Fascynacja zwierzęcia wpatrującego się w
lustro jest bardziej naukowa, niż nasza obojętność.
Treść
10. Neutrino w zwierciadle. Niezachowanie parzystości.
11. Historia badań.
12. Próba modelowania ilościowego.
13. Dalsze wnioski.
14. Czy anihilują ?
15. I jeszcze coś...
Á propos
10. Neutrino w zwierciadle. Niezachowanie parzystości.
Gdy patrzymy w lustro widzimy siebie, nasze
otoczenie, widzimy rzeczywistość. Nie przeszkadza nam, że napisy są
nieczytelnie obrócone, „on” podnosi lewą rękę gdy ja prawą, a moje lewe
„oczko”, u „niego” jest prawym. To nasza codzienność, powszedniość, normalność nie budząca
nawet specjalnego zainteresowania. Z łatwością wyjaśniamy ten „obrót" i śmieszy nas reakcja
niektórych zwierząt wpatrujących się w lustro.. Ich fascynacja jest z całą
pewnością bardziej naukowa niż nasza obojętność. Przyzwyczailiśmy się do tej
„asymetrii” do tego stopnia, że widzimy w tym przejaw symetrii. Wszystko co
widzimy w zwierciadle obrócone, za pomocą drugiego zwierciadła możemy
przywrócić do stanu wyjściowego. Ilustruje to poniższy rysunek.
Pamiętam,
chyba 45 lat temu, podczas lekcji, przy omawianiu zwierciadła płaskiego,
wziąłem kredę i, jakby od niechcenia (byłem wtedy żartownisiem, o którym krążyły po mieście legendy), napisałem coś lewą ręką
(jestem w zasadzie leworęczny, choć piszę prawą). Ku swemu zaskoczeniu
skonstatowałem, że swobodnie piszę lustrzanym pismem, w dodatku charakter pisma
nie zmienił się. Wystarczyło wziąć lusterko. Uczniowie byli zachwyceni. Ja
także. Umiejętność tę potem wykorzystywałem, by ukryć treść swych zapisków, szczególnie podczas jazdy pociągiem. Raz, pewna matrona siedząca obok mnie nie
wytrzymała i tonem przygany wprost rzuciła: Po jakiemu pan pisze? Z prawa na lewo? Odpowiedziałem: Po polskiemu, tak, by nie
mogła pani przeczytać. Reszta pasażerów wybuchła śmiechem.
Kłopotu z odczytaniem nie
mamy. Nie mamy problemu także gdy w lustrze
obserwujemy zjawiska elementarne, jak na przykład ruch, ciała oddziaływujące ze sobą, nawet elektromagnetycznie (również w tym
przypadku). Wprawdzie obrót w prawo odzwierciedla się jako obrót w lewo, układ
współrzędnych prawoskrętny widzimy jako lewoskrętny, ale wszystko to realizuje
się w rzeczywistości i jest w gruncie rzeczy kwestią umowy preferowanie takiego
czy innego kierunku. W tym sensie strona prawa jest w pełni równoważna lewej. Aż w głowie się nie mieści, że przyroda mogłaby
preferować którąś ze stron, że
przestrzeń mogłaby być anizotropowa. Już wyrazem tego jest przyjęty przez nas
postulat nazywany zasadą kosmologiczną.
Rozważmy jednak najbardziej chyba znany rozpad beta minus neutronu, o którym
była już mowa (ten powszechnie przyjęty schemat,
gdyż skoncentrować się mamy na
czymś innym):
Otrzymujemy
w jego wyniku między innymi antyneutrino elektronowe. [Pomijam
tu udział bozonów pośredniczących, a także opcję, zgodnie z którą
neutrino tła powoduje rozpad neutronu – opisałem to w poprzednim artykule (Cz. 3).] Pozostając przy schemacie reakcji zapisanym tuż
powyżej (tak się dziś rozpad neutronu przedstawia), ustawmy zwierciadło
i zajrzyjmy w nie. Co widzimy? Otóż proton pozostanie protonem, elektron
elektronem, natomiast antyneutrino staje się neutrinem z powodu odwrócenia
skrętności. Takiej reakcji jednak nigdy nie zaobserwowano, co więcej, wykazano
doświadczalnie, że neutrino i antyneutrino, przynajmniej
dla nas, obserwatorów ze świata podświetlnego, to dwie różne cząstki. Wspomniałem już o tym w pierwszych dwóch artykułach tego cyklu. Fakt ten świadczy o łamaniu symetrii zwierciadlanej, a także o niezachowaniu
parzystości. Jest to cecha charakterystyczna oddziaływań słabych, oddziaływań z udziałem neutrin. [Jeśli
przyczyną rozpadu neutronu jest mimo wszystko neutrino tła uderzające weń, to także
w tym przypadku obraz zwierciadlany tego naruszy prawo zachowania momentu pędu
(jeśli neutrino i antyneutrino, to dwie różne cząstki). Naruszy także prawo zachowania liczby leptonowej.]
