Gęstość Wszechświata
Treść
1. Gęstość Wszechświata w pierwszym (newtonowskim)
podejsciu. Krótkie podsumowanie na wstępie. Płaskość geometrii
Wszechświata. Obliczamy gęstość
Wszechświata. Zależność gęstości od czasu.
2. Gęstość krytyczna. Obliczenie
metodą uproszczoną Weinberga.
Obliczenie na bazie równaniaFriedmanna.
1. Gęstość Wszechświata w pierwszym (newtonowskim)
podejściu
Ci, którzy powiedzą sobie: „proszę, oto kosmologii naiwnej ciąg dalszy”, na
pewno tego czytać nie będą. Artykuł poprzedni też porzucili z niesmakiem i
poczuciem wyższości „wtajemniczonego”. A ja swoje. Zazdroszczę tym, którzy są
tak bardzo wszystkiego pewni.
Krótkie podsumowanie na wstępie
W artykule poprzednim
stwierdzilismy, że masa Wszechświata (mowa o Umownej Masie Wszechświata, z angielska:
Conventional Mass of Universe (CMU)) stopniowo wzrasta, w dodatku wzrasta w sposób
skoordynowany ze wzrostem jego rozmiarów. To skłania (nie
tylko mnie) do pytań: Jaka jest jego gęstość? Czy pozostaje stała? Oczywiście, że nie, gdyż objętość wzrasta szybciej niż masa, proporcjonalnie do trzeciej potęgi parametru
określającego rozmiary i nie jest istotne
jaka jest faktyczna topologia Wszechświata. Mimo wszystko, dla oszacowania (gęstości), warto wykonać odpowiednie obliczenia. W tym celu zakładamy (roboczo), że
Wszechświat jest kulą o promieniu równym promieniowi Schwarzschilda. Można to
zrobić pod warunkiem płaskości geometrii Wszechświata*. To oczywiście spore uproszczenie, ale nie kłóćmy się o wartość drobnych
odchyleń. Nie godzi to w
cel zasadniczy. Czy
rzeczywiście geometria Wszechświata jest
płaska? Zgodnie z koncepcją tej pracy, płaskość przestrzeni jest
immanentną cechą Wszechświata jako całości. Przesłanką dla takiego postawienia
sprawy jest teza, że „budulcem przestrzeni jest względny ruch obiektów
materialnych”. Bazę motywacyjną dla takiego podejścia stanowi też (wysłowiona
już) jedna z konkluzji bazujących na zasadzie kosmologicznej, wskazująca na to,
że wypadkowe natężenie globalnego pola grawitacyjnego równe jest zeru. Nie chodzi więc tu o ekspansję zakrzywionej (przez grawitację) przestrzeni – tak się sądzi w
związku z tym, że dzisiejsza kosmologia bazuje na równaniach pola ogólnej
teorii względności (OTW). Ciekawe, że
wraz z tym, zgodnie z dzisiejszymi zapatrywaniami, ekspansji nie spowodowała grawitacja, gdyż ta „wyłącznie przyciąga”. A jednak, po inflacji rozwój obiektu
przebiegał już zgodnie z równaniami OTW, teorii
grawitacji. Trzeba przyznać, że w jej
równaniach pola, zawarte są wszelkie opcje początków, bez wnikania w
procesy na poziomie struktury materii (...).
A ja uporczywie twierdzę, że przyczyną sprawczą
ekspansji jest właśnie grawitacja. Grawitacja dualna. Nie było więc przejęcia pałeczki jak w sztafecie. Wskazują na to dobitnie artykuły 5-8.
Dziś przyczyn samego Wybuchu upatruje się w kwantowej mikrostrukturze bytu, w energii próżni,
uznanej za fakt nie podlegający dyskusji, i jej fluktuacji ni stąd ni zowąd, która miała prowadzić
wprost do Wielkiego Wybuchu. Wtedy
właśnie czas rzekomo zaczął swe istnienie (A co było wcześniej?). Najpierw (tuż po
starcie) bieg wydarzeniom nadała
fluktuacja jakiegoś pola inflatonowego,
istniejącego dzięki koncepcji inflacji, następnie do
roboty wzięła się grawitacja (gdy to coś już ciałem się stało), której
istotą jest wyłącznie przyciąganie, z tym, że samemu Wszechświatowi (wyłącznie)
wbudowano chip
odpychania, to znaczy reaktywowano pomyłkę Einsteina,
czyli stałą kosmologiczną i skojarzono go
z „wynalazkiem” ciemnej energii... Mętlik? Przyroda jest tym bardziej skomplikowana, im
bardziej jej nie rozumiemy.
A właściwie skąd się ta
energia próżni bierze? Do hipotezy o jej istnieniu prowadzą obliczenia
w ramach kwantowej teorii pola. Jest wielka, ogromna,
biorąc pod uwagę skalę naszej percepcji. Jestem pełen podziwu dla uczonych,
którzy doszli do tego nie rozważając zupełnie grawitacji (tej w podwymiarach,
grawitacji w skali Plancka). Nota bene, ogromnym kosztem czasu i pracy
najtęższych umysłów. Mi było dużo łatwiej, dzięki nim.
