Wydaję książkę
Za kilka miesięcy ukaże się książka stanowiąca w znacznej części zbiór artkułów opublikowanych na tym Blogu. Przyszedł czas i na to. Wersja książkowa jest oczywiście dużo bogatsza Zawiera dodatkowo treści tutaj nie przedstawione, a same artykuły zostały wzbogacone o nowe przemyślenia i uzupełnione o wyniki najnowszych badań. To książka obszerna, liczyć będzie ok. 900 stron w formacie B5. Poniżej zamieszczam wybrane cytaty z tej książki.
Jej tytuł:
Wszechświat grawitacji dualnej
Z Wprowadzenia:
Rzecz zaczynam od podstawowych
zagadnień kosmologicznych stwarzając tym tło dla rozważań dotyczących
grawitacji dualnej, którym poświęciłem kolejne artykuły części pierwszej (Cz.
I. „U źródeł”). Przy omawianiu bazy kosmologicznej dla tych zagadnień, zaakcentowałem
przy tym nieco odmienne spojrzenie na klasyczne już kwestie. W szczególności,
przyjąłem zasadę kosmologiczną za bazę dla dociekań. Z niej wywodzę znaczną
część twierdzeń, nie koniecznie mieszczących się w systemie przyjętym dziś. Ale
przede wszystkim przedstawiam tu swą koncepcję grawitacji dualnej, dziś
nieznaną, będącą wynikiem dość światoburczych przemyśleń, by konfrontować ją z
tym, co wnosi empiria – z niezłym skutkiem.
Część druga (Cz. II. „Wszystkość”), poświęcona jest nowemu spojrzeniu na
kosmologię. Bazuję tu oczywiście nie tylko na znanych faktach obserwacyjnych.
Także na koncepcji grawitacji dualnej, która siłą rzeczy i w istotnej mierze
modyfikuje modelowanie Wszechświata. Omawiam tu szereg zagadnień podstawowych,
konfrontując swój system, bazujący na zasadzie kosmologicznej i grawitacji
dualnej, z obowiązującym dziś. Preferuję (i uzasadniam) cykliczność zmian
Wszechświata, uwarunkowaną przez cykliczną (moim zdaniem, z dogłębnym
uzasadnieniem) zmienność inwariantu c. Wskazuję na (nawet) spójność mojego
systemu z danymi empirycznymi. [W ramach tych poczynań zszargałem nową świętość
kosmologii: ciemną energię – wraz z przedstawieniem wizji alternatywnej, w tym
modelu matematycznego, o zgrozo, zgodnego z obserwacją.]
W części trzeciej (Cz.III „Powrót do żródeł”), zamykam krąg dociekań. W
części tej omawiam zagadnienia bardziej konkretne (czarne dziury, kosmogonię
galaktyk), oraz zagadnienia wiążące fizykę skrajnych małości z tym, co stanowi
o takich, a nie innych cechach Wszechświata jako zintegrowanej całości i
Wszystkości. Sporo uwagi poświęcam tu cząstce neutrino, modelując ją (na bazie
grawitacji dualnej) w bardzo specyficzny, nieznany dotąd sposób. Wynik tych
badań zbieżny jest z ustaleniami emprycznymi.
Część czwartą: „Pozostałości” poświęciłem treściom uzupełniającym,
kończąc ją, to wprost naturalne, esejem: „Pofilozofujmy o podstawach fizyki”.
To bardzo ważne, zważywszy na polemicznośc treści całego dzieła.
Zasada Kosmologiczna
Mikołaj Kopernik (1473 – 1543), pracą swą dokonał przewrotu epokowego w sposobie
myślenia, stworzył bazę dla rozwoju nauki uwolnionej z teologicznych
imperatywów i twierdzeń nie popartych empirią, sprawił, że przyrodę zaczęto
postrzegać jako byt obiektywny. Zasada kosmologiczna jest tego wyrazem
dobitnym, dlatego często utożsamia się ją z osobą Kopernika, choć w sposób
bardziej jawny i dosadny jej sens wyraził Giordano Bruno, który, jak wiadomo,
na mocy wyroku Świętej Inkwizycji, w roku 1600 spalony został na stosie. Cóż,
prawdziwe idee są na ogół niebezpieczne dla swych głosicieli. Czy tylko 400 lat
temu? A fałszywe? Są niebezpieczne dla wszystkich ludzi. Ale za to wygrywają w
głosowniu. Niech żyje demokracja!
