań własnych ogromnej liczby fotonów tego samego rodzaju. Kierunek drgań pola, dzięki istnieniu niepełnej symetrii – istnieniu  wyróżnionej osi w wewnętrznej budowie fotonu, orientuje w tym rezonansie wszystkie fotony w określonym kierunku. Oto przykład, w którym większość narzuca innym swą wolę. Demokracja elsymonowa... Podobny efekt stwierdzić zresztą można także w układach dipoli magnetycznych i elektrycznych (domen) w odpowiednich materiałach). My odbieramy to jako falę spolaryzowaną (wspólny kierunek drgań), oraz spójną (porządek i dyscyplina)*. [W praktyce mamy do czynienia z wiązką światła laserowego.] Jednak materia atomów i cząsteczek, ich ruch i oddziaływania wzajemne, w danym obszarze, permanentnie zakłócają ten porządek. Możemy jednak oczekiwać powrotu do uporządkowania, czyli samorzutnego powrotu promieniowania do koherentności, szczególnie gdy jego gęstość jest odpowiednio duża, a warunki „środowiskowe”  stają się korzystniejsze. Promieniowanie odzyskuje też cechy spolaryzowania. Narzucają ten powrót do porządku te fale, które stanowią składnik dominujący układu promieniowań (chodzi o zbiór różnych promieniowań o tej samej długości fali, współistniejących ze sobą i wzajemnie niezależnych). Im większa jest gęstość strumienia (na przykład natężenie światła), tym szybciej powinno to nastąpić. Można przypuszczać, że to uporządkowanie przebiegać może w sposób lawinowy, gdyż jego szybkość zależy od liczby układów już uporządkowanych. W uzyskaniu tego stanu powinno pomóc też wydatne obniżenie temperatury ośrodka, w którym rozchodzi się fala (jeśli nie rozchodzi się w próżni). Kojarzy się to ze światłem laserowym, skoncentrowanym na tyle, że nie ulega „zepsuciu”, pomimo, że trafia na różne przeszkody (chropowate, ruchome). Ono jakby porządkuje samo siebie. Dzięki temu cały czas pozostaje światłem spójnym. Promieniowanie, z jakim mamy do czynienia na codzień nie jest spójne, gdyż pochodzi od ogromnej liczby niezależnych od siebie mikroźródeł (atomów, cząstek), w dodatku będących w ruchu. Statystycznie nie istnieje w takim środowisku (w odniesieniu do każdej długości fali z osobna) promieniowanie wiodące, narzucające kierunek uporządkowania. Sytuacja inna panować może w zgęszczeniach materii na przykład w pobliżu masywnych gwiazd, w dyskach akrecyjnych, w dodatku w silnym polu grawitacyjnym (lub magnetycznym). Warunki tam panujące sprzyjają procesowi „koherentnienia”. Rzeczywiście, znane są kosmiczne źródła promieniowania spójnego. W tym przypadku mowa jest jednak o maserach**, o obiektach, w których warunki pozwalają na wymuszoną emisję promieniowania przez układ, w którym następuje inwersja obsadzeń poziomów energetycznych. By to mogło nastąpić sam układ powinien być wystarczająco gęsty i stabilny. Mi chodzi o coś innego. Zgodnie z przypuszczeniami powyższymi chodzi o samoistne „porządkowanie się promieniowania”, przewidywane przez model plankonowy. Czy coś takiego ma miejsce? Jeśli tak, to nie każde źródło promieniowania spójnego jest rezultatem „akcji maserowej”. Odkrycie takiego źródła stanowiłoby poszlakę wskazującą na zasadność wprowadzenia modelu plankonowego, a może nawet słuszność całej koncepcji.

    A dlaczego fala elektromagnetyczna jest falą poprzeczną (a nie podłużną)? Oczywiście nie dlatego, gdyż to doświadczalnie stwierdzamy, a nawet nie dlatego, gdyż wynika to z równań Maxwella. Tak na chłopski rozum (i bez stosowania środków matematycznych), być może chodzi o to, jak przebiegają drgania plankonów w elsymonach (cząstkach). Przy tym, ruch cząstki nie ma nic wspólnego z tymi drganiami. Wynikałoby stąd, tak przy okazji, że także fale nano-grawitacyjne są falami poprzecznymi.

*) Fale są spójne (koherentne), gdy do danego punktu docierają z różnych źródeł ze stałą w czasie różnicą faz. Oznacza to także równość częstotliwości i monochromatyczność obydwu (lub większej liczby) wiązek, na przykład światła. Umożliwia to zaobserwowanie interferencji, czyli tego, co jest wynikiem nałożenia się fal (wzmocnienie, osłabienie, wygaszenie), tak, że w rozważanym punkcie (na przykład ekranu) obraz jest stabilny. W celu uzyskania interferencji światła normalnego (a więc też jego rozszczepienie – widmo), stosuje się między innymi siatki dyfrakcyjne. Urządzeniem wytwarzającym światło spójne jest laser.

**) Zainteresowanych tematem odsyłam do interesujących artykułów Leszka P. Błaszkiewicza, zamieszczonych w czasopiśmie Urania – Postępy Astronomii, w numerach: 4/2004, 3/2006, 2/2007. 


