Gdy spisywałem swe przemyślenia sprzed lat by opublikować je w
postaci książkowej (w roku 2010) sądziłem, że swymi poglądami popełniam
świętokradztwo. Gdy przedstawiłem, gdzieś w roku 2007, swe zapiski pewnemu
astronomowi z Torunia (bardzo mi życzliwemu), w odniesieniu do czarnych dziur
stwierdził, że koledzy jego, badający je, ukamienowaliby mnie.
A dziś, aż się roi od
doniesień wskazujacych na to, że koncepcja czarnej dziury syngularnej zaczyna
się walić. Sam Hawking, „firewall”... Nie mam tu zamiaru opisywać tych perypetii. Skromnie
przypuszczam, że problemy, z jakimi borykają się dziś naukowcy zajmujacy się
czarnymi, cały czas w obrębie jednej i tej samej mega-koncepcji, nie znikną.
Będą narastać, aż wszystko pęknie. Winna koncepcja. A jednak brną w niej dalej
pomimo, że zdają sobie sprawę choćby z tego, że w osobliwości ogólna teoria
względności nie ma racji bytu. To samo dzieje
się z mechaniką kwantową. Pisałem już o tym niejednokrotnie. Z góry jednak wiem, że
propozycje moje odrzucone zostaną z kretesem. Na ogół mych „impertynencji” nie czyta się
do końca poprzestając na pierwszych kilku zdaniach, bo to przecież nie artykuł
w szanującym się periodyku naukowym, a
autor... Któż to taki? Łatwo przypiąć odpowiednią łatkę, szczególnie,
gdy się nie czytało, zgodnie z nakazami „poprawności”. „Jeśli wymyślił coś
spoza głównego nurtu, to po prostu jest niedouczonym maniakiem. Nawet szkoda
czasu na sprawdzanie tego. W internecie aż roi się od poprawiaczy fizyki.” Co
prawda, to prawda (że roi się). W tym kontekście to, że jestem fizykiem nie ma znaczenia.
Trzeba czymś okupić tę wspaniałą możliwość upublicznienia wyników badań
prowadzonych zdala od reflektorów. Innym plusem jest to, że za wszystko, co
popełniłem, odpowiedzialność ponoszę wyłącznie ja.
Powoli zbliżamy
się do końca. Można już patrzeć na to moje popełnienie z perspektywy setek
stron tekstu. Okazuje się, że to dosyć spójny system – antycypujący poprawnie i
falsyfikowalny. Nawet ja, autor tego popełnienia, patrząc już z pewną dozą
obiektywizmu, stwierdzam, że grawitacja dualna, zmodyfikowana
grawitacja newtonowska – na niej wszystko tu bazuje, w zastosowaniu do opisu
skondensowanych układów materialnych, może jednak stanowić alternatywę (nawet
udaną) dla dzisiejszego widzenia spraw – czy chcą, czy też tego nie chcą
sami zainteresowani. A jeśli się mylę w jakimś detalu,
będę wdzięczny za szczere uwagi, za krytykę, nawet bezlitosną – jak dotąd, nie miałem z kim konsultować swych rozumowań i
ustaleń. Wtedy się czegoś nauczę – i o to mi chodzi cały czas, gdyż
kieruję się od samego początku nieposkromioną (przez urzędy i przybytki nauki) ciekawością świata, a nie interesem
przyziemnych dóbr, których jako skromny emeryt nie
posiadam.
Esej
ten posiada też cechy podsumowania konkluzji i ustaleń, które nazbierały się w
różnych kontekstach tematycznych. To podsumowanie jest niezmiernie ważne u
progu rozważań stanowiących swoistą kulminację mego herezjowania. Nieco dalej
zajmiemy się bowiem kosmogonią galaktyk (problem do
dziś nie rozwiązany do końca, a właściwie od samego początku), a także
cząstką neutrino, do dziś najbardziej zagadkowym tworem materialnym. Jak się
okaże, droga do zrozumienia poznanych już cech tych cząstek (i przewidywania
cech jeszcze nie poznanych), wiedzie przez grawitację dualną.
Treść
Wstęp
z podtekstem pedagogicznym.
1. Interpretacja OTW (akceptowana dziś) na
cenzurowanym. Uwagi o
charakterze ogólniejszym, czyli filozofować
czas zacząć – kontrowersje. Znow o upływie
czasu. Beczka prochu (nie prochów).
2. Promieniowanie: ,,Czarna dziura
newtonowska”. Horyzont powierzchnią
ekwipotencjalną.
Á propos
Wstęp z podtekstem pedagogicznym
To właściwie pokłosie rozważań
prowadzonych w różnych miejscach i przy różnych okazjach. To parę refleksji
dopełniających, bazujących na zgoła innym, niż powszechnie dziś przyjęte,
podejściu do sprawy. Jest też w tym sporo z mojej „pedagogicznej żyłki”. Sądzę,
że studia pogłębione i bardziej profesjonalne zacząć można, jeśli nie należy,
od opisu rzeczy, dostępnego każdemu zaciekawionemu sprawą, niezależnie od jego
zawodowego wykształcenia. Szczególnie polecam to podejście licealistom, na
razie zachwyconym encyklopedyczno-medialnym aspektem badań. Niech porzucą nurt
sensacyjny, na rzecz podejścia solidniej nawiązującego do tego, co jest treścią
ich dotychczasowej edukacji. Myślę, że warto. To bardzo sprzyja zrozumieniu
nowych treści, to także angażuje bardziej aktywność poznawczą i przede
wszystkim krytycyzm (Nie mylić z krytykanctwem.). Szczególnie ważne to jest wobec
nowości dopiero pretendujących do określenia ich jako istnienie obiektywne.
Czarne dziury stanowią najlepszy przykład takiej nowości (nowości z brodą). Nie wolno zakłócać ciągłości
procesu poznawczego, a szczególnie zaburzać przyswajania niezbędnych treści
podstawowych poprzez narzucanie inności, nawet jeśli interesująco zaskakuje.
Sądzę, że dopiero zgłębienie wizji klasycznej, wraz z uświadomieniem (na pewnym
etapie) jej ograniczeń i niespełnień, daje podstawę dla dalszych, bardziej
zaawansowanych studiów. Nauczanie „na błysk” jest sporym błędem.
Czarnym dziurom (tym z
osobliwością) poświęcona jest bogata literatura. Im rzecz wygląda dziwniej,
bardziej zaskakująco i bardziej niezrozumiale, tym lepiej. Tak, jak to lubią
dziennikarze. A przecież nie o to chodzi. Mnie osobiście nie interesuje ten
sensacyjny nurt przekazu dóbr naukowych. Mi nie zależy na państwowych dotacjach, a naukę
uprawiam nie dla miesięcznych poborów. Mam bowiem (poza naturalną ciekawością świata) na myśli młodych, którzy
w przyszłości mają być ludźmi myślącymi, a nie istotami uprawiającymi behawior
hasłowy. W nich nadzieja. Że to nienormatywne? Że ważniejsza jest telenowela, reality, teleśpierestwo i telepichcenie? Że w
demokracji bieg wydarzeń wyznaczać ma stadna bezmyślność, a blichtr elitarności
towarzyskiej „wyższych sfer”, celebrity prymitywnych aktoreczek, fotoshopowych modelek prezentujących swe poprawione
wdzięki wraz z podkreślającym je opakowaniem – ku rozpaczy zakompleksionych
nastolatek, oraz modeli reklamujących portki i maszynki do golenia – stanowić ma strzałkę
kompasu? Konsumpcja dla konsumpcji? Demencja
cywilizacji? Że jedyną wartością na tym padole ma być mamona, a
jedyną motywacją siła? Także do tego potrzebny jest mózg. Za 6000 lat jakiś Däniken
spisywał będzie swoje fantazje. Cóż, cykliczność.
1. Interpretacja
OTW (akceptowana dziś) na
cenzurowanym.
Ad rem. Zacznijmy od wzoru na prędkość ucieczki:
Z tą prędkością
(początkową) należy wyrzucić ciało „do góry”, by nie mogło już spaść z powrotem. [Dla uproszczenia pomijam tu, jak wszyscy zresztą to, że
to ciało należy najpierw przyśpieszyć – nie tak od zaraz.] Formalnie związane to
jest z (ujemną) pracą przeniesienia do nieskończoności, wykonaną przez siłę
grawitacyjną, hamującą ruch ciała oddalającego się od źródła pola. Patrząc na
ten wzór zauważamy, że prędkość ucieczki jest tym
większa, im wieksza jest masa źródła M i
mniejsza jest początkowa odległość od centrum źródła pola r,
punktu, z którego ciało ma być wyrzucane. Istnieje zatem graniczna, początkowa
odległość Rs (dla pewności, by nie
zagłębiać się w materię substancjalną) od punktowego źródła o określonej masie, taka, że prędkość ucieczki równa jest
prędkości światła. Odległości zerowej odpowiadałaby oczywiście nierealna
prędkość nieskończona (oczywiście pod
warunkiem, że cała zawartość materialna źródła mieści się w tym punkcie, co
także nie jest realne). Tę graniczną odległość nazwaliśmy
już promieniem grawitacyjnym) Schwartzschilda), a sferę o tym promieniu
nazwano sugestywnie horyzontem zdarzeń. Ja, w
swych wynurzeniach, nazwy tej stosować nie będę. Już można się domyślić, dlaczego. Dalej ponownie
przemyślimy problem tempa upływu czasu (w kontekście grawitacyjnym). Ze wzoru powyższego
otrzymujemy:
Wzorem tym posługiwaliśmy się wielokrotnie. Przedstawia on sytuację
graniczną, nawet dla fotonu, który także nie mógłby uciec pomimo, że ma
prędkość wystarczającą. Chodzi o to, że fala elektromagnetyczna w polu
grawitacyjnym ulega wydłużeniu. Istnieje więc efekt grawitacyjnego przesunięcia
ku czerwieni. Przewiduje to ogólna teoria względności. „Nawet
foton promieniowania gamma, wysłany ze źródła znajdującego się na powierzchni horyzontu
„zdarzeń” (lub poniżej), nie byłby w stanie wydostać się, gdyż długość jego
fali dążyłaby do nieskończoności.” Na ogół
rzecz tę tłumaczy się zakrzywieniem przestrzeni na tyle silnym, że fotony
biegną po krzywej zamkniętej, nie mogąc wydostać się poza horyzont „zdarzeń”. Dla oczu
obserwatora (wysługującego się fotonami) z zewnątrz, sam obiekt po prostu nie
byłby widoczny. Choć tutaj wzór ten wynika
bezpośrednio ze wzoru (1), uwzględnienie wpływu grawitacji na długość fali
elektromagnetycznej związane było jednak z zastosowaniem metod ogólnej teorii względności. Interpretacja tego wzoru, dzięki ogólnej teorii względności jest dużo głębsza. Karl Schwarzschild
wyprowadził go opierając się właśnie na niej. I to między innymi jest jego zasługą. Nazwany nawet został ojcem czarnych dziur. Jak przystało
na prototyp, ta czarna dziura jest statyczna, powiedziałbym: surowiec. To
wdzięczny temat dla młodych, radych z licznych możliwości pokombinowania z
równaniami. I tak powstały różne odmiany czarnych dziur: rotujące, naładowane;
potem Hawking zaczął je odparowywać. Nawet do dziś to wdzięczny temat badawczy,
na którym młodzi ćwiczyć mogą swe umiejętności warsztatowe, a przy okazji awansować
w hierarchii akademickiej. Tymczasem
Hawking jakby się z tego procederu wycofywał...
[Jak zobaczymy później, horyzont grawitacyjny zefiniować też można jako
miejsce geometryczne punktów o jednakowym potencjale, równym:
-c²/2.]
A wracając do światła nie mogącego się
wydostać, interesujące, że mowa tu o
promieniowaniu elektromagnetycznym nie mającym,
zgodnie z tym, co wiemy, wiele wspólnego z grawitacją –
chyba,
że zechcemy zunifikować. Einstein szukał tego powiązania, ale nie udało mu się.
Przypuszczam, ze wiem dlaczego. Myślę, że dla Was czytenicy, też będzie to
jasne. Tak, już
Einstein... także Kaluza – odkrył ciekawą rzecz...
Ale nie traćmy wątku. [Mechanika kwantowa
bazuje właściwie na oddziaływaniu elektromagnetycznym, choć poszerzyła
dziedzinę swych badań o oddziaływanie silne. Grawitacji nie postrzega, a tu
bum, grawitacja przecież działa na promieniowanie elektromagnetyczne. Dylemat, trzeba z niego wyjść: „Ale
przecież tu nie chodzi o grawitację, a o zakrzywioną przestrzeń” – powiedziałby ktoś. Przed nauką niejedno
wyzwanie. Fenomenologia i zwalanie wszystkiego na
przestrzeń, to jednak nie wszystko.] Na unifikację grawitacji z
elektromagnetyzmem jednak trochę za wcześnie, więc chodzi o coś innego. W duchu OTW, w skrócie i w daleko posuniętym uproszczeniu, przedstawić to
można schematycznie następująco: fala elektromagnetyczna – energia – masa –
grawitacja. Ale to schemat blokowy, a nie
istota rzeczy.
Później
zobaczymy, że także zastosowanie podejścia (nazwijmy to) quasi-newtonowskiego
przewiduje wydłużanie się fali, w dodatku bez grawitacyjnej dylatacji czasu.
Znów ten upływ czasu...
Skąd właściwie się bierze ten efekt czasowy? Można to w
sporym uproszczeniu wytłumaczyć następująco. Otóż grawitacja zakrzywia
przestrzeń. Z tego powodu promień świetlny, spełniający rolę pośrednika w
przekazywaniu informacji, przebyć musi dłuższą drogę, zanim dociera do odbiorcy
(po łuku, a nie wzdłuż cięciwy, tak, jak na powierzchni kuli; ogólniej: wzdłuż krzywej
geodezyjnej). Nie musi więc chodzić o wydłużenie czasu jako takiego, lecz o
efekt obserwacyjny w związku z paradygmatem łącznościowym, w ramach doktryny
lokalności. Doktryna ta
wyklucza natychmiastowość w oddziaływaniach między dowolnie odległymi obiektami
(nie wyłączając odległości znikomo małej). Nie musi
oznaczać więc to także zatrzymania czasu dla
obserwatora patrzącego na czarną dziurę (ewentualnie istniejącą) i oczekującego
(Ad Kalendas Graecas) na zachodzące w niej widome
zmiany. Zgodnie z wyjaśnieniem powyżej, chodzi więc o to, że promień świetlny,
biegnący tam gdzieś pod horyzontem po okręgu, nigdy do nas nie dotrze. Będziemy
czekali nań dosyć długo, w przypadku skrajnym, nieskończenie długo. To czas
mierzony biegiem fotonów, na które czeka obserwator, a nie czas sam w sobie. Czy czas potrzebny fotonom, jeśli
potrzeba go więcej dla przebycia dłuższej drogi, płynie z tego powodu w tempie
wolniejszym?