Zasada kosmologiczna
...warto zauważyć, że wspólnota cech fizycznych materii
pomimo znacznego wzajemnego oddalenia obiektów i pomimo istnienia
zmienności, sugeruje, że kiedyś dawno temu wszyscy byliśmy razem, a przy tym czas dla wszystkich płynie
jednakowo. Wszak rozwój z zachowaniem identycznych cech rozproszonej materii
(pomimo rozproszenia) wymaga jakiegoś pierwotnego uzgodnienia, może nawet
samouzgodnienia całości. Cała materia powinna mieć wspólną historię. Stąd wniosek, że tempo rozwoju wszędzie
jest jednakowe (co nie znaczy, że nie może się zmieniać (pozostając jednakowym wszędzie). Wniosek, że wszyscy, kiedyś, dawno temu, wszyscy byliśmy
razem i tworzyliśmy coś bardzo małego w porównaniu z tym, co dziś widzimy, jest więc w pełni uzasadniony.
Ktoś by mógł
stwierdzić, że nie chodzi o samouzgodnienie, lecz o kreację Wszystkości przez
obiekt transcendentalny i kropka. A jak On powstał? W jakim celu? Czy przy tym powołał do życia
czas? W jakim momencie nieczasu stworzył się czas?... I wszstko wyłącznie po
to, by rozpleniła się jakaś szkarada, której cechy zwierzęce są w nieustającym
konflikcie (i na ogół wygrywają) z istotą intelektualnej refleksji, z
bezinteresowną ciekawością świata postrzeganego w kategoriach dobra, z empatią
i tolerancją? To już manowce.
Dawno temu, wszyscy razem, byliśmy więc (jako
materialne istnienie) czymś stosunkowo małym. A dziś? Odległości są ogromne. W
takim razie ma miejsce ekspansja. Oczywiście to jeszcze nie wniosek. To jedna
z opcji. Kurczenie powszechne też wymaga czasu, zmienności, a jeśli przy tym ma
miejsce, to wcześniej musiała zachodzić ekspansja (w związku ze wspólnotą cech
i koniecznością uzgodnienia). W tej sytuacji wprost narzuca się myśl o
cykliczności Przyrody. Tak sądzili już starożytni (ci najdawniejsi).
Gęstość Wszechświata
Dziś, jak już powyżej zauważyłem,
przyczyn samego Wybuchu upatruje się w kwantowej mikrostrukturze bytu, w
energii próżni, uznanej za fakt nie podlegający dyskusji, i jej fluktuacji ni
stąd ni zowąd, która miała prowadzić wprost do Wielkiego Wybuchu. Wtedy właśnie
czas rzekomo zaczął swe istnienie (A co było wcześniej?). „Najpierw (tuż po
starcie) bieg wydarzeniom nadała fluktuacja jakiegoś pola inflatonowego,
istniejącego dzięki koncepcji inflacji, następnie do roboty wzięła się
grawitacja (gdy to coś już ciałem się stało), której istotą jest wyłącznie
przyciąganie, z tym, że samemu Wszechświatowi (wyłącznie) wbudowano chip
odpychania (ciśnienie wytworzone przez „pył”), a potem, stosunkowo niedawno,
reaktywowano pomyłkę Einsteina, czyli stałą kosmologiczną i skojarzono go z
„wynalazkiem” ciemnej energii...” Mętlik? Przyroda jest tym bardziej
skomplikowana, im bardziej jej nie rozumiemy.
Dziś powszechnie bazuje się na równaniu
Friedmanna (z uwzględnieniem stałej kosmologicznej i ciemnej energii) i na
aktualnej wiedzy o mikroświecie (mechanika kwantowa), a nieszczęsna „płaskość
Wszechświata” stanowi wynik obserwacji. Czy coś nie tak? Także nadbudowa
matematyczna pretendująca do roli bazy, nawet absolutnej i argumentacja na niej
oparta, ma tu swą niepoślednią (jeśli nie zasadniczą) rolę. Czy tak być powinno? Chyba raczej nie.
Skutek nie powinien poprzedzać przyczyny. Przyroda nie musi dostosowywać się do
wymowy równań wymyślonych na miarę ograniczonych przecież możliwości
człowieka.
Grawitacja Wszechświata
Oczywiście
cząstkami i ich oddziaływaniami, zajmuje się, z dużym powodzeniem, mechanika
kwantowa. Jednak także tu są problemy. W obliczeniach z zastosowaniem kwantowej
teorii pola stosuje się procedurę renormalizacji. Okazuje się, że grawitacja
nie poddaje się temu zabiegowi. Już wcześniej wyraziłem sąd, że dualna
grawitacja rzecz tę umożliwi. Problemem jest też to, że skwantowanie ogranicza
eksplorację w głąb z powodu właściwej mu nieoznaczoności, a w jej ramach
fluktuacji tym większych, im schodzimy głębiej w badaniach struktury materii;
fluktuacji, głębiej, nawet większych, niż rozciągłość przestrzenna układów,
bytów danych opisowi. Taki elektron, na przykład, (tymczasowo?) uznano za byt
punktowy, bo cóż z nim robić, jeśli, choćby nieoznaczoność położenia, pożera go
w całości. O strukturze w ogóle nie ma mowy.
