czwartek, 30 kwietnia 2020

11. Energia zawarta w polu grawitacyjnym. Zaskakujące hipotezy

 Tu warto przypomnieć sobie serię poświęconą grawitacji dualnej. Przeprowadźmy doświadczenie myślowe. Niech badanym układem jest (umowny) obiekt o symetrii kulistej – cząstki, które go tworzą (nieprzeliczalna, ogromną mnogość), są punktami materialnymi. Obiekt kurczy się wyłącznie pod wpływem grawitacji, od rozmiarów na tyle dużych, że deficyt jego masy jest znikomo mały. Jego masa równa jest łącznej masie jego elementów całkowicie rozdzielonych, a natężenie pola grawitacyjnego, w dowolnej odległości od jego środka, jest maksymalne – początkowe (w sensie czasowym). Początkowy defekt masy równy jest więc zeru. Obiekt zapada się przy założonej zerowej prędkości początkowej. Gdy się zapada, wzrasta defekt jego masy grawitacyjnej (zgodnie z definicją podaną na samym początku naszych rozważań). W miarę kurczenia się obiektu, jego masa maleje. Teoretycznie możliwe, że w rezultacie kurczenia się obiektu, jego masa grawitacyjna redukuje się do zera. Ma to miejsce w „połowie” drogi między masą maksymalną dodatnią, a masą maksymalną ujemną, gdy rozmiary naszej kuli są już stosunkowo małe.

Na razie wstrzymajmy się z dalszym omawianiem tej sytuacji. Zajmijmy się sytuacją skrajną, u celu zapadania się obiektu – masa maksymalna ujemna. Bardziej ujemna masa nie może być, bo to przeczyłoby zasadzie zachowania energii (stwierdziliśmy to, gdy omawialiśmy układ dwóch punktów materialnych). Oczywiście ta maksymalna masa ujemna  nie odpowiada rozmiarom zerowym, odpowiada pewnym rozmiarom minimalnym (matematycznie chodzi o minimum absolutne). Łatwo wykazać (pokazałem to wcześniej, że w odniesieniu do układu dwóch identycznych punktów materialnych, jego masa równa jest  – 2M, gdy odległość między nimi wynosi R/8 (R – promień grawitacyjny). Istnieją więc rozmiary minimalne absolutnie. To bardzo ważne ustalenie.   
   Sądząc po tym od razu wnioskujemy, że istnieje siła odpychania maksymalna, działająca w tym momencie na wszystkie (w skrajnym przypadku) punkty, oczywiście siła jednakowa. Dawniej  wyliczyliśmy to dla układu dwóch punktów materialnych. Okazało się, że siła ta jest 64 razy większa od maksymalnej siły przyciągania, nazywanej też siłą Plancka (chyba niesłusznie, gdyż rzecz dotyczy także punktów materialnych, których opis jest ogólniejszy)W związku z zasadą superpozycji (wzajemnej niezależności sił), można nawet przyjąć, że efekt jest ten sam także w układzie nieprzeliczalnym punktów, niezależnie od tego jakie jest położenie przestrzenne każdego z nich  – nie będzie to obiekt zagęszczajacy się ku środkowi, lecz obiekt jednorodny gęstością.  Sądzac po skojarzeniach (i pod wpływem niesfornej wyobraźni), układ taki, szczególnie w momencie maksymalnego stłoczenia posiadałby cechy Wszechświata gotowego do Wybuchu. [To by wymagało dodatkowo, by sam obiekt (maksymalnie stłoczony) był przestrzennie zamknięty (bez pustki-otoczenia), co oznacza po prostu spełnienie zasady kosmologicznejw szczególności, w momencie maksymalnego stłoczenia. Przestrzeń jest tylko tam, gdzie jest materia. Dlaczego? Otóż dlatego, gdyż w przeciwnym przypadku, warstwy wierzchnie tworzyłyby rzadszą „atmosferę”.] Ale brnimy dalej. 

   A teraz, wracając do początku, jeśli pozwolimy naszemu ciału swobodnie zapadać się od rozmiarów maksymalnych, aż do rozmiarów minimalnych, to w połowie drogi (nie w sensie połowy rozmiarów liniowych) jego masa równa jest zeru. W tym momencie nie jest ono źródłem pola grawitacyjnego. Defekt masy układu równy jest w tym momencie początkowej masie (gdy zaczął się kurczyć). Pole znikło. Można więc już teraz wysunąć hipotezę, właściwie intuicyjne przypuszczenie (to zdarzyło mi się przed wielu taty), że łączna energia zawarta w polu grawitacyjnym źródła tworzącego symetrię radialną, równa jest połowie jego aktualnej (maksymalnej) masy grawitacyjnej, ze znakiem minus (energia potencjalna). Połowie, gdyż to połowa drogi. Na razie mamy przecież do dyspozycji jeszcze łączną energię kinetycznąmaksymalną, równą w tym zerowym momencie drugiej połowie łącznej masy układu (zgodnie z hipotezą). Innymi słowy, by impet zapadania się (prędkość) powrócił do początkowej wartości zero, a wartość energii potencjalnej (już dodatniej) by była maksymalna, potrzeba drugie tyle. Sądząc po tym, popełnić możemy hipotezę dodatkową, że maksymalna (dodatnia) energia potencjalna w momencie maksymalnego ściśnięcia, równa jest masie całego układu. [To tak, jakby w tym momencie materia całkowicie znikła, a pozostało wyłącznie pole grawitacyjne. Czy oznacza to, że materia jest formą grawitacji? Jeśli to nie są manowce, to mamy rewolucję w pojmowaniu sensu istnienia materii. W tym kontekście interesująco przedstawia się sens zakazu Pauliego, a także istota fizyczna plankonu (obiektu absolutnie elementarnego).
    Tak spróbowałem zracjonalizować to, co było moją intuicją. Zapiszmy to formalnie:

  Energia zawarta w polu grawitacyjnym źródła M: 