Rozważając grawitację
elementarną (artykuły 5-8) odkrywamy inny świat – przypomnijmy
sobie choćby (absolutnie) maksymalną siłę
przyciągania między dwoma plankonami, niebotyczną nawet jak na skalę
astronomiczną. Przypomnijmy
sobie jeszcze większą (64X), maksymalną siłę odpychania grawitacyjnego –
właśnie ta siła spowodowała to, co nazywamy Wielkim Wybuchem. Myślę, że Czytelnik domyśla
się już wszystkiego. Czy chodzi rzeczywiście o jakąś zagadkową energię próżni, wykrywalną tylko w
równaniach kwantowej teorii pola (a nie w doświadczeniu); o nicość maskującą potencjalny ogrom? Ogrom czego? To graniczy z mistycyzmem. Chyba raaczej nie grawitacji, której mechanika kwantowa nie
rozpoznaje. Sprzyja temu (maskowaniu) to, że w skali atomowej i w skali cząstek, a także w naszej,
makroskopowej skali, grawitacja jest niezmiernie słaba. Ale my (i tylko my) już wiemy, że przyczyną tej słabości jest prawie
całkowita kompensacja sił grawitacyjnych w skali subatomowej. Dzięki czemu? Dzięki
grawitacji dualnej, dzięki istnieniu niszy grawitacyjnej energii potencjalnej – miejsca, gdzie
tworzyć się mogą cząstki. Istnieją więc cząstki, atomy, istnieje cały ten nasz
świat. Przecież, gdyby gdzieś tam głęboko nie istniało
odpychanie, wszystko znikłoby w czarnej nieskończonej czeluści. Czy w ogóle
mogłaby zaistnieć materia? Tym się nikt nie przejmuje. „Przecież mamy zakaz
Pauliego”. A skąd się on bierze? Robotę wykonują równania.
Płaskość
geometrii Wszechświata.
A w skali naszych zmysłów? Dziś powszechnie bazuje się na równaniu Friedmanna (z uwzględnieniem stałej kosmologicznej i ciemnej energii)
i na aktualnej wiedzy o mikroświecie (mechanika
kwantowa), a nieszczęsna „płaskość Wszechświata” stanowi wynik obserwacji. Czy coś nie
tak?
Także nadbudowa matematyczna pretendująca do roli bazy, nawet absolutnej i argumentacja na niej
oparta, ma tu swą niepoślednią (jeśli nie zasadniczą) rolę.
Czy
tak być powinno? Chyba raczej nie. Skutek nie powinien poprzedzać przyczyny. Przyroda nie musi dostosowywać się do wymowy równań
wymyślonych na miarę ograniczonych przecież możliwości człowieka.
Płaskość oznacza, że parametr gęstości (stosunek średniej
gęstości Wszechświata do gęstości krytycznej) Ω = 1. Jak najbardziej wiarygodne
obliczenia (Oczywiście bazujące na równaniu Friedmanna
– niekoniecznie słusznym) wskazują na to, że gdyby w pierwszej sekundzie
od początku ekspansji parametr ten był tylko nieco większy od jedności, to
Wszechświat już dawno by się zapadł. Gdyby był tylko nieco mniejszy od
jedności, to nie mogłyby powstać atomy (w skutek zbyt szybkiego rozproszenia
materii). Po prostu nie istnielibyśmy. A przecież upłyneło już może nawet 15
mld. lat od początku ekspansji. Robert Dicke w jednym ze swych wykładów
przedstawił to w sposób bardzo poglądowy: „Gdy wiek Wszechświata równy był
jednej sekundzie, wartość parametru Ω nie mogła przekraczać przedziału:
1±0,00000000000000001”, aby Wszechświat posiadał dzisiejsze cechy budowy
materii i dynamiki rozwoju**. Problem
płaskości. Dziwne balansowanie
Wszechświata na linie grubości włosa. Czy to powód dla przyjęcia zasady
antropicznej? Osobiście zasadę tę odrzucam, widząc w niej nawet rodzaj mistycyzmu (w
materialistycznej oprawie). Powód: poniżej. Swoją drogą, już wcześniej, już we wstępnej
części poprzedniego artykułu stwierdziłem, że w związku z immanentną płaskością
przestrzeni Wszechświata, „krytyczność” jest
jedyną opcją. W tej
sytuacji nie ma mowy o krytyczności, w
związku z jej semantyką, a parametr
gęstości traci swą przydatność
jako wyłącznie równy jedności. Oto baza dla nowej kosmologii.
Aktualnie tak się tego nie widzi. Przyjmuje się, że wprawdzie
dziś parametr gęstości rzeczywiście równy jest
jedności (powiedzmy,
że „w przybliżeniu”), ale być może w przyszłości
jego wartość będzie inna, dlatego często dodaje się przy symbolu Ω indeks zero.