W dodatku rzecz przypieczętowuje paradygmat „obserwabli”, na którym
zbudowana została mechanika kwantowa.
Powrócić do
determinizmu? Jeśli już tak, to chyba dlatego, gdyż gdzieś tam najgłębiej, u
podstaw, w świecie dualnej grawitacji, mechanika kwantowa ginie
nieoznaczonością ogromnych fluktuacji. Á propos, ta nieoznaczoność, wraz z jej
fluktuacjami, do których prowadzi, nie stanowi obiektywnej cechy przyrody, lecz
granicę wglądu, a więc także granicę zakresu teorii – moim skromnym zdaniem.
Niżej mamy deterministyczną grawitację. W dodatku grawitację, którą opisać
można w kategoriach korpuskularności, dzięki istnieniu bytu elementarnego
absolutnie (utożsamianego z plankonem). A to oznacza kwantyzację (dyskretność,
nieciągłość). Nazwałem to drugą rewolucją kwantową. Oczywiście chodzi
nie o kwantową grawitację w dzisiejszym wydaniu, będącą na razie tylko i
wyłącznie istnieniem w postaci nazwy. Gdzieś tam głęboko, u podstaw bytu,
króluje wyłącznie grawitacja (dualna). Na mechanikę kwantową, znaną nam, tam
nie ma już miejsca. Świat oddziaływań elektromagnetycznych pozostał gdzieś
daleko w górze.
Jednakże tam, gdzie mechanika kwantowa funkcjonuje, odwrót (rezygnacja z
niej) byłby rezygnacją z osiągnięć niewątpliwych i potwierdzonych
doświadczalnie. Tam mechanika kwantowa pozostanie wspaniałym narzędziem
badawczym.
Nic dziwnego, że jak dotąd nie ma jednoznacznych (tym bardziej zgodnych
z doświadczeniem), wiążących wyników badań dotyczących skali skrajnych małości,
a teorie dzisiejsze, choć zadziwiają pomysłowością, w punktowej
nieskończoności, mijają się ze sobą (i z prawdą).
Chwalebną rolą matematyki jest to, że
gdy zaczyna nas zwodzić nieskończonością wariantów, to znak, że nie tędy droga.
To najlepszy wskaźnik, między innymi słuszności założeń wstępnych. Fizyki realnego
świata należy poszukiwać gdzieś indziej. Moim (więcej, niż) skromnym zdaniem,
kluczem do jednolitej teorii pola jest grawitacja dualna, przy tym matematyka,
której wymaga jej opis powinna być dużo prostsza. Dla niektórych
(rzemieślników) to wada.
W pracy tej, jak już wspominałem
niejednokrotnie, podjęta została próba koherentnego opisu Wszechświata na bazie
newtonowskiego prawa grawitacji (zmodyfikowanego), wraz z uwzględnieniem
efektów przewidywanych przez szczególną teorię względności. Możliwe to jest
dzięki stwierdzonej obserwacyjnie płaskości geometrii Wszechświata, która,
sądząc po określonych argumentach, jest cechą właściwą mu w sposób obiektywny.
„Dziwny kolaż absolutnego czasu z jego względnością” – ktoś by powiedział. Ale
to nie prawda. Chodzi o coś zupełnie innego. Otóż mam na myśli (być może
tymczasowy) powrót do oddziaływań (sił), zastępujących zakrzywioną
czasoprzestrzeń. To „siłowe” podejście, jak już przekonaliście się dzięki
lekturze pierwszych artykułów w odniesieniu do skal (prawie) nieskończonej
małości, otwiera nowe możliwości. Na przykład pozwala na wprowadzenie bytu
absolutnie elementarnego, a dzięki temu daje szansę opisu struktury cząstek –
rzecz ta dotąd była poza zasięgiem możliwości nauki. Daje to szansę na opis tej
podpercepcyjnej rzeczywistości, bardziej spójny ze znanymi nam faktami
przyrodniczymi, w dodatku opis na bazie praw znanych i stosowanych z pełnym
powodzeniem od dawna. Przyroda jest jedna, a jej cechy obiektywne nie zależą
od skali rozmiarowej. Uważam, że wbrew powszechnemu mniemaniu, paradygmat
zasadniczej odmienności cech mikroświata wobec cech świata naszej bezpośredniej
percepcji, nie jest słuszny, może nawet jest pochopny, pomimo odmienności
środków opisu. Świadczyć by o tym mogła zasada korespondencji, której
stosowanie pozwala na formalne odniesienia miedzy różnymi skalami (mechanika
klasyczna – mechanika kwantowa – mechanika relatywistczna). Ta odmienność
środków opisu nie ma nic wspólnego z bazą ontologiczną (...) , zgodnie ze
zdaniem zaakcentowanym wyżej tłustym drukiem. Czymś innym jest obiektywna
rzeczywistość, a czymś innym jej opis siłą rzeczy bazujący na empirii, na
cechach postrzegawczości badacza i możliwościach technicznych pomiaru.
