sobota, 17 czerwca 2017

Wydaję książkę

   Za kilka miesięcy ukaże się książka stanowiąca w znacznej części zbiór artkułów opublikowanych na tym Blogu. Przyszedł czas i na to. Wersja książkowa jest oczywiście dużo bogatsza  Zawiera dodatkowo  treści tutaj nie przedstawione, a same artykuły zostały wzbogacone o nowe przemyślenia i uzupełnione o wyniki najnowszych badań. To książka obszerna, liczyć będzie ok. 900 stron w formacie B5. Poniżej zamieszczam wybrane cytaty z tej książki. 
Jej tytuł:
Wszechświat grawitacji dualnej 

Z Wprowadzenia:
     Rzecz zaczynam od podstawowych zagadnień kosmologicznych stwarzając tym tło dla rozważań dotyczących grawitacji dualnej, którym poświęciłem kolejne artykuły części pierwszej (Cz. I. „U źródeł”). Przy omawianiu bazy kosmologicznej dla tych zagadnień, zaakcentowałem przy tym nieco odmienne spojrzenie na klasyczne już kwestie. W szczególności, przyjąłem zasadę kosmologiczną za bazę dla dociekań. Z niej wywodzę znaczną część twierdzeń, nie koniecznie mieszczących się w systemie przyjętym dziś. Ale przede wszystkim przedstawiam tu swą koncepcję grawitacji dualnej, dziś nieznaną, będącą wynikiem dość światoburczych przemyśleń, by konfrontować ją z tym, co wnosi empiria – z niezłym skutkiem. 
     Część druga (Cz. II. „Wszystkość”), poświęcona jest nowemu spojrzeniu na kosmologię. Bazuję tu oczywiście nie tylko na znanych faktach obserwacyjnych. Także na koncepcji grawitacji dualnej, która siłą rzeczy i w istotnej mierze modyfikuje modelowanie Wszechświata. Omawiam tu szereg zagadnień podstawowych, konfrontując swój system, bazujący na zasadzie kosmologicznej i grawitacji dualnej, z obowiązującym dziś. Preferuję (i uzasadniam) cykliczność zmian Wszechświata, uwarunkowaną przez cykliczną (moim zdaniem, z dogłębnym uzasadnieniem) zmienność inwariantu c. Wskazuję na (nawet) spójność mojego systemu z danymi empirycznymi. [W ramach tych poczynań zszargałem nową świętość kosmologii: ciemną energię – wraz z przedstawieniem wizji alternatywnej, w tym modelu matematycznego, o zgrozo, zgodnego z obserwacją.] 
     W części trzeciej (Cz.III „Powrót do żródeł”), zamykam krąg dociekań. W części tej omawiam zagadnienia bardziej konkretne (czarne dziury, kosmogonię galaktyk), oraz zagadnienia wiążące fizykę skrajnych małości z tym, co stanowi o takich, a nie innych cechach Wszechświata jako zintegrowanej całości i Wszystkości. Sporo uwagi poświęcam tu cząstce neutrino, modelując ją (na bazie grawitacji dualnej) w bardzo specyficzny, nieznany dotąd sposób. Wynik tych badań zbieżny jest z ustaleniami emprycznymi.
     Część czwartą: „Pozostałości” poświęciłem treściom uzupełniającym, kończąc ją, to wprost naturalne, esejem: „Pofilozofujmy o podstawach fizyki”. To bardzo ważne, zważywszy na polemicznośc treści całego dzieła.

Zasada Kosmologiczna
     Mikołaj Kopernik (1473 – 1543), pracą swą dokonał przewrotu epokowego w sposobie myślenia, stworzył bazę dla rozwoju nauki uwolnionej z teologicznych imperatywów i twierdzeń nie popartych empirią, sprawił, że przyrodę zaczęto postrzegać jako byt obiektywny. Zasada kosmologiczna jest tego wyrazem dobitnym, dlatego często utożsamia się ją z osobą Kopernika, choć w sposób bardziej jawny i dosadny jej sens wyraził Giordano Bruno, który, jak wiadomo, na mocy wyroku Świętej Inkwizycji, w roku 1600 spalony został na stosie. Cóż, prawdziwe idee są na ogół niebezpieczne dla swych głosicieli. Czy tylko 400 lat temu? A fałszywe? Są niebezpieczne dla wszystkich ludzi. Ale za to wygrywają w głosowniu. Niech żyje demokracja!