                                                          Eg =  Mc2/2                        (Y)
I co z tego wyszło? Znów jakaś rewolucja w pojmowaniu podstaw bytu materialnego? Czy coś potwierdzi tę hipotezę? Chyba tak. Ciekawskich wystawiam na próbę czasu, bo jeszcze sporo przed nami.
    Czym fizycznie jest w tej sytuacji i w istocie rzeczy, sam punkt materialny? Czy ktoś o to pytał? Czy materialnie chodzi o coś niezniszczalnego? A może to tylko nieokreślony z bliska element doświadczenia myślowego, pomoc naukowa, idealizacja, coś nieokreślenie małego, ale posiadającego parametry mierzalne? Czy to po prostu symboliczne ciało wystarczająco małe, by wymiarami swymi nie przeszkadzało w badaniu innych rzeczy? Bezwymiarowe, by nie rozważać jego ewentualnego obrotu? Właściwie, co to znaczy: bezwymiarowy? Czegoś tu brak, jakiś niedosyt semantyczny. Odpowiadam. To elementarne źródło pola grawitacyjnego, byt polowy; to po prostu byt elementarny absolutnie, a równocześnie kwant pola grawitacyjnego. Ale nie jest to grawiton z modelu standardowego cząstek. Wprost nie istnieje potrzeba do jego istnienia. Nie ma potrzeby istnienie cząstek przekazujących siły w oddziaływaniu grawitacyjnym, gdyż grawitacja jest nielokalna.  
   Mamy tu coś nowego! Czym jest to elementarne źródło pola grawitacyjnego? Już wiemy. To plankon. Jak potwierdzić (lub obalić) te wszystkie przypuszczenia? W odniesieniu do ciał z naszego otoczenia na ogół ich masa grawitacyjna praktycznie nie interesuje nas.  Interesuje nas ich masa bezwładna – opisujemy ich ruch, nawet jeśli jest on uwarunkowany przez oddziaływanie grawitacyjne (np. planety). Ich słabym polem grawitacyjnym na ogół nie zajmujemy się, a obserwacja obiektów masywnych i odległych, w kontekście poruszanej tu tematyki, niewiele wnosi do sprawy. dodatku, w przypadku ciał makroskopowych (nasze otoczenie) pomiar pola grawitacyjnego byłby niemożliwy z powodu bliskiego sąsiedztwa innych ciał i „nieskończonego” zasięgu grawitacji. Rzecz zyskuje na znaczeniu dopiero w skali struktury cząstek nazywanych przez nas elementarnymi.
 Powyżej wypowiedzieliśmy hiptezę (chodzi o wzór (Y)), którą podpowiada intuicja i rozważania na niej oparte. Hipotezę tę zda się potwierdzać rezultaty dalszych rozważań – uwzględniając ją dojdziemy bowiem do wyników koherentnych z wynikami rozważań prowadzonych na innej bazie (różnymi drogami dochodzimy do tych samych wyników)To kryterium jest nie mniej ważne od kryterium empirycznego. Sprawdzenie rachunkowe tej hipotezy pozostawiam jednak młodym. Ale nie wszystko im zostawię. Są rzeczy, które wyłażą na wierzch pomimo mego wrodzonego lenistwa. [Po pięćdziesięciu latach od matury spotkałem swego profesora od matematyki. Pomimo swych lat, od razu mnie rozpoznał i spontanicznie wyrzucił z siebie: „Ależ to był z ciebie nygus.”]
 Co więc potwierdza? Otóż, na bazie naszej hipotezy dokonamy ciekawego obliczenia i dojdziemy do ciekawych wniosków dotyczących między innymi budowy cząstek elementarnych, wniosków konsystentnych (powiedzmy, że niesprzecznych) ze znanymi faktami empirycznymi, na przykład odpowiemy na pytanie, na które dotąd nie odpowiedziano (mało kto je zadaje): Skąd się bierze spin 1/2 cząstek, wspólny przecież dla różnych cząstek (o różnych masach)? Że spin i że 1/2, wynika z równań mechaniki kwantowej uwzględniających to, co wnosi do sprawy szczególna teoria względności (efekty relatywistyczne). Ten spin nie należy jednak do swoistych cech wyróżniających daną cząstkę spośród innych. Widocznie rzecz tkwi znacznie głębiej, w skali podkwantowej. „Skąd się bierze”? Odpowiem przy innej okazji („Plankony i obrót” – na razie to niewiele mówi).

   A tak na marginesie, czy możliwe byłoby dojście do takiej konkluzji jeśli nie jest to ogólne ustalenie – chodzi o wzór (Y), na bazie tradycyjnego definiowania masy grawitacyjnej jako masy jednego z ciał w powszechnie znanym wzorku Newtona? Samo obliczenie energii zawartej w polu grawitacyjnym byłoby dość karkołomne. Należałoby rozważać punktową gęstość energii pola o niezerowym gradiencie, pola, w najprostszym przypadku, o charakterze radialnym wokół odosobnionego punktu materialnego, i zsumować (już pomijając kwestię ciśnień, stanowiącą integralną część opisu bazującego na OTW). Może ktoś zechce się tym pobawić. Jego praca będzie wtedy bardziej naukowa, niż praca źródłowa (bo zobligowany będzie do stosowania zaawansowanej matematyki, wraz z moca obliczeniową superkomputera). 

Jakie są rozmiary naszego maksymalnie ściśniętego obiektu w porównaniu z rozmiarami początkowymi, jeśli jest on z początku kulą gazową gęstniejącą w sposób naturaly ku środkowi? Tym niech się zajmą zainteresowani tematem. W badaniach swych z pewnością uwzględnią aspekt termodynamiczny, związany z dyssypacją energii i wzrostem temperatury obiektu w miarę jego zapadania się. Na początku nie muszą. Dla nas, tutaj, nie ma to nawet znaczenia, gdyż wbrew temu, co się dziś, wprost automatycznie sądzi, zamiana energii grawitacyjnej na „energię cieplną”, nie jest rzeczą aż tak oczywistą. Dla pewności można też (wstępnie) przyjąć, że temperatura układu równa jest dokładnie 0K.

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

10. Zmiana długości fali, ale czy także grawitacyjna dylatacja czasu?

    Oto przebieg rozumowania (nie ostateczny werdykt), w którym ustosunkuję się (znów) do sprawy grawitacyjnej dylatacji czasu. Jeśli już mowa o fotonach, zauważmy, że fenomenologicznie można na rzecz spoglądać różnie.
Po pierwsze, wstępnie można założyć, że prędkość fotonów nie zależy od parametrów pola grawitacyjnego. „To przecież prędkość niezmiennicza, a przyczyną tego, że nie dotrą do obserwatora znajdującego się na zewnątrz od czarnej dziury (jeśli nie dotrą) jest, jak wyżej wspomniałem, wydłużenie fali wskutek grawitacji, na tyle duże, że fala ta, choćby była (u jej źródła) najkrótszą z możliwych, wprost przestaje istnieć (jej długość teoretycznie dąży do nieskończoności).” W każdym razie, nie rozważamy ewentualnego związku prędkości rozchodzenia się promieniowania elektromagnetycznego z potencjałem grawitacyjnym. Wychodzimy z założenia, że prędkość ta jako stała uniwersalna, nie jest zmienna w przestrzeni. Chodzi więc o wydłużenie fali promieniowania elektromagnetycznego. Czy to automatycznie implikuje wydłużenie interwałów czasowych (bez związku z promieniowaniem)? Również to uważa się za pewnik. Stosowanie (dla sprawdzenia) superprecyzyjnych zegarów, np. atomowych jednak nie do końca przekonuje. Grawitacja może przecież modyfikować przebieg zjawisk (periodycznych) w samych zegarach. To, że w mechanice kwantowej grawitacja jest pomijana, nie znaczy, że nie odgrywa żadnej roli. Oto wzór bazujący na OTW, a wyrażający względną zmianę częstotliwości promieniowania (fotonu) w różnych punktach tego samego pola grawitacyjnego, przedstawiający grawitacyjne przesunięcie widm ku czerwieni.
                 