czwartek, 23 maja 2019

13. Fantazje, czyli w próba modelowania elementarnego ładunku elektrycznego jako trwałego elementu struktury cząstki.

   Pofantazjujmy. Powszechnie wiadomo, że chromosomy męskie stanowia parę XY, natomiast żeńskie XX. Oczywiście plus, to X, a Y, to minus. To wystarczy. Więcej biologii nie potrzeba. Jeśli mamy układ dwubiegunowy (nie ważne co jest w środku, przecież istnieje mnogość różnych cząstek obdarzonych ładunkiem elementarnym), którego jeden koniec (a) posiada strukturę XX, a drugi koniec (b) oprócz X- posiada, albo X, albo Y, to otrzymujemy cząstki o przeciwnych znakach. Jeśli poza tym szczegółem, cząstki są identyczne, to otrzymujemy cząstkę i antycząstkę. Czyżby posiadała cała materia charakter żeński?... Pocieszmy się, że w drodze powrotnej, za jakieś 10^20 lat my będziemy górą (podczas inwersji Wszechświata X zmieni się w Y)... W porządku, ale tyle czekać? Na czym polega więc od strony strukturalnej anihilacja elektronu z pozytonem? Pokombinujmy. Gdy spotykają się ze sobą XX i XY (z końca (b)), to X i Y znikają (1 – 1 = 0). [Oczywiście nie są matematyką, pozostaje jakiś niewykrywalny twór X – Y, może o zerowej masie grawitacyjnej, który nazwać moglibyśmy nijakonem (...) jak na rysunku poniższym. Ten „nijakon” byłby więc formą grawitacyjnie wysyconą, nie do wykrycia. Tym bardziej, że przecież tylko fantazjujemy (i żarty mi w głowie).] Pozostają twory o jednakowych biegunach X i X: fotony oraz nijakon.
[Zaciekawienie (w związku z tym modelowaniem) wzbudza fakt, że masa  grawitacyjna fotonu równa jest zeru, choć taki sam układ z większą liczbą „chromosomów” posiada masę (elektrony). Jaka jest więc masa pozostałej reszty elsymonu (łuk na rysunku)?   Ciekawe, jaka by była, gdyby nie te X-y. Czy ta reszta ma też masę zerową? Chyba raczej nie, gdyż dodatkowa para „chromosomów” nadaje cząstce masę. [Czy pary XX i XY mają masę elektronu (9,1·10-31kg)? Jeśli tak, to co z masami pozostałych cząstek?] Rozważyć można różne opcje. Jedyna możliwa opcja, że ta reszta (łuk na rysunku) ma masę ujemną, zaś para „choromosów” o masie dodatniej, kompensuje tę masę ujemną. Dwie pary zaś powodują, że masa cząstki jest już dodatnia. Zauważmy, że ogromna większość cząstek posiada ładunek elementarny (i ma masę dodatnią). A co z neutrinami? Istnieje sporo powodów, by sądzić, że mają masę ujemną. Czym więc są różnorodne neutrina? Są jakby fotonami pozbawionymi „chromosomów”. Nie sądzę jednak, aby powstały z fotonów w wyniku ich utraty. Raczej odwrotnie, pojawiły się wcześniej, a w wyniku przemiany fazowej, niektóre z nich otrzymały (przyłączyły się) formy X Y i stały się najpierw fotonami, a potem cząstkami masywnymi. [Jak miały połączyć się, jeśli ta reszta ma masę ujemną, która przecież odpycha? W tych dawnych czasach było bardzo gęsto i „na klik”... Wszystko się rozszerzało, więc masa ujemna rosła zbliżając się do zera. To umożliwilo ten „klik”.] To by wyjaśniało też sąd (chyba uzasadniony), że liczba neutrin jest zbliżona do łącznej liczby fotonów. Dodam, że tu mowa w gruncie rzeczy o jednym rodzaju fotonu (gamma), z jednej reakcji. Czy to jedyny przypadek? Jeśli tak, to może wszystkie reakcje anihilacji sprowadzają się w ostatecznym rezultacie (pomijając reakcje pośrednie) do anihilacji pary elektron-pozyton? Proponowany tu model byłby bardzo z tego zadowolony. Warto rozważyć tę rzecz dokładniej. Na razie to tylko fantazja, w dodatku bez naukowej powagi.]
    Sądząc po tym, możliwa byłaby też opcja z dwoma fotonami i elektronem: 
Czy rzeczywiście możliwa? Dwa fotony – zgadza się (potwierdzone empirycznie), ale obecność elektronu podważa zasadę zachowania ładunku. Ten drugi schemat należałoby odrzucić, ale warto rzecz przeanalizować.  Jeśli nie otrzymujemy elektronu, to widocznie powstaje jakiś twór niewykrywalny, w dodatku o zerowej masie, złożony z samych „chromosomów” (to jedna z opcji)Tak przy okazji, może słusznym by było stwierdzenie, że zachowana jest liczba „chromosomów” – jako zasada silniejsza, niż zasada zachowania ładunku?
    A może te nijakony (patrz powyżej), to właśnie fotony elementarne [foton (XX) i antyfoton (XY)]Dla przypomnienia, o fotonach elementarnych było w notce piątej. Dodajmy, że gdy się pojawiają, od razu anihilują ze sobą. Co z tego pozostaje? Chyba czworościanowe układy plankonów, które przechodzą do roztworu, czyli do „fałszywej próżni” i czekać będą na lepsze czasy kurczenia się Wszechświata, by się znów połączyć. Nie ma kresu dla fantazji. Fantazja jest bezgraniczna... By zakończyć dodam, że niejednemu czytelnikowi, w tym kontekście, nasunęło się pytanie: A co z fotonami (już nie elementarnymi) XY? Czy istnieją? Może istniały w początkach ekspansji (tuż po przemianie fazowej), ale zanihilowały. W wyniku powstały (wtórnie) neutrina. Tak, ale ich liczba musiała być znacznie mniejsza, bo fotonów zwykłych (XX) jest sporo. Pokombinujcie sobie. 
    Zgodnie z ustaleniami (empirycznymi) nauki, w wyniku anihilacji elektronu z pozytonem otrzymujemy dwa lub trzy fotony (γ). Może w tym („chromosomalnym”) modelu coś jest, ale pamiętajmy, że to tylko wyobrażeniowy model, na który można też patrzeć z przymrużeniem oka (żeby nie oślepnąć z wrażenia i z przerażenia).
   To ci dopiero. Tak, ale anihilują ze sobą tylko cząstki identyczne (?). Odpowiedź: Chodzi o warunek rezonansu drgań pól grawitacyjnych, różnych dla różnych cząstek. [Same cząstki tego samego rodzaju są identyczne, nie tylko nierozróżnialne doświadczalnie.] Wiązania biegunów z resztą cząstek różne są energetycznie (i w sensie częstotliwości drgań wewnętrznych) dla różnych cząstek. Dopasowane do siebie są tylko cząstki z antycząstkami tego samego rodzaju. To jeśli chodzi o anihilację elektronu z pozytonem. A pozostałe cząstki (z antycząstkami)? Ich anihilacja przebiega etapami (nie od razu mamy fotony).  A czym się będzie różnił foton YY od fotonu XX? Będzie miał (za 10^20 lat) prędkość –c. Ale to nie ważne, gdyż we wzorach mamy c², a poza tym, w ciągu tych 10^20 lat zdążymy się czegoś dowiedzieć. Uzupełniając rzecz zauważmy, że zgodnie z modelem wyobrażniowym z notki nr. 5 („Skruszanie”), fotony zbudowane są z identycznych segmentów (fotonów elementarnych).
    Teraz już „wiemy”, że fotony są zakończone po obu stronach X – ami, które przyciągają się, a stykając się ze sobą wysycają się grawitacyjnie. Z chwilą, gdy przechodzą do „roztworu”, końcówki X łączą się ze sobą tworząc rodzaj pierścionka (no przecież to X-y). Tym wyzerowują się grawitacyjnie. To samo dotyczy każdego fotonu (jego końcówki X są ze sobą połączone. 
Być może w zewnętrznym polu grawitacyjnym, taki pierścionek staje się elipsą, bardziej lub mniej wydłużoną. Powoduje to, że staje się indukowanym „dipolem” grawitacyjnym. Z tego właśnie powodu fotony reagują na zewnętrzne pole grawitacyjne. Właśnie to powoduje efekt obserwacyjny będący wynikiem soczewkowania grawitacyjnego (a więc nie konicznie jest to skutek zakrzywienia przestrzeni).   
     Jak widzimy, pomysł bazujący na tym, co wnoszą nauki biologiczne, ma spory ładunek heurystyczny. Nic dziwnego, przyroda we wszystkich jej formach jest tą samą przyrodą. No dobrze, ale jak opisać (na tej bazie) cząstki masywne o ładunku zerowym, choć oddziaływujące elektromagnetycznie, na przykład neutrony; w dodatku bez wnikania w strukturę kwarkową i bez oparcia na modelu standardowym (nie uwzględnia grawitacji)? „Chromosomy”? Nie próbowałem.