Zasada kosmologiczna
   ...warto zauważyć, że wspólnota cech fizycznych materii pomimo znacznego wzajemnego oddalenia obiektów i pomimo istnienia zmienności, sugeruje, że kiedyś dawno temu wszyscy byliśmy razem, a przy tym czas dla wszystkich płynie jednakowo. Wszak rozwój z zachowaniem identycznych cech rozproszonej materii (pomimo rozproszenia) wymaga jakiegoś pierwotnego uzgodnienia, może nawet samouzgodnienia całości. Cała materia powinna mieć wspólną historię. Stąd wniosek, że tempo rozwoju wszędzie jest jednakowe (co nie znaczy, że nie może się zmieniać (pozostając jednakowym wszędzie). Wniosek, że wszyscy, kiedyś, dawno temu, wszyscy byliśmy razem i tworzyliśmy coś bardzo małego w porównaniu z tym, co dziś widzimy, jest więc w pełni uzasadniony.
Ktoś by mógł stwierdzić, że nie chodzi o samouzgodnienie, lecz o kreację Wszystkości przez obiekt transcendentalny i kropka. A jak On powstał? W jakim  celu? Czy przy tym powołał do życia czas? W jakim momencie nieczasu stworzył się czas?... I wszstko wyłącznie po to, by rozpleniła się jakaś szkarada, której cechy zwierzęce są w nieustającym konflikcie (i na ogół wygrywają) z istotą intelektualnej refleksji, z bezinteresowną ciekawością świata postrzeganego w kategoriach dobra, z empatią i tolerancją? To już manowce.
    Dawno temu, wszyscy razem, byliśmy więc (jako materialne istnienie) czymś stosunkowo małym. A dziś? Odległości są ogromne. W takim razie ma miejsce ekspansja. Oczywiście to jeszcze nie wniosek. To jedna z opcji. Kurczenie powszechne też wymaga czasu, zmienności, a jeśli przy tym ma miejsce, to wcześniej musiała zachodzić ekspansja (w związku ze wspólnotą cech i koniecznością uzgodnienia). W tej sytuacji wprost narzuca się myśl o cykliczności Przyrody. Tak sądzili już starożytni (ci najdawniejsi).

Gęstość Wszechświata
     Dziś, jak już powyżej zauważyłem, przyczyn samego Wybuchu upatruje się w kwantowej mikrostrukturze bytu, w energii próżni, uznanej za fakt nie podlegający dyskusji, i jej fluktuacji ni stąd ni zowąd, która miała prowadzić wprost do Wielkiego Wybuchu. Wtedy właśnie czas rzekomo zaczął swe istnienie (A co było wcześniej?). „Najpierw (tuż po starcie) bieg wydarzeniom nadała fluktuacja jakiegoś pola inflatonowego, istniejącego dzięki koncepcji inflacji, następnie do roboty wzięła się grawitacja (gdy to coś już ciałem się stało), której istotą jest wyłącznie przyciąganie, z tym, że samemu Wszechświatowi (wyłącznie) wbudowano chip odpychania (ciśnienie wytworzone przez „pył”), a potem, stosunkowo niedawno, reaktywowano pomyłkę Einsteina, czyli stałą kosmologiczną i skojarzono go z „wynalazkiem” ciemnej energii...” Mętlik? Przyroda jest tym bardziej skomplikowana, im bardziej jej nie rozumiemy.
 
   Dziś powszechnie bazuje się na równaniu Friedmanna (z uwzględnieniem stałej kosmologicznej i ciemnej energii) i na aktualnej wiedzy o mikroświecie (mechanika kwantowa), a nieszczęsna „płaskość Wszechświata” stanowi wynik obserwacji. Czy coś nie tak? Także nadbudowa matematyczna pretendująca do roli bazy, nawet absolutnej i argumentacja na niej oparta, ma tu swą niepoślednią (jeśli nie zasadniczą)  rolę. Czy tak być powinno? Chyba raczej nie. Skutek nie powinien poprzedzać przyczyny. Przyroda nie musi dostosowywać się do wymowy równań wymyślonych na miarę ograniczonych przecież możliwości człowieka. 