W
dodatku, zgodnie z dzisiejszym modelowaniem, na jego wielkość składają się różne
czynniki niezależne od siebie, co oznaczać może, że
jedynkowa wartość omegi wcale nie jest taka oczywista, może nawet jest
przypadkowa. Aż się w pale nie mieści to, co
zauważył Robert Dicke. Zgodnie z modelem prezentowanym przeze mnie, ta „przypadkowość” nie jest możliwa. Zgodnie z modelem prezentowanym tutaj, Ω nie
ulega zmianom. Płaskość
przestrzeni jest obiektywną cechą przyrody, a nie
nieprawdopodobnym stanem wycelowanym w nasze istnienie. Jeszcze trochę, a
pomyślimy, że dzieje się tak dlatego, gdyż wszystko, co nas otacza, jest, dla
każdego z nas z osobna, wyłącznie wrażeniem, jak to stwierdził przed setkami
lat niejaki Berkeley. Zatem Wszechświat
nie
został stworzony na rzecz naszego
istnienia a
jego opis bazujący na podstawowych i uniwersalnych prawach przyrody jest
prostszy i nie ma w tym
krzty celowości...
Obliczamy
gęstość
W każdym razie, co do płaskości Wszechświata panuje consensus omnium, bo przecież wskazują na to obserwacje. Obliczmy
więc gęstość Wszechświata przyjmując uproszczenie (w
tym przypadku jak najbardziej strawne), że Wszechświat stanowi obiekt kulisty.
Zatem:
Tutaj R –
promień Schwarzschilda (grawitacyjny) Wszechświata:
R = 2GM÷c^2.
Wobec zakładanej płaskości można Wszechświat traktować jako kulę o promieniu R.
Otrzymujemy więc:
Jak widać, sądzac po tym wzorze, gęstość Wszechświata (a
także gęstość obiektu zamkniętego promieniem grawitacyjnym, nazywanego czarną
dziurą) jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu jego masy, która, jak już
wiemy, wzrasta. Na wzór ten powoływać się będę wielokrotnie.
Zależność gęstości od czasu
Ciekawe więc jaka jest zależność tej
gęstości od czasu. W tym celu skorzystamy z
zapostulowanej już
w poprzednim artykule równości promieni
grawitacyjnego i hubblowskiego. Należy też
uwzględnić prawo Hubble`a.
Tak na marginesie trzeba przyznać, że
dopiero po jakimś czasie od początku ekspansji, cechy Wszechświata mogły odpowiadać tym warunkom. Na temat tego, co się
działo wcześniej, można snuć hipotezy i budować modele. Z przekonaniem jednak
można stwierdzić, że na samym początku Wszechświat ekspandował w sposób
nieliniowy. Naprzeciw tej tezie wychodzi hipoteza inflacji. Można jednak tę
nieliniowość opisać inaczej, wraz z uniknięciem niekonsekwencji jakie wnosi
sobą ta hipoteza. Wystarczy przyjąć, że początkowe wymiary Wszechświata nie
były zerowe. Wówczas nieliniowość wzrostu rozmiarów jest rzeczą naturalną wobec
docelowej prędkości c. Model odpowiadający tej tezie opisany jest w artykule pt. „Pierwsze chwile
Wielkiego Wybuchu”, w części trzeciej. Samą nieliniową ekspansję mojego chowu,
nie bazującą na przesłankach „inflacyjnych” nazwałem: Urela (ultra-relativistic
acceleration). W tych bardzo wczesnych czasach nie istniało też oddziaływanie
elektromagnetyczne, a więc nie istniało ograniczenie co do prędkości ekspansji
- tak można by sądzić.
Przekształcamy
więc najpierw wzór na promień
Schwartzschilda:
i
stosujemy prawo Hubble’a w odniesieniu do horyzontu: c = HR. Otrzymujemy więc:
Widzimy, że gęstość średnia
Wszechświata zależna jest wsposób jawny od wielkości współczynnika H, proporcjonalna
do jego kwadratu (lub odwrotnie proporcjonalna do kwadratu wieku Wszechświata). [Tak określony wiek Wszechświata nazywany jest czasem
Hubble'a. Uważa się, że dla określenia wieku (prawdziwego) Wszechświata należy
uwzględnić grawitacyjne spowolnienie ekspansji (przewidywane
przez równanie Friedmanna), a także jej
przyśpieszenie przez ciemną energię. Ja nie widzę uzasadnienia dla takiego
traktowania sprawy. Uważam, że „idealizacja”
w kontekście naszych rozważań, jest w gruncie rzeczy
bliższa prawdzie, gdyż jest uwolniona od niedoskonałości ludzkiego wglądu
badawczego.] Zauważmy też, że w ostatnim wzorze nie ma stałej c.
Wartość prędkości światła nie ma więc, w myśl tej zależności, wpływu na
przebieg zmian gęstości Wszechświata. Nie oznacza to wcale, że prędkość ta jest
naprawdę stała wobec czasu globalnego.
Godne podkreślenia jest to, że wzór ten
wyprowadziliśmy wychodząc z przyjętego w poprzednim
artykule postulatu o równości promieni grawitacyjnego i hubblowskiego.