Jeśli wyrazimy częstotliwość za pomocą okresów fali, to otrzymamy:
                                                      
Dotyczy to fal elektromagnetycznych. Czy także dotyczy to wskazań zegarów (chodzi o zegary absolutne)? Tak się sądzi. Czy słusznie? Formalnie, tę zmianę wskazań zegarów zapisać można tak:
                                                            
w odniesieniu do dwóch punktów o różnych potencjałach tego samego pola grawitacyjnego. Czy wzory (*) i (**) są tożsame? Przecież okres fali, to nie upływ czasu poza tą falą. [A jeśli w danym obszarze nie ma promieniowania? To jak tam stwierdzić grawitacyjną dylatację czasu? Ciało spada wolniej, niż spada?] A tak właśnie poczynają sobie autorzy podręczników. Nie dosyć na tym. Już wcześniej przedstawiłem logiczne argumenty, wskazujące na to, że grawitacyjna dylatacja czasu nie powinna istnieć. Nie można ich lekceważyć, choć można rzecz sprawdzić (empirycznie, a nie na bazie interpretacji teorii). A wracając do fotonów...
 [Wydłużanie się fali w coraz silniejszym polu grawitacyjnym ma charakter ciągły. Nie liczy się ze strukturalnością materii mającą miejsce w skali elementarnej par excellence. W skali tej także fotony są złożonymi układami plankonów i nie ma mowy o promieniowaniu. Stanowi to o nieadekwatności OTW tam, gdzie strukturalność zyskuje na znaczeniu. Oznacza to ograniczenie zakresu adekwatności teorii. Poparciu tej tezy niech służą artykuły poświęcone plankonom.A co z fotonami? Spróbujemy ilościowo (jeszcze nie teraz) rozważyć wpływ pola grawitacyjnego na ich energię – tę ujawniającą się fenomenologicznie.
Po drugie, przyjąć można, że „wydłużenie się interwałów czasowych” w polu grawitacyjnym jest jedynie werbalizowaniem zmniejszania się fenomenologicznej prędkości światła. Czy tak, jak podczas przejścia światła do ośrodka gęstszego? Á propos, może nasze zwykłe załamanie światła, tam gdzieś w głębi struktury materiału (zmiana prędkości światła), uwarunkowane jest grawitacyjnie... Czy zatem w ogóle chodzi o wpływ pola grawitacyjnego na lokalną prędkość światła, a nie o jakąś dylatację czasu (tempo upływu czasu byłoby nienaruszone)? A co z Wszechświatem? Rzadsza grawitacja oznaczałaby większą wartość prędkości ekspansji, a my wiemy, że... jest raczej odwrotnie, sądząc po licznych argumentach, rozsianych w całej tej pracy. Chyba raczej nie tędy droga.  
    Pozostaje więc ewentualny wpływ potencjału grawitacyjnego na szybkość upływu czasu (w danym punkcie). Czy gdyby nie było wcale materii, czas płynąłby nieskończenie szybko (bo tam nie byłoby grawitacji)? Wszak grawitacja istnieje tam, gdzie istnieje materia (masa) i im silniejsza jest ta grawitacja, tym czas płynie wolniej. [To tak, jak w środku obiektu – tam pole grawitacyjne zeruje się (prawo Gaussa). Tam też ma być osobliwość, zgodnie z tradycyjnym widzeniem czarnych dziur. Ale to tylko skojarzenia.]  

wtorek, 21 kwietnia 2020

9. Na cenzurowanym – ciąg dalszy

    Wiadomo na przykład, że w osobliwości ogólna teoria względności załamuje się. Załamuje się dużo wyżej. Opis odpychania grawitacyjnego w odpowiednio krótkim zasięgu, mógłby chyba stanowić dopełnienie tej teorii. W kontekście tym poszukiwania kwantowej teorii grawitacji na bazie dzisiejszego pojmowania spraw, są raczej bezzasadne, będąc właściwie przejawem konceptualnej inercji. Czy koniecznie należy podporządkować deterministyczną grawitację kwantowym nieoznaczonościom? A może odwrotnie? Możliwe to jest dzięki istnieniu (na razie tylko w mych pracach) bytu absolutnie elementarnego, utożsamianego z plankonem, a także dzięki temu, że grawitacja ma charakter dualny i jest pierwotnym żywiołem – innym, niż te przypisywane greckim filozofom szkoły Jońskiej. Zatem pierwotnym jest kwant bytu materialnego, co czyni grawitację, gdzieś tam głęboko, oddziaływaniem o charakterze kwantowym (w sensie dyskretności na przykład poziomów energetycznych, ograniczoności ilościowej możliwych połączeń w układach plankonowych i istnienia wysycenia grawitacyjnego – patrz artykuły w szczególności poświęcone elsymonom. Dzisiejsze usiłowania połączenia grawitacji ze skwantowaniem w jego klasycznej postaci, na ogół kończą się granicą niewłaściwą, czyli prowadzą do rozbieżności. Nic dziwnego. Pragnie się połączyć dwie rzeczy z góry uznawane za sprzeczne ze sobą. A jednak sprzeczność w rzeczywistości nie istnieje – pod warunkiem uznania przez mechanikę kwantową grawitacji za istniejącą. Cóż, mechanika kwantowa u swych podstaw nie uwzględnia grawitacji z powodu jej słabości gdzieś tam wysoko w skali atomowej, w dodatku grawitacji będącej nie tyle oddziaływaniem, co miarą krzywizny przestrzeni („Jak się to ma do sił elektromagnetycznych i jądrowych?”); a swym rozpędem w głąb zapomniała, że ta sama grawitacja w innej skali (piętro niżej), stanowić może czynnik decydujący. Chodzi oczywiście nie tylko o słabość oddziaływań grawitacyjnych, lecz także o to, że w dzisiejszym ich pojmowaniu nie są one renormalizowalne, a to właściwie wyklucza ich uwzględnienie przy stosowaniu tradycyjnych procedur obliczeniowych w ramach kwantowej teorii pola. Dlaczego nie są renormalizowalne, możemy się domyslać. Poszukiwanie kwantowej grawitacji na tej bazie nie ma więc sensu. Zwrócilem na to uwagę już kilkakrotnie.
   Niezależnie od tego znów paść mogą pytania: Czy te dwa niekompatybilne, niekonsystentne ze sobą systemy (OTW i mech. kwantowa) w istocie ich modeli i działań, są jedynymi możliwymi tworami formalnymi? Czy do tego stopnia jedynymi, że cechy opisu są równocześnie cechami ontologicznymi, stanowiąc tym jedyną możliwość fizycznego istnienia, jedyny możliwy warunek poznawalności? Czy granica między ontologią, a epistemologią zatarta jest do tego stopnia, że są sobie nawet tożsame? Czy nieoznaczoność i jej probabilistyczna interpretacja, to obiektywne, immanentne cechy bytu przyrodniczego, a nie opisu? Czy zakrzywienie przestrzeni, to fakt przyrodniczy, a nie „patent” formalny? Czy „dokooptowanie” czasu do wymiarów przestrzennych stanowi konieczność obiektywnego bytu? A może to tylko formalny zabieg, „patent”, który dobrze działa w zakresie percepowalnym?         Pytania takie (i podobne) zadawane były zawsze. Tu aktualność ich jest szczególnie wyraźna. Mimo wszystko prawda jest jedna, natomiast jej opis zależy od kognitywnych możebności i jest zmienny w czasie.
   Nie należy więc utożsamiać bytów matematycznych z realiami stricte przyrodniczymi. A to się robi   nagminnie. Zauważmy, że utożsamianie bytów matematycznych z realnością ontologiczną prowadzi do postaw wykluczających jakąkolwiek możliwość falsyfikacji tworzonych tak  twierdzeń. „Przecież podważać realności przyrody nie można”. Taka teoria staje się wprost automatycznie „prawdą objawioną”, a nauka zbiorem dogmatów, scholastyką. W tej sytuacji, dla laika zainteresowanego nauką, na przykład przestrzeń zakrzywiona jest faktem wprost namacalnym plastycznie, a inny sposób modelowania, na przykład grawitacji, (równoważny, zbieżny wynikami), jest niedopuszczalny. A przecież to mimo wszystko tylko matematyka. Różnymi drogami (procedurami matematycznymi), dojść można do tych samych, poprawnych empirycznie, wyników.  Dobitnym przykładem tego jest równoważność dwóch sposobów zapisu w mechanice kwantowej: falowe równanie Schrödingera i macierzowa metoda Heisenberga.
     Innym przykładem takiego utożsamiania bytów matematycznych z bytami ontologicznymi jest pojęcie energii. Energia jest bytem matematycznym, a traktuje się ją wprost substancjalnie. W tę pułapkę wpadają też fizycy, gdy mówią, że „czysta energia” np. energia próżni zamienia się na masę (na razie będącą pojęciem matematycznym); tę jednak posiadają przecież konkretne byty materialne. Mamy więc zamianę energii na materię. Innym przykładem jest utożsamianie promieniowania elektromagnetycznego (rzecz ontologiczna, materialna) z energią. Niewinny zwrot: „atom wysyła energię” stosowany jest nagminnie (zamiast: „emituje promieniowanie”). Mówi się też, wprost nagminnie, że z energii tworzą się cząstki. Zwykle zaczyna się niewinnie od skrótu myślowego – z ust nauczyciela, a potem to drobne „przejęzyczenie”, już nie uświadomione jako takie, mamy w książkach, w salach wykładowych i w interpretacjach teorii. A potem się dziwimy, że większość doktoratów, nawet z fizyki, to chłamy. To wprost nagminne. Niby skrót myślowy. Przydałoby się, by każdy kandydat na fizyka zaliczyć musiał przedmiot: „Fizka elementarna”.  