Grawitacja Wszechświata
  Oczywiście cząstkami i ich oddziaływaniami, zajmuje się, z dużym powodzeniem, mechanika kwantowa. Jednak także tu są problemy. W obliczeniach z zastosowaniem kwantowej teorii pola stosuje się procedurę renormalizacji. Okazuje się, że grawitacja nie poddaje się temu zabiegowi. Już wcześniej wyraziłem sąd, że dualna grawitacja rzecz tę umożliwi. Problemem jest też to, że skwantowanie ogranicza eksplorację w głąb z powodu właściwej mu nieoznaczoności, a w jej ramach fluktuacji tym większych, im schodzimy głębiej w badaniach struktury materii; fluktuacji, głębiej, nawet większych, niż rozciągłość przestrzenna układów, bytów danych opisowi. Taki elektron, na przykład, (tymczasowo?) uznano za byt punktowy, bo cóż z nim robić, jeśli, choćby nieoznaczoność położenia, pożera go w całości. O strukturze w ogóle nie ma mowy.  W dodatku rzecz przypieczętowuje paradygmat „obserwabli”, na którym zbudowana została mechanika kwantowa.
   Powrócić do determinizmu? Jeśli już tak, to chyba dlatego, gdyż gdzieś tam najgłębiej, u podstaw, w świecie dualnej grawitacji, mechanika kwantowa ginie nieoznaczonością ogromnych fluktuacji. Á propos, ta nieoznaczoność, wraz z jej fluktuacjami, do których prowadzi, nie stanowi obiektywnej cechy przyrody, lecz granicę wglądu, a więc także granicę zakresu teorii – moim skromnym zdaniem. Niżej mamy deterministyczną grawitację. W dodatku grawitację, którą opisać można w kategoriach korpuskularności, dzięki istnieniu bytu elementarnego absolutnie (utożsamianego z plankonem). A to oznacza kwantyzację (dyskretność, nieciągłość). Nazwałem to drugą rewolucją kwantową. Oczywiście chodzi nie o kwantową grawitację w dzisiejszym wydaniu, będącą na razie tylko i wyłącznie istnieniem w postaci nazwy. Gdzieś tam głęboko, u podstaw bytu, króluje wyłącznie grawitacja (dualna). Na mechanikę kwantową, znaną nam, tam nie ma już miejsca. Świat oddziaływań elektromagnetycznych pozostał gdzieś daleko w górze.
   Jednakże tam, gdzie mechanika kwantowa funkcjonuje, odwrót (rezygnacja z niej) byłby rezygnacją z osiągnięć niewątpliwych i potwierdzonych doświadczalnie. Tam mechanika kwantowa pozostanie wspaniałym narzędziem badawczym.
     Nic dziwnego, że jak dotąd nie ma jednoznacznych (tym bardziej zgodnych z doświadczeniem), wiążących wyników badań dotyczących skali skrajnych małości, a teorie dzisiejsze, choć zadziwiają pomysłowością, w punktowej nieskończoności, mijają się ze sobą (i z prawdą).

      Chwalebną rolą matematyki jest to, że gdy zaczyna nas zwodzić nieskończonością wariantów, to znak, że nie tędy droga. To najlepszy wskaźnik, między innymi słuszności założeń wstępnych. Fizyki realnego świata należy poszukiwać gdzieś indziej. Moim (więcej, niż) skromnym zdaniem, kluczem do jednolitej teorii pola jest grawitacja dualna, przy tym matematyka, której wymaga jej opis powinna być dużo prostsza. Dla niektórych (rzemieślników) to wada.  

     W pracy tej, jak już wspominałem niejednokrotnie, podjęta została próba koherentnego opisu Wszechświata na bazie newtonowskiego prawa grawitacji (zmodyfikowanego), wraz z uwzględnieniem efektów przewidywanych przez szczególną teorię względności. Możliwe to jest dzięki stwierdzonej obserwacyjnie płaskości geometrii Wszechświata, która, sądząc po określonych argumentach, jest cechą właściwą mu w sposób obiektywny. „Dziwny kolaż absolutnego czasu z jego względnością” – ktoś by powiedział. Ale to nie prawda. Chodzi o coś zupełnie innego. Otóż mam na myśli (być może tymczasowy) powrót do oddziaływań (sił), zastępujących zakrzywioną czasoprzestrzeń. To „siłowe” podejście, jak już przekonaliście się dzięki lekturze pierwszych artykułów w odniesieniu do skal (prawie) nieskończonej małości, otwiera nowe możliwości. Na przykład pozwala na wprowadzenie bytu absolutnie elementarnego, a dzięki temu daje szansę opisu struktury cząstek – rzecz ta dotąd była poza zasięgiem możliwości nauki. Daje to szansę na opis tej podpercepcyjnej rzeczywistości, bardziej spójny ze znanymi nam faktami przyrodniczymi, w dodatku opis na bazie praw znanych i stosowanych z pełnym powodzeniem od dawna. Przyroda jest jedna, a jej cechy obiektywne nie zależą od skali rozmiarowej. Uważam, że wbrew powszechnemu mniemaniu, paradygmat zasadniczej odmienności cech mikroświata wobec cech świata naszej bezpośredniej percepcji, nie jest słuszny, może nawet jest pochopny, pomimo odmienności środków opisu. Świadczyć by o tym mogła zasada korespondencji, której stosowanie pozwala na formalne odniesienia miedzy różnymi skalami (mechanika klasyczna – mechanika kwantowa – mechanika relatywistczna). Ta odmienność środków opisu nie ma nic wspólnego z bazą ontologiczną (...) , zgodnie ze zdaniem zaakcentowanym wyżej tłustym drukiem. Czymś innym jest obiektywna rzeczywistość, a czymś innym jej opis siłą rzeczy bazujący na empirii, na cechach postrzegawczości badacza i możliwościach technicznych pomiaru. Mieszanie ontologii z epistemologią dziś jest normalką. Czy tak powinno być?