Do wzoru tego dojdziemy też inną, bardziej uzgodnioną drogą. Nie jest on nowością. Postulat
ten dziś zaskakuje, w każdym razie tych, którym przedstawiam swe przemyślenia. [Na ogół
wcześniej proponuję im zaopatrzenie się w butelkę wody mineralnej.] Jak się
okaże dalej (o dziwo), postulat ten prowadzi do
wyniku zbieżnego z obliczeniem przewidującym rozwój Wszechświata zgodny z
modelem krytycznym, stanowiącym, jak wiadomo, jedną z trzech opcji
wynikających z równania Friedmanna. Zatem, ta moja „inna
droga”
nie jest „aż
tak”
pozbawiona sensu pomimo, że nie w pełni zbieżna jest z wersją friedmannowską,
nawet w odniesieniu do „krytyczności”. Chodzi
o to, że pomimo płaskości Wszechświat (modelowany tutaj) jednak, w związku z przyjętą periodycznością
jego cech fizycznych i przestrzennych, mimo wszystko nie będzie ekspandował
asymptotycznie ku nieskończoności (którą przewiduje równanie Friedmanna dla
modelu krytycznego). Tak, periodycznością, nie tylko postulowaną, lecz wprost uzasadnianą na bazie różnorodnych
kryteriów do tego stopnia, że „nie może być inaczej”. Czy to
wyłącznie moje subiektywne przekonanie? Oczywiście nie. Wielu mądrzejszych ode
mnie przekonanych jest o periodyczności Przyrody.
Problemy, na które napotykają, są w gruncie rzeczy natury doktrynalnej, na
przykład „Co zrobić ze wzrostem entropii?”. Także
entropią zajmę się, w odpowiednim czasie. Przekonanie o cykliczności ma też
swoje zaplecze w starożytnej myśli filozoficznej (nie wyłączając spuścizny
intelektualnej ludów Ameryki przed najazdem barbarzyńców
z chrześcijańskiej Europy. Teraz są już inni
barbarzyńcy. Czy
człowiek naprawdę rozwija się?
Alternatywa dla cykliczności w postaci pół-nieskończoności (bo
Wszystko miało początek i ciągnie w nieskończoność), choć poparta przez
autorytety kościoła, nie wydaje mi się poważną. Wprost sprawia wrażenie
ontologicznej fuszerki. Stwórca nie był partaczem! Dziś, ta dziwna alternatywa przyjmowana
jest jakby z natury rzeczy, w dodatku z „głębokim zrozumieniem”.
A my mamy (tutaj) płaskość
przestrzeni w połączeniu z cyklicznością. Wraz z tym, w koncepcji, którą
przedstawiam, mowa o rozwoju Wszechświata: zdeterminowanym, zachodzącym w
jednym, jedynym kierunku. Mowa o procesie jedynym możliwym w tym sensie, że nie
może istnieć jakakolwiek alternatywa różnych opcji (jak to jest z trzema
modelami w równaniu Friedmanna). Przyroda jest jedna, a
jej opis powinien więc być jednoznaczny. Tutaj nie chodzi o treść moich
ustaleń, nie chodzi o „ten właśnie model”, a o
jednoznaczność bytu obiektywnego. Chodzi o ideę jednoznaczności. Więcej (niż
jedna) możliwości po prostu nie ma. Oznacza to, że nawet ten konkretny,
przedstawiony tu model Wszechświata, jest bardziej wiarygodny w odniesieniu do
obiektywnie istniejącej przyrody, niż ten tradycyjny. Wszechświat po prostu nie
jest „taki albo
siaki” (w zależności od wyników pomiaru). Teoria nie przewidująca rozwoju jednoznacznego, jest
wyłącznie (i co najwyżej) modelem roboczym. Sądzę, że tak należy traktować
równanie Friedmanna.
Także rozważanie spraw w kategorii
prawdopodobieństwa, tutaj (tak sądzę) mija się z celem. Wszechświat jako taki
jest, podkreślam znów, zdeterminowany. Nie opisuje go jakaś tam funkcja falowa.
Wszechświat jest wprost rodzajem absolutu, a ludzka percepowalność nie ma z tym
nic wspólnego. Epistemologiczna nadbudowa nie powinna mieć wpływu na to jakie
obiektywne fakty poznajemy i poznamy w przyszłości. A zasada antropiczna? Dla
mnie to rodzaj kuriozum, którego przesłanek „emocjonalnych” nie podzielam.
Przesadny antropocentryzm? Nawrót (podświadomy) hierarchizmu Tomasza z Akwinu i
geocentryzmu w nowym wydaniu? Nawroty?
Cóż, cykliczność nie omija też nas. Zasada ta jest też chyba przede wszystkim
wynikiem frustracji nauki na rozstaju dróg. Zachęcam do lektury książki Lee
Smolina***.
Celowość, to
odwracanie
przyczyny i skutku. Wszystkie te argumenty na poparcie zasady antropicznej nie
są żadnymi dowodami. To manowce. W roku 1600 spalono na stosie Giordano Bruno
za to, że miał czelność twierdzić, iż istnieją inne światy, na kórych istnieje
życie, może nawet podobne do naszego. Od tego czasu minęło ponad 400 lat, a
ludzkość niewiele się nauczyła pomimo osiągnięć technologicznych i naukowych (w gruncie rzeczy osiągnięć małej garstki – też podzielonej). Mentalnie daleko nam do tych osiągnięć. Ewolucja
życia trwa już na Ziemi ponad 3 mld. lat. Było
dosyć czasu. Chyba, że uważa ktoś, że cały świat zaczął się 5776
lat temu. W tej sytuacji bezdyskusyjnie nie można dyskutować.