   A co do neutrin... Sądząc po powyższym, należy wyłączyć je z tego interesu. Już choćby dlatego, że nie oddziaływują elektromagnetycznie i oczywiście nie posiadają w swej strukturze elementów określających „płeć”. Jak zobaczymy później (w innym artykule), prawdopodobnie wyodrębniły się one zanim doszło do przemiany fazowej, jeszcze podczas trwania Ureli.

    Ale to jeszcze nie koniec. Oddziaływania elektromagnetyczne są bardzo silne (w porównaniu z grawitacyjnymi) w skali atomu i wśród cząstek – grawitacyjnie cząstki są prawie zupełnie wysycone). Pary chromosomalne – nośniki ładunku, powinny być dość duże przestrzennie w porównaniu z resztą cząstek (mały defekt masy grawitacyjnej), powinny więc rozmiarami dominować (albo powodować wzrost rozmiarów całego elsymonu). Powinny to być twory wyjątkowe w porównaniu z resztą cząstek. W dodatku, tylko jedna możliwość (w dwóch wariantach). Zgodnie z moimi wymyślałkami, strukturę cząstek stanowią układy czworo- i dwunastościenne. Co tworzy ładunek? Z całą pewnością coś innego. Chyba te twory pojawiły się i wyodrębniły wraz z końcem Ureli, w początkach przemiany fazowej... Może ktoś z Was wpadnie na jakiś pomysł? Inną opcją jest to, że całe to fantazjowanie, przynajmniej tu, prowadzi do nikąd. To ryzyko jednak nie powinno zniechęcać, tym bardziej frustrować. Wszak od czegoś trzeba zacząć.

wtorek, 21 maja 2019

12. Równość sił elektrycznych i grawitacyjnych. Skojarzenia i refleksje

    Wróćmy do plankonów i elsymonów. Powyżej zwróciliśmy uwagę na unifikację wszystkich oddziaływań w tej najmniejszej skali, na jedność Przyrody, niezależnie od skali rozmiarowej. Oczywiście pod berłem grawiatcji. Właściwie chodzi nie tyle o unifikację, co o „powrót do źródła, ku korzeniom”. By tę jedność upoglądowić (nie po raz pierwszy zresztą), tym razem, porównajmy oddziaływanie elektrostatyczne między dwoma elektronami (cząstkami o ładunku elementarnym), z oddziaływaniem grawitacyjnym dwóch punktów materialnych o masie maksymonowej*Odległości wzajemne są oczywiście jednakowe, choć dowolne. Oto porównanie sił:

Dokładnie to samo. Można to z łatwością wykazać rachunkiem algebraicznym na podstawie wzoru definicyjnego masy maksymonowej (klasycznej, bo chodzi o ładunek). Ładunek elementarny posiadają cząstki będące już agregatami plankonowymi. Zatem, równość ta w odniesieniu do odległości korespondujących z długością Plancka nie będzie zachowana, po uwzględnieniu defektu  masy grawitacyjnej układu. Tak na marginesie dodajmy, że cząstki obdarzone ładunkiem są elsymonami, a to jest konsystentne z twierdzeniem o wtórności oddziaływań elektromagnetycznych w stosunku do grawitacji. A jednak istnienie tej równości jest rzeczą znamienną, zdającą się potwierdzać tezę, że grawitacja stanowi wprost budulec tego, co nam (w naszej skali percepcyjnej) jawi się elektromagnetyzmem. Tu mamy też furtkę do formalnej unifikacji. Ale tym niech się zajmą młodzi.  
   Dziś patrzy się na to inaczej. Uczonym w zasadzie udało się zunifikować oddziaływania elektro-słabe z silnymi w teorii GUT (Grant Unification Theory). Ale grawitacji te owocne wysiłki nie dotyczą. Grawitacja jest jakby „obcym ciałem”, cechą krzywizny przestrzeni, a nie materii (w skrajnej interpretacji). Czy rzeczywiście? 