Oscylacje Wstęp
     Cechą układu zamkniętego jest między innymi to, że spełniona jest w nim zasada zachowania energii. Jeśli zachodzą w nim nielokalne zmiany, to zmiany te mają charakter cykliczny. Takim zamkniętym układem  jest Wszechświat (traktowany jako Wszystkość). Jeśli się więc zmienia – co do tego nie ma wątpliwości, to jego zmiany globalne mają charakter cykliczny. Już to, nie licząc rozlicznej argumentacji bazującej na obserwacji, uzasadnia tezę o cykliczności zmian Wszechświata. Zatem Wszechświat oscyluje, nawet jeśli nie chcą na to przystać uczeni (tym gorzej dla Wszechświata).

Oscylacje 1.
     Oczywiście dziś cechy Wszechświata zgłębione są w stopniu pozwalającym na to, by następne pokolenia miały jeszcze sporo do zrobienia. Czy zechcą się tym zajmować zamiast szykować dzidy do polowania na szczury i jaszczurki, bo zwierza już nie zbędzie? [Wtedy też postawa wyprostowana nie będzie biologicznie korzystna. Najbardziej ucierpią koszykarze. Mi to nie grozi. Swoją drogą, wszyscy jesteśmy równi...na podłodze.]

     Reasumując stwierdzić możemy, że nie będziemy chyba czekali w nieskończoność by wreszcie doszło do zatrzymania się ekspansji i rozpoczęcia zapadania się...Tym bardziej, że, sądząc po tym co się dzieje na świecie, jesteśmy już dość blisko zapaści. Co będzie „u kresu dni?” W Pismach Świętych różnych religii wyrażenie to często powraca. Czy starożytni coś wiedzieli? Widocznie znali lepiej, niż my ludzką naturę. A fortuna kołem się toczy. Nie dziw. Cykliczność jest cechą powszechną całej przyrody. Ta cykliczność, fizycznie, związana jest być może z niezgłębioną dziś topologią Wszechświata. Tym sądem skwitować można naszą (a właściwie moją) niewiedzę. Pocieszam się, że nie jestem osamotniony w swych poszukiwaniach. Weźmy choćby słynną już „ciemną energię”, będącą nazwą rzeczy, na której istnienie wskazuje określona interpretacja pewnych specyficznych danych obserwacyjnych (Patrz szczególnie artykuł: „Katastrofa horyzontalna B („Twierdzenie TET. Ciemna energia? To nie to”), rzeczy zupełnie dla astrofizyków niezrozumiałej. Najważniejsze, by ta niezrozumiała rzecz miała swoją nazwę. Wtedy (szczególnie dla dziennikarzy) będzie rzeczą oczywistą. Jak widać, niewiedza nie jedno ma imię. Tu warto przestrzec przed próbami, podejmowanymi (na ogół) bezwiednie, podporządkowywania Przyrody naszym potrzebom poznawczym, narzucania Przyrodzie cech wymyślonych przez nas. Wszak kognitywność nasza, z natury rzeczy jest ograniczona. Z całą pewnością nie pomoże nawet najdziksze pragnienie zgłębienia, pełnego i natychmiastowego, Jej tajemnic, nie pomogą najchytrzejsze zabiegi (i wybiegi) naszych myśli, nie pomoże najbujniejsza wyobraźnia. Wszystko ma swój czas (napisane w Biblii). Tak więc jedni miotani dziką żądzą poznania, nawet wynaturzają Naturę swymi myślami, by uczynić Ją zrozumiałą (...). Czy to grzech? A inni, znakomita większość? Ci mają nie mniej człowieczą przyjemność w niemyśleniu. Mogą więc się pławić w hedonistycznym samouwielbieniu oddając się atawistycznej konsumpcji, zaprogramowani na nieświadomość tego, co właściwie robią na tym padole, na wiarę we Wszechmogącego, który dla nich... Najważniejsze, by oddawali swe głosy na tych, którzy chcą nimi rządzić, a mogą, gdyż są tacy sami jak oni. Na tym polega ich przewaga nad zwierzętami. O, przepraszam, mają też kość gnykową, sprawiającą, że mogą artykułować swą głupotę. A ci pierwsi (socjomaci)? Właściwie niewiele się różnią od tamtych. Po prostu walka o byt na różnych arenach. Ale cyrk jest jeden i oczywiście kołem się toczy. 