   A odpychanie? O odpychaniu dziś rzeczywiście wiele się mówi, z tym, że w tym przypadku mowa o jakiejś ,,piątej sile” (brzytwa) i przede wszystkim (w odniesieniu do całego Wszechświata) ciemnej energii, stanowiącej w gruncie rzeczy (w opinii badaczy – nie koniecznie słusznej) dopełnienie zjawiskowe dla przywróconej do łask stałej kosmologicznej, najpierw przyjętej, a potem odrzuconej z kretesem przez samego Einsteina (też brzytwa).  Cóż, Wszechświat statyczny do dziś ma swój urok, tym bardziej, że kosmologia bazująca na równaniu Friedmanna nie w pełni spełnia oczekiwania. Jakoś trzeba wszystkie te niedoroby pogodzić ze sobą... dla stworzenia czegoś konsystentnego... poprzez dopasowywanie nowych bytów ad hoc. Á propos, każdy model, każdy pomysł, nawet absurdalny, posiadać może swą reprezentację matematyczną. Wtedy posiada też wszelkie cechy naukowości... A „jak naukowe, to i prawdziwe”, w odczuciu laika.   
   Właściwie jedynym bodźcem dla tych najnowszych badań jest wynik jakiejś obserwacji, a przede wszystkim jego interpretacja (w chwili zaskoczenia nikt nie wpadł na lepszy pomysł). To nie wyraz lekceważenia z mojej strony. Po prostu jak na razie za mało jest danych jednoznacznych i nie było odpowiedniego pomysłu, na bazie aktualnego systemu i obowiązujących paradygmatów. Do dziś aktualny system, wraz z obowiązującymi paradygmatami, ma się dobrze, więc dalej kombinują,... jak koń pod górę.  Zaskakujące wyniki obserwacji, a właściwie już samo istnienie zaskoczenia, mogłoby jednak świadczyć o tym, że ten system nie jest pełny (lub nawet adekwatny) – to już herezja (z mojej strony). Wynik obserwacji  jednak, wcale nie musi świadczyć o istnieniu ciemnej energii. Raczej jedynie o tym, że jej ewentualne istnienie można wcisnąć (ze sporą dozą determinacji) w dzisiejsze modelowanie Wszechświata. Już samo zaskoczenie świadczy o tym, że system, stanowiący bazę dla tego modelowania, a przy tym zaskoczony, nie jest adekwatny z rzeczywistością obiektywną. I to, o dziwo, wystarczy (między innymi nie przeszkodziło komisji przyznającej Nobla), pomimo, że jak na razie nie jest ten wynik obserwacji w pełni miarodajny, choćby tym, że jego interpretacja może być zupełnie inna. Przykład stanowić może moja interpretacja (uwzględniająca aspekt ilościowy wraz z przykładem obliczeniowym, dającym wynik w zasadzie zbieżny z obserwacją) opisana w eseju z ,,Katastrofą horyzontalą” w podtytule. To wcale nie dowodzi, że właśnie ja mam rację. Ważne jest istnienie alternatywy, a wynik obserwacji (lub doświadczenie) rostrzygnie. A jednak określone paradygmaty, choćby ten absolutyzujący ogólną teorię względności wraz z mechaniką kwantową, wskazują jedyny nurt badań, oczywiście w obrębie jednej, jedynej mega-koncepcji. Być może słusznie, chociaż... A teoria superstrun i M-teoria? Z całą pewnością stanowi dość istotny postęp konceptualny (choć w ramach tejże megakoncepcji). Stanowi też (drepcząc w ślepym zaułku) dowód na to, że tak w standardowej kosmologii, jak i w opisie materii w skali mikrostruktury bytu, istnieją naprawdę poważne luki. Sądzi się, że to obiecująca perspektywa, a nawet superspektywa (w związku z supersymetrią), bazująca zresztą na zaakceptowanych powszechnie paradygmatach fizyki dwudziestego wieku. 
Otóż to. 
     Ale wielu stara się za wszelką cenę złamać consensus omnium – to od razu ich wyróżnia (czynnik ludzki jest nie mniej ważny) pomimo, że poza megakoncepcję nie wychodzą. Oto przykład jednego z wielu doniesień naukowych, tym razem  z dnia 2.11.2015. Wielki nagłówek w mediach: Czy czas cofa się? W Physical Reviev Letters ukazał się artykuł podważający pewne wnioski z ogólnej teorii względności, dotyczące upływu czasu. Z badań autorów artykułu wynikać ma, że entropia wewnątrz czarnej dziury nie wzrasta, lecz maleje. Wywnioskowali więc, że tam czas płynie do tyłu. Szybko opublikowali (by ich nie uprzedzono), a szacowny periodyk od razu przyjął i zatwierdził publikację. Cuda niewida. Wolę flogiston.
     Czarna dziura... jeszcze nie udowodniono jej istnienia (sporo miałaby tu do powiedzenia grawitacja dualna), a mimo to liczba prac na jej temat dawno przekroczyła sto tysięcy. Skorzystała na tym przede wszystkim matematyka (już nie mówiąc o korzyściach bardziej przyziemnych dla samych autorów). Mamy znów dzielenie skóry na żywym niedźwiedziu (i włosa jego sierści na czworo).