   Ktoś z całą pewnością powie: „Ta równość, to nic takiego, to tylko zabawa z wzorkami, bez większego sensu fizycznego”. Podobna mogła być reakcja na treść notki, opisującej plankony. Czy to tylko hokus-pokus, sztuczki, wzorkowa kombinacja? Mimo wszystko to rzecz dość symptomatyczna. To prawda, że ta „równość sił” wynika (jak już zauważyłem) wprost z definicji masy maksymonowej. [Czy w ogóle istnieje byt o masie maksymonowej?] Mimo wszystko to rzecz nieistotna, gdyż chodzi o upoglądowienie związku pomiędzy oddziaływaniem elektromagnetycznym i grawitacyjnym. Chodzi o upoglądowienie tezy, że w głębszej skali dochodzi do unifikacji  tych oddziaływań. Nota bene, głębiej istnieje wyłącznie oddziaływanie grawitacyjne. A co z plankonami? To przyszło wraz z koncepcją istnienia bytu absolutnie elementarnego. Warto sobie przypomnieć (lub wrócić do notki na ten temat). Ale nie ja pierwszy stosuję wielkości plankonowe. Wszyscy sądzą, że za ich istnieniem kryje się jakaś głęboka prawda przyrodnicza, tym bardziej, że chodzi o jednostki wielkości mierzalnych. Ja tylko zwróciłem uwagę na możliwość, a nawet konieczność istnienia bytu absolutnie elementarnego, a także odszedłem od poglądu, że grawitacja, to wyłącznie przyciąganie. Pogląd ten, by pozbyć się immanentnej osobliwości, dość kłopotliwej, prowadzi do tezy, że grawitacja, to w gruncie rzeczy nie siły, lecz zakrzywienie przestrzeni. [W owczym pędzie badawczym po ogłoszeniu OTW, odżegnano się od newtonowskich oddziaływań (inna matematyka) i tak, zapomniano o istnieniu deficytu masy grawitacyjnej. W tym zapomnieniu pomogło nie trafiające w sedno traktowanie masy grawitacyjnej jako rzecz oczywistą samą przez się, a nie jako pojęcie godne zdefiniowania. Po prostu masa figuruąca we wzorku Newtona. I tak pozostało. Dla przypomnienia, ja zdefiniowałem to pojęcie jako masę układu. Gdy jednak chciano udowodnić, że „oto odkryliśmy fale grawitacyjne”, od razu przypomniano sobie o istnieniu deficytu masy grawitacyjnej, bo to pasowało do energii tych fal – sądząc po interpretacji doświadczenia (LIGO).] Już wyrażałem swój pogląd w tej kwestii. Moje zapatrywania są inne, niż dzisiejsze i oficjalne, a mimo to niesprzeczne z wynikami badań empirycznych. By udowodnić ich nieprawidłowość, należy nie czytać mojej książki  (albo tych notek)...  
   A wracając do początku tej refleksji, do zarzutu, z którym zetknąłem się w jednym z komentarzy do moich artykułów: „..zabawa z wzorkami, bez większego sensu fizycznego, że to pseudo-nauka”, pragnę zauważyć, że ci sami krytycy, na tym samym oddechu mówią, że przyroda, to wprost matematyka, że matematyka jest podstawą wiedzy o przyrodzie. Zapomnieli już, że matematyka jest wyłącznie narzędziem. Sztuczki, nie sztuczki – coś z tego wynika, coś bardziej koherentnego, niż „prawdy oficjalnej nauki”.

  Grawitacja jest bazą, oddziaływaniem właściwie jedynym, natomiast oddziaływanie elektromagnetyczne i pozostałe, to oddziaływania między konkretnymi powtarzalnymi układami, znajdującymi się wyżej w hierarchii skali. [Dziś jednak uważa się, że grawitacja manifestuje się wyłącznie w skali astronomicznej.] Stąd zróżnicowanie w stosowanym opisie. Zasięg i cechy tych oddziaływań uwarunowane są przez cechy samych układów, przez określone cechy ich struktury. Mają więc one charakter lokalny. Tak twierdziłem już niejednokrotnie. Oddziaływanie elektromagnetyczne pojawiło się wraz z przemianą fazową i początkiem ekspansji hubblowskiej, bo przecież foton jest reliktem tego momentu. Czy zatem oddziaływania krótkozasięgowe (jądrowe i słabe) są jeszcze bardziej wtórne? Tak można sądzić, ale to nie ostateczny werdykt. Za mało wiemy, by przesądzać bazując na fakcie, że wszystkie hadrony oddziaływują także elektromagnetycznie. Należałoby na to popatrzeć raczej z innej strony. Wcześniej zwróciłem przecież uwagę na to, że ładunek kwarków jest na razie jeszcze ułamkowy, że w zasięgu krótszym istnieje odpychanie między nukleonami, a w ich strukturze mamy asymptotyczną swobodę. To by mogło przesądzać o (czasowej) pierwotności oddziaływań silnych.   
   Dziś podchodzi się do sprawy inaczej, unifikując w kwantowej teorii pola, oddziaływania silne z elektrosłabymi. Także w kosmologii opartej na tym modelu oddziaływania elektromagnetyczne stanowią jakość raczej wtórną w porównaniu z oddziaływaniami silnymi. Interesujące, że wyniki tych dociekań zdają sie pokrywać z moimi konkluzjami pomimo nieuwzględniania pola grawitacyjnego w dzisiejszej wersji ogólnej (kwantowej) teorii pola. A tu, o dziwo, w hipotezie inflacji (tak dla przypomnienia) gwałtowne odpychanie, uzasadniane na bazie kwantowej, utożsamiono z wielkim ujemnym ciśnieniem i od razu nazwano to ujemną grawitacją (bo się skojarzyło z kosmologią friedmannowską). Niewinne skojarzenia plus perwersyjna matematyka – oto dzisiejsza kosmologia. Dla dualnej grawitacji otworzą się wrota (automatyczne) nieco później. Może za sto lat?...  

    Równość sił grawitacyjnych i elektromagnetycznych, ujawniona powyżej, z całą pewnością nie jest rzeczą przypadkową. Oznacza to, że stoi za tym jakaś podstawowa zasada, jakaś głęboka prawda przyrodnicza.
    Masa plankonu w swej istocie i poprzez swą wielkość, w przeciwieństwie do słabości grawitacji percepowanej przez nas, być może stanowi pomost między oddziaływaniem grawitacyjnym, a elektromagnetycznym. Oczwiście to na razie nie czyni tajemnicy istnienia ładunku elektrycznego mniej tajemniczą. Spróbujmy jednak, choć odrobinę uchylić jej rąbka, choćby uzmysłowieniem określonych przesłanek. Elektron (na przykład) jest określonym elsymonem, obdarzonym ładunkiem elementarnym. Na czym polega różnica (strukturalna) między nim, a pozytonem? [Tu koncentruję się jedynie na ładunku elementarnym. Ułamkowy ładunek kwarków... tej rękawicy nie podejmę. Najpierw należałoby się zająć ich strukturą.] 