Mieszanie ontologii z epistemologią dziś jest normalką. Czy tak powinno być?
Oscylacje Wstęp
Cechą układu zamkniętego jest między
innymi to, że spełniona jest w nim zasada zachowania energii. Jeśli zachodzą w
nim nielokalne zmiany, to zmiany te mają charakter cykliczny. Takim zamkniętym
układem jest Wszechświat (traktowany
jako Wszystkość). Jeśli się więc zmienia – co do tego nie ma wątpliwości, to
jego zmiany globalne mają charakter cykliczny. Już to, nie licząc rozlicznej
argumentacji bazującej na obserwacji, uzasadnia tezę o cykliczności zmian
Wszechświata. Zatem Wszechświat oscyluje, nawet jeśli nie chcą na to przystać
uczeni (tym gorzej dla Wszechświata).
Oscylacje 1.
Oczywiście dziś cechy Wszechświata
zgłębione są w stopniu pozwalającym na to, by następne pokolenia miały jeszcze
sporo do zrobienia. Czy zechcą się tym zajmować zamiast szykować dzidy do
polowania na szczury i jaszczurki, bo zwierza już nie zbędzie? [Wtedy też
postawa wyprostowana nie będzie biologicznie korzystna. Najbardziej ucierpią
koszykarze. Mi to nie grozi. Swoją drogą, wszyscy jesteśmy równi...na
podłodze.]
Reasumując stwierdzić możemy, że nie
będziemy chyba czekali w nieskończoność by wreszcie doszło do zatrzymania się
ekspansji i rozpoczęcia zapadania się...Tym bardziej, że, sądząc po tym co się
dzieje na świecie, jesteśmy już dość blisko zapaści. Co będzie „u kresu dni?” W
Pismach Świętych różnych religii wyrażenie to często powraca. Czy starożytni
coś wiedzieli? Widocznie znali lepiej, niż my ludzką naturę. A fortuna kołem
się toczy. Nie dziw. Cykliczność jest cechą powszechną całej przyrody. Ta
cykliczność, fizycznie, związana jest być może z niezgłębioną dziś topologią
Wszechświata. Tym sądem skwitować można naszą (a właściwie moją) niewiedzę.
Pocieszam się, że nie jestem osamotniony w swych poszukiwaniach. Weźmy choćby
słynną już „ciemną energię”, będącą nazwą rzeczy, na której istnienie wskazuje
określona interpretacja pewnych specyficznych danych obserwacyjnych (Patrz
szczególnie artykuł: „Katastrofa horyzontalna B („Twierdzenie TET. Ciemna
energia? To nie to”), rzeczy zupełnie dla astrofizyków niezrozumiałej.
Najważniejsze, by ta niezrozumiała rzecz miała swoją nazwę. Wtedy (szczególnie
dla dziennikarzy) będzie rzeczą oczywistą. Jak widać, niewiedza nie jedno ma
imię. Tu warto przestrzec przed próbami, podejmowanymi (na ogół) bezwiednie,
podporządkowywania Przyrody naszym potrzebom poznawczym, narzucania Przyrodzie
cech wymyślonych przez nas. Wszak kognitywność nasza, z natury rzeczy jest
ograniczona. Z całą pewnością nie pomoże nawet najdziksze pragnienie
zgłębienia, pełnego i natychmiastowego, Jej tajemnic, nie pomogą najchytrzejsze
zabiegi (i wybiegi) naszych myśli, nie pomoże najbujniejsza wyobraźnia.
Wszystko ma swój czas (napisane w Biblii). Tak więc jedni miotani dziką żądzą
poznania, nawet wynaturzają Naturę swymi myślami, by uczynić Ją zrozumiałą
(...). Czy to grzech? A inni, znakomita większość? Ci mają nie mniej
człowieczą przyjemność w niemyśleniu. Mogą więc się pławić w hedonistycznym
samouwielbieniu oddając się atawistycznej konsumpcji, zaprogramowani na
nieświadomość tego, co właściwie robią na tym padole, na wiarę we Wszechmogącego,
który dla nich... Najważniejsze, by oddawali swe głosy na tych, którzy chcą
nimi rządzić, a mogą, gdyż są tacy sami jak oni. Na tym polega ich przewaga nad
zwierzętami. O, przepraszam, mają też kość gnykową, sprawiającą, że mogą
artykułować swą głupotę. A ci pierwsi (socjomaci)? Właściwie niewiele się
różnią od tamtych. Po prostu walka o byt na różnych arenach. Ale cyrk jest
jeden i oczywiście kołem się toczy.
