sobota, 2 grudnia 2017

Fale grawitacyjne (LIGO), grawitony

W warunkach „domowych” pomiar natężenia pola grawitacyjnego nie jest trudny. Wystarczy wahadło. Do bardziej precyzyjnych pomiarów ziemskiego pola grawitacyjnego (w różnych miejscach)  geolodzy używają grawimetrów. Jednak o pomiarze subtelnych zmian pola spowodowanych ruchami planet, nie ma mowy (Księżyc zostawmy na boku, bo nie dotyczy sprawy). W gruncie rzeczy nie ma na to motywacji. Bardziej interesująca dla astrofizyków byłaby możliwość istnienia zmian pola o charakterze cyklicznym – te łatwiej technicznie wykryć i ewentualnie zmodelować ich źródło, a w dodatku, i przede wszystkim, ich wykrycie stanowiłoby potwierdzenie słuszności przypuszczenia o istnieniu fal grawitacyjnych, przypuszczenia bazującego na ogolnej teorii względności. To dodatkowa, nawet silna motywacja dla podjęcia badań. Pierwotnym źródłem tego przypuszczenia jest analogia. W uproszczeniu, jak wiadomo, w wyniku ruchu przyśpieszonego naładowanej cząstki emitowana jest fala elektromagnetyczna. Ruch przyśpieszony ciała masywnego powinien powodować emisję fali, oczywiście grawitacyjnej. Stąd krótka droga do poszukiwania tej możliwości w eisteinowskich równaniach pola – z pozytywnym skutkiem. Dziś już wszyscy wiedzą, że istnienie fal grawitacyjnych przewiduje ogólna teoria względności, a ich detekcja stanowić ma kolejne potwierdzenie tej teorii. To duża motywacja. Ogólnie, źródłem fali grawitacyjnej, powinno być ciało poruszające się ruchem przyśpieszonym, tak, jak źródłem fali elektromagnetycznej jest naładowana cząstka w ruchu przyśpieszonym. [Jak wiadomo, w układzie nieinercjalnym istnieją tzw. siły bezwładności, a te działają, jak grawitacja – w bardzo dużym uproszczeniu.] Czy analogia ta w pełni wystarcza? Przecież to nie dokładnie to samo pomimo, że w skali makroskopowej, w odniesieniu do promieniowania elektromagnetycznego właściwie trudno mówić o dyskretności poziomów energetycznych. Grawitacja, zgodnie z ogólną teorią względności, ma charakter ciągły. Możliwość dopasowania równań nie wystarcza, ale dajmy na to.
Problem w tym, że możliwe dla zaobserwowania są tylko fale emitowane przez układy bardzo masywne, przy czym przyśpieszenie powinno być tam bardzo wielkie. Z tego powodu nie jest możliwe, przynajmniej dziś, wykrycie drobnych, przypadkowych zmian natężenia pola grawitacyjnego spowodowanych na przykład ruchami planet. W dodatku nie wystarczy wykrycie. Dla potwierdzenia teorii trzeba zmierzyć. Udało się to dopiero niedawno (rzecz opublikowano w lutum 2016), dzięki laserowemu interferometrowi LIGO i sprzyjającej okoliczności – sądząc z interpretacji otrzymanego wyniku. Chodzi zatem o ciasny odległy układ dwóch czarnych dziur, które zlały się w jedną (tak interpretuje się wynik eksperymentu.). To wielkie wydarzenie, gdyż, jak dotąd wykrycie (wraz z pomiarem) fal grawitacyjnych było tylko marzeniem. W badaniu tym oczywiście nie było możliwe (nikt nie myślał nawet o tym) wykrycie grawitonów, mających być bozonami* oddziaływania grawitacyjnego. Można więc przypuszczać, że teraz poszukiwania nasilą się, gdyż grawitony stanowiłyby pomost między teorią grawitacji (OTW) a mechaniką kwantową. Ja osobiście jestem sceptykiem. Dawałem temu wyraz niejednokrotnie, w szczególności, gdy opisywałem plankony i ich wzajemne oddziaływania. Tam istnienie grawitonów sprowadziłem do absurdu. Jeszcze odważę się pisać na ten temat.
Niektóre „automatyczne” sądy, bazujące na luźnych skojarzeniach, widzą w grawitonach i falach grawitacyjnych analogię do dualizmu korpuskularno-falowego (mechanika kwantowa). „Dlatego grawitony powinny istnieć”. Czy słusznie? Przecież tu nie chodzi o oddziaływanie cząstek mikroświata. Zresztą zakłada się, że tam praktycznie grawitacja nie istnieje. Więc po co? Ale zostawmy w spokoju grawitony. Pozostańmy przy falach grawitacyjnych, co do których na razie, wbrew pozorom, nie wszystko jest zaklepane. Mógłby ktoś stwierdzić: „Fale grawitacyjne spowodowane są przez określone zdarzenia, jak na przykład kolaps grawitacyjny gwiazdy, zdarzenia związane z szybkimi zmianami natężenia pola grawitacyjnego w jakimś ograniczonym obszarze.” Ale dlaczego fale? Czy to naiwne pytanie? Jeśli fale, to muszą być drgania – czego? Jeśli grawitacja jest wyłącznie przyciąganiem, to co tu drga? Kłania się grawitacja dualna. Ale ta dziś nie istnieje. Za to równania OTW dają tę możliwość. Wystarczy ruch przyּśpieszony (i analogia wzięta z elektromagnetyzmu).
Zaraz, zaraz, czy rzeczywiście w otoczeniu kolapsującej gwiazdy zmienia się natężenie pola grawitacyjnego? [Natężenie pola grawitacyjnego w danym punkcie zależy bezpośrednio od masy źródła.] Jeśli tak, to zmiana zachodzi pod warunkiem zmiany masy grawitacyjnej obiektu lub układu, co nie jest możliwe, jeśli grawitacja nie ma charakteru dualnego – z natury nie istnieje odpychanie grawitacyjne, a defekt masy grawitacyjnej nie jest konkretem. By stał się (konkretem), najpierw należałoby zdefiniować masę grawitacyjną jako masę układu. Jeśli masa kolapsującej gwiazdy nie zmienia się, to gdzieś tam ponad nią nie zmienia się też natężenie pola grawitacyjnego. Dziura niedziura – na jedno wychodzi. Jeśli jednak grawitacja ma charakter dualny, to jeśli gwiazda zapada się, dojść musi do jej pulsacji objętościowych, a więc także pulsowania natężenia pola (w związku ze zmianami masy grawitacyjnej). Może to być na przykład pulsowanie zamierające wskutek rozpraszania się energii w materii gwiazdy. Cykliczne zmiany masy grawitacyjnej powinny być dość szybkie, gdyż zachodzą przede wszystkim głęboko, w jądrze gwiazdy. Warto tę rzecz sprawdzić.
Okazuje się że dysponujemy dziś narzędziem, dzięki któremu możliwe byłoby sprawdzenie, czy kolapsująca gwiazda jest źródłem fal grawitacyjnych. Tego dotąd nie udało się potwierdzić. Czy dlatego, gdyż wtedy natężenie pola nie ulega zmianie? Nie byłoby to zbieżne z wnioskami grawitacji dualnej. Mamy więc motywację dla działań.  
     No właśnie, a co z detekcją fal grawitacyjnych dokonaną dzięki interferometrowi LIGO? Tu jednak, sądząc po relacji, a właściwie po interpretacji wyników, chodzi o ciasny układ dwóch bardzo masywnych obiektów. Stwierdzono, że po połączeniu się dwóch czarnych dziur, masa nowopowstałej dziury była mniejsza, niż łączna masa obydwu (o prawie trzy masy Słońca). To jednak mogłoby oznaczać nie tylko to, że nadmiar energii, równoważny temu niedoborowi masy, wyemitowany zotał falami grawitacyjnymi. Także to (jako alternatywa), że istnieje defekt masy grawitacyjnej, że masa grawitacyjna, to masa układu. Mamy tu więc jakby potwierdzenie niesprzeczności mych tezwypowiedzianych  w artykule poświęconym dualności grawitacji, z rzeczywistością empiryczną. Połączenie dwóch obiektów oznacza implozję nowopowstałego obiektu i bardzo intensywne drgania objętościowe w jego jądrze. Masa grawitacyjna takiego jądra, cyklicznie maleje i wzrasta. W tym samym rytmie zmienia się natężenie pola grawitacyjnego. Właśnie taki efekt uzyskano w doświadczeniu LIGO. No i mamy fale grawitacyjne. [Zgodnie z interpretacją doświadczenia, zarejestrowane drgania pochodzą ze wzajemnej, coraz szybszej rotacji zbliżających się do siebie czarnych dziur – zanim doszło do ich fuzji – powszechnie znana już jest symulacja i animacja tego domniemanego zjawiska. Moment pędu nowopowstałego obiektu przestał interesować naukowców. Już otrzymali co chcieli.] Czy fale te uniosły energię równoważną masie trzech Słońc? Skąd ten wynik? Skąd ta pewność? Stąd, że przyjęta odległość tych obiektów jest bardzo wielka. Nie znam szczegółów, ale proponuję ponownie przemyśleć rzecz. Zgodnie z ustaleniami grawitacji dualnej, zapadanie się każdego obiektu powoduje malenie jego masy grawitacyjnej, nie koniecznie emisję fali grawitacyjnej. Koncepcja ta jednak na razie jest w powijakach i wymaga głębszej analizy. A wracając do doświadczenia, cykliczna zmienność natężenia pola grawitacyjnego może rzeczywiście oznaczać proces podobny do opisanego, choć nie koniecznie chodzi o czarne dziury (lub gwiazdy neutronowe) i niekoniecznie tak odległe (ponad miliard lat świetlnych). [Dlaczego tak odległe? Po prostu, odkryty efekt był bardzo słaby. Jeśli mowa o energii równoważnej masie trzech Słońc, to można wyliczyć odległość (natężenie promieniowania jest odwrotnie proporcjonalne do kwadratu odległości). Oczywiście przy założeniu a priori, że energia ta stała się energią wykrytych fal grawitacyjnych.]
     Patrząc na to inaczej, stwierdzić możemy, że masa grawitacyjna (także tego) układu maleje w miarę wzajemnego zbliżania się obiektów. Oczywiście zmienia się cyklicznie ich wzajemne położenie, a więc i natężenie pola grawitacyjnego w punkcie obserwacji – co widać w doświadczeniu (w związku ze zmianami odległości od nas, elementów układu). Ale nie znaczy to, że energia unoszona przez te fale grawitacyjne, równa jest ubytkowi masy układu. Same obiekty nie ulegają ilościowej degradacji, gdy chodzi o zawartość materii, a więc i grawitacji, którą współtworzą. Chodzi wyłącznie o rejestrowanie zmian natężenia pola grawitacyjnego. Wniosek stąd, że obiekty te znajdują się znacznie bliżej, może nawet w naszej Galaktyce. Jak widać w interpretacji, nie wzięto pod uwagę istnienia defektu masy grawitacyjnej układu, defektu istniejącego w każdym układzie grawitacyjnym i będącego wyłącznie funkcją wzajemnej odległości obiektów, niezależnie od jego stanu kinematycznego. Ten defekt masy nie ma nic wspólnego z falami grawitacyjnymi. [W intepretacji doświadczenia, masa układu po zlaniu się ze sobą jego elementów ma być mniejsza o masę równą prawie masie trzech Słońc. Równoważność tego ubytku masy stanowć ma energia rejestrowanych fal grawitacyjnych.]
     Nauka do dziś nie bardzo radzi sobie z opisem defektu masy. Dlatego rzadko się o tym mówi.  Przyczyna? Wystarczyło (bagatela) zdefiniować inaczej, bardziej naturalnie, masę grawitacyjną.  Patrz artykuł traktujacy o dualnej grawitacji.
Może paść pytanie: Czy planeta okrążająca Słońce jest źródłem fali grawitacyjnej? Niby tak, gdyż porusza się z przyśpieszeniem (dośrodkowym). Czy tu chodzi wyłącznie o zbyt słaby (dla detekcji) efekt? Ale przecież układy cykliczne nie tracą energii (dlatego są cykliczne). Układ Słoneczny istnieje już co najmniej cztery miliardy lat w niezmienionej formie, a na Ziemi istnieje życie (a więc warunki ku temu), już ok. trzech miliardów lat. Podobnie atom – nie zmienia się pomimo, że w nim elektrony okrążają jądro. A sztuczny satelita Ziemi, dlaczego w końcu opada? Opada tylko i wyłącznie wskutek tarcia o atmosferę. Gdyby nie to, krążyłby w nieskończoność. Zachowanie energii układów cyklicznych, nie ważne jakich, konsystentne jest z jednym z postulatów Bohra, który w jego czasach stanowił zastanawiające nowum.
     Jeśli więc nasze czarne (lub gwiazdy neutronowe) mimo wszystko, nieuchronnie zbliżają się do siebie (by się połączyć), krążąc wokół wspólnego środka masy, to ich układ traci energię, nie jest stabilny. Widocznie energia kinetyczna obiektów rozprasza się. Jeśli Układ Słoneczny jest stabilny przez miliardy lat, to dlaczego nie jest stabilny ciasny układ gwiazd? Istotę grawitacji nie obchodzi skala. Czy pojawia się jakaś nowa jakość? Wyjaśnieniem, chyba nawet trywialnym, mogłoby być (jeśli już mamy do czynienia z takim układem) wzajemne hamowanie ruchu przez atmosfery tych obiektów, a nie emisja fal grawitacyjnych, niosących tak ogromną energię. Ubytek masy byłby wówczas wyłącznie efektem przewidywanym przez grawitację dualną. W dodatku, jeśli miałyby to być obiekty znajdujące się dużo bliżej i mniej masywne, to także defekt masy byłby proporcjonalnie mniejszy (przy tym samym efekcie doświadczalnym). [Obniżanie się masy układu, można było wydedukować z ruchu – zagadnienie Keplera.] Doświadczenie LIGO stanowiłoby więc potwierdzenie słuszności idei grawitacji dualnej.    
     Przy interpretacji samego doświadczenia LIGO mamy gotowca – konkretny układ, poddawalny naszym symulacjom, opartym na tym, jak rozumiemy nasze życzenia poznawcze.  Dodajmy do tego, że wzajemna bliskość (Jak do tego w ogóle mogło dojść?) powoduje zjawiska pływowe. Wzajemna odległość tych obiektów jest już mniejsza od granicy Roche’a.
      Nasze czarne dziury (dziś już wiemy, że także gwiazdy neutronowe) zbliżają się do siebie okrążając wspólny środek masy. „Jeśli jednak masa układu się zmniejsza, sądząc po interpretacji, to przyciąganie wzajemne słabnie, więc powinny, przy zadanej prędkości orbitalnej, oddalać się wzajemnie, a nie zbliżać. A właściwie, układ powinien ustabilizować się” – tak na chłopski rozum. Ale to nie punkty materialne, a o domniemanej przyczynie hamowania ich ruchu, napisałem powyżej. Ten model zbliżających się czarnych dziur podsuwa analogia do niestabilnego układu elektron-pozyton (pozytonium), który po krótkim czasie anihiluje z emisją dwóch lub trzech fotonów gamma. Analogia ta nie jest jednak absolutna. Rzecz bierze się też stąd, że grawitację traktuje się jako wyłącznie przyciąganie. Czy słusznie? 
Dziś mamy szeroko nagłośniony sukces – odkrycie fal grawitacyjnych, a odpowiedni film animowany znają już wszyscy. Czytelnicy tych słów wprost obrażają się na mnie.
Miara sukcesu jest miarą oczekiwań.
Szczególnie wyraźnie to widać, tak patrząc na doświadczenie LIGO, jak i na „odkrycie” ciemnej energii (oczekiwanie na niezerowość stałej kosmologicznej). O tym było w eseju pt. Katastrofa horyzontalna.
Ale kropki nad i nie stawiam.