*artykułach powięconych dualności grawitacji i plankonom, zwróciłem uwagę na możliwość utworzenia także stałych uniwersalnych bazujących na ładunku elementarnym (zamiast stałej Plancka). Taki klasyczny obiekt uzyskał nazwę maksymonu (nawet jeśli fizycznie nie może istnieć). 

sobota, 18 maja 2019

11. Co z efektem tunelowym?


   Myślę że i ten efekt da się wyjaśnić na bazie grawitacji nie koniecznie poprzez bazowanie na sakramentalnej nieoznaczoności i wynikających z niej niezerowych prawdopodobieństwach. Wszak grawitacja elementarna jest o niebo silniejsza niż oddziaływania elektromagnetyczne i silne razem wzięte – bariery energetyczne dotyczą tych właśnie oddziaływań, a dla grawitacji w zasadzie one nie istnieją (w rozważanej skali). Aż się prosi, by właśnie grawitację posądzić o to (a nie jakieś nie wiadomo co). Przecież właśnie grawitacja przenika wszelkie przeszkody materialne (w każdym razie w świecie przez nas percepowanym. [Wraz z tym mechanika kwantowa w swych rozważaniach pomija grawitację, a jej bazę poznawczą stanowi właściwie tylko elektromagnetyzm, nawet jeśli jej procedury siegają głębiej (oddziaływania silne).] To, co my nazywamy efektem tunelowym, stanowi wprost dowód tego, że istnieje inne oddziaływanie, dla którego bariery energetyczne stworzone przez oddziaływania elektromagnetyczne i jądrowe, stanowią wprost zaniedbywalną, nikłą przeszkodę. Chodzi o oddziaływania grawitacyjne w skali struktury cząstek. Bo przecież innych oddziaływań nie znamy. Oto jeszcze jeden próg mentalno-pojęciowy tak trudny (o dziwo) do rzebycia przez naukę. Pamiętamy „niszę życia”?   
    Może właśnie tędy wiedzie droga do deterministycznego opisu efektu tunelowego i innych zjawisk dziś opisywalnych, co nie znaczy, że wytłumaczonych – opisywalnych tylko dzięki zastosowaniu mechaniki kwantowej. [„Nie wiemy dlaczego, ale to działa.”] Zwróciłem już uwagę na to, że grawitacja jest oddziaływaniem podstawowym, w pewnym sensie jedynym istniejącym, a to, co my wykrywamy naszym szkiełkiem i okiem, jest efektem złożoności układów. Zachęcam do badań. Czy ja mam się wszystkim zajmować? Ewentualne badania w tym kierunku zacznijcie od próby udowodnienia, że wszystko co wymyśliłem jest bzdurą (oczywiście na bazie faktów empirycznych, a nie na teoriach, których zakres adekwatności jest przecież ograniczony). „Tym gorzej dla faktów”...

środa, 15 maja 2019

10. Fale grawitacyjne – te wykryte w doświadczeniu LIGO. Oficjalna interpretacja doświadczenia na cenzurowanym. Fale grawitacyjne i bakterie

   A fale grawitacyjne, te tak modne ostatnio? Zbudowane (nakładem wielkich kosztów) detektory fal grawitacyjnych (na przykład słynny detektor Webera) mają właściwie za zadanie wykrycie zmian grawitacyjnych* (natężenia pola) w naszym środowisku fizycznym, w innej zupełnie skali, niż ta, o której była mowa w poprzednim poście. Fale te mają pojawiać się (i być wykrywalne) tam, gdzie obiekty o wielkich masach poruszają się z wielkimi przyśpieszeniami, co oznacza, że ich energia, odpowiadająca energii grawitacyjnego wiązania, ma być równoważna jakiejś masie. Wymownym przykładem poszykiwań w ostatnim czasie jest doświadczenie LIGO, nota bene uwieńczone sukcesem, sądzac po wrzawie medialnej.

    W doświadczeniu LIGO (tym pierwszym) mowa o układzie dwóch czarnych dziur, którego masa po ich połączeniu była mniejsza od ich łącznej masy przed połączeniem. Od razu wyjaśniono, że energia równoważna temu niedoborowi masy wyemitowana została w postaci fali grawitacyjnej, której detekcji ponoć dokonano. Jak widać, tu mowa o czymś zupełnie innym, niż to, o czym mowa w skali stryktury cząstek. A tak na marginesie, jeśli już coś takiego (z tymi czarnymi) się zdarzyło (wynikało to z symulacji, a nie z bezpośredniej obserwacji), to sam niedobór masy układu wskazuje na dualność grawitacji! Czy chcemy, czy nie.

Skąd wiadomo, że ta para czarnych znajduje się aż tak daleko? [Zgodnie z doniesieniem, zdarzenie miało miejsce 1,3 miliarda lat temu, co oznacza, że aktualnie układ ten znajduje się w odleglości ok. 6 miliardów lat swietlnych – na podstawie twierdzenia TET.] Jedyny znany dziś układ (astrofizyczny) drgający z tak dużą częstotliwością, sądząc po danych doświadczalnych – „to muszą być obiekty bardzo małe i bardzo masywne, w dodatku znajdować się powinny one bardzo blisko siebie – czarne dziury albo gwiazdy neutronowe”. Z cech zarejestrowanych drgań można też było wyznaczyć stosunek mas tych obiektów. Sam zauważony efekt był niezmiernie słaby (wykryty dzięki temu, że zastosowano bardzo czuły interferometr). Natężenie pola (jeśli już rozważamy je) maleje proporcjonalnie do kwadratu odległości. Musiała więc to być odległość bardzo wielka (jeśli miałyby to być masywne czarne dziury). Całkowita energia wypromieniowana w wyniku połączenia się obiektów (zarejestrowana fala grawitacyjna), powinna więc być bardzo wielka, sądząc po zakładanej odległości i zakładanej masie obiektów – równoważna masie trzech Słońc. Rzecz opisałem dokładniej, choć bez środków matematycznych, w swej książce: „Wszechświat grawitacji dualnej”, w szczególności w rozdziale poświęconym czarnym dziurom. Powtarzam: jedyny znany dziś.

   Jak wiadomo, układ, jeśli jest izolowany, to nie traci energii. Można jednak na to spojrzeć inaczej, rozważyć pojęcie zasobu grawitacji (gravity resource)Ten zasób grawitacji określić można jako łączną liczbę plankonów składających się na dany układ. Plankony są przecież niezniszczalne. Ich liczba jest niezmienna nawet jeśli masa grawitacyjna układu ulega zmianie. Spójne to jest z twierdzeniem, że łączna zmiana energii wiązania i energii niedoboru masy równa jest zeru. W eseju powięconym grawitacji dualnej, a także w eseju poświęconym czarnym dziurom wypowiedziałem to twierdzenie i nazwałem je prawem zachowania zasobu grawitacji. Inna sprawa, że ciało reagujące na zewnętrzne pole (powiedzmy, że zmienne) grawitacyjne, automatycznie staje się elementem układu. Oddziaływanie jest przecież wzajemne. 
    