Jeśli
zasada antropiczna jest konsekwencją
dzisiejszych paradygmatów, to znak, że należy z niektórych z nich zrezygnować.
Przy badaniu Przyrody wskazówkę stanowić powinna prostota i rezygnacja z
antropocentryzmu przy badaniu obiektywnych praw przyrody.
Inna sprawa, że samo dociekanie, empiria,
wraz z różnorodnością interpretacji, cała dynamika poznawcza, mająca swe główne
źródło w ciekawości świata, to rzecz nad wyraz interesująca i godna odrębnych
badań. To rzecz zbożna. Poszukiwania prawdy przyrodniczej (i innych prawd
obiektywnych), to także jeden z zasadniczych elementów tego, co stanowić
powinno bazę dla myśli humanistycznej, nawet jeśli poszukiwania te odżegnują
się od „antropo-aktywizmu”. Jakże
wielu zadeklarowanych humanistów cechuje wprost paranoiczna nienawiść
(oczywiście w stosunku do ludzi)... Zauważyć to można, już choćby, w licznych
notkach i komentarzach Salonowych (Salon24.pl), już
nie mówiąc o mniej inteligentnych portalach. Wśród prawdziwych badaczy
Natury (także natury ludzkiej) nienawiść jest
zjawiskiem raczej dosyć
rzadkim.
Wracając do wzoru (3) zauważmy też, że nie
występuje w nim masa pomimo, że gęstość, to masa właściwa. W gruncie rzeczy
tego należało oczekiwać zważywszy na to, że masa jest wielkością ekstensywną. Czy także masa całego Wszechświata? Tutaj byłbym ostrożny. Oznacza
to jednoznaczność, można by rzec: absolutność. W każdym razie Stwórca wiedział
co robi. Chyba właśnie tędy wieść powinna droga ku zrozumieniu Przyrody, nawet jeśli natura Stwórcy jest semantycznie nieokreślona
(na ogół wszystko ogranicza się do pogańskiego bałwochwalstwa, w tym, do całowania
obrazków i nauczania nienawiści zgodnie z
priorytetem miłości bliźniego).
Ile wynosi średnia gęstość Wszechświata? Każdy może to
sobie policzyć.
2. Gęstość krytyczna
Powyżej wyznaczyliśmy
gęstość Wszechświata bazując na zapostulowanej wcześniej równości promieni
Wszechświata: hubblowskiego i grawitacyjnego. Dodatkowo przyjąłem za bazę
płaskość geometrii wszechświata, argumentując to przesłankami racjonalnymi
jak najbardziej do przyjęcia. Na płaskość wskazywałaby też obserwacja [nawet
jeśli to (ideowo) niektórych zaskakuje]. Co do płaskości panuje więc consensus omnium pomimo, że moim skromnym
zdaniem płaskość jest immanentną cechą Wszechświata, a nie w „przybliżeniu”.
Obliczamy
gęstość krytyczną uproszczoną metodą Weinberga.
„Płaskość”, zgodnie z dzisiejszym
widzeniem spraw, oznacza, że Wszechświat rozwija się zgodnie z modelem
krytycznym, jednym z trzech przewidywanych przez równanie Friedmanna. Ma więc
gęstość krytyczną. [Prawie, tylko nie wiadomo, w którą stronę. Pomijam tu inflację,
która problem ten zlikwidowała wygładzając wszystko zgodnie z zamówieniem.] Obliczmy ją stosując dwa różne podejścia.
Pierwsze, to właściwie opis metody zastosowanej przez Stevena Weinberga w jego
słynnej książce pt. „Pierwsze trzy minuty” (Iskry 1980), opis z myślą o
nieprofesjonalistach.
Wybieramy w sposób losowy jakąś
galaktykę. Jej masa równa jest m, a prędkość radialna względem nas (w
sensie kosmologicznym) równa jest v. Jej odległość od nas równa jest r.
My stanowimy początek układu współrzędnych i oczywiście centrum Wszechświata.