Nie bacząc na tę wątpliwość wiemy, że zgodnie z przyjętą dość powszechnie interpretacją, w dowolnym polu grawitacyjnym tempo upływu czasu jest tym mniejsze, im
silniejsze w danym punkcje jest pole grawitacyjne (bo pole określa się w
konkretnym punkcie). Zatem w innym punkcie tego pola czas płynie w innym
tempie. Wszak nie
chodzi o pole jednorodne. Jak pogodzić, uzgodnić ze sobą te punkty? A jeśli punkty te należą do tego
samego przedmiotu, na przykład rakiety, której część już wystartowała, a część
jeszcze nie? Jej przód już leci, a silnik jeszcze nie zaczął pracować? Każdy
wymyślić może inny przykład.
Kiedyś rzecz
odniosłem do Wszechświata oscylującego, którego cykliczna zmienność naruszona
zostaje przez nierówne tempo upływu czasu w układach lokalnych. Doszedłem
wówczas do wniosku, że upływ czasu nie może być igraszką jakichś lokalnych
wydarzeń. Czas jest jeden, globalny kosmiczny. Raz zaistniała niejednorodność czasowa nie może być
zlikwidowana. Chyba, że coś może odwrócić rzecz, w dodatku dokładnie w tym
samym stopniu. Co to takiego? „Antygrawitacja”? To tylko hasło, słowo bez
pokrycia w realiach przyrodniczych. Jeśli
grawitacja powoduje lokalną zmianę tempa upływu czasu (zwolnienie), to
wszelkie zjawiska zachodzące w układzie już nie nadrobią opóźnienia. Przy tym
każdy układ jest elementem układów hierarchicznie większych, a to czyni je niejednorodnymi czasowo – aż do skali Wszechświata. A co z nim?
Dualna
grawitacja nie przewiduje lokalnych zmian tempa upływu czasu. To też warunek dla istnienia oscylacji Całości, na które nie
mogą mieć wpływu lokalne wydarzenia (chodzi
wyłącznie o lokalne tempo upływu czasu). Dodam, że model Wszechświata oscylującego ze stałą
częstotliwością jest zatem modelem najbardziej koherentnym. Czy chodzi o „Wszechświat totalny”? Chodzi o
Wszechświat obiektywny, niezależny od ludzkch słabości kognitywnych. Podałem przecież sporo nietuzinkowych argumentów na
poparcie tezy, że jedynym czasem jest czas globalny Wszechświata. Właśnie zmienność
Wszechświata stanowi o istnieniu czasu. A sama zmienność ma charakter cykliczny. Oto
jeszcze jedna cecha istoty bytu nazywanego czasem, gdy mowa o skali globalnej, kosmologicznej. Dla
przypomnienia, ten czas globalny, kosmiczny, to nasz czas, gdyż jesteśmy
najdalej od początku. Jeśli mimo wszystko
miałoby się zmieniać tempo upływu czasu, to tylko czasu globalnego, wszędzie w
tym samym stopniu. Wtedy musielibyśmy zapytać: Czy w tej sytuacji możliwe
byłoby wykrycie tego? A jeśli nawet tak, to jaka byłaby przyczyna takich zmian?]
Jak już siedzimy w
problematyce związanej z upływem czasu, powróćmy do rozważań, które już dawniej
prowadziliśmy przy innej okazji. W ten sposób
zbierzemy w jednym miejscu argumentację wskazującą na potrzebę innego,
alternatywnego spojrzenia na problem. Być może po to, by łatwiej było tę
potrzebę wyeliminować. Może dzięki temu przyczynię się do lepszego zrozumienia
i do akceptacji dzisiejszego widzenia spraw. Warto
też dla pełniejszego obrazu zerknąć do artykułu pt. Upływ czasu, a lokalność i
splątanie w aspekcie kosmologicznym.
Á propos, spowolnienie czasu... Jeśli już czas ulega spowolnieniu, to co należałoby powiedzieć o promieniowaniu wysłanym z miejsca o silnej
grawitacji? Czy w promieniowaniu tym zachowane jest „piętno” tego opóźnienia
także wtedy, gdy już ośrodek, przez który przechodzi, praktycznie pozbawiony jest grawitacji? Jeśli pociąg z opóźnieniem
opuszcza stację, to najczęściej już nie zniweluje tego opóźnienia. Jeśli opóźnimy wyjazd do pracy o dziesięć minut, to do
pracy przyjedziemy z co najmniej półgodzinnym opóźnieniem (z powodu
narastających z czasem korków). Kto tego nie zna? Czy światło opuszczając obszar o silnej grawitacji powraca do
stanu sprzed wtargnięcia w ten obszar? Nie? Czy odpowiedź przecząca jest odpowiedzią właściwą? A może istnieje jednak jakiś czynnik
przyśpieszający (kontrakcja czasu), dzięki ktoremu fotony wracają do swego
naturalnego stanu? Nic takiego nie znamy, w każdym razie w lokalnych układach grawitacyjnych. Może jakaś antygrawitacja?... Tak by mogło wynikać (tak można by zaspekulować), ale to mnożenie bytów. Co to takiego antygrawitacja? Skonkretyzujmy
pytanie. Czy światło z obiektu
bardziej odległego, przypadkowo przechodzące w pobliżu obiektu bardzo masywnego (silna grawitacja), zmienione zostaje na zawsze (w procesie nieodwracalnym)? Tak by mogło wynikać, jeśli zmiana ta uwarunkowana
jest przez zmianę tempa upływu czasu. Jednak obserwacja zdaje się wskazywać na to, że raczej nie. Znamy bowiem obiekty będące źródłem promieniowania rentgenowskiego i gamma, obiekty
skondensowane, których pole grawitacyjne jest bardzo silne; to promieniowanie
mimo wszystko bardzo krótkofalowe. Przyjmijmy,
że to promieniowanie źródłowe, takie powstało. A teraz, jeśli to promieniowanie dostaje się do (innego) obszaru o
silnej grawitacji, jego fala wydłuża się. Po
drodze, dosyć długiej ku nam jest sporo grawitacyjnych niespodzianek – obszarów o
stosunkowo silnej grawitacji. Jeśli zachodzi nieodwracalny proces wydłużenia
fali wskutek dylatacji czasu, to w zasadzie nie możemy oczekiwać promieniowania
rentgenowskiego (lub gamma) z obiektów odległych,
tym bardziej, że opóźnienia (po drodze) dodają się. W tej sytuacji powinniśmy widzieć generalnie obiekty dalsze jako
bardziej czerwone.
Bardziej odległe kwazary powinny być widoczne tylko w podczerwieni.
Jakoś nie stwierdzamy tego. Przeciwnie, promieniowanie docierające do nas, to przecież promieniowanie rentgenowskie lub gamma, docierajace z obiektów nawet bardzo odległych. Zatem wydłużenie
fali jest procesem odwracalnym. Warto tę rzecz zbadać. Ja tu nie roztrzygam. Dylatacja czasu, czy też
tylko uwarunkowane energetycznie (lokalne i odwracalne) wydłużenie fali? Oto (o to) jest
pytanie. W drugiej części tego eseju zajmiemy się tym.
A jednak na bazie OTW twierdzi się, że grawitacyjna dylatacja czasu jest faktem
przyrodniczym, bez zastrzeżeń (i bez refleksji), a nawet prowadzi do zatrzymania upływu czasu w czarnej
dziurze dla obserwatora zzewnątrz. Dla obserwatora. Obserwator siedzący w
środku stwierdza coś zupełnie innego. Czy chodzi więc o faktyczną, obiektywną
zmianę tempa upływu czasu pod działaniem grawitacji? Przecież ważny jest układ
odniesienia, ważne jest to, skąd patrzymy. Zatem to także rzecz o charakterze lokalnym. Trochę podobna była
sytuacja z kinematyczną dylatacją czasu. A
jednak, jeśli mowa o grawitacyjną dylatację czasu, to lokalne zakłócenienie może decydować o całości – w wymiarze globalnym.
A
same czarne dziury, wraz ze swoją ewolucją zatopione
są przecież w czasie
globalnym. Cały czas coś się z nimi dzieje. Oddziaływują z otoczeniem, a
materia w środku, nawet jeśli nie jesteśmy w stanie jej dostrzeć, nie powinna
się różnić od materii nam znanej. Ale cóż, to tylko zdroworozsądkowe patrzenie
na „rzeczywistość bardziej złożoną” –
dziś nie w modzie.
Ale nie tylko o czas chodzi. W herezjowaniu można pójść dalej.
Sądzić można nawet, że samo zakrzywienie toru fotonu wcale nie musi być
spowowodowane przez „krzywiznę przestrzeni”, pomimo, że ta zyskała już (w świadomości
badaczy i młodych miłośników wiedzy)
cechy bytu ontologicznie autonomicznego w stosunku do materii, stała się
czymś oczywistym. Wystarczy bowiem przyjąć, że foton jest
bytem grawitacyjnym (o zerowej
masie), układem złożonym i dlatego reaguje na pole, w którym znajduje się – indukcja grawitacyjna. Wybaczcie! To jedna z możliwych interpretacji. Kwestia
ta omówiona została w artykułach poświęconych modelowi plankonowemu. Nie zapominajmy
też, że nasze modelowanie bazuje na koncepcji, powiedzmy, że
quasi-newtonowskiej, a nie na interpretacjach ogólnej teorii względności, którą dziś
traktuje się wprost automatycznie jak punkt wyjścia, wprost jak
aksjomat – (wraz z całą problematyką konsekwencji
wynikających stąd, problematyką, wbrew
pozorom otwartą. Przykładem jest choćby
kwestia tempa upływu czasu w polu grawitacyjnym – patrz powyżej.
Jak już wyżej stwierdziłem, także wydłużenie się fali elektromagnetycznej, emitowanej
radialnie w stosunku do źródła pola grawitacyjnego wcale nie musi oznaczać, że przyczyną tego jest lokalnie inne tempo upływu
czasu. W dodatku zauważmy,
że im bliżej centrum (źródła pola), tym czas płynąć
powinien wolniej (silniejsze pole grawitacyjne). A sam obiekt
jako całość? Którą ma godzinę? W
odniesieniu do całości obiektu, w
pełnym zasięgu jego pola grawitacyjnego, bałagan murowany, bo przecież chodzi o czas, o następstwo zdarzeń. Wyżej
podałem poglądowy przykład (rakieta). Tutaj możemy sobie nawet
podarować krzywą geodezyjną. Nie można wykluczyć przypuszczenia, że wydłużenie fali
elektromagnetycznej w polu grawitacyjnym jest „prozaicznym” efektem
energetycznym, a nie czaso-przestrzennym. Przykład: Wzbudzony atom emituje
foton w wyniku przejścia elektronu na niższy poziom energetyczny, uwarunkowany przez oddziaływanie elektromagnetyczne. Ale dzieje się to w polu grawitacyjnym, nie ważne, że bardzo słabym w przypadku atomu. Z tego powodu de facto foton ten ma nieco mniejszą energę, niż by to miało wynikać z
obliczeń na bazie elektromagnetyzmu – jego długość fali jest w tym miejscu większa. Chodzi o to, że grawitacyjna energia potencjalna jest
ujemna. Trzeba
przyznać, że efekt ten w pojedyńczym atomie jest niemierzalnie słaby. Czy naprawdę niemierzalny?
A jeśli mamy układ złożony, krystaliczny, na przykład tworzący zegar atomowy?
Czy tym razem zewnętrzne dla niego pole grawitacyjne nie modyfikuje w jakimś,
choćby w niewielkim stopniu jego działania? Czy ktoś dałby głowę? Niewątpliwie,
zmiany w układzie stają się wyraźne i mierzalne jeśli materia (atomy) znajduje się w bardzo silnym polu
grawitacyjnym. Wówczas widmo promieniowania
emitowanego w tym polu powinno być, nawet wyraźnie, przesunięte ku
czerwieni. Nie znaczy to, że czas tam płynie wolniej. Na ten temat więcej pod koniec tego
eseju.
A wracając do fotonowego okręgu w
czarnej dziurze, zauważmy, że taki tor byłby naprawdę rzeczą wyjątkową. [Zakładamy, że materia tego obiektu znajduje się poniżej by nie przeszkadzać, dla
uproszczenia przyjmijmy, że obiekt ten jest punktem materialnym.] Rozważmy to
„mechanistycznie”. Jeśli przyjmiemy (tylko dla testowania), że foton jest
punktem materialnym poruszającym się z prędkością c (powiedzmy,
że prawie), to rozważając równość siły
dośrodkowej i grawitacyjnej (jak przy pierwszej prędkości kosmicznej),
otrzymujemy, że promień takiej orbity równy jest połowie promienia
grawitacyjnego – pod warunkiem,
że cała masa obiektu znajduje się poniżej. Dla cząstek masywnych (jeśli mogą tam poniżej
horyzontu sobie krążyć), promień orbity kołowej jest (choćby tylko nieznacznie) większy. Pod koniec tego eseju okaże się, że foton wysłany, także
radialnie, z punktu właśnie o tyle odległego od centrum (a nie z powierzchni horyzontu grawitacyjnego), nie może
ujść na zewnątrz obiektu, gdyż częstotliwość jego, z powodu grawitacji, dąży w
tym wypadku do zera (taki w każdym razie będzie wynik obliczeń, bazujących
zresztą na innym modelu i procedurze energetycznej, w
ramach podejścia quasi-newtonowskiego). Przy tym nader interesujące jest to, że wyprowadzony tam wzór (bez poprawki na
grawitację dualną) pokrywa się z przybliżonym
wzorem wyprowadzonym na bazie ogólnej teorii względności. Zaiste rzecz godna
uwagi. Zastanawiające, tak mi się skojarzyło, jest to, że jeśli odległość między środkami dwóch plankonów
równa jest połowie promienia grawitacyjnego jednego z nich, to masa układu
równa jest masie (tylko) jednego z nich. To samo, jak już wiemy, dotyczy układu
dwóch punktów materialnych, zatem
rzecz ma charakter jak
najbardziej ogólny. Z całą pewnością to nie przypadek. To się jakby zazębia. Oczywiście to jeszcze nie roztrzyga kwestii. To jednak
zachęca do drążenia, nawet po to, by odkryć, że nie tędy droga. Błądzenie na
rzecz prawdy, to rzecz chwalebna. Roztrzygnąć
powinno doświadczenie lub obserwacja astronomiczna (a nie interpretacja, taka,
czy inna, tej, czy innej teorii).