Prosta proporcjonalność energii
potencjalnej do czasu byłaby zresztą dość kłopotliwa, gdyż to implikowałoby stopniowe
zmiany tempa jego upływu (przy założeniu, że Wszechświat oscyluje). Tempo
upływu czasu, być może nawet asymptotycznie, malałoby wówczas do zera.
Musiałoby to jednak trwać nieskończenie długo, a to byłoby sprzeczne z tym, że
wielkość Wszechświata jest ograniczona (fakt Wybuchu), a przede wszystkim
sprzeczne z założoną (i w pełni uzasadnioną) cyklicznością.
Zerowe tempo oznacza właściwie brak upływu czasu, czyli jego
nieistnienie, a to oznacza przecież nieskończoną statyczność absolutnego
niedziania się. Musiałby więc Ktoś sam osobiście wybrać moment w ponadczasowym dzianiu-niedzianiu
się, w czasie-nieczasie, moment-niemoment, w którym „jak coś nie pie...nie”
(jak na wojnie)...Czy ta teologia coś wnosi do sprawy? Czy nie lepiej
poszukiwać, jak to człowiek naprawdę potrafi, a nie iść na łatwiznę zwalając na
Boga Bogu ducha winnego, na Jego barki, całą swą niemoc wraz z brakiem
cierpliwości? To nawet grzech wciąż tylko prosić, żądać i oczekiwać. Ale dać Mu
coś – nigdy. Ofiary z owieczek, grosiki na tacę, biczowanie się? Po co Mu to?
To przecież łapówka, korupcja. Handlować z Nim? Chyba by poniżyć Go przez sprowadzenie
do poziomu ludzików. A ci, którzy pośredniczą w kontakcie? Kto? Pedofile?
Oscylacje 2.
...Skąd się więc wzięła energia na to,
by Wszechświat ekspandował i na to, by temperatura (powiedzmy, że średnia) była
w tym momencie najwyższa w historii, sądząc po oszacowaniach (nie moich), rzędu
10^28K? To już wiemy. Z energii potencjalnej odpychania grawitacyjnego na samym
początku.
Bynajmniej nie z energii próżni. Ta byłaby nawet ewentualnie do
przyjęcia, bo przypomina fizykę (pod warunkiem, że chodzi tu o prozaiczną
grawitację). Dziś aż się roi od znacznie bardziej egzotycznych wymyślałek,
oczywiście przyjmowanych przez świat nauki z nabożną powagą, a przez media z
orgastycznym entuzjazmem; wymyślałek nie bazujących na fizyce, lecz na
matematyce, na niestrudzonych kombinacjach z równaniami mającymi z
rzeczywistoscią tyle wspólnego, co nic. Tak, magia deifikacji nauki, w
szczególności matematyka odziana w mistykę. Zaiste pitagorejska tradycja
(sprzed dwóch i pół tysiąca lat). Nie tu miejsce na przykłady. W sieci jest aż
nadto. Nie tylko w sieci, także w świątyniach nauki.
To na razie skromny wstęp, bardziej
zbiór przesłanek, niż konkluzje. Tylko wstęp do bardziej zaawansowanych studiów
o charakterze ilościowym. Tu warto zaznaczyć, że dotąd nikt nie pokwapił się z
podjęciem próby takiego opisu (z braku danych). Ja mogłem tylko dzięki temu, że
wcześniej wpadłem na pomysł dualnej grawitacji (wzrost masy grawitacyjnej).
Również dzięki temu, że jestem
niezależny i piszę co myślę. Gdybym
pisał wyłącznie to, co inni chcą czytać, to co bym tym wniósł? Jeszcze jedno
powtórzylstwo? Jeśli ktoś chce czytać dla potwierdzenia tego, co wydaje mu się,
że wie, to to, czego nie wie, nie może go interesować. Kto by czytał jakiegoś
anonima? Na jedno wychodzi. Wolę już, by nie czytali tego, co rzeczywiście mam
do powiedzenia. Osobiście nie lubię wyważać otwartych drzwi i paplać cudzesy.
Większość właśnie w tym się lubuje (i na tym zyskuje).
Z czego więc
mogą tworzyć się cząstki? Zgodnie z przyjętym przez wielu sądem, z „niczego”
(energia próżni, pola i cząstki Higgsa, cząstki X...). Znany nam byt materialny
wyłonił się więc w pewnym momencie (Dlaczego w tym momencie, a nie w innym?