Parę refleksji nie na temat.
     Dziś niewiele zostało z tego sensacyjnego doniesienia (patrz tuż powyżej). Kto je pamięta? Marzenie o Nobelku prysło. Zamiast trzymać się obłędnie błędnych (nie bacząc na rozsądek) interpretacji w ramach megakoncepcji, która kruszy się u samych podstaw, warto spojrzeć na rzecz trzeźwiej i mniej dogmatycznie. Te ciagłe kombiny, to wyraźny znak schyłku. A przecież wiek XXI zaczął się dosyć dawno. Dalej kombinują, a poważny i szacowny periodyk naukowy... tam czas nie płynie do tyłu (...) pomimo, że horyzont tam zamknięty. Po prostu tam zatrzymał się. Ja już dawno przestałem myśleć o wysyłaniu do periodyków. Czas coś zmienić w tym systemie naukowych doniesień. Czas uniezależnić się od widzimisię redaktorów i recenzentów. Czas uniezależnić wymianę myśli naukowej od wszechwładnych mediów. Popularyzacja, owszem ważna, ale nie jako tania sensacja. Szkoda, że w czasach łatwości i powszechności przekazu istnieć musi drugi obieg. Niestety, przez gąszcz swiatowej sieci, tworzącej gęstniejącą chmurę, przebić się coraz trudniej. Pisząc to trafiam do jednostek. Mogę tylko w naiwności liczyć na to, że z czasem liczba czytelników przekroczy ,,masę krytyczną”. Niech się to to zacznie od krytyki moich tez. Jestem przekonany, że jeśli sama koncepcja w ogólności (bez szczegółów) jest słuszna, to sama się wybroni. Na razie siedzę na beczce prochu (nie prochów).  

8. OTW i Wszechświat – na cenzurowanym

Co do układów lokalnych – dziś OTW opisuje je najdokładniej. OTW jako procedura obliczeniowa, a nie jako istota ontologiczna bytu materialnego. Złożone relacje w układach grawitacyjnych najlepiej opisać z zastosowaniem rachunku tensorowego (tensor metryczny) i w ramach geometrii różniczkowej. A może grawitacja dualna prowadzi do tych samych wyników? Prowokator ze mnie, co? Mimo wszystko jestem pełen podziwu dla Einsteina, który już sto lat temu... (Dokładnie. Gdy piszę te słowa uzupełniając tekst starszy, mamy październik roku 2015). Swoją drogą, gdyby żył dłużej, to kto wie... [Warto dodać, że za wszystkie skomplikowane konstrukcje matematyczne wyrażające zamysły Einsteina, za aktualny wygląd formalny jego teorii odpowiedzialni są wybitni matematycy z jego otoczenia. Ja pod tym względem jestem na straconej pozycji. Pewien skądinąd wybitny topolog, pomimo, że znajomy jeszcze z lat szkolnych, na moje propozycje odpowiada milczeniem. Cóż, emeryt, znudziło mu się, a Wszechświat jest tak wielki... 