   Ale to nie uspakaja. „Jeśli układ LIGO zarejestrował zmianę natężenia pola grawitacyjnego, to sama rejestracja jest zjawiskiem o charakterze energetycznym. Skąd się ta energia bierze?” – można zapytać. Przede wszystkim, jeśli możemy zarejestrować, to znaczy, że badany układ nie jest izolowany. Prawo zachowania jest słuszne tylko dla układu zamkniętego.
    Uczonym szukającym fal grawitacyjnych nie chodzi więc o istniejące tylko w mikroskali drgania pól o wysokiej częstotliwości, uwarunkowane przez odpychanie grawitacyjne, co opisane zostało, szczególnie w poprzednich notkach. Fale grawitacyjne, te „wykryte”, choć można wydedukować możliwość ich istnienia z równań Einsteina (można też na ich p odstawie stwierdzić, że nie istnieją – Einstein nie bardzo był za ich istnieniem), są w gruncie rzeczy rezultatem inercji myślowej bazującej z jednej strony na elektrodynamice klasycznej (promieniowanie elektromagnetyczne ciała będącego w ruchu przyśpieszonym), a z drugiej,  na mechanice kwantowej: oddziaływania – cząstki przenoszące je (hipotetyczne grawitony) – fale grawitacyjne w związku z dualizmem korpuskularno-falowym. I tyle. Analogia ta musiała od razu nasunąć się wszystkim. Po prostu inercja nawyków myślowych. Jednak analogia, to żaden dowód istnienia.

   Postęp w badaniach jednak ma miejsce. Urządzenie LIGO, na przykład w porównaniu z detektorem Webera, to jakby nowe pokolenie (dzięki postępowi technicznemu). Ogólnie chodzi właściwie o wykrywanie zmian w środowisku grawitacyjnym, makroskopowym (astronomicznym). Detekcja tych zmian jest niezwykle trudna. Sądzę, że do tego celu bardziej nadawałyby się układy biologiczne. Moim skromnym zdaniem  chodzi więc ogólnie nie tyle o fale grawitacyjne w zrozumieniu udpowiadającemu interpretacji doświadczenia LIGO, co o wykrywanie subtelnych zmian pola grawitacyjnego, spowodowanych przez ruchy ciał niebieskich lub przez zjawiska zachodzące wewnątrz masywnych obiektów. Tradycyjnie interpretować można uzyskany wynik jako zmiany cykliczne natężenia pola grawitacyjnego.

    Przemyślmy rzecz jeszcze raz. Jeśli ciało porusza się z przyśpieszeniem, to jest elementem jakiegoś układu grawitacyjnego. Emitować może układ jako całość, bo przecież przyśpieszenie ciała bierze się stąd, że oddziaływuje ono z resztą układu. Czy może emitować pojedyńcze ciało, bez związku z tą resztą? [Dla przypomnienia, masa grawitacyjna jest masą układu.] Jeśli słusznym jest prawo zachowania zasobu grawitacji (law of conservation of gravity resource), to nie. A słuszne jest to prawo jeśli materia posiada strukturę ziarnistą (nie jest ciągła nieskończenie w głąb), niezależnie od tego, czy chodzi o konkretne plankony, czy o jakieś inne byty elementarne absolutnie.
   Sytuacja jest inna, jeśli należymy do układu, znajdujemy się w określonym środowisku grawitacyjnym i wystawieni jesteśmy na zmiany w tym środowisku. Przykład stanowią ruchy planet, a tym bardziej Księżyca. W tych warunkach zmiany natężenia pola grawitacyjnego mogą być rejestrowane – każde ciało rejestrujące jest elementem układu.
    Jeśli detektor rejestruje, to tylko dlatego, gdyż sam jest elementem układu. Co rejestruje? Rejestruje zmiany natężenia pola grawitacyjnego.  Sam układ przy tym nie muszą stanowić jakieś bardzo odległe (i bardzo masywne) obiekty. A wracając do naszych czarnych, gdy się zlewają w jeden obiekt, to masa układu maleje (zgodnie z pryncypiami grawitacji dualnej), a sam proces nie musi być wcale źrodłem fal grawitacyjnych zgodnie z przyjętą interpretacją. Mniejsza masa – mniejsze natężenie pola grawitacyjnego wokół obiektu i tyle. Właśnie to można rejestrować.
    A jeśli mamy układ (praktycznie) izolowany? Może nim być w przybliżeniu tak ciasny układ czarnych dziur, jak i układ planetarny. Á ropos, nasz układ planetarny jako całość zachowuje swój zasób grawitacji. W jego początkach przed miliardami lat prowadziło to siłą rzeczy do określonego samorzutnego uporządkowania orbit planetarnych. Słynna reguła Tittiusa-Bodego, właśnie w tym ma swoje uzasadnienie. Być może stanowi potwierdzenie słuszności wspomnianego powyżej prawa zachowania zasobu grawitacji. Zatem to nie przypadek. 
    Układ planetarny zatem na zewnątrz nie wypromieniowuje energii grawitacyjnej. Gdyby to miało miejsce, układ ten nie byłby stabilny. Wszystkie planety zbliżałyby się do Słońca i już by nas dawno nie było. Przypomina to w skojarzeniu atom, w którym (przy braku oddziaływań z układami zewnętrznymi) elektrony, pomimo ruchu przyśpieszonego (po liniach krzywych), nie są źródłem promieniowania elektromagnetycznego. Wyraża to jeden z postulatów Bohra. No dobra, to dlaczego nasze kochane czarne dziury, okrążając wspólny środek masy układu, parły ku sobie? Taki scenariusz zjawiska wymyślono. Chyba, że poruszały się we wspólnej atmosferze hamującej ruch. Ale, zostawmy pary czarnych (lub neutronowych) w spokoju. Identyczny (detekcyjnie) efekt dać mogą drgania objętościowe (pulsacje) zapadających się gwiazd (dużo bliższych) – pod warunkiem, że grawitacja ma charakter dualny. Wówczas bowiem natężenie pola wokół tych gwiazd cyklicznie się zmienia, co daje efekt identyczny z tym zauważonym w doświadczeniu LIGO, bez angażowania gigantycznych mas równoważnych ogromnej energii wiązania (wielokrotność masy Słońca), w związku z zakładaną bardzo wielką odległością.