Tak to jest, gdy
stosujemy podejście „siłowe” (newtonowskie). Dziś uważa się (może i słusznie), w odniesieniu do obiektów o znaczeniu kosmologicznym, że chodzi o nieruch, czyli „ruch” w związku ze
zmianą krzywizny przestrzeni (pochodna czynnika skali). W przypadku ciała próbnego natomiast, poruszającego się w dominującym polu grawitacyjnym mamy ruch, którego tor wyznacza krzywizna przestrzeni. Czy
dlatego właśnie parametry ruchu tego ciała nie zależą od jego masy? Nie
koniecznie dlatego. Wszak to samo ma miejsce przy opisie newtonowskim, a
doświadczenie to potwierdza. Ogólnie jednak,
obydwa oddziaływujące ciała, zgodnie z OTW, poruszają się w przestrzeni zakrzywionej ich wspólną
grawitacją, a gdy ich masy są porównywalne ze sobą, trudno któreś z nich traktować oddzielnie jako „ofiarę
wymuszenia”.
A
jeśli nie chodzi o zakrzywienie przestrzeni? To chyba należałoby
uwzględnić to, że ciała te, jeśli tworzą
ciasny układ, mają masę grawitacyjną mierzalnie mniejszą, niż suma ich mas z osobna. Wtedy powinna być pełna zgodność z obserwacjąº (modelu, który tu próbuję przeforsować).
[Ostatnio (doniesiono w lutym 2016) przeprowadzono
doświadczalny test ogólnej teorii względności, potwierdzający przewidywania tej
teorii w odniesieniu do fal grawitacyjnych. Chodzi
o doświadczenie w urządzeniu LIGO (Laser
Interferometer Gravitational Wave Observatory). Tym razem mowa o odległym, ciasnym
układzie dwóch czarnych dziur – sądząc z analizy danych, gdyż obiektów tych oczywiście nie
dostrzezono. Gdy te czarne dziury zlały się w jedną, to
znamienne, jej masa stała się mniejsza,
niż łączna masa obiektów przed tym
wydarzeniem. Według mnie potwierdzałoby to
wydatnie, dziś nie znane, istnienie grawitacji
dualnej. Opisałem to po krótce (i skomentowałem) w uzupełnieniu Á propos¹ pod koniec
tego artykulu. Aktualnie to rzecz bardzo swieża, piszę to 27.02.16. Śmiem przypuszczać, że po wydaniu
książki opisane tu odkrycie będzie już jednym z przyczynków
do bogatej historii badań, które nie miały znaczenia decydującego o postępie
naszej wiedzy. Kiedy wreszcie będę mógł wydac tę
książkę? Wciąż coś dopisuję, jakby to była
jakaś kronika.]
„...pełna zgodność z obserwacjąº”..
No właśnie, tym bardziej, że to polowe-geometryczne podejście stwarza („dla niewyrobionego amatora”) problem: „Jak pogodzić to z zasadami dynamiki?”. Z jednej
strony bowiem z zasady obowiązuje równoważność ciał współuczestniczących w
oddziaływaniu (III-cia zasada dynamiki, co wyraża też iloczyn mas w prawie
powszechnego ciążenia), z drugiej zaś ruch w zakrzywionej przestrzeni jakby
oddala sens tej równoważności, jakby niweluje jej istotność: „Ciało porusza się w zakrzywionej przestrzeni pola i w pewnym
sensie nie obchodzi je co zakrzywia to pole”. W dodatku, jeśli czujemy, że działa na nas jakaś siła, to
w rzeczywistości może być
tak, że to, co czujemy, jest rezultatem tego, że
znajdujemy się w układzie nieinercjalnym (np. w skręcającym autobusie). Siła niesiła... „Odrzucamy podejście newtonowskie, opisujemy rzecz zgodnie
z OTW i kwita” – ktoś
mógłby powiedzieć. Zakrzywienie toru światła w polu
grawitacyjnym zdawałoby się to potwierdzać, gdyż masa fotonu równa jest zeru.
Chodzi
więc nie tyle o grawitację (siły), co o przestrzeń odpowiednio zakrzywioną. Czy to w pełni przekonuje? Odpowiedź twierdząca jest natychmiastowa. A jeśli przypomnimy sobie, że, sądząc po treści artykułów
poświęconych grawitacji dualnej, także foton ukształtowany jest w wyniku
grawitacyjnego oddziaływania plankonów i oddziaływuje grawitacyjnie („indukcja grawitacyjna”) – czy w
dalszym ciągu przekonani będziemy bez zastrzeżeń, że źródłem odchylenia jest
wyłącznie zakrzywienie przestrzeni? Już zwróciłem na to uwagę powyżej.
Szczególną podstawę dla obaw co do zasadności stosowania OTW (w aktualnej postaci jej interpretacji) stanowi jednak pewien przypadek szczególny: Wszechświat. Przede wszystkim wiadomo (nie tylko ja to stwierdziłem),
że Wszechświat jest tworem nielokalnym, natomiast teoria względności
zakłada lokalność – stąd między innymi paradygmat łącznościowy, wysłany już
przeze mnie w zaświaty. Mamy tu rodzaj niekonsekwencji. Warto
zerknąć do artykułu sygnalizującego problem lokalności i splątania w aspekcie
kosmologicznym. Dziś modeluje się
Wszechświat (z grubsza) za pomocą sferycznego balonika, pomimo stwierdzonej obserwacyjnie
płaskości (geometria euklidesowa, a nie riemanowsko
zakrzywiona). Przy
tym, dla przypomnienia, płaskość ta nie jest, wbrew temu, co wynika z równania Friedmanna, jakimś balansowaniem na cieniuteńkiej linie, lecz jest cechą
Wszechświata – niezmienną, wprost immenentną. Właściwie stąd (z rzekomej konieczności balansowania) bierze się tzw. problem płaskości, który jest,
niejako siłą rzeczy, wbudowany w kosmologię bazującą na OTW.
Dziś, po odkryciu ciemnej energii, wolno stwierdzić, że przestrzeń Wszechświata ma
krzywiznę nie dodatnią, lecz ujemną hiperboliczną. A jednak
jest płaska. Dlaczego? W pierwszym
artykule poświęconym neutrinom, na
pytanie to odpowiedziałem, chyba w sposób dość przekonywujący. Podałem tam przypuszczalną przyczynę faktycznej płaskości przestrzeni Wszechświata. Ale cóż, przyzwyczajenia, nawyki myślowe i to, czego nas
uczono, przekonują bardziej, niż argumenty. „Ale przecież dzięki temu, że materia znajduje
się na powierzchni balonika, nie można mówić o istnieniu centrum
Wszechświata – to ważna zaleta propagowanej konepcji. Mamy tu też zgodność
z zasadą kosmologiczną.” Jednak także Wszechświat, będący ekspandującą Wszystkością, też nie posiada wyróżnionego punktu, gdyż poza Wszechświatem
przestrzeń nie istnieje.
Zgodnie z
aktualnym podejściem, zgodnie z modelowaniem za pomocą OTW, to sama przestrzeń rozszerza się czyniąc ruchy względne galaktyk „nieruchami”. Ta zakrzywiona przestrzeń świadczy samym istnieniem
zakrzywienia, także o istnieniu grawitacji powszechnej, spowolniającej
ekspansję (zostawmy w spokoju ciemną energię). Jeśli spowolnienie, to znaczy,
że działa siła. W jakim kierunku? Co z zasadą kosmologiczną? (Tu warto przypomnieć sobie ponownie
pierwszą część eseju poświęconego neutrinom.) Na domiar złego „Dlaczego ekspanduje?” Dla OTW to stan
zastany (Jak już tak jest, to trzeba sobie jakoś z tym radzić. Wszechmogące równania OTW uwzględniają tę możliwość.), to z całą pewnością nie wynik grawitacji – tej wyłącznie przyciągającej. Moje rozwiązanie kwestii podaje jednoznaczną
przyczynę ekspansji, tkwiącą w grawitacji dualnej, bez uciekania się do
mnożenia bytów – bez łamania symetrii, bez supersymetrii, bez ciemnej energii i
bez sakramentalnego stwierdzenia, że tak to już jest. Rozważania te prowadziliśmy już niejednokrotnie. Czy nie
lepiej, w tym kosmologicznym przypadku wrócić
do starego, klasycznego, faktycznego ruchu, w którym zakrzywienie toru powoduje
prozaiczna siła dośrodkowa? Czy nie lepiej ekspansję Wszechświata uznać
za uogólniony ruch względny (z kresem górnym
prędkości) w przestrzeni euklidesowej (płaskiej)? „Krytyczność” odkrytyczni się, stanie się wtedy jedynością, jedynym możliwym stanem.
Co do układów lokalnych – dziś OTW
opisuje je najdokładniej. OTW jako procedura
obliczeniowa, a nie jako istota ontologiczna bytu materialnego. Złożone relacje w układach grawitacyjnych najlepiej
opisać z zastosowaniem rachunku tensorowego (tensor metryczny) i w ramach
geometrii różniczkowej. A może
grawitacja dualna prowadzi do tych samych wyników? Prowokator ze mnie, co? Mimo wszystko jestem pełen podziwu dla Einsteina, który
już sto lat temu... (Dokładnie. Gdy piszę te słowa uzupełniając tekst starszy, mamy
październik roku 2015). Swoją drogą, gdyby żył dłużej, to
kto wie... [Warto dodać, że za wszystkie skomplikowane konstrukcje matematyczne wyrażające
zamysły Einsteina, za aktualny wygląd formalny jego teorii odpowiedzialni są
wybitni matematycy z jego otoczenia. Ja pod tym względem jestem na straconej pozycji. Pewien
skądinąd wybitny topolog, pomimo, że znajomy
jeszcze z lat szkolnych, na moje propozycje odpowiada milczeniem.]
Dodajmy do tego, że „ortodoksyjne” pojmowanie ogólnej teorii
względności, absolutyzowanie jej interpretacji
(nadinterpretacja?), ontologizowanie matematycznych modeli prowadzić może między innymi do wniosku, że pole grawitacyjne, jako byt samoistny i
pierwotny jest polem „bezźródłowym”; przynajmniej w odniesieniu do badanego
konkretu, którego ruch wymuszony jest przez zakrzywioną przestrzeń, w której
znajduje się. Czym w tej sytuacji jest
ten „badany konkret”? Załóżmy, że ma prawo istnieć, nawet jeśli sam nie wytwarza pola grawitacyjnego. To stawia pod znakiem
zapytania „ruchowość” tego ruchu. W
konsekwencji także pod znakiem zapytania
jest faktyczność
istnienia oddziaływań siłowych, jako
zjawisk warunkujących zmianę względnego ruchu ciał. Á propos, względność jest jak nieoznaczoność. W każdym razie oddziaływanie jako zjawisko polegające na obopólności,
zepchnięte byłoby na dalszy plan, przez niektórych nawet unieważnione („Bo jeśli względne, to czy istnieje?”). „To wcale nie opcja. To nawet rodzaj
imperatywu, to fakt. W przyrodzie realnej nie
ma kompromisów.” Czy miałoby to nawet być pole wirowe, na podobieństwo
pola magnetycznego?
A tak na marginesie,
jeśli „pod znakiem zapytania jest faktyczność istnienia oddziaływań siłowych”, to
co powiedzieć o oddziaływaniach elektromagnetycznych i silnych? Tu przecież
posługujemy się siłami. Chyba właśnie w tym tkwi przyczyna niepowodzenia w
próbach unifikacji grawitacji z pozostałymi oddziaływaniami... Zaraz, przecież zasady dynamiki dotyczą wszystkich
oddziaływań, w tym grawitacyjnych. I masz babo placek. Sceptyków nie sieją.
Mimo wszystko pole grawitacyjne, dla
konkretnych ciał w naszej skali, jest polem źródłowym, centralnym,
potencjalnym. Istnieje wyłącznie tam, gdzie istnieje masa. „A czysta energia nie posiada masy?” – zapytałby ktoś. Ale nie rozpraszajmy się, by się w
manowce nie wpakować (szczególnie przy definiowaniu „czystej energii”). „Zakrzywiona przestrzeń (samoistna)
narzucająca ciału kierunek przemieszczania się” godziłaby w sens dotychczasowej
edukacji, bazującej na zasadach dynamiki. Dydaktycznie nie byłby to efekt
pożądany. Niezależnie od tego geometria to jeszcze
nie wszystko. Nie koniecznie chodzić więc musi o zakrzywienie przestrzeni,
które może być też jedynie modelem operacyjnym, a nie faktycznością
przyrodniczą. Tę ewentualność mimo wszystko należałoby wziąć pod uwagę (nie
tylko z powodów pedagogicznych). Herezje? Nie po raz pierwszy i nie ostatni.
Czy także herezją jest to, że warto zatrzymać się na chwilę (w tym wyścigu) i
spojrzeć do tyłu? A nuż coś zgubiliśmy po drodze...Newton, oddziaływania... Warto
się zatrzymać zanim przestrzeń wykrzywi wszystko do tego stopnia, że zostaniemy
zamknięci w sytuacji bez wyjścia. „Katastrofa horytontalna”, to także horyzont
sprowadzający się do punktu, syngularności. Pojęcie
to wprowadziłem w eseju
traktującym o problemie horyzontu. „Jego horyzonty myślowe sprowadzają się do punktu widzenia.”
Sprawa zatem jednak nie
jest chyba taka „prosta”. Samo
rozwiązanie może być nawet dużo prostsze... Przyjęliśmy bowiem za możliwe istnienie odpychania grawitacyjnego. Część
centralna obiektu (skolapsowanej masywnej gwiazdy lub jądra galaktyki) nie
przyciąga. Można więc przypuszczać, że natężenie pola grawitacyjnego na
powierzchni obiektu, wskutek znaczącego (w centrum) defektu masy grawitacyjnej,
jest mniejsze, niż by to wynikało z opisu tradycyjnego, bazującego na OTW. Do
sytuacji takiej prowadzi kolaps grawitacyjny (w przypadku jądra galaktyki) lub
napór dośrodkowy
materii wskutek wybuchu supernowej. W obydwu tych przypadkach mowa o olbrzymiej
koncentracji materii, a więc o wydatnym ubytku masy, osłabiającym znacznie
grawitację całości. Warto dodać, że w tym drugim przypadku, tak powstały
supergęsty twór, gwiazda neutronowa, powinien oscylować dzięki dynamice zmian.