   Ad rem, jeśli „pod znakiem zapytania jest faktyczność istnienia oddziaływań siłowych”, to co powiedzieć o oddziaływaniach elektromagnetycznych i silnych? Tu przecież posługujemy się siłami. Chyba właśnie w tym tkwi przyczyna niepowodzenia w próbach unifikacji grawitacji z pozostałymi oddziaływaniami... Zaraz, przecież zasady dynamiki dotyczą wszystkich oddziaływań, w tym grawitacyjnych. I masz babo placek. Sceptyków nie sieją.
   Mimo wszystko pole grawitacyjne, dla konkretnych ciał w naszej skali, jest polem źródłowym, centralnym, potencjalnym. Istnieje wyłącznie tam, gdzie istnieje masa. A czysta energia nie posiada masy? – zapytałby ktoś. Ale nie rozpraszajmy się, by się w manowce nie wpakować (szczególnie przy definiowaniu czystej energii). „Zakrzywiona przestrzeń (samoistna) narzucająca ciału kierunek przemieszczania się” godziłaby w sens dotychczasowej edukacji, bazującej na zasadach dynamiki. Dydaktycznie nie byłby to efekt pożądany. Niezależnie od tego geometria to jeszcze nie wszystko. Nie koniecznie chodzić więc musi o zakrzywienie przestrzeni, które może być też jedynie modelem operacyjnym, a nie faktycznością przyrodniczą. Tę ewentualność mimo wszystko należałoby wziąć pod uwagę (nie tylko z powodów pedagogicznych). Herezje? Nie po raz pierwszy i nie ostatni. Czy także herezją jest to, że warto zatrzymać się na chwilę (w tym wyścigu) i spojrzeć do tyłu? A nuż coś zgubiliśmy po drodze...Newton, oddziaływania... Warto się zatrzymać zanim przestrzeń wykrzywi wszystko do tego stopnia, że zostaniemy zamknięci w sytuacji bez wyjścia. „Katastrofa horytontalna”, to także horyzont sprowadzający się do punktu, syngularności. Pojęcie to wprowadziłem w eseju traktującym o problemie horyzontu. „Jego horyzonty myślowe sprowadzają się do punktu widzenia.”
     Sprawa zatem jednak nie jest chyba taka „prosta”. Samo rozwiązanie może być nawet dużo prostsze... Przyjęliśmy bowiem za możliwe istnienie odpychania grawitacyjnego. Oczywiście nie z tego powodu, że część centralna obiektu (także skolapsowanej masywnej gwiazdy lub jądra galaktyki) nie przyciąga – prawo Gaussa. Można więc przypuszczać, że natężenie pola grawitacyjnego na powierzchni obiektu, wskutek znaczącego (w centralnej części) defektu masy grawitacyjnej, jest mniejsze, niż by to wynikało z opisu tradycyjnego, nie uwzględniającego istnienia tego defektu, a tym bardziej z opisu bazującego na OTW. Do sytuacji takiej prowadzi kolaps grawitacyjny (w przypadku jądra galaktyki) lub napór dośrodkowy materii wskutek wybuchu supernowej. W obydwu tych przypadkach mowa o olbrzymiej koncentracji materii, a więc o wydatnym ubytku masy, osłabiającym znacznie grawitację całości. [Warto przy okazji zauważyć, że promień horyzontu grawitacyjnego, w przypadku czarnodziurowania, w związku z tym, powinien być mniejszy od przewidywanego sądząc po początkowej masie obiektu mającego się zapaść.] Warto dodać, że w tym drugim przypadku, tak powstały supergęsty twór, gwiazda neutronowa, powinien oscylować dzięki dynamice zmian. Powinien też rotować (gdyż sama gwiazda przed wybuchem jakoś rotowała), rotować, wirować nawet z bardzo dużą częstotliwością (zasada zachowania momentu pędu). Obiekty takie znamy.   Przypuszczać można, że w przypadku jądra galaktyki, jakąś rolę odgrywać może w tym, co się dzieje, także ciemna materia. W dodatku, w odniesieniu do pozostałości po wybuchu supernowej, do przyjęcia jest przypuszczenie, że radialny gradient gęstości w takim sprasowanym siłami zewnętrznymi obiekcie, jest stosunkowo niewielki (nie biorąc pod uwagę warstwy powierzchniowej – „atmosfery”). Zgodnie z tym znaczący defekt masy ma miejsce prawie w całej objętości. Czy zatem przewidywany efekt likwidacji fali elektromagnetycznej, mający czynić dany obiekt czarną dziurą, ma rzeczywiście miejsce? Należałoby to sprawdzić, ewentualnie znaleźć kryteria ilościowe... Tak na marginesie, jądra galaktyk świecą i to dość jasno pomimo, że są de facto obiektami zmkniętymi grawitacyjnie. [Tu zachęcam młodych, by znaleźli zależność masy grawitacyjnej obiektu od jego rozmiarów, jeśli jest nim kula pyłowa o radialnie wzrastajacej ku środkowi koncentracji materii, zapadajaca się grawitacyjnie – z uwzględnieniem niedoboru masy grawitacyjnej i bez uwzględnienia (w pierwszym przybliżeniu) uwarunkowań o charakterze termodynamicznym.]
   Istnieje więc dodatkowa motywacja dla innego podejścia do kwestii (...). W naszym badaniu sprawy, efekty opisane przez ogólną teorię względności nie stanowią, jak widać, istotnego faktoru. Nie będziemy więc bazować na równaniach ogólnej teorii względności, tym bardziej, że są one równaniami pola zakrzywionej czasoprzestrzeni, a my zadowolimy się (prostszym) opisem oddziaływań. W innych sytuacjach (dotyczących układów ciał, a nie skrajnych gęstości wewnątrz określonych struktur) opis bazujący na ogólnej teorii względności jest jak najbardziej miarodajny, pomimo filozoficznych niejasności, którym dałem wyraz powyżej. Potwierdziły to obserwacje astronomiczne i pomiary z użyciem satelitów. Nieuwzględnienie ich byłoby nawet nieroztropne. Z drugiej strony, nie mniej nieroztropne byłoby też odrzucanie faktów, spostrzeżeń, za nieistniejące i hipotez za nierealne lub sprzeczne, tylko dlatego, gdyż nie mieszczą się w przyjętym aktualnie schemacie poznawczym. Inna sprawa, że często nie rozróżnia się metody, procedury badawczej i matematycznego modelowania od tego, co stanowi istotę ontologiczną bytu materialnego. I tu pogrzebano pieska.
Teoria, każda, jest modelem adekwatnym z ludzką świadomością bytu (przyznać trzeba, że zmienną w czasie). O tym wielu zapomina. Nie przewiduje więc wszystkiego, co obiektywnie istnieje, a przy tym uznaje za możliwe to, co nie może być faktycznym istnieniem. Nie wszystko, co z teorii wynika lub tym bardziej nie jest z nią sprzeczne, od razu musi być prawdą objawioną. Nie może więc być też odrzucone wszystko, czego ta teoria nie przewiduje, nawet jeśli jest to teoria względności. Określenie zakresu stosowalności teorii (każdej) nie zawsze jest łatwe, jednakże właśnie to stanowi o faktycznym postępie. Wszak naturalnym porządkiem rzeczy w nauce, jest nieustające poszerzanie zakresu teorii (ogólniej: systemu poznawczego). Właśnie tam (w tym poszerzeniu) należy poszukiwać odpowiedzi na nurtujące pytania zasadnicze. Warto o tym przypomnieć sobie w kontekście naszych rozważań.