Pytanie nad wyraz uciążliwe), w gruncie rzeczy z próżni. Czy to bardziej
naukowe? Z całą pewnością: tak. Czy bardziej koherentne?... W dodatku, jakby za
sprawą wypowiedzianego zaklęcia: „niech się stanie”, to nagłe
rozszerzanie się z punktowej nicości, umiłowane zresztą przez teologów
(Uwaga!), miało miejsce w „niemiejscu” i w „nieczasie”, bo przestrzeń i czas
właśnie zaczęły istnieć zaistnieniem osobliwości, która potężnym (jakie to
względne) wybuchem uczyniła faktem całą tę wszystkość. Papier to najwspanialszy
wynalazek [Nawet jeśli dziś cierpieć musi ekran. Klawiaturę to nie obchodzi.]
Ileż ciekawych wniosków wyciągnąć można z tak niewielu przesłanek.
Świadomy jestem co mnie czeka, nawet ze strony tych najbardziej liberalnych,
pomimo, że nie chodzi tu o żadne szyderstwa. Wiem także co mnie czeka w reakcji
na moje konkluzje merytoryczne. „Poważne zastrzeżenia” wobec moich ustaleń, to
rzecz normalna i jak najbardziej słuszna, w imię sceptycyzmu naukowego, który
także mnie pobudził do przemyśleń. Mimo to pozwalam sobie postawić na swoim,
choćby przez to, że jestem pedagogiem, a wszystkie te moje „fantazje” mają dość
spory potencjał heurystyczny.
Podejście zastosowane w tej pracy stanowi też alternatywę dla
metafizycznych (w moim skromnym odczuciu) koncepcji, które dziś (być może „z
braku laku”) przyjmowane są ze zrozumieniem, choć ze świecą pod chalogenem
należałoby szukać tych, którzy naprawdę rozumieją w tym coś poza wyrafinowaną
matematyką. „Alternatywę” – już się niczego nie boję.
Nawet ci, najświatlejsi, dla których żywię
niezmącony szacunek, wolą tłuc się po manowcach nieoznaczoności, co wymaga
niebywałego hartu ducha i mnóstwa wyobraźni twórczej, by wykombinować z tego
coś, co się trzyma kupy dla tych, którzy przyjmą z namaszczonym zrozumieniem
wszystko. Ale to naturalne, nie może być inaczej. Nie widzę więc przyczyny opisywania
w szczegółach różnych płodnych (płonnych) i zwariowanych pomysłów, które
prowadząc do nikąd są motorem postępu (inni zrobili to przede mną, a ja nie
widzę bym miał szansę konkurować z nimi, szczególnie z ich entuzjazmem). Bo
prawdziwej oceny teorii dokonać można tylko wtedy, gdy istnieje alternatywa
(czy już zaistniała?): model konkurencyjny. W nauce nie ma prawd objawionych,
nie ma też monopolu na Prawdę, nawet jeśli na danym etapie określone doktryny
uznane są przez społeczność naukową za słuszne... tylko dlatego, gdyż nie było
w określonym czasie lepszych pomysłów. Całe szczęście dziś scholastyka i
skostnienie, nie są zbyt modne w fizyce. A co jest modne?...
Inflacja 1
Dziś „boskość” emanuje z radia pt. Muchomor sromotnikowy, a w szkołach – z czerni
głównych celebrytów wychowania i edukacji, z tamtą boskością nie mając nic
wspólnego. Niektórzy celebryci mają za to boskie używanie (młodzież się garnie
do Bozi). Nibirianie wiedzą dlaczego lepiej nie ujawniać się pomimo, że u nas w
Polsce jeszcze nie jest tak źle. [Z jednej strony antyaborcja ratuje poczęte
życie przed kobietami (niech sobie głupie protestują), a z drugiej, uchwala
się, że dzień pierwszy maja ma być dniem konia – w wyniku sejmowej debaty na temat chwalebnej
roli konia w historii Polski. Gdy kiedyś przed ponad czterdziestu laty uczyłem
fizyki w liceum, otrzymałem przydomek Koń. Dziś, po latach jestem dumny ze
swych uczniów.] Chyba jednak Nibirianie myślą przede wszystkim o czarnej sotni
z księżycowym sierpem (i bez młota), zalewającej Europę, która dla poprawności
politycznej udaje, że jest ślepa, więc rozsądek nawet pisany Brajlem jest dla
niej nieczytelny. A może (Europejczycy z tą czarną) mają jakiś wspólny cel?
Dziwny jest ten świat. Wolę inflację, a Nibirianie wiedzą dlaczego mi nie do
śmiechu.
Czarne dziury
A tak wracając do nazwisk, mamy trzy
(na razie) etapy w poszukiwaniach prawdy. Najpierw Newton odkrył prawo
przyciągania grawitacyjnego (nieskończoność w głąb), potem Einstein odkrył
równoważność masy i energii. To był poważny krok naprzód – kolejny etap
wtajemniczenia. Już wtedy można było więc odkryć dualność grawitacji na bazie
innej definicji masy grawitacyjnej i oczywiście uwzględnić (bardziej
konsekwentnie) istnienie niedoboru masy (grawitacyjnej). Ale nie zauważono tego.