*Cząstki podlegające kwantowej statystyce Bosego-Einsteina, stąd nazwa. Cechą zasadniczą tych cząstek jest spin całkowity. Tym wyraźnie odróżniają się one od tak zwanych fermionów (statystyka Fermiego-Diraca), posiadających spin połówkowy (wśród nich najbardziej znane, to elektrony i nukleony). Cząstki przenoszące oddziaływania są bozonami, natomiast cząstki materii są fermionami. Do bozonów należą: przede wszystkim foton, oraz mezony.

wtorek, 14 listopada 2017

Jak zbudowane sącząstki elementarne? Czym jest ciemna materia?

     Wiemy już, jak zmienia się wraz z odległością siła wzajemnego oddziaływania punktów materialnych (po uwzględnieniu defektu masy). Dotyczy to także plankonów. Aż się prosi, by zbadać energię potencjalną ich oddziaływania w funkcji wzajemnej odległości. Rozważań matematycznych tu prowadzić nie będę. Książka będzie do nabycia chyba już w grudniu. Zamówcie pod choinkę. Zadowolimy się wykresem. To nam wystarczy w zupełności do wyciągnięcia bardzo ciekawych konkluzji. Zajmiemy się od razu plankonami, gdyż, jak pamiętamy mają one stanowić budulec cząstek, stanowić ich bazę strukturalną. Nikt dotąd o takiej możliwości nawet nie pomyślał. Cząstki (leptony) traktuje się po prostu jako cząstki punktowe (z braku laku...). Oto jak wygląda wykres energii potencjalnej wzajemnego oddziaływania dwóch plankonów w funkcji wzajemnej odległości. [Przypominam, że energia potencjalna jest funkcją położenia.]

Tutaj energię potencjalną wyrażamy w jednostkach Mc²; odległość x = r/L (r - odległość bieżąca między plankonami, a L długością Plancka). Jak widać, gdy odległość wynosi 1/2L mamy minimum (zero) energii potencjalnej. [By nie mylił punkt przegięcia – dalej od tego miejsca mamy przyciąganie wzajemne, a bliżej – odpychanie.] To nisza masy zerowej. To miejsce dla fotonów. Fotony są więc cząstkami na tyle ściśniętymi, że ich masa grawitacyjna równa jest zeru. Tak przy okazji zauważmy, że jeśli foton znajduje się w polu grawitacyjnym zewnętrznym, to traci tę zerowość i przez to reaguje na to pole – strumień fotonów odchyla się. Przewiduje to OTW. My jednak nie musimy zakrzywiać przestrzeni w tym celu. Mamy tu do czynienia z indukcją grawitacyjną (na podobieństwo indukcji elektrostatycznej – przypomnijmy sobie skrawki papieru przyciągane przez naelektryzowane ciało, przypomnijmy sobie strumień wody z kranu odchylany przez naelektryzowane ciało). Zewnętrzne pole grawitacyjne modyfikuje strukturę fotonu sprawiająć, że jego masa przestaje być zerowa. „Co za światoburcze gadanie!” Ale chyba to logiczne.
Przejdźmy do drugiego punktu: x = 3/2L. Znów mamy niszę. Tutaj „tworzą się” cząstki masywne. To oczywiście wykres dotyczący tylko dwóch plankonów -  nie zapominajmy. Ale to wystarczy, by rozważać cząstki jako układy, może nawet bardzo złożone, plankonów. Nazwałem je elsymonami (Elementary System of Matter). Od razu paść może pytanie: Dlaczego masy cząstek są dużo mniejsze od masy Plancka? Dotąd nikt takiego pytania nie zadawał, bo nie miał punktu zaczepienia dla jakiejkolwiek odpowiedzi. A teraz każdy z Was może z łatwością odpowiedzieć: defekt masy grawitacyjnej. Moglibyśmy też zapytać: Dlaczego masy cząstek są do siebie zbliżone (różnią się o co najwyżej o trzy rzędy wielkości)? Odpowiedź na to pytanie otrzymacie w książce.
Tak przy okazji, zauważcie, że minimalna energia potencjalna układu wynosi -8/27Mc². To chyba też nie przypadkowe. To trzecia potęga liczby -2/3. Czy dlatego trzecia, gdyż chodzi o przestrzeń trójwymiarową?
Tak przy okazji zauważcie, że istnieje maksimum absolutne energii potencjalnej (4Mc²). Odpowiada ono maksymalnej sile odpychania (tu energia potencjalna jest dodatnia). Bardziej plankony zbliżyć się nie mogą. Prawdziwa Przyroda nie uznaje asymptot. Tu tkwi istota zakazu Pauliego.
A teraz deser. Czym jest ciemna materia? Wiemy, że szuka ją cały świat. Wymyślałka goni wymyślałkę. A Wy już wiecie, że to nic innego jak swobodne plankony, które uwolniły się w pierwszych chwilach Wielkiego Wybuchu. Wiecej na temat tego, co się wtedy działo (od samego początku), znajdziecie w książce. W następnej notce uszczykniemy kawałek tego.







sobota, 4 listopada 2017

Wracamy do plankonów

     Zbliżymy zatem do siebie dwa plankony (nie rozważamy tu ich ruchu, a tylko rozważamy różne odległości). Zgodnie z powyższymi (naszymi) ustaleniami i bazując na dotychczasowej wiedzy, konkludujemy, że najpierw siła przyciągania między nimi rośnie, ale w związku z istnieniem defektu masy (gdy są już blisko siebie), siła przyciągania wzrasta coraz wolniej. W pewnym momencie osiąga maksimum i zaczyna maleć wraz ze zbliżniem się, maleć aż do zera. Przy dalszym zbliżaniu zwrot siły zmienia się na przeciwny. Obrazuje to wykres (dokładnie ten sam, co w notce poprzedniej):
Także tu istnieje siła maksymalna, odpowiadająca odległości równej połowie promienia grawitacyjnego. Ile wynosi? Jej wartość jest ściśle określona. 
To znamienne. Można więc przypuszczać (ponawiam to stwierdzenie), że zmodyfikowane prawo newtonowskie byłoby równoważne ogólnej teorii względności, gdyby nie uwzględniało także odpychania grawitacyjnego. Jest więc bardziej ogólne, a przy tym matematycznie jest dużo prostsze. Jeśli tak, to zakrzywiona przestrzeń nie jest bytem ontologicznym, a wyłącznie matematycznym. Zmarszczki, to przywilej tylko staruszków (i koszul przed wyprasowaniem).
A otrzymana przez nas siła Plancka... To siła zaiste ogromna, wynosi: 3·10^43 N. Przy tym nie zależy od masy ciał oddziaływujących. Mogą to być dwa pyłki kurzu, a także dwie gwiazdy (jeśli nie brać pod uwagę ich rozmiarów).  Dla porównania, dwie gwiazdy jak Słońce, gdy odległość między ich środkami równa jest 1 milion km, przyciągają się z siłą równą 26,7·10^31N (bez uwzględnienia deficytu masy).       I tak oddziaływują ze sobą te maleńkie plankony. Jak widać, grawitacja u podstaw jest bardzo silna. Kojarzy się to z tzw. energią próżni. Mamy więc jej źródło. Czy ktoś spodziewał się, że energia próżni, to energia grawitacyjna? A jednak tak by wynikało.
Ale to nie koniec. W następnej notce pogadamy o energii potencjalnej, o tym, jak zbudowane są cząstki elementarne, a nawet o ciemnej materii.









sobota, 21 października 2017

Co to jest grawitacja dualna?