Każdy obserwator powie to samo niezależnie od
tego w jakiej galaktyce mieszka, zgodnie z zasadą kosmologiczną. Wybrana przez
nas galaktyka znajduje się na powierzchni fikcyjnej kuli o promieniu r,
obejmującej określoną liczbę galaktyk, wśród nich naszą (wraz z materią
międzygalaktyczną), której masa wynosi M*. Oprzemy się
na newtonowskim prawie powszechnego ciążenia. Wiadomo, że pozostała część
Wszechświata, ponad wybraną przez nas galaktyką, nie ma wpływu grawitacyjnego
na wynik naszych rozważań. Tak samo, jak warstwa o dowolnej grubości zalegająca
powyżej osoby mierzącej swój ciężar, a znajdującej się na określonej głębokości
pod powierzchnią ziemi. Tam o jego ciężarze decyduje wyłącznie masa tej części
Kuli Ziemskiej, która znajduje się poniżej. W samym centrum ciężar każdego
ciała równy jest zeru. Wykazać to można rachunkiem. Bardziej ogólny opis tej
prawidłowości wyraża prawo Gaussa, słuszne także w odniesieniu do pola
elektrostatycznego. Energia potencjalna galaktyki (dla ścisłości, energia jej oddziaływania z resztą znajdującą się poniżej) równa jest:
Jej prędkość radialna, zgodnie z prawem
Hubble’a: v = Hr, więc jej energia kinetyczna:
Zatem łączna energia:
Po podstawieniu:
Co wolno zrobić, gdyż wychodzimy z
założenia, że przestrzeń jest płaska, otrzymujemy:
(Pamiętamy, że gęstość lokalna, choć o
znaczeniu kosmologicznym, w myśl zasady kosmologicznej, wszędzie jest
jednakowa.)
Wybrana przez nas galaktyka może
znajdować się na samym horyzoncie, bo przecież
nie ograniczaliśmy odległości w jakiej się ona znajduje. Wówczas masa
łączna znajdująca się „pod” nią: M* → M jest masą całego Wszechświata. Wzory powyższe oczywiście
pozostają w mocy. Przedysktujmy wzór (4). Od razu widać, że istnieją tu trzy
możliwości. Gdy E > 0, co oznacza, że wartość liczbowa energii potencjalnej
mniejsza jest niż wartość energii kinetycznej, grawitacja jest zbyt słaba by
zahamować ekspansję – model otwarty. Gdy E < 0, sytuacja odwrotna,
grawitacja jest wystarczająco silna by zatrzymać ekspansję i spowodować w
następstwie tego zapadanie się Wszechświata. Oczywiście mowa tu o modelu
zamkniętym. Jeśli E = 0, Wszechświat rozwija się według modelu krytycznego. Ten
właśnie przypadek interesuje nas. Ze wzoru (4) otrzymujemy:
Tutaj: ρc - gęstość krytyczna Wszechświata. Jak widać
otrzymaliśmy, zupełnie inną drogą, wzór (3). Otrzymaliśmy wzór na gęstość
krytyczną identyczny ze wzorem na gęstość Wszechświta, bazującym na postulacie
o równości promieni grawitacyjnego i hubblowskiego.
Chyba jest w tym coś, nawet jeśli to zaskakuje. Tutaj jednak chodzi o
gęstość krytyczną, a to jedna z trzech
możliwości, właśnie ta nieprawdopodobna, boć to granica
punktowa (patrz rozdział poprzedni). Mimo wszystko w związku z dość
wyraźnymi przesłankami wskazującymi na płaskość przestrzeni Wszechświata, uwaga
badaczy koncentruje się właśnie na tej opcji. Problem polega jednak na tym, że obserwacyjnie stwierdzona masa (a
właściwie parametr gęstości pochodzący od masy materii widocznej, a nawet
ciemnej), jest zbyt mała, by zapewnic
krytyczność.
W związku z tym rzeczą zrozumiałą jest
poszukiwanie dodatkowej masy (dla uzyskania gęstości krytycznej). A może poszukiwanie tej dodatkowej masy jest rzeczą zbędną? Czy to pewne,
że parametr gęstości jest wskaźnikiem prawidłowym lub że prawidłowy jest jego pomiar? Pytanie to jest uzasadnione nie tylko dla tych, którzy podzielają
mój pogląd, że OTW (powiedzmy, że w wersji friedmannowskiej) nie jest właściwym
narzędziem dla ustaleń kosmologicznych. A jeśli nie
stosujemy OTW i nie interesuje nas gęstość krytyczna, to poszukiwanie parametru
gęstości wprost mija się z celem. Herezja goni herezję.
Samo
obserwacyjne wyznaczenie gęstości średniej nie jest rzeczą łatwą. Nie całą
materię widać, nie zawsze możliwe jest wyznaczenie masy. Przykład takich
usiłowań stanowi pomiar zawartości deuteru, który powstał w początkach
nukleosyntezy, we wczesnej fazie BB,
najprawdopodobniej tylko wtedy. Wyniki jednak dalekie są od oczekiwań.
W koncepcji proponowanej w tej pracy
problem wielkości parametru gęstości nie istnieje, a „doszlusowanie” masy równoważnej ciemnej
energii (ponoć aż 70% masy Wszechświata) jest chyba sporym nieporozumieniem,
jest wprost fikcją, mnożeniem bytów ponad potrzebę. Być może szwankuje
dzisiejsza koncepcja pomiaru Ω (niezależnie od
tego, także traktowanie tego
parametru za wiążący i obowiązujący). Ale przecież ten brak masy
trzeba było czymś zapełnić. Stąd bezkrytyczny entuzjazm po pojawieniu się pomysłu z
ciemną energią. Wszyscy, jak jeden mąż,
stadnie ruszyli tym śladem. Posypały się
doktoraty i profesury. Nawet pana Nobla to zwiodło. [Zaraz,
odpychanie (ciemna energia) wskazuje na masę ujemną, należałoby więc odjąć (a
nie dodać) te 70%. Otrzymalibyśmy nie 100%, a - 40%... A tu, jak na złość, przestrzeń jest
płaska.]