Powinien też rotować (gdyż sama gwiazda przed wybuchem jakoś rotowała),
rotować, wirować nawet z bardzo dużą częstotliwością (zasada zachowania momentu
pędu). Obiekty takie znamy. Przypuszczać
można, że w przypadku jądra
galaktyki, jakąś rolę odegrywać może w tym, co się dzieje, także ciemna materia. W
dodatku, w odniesieniu do pozostałości po wybuchu supernowej, do przyjęcia jest
przypuszczenie, że radialny gradient gęstości w
takim sprasowanym siłami zewnętrznymi obiekcie, jest stosunkowo niewielki (nie
biorąc pod uwagę warstwy powierzchniowej – „atmosfery”). Zgodnie z tym znaczący
defekt masy ma miejsce prawie w całej objętości. Czy zatem przewidywany efekt
likwidacji fali elektromagnetycznej, mający czynić dany obiekt czarną dziurą,
ma rzeczywiście miejsce? Należałoby to sprawdzić, ewentualnie znaleźć kryteria
ilościowe... Tak na marginesie, jądra galaktyk świecą i to dość jasno pomimo, że są de facto obiektami zmkniętymi
grawitacyjnie. [Tu zachęcam młodych, by znaleźli zależność masy grawitacyjnej obiektu od jego rozmiarów,
jeśli jest nim kula pyłowa o radialnie wzrastajacej
ku środkowi koncentracji materii, zapadajaca
się grawitacyjnie – z uwzględnieniem niedoboru masy grawitacyjnej i bez uwzględnienia uwarunkowań o charakterze
termodynamicznym.]
Istnieje więc dodatkowa motywacja dla
innego podejścia do kwestii (...). W naszym badaniu sprawy, efekty opisane przez ogólną
teorię względności nie stanowią, jak widać, istotnego faktoru. Nie będziemy
więc bazować na równaniach ogólnej teorii względności, tym bardziej, że są one
równaniami pola zakrzywionej czasoprzestrzeni, a my zadowolimy się (prostszym)
opisem oddziaływań. W innych sytuacjach (dotyczących układów ciał, a nie
skrajnych gęstości wewnątrz określonych struktur) opis bazujący na ogólnej
teorii względności jest jak najbardziej miarodajny, pomimo filozoficznych niejasności, którym dałem wyraz
powyżej, choćby we fragmencie zapisanym kursywą. Potwierdziły to obserwacje astronomiczne
i pomiary z użyciem satelitów. Nieuwzględnienie ich
byłoby nawet nieroztropne. Z drugiej strony, nie mniej nieroztropne byłoby też
odrzucanie faktów, spostrzeżeń, za nieistniejące i hipotez za nierealne lub
sprzeczne, tylko dlatego, gdyż nie mieszczą się w przyjętym aktualnie schemacie
poznawczym. Inna sprawa, że często nie rozróżnia się
metody, procedury badawczej i matematycznego modelowania od tego, co stanowi
istotę ontologiczną bytu materialnego. I tu
pogrzebano pieska.
Teoria, każda, jest modelem adekwatnym z
ludzką świadomością bytu (przyznać trzeba, że zmienną w czasie). O tym wielu zapomina. Nie
przewiduje więc wszystkiego, co obiektywnie istnieje, a przy tym uznaje za
możliwe to, co nie może być faktycznym istnieniem. Nie wszystko, co z teorii
wynika lub tym bardziej nie jest z nią sprzeczne, od razu musi być prawdą
objawioną. Nie może więc być też odrzucone wszystko, czego ta teoria nie
przewiduje, nawet jeśli jest to teoria względności. Określenie
zakresu stosowalności teorii (każdej) nie zawsze jest łatwe, jednakże właśnie
to stanowi o faktycznym postępie. Wszak naturalnym porządkiem rzeczy w
nauce, jest nieustające poszerzanie zakresu teorii (ogólniej: systemu poznawczego).
Właśnie tam (w tym poszerzeniu) należy poszukiwać odpowiedzi na nurtujące
pytania zasadnicze. Warto
o tym przypomnieć w kontekście naszych rozważań.
Wiadomo na przykład, że w osobliwości ogólna teoria
względności załamuje się. Załamuje się dużo wyżej.
Opis odpychania grawitacyjnego w odpowiednio krótkim zasięgu, mógłby chyba
stanowić dopełnienie tej teorii. W kontekście tym poszukiwania kwantowej teorii grawitacji na bazie dzisiejszego pojmowania spraw, są raczej
bezzasadne, będąc właściwie przejawem konceptualnej inercji. Czy koniecznie
należy podporządkować deterministyczną grawitację kwantowym nieoznaczonościom? A
może odwrotnie? Możliwe to jest dzięki istnieniu (na razie tylko w tej
książce) bytu absolutnie elementarnego, utożsamianego z plankonem, a także dzięki temu, że grawitacja ma charakter dualny i jest pierwotnym żywiołem – innym, niż te przypisywane greckim filozofom szkoły
Jońskiej (przynajmniej w moich
pracach). Zatem
pierwotnym jest kwant bytu materialnego, co czyni grawitację, gdzieś tam
głęboko, oddziaływaniem o charakterze kwantowym (w sensie dyskretności na
przykład poziomów energetycznych, ograniczoności ilościowej możliwych połączeń w układach plankonowych i istnienia wysycenia grawitacyjnego – patrz artykuły
pierwszej części). Dzisiejsze usiłowania połączenia grawitacji ze
skwantowaniem w jego klasycznej postaci,
na ogół kończą się granicą niewłaściwą, czyli prowadzą do rozbieżności. Nic
dziwnego. Pragnie się połączyć dwie rzeczy z góry
uznawane za sprzeczne ze sobą. A jednak sprzeczność w rzeczywistości nie
istnieje – pod warunkiem uznania przez mechanikę
kwantową grawitacji za istniejącą. Cóż,
mechanika kwantowa u swych podstaw nie uwzględnia grawitacji z powodu jej
słabości gdzieś tam wysoko w skali atomowej, w dodatku grawitacji będącej nie tyle oddziaływaniem, co
miarą krzywizny przestrzeni („Jak się to ma do sił elektromagnetycznych
i jądrowych?”); a swym rozpędem w głąb zapomniała, że
ta sama grawitacja w innej skali (piętro niżej), stanowić może czynnik
decydujący. Chodzi oczywiście nie
tylko o słabość oddziaływań grawitacyjnych, lecz także o to, że w dzisiejszym
ich pojmowaniu nie są one renormalizowalne, a to właściwie wyklucza ich
uwzględnienie przy stosowaniu tradycyjnych procedur obliczeniowych w ramach
kwantowej teorii pola. Dlaczego nie są renormalizowalne, możemy się domyslać. Poszukiwanie kwantowej
grawitacji na tej bazie nie ma więc sensu. Zwrócilem na to uwagę już
kilkakrotnie.
Niezależnie od tego znów paść mogą pytania: Czy te dwa niekonsystentne ze sobą
systemy (OTW i mech. Kw.) w istocie ich modeli i działań, są jedynymi możliwymi
tworami formalnymi? Czy do tego stopnia jedynymi, że cechy
opisu są równocześnie cechami ontologicznymi, stanowiąc tym jedyną możliwość
fizycznego istnienia, jedyny możliwy warunek poznawalności? Czy granica między ontologią, a
epistemologią zatarta jest do tego stopnia, że są sobie nawet tożsame? Czy
nieoznaczoność i jej probablistyczna interpretacja, to obiektywne, immanentne
cechy bytu przyrodniczego, a nie opisu? Czy zakrzywienie przestrzeni, to fakt
przyrodniczy, a nie „patent” formalny? Czy „dokooptowanie” czasu do wymiarów
przestrzennych stanowi konieczność obiektywnego bytu? A może to tylko formalny zabieg, „patent”, który dobrze działa w zakresie
percepowalnym? Pytania takie (i podobne) zadawane były zawsze. Tu
aktualność ich jest szczególnie wyraźna. Mimo wszystko prawda jest jedna, a jej opis zależy od
kognitywnych możebności i jest zmienny w czasie.
A odpychanie? O odpychaniu dziś rzeczywiście wiele się mówi, z tym, że w tym przypadku
mowa o jakiejś ,,piątej sile” (brzytwa) i przede wszystkim (w odniesieniu do całego Wszechświata) ciemnej energii, stanowiącej w
gruncie rzeczy (w opinii badaczy – nie
koniecznie słusznej) dopełnienie zjawiskowe dla
przywróconej do łask stałej kosmologicznej, najpierw przyjętej, a potem
odrzuconej z kretesem przez samego Einsteina (też
brzytwa). Cóż,
Wszechświat statyczny do dziś ma swój urok, tym bardziej, że kosmologia bazująca na
równaniu Friedmanna nie w pełni spełnia
oczekiwania. Jakoś
trzeba wszystkie te niedoroby pogodzić ze sobą... dla stworzenia czegoś
konsystentnego... poprzez dopasowywanie
nowych bytów ad hoc. Á props, każdy model,
każdy pomysł, nawet absurdalny, posiadać może swą reprezentację matematyczną.
Wtedy posiada też wszelkie cechy naukowości...
Właściwie
jedynym bodźcem dla tych najnowszych badań jest wynik jakiejś obserwacji, a przede wszystkim jego interpretacja (w chwili
zaskoczenia nikt nie wpadł na lepszy pomysł). To nie wyraz lekceważenia z mojej strony. Po prostu jak na razie za mało jest danych
jednoznacznych i nie było odpowiedniego pomysłu, na bazie aktualnego systemu i
obowiązujących paradygmatów. Zaskakujące wyniki obserwacji, a właściwie istnienie zaskoczenia, mogłoby świadczyć o tym, że ten system nie jest pełny
(lub nawet adekwatny) – to już herezja. Wynik obserwacji jednak, wcale nie
musi świadczyć o
istnieniu ciemnej energii. Raczej jedynie o tym, że jej ewentualne istnienie
można wcisnąć (ze sporą dozą determinacji) w dzisiejsze modelowanie
Wszechświata. Już samo „zaskoczenie” świadczy o tym, że system, stanowiący bazę dla
tego modelowania, a przy tym zaskoczony, nie jest adekwatny z rzeczywistością
obiektywną. I to, o dziwo, wystarczy (między innymi komisji przyznającej Nobla), pomimo,
że jak na razie nie jest ten wynik obserwacji w pełni miarodajny, choćby tym,
że jego interpretacja może być zupełnie inna. Przykład stanowić może moja interpretacja (uwzględniająca aspekt ilościowy
wraz z przykładem obliczeniowym, dającym wynik w zasadzie zbieżny z obserwacją) opisana w eseju z ,,Katastrofą horyzontalą” w
podtytule (część druga). To wcale nie dowodzi, że właśnie ja
mam rację. Ważne jest istnienie alternatywy,
a wynik obserwacji (lub doświadczenie) rostrzygnie. A jednak określone
paradygmaty, choćby ten absolutyzujący ogólną teorię względności wraz z
mechaniką kwantową, wskazują jedyny nurt badań, oczywiście
w obrębie jednej, jedynej mega-koncepcji. Być może słusznie, chociaż...
A teoria superstrun i M-teoria? Z całą pewnością stanowi dość istotny postęp
konceptualny (choć w ramach tejże megakoncepcji). Stanowi
też (drepcząc w ślepym zaułku) dowód na to, że tak w standardowej kosmologii, jak i w opisie materii w skali mikrostruktury bytu, istnieją naprawdę poważne luki. Sądzi się, że to obiecująca perspektywa, a nawet
superspektywa (w związku z supersymetrią),
bazująca zresztą na zaakceptowanych powszechnie paradygmatach fizyki
dwudziestego wieku.
Otóż to.
Ale wielu
stara się za wszelką cenę złamać consensus omnium – to od razu ich wyróżnia
(czynnik ludzki jest nie mniej ważny) pomimo, że poza megakoncepcję nie
wychodzą. Oto przykład jednego z wielu doniesień naukowych,
tym razem z dnia 2.11.2015. Wielki nagłówek w mediach: Czy czas cofa się?
W Physical Reviev Letters ukazał się
artykuł
podważający pewne wnioski z ogólnej teorii względności, dotyczące upływu czasu.
Z badań autorów artykułu wynikać ma, że entropia wewnątrz czarnej dziury nie
wzrasta, lecz maleje. Wywnioskowali więc, że tam czas płynie do tyłu. Szybko
opublikowali (by ich nie uprzedzono), a szacowny periodyk od razu przyjął i
zatwierdził publikację. Cuda niewida. Wolę flogiston.
Czarna dziura... jeszcze nie udowodniono
jej istnienia (sporo miałaby tu do powiedzenia grawitacja dualna), a mimo to liczba prac na jej temat dawno przekroczyła sto tysięcy.
Skorzystała na tym przede wszystkim matematyka.
Mamy znów dzielenie skóry na żywym niedźwiedziu.
Dziś niewiele zostało z tego sensacyjnego doniesienia. Kto je pamięta? Marzenie o Nobelku prysło.
Zamiast trzymać się obłędnie (nie bacząc na rozsądek)
błędnych interpretacji w ramach megakoncepcji, która kruszy się u samych
podstaw, warto spojrzeć na rzecz trzeźwiej i mniej dogmatycznie. Te ciagłe kombiny, to wyraźny znak schyłku.
A przecież wiek XXI zaczął się dosyć dawno. Dalej kombinują, a
poważny i szacowny periodyk naukowy... tam czas nie płynie do tyłu (...). Po prostu
zatrzymał się. Ja już dawno przestałem myśleć o wysyłaniu do periodyków. Czas coś zmienić w tym systemie
naukowych doniesień. Czas uniezależnić się od widzimisię redaktorów i
recenzentów. Czas uniezależnić wymianę myśli naukowej od wszechwładnych mediów.