Pojęcie to wprowadzone zostało w wymienionej już książce: Wszechświat grawitacji dualnej i stanowi bazę dla zupełnie nowego modelowania Wszechświata. To oczywiste, że w krótkiej notce nie można zawrzeć pełni rozumowań i wyliczeń prowadzących do konkluzji tej, że grawitacja ma charakter dualny. Na czym ta dualność polega? Z góry zastrzegam, że nie chodzi o jakiś plus i minus, jak w elektryczności. A o co? Poniżej spróbuję  przedstawić rzecz tak, by przede wszystkim zrozumiałe były przesłanki dla konkluzji o jej istnieniu. Dalsze działania i wnioski będą logiczną konsekwencją.   
Jak dojść do tego? Przede wszystkim należy uzmysłowić sobie głębszy sens pojęcia „oddziaływanie”. Jest ono wzajemne (wyraża to trzecia zasada dynamiki), co oznacza, że ciała oddziaływujące są sobie absolutnie równoważne, bez związku z ich masami. Wyraża to zresztą także newtonowska teoria grawitacji – iloczynem mas.
Właściwa definicja masy grawitacyjnej. To nie jedna z mas figurujących we wzorze Newtona, jak to wszyscy „wiedzą”, gdyż wówczas równoważność oddziaływujących ciał nie jest, przynajmniej intuicyjnie, oczywista. Dla przykładu, Kula Ziemska jest ważniejsza od przysłowiowego kamienia, wbrew temu, co przedstawia sobą trzecia zasada dynamiki.
Gdy mówimy o energii potencjalnej, mamy na myśli nasz kamień („on ją posiada”). A co z Ziemią? Łatwo dostrzec w tym jakiś konceptualny niedosyt. „A jeśli ciała mają zbliżone masy, to które posiada?” Na ogół nie zwraca się na to uwagi.  W konkluzji: nergia potencjalna jest energią wzajemnego (!) oddziaływania. Jest energią wiązania grawitacyjnego. To energia ujemna, rosnąca do zera w nieskończoności (przy zmianie wzajemnej odległości ciał). [Nie chodzi tu o wzorek mgh dotyczący warunków szczególnych pola jednorodnego i uproszczonej, szkolnej definicji. Ogólnie mowa jest bowiem o polu radialnym.]  
Zdefniujmy więc masę grawitacyjną jako masę układu. Tym spełniamy postulat (właściwie będziemy wreszcie wierni duchowi zasad dynamiki Newtona) o równoważności ciał oddziaływujących ze sobą. A jakie są tego konsekwencje?
Przypomnijmy sobie jądro atomowe. Jego masa jest mniejsza od masy rozdzielonych nukleonów, tworzących je. Tu mowa jest o niedoborze (deficycie, defekcie) masy. [Znamienne, że masy, a nie jakiegoś ładunku jądrowego. To daje do myślenia, w związku z tym, że istnienie masy oznacza istnienie (tam) pola grawitacyjnego. Już w tym kontekście nie do odrzucenia jest przypuszczenie, że grawitacja stanowi bazę dla pozostałych oddziaływań, że chyba właśnie tędy wiedzie droga do unifikacji oddziaływań silnych z grawitacją (na razie to tylko marzenie fizyków). Konkluzja ta stanowić może pierwszy krok do spełnienia tego narzenia. Czy ktoś z Was się nad tym zastanowił?]  
A jak to jest z grawitacją?  By podnieść kamień musimy zainwestować energię (tak samo, jak w przypadku rozdzielania składników jądra atomowego, które się wzajemnie przyciągają). Zatem także w tym przypadku istnieje defekt masy. [Co, nie wiedzieliście o tym? Bo nikt o tym nie mówi, bo nie ma w książkach? Wspominanie o tym wywołuje na ogół zakłopotanie.] Nie oznacza to, że masa kamienia rośnie (mc²), gdyż chodzi o energię układu: Ziemia-kamień. Im większa jest odległość między ciałami oddziaływującymi ze sobą, tym większa jest masa (grawitacyjna!) układu (bo większa jest energia oddziaływania – potencjalna). A jeśli ciała, wskutek oddziaływania, zbliżają się do siebie, to oczywiście masa grawitacyjna układu maleje. Doświadczenia ostatnie (LIGO) zdają się potwierdzać tę tezę, choć nie jest jeszcze pewne, że ich interpretacja jest w pełni poprawna. Masa obiektu otrzymanego ze zlania się dwóch mniejszych jest mniejsza od sumy mas sprzed ich fuzji. Nagle to, co wywoływało zakłopotanie, wyszło triumfalnie na jaw w obserwacji astronomicznej.
Jak już zauważyłem, masa grawitacyjna układu zależna jest od wzajemnej odległości jego elementów. W miarę zbliżania się (najlepiej) punktów materialnych, masa układu maleje. Istnieje więc taka odległość, przy której masa układu zrównuje się z masą jednego z tych punktów (dla uproszczenia nie mającego wpływu na istotę, masy tych punktów są równe – to bardzo upraszcza rachunki). Ma to miejsce, gdy odległość wzajemna równa jest połowie promienia grawitacyjnego (Shwartzschilda) jednego z nich. To tak jakby czarna dziura. Dalsze zbliżanie – masa dalej maleje, prowadzi do zerowania się masy grawitacyjnej (przy odległości wzajemnej równej ćwierci promienia grawitacyjnego), a dalsze, do tego, że masa układu jest ujemna. Te punkty odpychają się wzajemnie. Siła odpychania bardzo szybko rośnie wraz z ich wzajemnym zbliżaniem się. Osiąga nawet wartość absolutnie maksymalną. Bardziej zbliżyć się nie mogą, gdyż to byłoby sprzeczne z zasadą zachowania energii. W skojarzeniu przypomnijmy sobie zakaz Pauliego....

Uwzględnienie niedoboru masy prowadzi do modyfikacji newtonowskiego prawa grawitacji. W odniesieniu do dwóch identycznych punktów materialnych mamy:
Tutaj: duże gamma - współczynnik:  = 1 gdy mamy przyciąganie i -1, gdy odpychanie; R – promień grawitacyjny punktów; r – bieżąca odległość między punktami. Zbadanie tej funkcji F(r) prowadzi do wykresu:
Tutaj: x = r/R. Interesujące jest, że siła maksymalna równa jest:
F(max) = c⁴/4G
Siła ta równa jest tzw. sile Plancka. Otrzymać ją można na różne sposoby, m.in. bazie OTW. To znamienne, że tutaj otrzymujemy ją ze zmodyfikowanego prawa grawitacji Newtona (MNL - Modified Newtonian Law) , co warto zauważyć, drogą dużo prostszą. Czy równoważne jest ogólnej teorii względności? Nie całkiem, gdyż ujawnia możliwość odpychania grawitacyjnego, ma więc szerszy zakres działania. Sama siła jest bardzo wielka. Możecie sobie ją wyliczyć. To największa z możliwych siła przyciągania. Istnieje też największa z możliwych siła odpychania (64 razy większa od tamtej) - nie uwidoczniona na wykresie. Nie ma więc osobliwości, mamy za to wyjaśnienie (czarno na białym) głębszego sensu zakazu Pauliego.
W książce przeprowadzona jest dokładna analiza matematyczna tego zagadnienia.
W praktyce, rzecz dotyczy wyłącznie materii bardzo skondensowanej. W skali bardzo małej ogólna teoria względności nie była testowana. To samo dotyczy mechaniki kwantowej, z powodu nieoznaczoności, znacznie przekraczającej rozważane odległości.
Zauważmy przy tej okazji, że rozważaliśmy punkty materialne, nie nazywając ich po imieniu. To podejście jak najbardziej ogólne. Ustalenia nasze powinny więc obowiązywać także w odniesieniu do plankonów...
Teraz już wiecie, na czym polega grawitacja dualna. Po prostu istnieje odpychanie grawitacyjne – tym razem zdefiniowane jednoznacznie, a nie jako wydumana hipoteza.

czwartek, 19 października 2017

Ku nowemu widzeniu grawitacji

Powróćmy do przerwanego wątku, do plankonów. Jak plankony powinny oddziaływać ze sobą? Wyłącznie grawitacyjnie! Posiadają przecież masę. Elektromagnetyzm i oddziaływania silne (jądrowe), to już inna skala, rzędu 10^-15m (a nie -35). Trzeba więc na grawitację spojrzeć innym okiem. [Mechanika kwantowa już tu nie sięga. Zresztą bazę dla niej stanowią oddziaływania elektromagetyczne i powiązane z nimi jądrowe (wszystkie hadrony oddziaływują elektromagnetycznie). W dodatku mechanika kwantowa stroni od grawitacji – na ogół uzasadnia się to jej słabością w skali cząstek subatomowych, ewentualnie mówi się o tym, że wobec grawitacji nie udaje się zabieg renormalizacji.]
Powracam do konkluzji z poprzedniej notki: „powinno istnieć odpychanie w krótszym zasięgu”. Oznaczałoby to dualność grawitacji. To coś zupełnie nowego. Dlaczego „nowego”? Dlaczego w cudzysłowiu? Otóż, po ogłoszeniu przez Einsteina OTW, wszyscy jak jeden mąż rzucili się na tę nową niszę badawczą, w szczególności dlatego, gdyż kusiła interesującą matematyką (geometria różniczkowa – możliwość zakrzywienia przestrzeni), a także miała, jak się okazało, wielki potencjał heurystyczny.  Nie pomyślano nawet o tym, że można rozwinąć i zmodyfikować grawitację newtonowską, dzięki odkryciu (przez tegoż Einsteina) równoważności masy i energii. Cóż, psychologia i wybujałe ambicje. [A tak na marginesie, warto pokusić się o przypuszczenie, że Einstein poszedłby właśnie w kierunku modyfikacji teorii newtonowskiej, gdyby nie zafascynowanie nową użyteczną matematyką – geometrią Minkowskiego, geometrią różniczkową. Po prostu uległ przemożnemu wpływowi środowiska, w którym przebywał. Może to i dobrze. Dzięki temu mamy OTW, dzięki temu po stu latach coś zostało dla naszych rozważań. Ja jestem (już) poza środowiskiem i cieszę się swobodą.]
Pojawiło się mnóstwo modeli Wszechświata, a dziś kosmologia stała się już nawet modna – do tego stopnia, że... znalazła się w impasie. Niezliczona liczba kombinacji i kompilacji, różne czarne dziury, białe dziury, wieloświaty, tunele...i ładne filmy SF. O tym, że jest impas świadczy bezpośrednio to, że Przyroda przestała być (w naszych teoriach i teoryjkach) bytem jednoznacznym. Babka wróżyła – na ile? Podkreślam, Przyroda jest jedna i nie może być albo taka, albo siaka. Bo co by było z nami? Albo jesteś krową, albo teściową, albo wujkiem, czy jakimś szczurem. To by się nawet podobało kwantowcom, lubującym się w nieoznaczoności, statystyce i prawdopodobieństwach. Już mówi się całkiem poważnie o funkcji falowej Wszechświata. W tym wyścigu o laury jakoś zapomniano o tym, że teorie, jakimi posługujemy się, mają charakter lokalny, a Wszechświat jest nielokalny, jest Wszystkością. Uważam, że teoria Wszechświata powinna być deterministyczna już choćby dlatego, gdyż jest on bytem jednoznacznym, jest nadobiektem. Także to mówi nam zasada kosmologiczna.