     Prosta proporcjonalność energii potencjalnej do czasu byłaby zresztą dość kłopotliwa, gdyż to implikowałoby stopniowe zmiany tempa jego upływu (przy założeniu, że Wszechświat oscyluje). Tempo upływu czasu, być może nawet asymptotycznie, malałoby wówczas do zera. Musiałoby to jednak trwać nieskończenie długo, a to byłoby sprzeczne z tym, że wielkość Wszechświata jest ograniczona (fakt Wybuchu), a przede wszystkim sprzeczne z założoną (i w pełni uzasadnioną) cyklicznością.
    Zerowe tempo oznacza właściwie brak upływu czasu, czyli jego nieistnienie, a to oznacza przecież nieskończoną statyczność absolutnego niedziania się. Musiałby więc Ktoś sam osobiście wybrać moment w ponadczasowym dzianiu-niedzianiu się, w czasie-nieczasie, moment-niemoment, w którym „jak coś nie pie...nie” (jak na wojnie)...Czy ta teologia coś wnosi do sprawy? Czy nie lepiej poszukiwać, jak to człowiek naprawdę potrafi, a nie iść na łatwiznę zwalając na Boga Bogu ducha winnego, na Jego barki, całą swą niemoc wraz z brakiem cierpliwości? To nawet grzech wciąż tylko prosić, żądać i oczekiwać. Ale dać Mu coś – nigdy. Ofiary z owieczek, grosiki na tacę, biczowanie się? Po co Mu to? To przecież łapówka, korupcja. Handlować z Nim? Chyba by poniżyć Go przez sprowadzenie do poziomu ludzików. A ci, którzy pośredniczą w kontakcie? Kto? Pedofile? 

Oscylacje 2.
...Skąd się więc wzięła energia na to, by Wszechświat ekspandował i na to, by temperatura (powiedzmy, że średnia) była w tym momencie najwyższa w historii, sądząc po oszacowaniach (nie moich), rzędu 10^28K? To już wiemy. Z energii potencjalnej odpychania grawitacyjnego na samym początku.
      Bynajmniej nie z energii próżni. Ta byłaby nawet ewentualnie do przyjęcia, bo przypomina fizykę (pod warunkiem, że chodzi tu o prozaiczną grawitację). Dziś aż się roi od znacznie bardziej egzotycznych wymyślałek, oczywiście przyjmowanych przez świat nauki z nabożną powagą, a przez media z orgastycznym entuzjazmem; wymyślałek nie bazujących na fizyce, lecz na matematyce, na niestrudzonych kombinacjach z równaniami mającymi z rzeczywistoscią tyle wspólnego, co nic. Tak, magia deifikacji nauki, w szczególności matematyka odziana w mistykę. Zaiste pitagorejska tradycja (sprzed dwóch i pół tysiąca lat). Nie tu miejsce na przykłady. W sieci jest aż nadto. Nie tylko w sieci, także w świątyniach nauki.

     To na razie skromny wstęp, bardziej zbiór przesłanek, niż konkluzje. Tylko wstęp do bardziej zaawansowanych studiów o charakterze ilościowym. Tu warto zaznaczyć, że dotąd nikt nie pokwapił się z podjęciem próby takiego opisu (z braku danych). Ja mogłem tylko dzięki temu, że wcześniej wpadłem na pomysł dualnej grawitacji (wzrost masy grawitacyjnej).
    Również dzięki temu, że jestem niezależny i piszę co myślę.  Gdybym pisał wyłącznie to, co inni chcą czytać, to co bym tym wniósł? Jeszcze jedno powtórzylstwo? Jeśli ktoś chce czytać dla potwierdzenia tego, co wydaje mu się, że wie, to to, czego nie wie, nie może go interesować. Kto by czytał jakiegoś anonima? Na jedno wychodzi. Wolę już, by nie czytali tego, co rzeczywiście mam do powiedzenia. Osobiście nie lubię wyważać otwartych drzwi i paplać cudzesy. Większość właśnie w tym się lubuje (i na tym zyskuje).