Było wtedy jeszcze za wcześnie (chyba przede wszystkim z powodów mentalnych).
Mocniejszą motywację stanowił bowiem zachwyt nad geometrią Riemana i
Łobaczewskiego (w pełni uzasadniony jako matematyka) – zakrzywienie przestrzeni
będącej bytem autonomicznym. Nieskończoność w głąb nie była głównym motywem
przemyśleń. Po prostu, w pewnym momencie wszystkim zawładnęli zawodowi
matematycy i tak już pozostało. Dla nich realia przyrodnicze są tylko
nadbudową, którą poddać można, wprost niefrasobliwie, niezliczonym
manipulacjom. Nic dziwnego, że przy opisie grawitacji w dalszym ciągu obowiązywała (właściwie do
dziś obowiązuje) „nieskończoność w głąb”, syngularność (choćby o rozmiarach
plankowskich – główny nurt uwielbia kompromisy), pomimo niekonsystencji tej
syngularności z zakrzywioną przestrzenią, pomimo sygnału dość wyraźnego, że
jest inaczej: grawitacja nie poddaje się renormalizacji. Ale cóż, sto lat musi
upłynąc. A dziś (właśnie minęło sto lat), sądząc z moich nagannych popełnień,
mamy byt elementarny absolutnie, tu utożsamiany z plankonem, mamy więc
skwantowanie (dyskretność) grawitacji, mamy odpychanie grawitacyjne (w bardzo
krótkim zasięgu), mamy grawitacyjne wyjaśnienie zakazu Pauliego, mamy
Wszechświat dualnej grawitacji – to po trzecie. Czy to trzeci etap
wtajemniczenia? Chyba, że ktoś uzna mnie za czubka. Wtedy, w pewnym ważnym
przybytku spotkam podobnych sobie. Dziwnie przypomniał mi się Friedrich
Dürrenmatt. W międzyczasie fizycy
stali się matematykami, znakomitymi warsztatowo. Może któryś z młodych czytając
tę książkę uzna za słuszne podjęcie wyzywania? A może któryś z matematyków
wyniucha szansę dla siebie? Jako matematyk tylko tak może zarobić Nobla.
Powinien, kto pierwszy ten lepszy, gdyż historia lubi się powtarzać.
Sporo dziś jest hipotez i
pomysłów (nie wyłączając moich), tworzących „drugi obieg naukowy” lub, co na
jedno wychodzi, fantastykę naukową. Są one swoistym konkurentem dla...
bezkonkurencyjnego oficjalnego, akademickiego nurtu badań i dociekań. Bo w nim
nie wszystko jest OK. Naukę przecież uprawiają ludzie wraz z całą
psychologiczną nadbudową tego socjologicznego zjawiska. A jednak Nauka w
akademickim wydaniu zyskała rangę absolutnej wyroczni, a doktorat, niezalażnie
od jego merytorycznej wartości (nierzadko wprost żenującej) jest równoważny
nobilitacji o dużym znaczeniu socjologicznym. Wraz z tym Akademia posiada
niewątpliwą przewagę tym, że do jej dyspozycji pozostają ogromne środki, a
także monopol na badania i możliwość ich utajniania. Militarystyczna maszynka nakręca cały ten
interes. Także służą jej wiernie media, z entuzjazmem nagłaśniajace wszystko,
co wypływa z szacownych murów akademickiej wyroczni. W roku 1951 odkryto, że
można wykryć raka jeszcze w bardzo wczesnym stadium przedpatologicznym (dziś
nie wykrywalnym), zwykłym rutynowym (i tanim) badaniem krwi. Profesora lekarza,
Ernesta Villequeza (Fr.), który to odkrył, w wyniku powtarzalnych badań
naukowych, stłamszono i wyśmiano. Do dziś o metodzie tej lekarze nie mają
pojęcia. Ważniejsze są krociowe zyski, wpływy za „leczenie” truciznami i
napromieniowaniem. Przemysł wytwarza drogą aparaturę, koncerny farmaceutyczne
produkują trucizny... dla ratowania ludzi. O pracach (m. in. książkach)
profesora było głucho, a główny nurt nauki (i mediów) z pogardą odrzucał nawet możliwość
czytania tych prac. Co z witaminami C,
D, K2, A, itd. mogacymi ratować życie, między innymi zapobiegając rozwojowi
nowotworów, a we właściwym dozowaniu, nawet lecząc raka? Dziś nawet lekarze
(szczególnie o witaminie K2) nie wiedzą, bo ich się nie uczy tego w szacownych
akademiach medycznych. Naturalnych środków nie można opatentować... A co się
dzieje z cholesterolem i statynami... Ile istnień ludzkich można było
uratować... Co nam to przypomina?