Żeby wyjść z tego bałaganu i powrócić na właściwe tory, powinniśmy powrócić do źródeł, do fizyki jak najbardziej elementarnej. Wbrew pozorom, znajdziemy tam całkiem sporo ciekawych rzeczy (przed stu laty, w owczym pędzie ku równaniom OTW nie zwrócono na to uwagi).

Dualność grawitacji – nowy, spory potencjał heurystyczny. Na razie tylko ja go wykorzystuję i mam z tego radochę. Przekonamy się o tym (o potencjale, a nie o radosze).

Plankony

Kontynuuję rozważania poprzedniej notki. Powróciłem do nich pomimo, że w maju i czerwcu 2016 opublikowalem już nawet serię artykułów traktujących o plankonach. Teraz rzecz przedstawiam skrótowo. Poza tym, moje widzenie spraw ewoluuje, wzbogacone o ostatnie nowości i pogłębienia przemyśleń. Notki te stanowią zwiastun książki, która ukaże się w grudniu 2017.

Podkreślić należy, że nasz plankon jest ideą bardziej filozoficzną (wynikającą z możliwości usystematyzowania cząstek), niż konkretnym bytem do wykrycia. Na razie to tylko hipoteza robocza. Jeśli doprowadzi nas do wyników zgodnych z doświadczeniem lub obserwacją, skażemy ją na bycie bytem rzeczywistym (nawet jeśli dostrzec go nigdy nie będziemy mogli). Jak widać, model nasz jest falsyfikowalny. Zatem to podejście naukowe pomimo, że tak bardzo może zaskakiwać.  Tak, jak to było ponad dwieście lat temu z atomem. Jeśli plankon rzeczywiście istnieje, to wnioski wyciągnięte z jego (teoretycznego) badania, będą konsystentne ze znanymi faktami doświadczalnymi, może nawet dadzą odpowiedź na pytania dziś nie zadawane z powodu braku punktu zaczepienia. Jak się więc za niego zabrać? Przede wszystkim podajmy definicję matematyczną plankonu. Chodzi o długość Plancka i masę Plancka. 

Teraz obliczmy promień grawitacyjny (Schwrtzschilda) plankonu. Korzystamy ze znanego wzoru:
                                                                 R = 2GM/c²                (3)
Łatwo wykazać rachunkiem, że promień ten równy jest podwojonej długości Plancka. Zatem, można uznać, że Plankon jest czarną dziurą. Ale to zupełnie nieistotny szczegół (jak my to nazwiemy). Istotne, że jest źródłem pola grawitacyjnego i ściąga ku sobie kolegów, identycznych z nim. Czy wszystkie przyciągając się wzajemnie utworzą osobliwość? Gdyby tak było, to byśmy nie istnieli. [Albo sam plankon nie istnieje, ale wówczas wycofanie się z projektu byłoby zbyt wczesne, bo mamy co badać.] Zatem, jeśli istniejemy, to znak, że oddziaływanie między plankonami przebiega inaczej. Przede wszystkim raczej powinno istnieć odpychanie w krótszym zasięgu. Niech za przykład „z życia” posłuży jądro atomowe. Nukleony wzajemnie przyciągają się (oddziaływania silne), ale samo jądro nie zapada się w sobie, jest nawet nieściśliwe (jak ciecz). Dlaczego? Widocznie w krótszym zasięgu działają siły odpychania, w dodatku bardzo wielkie. Z tego samego powodu głową muru nie przebijesz (tu chodzi o odpychanie elektrostatyczne między elektronami atomu (tak w uproszczeniu).
Tę sprawę trzeba zbadać.  

wtorek, 17 października 2017

Byt elementarny absolutnie

     W początkach dziewiętnastego wieku, jeszcze na długo przed zbudowaniem przez Mendelejewa Układu Okresowego Pierwiastków (1869), zauważono istnienie stałych relacji wagowych między poszczególnymi pierwiastkami w związkach chemicznych. Już wtedy miały miejsce próby usystematyzowania pierwiastków. Na to było jednak za wcześnie. Wielu pierwiastków jeszcze nie znano. Najistotniejsza była świadomość, że taka systematyka jest możliwa. W roku 1808 John Dalton, bazując na tym, doszedł do wniosku, że w związku właśnie z istnieniem tych prawidłowości, powinien istnieć byt, najmniejszy z możliwych, reprezentujący dany pierwiastek. Najmniejsza niepodzielna część pierwiastka chemicznego. Nazwał to atomem nawiązując do filozoficznej wizji Demokryta. Wówczas atom był wyłącznie pojęciem filozoficznym i nikomu nie mogło przyjść na myśl, by próbować go doświadczalnie odkryć, ewentualnie zobaczyć.
     Dziś dostrzeżenie nawet pojedyńczego atomu jest możliwe. Zajmujemy się cząstkami subatomowymi, a szczytem osiągnięć w tej dziedzinie jest teoria standardowa cząstek. Jak wiadomo, można usystematyzować je w dwie zasadnicze grupy: leptony i hadrony. Istotna tu jest możliwość usystematyzowania cząstek. Wniosek stąd, że powinien istnieć jakiś twór, elementarny absolutnie, twór stanowiący budulec wszystkich cząstek. Do wniosku tego uczeni na razie nie doszli z powodu specyfiki metod mechaniki kwantowej, tym bardziej, że opis takiego bytu byłby deterministyczny.
     Nie bacząc na to, uznałem wniosek powyższy za słuszny, ciekaw, do czego to doprowadzi. Jeśli już byt taki istnieje, to, czy można określić jego parametry i własności? Przyjmijmy roboczo, że twór taki posiada parametry plankowskie: długość i masę Plancka. Głębiej bowiem zejść nie możemy. Chodzi o to, że parametry Plancka stanowią granicę wglądu fizyki. Określić je można za pomocą stałych uniwersalnych – znanych i mierzalnych. By zejść jeszcze głębiej, musielibyśmy znać stałe uniwersalne, nie mające nic wspólnego ze zjawiskami nam znanymi. A to przecież nie jest możliwe. Taki absolutnie elementarny twór nazwałem Plankonem. Jego średnica jest długością Plancka: L = 1,6·10^-35 m, a masa, masą Plancka:
M = 0,22 ^-7 kg. Zastanawiające, że to masa niezwykle duża, nawet jak na cząstkę. Dla porównania, masa spoczynkowa elektronu wynosi 10^-31 kg.

Powyżej założyliśmy roboczo istnienie takiego tworu, ciekawi, co otrzymamy w wyniku dalszych dociekań. 

niedziela, 8 października 2017

Skąd się bierze niezmienniczość prędkości światła?

To właściwie nie nowość dla tych, którzy czytali uważnie już pierwsze artykuły tego blogu.
Do wniosku o niezmienniczości prędkości światła, czyli niezależności jej wartości od układu odniesienia, dojść można wychodząc z prostych rozważań elektrodynamicznych. Temat ten poruszony został w książce: Elementarne wprowadzenie do szczególnej teorii względności, nieco... inaczej , która także ukazać się ma niebawem. Tu nie zadawalamy się postulatem Einsteina (po stu latach można inaczej).
Jednak fakt istnienia niezmienniczości nie oznacza jej wyjaśnienia. Skąd się bierze? Twierdzi się, i słusznie, że znaczenie tej prędkości daleko wykracza poza elektrodynamikę. Więc skąd się bierze? Odpowiedź: Z zasady kosmologicznej.
By bliżej rzecz wyjaśnić zdefiniuję prędkość ekspansji Wszechświata jako kres górny prędkości, z jaka oddalają się od nas galaktyki (te najodleglejsze). Dziś jednak na rzecz patrzy się inaczej.
Sądzi sie, że to, co dane jest naszej obserwacji, nie stanowi całego Wszechświata. Nie ma na to jednak żadnego dowodu. Jednym ze źródeł takiego przekonania jest hipoteza inflacji: „Wszechświat być może jest nawet znacznie większy, niż to, co możemy obserwować niezależnie od jakości teleskopów.” I tu pojawia się problem. Otóż temperatura promieniowania reliktowego (chodzi o prawo Wiena), odpowiada rozmiarom wnęki równym promieniowi hubblowskiemu (w zaokrągleniu ok. 15 miliardów lat świetlnych). Gdyby rozmiary Wszechświata były większe, to temperatura promieniowania reliktowego byłaby (może nawet) znacznie niższa, niż ta zmierzona. Zatem ten (automatycznie) przyjęty (prze)sąd nie jest słuszny.
Z powodu niepewności co do rozmiarów Wszechświata i na bazie OTW, nie rozważa się pojęcia prędkości ekspansji. Stosuje się pojęcie tempa ekspansji:
H – stała Hubble’a, a czynnik skali (a z kropką to pochodna względem czasu), której jednostka jest jednostką długości. Geometria Wszechświata jest jednak płaska – euklidesowa. [Tak swoją drogą, OTW ma charakter lokalny, a Wszechświat jest nielokalny. Pytanie: Czy można więc tę teorię stosować przy opisie Wszechświata? – ma swoje uzasadnienie, choć to bardzo światoburcze pytanie.]
Przyjecie rozmiarów Wszechświata (wcale nie przybliżonych) jako hubblowskie [Przybliżenie dotyczy wyłącznie pomiaru stałej Hubble’a, a nie istoty obiektywnego faktu.] daje możliwość rozważania prędkości ekspansji. Jej kresem górnym jest oczywiście c.

A teraz, z zasady kosmologicznej wynika, że prędkość ekspansji nie zależy od tego, w którą stronę patrzymy, czyli nie zależy od układu odniesienia. Jest więc ta prędkość prędkością niezmienniczą. Tu tkwi tajemnica bulwersującej niezmienniczości prędkości światła.

piątek, 6 października 2017

Jak dojść prostą drogą do niezmienniczości prędkości swiatła?