sobota, 18 kwietnia 2020

7. Nielokalność Wszechświata a ogólna teoria względności



   Szczególną podstawę dla obaw co do zasadności stosowania OTW (w aktualnej postaci jej interpretacji) stanowi jednak pewien przypadek szczególny: Wszechświat. Przede wszystkim wiadomo (nie tylko ja to stwierdziłem), że Wszechświat jest tworem nielokalnym, natomiast teoria względności zakłada lokalność – stąd między innymi paradygmat łącznościowy, wysłany już przeze mnie w zaświaty. Przyjmuje się, wprost jako założenie, bez pytania o zdanie pani zasady kosmologicznej, że obserwowalny Wszechświat jest, nawet znikomą, częścią jakiegoś nadbytu nie do określenia. Uznano to wprost a priori za prawdę, na bazie anachronistycznej intuicji przyjmującej Wszechświat za byt nieskończony i statyczny. A jednak nie ma żadnego empirycznego dowodu (nawet teoretycznych przesłanek) na to, że poza Wszechświatem, obserwowalnym, istnieje coś jeszcze. „Wieloświat” należy wyłącznie do fizyki baśniowej. Trzeba było jednak to „coś jeszcze” przyjąć, uznać za prawdę, by uratować lokalność Wszechświata (bo przecież bazujemy na  OTW). Dlatego, gdy Alan Guth w roku 1979 wymyślił proces inflacji, bazyjąc na opracowanej pięć lat wcześniej przez Glashowa i Georgiego teorii wielkiej unifikacji GUT (nomen omen), od razu uznał w sposób arbitralny, że to hipotetyczne zdarzenie miało miejsce tylko w drobnej części pierwotnego bytu. Dlaczego nie było zdarzeniem o charakterze globalnym, całościowym? Już wiemy dlaczego. Zgodnie z zamówieniem... O inflacji będzie innym razem.
 Przyjęcie zasady kosmologicznej za słuszną (i konsekwentne jej stosowanie) prowadzi jednak prost do konkluzji, że obserwowwalny Wszechświat jest Wszystkością. [Tu warto powrócić do serii postów traktującej o zasadzie kosmologicznej.] Stąd właśnie nielokalność Wszechświata. Lokalność w nielokalności? Mamy tu więc rodzaj niekonsekwencji. Problemowi lokalności i splątania w aspekcie kosmologicznym, poświęcę trochę czasu w innym miejscu, choć w wielu miejscach rzecz ta była już sygnalizowana. 
   Dziś modeluje się Wszechświat (z grubsza) za pomocą sferycznego balonika, pomimo stwierdzonej obserwacyjnie płaskości (geometria euklidesowa, a nie riemanowsko zakrzywiona). Przy tym, dla przypomnienia, płaskość ta nie jest, wbrew temu, co wynika z równania Friedmanna, jakimś balansowaniem na cieniuteńkiej linie, lecz jest cechą Wszechświata – niezmienną, wprost immenentną (nie może być inaczej). Właściwie stąd (z rzekomej konieczności balansowania) bierze się tzw. problem płaskości, który jest, niejako siłą rzeczy, wbudowany w kosmologię bazującą na OTW (niby płaskość potwierdzona empirycznie, a tu nieskończenie cienka granica miedzy opcjami nieistniejącymi)...i ten balonik. Dla nas problem paskości już nie istnieje.
  Dziś, po „odkryciu” ciemnej energii, wolno stwierdzić, że przestrzeń Wszechświata ma krzywiznę nie dodatnią, lecz ujemną hiperboliczną. A jednak jest płaska. Dlaczego? Wyjaśniałem w różnorodny sposób. Płaska nawet bez udziału neutrin – w eseju na ich temat dopisałem jeszcze jeden argument, a właściwie przypuszczenie będące wynikiem inercji skojarzeń. Ale to rzecz do roztrzygnięcia. Dziś pomimo płaskości Wszechświat jest balonem. Cóż, przyzwyczajenia, nawyki myślowe i to, czego nas uczono, przekonują bardziej, niż argumenty. „Ale przecież dzięki temu, że materia znajduje się na powierzchni balonika, nie można mówić o istnieniu centrum Wszechświata – to ważna zaleta propagowanej konepcji. Mamy tu też zgodność z zasadą kosmologiczną.” Jednak także Wszechświat, będący ekspandującą Wszystkością, też nie posiada wyróżnionego punktu, gdyż poza Wszechświatem przestrzeń nie istnieje.   
    Zgodnie z aktualnym podejściem, zgodnie z modelowaniem za pomocą OTW, to sama przestrzeń rozszerza się czyniąc ruchy względne galaktyk „nieruchami”. Ta zakrzywiona przestrzeń świadczy samym istnieniem zakrzywienia, także o istnieniu grawitacji powszechnej, spowolniającej ekspansję (zostawmy w spokoju ciemną energię). Jeśli spowolnienie, to znaczy, że działa siła. W jakim kierunku? Co z zasadą kosmologiczną? (Tu warto przypomnieć sobie ponownie pierwszą część eseju poświęconego neutrinom.) Na domiar złego „Dlaczego ekspanduje?” Dla OTW to stan zastany. Jak już tak jest, to trzeba sobie jakoś z tym radzić. [Coś musiało stać się wcześniej, a teraz mamy to, co mamy. Grawitacja robi swoje.] Wszechmogące równania OTW uwzględniają tę możliwość. „To przecież z całą pewnością nie wynik samej grawitacji – tej wyłącznie przyciągającej.” Moje rozwiązanie kwestii podaje jednoznaczną przyczynę ekspansji, tkwiącą w grawitacji dualnej, bez uciekania się do mnożenia bytów – bez łamania symetrii, bez supersymetrii, bez ciemnej energii i bez sakramentalnego stwierdzenia, że tak to już jest. A tajemnicze początki? Inflacja? To już w zasadzie domena mechaniki kwantowej, nie uwzględniającej grawitacji. Ale zdaniem wielu, wszystko (prawie) już zaklepano. A jeśli ktoś... to mu po łapach.
    Rozważania te prowadziliśmy już niejednokrotnie. Czy nie lepiej, w tym kosmologicznym przypadku wrócić do starego, klasycznego, faktycznego ruchu, w którym zakrzywienie toru powoduje prozaiczna siła dośrodkowa? Czy nie lepiej ekspansję Wszechświata uznać za uogólniony ruch względny (z kresem górnym prędkości) w przestrzeni euklidesowej (płaskiej)? „Krytyczność” odkrytyczni się, stanie się wtedy jedynością, jedynym możliwym stanem.

piątek, 17 kwietnia 2020

6. A jeśli nie chodzi o zakrzywienie przestrzeni?

   To chyba należałoby uwzględnić to, że ciała, te okrążające wspólny środek masy, jeśli tworzą ciasny układ, mają masę grawitacyjną mierzalnie mniejszą, niż suma ich mas z osobna. Wtedy powinna być pełna zgodność z obserwacją# (patrz niżej), modelu, który próbuję tu przeforsować. [Przypominam, że deficyt masy grawitacyjnej nie jest moim wynalazkiem. Ja tylko inaczej zdefiniowałem masę grawitacyjną, bardziej zgodnie z duchem newtonowskim.]  
  Ostatnio (doniesiono w lutym 2016) przeprowadzono doświadczalny test ogólnej teorii względności, potwierdzający przewidywania tej teorii w odniesieniu do fal grawitacyjnych. Chodzi o doświadczenie w urządzeniu LIGO (Laser Interferometer Gravitational Wave Observatory). Tym razem mowa o odległym, ciasnym układzie dwóch czarnych dziur – sądząc z analizy danych, gdyż obiektów tych oczywiście nie dostrzeżono. Gdy te czarne dziury zlały się w jedną, to znamienne, jej masa stała się mniejsza, niż łączna masa obiektów przed tym wydarzeniem. Według mnie, już to potwierdzałoby wydatnie, dziś nie znane, istnienie grawitacji dualnej. Opisałem to już wcześniej, także w artykule, poświęconym grawitacji Wszechświata. Niebawem opublikuję post w całości poswięcony doświadczeniu LIGO. 
   „...pełna zgodność z obserwacją#”. No właśnie, tym bardziej, że to polowe-geometryczne podejście stwarza (dla niewyrobionego amatora) problem: Jak pogodzić to z zasadami dynamiki?. Z jednej strony bowiem z zasady obowiązuje równoważność ciał współuczestniczących w oddziaływaniu (III-cia zasada dynamiki, co wyraża też iloczyn mas w prawie powszechnego ciążenia), z drugiej zaś ruch w zakrzywionej przestrzeni jakby oddala sens tej równoważności, jakby niweluje jej istotność: „Ciało porusza się w zakrzywionej przestrzeni pola i w pewnym sensie nie obchodzi je co zakrzywia tę przestrzeń”. W dodatku, jeśli czujemy, że działa na nas jakaś siła, to w rzeczywistości może być tak, że to, co czujemy, jest rezultatem tego, że znajdujemy się w układzie nieinercjalnym (np. w skręcającym autobusie). Siła niesiła... „Odrzucamy podejście newtonowskie, opisujemy rzecz zgodnie z OTW i kwita – ktoś mógłby powiedzieć. Zakrzywienie toru światła w polu grawitacyjnym zdawałoby się to potwierdzać, gdyż masa fotonu równa jest zeru. Chodzi więc nie tyle o grawitację (siły), co o przestrzeń odpowiednio zakrzywioną. Czy to w pełni przekonuje? Odpowiedź twierdząca jest natychmiastowa. Ale, czy nie ma innego rozwiązania kwestii zakrzywienia toru fotonu? A jeśli przypomnimy sobie, że, sądząc po treści artykułów poświęconych grawitacji dualnej, także foton ukształtowany jest w wyniku grawitacyjnego oddziaływania plankonów i oddziałuje grawitacyjnie (indukcja grawitacyjna) – czy w dalszym ciągu przekonani będziemy bez zastrzeżeń, że źródłem odchylenia jest wyłącznie zakrzywienie przestrzeni?  Już zwróciłem na to uwagę wcześniej.