Moje światoburcze podejście zbieżne jest z wyrażoną
już wcześniej opinią, że Wszechświat dostępny
obserwacji jest zupełnością. Oczywiście nie jest
to zgodne z obowiązującymi dziś przepisami i poglądami (by
nie powiedzieć: przesądami). By udobruchać co bardziej gniewnych czytelników (fundamentalizm jest dziś w modzie) przyznaję, że na
razie opinia ta nie jest ostatecznym wyrokiem skazującym na banicję dzisiejsze
widzenie spraw. Jeśli już na banicję, to (jak widać w każdym przypadku) zesłać
należałoby piszącego te słowa pomimo, że bazuje on na przesłankach dość
racjonalnych, nie mniej zresztą, niż te, które są przyczyną negatywnych emocji. Tak się jakoś składa, że on ma już zsyłkę za sobą, przed wielu
laty i z zupełnie
innego powodu****. Ale mniejsza o to. Wracając do przerwanej myśli dodajmy, że jeśli mimo wszystko istnieje coś
poza horyzontem (tak sądzi większość zainteresowanych), to rozważanie tego
czegoś miałoby wyłącznie charakter spekulacji, niewiele wnoszącej do wizji ostatecznej
przez jej niesprawdzalność.
Oto wartość liczbowa gęstości
krytycznej, odpowiadająca przyjętej przez nas wartości współczynnika H = 20:
Jest to
oczywiście wartość dzisiejsza. Porównajmy tę wartość z gęstością wyznaczoną na
podstawie oszacowanej przez nas w poprzednim artykule,
masy Wszechświata i odpowiadającemu jej promieniowi Schwarzschilda (tu
wyrażonego w latach świetlnych). Oto obliczenie tej gęstości:
Wyniki powyższych obliczeń są bardzo zbliżone do siebie.
Świadczy to chyba na korzyść przedstawionej tu koncepcji. [Kto czytał uważnie całość wie, że nie miało tu miejsca
żadne „chitre dopasowanie”. Nie musiałem
tego robić. A gdyby nawet, to i tak mamy zbieżność wyjątkową wziąwszy
pod uwagę same liczby, którymi dysponowaliśmy – bardzo wielkie. Prawdopodobieństwo koincydencji jest właściwie zerowe.
Nota bene, samo „chitre dopasowanie” stosuje się dziś powszechnie. Weźmy choćby
hipotezę inflacji.]
Obliczenie na bazie równania
Friedmanna
Uczyńmy krok następny. Oto równanie Friedmanna:
gdzie, a – czynnik skali Wszechświata
(kropka u góry oznacza jego pochodną względem czasu), k – wielkość stała w
czasie i w przestrzeni, opisuje geometrię Wszechświata, rodzaj jego krzywizny.
k > 0 oznacza krzywiznę sferyczną Wszechświata zamkniętego, k < 0 –
krzywiznę hiperboliczną Wszechświata otwartego, a k = 0 – przestrzeń płaską, w
której Wszechświat ewoluuje według modelu krytycznego. Dodać do tego należy, że
wielkość c^2 (kwadrat prędkości światła) na ogół, szczególnie w pismach
fachowych jest pomijana poprzez przyjęcie, że równa jest jedności. Ma to
uzasadnienie nie tylko praktyczne (uproszczenie rachunków). Ale nie
zbaczajmy z tematu.
Czynnik skali (a) jest funkcją
czasu i związany jest bezpośrednio z tempem ekspansji. Jeśli w ciągu jakiegoś
czasu czynnik na przykład potraja się, oznacza to, że potroiły się też rozmiary
Wszechświata. Ekspansja ta jednak nie jest „wybuchem granatu”. Jest
rozszerzaniem się przestrzeni, w której zawarta jest materia (zgodnie z
dzisiejszym pojmowaniem spraw). Powoduje to, że odległości wzajemne galaktyk (w
skali kosmologicznej) wciąż wzrastają, pomimo, że nie chodzi tu o ich względny
ruch w sensie newtonowskim. Czy można więc
powiedzieć że ruch w skali kosmologicznej nie jest jakością kinematyczną w
sensie newtonowskim? Wynikałby stąd bardzo wygodny wniosek, że „prędkość”
względna obiektów przekraczać może, nawet znacznie, prędkość światła w próżni.
Wystarczy, że są one odpowiednio odległe od siebie, odległe na tyle, by nie
było możliwe uzgodnienie między nimi, w czasie krótszym, niż wiek Wszechswiata.
Stało się to ponoć już w czasie tak zwanej inflacji, a istnienie tych
odpowiednio odległych jest jej konsekwencją.