Rzecz opisana jest w książce Elementarne wprowadzenie do szczególnej teorii względności, nieco... inaczej, która ma się ukazać niebawem. Przeprowadźmy proste rozumowanie (tutaj nie miejsce na matematykę). Wiemy, że magnetyzm jest rezultatem zmian pola elektrycznego. To jedno z praw Maxwelle’a. Po prostu, jeśli naładowana elektrycznie cząstka porusza się, to obserwator, względem którego nie jest w spoczynku, stwierdza istnienie, oprócz pola elektrycznego, także pola magnetycznego. Im prędkość cząstki jest większa, tym silniejsze jest to pole magnetyczne.
Załóżmy, że ta cząstka, wraz z obserwatorem jej ruchu stanowią układ zamknięty. W nim obowiązuje zasada zachowania energii. Wynika stąd, że gęstość energii pola elektrycznego w układzie odniesienia związanym z cząstką równa jest łącznej gęstości energii pól elektrycznego i magnetycznego (w tym samym punkcie – chodzi o odległość), rejestrowanej przez naszego obserwatora. Im silniejsze jest pole magnetyczne, tym słabsze jest pole elektryczne.

Natężenie pola magnetycznego jest proporcjonalne do prędkości cząstki (o tym w dawnych komunistycznych czasach uczono w liceum – dziś mamy inne priorytety). Istnieje więc taka prędkość, przy której w układzie „nieruchomym” istnieje wyłącznie pole magnetyczne. Większa prędkość nie może być, gdyż wówczas energia pola magnetyczego byłaby większa od źródłowej energii pola elektrycznego, a to, zgodnie z zasadą zachowania energii, nie jest możliwe. Jaka to prędkość? Wystarczy porównać ze sobą wzory na gęstość energii pól elektrycznego i magnetycznego. Tak otrzymujemy najprostszą (matematycznie) drogą wzór na szukaną prędkość. Prędkość ta nazywana jest stałą elektrodynamiczną. W bardziej matematycznie zaawansowany sposób otrzymujemy ją z równań Maxwelle’a. To przecież prędkość światła. Ze wzoru:
wynika, że prędkość ta jest stałą uniwersalną, zatem nie może zależeć od układu odniesienia. Mówimy, że prędkość ta jest niezmiennicza (inwariantna). Na stwierdzeniu tym można zbudować transformację znaną jako transformacja Lorentza. To podstawowe stwierdzenie szczególnej teorii względności (STW). 

poniedziałek, 2 października 2017

Jak to jest z upływem Czasu?

  To zależy, jak na to patrzymy. Rozważając znane prawa i zasady, uczeni doszli do wniosku, że czas stanowi jedynie parametr opisowy i nie jest jakością ontologiczną. Chodzi o istnienie symetrii względem kierunku upływu czasu – tak, jak ruch w prawo jest całkowicie równoważny ruchowi w lewo. Symetria ta obowiązuje tak w matematycznym świecie newtonwskim, jak i w OTW, a także w mechanice kwantowej. Wszak świat nasz opisujemy za pomocą równań i działań matematycznych, które nie mają charakteru czasowego. Jednym z głównych błędów popełnianych dziś jest ontologizowanie pojęć matematycznych. Na przykład, energia traktowana wprost substancjalnie pomimo, że to przecież pojęcie matematyczne. Innym przykładem jest zakrzywiona przestrzeń.
   Wbrew istnieniu, zasygnalizowanej powyżej, symetrii względem kierunku upływu czasu, dla wszystkich jest rzeczą oczywistą, że wielkość potencjału grawitacyjnego w danym punkcie ma wpływ na szybkość upływu czasu (tam). To już mantra. A jednak lokalne zróżnicowanie szybkości upływu czasu, spowodowałoby niejednorodność tempa rozwoju świata we wszystkich skalach – byłby na przykład kompletny bałagan z widmami – nie stanowiłyby pewnego wskaźnika prędkości obiektów (i odległości w sensie kosmologicznym). Warto by się zastanowić nad tym. Możecie  się oburzać, ale, czy macie konkretne argumenty przeciw tym wątpliwościom?  
   Wszechświat jako calość nielokalna ewoluuje, zatem czas płynie pomimo że lokalnie prawa przyrody są niezmiennicze względem strzałki czasu. Zatem chwila późniejsza przedstawia świat, nawet ten lokalnie badany – innym. Bo przecież ewolucja Wszechświata czyni go innym z godziny na godzinę i ma wpływ na całą przyrodę w każdej skali, nawet najmniejszej. [Dlaczego miałaby nie mieć?] Z tego powodu także relacje lokalne, powoli, choć dla nas nieuchwytnie, zmieniają się. Znów mamy rozróżnienie między lokalnością układów, a nielokalnością Wszechświata. Czas istnieje więc, ale jest to tylko czas globalny, kosmiczny, czas niezmienniczy. To czas jedyny istniejący. To także czas mierzony przez nas – jesteśmy bowiem (obserwacyjnie) najdalej od Wielkiego Wybuchu. To trochę zbliża nas (pozornie) do newtonowskiego czasu absolutnego. Ten czas absolutny, to, wraz z przestrzenią (newtonowską), medium, którego istnienie zawdzięczamy ilościowemu wglądowi naszych mózgów w rzeczywistość. Globalny czas kosmiczny, to coś innego. Jest on bowiem czasem de facto, a jego istnienie wyraża fakt (zauważony już dawno) istnienia ewolucji Wszechświata.
   A przestrzeń? Ta intuicyjna „objętość”? Tę określają rozmiary Wszechświata (oczywiście nie traktowane wyobraźnią lokalną). Same rozmiary wyznacza kres górny prędkości ekspansji, czyli c . To po prostu promień hubblowski Wszechświata.

O tym poczytać będziecie mogli w książce Wszechświat grawitacji dualnej, która niebawem ukaże się.

sobota, 30 września 2017

Jak jest relacja między opisem Wszechświata, a fizyką układów będących jego elementami?

Wszechświat jest nadobiektem. 
Do opisu układów stosujemy teorie. Dziś chodzi przede wszystkim o ogólną teorię względności, mechanikę kwantową i model standardowy. Wszystkie trzy zadziwiają zgodnością przewidywań z doświadczeniem lub obserwacją. Nie znaczy to, że są adekwatne absolutnie z cechami Przyrody. Łatwo skonstatować, że wszystkie rozważane układy nie są absolutnie izolowane, że tło ma jakiś (choćby zaniedbywalny dla badacza mierzącego) wpływ. Nie chodzi tu bowiem o wynik pomiaru, lecz o sam fakt niemożliwości absolutnego odizolowania.
Wszystkie znane nam teorie mają charakter lokalny. W każdym przypadku istotną rolę w opisie odgrywa podmiot – badacz. Do tego sprowadzają się doświadczenia – tak fizycznie przeprowadzalne, jak i myślowe („co widzi obserwator”).
A Wszechświat? Z założenia jest Wszystkością. Dla niego nie istnieje otoczenie. Jest rodzajem absolutu, powiedzmy: globalnością. Dla każdego obserwatora jest dokładnie tym samym bytem. Na tym polega jego nielokalność, powiedziałbym: niezmienniczość.
Czy zatem stosowanie teorii immanentnie lokalnych służyć może pełnemu opisowi Wszechświata? Oczywiście, sporo można uszczyknąć, ale pełnego opisu uzyskać nie można. Weźmy chociaż przewidywane przez mechanikę kwantową splątanie, oznaczające nielokalność. Czy to dotknięcie absolutu?
Zatem, sądząc po tym, dzisiejsza kosmologia bazująca na ogólnej teorii względności, wraz z rozpaczliwymi próbami kwantowania Wszechświata, z góry skazane są na niepowodzenie.

Właśnie ukazać się ma książka pt. Wszechświat grawitacji dualnej. Tam podjęta została, między innymi, arogancka próba pokonania powyżej przedstawionej przeszkody konceptualnej, wobec której dzisiejsza nauka pomimo medialnej dumy, jest bezradna. Książka ta jest rozwiniętym zbiorem artykułów opublikowanych na tym Blogu.

sobota, 17 czerwca 2017

Wydaję książkę

   Za kilka miesięcy ukaże się książka stanowiąca w znacznej części zbiór artkułów opublikowanych na tym Blogu. Przyszedł czas i na to. Wersja książkowa jest oczywiście dużo bogatsza  Zawiera dodatkowo  treści tutaj nie przedstawione, a same artykuły zostały wzbogacone o nowe przemyślenia i uzupełnione o wyniki najnowszych badań. To książka obszerna, liczyć będzie ok. 900 stron w formacie B5. Poniżej zamieszczam wybrane cytaty z tej książki. 
Jej tytuł:
Wszechświat grawitacji dualnej 

Z Wprowadzenia:
     Rzecz zaczynam od podstawowych zagadnień kosmologicznych stwarzając tym tło dla rozważań dotyczących grawitacji dualnej, którym poświęciłem kolejne artykuły części pierwszej (Cz. I. „U źródeł”). Przy omawianiu bazy kosmologicznej dla tych zagadnień, zaakcentowałem przy tym nieco odmienne spojrzenie na klasyczne już kwestie. W szczególności, przyjąłem zasadę kosmologiczną za bazę dla dociekań. Z niej wywodzę znaczną część twierdzeń, nie koniecznie mieszczących się w systemie przyjętym dziś. Ale przede wszystkim przedstawiam tu swą koncepcję grawitacji dualnej, dziś nieznaną, będącą wynikiem dość światoburczych przemyśleń, by konfrontować ją z tym, co wnosi empiria – z niezłym skutkiem. 
     Część druga (Cz. II. „Wszystkość”), poświęcona jest nowemu spojrzeniu na kosmologię. Bazuję tu oczywiście nie tylko na znanych faktach obserwacyjnych. Także na koncepcji grawitacji dualnej, która siłą rzeczy i w istotnej mierze modyfikuje modelowanie Wszechświata. Omawiam tu szereg zagadnień podstawowych, konfrontując swój system, bazujący na zasadzie kosmologicznej i grawitacji dualnej, z obowiązującym dziś. Preferuję (i uzasadniam) cykliczność zmian Wszechświata, uwarunkowaną przez cykliczną (moim zdaniem, z dogłębnym uzasadnieniem) zmienność inwariantu c. Wskazuję na (nawet) spójność mojego systemu z danymi empirycznymi. [W ramach tych poczynań zszargałem nową świętość kosmologii: ciemną energię – wraz z przedstawieniem wizji alternatywnej, w tym modelu matematycznego, o zgrozo, zgodnego z obserwacją.] 
     W części trzeciej (Cz.III „Powrót do żródeł”), zamykam krąg dociekań. W części tej omawiam zagadnienia bardziej konkretne (czarne dziury, kosmogonię galaktyk), oraz zagadnienia wiążące fizykę skrajnych małości z tym, co stanowi o takich, a nie innych cechach Wszechświata jako zintegrowanej całości i Wszystkości. Sporo uwagi poświęcam tu cząstce neutrino, modelując ją (na bazie grawitacji dualnej) w bardzo specyficzny, nieznany dotąd sposób. Wynik tych badań zbieżny jest z ustaleniami emprycznymi.
     Część czwartą: „Pozostałości” poświęciłem treściom uzupełniającym, kończąc ją, to wprost naturalne, esejem: „Pofilozofujmy o podstawach fizyki”. To bardzo ważne, zważywszy na polemicznośc treści całego dzieła.