   Wspomniałem powyżej, że do detekcji subtelnych zmian w środowisku grawitacyjnym bardziej (niż urządzenia techniczne) nadawałyby się układy biologiczne. Chyba właśnie organizmy żywe zmiany te rejestrują. Bardzo możliwe, że zmiany położeń planet i Księżyca, powodujące mikrozmiany naszego środowiska grawitacyjnego, mają jakiś wpływ na przebiegi bardzo subtelnych przemian metabolicznych w organizmach. Przejawiać się to może w zaniepokojeniu zwierząt czujących zbliżające się trzęsienia ziemi, w zmianach nastroju ludzi, a nawet zmiennej w czasie podatności do określonych schorzeń (wskutek reakcji naszej mikroflory bakteryjnej na nadsubtelną zmianę pola grawitacyjnego). [Kiedyś, dawno temu, na Akademii Medycznej chciałem tę rzecz badać. Ale było wtedy stanowczo za wcześnie. Nawet dziś.] Przypominam, że energia niemierzalnie słabego w mikro-układach pola grawitacyjnego, jest stosunkowo duża (defekt masy jądra atomowego i energia fotonu gamma). W mikroukładach biologicznych te słabe zmiany pola grawitacyjnego mogą mieć jakiś wpływ na metabolizm. Przypomina to astrologię, która bazuje na spostrzeżeniach dokonanych przez tysiące lat rozwoju cywilizacji. (Oczywiście nie mam tu na myśli horoskopów gazetowych i licznych ezoterycznych stron internetowych.) Być może astrologia jest nawet spuścizną po tych, którzy ludzkości przekazali ogromną wiedzę w bardzo zamierzchłych czasach. Fale nano-grawitacyjne, pola torsyjne?
    Detektory fal grawitacyjnych? Proponuję, by do tego użyć układów biologicznych. W tym celu można wyhodować, drogą inżynierii genetycznej, szczepy bakterii szczególnie wrażliwych (wzmocnić te cechy) na zmiany pola grawitacyjnego. Bakterie te stanowiłyby serce niezwykle czułego detektora – grawimetru przyszłości. Może wówczas zaistnieje możliwość przewidywania trzęsień ziemi.


*) Chodzi o drgania (bo to mają być – z góry wiadomo, fale grawitacyjne), „zmarszczki przestrzeni”, a nie zmiany natężenia pola grawitacyjnego, które to określone jest przez siłę, nie braną przecież pod uwagę przez OTW. 











niedziela, 5 maja 2019

9. Fale nano-grawitacyjne: dyfrakcja elektronów

    W jednej z poprzednich notek zwróciłem uwagę na możliwość wyjaśnienia (ewentualnie interpretacji) dualizmu korpuskularno-falowego na bazie plankonowej. Zgodnie z hipotezą przedstawioną tam, to, co mechanika kwantowa rozważa jako fale prawdopodobieństwa, jest układem zrezonowanych przestrzennie drgań, elementarnych pól grawitacyjnych. Jak więc wyjaśnić w oparciu o ten nowy model zjawisko dyfrakcji elektronów przechodzących przez sieć krystaliczną? [Moglibyśmy poprzestać na prawdopodobieństwie (fale de Broglie): „Jeśli tak już jest, to widocznie...”. Ale to przecież jeszcze nie wyjaśnienie. Znów się wtrynia to nieszczęne „Dlaczego?”.] Jak wyjaśnić? Otóż tak, jak się wyjaśnia dziś, z tym, że z natury mowa o elementarnych falach grawitacyjnych. Można nawet je roboczo nazwać falami nano-grawitacyjnymi. W przeszłości „niematerialność” fal de Broglie –  fal prawdopodobieństwa była źródłem poważnej filozoficznej rozterki. Wątpliwości nie mają tylko epigoni. Einstein wciąż poszukiwał innej interpretacji, jakiejś materialnej alternatywy dla „fal prawdopodobieństwa”, których nie potrafił zaakceptować. I chyba słusznie. „Bóg nie gra w kości” – mawiał.

Zgodnie z sądem panującym dziś, fale prawdopodobieństwa są mimo wszystko bytem wyłącznie matematycznym, choć trzeba przyznać, że to matematyka bardzo specyficzna. Genialność mechaniki kwantowej przejawia się między innymi w tym, że operowanie bytami matematycznymi prowadzi do bardzo wielu przewidywań potwierdzanych przez doświadczenie. Niektórzy jednak nie potrafią oddzielić matematyki od realności przyrodniczej, materialnej, a to bardzo ogranicza jasność spojrzenia w materię jako taką

    Ale dlaczego to tak wspaniale działa? Wielu zachodzi w głowę. Dziś, tutaj chyba możemy pokusić się o odpowiedź. Zapewne domyślacie się, że fale te, głębiej, w skali struktury cząstek (tam mechanika kwantowa już nie dociera) są naszymi falami nano-grawitacyjnymi. Aż prosi się, by podjąć badania szczegółowe (także) w tej dziedzinie. Dzięki nim uzyskalibyśmy teoretyczny wgląd w skale stuktury czastek, aż ku skali Plancka. Pokusa niemała. A dziś... kto się da skusić?... Jakaś grawitacja dualna, jakieś plankony, wymyślałki emeryta... Ale nie trzeba być pesymistą. Już coś się ruszyło, choć gdzie są dzwony, jeszcze ludzie nie wiedzą. Oto tekst w Wikipedii: W 1990 amerykański fizyk Milo Wolff wyprowadził długość fali de Broglie’a ze struktury sferycznych fal stojących poddanych efektowi Dopplera[2][3]. Odkrycie to skłoniło go do uznania sferycznej fali stojącej za prawidłowy model opisu cząstki materialnej, na bazie czego rozwinął swoją teorię budowy materii, zwaną rezonansem przestrzeni. Opisując cząstkę materialną w postaci fali stojącej, teoria ta rozwiązuje paradoks dualizmu korpuskularno-falowego dla cząstek materialnych. Czy rozwiązuje? Chyba jeszcze nie do końca. To na razie zbłąkana jaskółka.