niedziela, 12 kwietnia 2020

5. Ale nie tylko o szybkość upływu czasu chodzi

    W herezjowaniu można pójść dalej. Sądzić można nawet, że samo zakrzywienie toru fotonu wcale nie musi być spowowodowane przez „krzywiznę przestrzeni”, pomimo, że ta zyskała już (w świadomości badaczy i młodych miłośników wiedzy) cechy bytu ontologicznie autonomicznego w stosunku do materii, stała się czymś oczywistym. Wystarczy bowiem przyjąć, że foton jest bytem grawitacyjnym (o zerowej masie), układem złożonym i dlatego reaguje na pole, w którym znajduje się – ma miejsce po prostu indukcja grawitacyjna. Wybaczcie! To jedna z możliwych interpretacji, opcja wcale nie wykluczona. Kwestia ta omówiona została przecież już w artykułach poświęconych modelowi plankonowemu. Nie zapominajmy też, że nasze modelowanie bazuje na koncepcji, powiedzmy, że quasi-newtonowskiej, a nie na interpretacjach ogólnej teorii względności, którą dziś traktuje się wprost automatycznie jak punkt wyjścia, wprost jak aksjomat – wraz z całą problematyką konsekwencji wynikających stąd, problematyką, sądząc po tutejszych herezjach, wbrew pozorom otwartą. Przykładem jest choćby kwestia tempa upływu czasu w polu grawitacyjnym – patrz powyżej.
   Jak już wyżej (i wcześniej) stwierdziłem, także wydłużenie się fali elektromagnetycznej, emitowanej radialnie w stosunku do źródła pola grawitacyjnego wcale nie musi oznaczać, że przyczyną tego jest lokalnie inne tempo upływu czasu. W dodatku zauważmy, że im bliżej centrum (źródła pola), tym czas płynąć powinien wolniej (silniejsze pole grawitacyjne). A sam obiekt jako całość? Którą ma godzinę? W odniesieniu do całości obiektu, w pełnym zasięgu jego pola grawitacyjnego, bałagan murowany, bo przecież chodzi o czas, o następstwo zdarzeń. Wyżej podałem poglądowy przykład (rakieta).  Tutaj możemy sobie nawet podarować krzywą geodezyjną. Nie można zatem nawet wykluczyć przypuszczenia, że wydłużenie fali elektromagnetycznej w polu grawitacyjnym jest „prozaicznym” efektem energetycznym, a nie czaso-przestrzennym.
Przykład: Wzbudzony atom emituje foton w wyniku przejścia elektronu na niższy poziom energetyczny, uwarunkowany przez oddziaływanie elektromagnetyczne. Ale dzieje się to w polu grawitacyjnym, nie ważne, że bardzo słabym w przypadku atomu. Z tego powodu de facto foton ten ma nieco większą energę, niż by to miało wynikać z obliczeń na bazie elektromagnetyzmu – jego długość fali jest w tym miejscu mniejsza (Czy się nie pomyliłem? Sprawdźcie). Chodzi o to, że grawitacyjna energia potencjalna jest ujemna. Także ujemna jest energia potencjalna oddziaływania cząstek naładowanych przeciwnie (przyciąganie). Trzeba przyznać, że efekt ten w pojedyńczym atomie jest niemierzalnie słaby. Czy naprawdę niemierzalny? A jeśli mamy układ złożony, krystaliczny, na przykład tworzący zegar atomowy? Czy tym razem zewnętrzne dla niego pole grawitacyjne nie modyfikuje w jakimś, choćby w niewielkim stopniu jego działania? Czy ktoś dałby głowę? Niewątpliwie, zmiany w układzie stają  się wyraźne i mierzalne jeśli materia (atomy) znajduje się w bardzo silnym polu grawitacyjnym. Wówczas widmo promieniowania emitowanego w tym polu powinno być, nawet wyraźnie, przesunięte ku czerwieni. Nie znaczy to, że czas tam płynie wolniej. Na ten temat więcej pod koniec tego eseju.
    A wracając do fotonowego okręgu w czarnej dziurze, zauważmy, że taki tor byłby naprawdę rzeczą wyjątkową. [Zakładamy, że materia tego obiektu znajduje się poniżej by nie przeszkadzać, dla uproszczenia przyjmijmy, że obiekt ten jest punktem materialnym.] Rozważmy to „mechanistycznie”. Jeśli przyjmiemy (tylko dla testowania), że foton jest punktem materialnym poruszającym się z prędkością c (powiedzmy, że prawie), to rozważając równość siły dośrodkowej i grawitacyjnej (jak przy pierwszej prędkości kosmicznej), otrzymujemy, że promień takiej orbity równy jest połowie promienia grawitacyjnego – pod warunkiem, że cała masa obiektu znajduje się poniżej. Dla cząstek masywnych (jeśli mogą tam poniżej horyzontu sobie krążyć), promień orbity kołowej jest (choćby tylko nieznacznie) większy. Pod koniec tego eseju okaże się, że foton wysłany, także radialnie, z punktu właśnie o tyle odległego od centrum (a nie z powierzchni horyzontu grawitacyjnego), nie może ujść na zewnątrz obiektu, gdyż częstotliwość jego, z powodu grawitacji, dąży w tym wypadku do zera (taki w każdym razie będzie wynik obliczeń, bazujących zresztą na innym modelu i procedurze energetycznej, w ramach podejścia quasi-newtonowskiego). Przy tym nader interesujące jest to, że wyprowadzony tam wzór (bez poprawki na grawitację dualną) pokrywa się z przybliżonym wzorem wyprowadzonym na bazie ogólnej teorii względności. Zaiste rzecz godna uwagi.          Zastanawiające, tak mi się skojarzyło, jest to, że jeśli odległość między środkami dwóch plankonów równa jest połowie promienia grawitacyjnego jednego z nich, to masa układu równa jest masie (tylko) jednego z nich. To samo, jak już wiemy, dotyczy układu dwóch punktów materialnych, zatem rzecz ma charakter jak najbardziej ogólny. Z całą pewnością to nie przypadek. To się jakby zazębia. Oczywiście to jeszcze nie roztrzyga kwestii. To jednak zachęca do drążenia, nawet po to, by odkryć, że nie tędy droga. Błądzenie na rzecz prawdy, to rzecz chwalebna. Roztrzygnąć powinno doświadczenie lub obserwacja astronomiczna (a nie interpretacja, taka, czy inna, tej, czy innej teorii).  
   Tak to jest, gdy stosujemy podejście „siłowe” (newtonowskie). Dziś uważa się (może i słusznie), w odniesieniu do obiektów o znaczeniu kosmologicznym, że chodzi o nieruch, czyli „ruch” w związku ze zmianą krzywizny przestrzeni (pochodna czynnika skali). W przypadku ciała próbnego natomiast, poruszającego się w dominującym polu grawitacyjnym mamy ruch, którego tor wyznacza krzywizna przestrzeni. Czy dlatego właśnie parametry ruchu tego ciała nie zależą od jego masy? Nie koniecznie dlatego. Wszak to samo ma miejsce przy opisie newtonowskim, a doświadczenie to potwierdza. Ogólnie jednak, obydwa oddziałujące ciała, zgodnie z OTW, poruszają się w przestrzeni zakrzywionej ich wspólną grawitacją, a gdy ich masy są porównywalne ze sobą, trudno któreś z nich traktować oddzielnie jako „ofiarę wymuszenia”.