Zasada Kosmologiczna
     Mikołaj Kopernik (1473 – 1543), pracą swą dokonał przewrotu epokowego w sposobie myślenia, stworzył bazę dla rozwoju nauki uwolnionej z teologicznych imperatywów i twierdzeń nie popartych empirią, sprawił, że przyrodę zaczęto postrzegać jako byt obiektywny. Zasada kosmologiczna jest tego wyrazem dobitnym, dlatego często utożsamia się ją z osobą Kopernika, choć w sposób bardziej jawny i dosadny jej sens wyraził Giordano Bruno, który, jak wiadomo, na mocy wyroku Świętej Inkwizycji, w roku 1600 spalony został na stosie. Cóż, prawdziwe idee są na ogół niebezpieczne dla swych głosicieli. Czy tylko 400 lat temu? A fałszywe? Są niebezpieczne dla wszystkich ludzi. Ale za to wygrywają w głosowniu. Niech żyje demokracja!

Zasada kosmologiczna
   ...warto zauważyć, że wspólnota cech fizycznych materii pomimo znacznego wzajemnego oddalenia obiektów i pomimo istnienia zmienności, sugeruje, że kiedyś dawno temu wszyscy byliśmy razem, a przy tym czas dla wszystkich płynie jednakowo. Wszak rozwój z zachowaniem identycznych cech rozproszonej materii (pomimo rozproszenia) wymaga jakiegoś pierwotnego uzgodnienia, może nawet samouzgodnienia całości. Cała materia powinna mieć wspólną historię. Stąd wniosek, że tempo rozwoju wszędzie jest jednakowe (co nie znaczy, że nie może się zmieniać (pozostając jednakowym wszędzie). Wniosek, że wszyscy, kiedyś, dawno temu, wszyscy byliśmy razem i tworzyliśmy coś bardzo małego w porównaniu z tym, co dziś widzimy, jest więc w pełni uzasadniony.
Ktoś by mógł stwierdzić, że nie chodzi o samouzgodnienie, lecz o kreację Wszystkości przez obiekt transcendentalny i kropka. A jak On powstał? W jakim  celu? Czy przy tym powołał do życia czas? W jakim momencie nieczasu stworzył się czas?... I wszstko wyłącznie po to, by rozpleniła się jakaś szkarada, której cechy zwierzęce są w nieustającym konflikcie (i na ogół wygrywają) z istotą intelektualnej refleksji, z bezinteresowną ciekawością świata postrzeganego w kategoriach dobra, z empatią i tolerancją? To już manowce.
    Dawno temu, wszyscy razem, byliśmy więc (jako materialne istnienie) czymś stosunkowo małym. A dziś? Odległości są ogromne. W takim razie ma miejsce ekspansja. Oczywiście to jeszcze nie wniosek. To jedna z opcji. Kurczenie powszechne też wymaga czasu, zmienności, a jeśli przy tym ma miejsce, to wcześniej musiała zachodzić ekspansja (w związku ze wspólnotą cech i koniecznością uzgodnienia). W tej sytuacji wprost narzuca się myśl o cykliczności Przyrody. Tak sądzili już starożytni (ci najdawniejsi).

Gęstość Wszechświata
     Dziś, jak już powyżej zauważyłem, przyczyn samego Wybuchu upatruje się w kwantowej mikrostrukturze bytu, w energii próżni, uznanej za fakt nie podlegający dyskusji, i jej fluktuacji ni stąd ni zowąd, która miała prowadzić wprost do Wielkiego Wybuchu. Wtedy właśnie czas rzekomo zaczął swe istnienie (A co było wcześniej?). „Najpierw (tuż po starcie) bieg wydarzeniom nadała fluktuacja jakiegoś pola inflatonowego, istniejącego dzięki koncepcji inflacji, następnie do roboty wzięła się grawitacja (gdy to coś już ciałem się stało), której istotą jest wyłącznie przyciąganie, z tym, że samemu Wszechświatowi (wyłącznie) wbudowano chip odpychania (ciśnienie wytworzone przez „pył”), a potem, stosunkowo niedawno, reaktywowano pomyłkę Einsteina, czyli stałą kosmologiczną i skojarzono go z „wynalazkiem” ciemnej energii...” Mętlik? Przyroda jest tym bardziej skomplikowana, im bardziej jej nie rozumiemy.
 
   Dziś powszechnie bazuje się na równaniu Friedmanna (z uwzględnieniem stałej kosmologicznej i ciemnej energii) i na aktualnej wiedzy o mikroświecie (mechanika kwantowa), a nieszczęsna „płaskość Wszechświata” stanowi wynik obserwacji. Czy coś nie tak? Także nadbudowa matematyczna pretendująca do roli bazy, nawet absolutnej i argumentacja na niej oparta, ma tu swą niepoślednią (jeśli nie zasadniczą)  rolę. Czy tak być powinno? Chyba raczej nie. Skutek nie powinien poprzedzać przyczyny. Przyroda nie musi dostosowywać się do wymowy równań wymyślonych na miarę ograniczonych przecież możliwości człowieka. 

Grawitacja Wszechświata
  Oczywiście cząstkami i ich oddziaływaniami, zajmuje się, z dużym powodzeniem, mechanika kwantowa. Jednak także tu są problemy. W obliczeniach z zastosowaniem kwantowej teorii pola stosuje się procedurę renormalizacji. Okazuje się, że grawitacja nie poddaje się temu zabiegowi. Już wcześniej wyraziłem sąd, że dualna grawitacja rzecz tę umożliwi. Problemem jest też to, że skwantowanie ogranicza eksplorację w głąb z powodu właściwej mu nieoznaczoności, a w jej ramach fluktuacji tym większych, im schodzimy głębiej w badaniach struktury materii; fluktuacji, głębiej, nawet większych, niż rozciągłość przestrzenna układów, bytów danych opisowi. Taki elektron, na przykład, (tymczasowo?) uznano za byt punktowy, bo cóż z nim robić, jeśli, choćby nieoznaczoność położenia, pożera go w całości. O strukturze w ogóle nie ma mowy.  W dodatku rzecz przypieczętowuje paradygmat „obserwabli”, na którym zbudowana została mechanika kwantowa.
   Powrócić do determinizmu? Jeśli już tak, to chyba dlatego, gdyż gdzieś tam najgłębiej, u podstaw, w świecie dualnej grawitacji, mechanika kwantowa ginie nieoznaczonością ogromnych fluktuacji. Á propos, ta nieoznaczoność, wraz z jej fluktuacjami, do których prowadzi, nie stanowi obiektywnej cechy przyrody, lecz granicę wglądu, a więc także granicę zakresu teorii – moim skromnym zdaniem. Niżej mamy deterministyczną grawitację. W dodatku grawitację, którą opisać można w kategoriach korpuskularności, dzięki istnieniu bytu elementarnego absolutnie (utożsamianego z plankonem). A to oznacza kwantyzację (dyskretność, nieciągłość). Nazwałem to drugą rewolucją kwantową. Oczywiście chodzi nie o kwantową grawitację w dzisiejszym wydaniu, będącą na razie tylko i wyłącznie istnieniem w postaci nazwy. Gdzieś tam głęboko, u podstaw bytu, króluje wyłącznie grawitacja (dualna). Na mechanikę kwantową, znaną nam, tam nie ma już miejsca. Świat oddziaływań elektromagnetycznych pozostał gdzieś daleko w górze.
   Jednakże tam, gdzie mechanika kwantowa funkcjonuje, odwrót (rezygnacja z niej) byłby rezygnacją z osiągnięć niewątpliwych i potwierdzonych doświadczalnie. Tam mechanika kwantowa pozostanie wspaniałym narzędziem badawczym.
     Nic dziwnego, że jak dotąd nie ma jednoznacznych (tym bardziej zgodnych z doświadczeniem), wiążących wyników badań dotyczących skali skrajnych małości, a teorie dzisiejsze, choć zadziwiają pomysłowością, w punktowej nieskończoności, mijają się ze sobą (i z prawdą).

      Chwalebną rolą matematyki jest to, że gdy zaczyna nas zwodzić nieskończonością wariantów, to znak, że nie tędy droga. To najlepszy wskaźnik, między innymi słuszności założeń wstępnych. Fizyki realnego świata należy poszukiwać gdzieś indziej. Moim (więcej, niż) skromnym zdaniem, kluczem do jednolitej teorii pola jest grawitacja dualna, przy tym matematyka, której wymaga jej opis powinna być dużo prostsza. Dla niektórych (rzemieślników) to wada.  

     W pracy tej, jak już wspominałem niejednokrotnie, podjęta została próba koherentnego opisu Wszechświata na bazie newtonowskiego prawa grawitacji (zmodyfikowanego), wraz z uwzględnieniem efektów przewidywanych przez szczególną teorię względności. Możliwe to jest dzięki stwierdzonej obserwacyjnie płaskości geometrii Wszechświata, która, sądząc po określonych argumentach, jest cechą właściwą mu w sposób obiektywny. „Dziwny kolaż absolutnego czasu z jego względnością” – ktoś by powiedział. Ale to nie prawda. Chodzi o coś zupełnie innego. Otóż mam na myśli (być może tymczasowy) powrót do oddziaływań (sił), zastępujących zakrzywioną czasoprzestrzeń. To „siłowe” podejście, jak już przekonaliście się dzięki lekturze pierwszych artykułów w odniesieniu do skal (prawie) nieskończonej małości, otwiera nowe możliwości. Na przykład pozwala na wprowadzenie bytu absolutnie elementarnego, a dzięki temu daje szansę opisu struktury cząstek – rzecz ta dotąd była poza zasięgiem możliwości nauki. Daje to szansę na opis tej podpercepcyjnej rzeczywistości, bardziej spójny ze znanymi nam faktami przyrodniczymi, w dodatku opis na bazie praw znanych i stosowanych z pełnym powodzeniem od dawna. Przyroda jest jedna, a jej cechy obiektywne nie zależą od skali rozmiarowej. Uważam, że wbrew powszechnemu mniemaniu, paradygmat zasadniczej odmienności cech mikroświata wobec cech świata naszej bezpośredniej percepcji, nie jest słuszny, może nawet jest pochopny, pomimo odmienności środków opisu. Świadczyć by o tym mogła zasada korespondencji, której stosowanie pozwala na formalne odniesienia miedzy różnymi skalami (mechanika klasyczna – mechanika kwantowa – mechanika relatywistczna). Ta odmienność środków opisu nie ma nic wspólnego z bazą ontologiczną (...) , zgodnie ze zdaniem zaakcentowanym wyżej tłustym drukiem. Czymś innym jest obiektywna rzeczywistość, a czymś innym jej opis siłą rzeczy bazujący na empirii, na cechach postrzegawczości badacza i możliwościach technicznych pomiaru. Mieszanie ontologii z epistemologią dziś jest normalką. Czy tak powinno być?