     Z czego więc mogą tworzyć się cząstki? Zgodnie z przyjętym przez wielu sądem, z „niczego” (energia próżni, pola i cząstki Higgsa, cząstki X...). Znany nam byt materialny wyłonił się więc w pewnym momencie (Dlaczego w tym momencie, a nie w innym? Pytanie nad wyraz uciążliwe), w gruncie rzeczy z próżni. Czy to bardziej naukowe? Z całą pewnością: tak. Czy bardziej koherentne?... W dodatku, jakby za sprawą wypowiedzianego zaklęcia: „niech się stanie”, to nagłe rozszerzanie się z punktowej nicości, umiłowane zresztą przez teologów (Uwaga!), miało miejsce w „niemiejscu” i w „nieczasie”, bo przestrzeń i czas właśnie zaczęły istnieć zaistnieniem osobliwości, która potężnym (jakie to względne) wybuchem uczyniła faktem całą tę wszystkość. Papier to najwspanialszy wynalazek [Nawet jeśli dziś cierpieć musi ekran. Klawiaturę to nie obchodzi.]
     Ileż ciekawych wniosków wyciągnąć można z tak niewielu przesłanek. Świadomy jestem co mnie czeka, nawet ze strony tych najbardziej liberalnych, pomimo, że nie chodzi tu o żadne szyderstwa. Wiem także co mnie czeka w reakcji na moje konkluzje merytoryczne. „Poważne zastrzeżenia” wobec moich ustaleń, to rzecz normalna i jak najbardziej słuszna, w imię sceptycyzmu naukowego, który także mnie pobudził do przemyśleń. Mimo to pozwalam sobie postawić na swoim, choćby przez to, że jestem pedagogiem, a wszystkie te moje „fantazje” mają dość spory potencjał heurystyczny.     
     Podejście zastosowane w tej pracy stanowi też alternatywę dla metafizycznych (w moim skromnym odczuciu) koncepcji, które dziś (być może „z braku laku”) przyjmowane są ze zrozumieniem, choć ze świecą pod chalogenem należałoby szukać tych, którzy naprawdę rozumieją w tym coś poza wyrafinowaną matematyką. „Alternatywę” – już się niczego nie boję.
     Nawet ci, najświatlejsi, dla których żywię niezmącony szacunek, wolą tłuc się po manowcach nieoznaczoności, co wymaga niebywałego hartu ducha i mnóstwa wyobraźni twórczej, by wykombinować z tego coś, co się trzyma kupy dla tych, którzy przyjmą z namaszczonym zrozumieniem wszystko. Ale to naturalne, nie może być inaczej. Nie widzę więc przyczyny opisywania w szczegółach różnych płodnych (płonnych) i zwariowanych pomysłów, które prowadząc do nikąd są motorem postępu (inni zrobili to przede mną, a ja nie widzę bym miał szansę konkurować z nimi, szczególnie z ich entuzjazmem). Bo prawdziwej oceny teorii dokonać można tylko wtedy, gdy istnieje alternatywa (czy już zaistniała?): model konkurencyjny. W nauce nie ma prawd objawionych, nie ma też monopolu na Prawdę, nawet jeśli na danym etapie określone doktryny uznane są przez społeczność naukową za słuszne... tylko dlatego, gdyż nie było w określonym czasie lepszych pomysłów. Całe szczęście dziś scholastyka i skostnienie, nie są zbyt modne w fizyce. A co jest modne?... 

Inflacja 1
     Dziś „boskość” emanuje z radia pt. Muchomor sromotnikowy, a w szkołach – z czerni głównych celebrytów wychowania i edukacji, z tamtą boskością nie mając nic wspólnego. Niektórzy celebryci mają za to boskie używanie (młodzież się garnie do Bozi). Nibirianie wiedzą dlaczego lepiej nie ujawniać się pomimo, że u nas w Polsce jeszcze nie jest tak źle. [Z jednej strony antyaborcja ratuje poczęte życie przed kobietami (niech sobie głupie protestują), a z drugiej, uchwala się, że dzień pierwszy maja ma być dniem konia – w  wyniku sejmowej debaty na temat chwalebnej roli konia w historii Polski. Gdy kiedyś przed ponad czterdziestu laty uczyłem fizyki w liceum, otrzymałem przydomek Koń. Dziś, po latach jestem dumny ze swych uczniów.] Chyba jednak Nibirianie myślą przede wszystkim o czarnej sotni z księżycowym sierpem (i bez młota), zalewającej Europę, która dla poprawności politycznej udaje, że jest ślepa, więc rozsądek nawet pisany Brajlem jest dla niej nieczytelny. A może (Europejczycy z tą czarną) mają jakiś wspólny cel? Dziwny jest ten świat. Wolę inflację, a Nibirianie wiedzą dlaczego mi nie do śmiechu.