Popularyzacja, owszem ważna, ale nie jako tania sensacja. Szkoda, że w czasach łatwości i
powszechności przekazu istnieć musi drugi obieg. Niestety, przez gąszcz swiatowej sieci, tworzącej gętniejącą chmurę,
przebić się coraz trudniej. Pisząc to trafiam do jednostek. Mogę tylko w
naiwności liczyć na to, że z czasem liczba czytelników przekroczy ,,masę
krytyczną”. Niech się to to zacznie od krytyki.
Jestem przekonany, że jeśli sama koncepcja w ogólności (bez szczegółów) jest
słuszna, to sama się wybroni.
2. Promieniowanie. ,,Czarna dziura newtonowska”.
Przetestujmy więc rzecz, nie
bazując w zasadzie, może w naiwności ducha, na ogólnej teorii względności. Nie
ma w tym krzty pretensji do ,,noszenia nowych prawd”, a reakcja spontaniczna
znawców (odrzucanych tu koncepcji), nawet symptomatyczna i niezbyt przychylna,
stanowić powinna tu nawet dopełnienie sprawy. Nie
dziw. Naturalne mechanizmy obronne. Otóż, mówiąc o czarnej dziurze, wcale nie musimy
mieć na myśli osobliwości, a obiekt, o którym mowa, jest po prostu na tyle
masywny, że w całości zamknięty jest przez horyzont grawitacyjny. Pamiętamy
przy tym, że w przypadku wielkiej koncentracji materii (w pewnej klasie gwiazd)
grawitacja ulega osłabieniu, co oddala możliwość pojawienia się horyzontu. Ale
dajmy na to, że się pojawia. Podejdźmy jednak do sprawy bardziej po
newtonowsku. Ktoś mógłby to nazwać astrofizyką naiwną. Niech więc w jego
oczach rozgrzeszy mnie moje nauczycielskie powołanie. Liczę na wyrozumiałość, a
także na cierpliwość. Dość często zresztą infantylność jest bardzo
odkrywcza. Dla przykładu przypomnijmy sobie chłopca, który jako jedyny
dostrzegł wspaniałe szaty pewnego króla (co za natrętne skojarzenie).
Horyzont grawitacyjny, w każdym
zresztą przypadku, nie stanowi nieprzebywalnej granicy (w
obie strony...), przełomu, czy skorupy. Zatem „wyskoczyć” ponad horyzont
może każde ciało, z tym, że w skończonym czasie powróci ono, jak wyrzucony do
góry kamień (jeśli w pobliżu nie ma innego silnego źródła pola opóźniającego powrót). Chodzi o to, że prędkość
ucieczki odpowiada energii kinetycznej jaką należy nadać ciału, by oddaliło się
do nieskończoności. Nasze potrzeby, jeśli chodzi o zasięg erupcji
materii, są jednak dużo skromniejsze. W dodatku, jak zaznaczyłem wcześniej,
zgodnie z zastosowanym tu podejściem, nie ma mowy o zapaści ku osobliwości, a
więc o istnieniu próżni poniżej horyzontu. Wiąże się to też z ograniczonością
wzrostu gęstości, z istnieniem granicznej koncentracji materii, postulowanym w
związku z zakładanym istnieniem odpychania grawitacyjnego w odpowiednio krótkim
zasięgu. [Tu warto zaznaczyć, że Einstein
nie godził się z możliwością singularnego zapadania się materii. Wzbogacacze jego teorii kombinują do woli,
nawet sądzą, że się mylił. W
swej pracy z roku 1939 pisał: Osobliwość Schwarzschilda nie może się
pojawić, ponieważ materii nie można dowolnie zgęścić. A nie można, ponieważ
cząstki wchodzące w jej skład musiałyby osiągnąć prędkość światła. (Cytat ten znalazłem w „Posted on Grudzień 8, 2013 by jkierul”) To uzasadnienie
sądu w ostatnim zdaniu podpowiadała mu wyłącznie intuicja – nie poparł żadnym
obliczeniem. My już wiemy, że rzeczywiście osobliwość nie jest możliwa, dzięki
wprowadzonej w mych pracach, prawie sto lat po ogłoszeniu OTW, grawitacji
dualnej. To znamienne.] Warunek ten dotyczy szczególnie obiektów o małych masach
(gwiazdy). W przypadku jąder galaktycznych, przypuszczać można, że
skoncentrowana w granicznym stopniu materia zajmuje obszar (może nawet dużo)
mniejszy, niż kula o promieniu grawitacyjnym odpowiadającym masie obiektu. Chodzi o to, że gęstość średnia obiektu zamkniętego przez horyzont grawitacyjny jest
odwrotnie proporcjonalna do kwadratu jego masy (stwierdziliśmy
to już dawno.). To jedna z możliwych opcji. Omówię ją później. Złośliwie
zastanawia to, że jeśli już dany obiekt zapadł się i stał się czarną
dziurą, to (zgodnie z często przytaczanym mniemaniem) cała jego
materia „zbiera się” w osobliwości, czyniąc próżnią
prawie całą kulę ograniczoną przez horzyzont zdarzeń. Wraz z tym, dla obserwatora zzewnątrz,
to skupianie się w osobliwości trwa wieczność. Nawet częstotliwość najbardziej
energetycznego fotonu (g) dąży więc do zera (ponoć w związku ze spowolnieniem czasu). Jak to jest w
rzeczywistości?²
Wracając do naszej czarnej... Równocześnie zwraca się uwagę na zakrzywienie przestrzeni powodujące
zakrzywienie (i zamknięcie) toru (ewentualnie) emitowanych tam fotonów. Krążą
więc one pomimo, że z powodu wydłużenia fali już nie istnieją... Czy
jednak ma to miejsce jeśli istnieje defekt masy grawitacyjnej w układach o
wielkiej koncentracji materii, jeśli
grawitacja ma mimo wszystko charakter dualny? Raczej wątpliwe. A tak wracając
do kwestii czasu, można by nawet pokusić się o
stwierdzenie, że efekt spowolnienia jego upływu (i z tego ponoć powodu wydłużenie fali promieniowania elektromagnetycznego), choć (ew.) istnieje, nie prowadzi do zasadniczego
skoku jakościowego, którym byłoby w granicy (praktycznie nieosiągalnej, jak np.
nieosiągalna jest prędkość światła)
zatrzymanie upływu czasu. Kuszenie licha. W dodatku twierdzenie
to (..„choć (ew.) istnieje”..) byłoby przecież rodzajem
kompromisu, którego realna przyroda nie znosi.
W podsumowaniu przyjąć można tezę (Herezja?), że nawet
w bardzo silnym polu grawitacyjnym nie ma żadnego spowolnienia upływu czasu, że
czas płynie w tempie stałym, a wolniejsze tempo jego upływu jest (spodziewanym) efektem energetycznym fenomenologicznym,
bezpośrednio związanym z wydłużeniem się fali. Bez spekulacji (jak powyżej). Na
temat „wydłużenia się” czasu wypowiedziałem się zresztą już wcześniej patrząc na to bardziej filozoficznie. Czyżby istniał newtonowski czas
absolutny? Może nie całkiem newtonowski i nie całkiem
absolutny. Byłby to raczej Uniwersalny Czas Kosmiczny, którego tempo
upływu wskazują nasze zegary (bez krzty antropocentryzmu). Zatem, sądząc po
tym, nie wydłużanie się interwałów czasowych w silnym polu jest
przyczyną wydłużania się fali (malenia częstotliwości), pomimo, że tak to może
wyglądać (sądząc po rozpowszechnionym mniemaniu). A co jest? Otóż pole grawitacyjne mające bezpośredni wpływ na
(lokalną) energię fotonu. Zajmiemy się tym w drugiej części
tego eseju. W tej sytuacji zmodyfikowany opis newtonowski może być nawet
miarodajny. Właściwie już była o tym mowa. Warto zajrzeć do „Á propos” w zakończeniu tego artykułu.
A co z potencjałem pola? Jego wielkoć ma wpływać na długość fali. Nie natężenie pola, gdyż chodzi o energię właściwą danemu
fotonowi. Łatwo wykazać, że
horyzont grawitacyjny jest
powierzchnią ekwipotencjalną, a wielkość
tego potencjału nie zależy od masy obiektu, a nawet jest stałą uniwersalną. Oto,
dowód tego (bazujący na opisie quasi-newtonowskim):
Z tego zresztą powodu, właśnie potencjał grawitacyjny czyni horyzont
granicą stanowiącą o przyjętych za obowiązujące (i zobowiązujące) cechach
czarnych dziur (singularnych). Stanowi bowiem powierzchnię wyjątkową. W każdym
razie jest w tym coś. Dla przypomnienia, taki jest też potencjał grawitacyjny
Wszechświata. Opisałem rzecz w artykule pt. „Grawitacja Wszechświata”. Przypadek? Chyba nie. Łączy się to w ciekawy
sposób z hipotezą wyrażoną w artykule wprowadzającym pojęcie grawitacji dualnej (piątym), a dotyczącą łącznej energii pola grawitacyjnego wokół
źródła o symetrii kulistej, hipotezą
wychodzącą zresztą z innych przesłanek:
Wracając do sedna sprawy, czyli do obiektu zamkniętego
przez horyzont grawitacyjny, zapytajmy: Czy zatem mimo wszystko jakieś promieniowanie,
generowane w obiekcie zamkniętym horyzontem grawitacyjnym, może dotrzeć do
obserwatora odległego, dając świadectwo temu, co dzieje się w środku? W
kontekście powyższych uwag pytanie to zyskuje konkretny sens, a odpowiedź
twierdzącą czuje się w powietrzu.
Spróbujmy na pytanie to
odpowiedzieć, a właściwie „twierdzącą odpowiedź” uzasadnić. Oczywiście w ramach
określonej koncepcji. Chodzi więc o próbę testowania tej koncepcji (a nie próbę
przeforsowania nowej „prawdy” i narzucania przekonań). Jeśli dzisiejsze
pojmowanie sprawy jest w pełni słuszne, to rozwinięcie „kontrargumentów” tylko
je wzmocni. Sądzę, że tak należy sprawę traktować. Nie tylko w tym miejscu.
Mowa więc o materii substancjalnej, która ewentualnie mogłaby być wyrzucana na
zewnątrz, ponad horyzont*.
Mamy mówić o obiekcie zamkniętym. „Być może materia w nim posiada cechy nam nieznane. Być może nawet nie ma sensu próba precyzowania tych cech.” Nierzadko stykamy się z taką opinią, bo „przecież nie jesteśmy w
stanie zbadać zawartości: składu, własności, tego, co znajduje się pod
horyzontem.” Rzeczywiście, nie jesteśmy w stanie. Mamy tu klasyczny przykład fizyki
podmiotowej. Sądzę, że takie podejście jest fałszywe.
Dlaczego materia o cechach niewątpliwie znanych miałaby się zmienić z chwilą,
gdy obiekt zostaje w pewnej chwili zamknięty horyzontem? W dodatku jego gęstość
średnia jest przecież odwrotnie proporcjonalna do kwadratu masy. Także, wobec przyjętego już (tutaj) za bazę, istnienia odpychania grawitacyjnego,
oczekiwanie istnienia materii egzotycznej, innej, niż znana nam, nie ma
zbytniego uzasadnienia. Nie tylko by unikać brzytwy. Aprioryczne założenie, że „nic się nie może wydostać i
dlatego nic nie możemy wiedzieć co jest w środku”, nie może oznaczać, że jest
tam materia nieokreślona lub jakaś inna, egzotyczna. To byłby nawet błąd
logiczny. Inna sprawa,
że zgodnie z rozpowszechnionym sądem, grawitacja, to tylko i wyłącznie
przyciąganie, a w przypadku czarnej dziury nie ma siły, która mogłaby wyhamować
zapadanie się materii. W tej sytuacji jej „egzotyczne” cechy nie mogą być
znane. Horyzont byłby granicą poznawalności. To horyzont wglądu dzisiejszej
nauki w byt materialny, horyzont dla OTW (w jej aktualnej interpretacji) i dla mechaniki
kwantowej pospołu. Katastrofa Horyzontalna. Za to grawitacja dualna
ma tu jeszcze sporo do powiedzenia. A tak swoją drogą, gdyby głębiej nie
istniało odpychanie, to i my nie istnielibyśmy, nawet nie moglibyśmy zaistnieć.
Oczywiście nie o ciemną energię chodzi.
Powyżej stwierdziłem, że możliwa jest ograniczona (w
stosunkowo małym zasięgu) erupcja materii (masywnej) ponad horyzont
grawitacyjny. A co z promieniowaniem? Jeśli mimo wszystko istnieje, to
dotrze nawet do obserwatora odległego, o wiele lat świetlnych. Skąd ma się
wziąć to promieniowanie? Otóż źródłem promieniowania może być sama materia
substancjalna ze wspomnianej wyżej erupcji. Możliwość erupcji ponad horyzont
grawitacyjny, jak wcześniej stwierdziliśmy, istnieje dzięki bezwładności
materii substancjalnej (nie fotonów). Fotony takowej nie posiadają, więc nie
mają szans (Tak można by sądzić. A może jednak jest inaczej? Nie rozpraszajmy
się!). Uznać więc można za możliwe (wszak to tylko testowanie) istnienie
protuberancji materii z powierzchni takiego obiektu. Nie jest to przecież
materia zdyscyplinowana jednorodnością absolutną. Także możliwa jest emisja
przez tę materię, promieniowania elektromagnetycznego – już sponad horyzontu.
Może więc promieniowanie bez problemów wydostać się i dać świadectwo istnieniu
takiej „czarnej dziury”. Trzeba
tylko wiedzieć, że takie coś jest możliwe. Jakie cechy powinno to promieniowanie posiadać?
To sprawa dalszych badań, choć już teraz przypuszczać można, że powinno mieć
ono widmo ciągłe i tworzyć na powierzchni obiektu
poświatę podobną do księżycowego światła popielatego. To w każdym razie
podpowiada wyobraźnia. Oczywiście tak wyglądałby
obiekt z bliska. Z odległości setek, tysięcy lat świetlnych, przedstawiałby już praktycznie jasność
zerową, a badanie jego widma związane
byłoby ze sporymi trudnościami natury technicznej. „Mielibyśmy więc dowód istnienia czarnej dziury”...
By uczynić rzecz bardziej strawną,
przynajmniej z klasycznego punktu widzenia, rozważmy możliwość takiej erupcji
pod względem ilościowym. Oczywiście oprzemy się na newtonowskim modelu
grawitacji, uwzględniając jednak ograniczenie prędkości do wartości c.