Oscylacje Wstęp
     Cechą układu zamkniętego jest między innymi to, że spełniona jest w nim zasada zachowania energii. Jeśli zachodzą w nim nielokalne zmiany, to zmiany te mają charakter cykliczny. Takim zamkniętym układem  jest Wszechświat (traktowany jako Wszystkość). Jeśli się więc zmienia – co do tego nie ma wątpliwości, to jego zmiany globalne mają charakter cykliczny. Już to, nie licząc rozlicznej argumentacji bazującej na obserwacji, uzasadnia tezę o cykliczności zmian Wszechświata. Zatem Wszechświat oscyluje, nawet jeśli nie chcą na to przystać uczeni (tym gorzej dla Wszechświata).

Oscylacje 1.
     Oczywiście dziś cechy Wszechświata zgłębione są w stopniu pozwalającym na to, by następne pokolenia miały jeszcze sporo do zrobienia. Czy zechcą się tym zajmować zamiast szykować dzidy do polowania na szczury i jaszczurki, bo zwierza już nie zbędzie? [Wtedy też postawa wyprostowana nie będzie biologicznie korzystna. Najbardziej ucierpią koszykarze. Mi to nie grozi. Swoją drogą, wszyscy jesteśmy równi...na podłodze.]

     Reasumując stwierdzić możemy, że nie będziemy chyba czekali w nieskończoność by wreszcie doszło do zatrzymania się ekspansji i rozpoczęcia zapadania się...Tym bardziej, że, sądząc po tym co się dzieje na świecie, jesteśmy już dość blisko zapaści. Co będzie „u kresu dni?” W Pismach Świętych różnych religii wyrażenie to często powraca. Czy starożytni coś wiedzieli? Widocznie znali lepiej, niż my ludzką naturę. A fortuna kołem się toczy. Nie dziw. Cykliczność jest cechą powszechną całej przyrody. Ta cykliczność, fizycznie, związana jest być może z niezgłębioną dziś topologią Wszechświata. Tym sądem skwitować można naszą (a właściwie moją) niewiedzę. Pocieszam się, że nie jestem osamotniony w swych poszukiwaniach. Weźmy choćby słynną już „ciemną energię”, będącą nazwą rzeczy, na której istnienie wskazuje określona interpretacja pewnych specyficznych danych obserwacyjnych (Patrz szczególnie artykuł: „Katastrofa horyzontalna B („Twierdzenie TET. Ciemna energia? To nie to”), rzeczy zupełnie dla astrofizyków niezrozumiałej. Najważniejsze, by ta niezrozumiała rzecz miała swoją nazwę. Wtedy (szczególnie dla dziennikarzy) będzie rzeczą oczywistą. Jak widać, niewiedza nie jedno ma imię. Tu warto przestrzec przed próbami, podejmowanymi (na ogół) bezwiednie, podporządkowywania Przyrody naszym potrzebom poznawczym, narzucania Przyrodzie cech wymyślonych przez nas. Wszak kognitywność nasza, z natury rzeczy jest ograniczona. Z całą pewnością nie pomoże nawet najdziksze pragnienie zgłębienia, pełnego i natychmiastowego, Jej tajemnic, nie pomogą najchytrzejsze zabiegi (i wybiegi) naszych myśli, nie pomoże najbujniejsza wyobraźnia. Wszystko ma swój czas (napisane w Biblii). Tak więc jedni miotani dziką żądzą poznania, nawet wynaturzają Naturę swymi myślami, by uczynić Ją zrozumiałą (...). Czy to grzech? A inni, znakomita większość? Ci mają nie mniej człowieczą przyjemność w niemyśleniu. Mogą więc się pławić w hedonistycznym samouwielbieniu oddając się atawistycznej konsumpcji, zaprogramowani na nieświadomość tego, co właściwie robią na tym padole, na wiarę we Wszechmogącego, który dla nich... Najważniejsze, by oddawali swe głosy na tych, którzy chcą nimi rządzić, a mogą, gdyż są tacy sami jak oni. Na tym polega ich przewaga nad zwierzętami. O, przepraszam, mają też kość gnykową, sprawiającą, że mogą artykułować swą głupotę. A ci pierwsi (socjomaci)? Właściwie niewiele się różnią od tamtych. Po prostu walka o byt na różnych arenach. Ale cyrk jest jeden i oczywiście kołem się toczy. 

     Prosta proporcjonalność energii potencjalnej do czasu byłaby zresztą dość kłopotliwa, gdyż to implikowałoby stopniowe zmiany tempa jego upływu (przy założeniu, że Wszechświat oscyluje). Tempo upływu czasu, być może nawet asymptotycznie, malałoby wówczas do zera. Musiałoby to jednak trwać nieskończenie długo, a to byłoby sprzeczne z tym, że wielkość Wszechświata jest ograniczona (fakt Wybuchu), a przede wszystkim sprzeczne z założoną (i w pełni uzasadnioną) cyklicznością.
    Zerowe tempo oznacza właściwie brak upływu czasu, czyli jego nieistnienie, a to oznacza przecież nieskończoną statyczność absolutnego niedziania się. Musiałby więc Ktoś sam osobiście wybrać moment w ponadczasowym dzianiu-niedzianiu się, w czasie-nieczasie, moment-niemoment, w którym „jak coś nie pie...nie” (jak na wojnie)...Czy ta teologia coś wnosi do sprawy? Czy nie lepiej poszukiwać, jak to człowiek naprawdę potrafi, a nie iść na łatwiznę zwalając na Boga Bogu ducha winnego, na Jego barki, całą swą niemoc wraz z brakiem cierpliwości? To nawet grzech wciąż tylko prosić, żądać i oczekiwać. Ale dać Mu coś – nigdy. Ofiary z owieczek, grosiki na tacę, biczowanie się? Po co Mu to? To przecież łapówka, korupcja. Handlować z Nim? Chyba by poniżyć Go przez sprowadzenie do poziomu ludzików. A ci, którzy pośredniczą w kontakcie? Kto? Pedofile? 

Oscylacje 2.
...Skąd się więc wzięła energia na to, by Wszechświat ekspandował i na to, by temperatura (powiedzmy, że średnia) była w tym momencie najwyższa w historii, sądząc po oszacowaniach (nie moich), rzędu 10^28K? To już wiemy. Z energii potencjalnej odpychania grawitacyjnego na samym początku.
      Bynajmniej nie z energii próżni. Ta byłaby nawet ewentualnie do przyjęcia, bo przypomina fizykę (pod warunkiem, że chodzi tu o prozaiczną grawitację). Dziś aż się roi od znacznie bardziej egzotycznych wymyślałek, oczywiście przyjmowanych przez świat nauki z nabożną powagą, a przez media z orgastycznym entuzjazmem; wymyślałek nie bazujących na fizyce, lecz na matematyce, na niestrudzonych kombinacjach z równaniami mającymi z rzeczywistoscią tyle wspólnego, co nic. Tak, magia deifikacji nauki, w szczególności matematyka odziana w mistykę. Zaiste pitagorejska tradycja (sprzed dwóch i pół tysiąca lat). Nie tu miejsce na przykłady. W sieci jest aż nadto. Nie tylko w sieci, także w świątyniach nauki.

     To na razie skromny wstęp, bardziej zbiór przesłanek, niż konkluzje. Tylko wstęp do bardziej zaawansowanych studiów o charakterze ilościowym. Tu warto zaznaczyć, że dotąd nikt nie pokwapił się z podjęciem próby takiego opisu (z braku danych). Ja mogłem tylko dzięki temu, że wcześniej wpadłem na pomysł dualnej grawitacji (wzrost masy grawitacyjnej).
    Również dzięki temu, że jestem niezależny i piszę co myślę.  Gdybym pisał wyłącznie to, co inni chcą czytać, to co bym tym wniósł? Jeszcze jedno powtórzylstwo? Jeśli ktoś chce czytać dla potwierdzenia tego, co wydaje mu się, że wie, to to, czego nie wie, nie może go interesować. Kto by czytał jakiegoś anonima? Na jedno wychodzi. Wolę już, by nie czytali tego, co rzeczywiście mam do powiedzenia. Osobiście nie lubię wyważać otwartych drzwi i paplać cudzesy. Większość właśnie w tym się lubuje (i na tym zyskuje).

     Z czego więc mogą tworzyć się cząstki? Zgodnie z przyjętym przez wielu sądem, z „niczego” (energia próżni, pola i cząstki Higgsa, cząstki X...). Znany nam byt materialny wyłonił się więc w pewnym momencie (Dlaczego w tym momencie, a nie w innym? Pytanie nad wyraz uciążliwe), w gruncie rzeczy z próżni. Czy to bardziej naukowe? Z całą pewnością: tak. Czy bardziej koherentne?... W dodatku, jakby za sprawą wypowiedzianego zaklęcia: „niech się stanie”, to nagłe rozszerzanie się z punktowej nicości, umiłowane zresztą przez teologów (Uwaga!), miało miejsce w „niemiejscu” i w „nieczasie”, bo przestrzeń i czas właśnie zaczęły istnieć zaistnieniem osobliwości, która potężnym (jakie to względne) wybuchem uczyniła faktem całą tę wszystkość. Papier to najwspanialszy wynalazek [Nawet jeśli dziś cierpieć musi ekran. Klawiaturę to nie obchodzi.]
     Ileż ciekawych wniosków wyciągnąć można z tak niewielu przesłanek. Świadomy jestem co mnie czeka, nawet ze strony tych najbardziej liberalnych, pomimo, że nie chodzi tu o żadne szyderstwa. Wiem także co mnie czeka w reakcji na moje konkluzje merytoryczne. „Poważne zastrzeżenia” wobec moich ustaleń, to rzecz normalna i jak najbardziej słuszna, w imię sceptycyzmu naukowego, który także mnie pobudził do przemyśleń. Mimo to pozwalam sobie postawić na swoim, choćby przez to, że jestem pedagogiem, a wszystkie te moje „fantazje” mają dość spory potencjał heurystyczny.     
     Podejście zastosowane w tej pracy stanowi też alternatywę dla metafizycznych (w moim skromnym odczuciu) koncepcji, które dziś (być może „z braku laku”) przyjmowane są ze zrozumieniem, choć ze świecą pod chalogenem należałoby szukać tych, którzy naprawdę rozumieją w tym coś poza wyrafinowaną matematyką. „Alternatywę” – już się niczego nie boję.
     Nawet ci, najświatlejsi, dla których żywię niezmącony szacunek, wolą tłuc się po manowcach nieoznaczoności, co wymaga niebywałego hartu ducha i mnóstwa wyobraźni twórczej, by wykombinować z tego coś, co się trzyma kupy dla tych, którzy przyjmą z namaszczonym zrozumieniem wszystko. Ale to naturalne, nie może być inaczej. Nie widzę więc przyczyny opisywania w szczegółach różnych płodnych (płonnych) i zwariowanych pomysłów, które prowadząc do nikąd są motorem postępu (inni zrobili to przede mną, a ja nie widzę bym miał szansę konkurować z nimi, szczególnie z ich entuzjazmem). Bo prawdziwej oceny teorii dokonać można tylko wtedy, gdy istnieje alternatywa (czy już zaistniała?): model konkurencyjny. W nauce nie ma prawd objawionych, nie ma też monopolu na Prawdę, nawet jeśli na danym etapie określone doktryny uznane są przez społeczność naukową za słuszne... tylko dlatego, gdyż nie było w określonym czasie lepszych pomysłów. Całe szczęście dziś scholastyka i skostnienie, nie są zbyt modne w fizyce. A co jest modne?... 