Czarne dziury
A tak wracając do nazwisk, mamy trzy (na razie) etapy w poszukiwaniach prawdy. Najpierw Newton odkrył prawo przyciągania grawitacyjnego (nieskończoność w głąb), potem Einstein odkrył równoważność masy i energii. To był poważny krok naprzód – kolejny etap wtajemniczenia. Już wtedy można było więc odkryć dualność grawitacji na bazie innej definicji masy grawitacyjnej i oczywiście uwzględnić (bardziej konsekwentnie) istnienie niedoboru masy (grawitacyjnej). Ale nie zauważono tego. Było wtedy jeszcze za wcześnie (chyba przede wszystkim z powodów mentalnych). Mocniejszą motywację stanowił bowiem zachwyt nad geometrią Riemana i Łobaczewskiego (w pełni uzasadniony jako matematyka) – zakrzywienie przestrzeni będącej bytem autonomicznym. Nieskończoność w głąb nie była głównym motywem przemyśleń. Po prostu, w pewnym momencie wszystkim zawładnęli zawodowi matematycy i tak już pozostało. Dla nich realia przyrodnicze są tylko nadbudową, którą poddać można, wprost niefrasobliwie, niezliczonym manipulacjom. Nic dziwnego, że przy opisie grawitacji  w dalszym ciągu obowiązywała (właściwie do dziś obowiązuje) „nieskończoność w głąb”, syngularność (choćby o rozmiarach plankowskich – główny nurt uwielbia kompromisy), pomimo niekonsystencji tej syngularności z zakrzywioną przestrzenią, pomimo sygnału dość wyraźnego, że jest inaczej: grawitacja nie poddaje się renormalizacji. Ale cóż, sto lat musi upłynąc. A dziś (właśnie minęło sto lat), sądząc z moich nagannych popełnień, mamy byt elementarny absolutnie, tu utożsamiany z plankonem, mamy więc skwantowanie (dyskretność) grawitacji, mamy odpychanie grawitacyjne (w bardzo krótkim zasięgu), mamy grawitacyjne wyjaśnienie zakazu Pauliego, mamy Wszechświat dualnej grawitacji – to po trzecie. Czy to trzeci etap wtajemniczenia? Chyba, że ktoś uzna mnie za czubka. Wtedy, w pewnym ważnym przybytku spotkam podobnych sobie. Dziwnie przypomniał mi się Friedrich Dürrenmatt.         W międzyczasie fizycy stali się matematykami, znakomitymi warsztatowo. Może któryś z młodych czytając tę książkę uzna za słuszne podjęcie wyzywania? A może któryś z matematyków wyniucha szansę dla siebie? Jako matematyk tylko tak może zarobić Nobla. Powinien, kto pierwszy ten lepszy, gdyż historia lubi się powtarzać. 
     Sporo dziś jest hipotez i pomysłów (nie wyłączając moich), tworzących „drugi obieg naukowy” lub, co na jedno wychodzi, fantastykę naukową. Są one swoistym konkurentem dla... bezkonkurencyjnego oficjalnego, akademickiego nurtu badań i dociekań. Bo w nim nie wszystko jest OK. Naukę przecież uprawiają ludzie wraz z całą psychologiczną nadbudową tego socjologicznego zjawiska. A jednak Nauka w akademickim wydaniu zyskała rangę absolutnej wyroczni, a doktorat, niezalażnie od jego merytorycznej wartości (nierzadko wprost żenującej) jest równoważny nobilitacji o dużym znaczeniu socjologicznym. Wraz z tym Akademia posiada niewątpliwą przewagę tym, że do jej dyspozycji pozostają ogromne środki, a także monopol na badania i możliwość ich utajniania. Militarystyczna maszynka nakręca cały ten interes. Także służą jej wiernie media, z entuzjazmem nagłaśniajace wszystko, co wypływa z szacownych murów akademickiej wyroczni. W roku 1951 odkryto, że można wykryć raka jeszcze w bardzo wczesnym stadium przedpatologicznym (dziś nie wykrywalnym), zwykłym rutynowym (i tanim) badaniem krwi. Profesora lekarza, Ernesta Villequeza (Fr.), który to odkrył, w wyniku powtarzalnych badań naukowych, stłamszono i wyśmiano. Do dziś o metodzie tej lekarze nie mają pojęcia. Ważniejsze są krociowe zyski, wpływy za „leczenie” truciznami i napromieniowaniem. Przemysł wytwarza drogą aparaturę, koncerny farmaceutyczne produkują trucizny... dla ratowania ludzi. O pracach (m. in. książkach) profesora było głucho, a główny nurt nauki (i mediów) z pogardą odrzucał nawet możliwość czytania tych prac. Co z witaminami  C, D, K2, A, itd. mogacymi ratować życie, między innymi zapobiegając rozwojowi nowotworów, a we właściwym dozowaniu, nawet lecząc raka? Dziś nawet lekarze (szczególnie o witaminie K2) nie wiedzą, bo ich się nie uczy tego w szacownych akademiach medycznych. Naturalnych środków nie można opatentować... A co się dzieje z cholesterolem i statynami... Ile istnień ludzkich można było uratować... Co nam to przypomina? 