Obliczmy natężenie pola grawitacyjnego na linii horyzontu, czyli w odległości
promienia Schwartzschilda od centrum źródła pola. Dlaczego natężenie pola, a
nie potencjał? Otóż natężenie pola określone jest przez siłę, która tutaj
działa hamująco na wznoszącą się materię z erupcji. Najlepiej przyjąć to źródło
za punktowe, by rozciągłość przestrzenna materii nie stanowiła dodatkowego
czynnika komplikującego sprawę. Nie narusza to istoty rzeczy, tym bardziej, że
chodzi o oszacowanie ilościowe, a nie o
profesjonalne obliczenia, uwzględniające wszelkie okoliczności
i warianty. Oto obliczenie:
Widzimy, że natężenie
pola grawitacyjnego na linii horyzontu (liczbowo równe, jak wiadomo,
przyśpieszeniu w polu ciężkości), jest odwrotnie proporcjonalne do masy źródła
pola. Dla obiektu o masie Słońca (2·10^30kg), gs = 1,52·10^13m/s². To dosyć dużo. Jeśli jednak masa obiektu jest odpowiednio duża,
porównywalna z masą jądra dużej galaktyki, na przykład rzędu 10^40kg, otrzymujemy natężenie znacznie mniejsze: gs = 3ּ·10³m/s.
Warto przy okazji zauważyć rzecz nader
interesującą. Otóż iloczyn:
jest wielkością stałą, nawet uniwersalną, o wymiarze
siły. Jeśli istnieje taka siła, to jest ona ogromna. Wynosi:≈ 3·10^43N. Już wiemy, że jest to
absolutnie maksymalna siła przyciągania grawitacyjnego. Z taką siłą (na przykład) przyciągałyby się wzajemnie dwie identyczne
czarne dziury (obiekty zamknięte przez horyzont grawitacyjny), gdyby odległość
między ich środkami równa była ich promieniowi grawitacyjnnemu (ich
powierzchnie stykałyby sie ze sobą w punkcie odległym od ich środka o połowę
promienia grawitacyjnego). Nie jest to możliwe jeśli są to obiekty
przestrzennie rozciągłe. (Chyba, że prawdziwy horyzont znajdowałby się w
odległości połowy promienia Schwartzschilda. To także siła, z jaką przyciągają się wzajemnie dwa punkty
materialne, odległe od siebie właśnie o połowę promienia grawitacyjnego. To
odległość szczególna. Mowa o tym w artykule piątym, poświęconym dualności grawitacji. Tam też po raz pierwszy otrzymaliśmy wzór na siłę maksymalną, czasami, choć
nie słusznie, nazywaną siłą Plancka. Była
już o tym mowa.
Czy zatem dostrzec powinniśmy krótkotrwałe impulsy
pojedyńczych protuberancji? Raczej nie. Wszak protuberancje mają
charakter losowy, chaotyczny. Nie są też zjawiskiem odosobnionym, jednorazowym,
jednowymiarowym. Zachodzą nieustannie na całej powierzchni gwiazdy. Wynikałoby
stąd, że czarna dziura, jak bardzo czarną by nie była, świecić powinna charakterystyczną, „czarnodziurową” poświatą
(jeśli nie optyczną, to radiową). Przypuszczenie to wysunąłem już powyżej, choć zwróciłem też uwagę na to, że dostrzeżenie obiektu o
tak małej luminancji byłoby niezmiernie trudne. [Nie mylić tego z promieniowaniem Hawkinga.] Chyba, że w takim obiekcie nie
uświadczysz materii mogącej świecić (promieniować). Czy rzeczywiście? Może tak będzie za sto miliardów lat. Dziś temperatura
powierzchniowa nawet najstarszych gwiazd wcale nie jest niska. Horyzont grawitacyjny,
jeśli w wyniku zapaści grawitacyjnej pojawia się ponad taką powierzchnią, nie
może tej wysokiej temperatury likwidowac. Słuszne to powinno być tak w
odniesieniu do gwiazd, jak i w odniesieniu do jąder galaktyk. [A jak to jest z entropią
w tej sytuacji (warto przypomnieć sobie definicję źródłową tej
wielkości)?] Chyba, że mamy do czynienia z obiektem zaawansowanym ewolucyjnie do tego
stopnia, że jego temperatura powierzchniowa jest już bardzo niska. W
dzisiejszych czasach to raczej niemożliwe. Wszechświat jest po prostu zbyt
młody. Czy taka świeżo upieczona czarna dziura może
stygnąć? Chyba raczej tak. Ale dosyć powoli.
Wprost może być rezerwuarem ciepła na czasy
powszechnego mrozu poprzedzającego inwersję Wszechświata. To ważne z myślą o
naszych potomkach.
Właściwie co się dzieje z materią takich erupcji? Raczej powraca, jak
protuberancje słoneczne, choć możliwa jest też opcja, że zawsze coś zostaje.
Tworzyć więc może ta pozostała materia, na przykład w warunkach szybkiej rotacji
obiektu i silnego pola magnetycznego, dysk akrecyjny. W sytuacji tej gwiazda
może być źródłem promieniowania, nawet krótkofalowego.³ Inna sprawa, że w przypadku co masywniejszych gwiazd (ew.
jąder gwiazd wybuchających) mamy właściwie do czynienia raczej z gwiazdą
neutronową lub jako taki sam obiekt, z tym że zamknięty przez horyzont
grawitacyjny. Jeśli tak, to w jakim stopniu może taka czarna być rezerwuarem
ciepła? Może to nawet interesujący temat badawczy, ale wracajmy do meritum.
Zgodnie z tym wszystkim, trudno mówić o czarnych dziurach o dziś akceptowanych
cechach (w szczególności tych
powstałych z gwiazd), a osobliwość
jest fantazją nie mniejszą (jeśli nie większą), niż moje sugestie. Do
przekonania o istnieniu odpychania grawitacyjnego doszliśmy w wyniku analizy
faktów, bazując na quasi-newtonowskim modelu oddziaływania, a przede wszystkim
na określonych przesłankach filozoficznych. W kontynuacji rozważań będzie
jeszcze o tym mowa.
Sądzę, że
możliwość istnienia obiektu zamkniętego przez horyzont jednak istnieje, z tym,
że utworzył się on w dawnych czasach w centralnej części kwazara, czyli obiektu
o bardzo dużej masie. Dziś (tak się przypuszcza i chyba słusznie), obiekty
zamknięte przez horyzont grawitacyjny znajdują się w jądrach galaktyk. Gęstość
średnia tych obiektów, jak już wielokrotnie wspominałem jest niewielka, a
materia w górnych warstwach może być jak najbardziej normalną i nie wiedzieć
nawet o tym, że zamyka ją horyzont grawitacyjny
– to jedna z możliwości. (Inna sprawa, że jej ruch wokół środka masy powinien
być bardzo szybki.) Także o Wszechświecie można powiedzieć, że jest (dość
swoistą) czarną dziurą. Stwierdziliśmy to już wcześniej, w innym artykule. Nasz obiekt nie jest jednak wysyconym tworem o specyficznych
cechach topologicznych (jak Wszechświat)). Możliwość istnienia
„protuberancji" w tym przypadku istnieje. Wszystko jednak pod warunkiem,
że materia nie zapadła się do gęstości maksymalnej i nie tworzy małego jądra
otoczonego rozległą sferyczną warstwą pustki, ograniczoną przez horyzont
grawitacyjny. O opcji tej (dość prawdopodobnej zresztą) wspomniałem już
powyżej. Do kwestii tej powrócę w drugiej części tego eseju.
Wróćmy do naszego obiektu. To, że
wystrzeliwać mogą z niego protuberancje, nie stanowi już problemu. Można
przyjąć, że cały czas ponad horyzontem znajduje się jakaś materia. Wynika stąd,
że sam horyzont (jeśli już istnieje) znajduje się nieco (właściwie pomijalnie)
niżej, gdyż obejmuje masę nieco mniejszą, niż łączna masa jaką posiadał obiekt przed grawitacyjną zapaścią. Jak
wyżej wspomniałem, obiekt taki jest źródłem raczej charakterystycznego
promieniowania o widmie ciągłym. W niektórych przypadkach promieniowanie to
może też stanowić tło dla biegunowo skierowanego promieniowania krótkofalowego, istniejącego prawdopdobnie w skutek
szybkiej rotacji obiektu. Jeśli chodzi o natężenie promieniowania (tego głównego),
to sądzić można, że zależne jest od masy obiektu. Z dwóch powodów. Po
pierwsze, dłuższy czas emisji w pojedyńczym akcie, w przypadku obiektów
bardziej masywnych (natężenie pola mniejsze), oznaczać może większe natężenie
promieniowania, większą luminancję obiektu (jeśli bez tego ma być czarny). Po
drugie, powierzchnia horyzontu, a więc i powierzchnia, sponad której
emitowane jest promieniowanie, większa w przypadku obiektu o większej masie,
daje większą jasność ogólną. Może właśnie to (nie tylko otaczające gwiazdy)
jest zasadniczą przyczyną świecenia jąder galaktyk? (Poniżej zwrócę uwagę na
jeszcze jedną możliwość, może nawet bardziej istotną.) Jak to jest w istocie
rzeczy, na ile słuszna jest taka, czy inna koncepcja, roztrzygną dalsze
badania.
Na razie, wnioski, do jakich już doszliśmy,
dają określony kierunek dalszym badaniom, wskazują na określone oczekiwania obserwacyjne, dają też wskazówkę na indykację takich obiektów, gdyż świecenie
to posiadałoby określone cechy charakterystyczne, przy czym jego natężenie
zależałoby, jak zauważyłem, bezpośrednio od masy (nie
uwzględniając oczywiście jego odległości od nas). Można przypuszczać, że od
masy zależałby także częstotliwościowy rozkład widma. To istotne, gdyż jasność
może być zmniejszona na przykład wskutek pochłaniania światła przez materię,
przez którą przechodzi. Kryterium częstotliwościowe w tej sytuacji byłoby
decydujące. Dzięki temu, tak przy okazji, można by badać materię
międzygwiazdową lub niędzygalaktyczną, pochłaniającą i rozpraszającą
promieniowanie biegnące do nas. Z drugiej
strony, sama ekstynkcja** międzygwiazdowa i międzygalaktyczna może być przyczyną niepewności w badaniach
samego promieniowania. Mimo wszystko, wykrywając większą liczbę takich
obiektów, w zestawieniu statystycznym, moglibyśmy wyznaczyć ich masę ze
stosunkowo niewielkim marginesem niepewności. Otrzymalibyśmy także dodatkowe
narzędzie do pomiaru odległości. Pokusa bardzo duża, jeśli to wszystko ma w
ogóle jakiś sens. Wszak, dla przypomnienia, tylko fantazjujemy. W każdym razie,
wykrycie czegoś takiego jest jak najbardziej możliwe, szczególnie dla optymisty
mojego pokroju. Być może chodzi tylko o określoną interpretację znanych już
(lub jeszcze niedostrzeżonych) faktów obserwacyjnych. Wykrycie czegoś takiego
potwierdzałoby też, przy okazji, samą koncepcję. O naiwności...
Dla upoglądowienia sprawy oszacujmy na jaką
wysokość wznieść się może ciało (z powierzchni horyzontu jądra galaktyki, przy
założeniu, że jakaś materia tam, nieco poniżej, znajduje się) jeśli jego
początkowa prędkość v = 1000 km/s (jak najbardziej do przyjęcia). Przyjmijmy w
tym celu, że w warstwie określonej przez tę wysokość pole jest jednorodne. To
ułatwi niepomiernie nasze obliczenia, gdyż zastosować możemy szkolny wzór
(przypominam, że to tylko testowanie, a nie wyrażanie jakiejś prawdy):
Otrzymujemy
więc:
Dla jądra galaktyki,
wspomnianej wyżej (przy założonej
masie 10^40 kg), otrzymujemy: h = 164.691
km . Inna sprawa, że warstwa, w której to odbywa się
jest, jak widać, względnie cienka. Łatwo wyliczyć stąd czas trwania erupcji.
Wynosi on ok. 666 sekund nawet przy
upraszczającym założeniu o jednorodności pola. To właściwie wystarczy. Dodajmy
do tego, że średnia gęstość materii w takim obiekcie nie jest zbyt duża (na
podstawie wzoru (4) poniżej, wyprowadzonego jeszcze w jednym z pierwszych artykułów (traktujacym
o grawitacji Wszechswiata), bo wynosi ok. 0,733
kg/m³, co oznacza, że jej cechy nie odbiegają od cech
materii nam znanej z obserwacji gwiazd. Może więc sobie promieniować. Także
prędkość początkowa może być dużo większa. Jeśli na przykład równa jest
10.000km/s, wyrzucona materia mogłaby się wznieść na odległość 16.469.100 km .
Przejdźmy do obiektów mniejszych,
gwiazdowych. Niektóre z nich mają posiadać cechy czarnych dziur. Co się dzieje
w ich środku? Na pytanie to nie ma jednoznacznej odpowiedzi, gdyż jak dotąd nie
mieliśmy okazji naocznie i namacalnie sprawdzić. Niech za wskazówkę jednak
posłuży proste obliczenie. Obliczymy mianowicie gęstości średnie obiektów,
których rozmiary ogranicza promień grawitacyjny,
posiadających masy Ziemi i Słońca. Następnie porównamy wyniki (czy jednakowe?)
z gęstością neutronu, w przybliżeniu równą gęstości materii jądrowej.
Obliczenia wykonamy w oparciu o wspomniany powyżej wzór (4).
W
odniesieniu do masy Ziemi i Słońca otrzymujemy odpowiednio:
Jak widać gęstość materii w takim obiekcie byłaby stosunkowo duża, większa (w przypadku Ziemi nawet
znacznie) niż gęstość materii jądrowej (gęstość neutronu wynosi około 4·10^17kg/m³). Wynikałaby stąd hipoteza, że nawet Słońce nie
będzie mogło stać się obiektem ograniczonym
przez promień Schwarzschilda, jeśli przyjąć, że materia jądrowa jest (praktycznie) nieściśliwa, na podobieństwo cieczy.
A Ziemia może być zupełnie spokojna. Jeśli jednak masa gwiazdy (Słońce jest
jedną z nich) jest kilkakrotnie większa, możliwość taka już istnieje (sądząc
po powyższych przesłankach). Tego rodzaju rozumowanie prowadzić może do pojęcia „newtonowskiej” czarnej dziury.