Inflacja 1
     Dziś „boskość” emanuje z radia pt. Muchomor sromotnikowy, a w szkołach – z czerni głównych celebrytów wychowania i edukacji, z tamtą boskością nie mając nic wspólnego. Niektórzy celebryci mają za to boskie używanie (młodzież się garnie do Bozi). Nibirianie wiedzą dlaczego lepiej nie ujawniać się pomimo, że u nas w Polsce jeszcze nie jest tak źle. [Z jednej strony antyaborcja ratuje poczęte życie przed kobietami (niech sobie głupie protestują), a z drugiej, uchwala się, że dzień pierwszy maja ma być dniem konia – w  wyniku sejmowej debaty na temat chwalebnej roli konia w historii Polski. Gdy kiedyś przed ponad czterdziestu laty uczyłem fizyki w liceum, otrzymałem przydomek Koń. Dziś, po latach jestem dumny ze swych uczniów.] Chyba jednak Nibirianie myślą przede wszystkim o czarnej sotni z księżycowym sierpem (i bez młota), zalewającej Europę, która dla poprawności politycznej udaje, że jest ślepa, więc rozsądek nawet pisany Brajlem jest dla niej nieczytelny. A może (Europejczycy z tą czarną) mają jakiś wspólny cel? Dziwny jest ten świat. Wolę inflację, a Nibirianie wiedzą dlaczego mi nie do śmiechu.

Czarne dziury
A tak wracając do nazwisk, mamy trzy (na razie) etapy w poszukiwaniach prawdy. Najpierw Newton odkrył prawo przyciągania grawitacyjnego (nieskończoność w głąb), potem Einstein odkrył równoważność masy i energii. To był poważny krok naprzód – kolejny etap wtajemniczenia. Już wtedy można było więc odkryć dualność grawitacji na bazie innej definicji masy grawitacyjnej i oczywiście uwzględnić (bardziej konsekwentnie) istnienie niedoboru masy (grawitacyjnej). Ale nie zauważono tego. Było wtedy jeszcze za wcześnie (chyba przede wszystkim z powodów mentalnych). Mocniejszą motywację stanowił bowiem zachwyt nad geometrią Riemana i Łobaczewskiego (w pełni uzasadniony jako matematyka) – zakrzywienie przestrzeni będącej bytem autonomicznym. Nieskończoność w głąb nie była głównym motywem przemyśleń. Po prostu, w pewnym momencie wszystkim zawładnęli zawodowi matematycy i tak już pozostało. Dla nich realia przyrodnicze są tylko nadbudową, którą poddać można, wprost niefrasobliwie, niezliczonym manipulacjom. Nic dziwnego, że przy opisie grawitacji  w dalszym ciągu obowiązywała (właściwie do dziś obowiązuje) „nieskończoność w głąb”, syngularność (choćby o rozmiarach plankowskich – główny nurt uwielbia kompromisy), pomimo niekonsystencji tej syngularności z zakrzywioną przestrzenią, pomimo sygnału dość wyraźnego, że jest inaczej: grawitacja nie poddaje się renormalizacji. Ale cóż, sto lat musi upłynąc. A dziś (właśnie minęło sto lat), sądząc z moich nagannych popełnień, mamy byt elementarny absolutnie, tu utożsamiany z plankonem, mamy więc skwantowanie (dyskretność) grawitacji, mamy odpychanie grawitacyjne (w bardzo krótkim zasięgu), mamy grawitacyjne wyjaśnienie zakazu Pauliego, mamy Wszechświat dualnej grawitacji – to po trzecie. Czy to trzeci etap wtajemniczenia? Chyba, że ktoś uzna mnie za czubka. Wtedy, w pewnym ważnym przybytku spotkam podobnych sobie. Dziwnie przypomniał mi się Friedrich Dürrenmatt.         W międzyczasie fizycy stali się matematykami, znakomitymi warsztatowo. Może któryś z młodych czytając tę książkę uzna za słuszne podjęcie wyzywania? A może któryś z matematyków wyniucha szansę dla siebie? Jako matematyk tylko tak może zarobić Nobla. Powinien, kto pierwszy ten lepszy, gdyż historia lubi się powtarzać. 
     Sporo dziś jest hipotez i pomysłów (nie wyłączając moich), tworzących „drugi obieg naukowy” lub, co na jedno wychodzi, fantastykę naukową. Są one swoistym konkurentem dla... bezkonkurencyjnego oficjalnego, akademickiego nurtu badań i dociekań. Bo w nim nie wszystko jest OK. Naukę przecież uprawiają ludzie wraz z całą psychologiczną nadbudową tego socjologicznego zjawiska. A jednak Nauka w akademickim wydaniu zyskała rangę absolutnej wyroczni, a doktorat, niezalażnie od jego merytorycznej wartości (nierzadko wprost żenującej) jest równoważny nobilitacji o dużym znaczeniu socjologicznym. Wraz z tym Akademia posiada niewątpliwą przewagę tym, że do jej dyspozycji pozostają ogromne środki, a także monopol na badania i możliwość ich utajniania. Militarystyczna maszynka nakręca cały ten interes. Także służą jej wiernie media, z entuzjazmem nagłaśniajace wszystko, co wypływa z szacownych murów akademickiej wyroczni. W roku 1951 odkryto, że można wykryć raka jeszcze w bardzo wczesnym stadium przedpatologicznym (dziś nie wykrywalnym), zwykłym rutynowym (i tanim) badaniem krwi. Profesora lekarza, Ernesta Villequeza (Fr.), który to odkrył, w wyniku powtarzalnych badań naukowych, stłamszono i wyśmiano. Do dziś o metodzie tej lekarze nie mają pojęcia. Ważniejsze są krociowe zyski, wpływy za „leczenie” truciznami i napromieniowaniem. Przemysł wytwarza drogą aparaturę, koncerny farmaceutyczne produkują trucizny... dla ratowania ludzi. O pracach (m. in. książkach) profesora było głucho, a główny nurt nauki (i mediów) z pogardą odrzucał nawet możliwość czytania tych prac. Co z witaminami  C, D, K2, A, itd. mogacymi ratować życie, między innymi zapobiegając rozwojowi nowotworów, a we właściwym dozowaniu, nawet lecząc raka? Dziś nawet lekarze (szczególnie o witaminie K2) nie wiedzą, bo ich się nie uczy tego w szacownych akademiach medycznych. Naturalnych środków nie można opatentować... A co się dzieje z cholesterolem i statynami... Ile istnień ludzkich można było uratować... Co nam to przypomina? 
     Ludzie prowadzący swoje badania poza ośrodkami akademickimi nie są w najlepszej sytuacji, choćby tym, że szansę na opublikowanie wyników w periodykach naukowych i upowszechnienie ich tak, by stanowiły część dorobku nauki, są wprost zaniedbywalnie małe w takim samym wymiarze, co grawitacja wśród atomów. Szanse tym mniejsze, im wyniki tych prac są bardziej doniosłe – pomimo istnienia internetu. Jednak właśnie ci mają dużo większe szanse pójść inną, nieprzetartą drogą, nawet jako „dyletanci”. Na ogół są samotnikami, a nie członkami finansowanych przez państwo (z kieszeni podatników), poważnych zespołów badawczych. Wydatki te trzeba uzasadnić. Istnieje więc całkiem realna możliwość preferowania i nagłaśniania (przez media) także poglądów (i wyników) o wątpliwej wartości. Rzecz dotyczy także nagród Nobla, nie zawsze słusznie przyznawanych, nie tylko tych pokojowych. Także metafizyka wraca do łask – pod płaszczykiem napuszonej naukowości, którą bezwiednie wspiera odpowiednio zaawansowana matematyka.
   Zawsze tak było. A jeszcze w dodatku te nasze „czasy schyłku”... Postmodernizm? Sciencezoteryka? Naukowa mistyka?... Wystarczy iść do kina. Przeważają filmy o wampirach, duchach, wilkołakach i czarach, filmy dla dorosłych. A stron internetowych poważnie zajmujących się mistyką, ezoteryką, wróżbami, chiromancją i gusłami nie zliczysz. Dla przykładu, wejdźcie na poważną skądinąd stronę pt. „Czarymary.pl”. Te właśnie strony odwiedza najwięcej internautów. Wśród nich bardzo wielu jest nabywców książek oferowanych przez te dostojne oficyny wydawnicze, książek ukazujących się w wielotysięcznych nakładach. Przynajmniej czytelnictwo nie upada... tak szybko. [Moich książek, tych wydanych w roku 2010, nikt nie chciał kolportować – nie opłacało się. Dowiedziałem się, że ktoś jednak wykupił cały nakład. Czyżby komuś zależało, by ich nie czytano?... Jeśli piszę bzdury, niech mi to wypomną (po przeczytaniu), niech udowodnią, że wszystko bez wyjątku, to bełkot maniaka. A może jednak coś ma jakiś sens? Symptomatyczna cisza.]
     Nic dziwnego, że wraz z tym wszystkim namnożyło się różnych podżegaczy i odwracających kota ogonem „demokratów” różnej maści, a „poprawność polityczna” stanowi wprost imperatyw działań, a nawet stadnego myślenia, w szczególności dziennikarzy, publicystów i polityków. Symptomatyczne, że media te znajdują licznych fanów, a pewne radio z Torunia licznych słuchaczy. Zmuchomorzone rydzyki. Ciemnota niejedno ma imię. Ciemnota promuje nienawiść. Zaczynamy już w te wszystkie bzdury wierzyć. Nic, oczekuj po tłumach krytycyzmu i racjonalnej myśli. Coż, oświata jest dziś w dobrych rękach i mieni się czernią, a gdzieniegdzie purpurą. To największe osiągnięcie post-komunistycznej Polski. Czerń... Niektóre parafie, to jak czarne dziury. W tych warunkach demokracja jest coraz bardziej efektywna, błogo- i blogo-sławiona – w wyborach wygrywają ci, którzy mają zaplecze w coraz większych i coraz bardziej ciemnych masach (dla ciemnych interesów). Ciemna energia rozsadza cały ten społeczny interes – tu nie jest fikcją. Nienawiść kwitnie. Głupiejemy. Niech żyje demokracja! Tak krzyczano też w roku 1933.

Dualizm
Na ogół od Niego się tylko rząda, powiedzmy, że prosi, Jego się obwinia za ludzkie grzechy, na Niego się zwala rozwiązywanie ludzkich problemów, nawet codziennych trosk, a tych, którzy Go wynaleźli, przez prawie dwa tysiące lat próbuje się wyeliminować, unicestwić (kompleks plagiatora). Ci plagiatorzy poszli przecież dalej – sprowadzili Go na ziemię (typowo pogańskie), by służył ich sprzecznym ze sobą zachciankom, dla przykładu, wspomagał wrogie sobie armie we wzajemnym zabijaniu. A potem, gdy coś nie gra, stają się ateistami, gdyż „jak mógł pozwolić na takie straszne rzeczy”. Cóż, ludziki – rzekłby Nibirianin.