     Ludzie prowadzący swoje badania poza ośrodkami akademickimi nie są w najlepszej sytuacji, choćby tym, że szansę na opublikowanie wyników w periodykach naukowych i upowszechnienie ich tak, by stanowiły część dorobku nauki, są wprost zaniedbywalnie małe w takim samym wymiarze, co grawitacja wśród atomów. Szanse tym mniejsze, im wyniki tych prac są bardziej doniosłe – pomimo istnienia internetu. Jednak właśnie ci mają dużo większe szanse pójść inną, nieprzetartą drogą, nawet jako „dyletanci”. Na ogół są samotnikami, a nie członkami finansowanych przez państwo (z kieszeni podatników), poważnych zespołów badawczych. Wydatki te trzeba uzasadnić. Istnieje więc całkiem realna możliwość preferowania i nagłaśniania (przez media) także poglądów (i wyników) o wątpliwej wartości. Rzecz dotyczy także nagród Nobla, nie zawsze słusznie przyznawanych, nie tylko tych pokojowych. Także metafizyka wraca do łask – pod płaszczykiem napuszonej naukowości, którą bezwiednie wspiera odpowiednio zaawansowana matematyka.
   Zawsze tak było. A jeszcze w dodatku te nasze „czasy schyłku”... Postmodernizm? Sciencezoteryka? Naukowa mistyka?... Wystarczy iść do kina. Przeważają filmy o wampirach, duchach, wilkołakach i czarach, filmy dla dorosłych. A stron internetowych poważnie zajmujących się mistyką, ezoteryką, wróżbami, chiromancją i gusłami nie zliczysz. Dla przykładu, wejdźcie na poważną skądinąd stronę pt. „Czarymary.pl”. Te właśnie strony odwiedza najwięcej internautów. Wśród nich bardzo wielu jest nabywców książek oferowanych przez te dostojne oficyny wydawnicze, książek ukazujących się w wielotysięcznych nakładach. Przynajmniej czytelnictwo nie upada... tak szybko. [Moich książek, tych wydanych w roku 2010, nikt nie chciał kolportować – nie opłacało się. Dowiedziałem się, że ktoś jednak wykupił cały nakład. Czyżby komuś zależało, by ich nie czytano?... Jeśli piszę bzdury, niech mi to wypomną (po przeczytaniu), niech udowodnią, że wszystko bez wyjątku, to bełkot maniaka. A może jednak coś ma jakiś sens? Symptomatyczna cisza.]
     Nic dziwnego, że wraz z tym wszystkim namnożyło się różnych podżegaczy i odwracających kota ogonem „demokratów” różnej maści, a „poprawność polityczna” stanowi wprost imperatyw działań, a nawet stadnego myślenia, w szczególności dziennikarzy, publicystów i polityków. Symptomatyczne, że media te znajdują licznych fanów, a pewne radio z Torunia licznych słuchaczy. Zmuchomorzone rydzyki. Ciemnota niejedno ma imię. Ciemnota promuje nienawiść. Zaczynamy już w te wszystkie bzdury wierzyć. Nic, oczekuj po tłumach krytycyzmu i racjonalnej myśli. Coż, oświata jest dziś w dobrych rękach i mieni się czernią, a gdzieniegdzie purpurą. To największe osiągnięcie post-komunistycznej Polski. Czerń... Niektóre parafie, to jak czarne dziury. W tych warunkach demokracja jest coraz bardziej efektywna, błogo- i blogo-sławiona – w wyborach wygrywają ci, którzy mają zaplecze w coraz większych i coraz bardziej ciemnych masach (dla ciemnych interesów). Ciemna energia rozsadza cały ten społeczny interes – tu nie jest fikcją. Nienawiść kwitnie. Głupiejemy. Niech żyje demokracja! Tak krzyczano też w roku 1933.

Dualizm
Na ogół od Niego się tylko rząda, powiedzmy, że prosi, Jego się obwinia za ludzkie grzechy, na Niego się zwala rozwiązywanie ludzkich problemów, nawet codziennych trosk, a tych, którzy Go wynaleźli, przez prawie dwa tysiące lat próbuje się wyeliminować, unicestwić (kompleks plagiatora). Ci plagiatorzy poszli przecież dalej – sprowadzili Go na ziemię (typowo pogańskie), by służył ich sprzecznym ze sobą zachciankom, dla przykładu, wspomagał wrogie sobie armie we wzajemnym zabijaniu. A potem, gdy coś nie gra, stają się ateistami, gdyż „jak mógł pozwolić na takie straszne rzeczy”. Cóż, ludziki – rzekłby Nibirianin.