Kontynuując powyższą myśl, obliczyć można masę obiektu zamkniętego horyzontem grawitacyjnym, którego gęstość
średnia równa jest gęstości materii jądrowej. Obiekty o mniejszej masie nie
mogą samorzutnie, spokojnie, samym tylko grawitacyjnym kolapsem (być może w
ogóle), zamknąć się pod horyzontem (tak można by przypuszczać, czy słusznie?).
Okazuje się, że masa ta równa jest ok. 7 mas Słońca (sądząc na podstawie wzoru powyższego).
Choć mowa tu o gęstości średniej, obecność osobliwości raczej bym wykluczał.
Swoją drogą, taka gęstość średnia nie oznacza, że w centrum może być
gęstość znacznie większa, pomimo większej koncentracji materii (gęstość, to
masa właściwa). To nie zwykły gaz, szczególnie gdy chodzi o obiekty małe
(gwiazdy). Przypomnijmy sobie o odpychaniu grawitacyjnym, o istniniu deficytu masy grawitacyjnej. Obiekt taki jest więc dość jednorodny pod względem koncentracji materii.
Przypomina to gwiazdy neutronowe.
Sądząc na podstawie dzisiejszych
poglądów, stwierdzić można, że do zgęszczenia materii gwiazdy i w rezultacie
tego do powstania obiektu zamkniętego horyzontem
grawitacyjnym, dojść może także w wyniku wybuchu supernowej. Podczas
takiego wybuchu część zewnętrzna gwiazdy ulega rozproszeniu, a część
wewnętrzna, samo jądro, ulega zgnieceniu. Można przypuszczać, że powstały tak
obiekt, pod warunkiem, że ma odpowiednio dużą masę, gęstością swą spełnić może
warunek na to, by być zamkniętym przez horyzont grawitacyjny, nie mówiąc o
jego ewentualnej zapaści zmierzającej ku osobliwości (jak to dzisiaj przyjęte).
Czy rzeczywiście? Że może stać się gwiazdą neutronową, wskazują dane obserwacyjne. Czy czarną dziurą? Można powątpiewać,
choćby w świetle powyższych (zawartych w tym eseju i w rozważanich
poprzedzających go) konkluzji. Przypomnijmy też sobie, że przy gęstościach (choćby
nawet nieznacznie) przekraczających gęstość materii jądrowej, zgodnie
zapatrywaniami, których wyrazem jest zawartość już artykułu piątego w pierwszej części, do głosu dochodzi odpychanie grawitacyjne,
uniemożliwiające zapaść singularną (z docelową osobliwością). [Już fakt (doświadczalny), że jądro atomowe
jest nieściśliwe, świadczyłby o tym wprost niezbicie.] Zauważmy też, że gęstość taką może posiadać materia nie koniecznie pod
czarnodziurowym zamknięciem, choćby ta w jądrze wybuchającej supernowej, nie
będąc wcale ani czarną, ani dziurą. Niezależnie od tego, sam wybuch powoduje w
następstwie drgania radialne zgęszczonego jądra bez względu na to, czy jest
(czy też nie jest) czarne.
Te drgania w przypadku obiektów o stosunkowo małych masach (gwiazd) powinny
mieć stosunkowo dużą częstotliwość. Z moich oszacowań
wynika, że okres drgań nie przekracza kilkudziesięciu godzin. Drgania te mogą dać znać o
sobie jako okresowe zmiany pola grawitacyjnego, mogące mieć wpływ na materię
otaczającą dany obiekt. Takie otoczenie stanowić może na przykład dysk
akrecyjny, jaki tworzy materia ściągana ku gwieździe przez jej bardzo silne pole
grawitacyjne. Okresowa (cykliczna) zmienność promieniowania dysków akrecyjnych
została już zaobserwowana. Dziś wiąże się to oczywiście z obecnością czarnej
dziury. Ma to być nawet dowodem jej obecności.
W maju 2007 w portalu ESA
(European Space Agency) ukazał się artykuł pt. „Nowa technika ważenia czarnych
dziur”, którego autorzy (Shaposhnikow i Titarchuk) przedstawili metodę
wyznaczania masy przez wykorzystnie do tego celu znanych już dawniej oscylacji
promieniowania rentgenowskiego, tak zwanych „kwazi” (Quasi-Periodic Oscilations
– QPO). Chodzi o periodyczne zmiany jasności. Częstotliwość tych oscylacji
zależna jest, zgodnie z przyjętym modelem, od masy czarnej dziury, przy czym im
mniejsza jest jej masa, tym większa częstotliwość. Samo zjawisko tłumaczy się
tym, że spiralnie opadająca (na czarną dziurę) materia, gdzieś w pobliżu
horyzontu, tworzy zgęszczenia (jak w korku samochodowym), a masa czarnej dziury
ma decydujący wpływ na odległość tych zgęszczeń od samego obiektu. Ma więc
także wpływ na dynamikę ruchu materii. Intensywe badania w tej kwestii możliwe
były dzięki orbitalnemu obserwatorium XMM Newton (ESA 1999). Oczekiwać można
dalszych wyników tych badań. Tak nawiasem mówiąc, to „komunikacyjne”
tłumaczenie wydaje mi się dość sztuczne i naciągane (z braku laku dobry kit).
Model pulsacji bazujący na odpychaniu grawitacyjnym, wspomniany tuż powyżej,
jest chyba bardziej spójny. W dodatku, czy rzeczywiście chodzi o czarne
(singularne) dziury? Przecież same „kwazi” obserwowane są także, gdy obiektem ściągającym
materię i powodującym powstanie dysku akrecyjnego, jest niewątpliwie gwiazda
neutronowa. Jej działanie (grawitacyjne) zresztą jest identyczne z działaniem
czarnej dziury (powyżej horyzontu). Czy także neutronowa powoduje korki
komunikacyjne? Jak je wyjaśnić? Wadliwie działającą sygnalizacją świetlną, czy
też nierozróżnianiem barw? Oczywiście. W silnym polu grawitacyjnym nietrudno o
daltonizm. A tak poważnie, sądzę, że obserwowany efekt związany jest jednak z
odpychaniem grawitacyjnym (zgodnie z antycypacją bazującą na zapatrywaniach
przedstawionych w mych pracach). Może nawet jest
obserwacyjnym dowodem istnienia odpychania grawitacyjnego... Nie sądzę,
aby (dziś, a może nawet w ogóle) możliwe było w pełni uzasadnione wykluczenie
takiej właśnie opcji wyjaśnienia kwestii. A sprawa szacowania masy gwiazd
neutronowych (a nie czarnych dziur), na podstawie odkrytego efektu („kwazi”)
jest oczywiście aktualna. Sprawdzianem poprawności takiego oszacowania powinien
być wynik obliczeń bazujących na obserwacji ruchów w obrębie układów, w których
skład wchodzi gwiazda neutronowa. I to się oczywiście robi.
Niezależnie od
tego w samym układzie istnieją czynniki osłabiające pole. Takim czynnikiem może
być bliska obecność gwiazdy-towarzysza. Nie można też lekceważyć szybkiej (na
ogół) rotacji obiektu, a także zjawisk w związku z tym zachodzących. Szczególne
znaczenie ma tu bardzo silne pole magnetyczne, które zakrzywiając tor ruchu
cząstek obdarzonych ładunkiem, powoduje generację promieniowania o dużej
energii. Dzisiaj jednak obowiązuje (i zobowiązuje) powszechnie niepodważalny
(prze-)sąd, że promieniowanie to jest dowodem istnienia czarnej dziury. Warto w tym momencie powrócić
(asocjacyjnie) do jednej z dygresji pod
koniec refleksji
trzeciej – Á propos – (Q).
Á propos
¹) Chodzi o doniesienie z dnia 11.02.16 o wykryciu
fali grawitacyjnej, o wyniku pomiaru, z pomocą urządzenia LIGO, wyniku zgodnym z
przewidywaniami OTW. Wyniki uzyskane w urządzeniu rozpracowano
za pomocą symulacji komputerowych. Opracowywanie
wyników trwalo dosyć długo, gdyż sama rejestracja miała miejsce 14 września
2015. Wynikałoby z nich, że zarejestrowana fala
pochodziła z dwóch czarnych dziur, z których masa jednej wynosiła 29, a masa
drugiej 36 mas
Słońca. Obiekty te krążyły wokół siebie z początku w odległości 210 kilometrów i w końcu połączyły się ze sobą. W wyniku tego powstała czarna dziura o masie 62 razy większej niż
masa Słońca, czyli mniejsza od sumy
mas obydwu o trzy masy Słońca. Energia równoważna tej brakującej masie, zdaniem
uczonych, wyemitowana została w formie fali grawitacyjnej. [Jeżeli już to się stało
(z tymi czarnymi), to mniejsza masa po ich połączeniu, wskazywać może na
istnienie deficytu masy. Ale mniejsze o to, gdyż w tym fragmencie tylko relacjonuję rzecz.]
Istnienie fal grawitacyjnych przewiduje ogólna teoria względności. Chodzi o przemieszczające się z
prędkością światła zmarszczki czasoprzestrzeni, których źródłem są ciała
poruszające się z przyspieszeniem. Obserwowalne fale grawitacyjne powinny
powstać, jeżeli ciało, które jest ich źródłem ma ogromną masę i przyspieszenie.
Dotychczas, to znaczy, przed doświadczeniem LIGO, o istnieniu fal grawitacyjnych świadczyła
pośrednio obserwacja poczyniona przez dwóch uczonych amerykańskich: Russella A. Hulse i
Josepha H. Taylora. Odkryli oni po raz pierwszy podwójnego pulsara. Stwierdzili, że
odległość między pulsarami stopniowo maleje, że okrążają wspólny środek masy po
coraz ciaśniejszej orbicie. Za jedyną przyczynę malenia energii układu uznano
emisję fal grawitacyjnych. W roku 1993 uczeni ci otrzymali za to
nagrodę Nobla. Obserwacja odkrytego przez nich układu podwójnego pozwoli między innymi na testowanie (ilościowe) ogólnej
teorii względności, w szczególności ewentualne potwierdzenie istnienia fal
grawitacyjnych, choć w tym przypadku bezpośrednia
detekcja (i pomiar) tych fal nie jest możliwa. Tak na marginesie warto zauważyć, że
obserwacja tego układu dałaby też okazję dla potwierdzenia (lub obalenia)
istnienia grawitacji dualnej.
Wróćmy do doświadczenia LIGO. Oto artykuł (jeden z
wielu) informujacy o tym sensacyjnym odkryciu: http://agnieszkaveganowak.blogspot.co.il/2016/02/ligo-potwierdzi-istnienie-fal.html
Wraz z podziwem dla pomysłowości uczonych i
inżynierów, nasuwają się liczne pytania, już choćby to: Skąd się wzięły te dwie
czarne dziury? Są bardzo
odległe, gdyż, sądząc po doniesieniu, fale grawitacyjne wyemitowane zostały 1,3
miliarda lat temu. Dziś znajdują się w odległości ok. 6 mld lat świetlnych od
nas (na podstawie obliczenia na bazie twierdzenia TET). Dostrzeżenie tych
obiektów oczywiście nie jest możliwe (i długo nie będzie). Nie są one
źródłem jaskrawego światła. Z tej odległości widoczne mogą być wyłącznie całe
galaktyki i supernowe wybuchające w nich, a w dodatku czarne dziury są po prostu czarne. Chodzi więc wyłącznie o symulację komputerową na podstawie
uzyskanych danych. Zadziwiajace, że doszli do tak zadziwiajacych wniosków.
Należą im się gratulacje. Czy jednak każda symulacja komputerowa mówi prawdę?
Przecież to, co komputer wykombinuje zależy od treści programu, a ten bazuje na
tym, co dziś uznane za wiadome, bazuje na aktualnie obowiązujących
przekonaniach. Do tych
przekonań należy istnienie singularnych czarnych dziur, co do którego istnieją
poważne wątpliwości, nie tylko w mojej pracy. Ale dajmy na to.
Zdaniem interpretatorów wyników doświadczenia, energia emitowanych fal
grawitacyjnych była równoważna trzykrotnej masie Słońca. Moja interpretacja
jest inna. Masa układu zmalała, jeśli w ogóle chodzi o dwie czarne dziury,
które się ze sobą zlały, zmalała, gdyż razem zajęły mniej miejsca – utworzyły
układ bardziej zbity. A sam wykres? Tu sprawa nie jest do końca jasna. Po prostu, nie znam szczegółów
dotyczących samej symulacji komputerowej, która na podstawie wykresiku
wymalowała dwie łączące się ze sobą czarne dziury. Z całą pewnością za mało wiem, by stawiać
kropkę nad i, ale rzecz zastanawia – z całym szcunkiem dla zaangażowanych w
eksperyment. Przyznać
trzeba, że wynik medialnie nośny. Sądząc po wykresie, stwiedzić można, że nie był to jednorazowy akt zapaści, że miały miejsce
drgania. Czy chodzi więc o to, że okrążając wspólny
środek masy zbliżały się do siebie, przy czym amplituda drgań rosła (wzrost
amplitudy fali)? Poniżej
ustosunkuję się do tego pytania. Znamienne jest to, że bardzo podobny i zsynchronizowany rozkład otrzymano w
urządzeniu bliźniaczym, odległym o tysiące kilometrów. Chodzi więc o zjawisko,
które zaszło poza Ziemią, w dodatku dość daleko. Czy jednak chodzi koniecznie o
dwie czarne dziury, w dodatku odległe dziś o 6 miliardów lat świetlnych? Tu mam
spore wątpliwości. Już
kształt krzywej zastanawia. Dlaczego drgania? Przecież odległość między nimi
powinna monotonicznie maleć. Wykres natężenia pola grawitacyjnego powinien
wyglądać jak klif nad brzegiem morza. Zjawisko dające taki sam wynik opisać można
też inaczej. Owszem fale grawitacyjne (jako impulsy zmian natężenia pola grawitacyjnego, a nie jako „zmarszczki” czasoprzestrzeni), ale na przykład w związku z kolapsem
grawitacyjnym zapadajacego się obiektu, znajdujacego się dużo bliżej, w naszej Galaktyce. Bliżej,
bo należałoby uwzględnić oscylujący deficyt masy grawitacyjnej (drgania
objętościowe, a więc i drgania natężenia pola grawitacyjnego). W skali czasowej
wyniki byłyby zbliżone.