Ludzie prowadzący swoje
badania poza ośrodkami akademickimi nie są w najlepszej sytuacji, choćby tym,
że szansę na opublikowanie wyników w periodykach naukowych i upowszechnienie
ich tak, by stanowiły część dorobku nauki, są wprost zaniedbywalnie małe w
takim samym wymiarze, co grawitacja wśród atomów. Szanse tym mniejsze, im
wyniki tych prac są bardziej doniosłe – pomimo istnienia internetu. Jednak
właśnie ci mają dużo większe szanse pójść inną, nieprzetartą drogą, nawet jako
„dyletanci”. Na ogół są samotnikami, a nie członkami finansowanych przez państwo
(z kieszeni podatników), poważnych zespołów badawczych. Wydatki te trzeba
uzasadnić. Istnieje więc całkiem realna możliwość preferowania i nagłaśniania
(przez media) także poglądów (i wyników) o wątpliwej wartości. Rzecz dotyczy
także nagród Nobla, nie zawsze słusznie przyznawanych, nie tylko tych
pokojowych. Także metafizyka wraca do łask – pod płaszczykiem napuszonej
naukowości, którą bezwiednie wspiera odpowiednio zaawansowana matematyka.
Zawsze tak było. A jeszcze w
dodatku te nasze „czasy schyłku”... Postmodernizm? Sciencezoteryka? Naukowa
mistyka?... Wystarczy iść do kina. Przeważają filmy o wampirach, duchach,
wilkołakach i czarach, filmy dla dorosłych. A stron internetowych poważnie
zajmujących się mistyką, ezoteryką, wróżbami, chiromancją i gusłami nie
zliczysz. Dla przykładu, wejdźcie na poważną skądinąd stronę pt.
„Czarymary.pl”. Te właśnie strony odwiedza najwięcej internautów. Wśród nich
bardzo wielu jest nabywców książek oferowanych przez te dostojne oficyny
wydawnicze, książek ukazujących się w wielotysięcznych nakładach. Przynajmniej
czytelnictwo nie upada... tak szybko. [Moich książek, tych wydanych w roku
2010, nikt nie chciał kolportować – nie opłacało się. Dowiedziałem się, że ktoś
jednak wykupił cały nakład. Czyżby komuś zależało, by ich nie czytano?... Jeśli
piszę bzdury, niech mi to wypomną (po przeczytaniu), niech udowodnią, że
wszystko bez wyjątku, to bełkot maniaka. A może jednak coś ma jakiś sens?
Symptomatyczna cisza.]
Nic dziwnego, że wraz z tym
wszystkim namnożyło się różnych podżegaczy i odwracających kota ogonem
„demokratów” różnej maści, a „poprawność polityczna” stanowi wprost imperatyw
działań, a nawet stadnego myślenia, w szczególności dziennikarzy, publicystów i
polityków. Symptomatyczne, że media te znajdują licznych fanów, a pewne radio z
Torunia licznych słuchaczy. Zmuchomorzone rydzyki. Ciemnota niejedno ma imię.
Ciemnota promuje nienawiść. Zaczynamy już w te wszystkie bzdury wierzyć. Nic,
oczekuj po tłumach krytycyzmu i racjonalnej myśli. Coż, oświata jest dziś
w dobrych rękach i mieni się czernią, a gdzieniegdzie purpurą. To największe
osiągnięcie post-komunistycznej Polski. Czerń... Niektóre parafie, to jak
czarne dziury. W tych warunkach demokracja jest coraz bardziej efektywna,
błogo- i blogo-sławiona – w wyborach wygrywają ci, którzy mają zaplecze w coraz
większych i coraz bardziej ciemnych masach (dla ciemnych interesów). Ciemna
energia rozsadza cały ten społeczny interes – tu nie jest fikcją. Nienawiść
kwitnie. Głupiejemy. Niech żyje demokracja! Tak krzyczano też w roku 1933.
Dualizm
Na ogół od Niego się tylko rząda,
powiedzmy, że prosi, Jego się obwinia za ludzkie grzechy, na Niego się zwala
rozwiązywanie ludzkich problemów, nawet codziennych trosk, a tych, którzy Go
wynaleźli, przez prawie dwa tysiące lat próbuje się wyeliminować, unicestwić
(kompleks plagiatora). Ci plagiatorzy poszli przecież dalej – sprowadzili Go na
ziemię (typowo pogańskie), by służył ich sprzecznym ze sobą zachciankom, dla przykładu,
wspomagał wrogie sobie armie we wzajemnym zabijaniu. A potem, gdy coś nie gra,
stają się ateistami, gdyż „jak mógł pozwolić na takie straszne rzeczy”. Cóż, ludziki – rzekłby Nibirianin.