    Właśnie istnienie odpychania grawitacyjnego w odpowiednio krótkim zasięgu, umożliwia zaobserwowanie dyfrakcji cząstek. Nie znające przeszkód tradycyjnie pojmowane pole grawitacyjne nie mogłoby przecież dać obrazu interferencyjnego po przeciwnej  stronie przeszkody (Przeszkody? Przeszkoda by nie istniała.), tak, jak przeźroczysta na całej powierzchni szyba dużych rozmiarów nie może dać obrazu interferencyjnego światła przechodzącego przez nią. Dla przypomnienia, obraz interferencyjny światła, by go można było dostrzec, uzyskamy przepuszczając je przez szczeliny w materiale nieprzeźroczystym, szczeliny, których szerokość porównywalna jest z długością fali. [Dla przykładu, światło odległych (punktowych) latarń ulicznych przechodząc przez gęsto tkaną firankę, staje się światłem w pewnym stopniu spójnym, a po przejściu przez źrenicę oka (i soczewkę) interferuje na powierzchni siatkówki, co widzimy jako prążki na lewo i na prawo od latarni.] Tylko wówczas bowiem otrzymamy fale spójne, czyli takie, które w danym punkcie spotykają się ze stałą w czasie różnicą faz. A fale prawdopodobieństwa? Czy istnieje materiał, który ich nie przepuszcza? Trochę dziwne pytanie.
  Każda cząstka elementarna, jako układ plankonów, jest układem drgającym. Gdy mamy kryształ, jego węzły (atomy) zajmują stałe wzajemnie położenie. Jakie? Takie, które zapewnia równowagę oddziaływań ze wszystkich stron (w tej skali chodzi o  oddziaływania elektromagnetyczne). W temperaturach odpowiednio niskich, drgania atomów-węzłów są uporządkowane (niechaotyczne). W tych warunkach fale grawitacyjne towarzyszące np. elektronom są spójne, a ich dyfrakcja prowadzić może do dostrzegalnej interferencji. W naszej interpretacji, wyżej stwierdziłem to, istnienie fal nano-grawitacyjnych związane jest z drganiami grawitacyjnymi elementów struktury cząstek. Jeśli cząstka porusza się, to jest ruchomym źródłem fali grawitacyjnej.
    Tu warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Elektron (dla przykładu) poruszając się pozostaje tym samym elektronem, a jego ruch (względny) nie ma wpływu na to czym jest. Zmienne (cyklicznie) pole grawitacyjne wokół niego odebrać można jako falę grawitacyjną. Jeśli węzły kryształu (medium, w którym porusza sie nasz elektron) nie zmieniają swego położenia, mamy do czynienia z falą stojącą, w której węzłach natężenie lokalnego pola grawitacyjnego, równe jest zeru. W podobny sposób opisać można rzecz na bazie mechaniki kwantowej (chodzi o specyficzną budowę danej sieci krystalicznej), traktując nasze fale grawitacyjne jako fale prawdopodobieństwa. [Fale stojące tu mogą istnieć, gdyż w węzłach kryształów – atomach, znajdują się elektrony, które też są źródłem fal  grawitacyjnych. Zajść więc może interferencja tych fal z falami elektronów swobodnych (tych z zewnątrz). Przy ilościowym rozpracowaniu tego zagadnienia należałoby chyba uwzględnić też efekt Dopplera, w związku z ruchem elektronów względem sieci.] Oczywiście rzecz wymaga badań bardziej dogłębnych, z użyciem stosownych środków matematycznych. To, co napisałem stanowi tylko zagajenie, podstawę dla motywacji ich podjęcia.
     Czy fale prawdopodobieństwa unoszą energię? Trochę dziwne pytanie. Jeśli jednak są to w rzeczywistości fale grawitacyjne, to pytanie zyskuje sens. A jednak, wbrew tradycyjnemu podejściu, także fala grawitacyjna nie unosi energii. Nie pozbawia przecież naszego elektronu jego parametrów „osobistych”, jego zasób grawitacji (gravity resource) jest niezmienny. Wszak jak powyżej zaznaczyłem, elektron poruszając się pozostaje tym samym elektronem, a sam ruch jest przecież względny i nie może decydować o grawitacyjności samego elektronu, która nie posiada cech lokalności. Dodam, że sam elektron (jak wszystkie cząstki, zgodnie z tutejszymi zapatrywaniami, zbudowany jest z plankonów, które stanowią podstawowy element grawitacji. Poza tym istnienie grawitacji oznacza uczestnictwo danej cząstki w oddziaływaniu, oznacza, że zawsze ciało „posiadające” pole grawitacyjne ma partnerów w oddziaływaniu. Nasz elektron grawitacyjnie nie jest, nie może być samotny i nie ma upoważnienia do szastania w pojedynkę wspólnym dobrem. Jeszcze powrócę do tego motywu.

    Czy można ekranować grawitację? Powraca, jak bumerang pytanie. Jeśli już, to na pewno w sensie jakościowo innym. W związku z istnieniem odpychania w bardzo krótkim zasięgu, istnieją przeszkody w ruchu. Przeszkodami takimi mogą być węzły sieci krystalicznej. Dla elektronów (i innych cząstek, pod warunkiem, że węzły sieci je zawierają), także dla fal grawitacyjnych, towarzyszących im,  stanowić one mogą przeszkody, a sieć jako całość, działa jak siatka dyfrakcyjna – dla fal grawitacyjnych towarzyszących elektronom. Nic dziwnego, że ruch elektronów przechodzacych przez sieć, modyfikowany jest przez rozkład pól grawitacyjnych, ich superpozycję i zdradza cechy typowo falowe (dyfrakcja i interferencja). [Zauważmy, że sieć krystaliczną stanowią atomy, a w nich mamy elektrony, które przecież są układami drgającymi (grawitacyjnie). Nukleony nie liczą się przez zupełnie inny zestaw drgań własnych (wykrycie doświadczalne dyfrakcji protonów na węzłach sieci krystalicznej byłoby bardzo trudne). Drgające pola w sieci krystalicznej, to jak radiolatarnie dla przelatujących elektronów, których drgania grawitacyjne rezonują z nimi. Prędkość elektronów jest stosunkowo niewielka wobec bardzo dużej czestotliwości drgań grawitacyjnych w ich strukturze. [Ale uwzględnić efekt Dopplera chyba należałoby.] Można więc sądzić, że tworzą się fale stojące. Efektem fenomenologicznym tego jest dyfrakcja i interferencja elektronów (a właściwie ich fal nano-grawitacyjnych) wskutek ich przejścia przez sieć krystaliczną.]

     Można by zreasumować, że dyfrakcja elektronów świadczy o istnieniu fal grawitacyjnych, których detekcja stała się wyzwaniem dla wielu fizyków. Tutaj jednak fale grawitacyjne mają zdecydowanie inny sens. Nazwałem je więc falami nano-grawitacyjnymi. Ich detekcja nie sprawia problemów. Przecież już od dawna posiadamy mikroskopy elektronowe... 

Ostatnio mówi sie sporo o tzw. polach torsyjnych. Warto zapoznać się z tym tematem. Chodzi o to, że przy odrobinie wyobraźni skojarzyć je można z falami nano-grawitacyjnymi.