Jeśli rzeczywiście odległość tych dwóch
czarnych jest tak wielka, to energia wyzwolona w tym zjawisku była monstruala,
w wymiarze niejednej galaktyki, porównywalna z wybuchem kwazara. Wybaczcie, ale
to się już w pale nie mieści, to przesada. W dodatku, autorka wskazanego artykułu
napisała: brakujące 3 (masy Słońca) zostały przekształcone w fale grawitacyjne w ułamku sekundy, z energią
pięćdziesięciokrotnie przekraczającą energię całego Wszechświata. Z pewnością chodziło jej nie
tyle o energię, co o moc promieniowania. Energia, moc – wsio ryba.
Sądząc po tym wszystkim pozwolę
sobie na wyrażenie przypuszczenia, że to właściwie potwierdzenie moich założeń
o istnieniu grawitacji dualnej. „Optymista”.
Można też na to spojrzeć inaczej, mianowicie,
czy naprawdę trzeba czekać na dwie czarne dziury, w dodatku wymodelowane w symulacji, czy
koniecznie trzeba i budować przemyślne (i
dosyć drogie) urządzenia mające wykryć fale
grawitacyjne z całym pakietem niepewności nawet po ich
wykryciu? Przecież cały czas żyjemy w zmiennym
środowisku grawitacyjnym (Księżyc, ruchy planet). O istnieniu zmian pola
grawitacyjnego świadczyć mogą np. ruchy tektoniczne w skorupie ziemskiej. Choć są to zmiany bardzo słabe, dają o sobie
znać w zjawiskach na skalę całej Ziemi. Natężenie pola tła grawitacyjnego wciąż
się zmienia. Jednak badanie tych wszystkich zjawisk nie daje
możliwości potwierdzenia (lub obalenia) jednego z przewidywań ogólnej teorii
względności. Dodatkowo,
chodzi bowiem nie tyle o natężenie pola, wielkość określoną przez wielkość siły,
co o zmiany w zakrzywieniu czasoprzestrzeni. Pomiar powinien być też precyzyjny, w odniesieniu do
układu wyróżniajacego się na tle pozostałych, mocą zachodzacych
zjawisk, układu stosunkowo prostego (dwa ciała). A może chodzi o zjawisko tektoniczne, które miało miejsce
w przybliżeniu w jednakowej odległości od obydwu bliźniaczych urządzeń? „To już
zakrawa na trywialną złośliwość”.
A teraz, jeśli
gwiazda zapada się, to, czy od razu mamy fale grawitacyjne? O czym świadczy ich
istnienie? O zmianach natężenia pola grawitacyjnego w określonym punkcie. [Co, nie
chodzi o zmarszczkę czasoprzestrzenną? W tym momencie nie.] Natężenie pola w danym punkcie zależy od masy źródła
pola. Dzisiaj nie rozpatruje się zmian masy obiektu
pulsującego, gdyż nie rozważa się istnienia deficytu masy. [Grawitacja
dualna przewiduje istnienie oscylacji objętościowych i wraz z tym cyklicznych zmian natężenia pola
grawitacyjnego. Warto pokusić się o sprawdzenie tego.] Sądząc po dzisiejszych zapatrywaniach, trudno
więc oczekiwać emisji fal grawitacyjnych przez obiekty pulsujące. Jeśli mamy obserwować zmiany natężenia pola
grawitacyjnego, to pod warunkiem, że zmienia się masa układu, nawet jeśli odległość
nie ulega zmianie.
A zgodnie z dzisiejszym
podejściem? Jaki byłby mechanizm zmiany masy układu? Jak to
jest więc z masą układu naszych CzD? Co sprawia, że ich łączna masa ulega jednak zmianie, wbrew temu, że nie istnieje deficyt masy grawitacyjnej? Czy tylko
dlatego, gdyż wyemitowana została fala grawitacyjna? A dlaczego została
wyemitowana? Nie, to nie problem
jajka i kury. A może jednak mimo
wszystko chodzi o prozaiczny niedobór
masy grawitacyjnej – niedobór
zmienny, oscylujący, a więc zmienne w danym punkcie natężenie pola
grawitacyjnego? Ale tego przecież OTW
nie przewiduje, a mimo to ubytek masy został
stwierdzony w opisanym pomiarze. Czy koniecznie chodzi
czarne dziury, w dodatku bardzo odległe? Może źródłem jest układ znacznie
bliższy? Na przykład, jakiś bardzo masywny zapadający się obiekt gdzieś w
pobliżu jądra Galaktyki? Nasz interferometr nie rejestrował wszystkiego – filtr
odrzucał wszystko, co uznał za szum: samochody, samoloty, tąpnięcia gruntu,
itp. Umożliwiło to sprzężenie z identycznym interferometrem odległym o ok.
3000km. Obydwa zarejestrowały prawie to samo, w pełnej synchronizacji czasowej.
Czy chodzi więc o falę
grawitacyjną – zmarszczkę czasoprzestrzeni, czy też o oscylację zmian natężenia
pola grawitacyjnego, wskutek zapaści masywnego obiektu? W drugim przypadku
miałyby miejsce oscylacje – może właśnie te zauważone,
te zarejestrowane w układzie LIGO i... uwarunkowane przez dualną
grawitację. Dualna grawitacja nie przewiduje wysyłki
fali grawitacyjnej, unoszącej energię równoważną zmianie energii wiązania
grawitacyjnego. Fale grawitacyjne musiały być wymyślone, by spełniona była
zasada zachowania energii. By oddalić od siebie ciała, trzeba zainwestować
energię, a gdy się one zbliżają, energia powinna być zwrócona. Jak? Oczywiście
w postaci fali grawitacyjnej. Jak widać, nie trzeba do tego OTW. Fala
grawitacyjna została przylepiona do pierwotnych równań teorii. A deficyt masy? Warto powrócić do artykułu poświęconego dualnej
grawitacji.
Jak na razie sprawa jest
otwarta, chyba jednak nie zaklepana. Otwarta
dlatego, gdyż jak na razie, jest za wcześnie, by zamknąć.
²) Oto
przebieg rozumowania (nie ostateczny werdykt), w
którym ustosunkuję się (znów) do sprawy grawitacyjnej dylatacji czasu. Jeśli już
mowa o fotonach, zauważmy, że fenomenologicznie można na rzecz spoglądać różnie.
Po pierwsze, wstępnie można założyć, że prędkość fotonów nie zależy od parametrów pola grawitacyjnego. „To przecież prędkość
niezmiennicza, a przyczyną tego, że nie dotrą do obserwatora znajdującego się na zewnątrz od
czarnej dziury (jeśli nie dotrą) jest, jak wyżej wspomniałem,
wydłużenie fali wskutek grawitacji, na tyle duże, że fala ta, choćby była (u
jej źródła) najkrótszą z możliwych, wprost przestaje istnieć (jej długość
teoretycznie dąży do nieskończoności).” W każdym razie, nie rozważamy ewentualnego związku prędkości rozchodzenia
się promieniowania elektromagnetycznego z potencjałem grawitacyjnym. Wychodzimy z założenia, że prędkość ta jako stała
uniwersalna, nie jest zmienna w przestrzeni (jej gradient w każdym kierunku
równy jest zeru). Chodzi więc o wydłużenie fali promieniowania elektromagnetycznego. Czy to automatycznie implikuje wydłużenie interwałów czasowych (bez
związku z promieniowaniem)? Również to uważa się za pewnik. Stosowanie (dla
sprawdzenia) superprecyzyjnych zegarów, np. atomowych jednak nie do końca
przekonuje. Grawitacja może przecież modyfikować przebieg zjawisk
(periodycznych) w samych zegarach. To, że w
mechanice kwantowej grawitacja jest pomijana, nie znaczy, że nie odgrywa żadnej
roli. Oto wzór bazujący na OTW, a wyrażający względną zmianę częstotliwości
promieniowania (fotonu) w różnych punktach tego samego pola grawitacyjnego,
przedstawiający grawitacyjne przesunięcie widm ku czerwieni.
Jeśli wyrazimy częstotliwość za pomocą
okresów fali, to otrzymamy:
Dotyczy to fal elektromagnetycznych.
Czy także dotyczy to wskazań zegarów (chodzi o
zegary absolutne)? Tak się
sądzi. Czy słusznie? Formalnie, tę zmianę wskazań
zegarów zapisać można tak:
w odniesieniu do dwóch punktów o
różnych potencjałach tego samego pola grawitacyjnego. Czy
wzory (*) i (**) są tożsame? Okres fali, to nie upływ czasu poza tą falą. A tak
właśnie sobie poczynają autorzy podręczników. Nie dosyć na tym. Powyżej, w poprzednim rozdziale, przedstawiłem
logiczne argumenty, wskazujące na to, że grawitacyjna dylatacja czasu nie
powinna istnieć. Nie można ich lekceważyć, choć można
rzecz sprawdzić (empirycznie, a nie na bazie interpretacji teorii). A
wracając do fotonów...
Wydłużanie się fali w coraz silniejszym polu grawitacyjnym ma charakter ciągły. Nie liczy się ze strukturalnością materii mającą miejsce w skali
elementarnej par excellence. W skali
tej także fotony są złożonymi układami plankonów i nie ma mowy o
promieniowaniu. Stanowi to o nieadekwatności OTW tam, gdzie strukturalność zyskuje
na znaczeniu. Oznacza to ograniczenie zakresu adekwatności teorii. Poparciu tej tezy niech służą artykuły pierwszej serii,
poświęcone plankonom.
Po drugie, przyjąć można, że „wydłużenie się interwałów czasowych”
w polu grawitacyjnym jest jedynie werbalizowaniem zmniejszania się fenomenologicznej
prędkości światła. Czy tak,
jak podczas przejścia światła do ośrodka gęstszego? Á
propos, może nasze zwykłe załamanie światła, tam gdzieś w głębi struktury
materiału (zmiana prędkości światła), uwarunkowane
jest grawitacyjnie... Czy zatem w ogóle chodzi o wpływ pola grawitacyjnego na lokalną
prędkość światła, a nie o jakąś dylatację czasu (tempo upływu czasu byłoby
nienaruszone)? Byłoby to po
części zbieżne z rozumowaniem
przedstawionym w poprzednim rozdziale tego artykułu. A co
z Wszechświatem? Rzadsza grawitacja oznaczałaby większą wartość prędkości ekspansji, a my wiemy, że... jest raczej odwrotnie, sądząc po
licznych argumentach, rozsianych w całej tej pracy. Czy rzeczywiście chodzi i rzadszą grawitację? Przecież
przestrzeń Wszechświata jest płaska, a w niej, przypuszczalnie, nawet globalny
potencjał pola grawitacyjnego jest skompensowany. Ale możliwość lokalnie
mniejszej prędkości światła jednak istnieje. Mielibyśmy więc wtedy połączenie przesunięcia ku
czerwieni ze zmniejszeniem się prędkości rozchodzenia się promieniowania. Czy
słusznie? To można zbadać. Można też uznać, że nie chodzi wcale o „wydłużanie
interwałów czasowych” i tym zamknąć debatę na temat ewentualnej, uwarunkowanej
grawitacyjnie, zmienności prędkości światła. Ostatecznie więc pozostańmy przy wpływie energii
potencjalnej (ujemnej) fotonu względem źródła pola grawitacyjnego na długość
jego fali, i tyle.
³) Mimo to przyjmijmy, że nasz zamknięty grawitacyjnie obiekt (gwiazda) jest
już zaawansowany ewolucyjnie na tyle, że takiej gorącej materii już nie
posiada. Nie ma więc protuberancji, a jego czarności nic nie zakłóca.
Powszechnym pragnieniem bowiem jest to, by takie czarne obiekty jednak
istniały. Jednakże śmiem sądzić, że szansę na powstanie czarnej dziury z obiektu
o masie gwiazdy (choćby największej) są znikome. Przyczyną jest zakładane tylko w tej pracy istnienie
defektu masy grawitacyjnej, szczególnie wyraźnego w bardzo zagęszczonej
materii, prowadzące w przypadkach skrajnych (na przykład w centrum obiektu) do
odpychania. Drugą przyczyną może być (nawet znaczące) osłabienie grawitacji w
skutek szybkiej rotacji układu dipoli magnetycznych (nawet pomijając efekt
centryfugi). W porywie fantazjowania,
wspomnieć można bowiem o zamianie energii pola elektromagnetycznego na energię
grawitacyjną. [Możliwość tę
daje konstatacja, że wszystkie oddziaływania są manifestacją jedynego –
grawitacyjnego. Stwierdziliśmy to w artykułach poświęconych grawitacji
dualnej.] Miałby to być efekt osłabienia
grawitacji, na przykład w wyniku szybkiej rotacji układów magnetycznych. Takim
układem może być przecież szybko rotująca gwiazda neutronowa. Już dziś buduje
się urządzenia bazujące na tej koncepcji, chociaż koncepcja ta jak dotąd nie
doczekała się zadawalającego opracowania formalnego (lub
badania są utajnione). Media
znają tylko główny nurt. Stosownie jest przy tej
okazji wspomnieć o teorii Heima-Droshera, będącej (takie odnoszę wrażenie)
kontynuacją badań zapoczątkowanych przez Kaluzę (wspominałem o tym
kilkakrotnie), nawet stanowiącą bazę teoretyczną dla budowy urządzeń (przede
wszystkim latających) nowego pokolenia. Dość znane są na przykład eksperymenty
angielskiego wynalazcy Johna Searla, już w latach 50-tych ub. wieku. (Q) Negowanie
w czambuł wszystkich tego rodzaju doniesień nie uważam za roztropne.
*) Przyjmuję tu robocze założenie, że tuż pod
horyzontem istnieje materialne continuum. Możliwa jest bowiem opcja zapaści
(nawet obiektu bardzo masywnego), aż do osiągnięcia przez materię odpowiednio
dużej, granicznej gęstości, powyżej której działa już efektywne odpychanie.
Rozległa przestrzeń między tym jądrem, a horyzontem byłaby pusta. Rozważania tu
prowadzone nie uwzględniają tej opcji, modelują więc raczej procesy zachodzące
w obiektach mniejszych, o masach gwiazd.
**) Osłabienie światła przechodzącego przez ośrodek
materialny wskutek absorpcji i rozpraszania. Powszechnie znana jest ekstynkcja
światła słonecznego, czego efektem jest poczerwienienie zachodzącego (lub
wschodzącego) Słońca. Jak wiadomo, wielkość rozpraszania zależy od długości
fali. Światło
krótkofalowe (fioletowe i niebieskie) rozprasza się silniej. Stąd między innymi
niebieska barwa nieba. Od samego Słońca dociera więc światło, którego składnik
krótkofalowy jest pomniejszony – barwa czerwona.