Zatem cała ekspansja jest sprawą
„osobistą” czasoprzestrzeni, a galaktyki pozostają, w gruncie rzeczy, w
spoczynku względem siebie (nie uwzględniając nie liczących się (?) lokalnych ruchów własnych), pomimo
ekspansji i wzajemnego oddalania się wskutek niej. [Czy
onaczałoby to, że ruch faktyczny ma charakter wyłącznie lokalny, a kosmologia,
to cos innego? ] Jaka jest ta stała odległość między nimi (gdyby nie
uwzględniać friedmannowskiej ekspansji)? –
można by zapytać. Bardzo interesujące pytanie, szczególnie wobec przyjętej,
przez niektórych, nawet a priori, tezy, że Wszystko zaczęło się od punktowej
(powiedzmy: prawie) osobliwości. Czy mowa tu więc o samowoli i aktywiźmie samej
przestrzeni wobec bezwolności i bierności materii? A gdyby tak całkiem bez
materii? Dlaczego nie? Model de Sittera to nie łaska? Tak, ale wielkość
zakrzywienia bezpośrednio zależy od łącznej masy. Także masy najmniejszych
ciał, nawet cząstek elementarnych... No tak, przecież chodzi o współrzędne
współporuszające się. Zgodnie z koncepcją zaprezentowaną w
tej pracy, mającą między innymi służyć za test sprawdzający (swą
alternatywnością), być może dla dobra dzisiejszych przekonań, chodzi mimo
wszystko o rzeczywisty ruch, z tym, że w zamkniętej (nie
newtonowsko-nieskończonej) przestrzeni. Zamkniętej tym, że tworzy ją określona
formacja topologiczna, na której własności wskazują cechy ewolucji Wszechświata,
zasugerowane w tekście i w różnych kontekstach. Formacja ta czyni Wszechświat
tworem periodycznie zmiennym.
Powróćmy do równania Friedmana. Zwróćmy
uwagę na pierwszy człon jego prawej strony, a właściwie na jego wymiar: 1/s^2 (kwadrat odwrotności
jednostki czasu). Ten sam wymiar ma oczywiście strona lewa, w której występuje
czynnik skali a. Wymiar lewej strony wskazuje na to, że sam czynnik
skali posiada wymiar długości. Chodzi więc o kwadrat stosunku prędkości i
odległości. Sens odległości tu jest jednak inny niż zwykle, bo chodzi tu o
wielkość związaną z ekspansją przestrzeni. Można wykazać niesprzeczność tezy,
że wielkość stanowiąca lewą stronę równania równa jest kwadratowi współczynnika
Hubble’a. [Zauważmy, że w prawie Hubble'a wystarczy
zamienić litery, a prędkość przedstawić jako pochodną przebytej drogi (r)
względem czasu.] W pełni uzasadnioną rzeczą jest więc stwierdzenie, że sam współczynnik H
określa tempo ekspansji. Pojęcie „tempo ekspansji” wprowadzone zostało w artykule drugim. Jego malenie z czasem
oznaczałoby sukcesywne osłabienie tego tempa. Odpowiadałoby to coraz wolniejszemu ruchowi
ciała podrzuconego do góry (i coraz mniejszej krzywiźnie przestrzeni).
Moje podejście jest inne. Dla przypomnienia, konsekwentne stosowanie zasady
kosmologicznej prowadzi do wniosku, że globalne kosmologiczne natężenie pola
grawitacyjnego równe jest zeru. Nie ma więc mowy o opóźnieniu (lub
przyśpieszeniu). Zatem szybkość rozszerzania się Wszechświata określona jest
przez „prędkość ekspansji”, czyli przez kres górny prędkości
względnych – c, która, zgodnie z zasadą kosmologiczną jest
niezmiennicza. Ale wróćmy do naszej relacji.
Otrzymujemy więc:
Zauważyłem to jużwcześniej. Równanie Friedmana możemy więc zapisać
w nieco zmienionej postaci:
Stąd możemy obliczyć gęstość krytyczną.
W tym przypadku krzywizna (k) równa jest zeru. Zatem:
Ponownie otrzymujemy znany nam wzór.
Jak widać, zapostulowana równość promieni: grawitacyjnego i hubblowskiego
prowadzi do wzoru identycznego z tym wyprowadzonym w oparciu o ogólną
teorię względności. Zatem ta nowa, zaproponowana przeze mnie droga jest niesprzeczna z metodą
bazującą na tej teorii. Warto rzecz odnotować. Sam postulat o równości promieni
grawitacyjnego i hubblowskiego ma więc jakieś uzasadnienie, nawet, jeśli
stanowi niespodziankę. Zwróciłem już na to uwagę wcześniej. Dodajmy do tego, że postulat ten
wskazuje jednoznacznie (a nie „na troje babka wróżyła”) na charakter
ekspansji, precyzuje jej przebieg jako zgodny z tym, że przestrzeń Wszechświata
rzeczywiście jest płaska, w dodatku, niezależnie od czasu. Jeśli tak, to mamy
postęp w zrozumieniu przynajmniej tej kwestii kosmologicznej.
*) Geometria
płaska to geometria euklidesowa.
**) Informację
na ten temat znaleźć można na przykład w książce: Alan H. Guth – Wszechświat
inflacyjny.
***) „Kłopoty z fizyką” (Prószyński i Ska
2008)
****) Stan Wojenny i opuszczenie Kraju.