Tu wychodzimy z założenia, że w
reakcji tej przykładowym
źródłem antyneutrina jest rozpadający
się spontanicznie neutron. Tak się sądzi. Z niego się ono
bierze, powstaje, a wcześniej nie
istniało. Podobnie z rozpadem wielu cząstek, a także jąder atomowych. Czy słusznie? Jeśli tak, to mamy we Wszechświecie coraz więcej cząstek
neutrino. Czy tak właśnie (w wyniku rozpadów)
powstały wszystkie neutrina (i anty-) istniejące we Wszechświecie??? Tak, ale pozytonów jest znacznie mniej, więc liczba neutrin i antyneutrin nie jest jednakowa? Tak w każdym razie
można przypuszczać. To stawia całą
sprawę na głowie. To
zakłóca oczekiwaną symetrię i prowokuje do niegrzecznego pytania: Dlaczego?. W dodatku pojawia się
wiele pytań, na które nie ma miejsca w koncepcji koherentnej, w modelowaniu
konsekwentnym, szczególnie w odniesieniach
kosmologicznych. O nich nie należy zapominać. Niestety, nie
sprzyja temu ograniczanie horyzontu badań i dociekań (a więc także świadomości poznawczej) do raczej wąskiego zakresu tematycznego – u ogromnej większości badaczy. Właśnie takie redukcjonistyczne
podejście cofa nas do stanu początkowego, do braku punktu zaczepienia. Dziś problem neutrin
jest daleki od rozwiązania. W tym kontekście, wracając do mojej koncepcji, muszę zauważyć, że jak na razie nie doszedłem do ostatecznych
konkluzji, jednakże porzucenie jej i powrót do chaosu pytań zadanych i nie
zadanych jeszcze, to chyba jednak nie najbardziej
roztropne rozwiązanie wobec dość obiecujących perspektyw modelu prezentowanego tutaj.
Jak widać, na te
sprawy (i na wiele innych) należy patrzeć w znacznie szerszym kontekście,
bardziej emergentnie.
Wywnioskowałem
przecież wcześniej, że liczba neutrin i antyneutrin powinna
być jednakowa. Wszak modelowałem ich powstanie, a to modelowanie było w pełni uzasadnione.
Robi się spory bałagan. W
kontekście tym przekonanie o słuszności założenia
wystawione jest na poważną próbę. [Propozycję
innego podejścia przy opisie rozpadu
neutronu przedstawiłem pod koniec części trzeciej tego eseju, w Suplemencie.]
Wynikałoby bowiem z niego, że neutrina są bytami wtórnymi, dopiero powstającymi w
wyniku rozpadów.
Równocześnie,
tak mimochodem, wspomina się o neutrinach tła,
jakby były z innej planety. Po prostu nie wiadomo, jak się pojawiły w
najwcześniejszych fazach Wielkiego Wybuchu, choć wszystko wskazuje na to, że
istnieją. Czy dlatego, gdyż było dosyć czasu, by było ich bardzo dużo (z
rozpadów)? Jak wiadomo, sądząc z mojego modelu, neutrina pojawiły się
jeszcze zanim pojawiły się oddziaływania niegrawitacyjne, zanim pojawiły się
fotony, a tym bardziej neutrony.
Jeśli są szybsze od światła (wiele na to wskazuje), a przy tym są bytami
wtórnymi, a także swymi cechami podstawowymi różnią się wyraźnie od
pozostałej materii, to
dlaczego? Jak
pogodzić to i uzgodnić z cechami pozostałej materii? Jak w ogóle mogą powstawać w wyniku procesów, za
które przecież odpowiedzialne są oddziaływania elektromagnetyczne i silne?
Wszak w oddziaływaniach tych neutrina nie uczestniczą. Są one wprost ślepe i nie mają węchu
(kolory i zapachy kwarków) i nic ich nie elektryzuje. Kręci je, nawet dosłownie, wyłącznie grawitacja. Jeśli tak, to to, co ma do
powiedzenia na ich temat mechanika kwantowa, jest bardzo niepewne, wprost ograniczone do
inercji konceptualnej. Mechanika
kwantowa bazuje przecież na oddziaływaniach silnych i elektromagnetycznych, a grawitacja,
jako niemierzalnie słaba w subatomowym zakresie rozmiarowym, nie jest uwzględniana.Wszak
nasze działania badawcze
ograniczają się do detekcji i pomiaru. „Byty
nieobserwowalne znajdują się poza zakresem dociekań fizyki.” – tak twierdzą
radykaliści. Chyba tu jest przyczyna kłopotów z
neutrinami. Rzecz uporządkować może wyłącznie grawitacja dualna, stanowiąca
bazę dla wszystkich bez wyjątku oddziaływań. [Oddziaływania
nazywane słabymi, choć formalnie, matematycznie zostaly już powiązane z
elektromagnetycznymi, dotyczą właśnie neutrin, rozpadów z ich udziałem (teoria
Weinberga-Salama, Nobel). Ale nie tylko. Patrząc na to inaczej, można właśnie
tu nawet dostrzec wielce atrakcyjną możliwość unifikacji elektromagnetyzmu z grawitacją.
Tak, z grawitacją. To, o czym marzył Einstein. Sądząc z treści już pierwszej części tego eseju,
chodziłoby bowiem o odpychanie grawitacyjne. Dlatego o oddziaływaniach
słabych, tutaj niewiele wspominam.
11.
Historia badań.
Na fakt niezachowania parzystości zwrócono uwagę już w
połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia (to brzmi dawno). W tych dawnych czasach
neutrina były wyłącznie hipotezą Pauliego. Właśnie miały wtedy zostać doświadczalnie odkryte
(Fred
Reines i Clyde Cowan, 1956)*. Od tego do systematycznego
badania ich własności było jeszcze dosyć daleko. W tych czasach uczeni mieli sporo powodów do innych zastanowień. Właśnie, ku swemu zaskoczeniu, zwrócili
uwagę na zastanawiający przebieg rozpadu mezonu K (kaon). Wbrew powszechnemu
przekonaniu, że prawo zachowania parzystości jest prawem uniwersalnym, wykryto,
że w niektórych rozpadach kaonów prawo zachowania parzystości nie jest
spełnione. Przypuszczenie takie wysunęli w roku 1956 dwaj uczeni chińscy (pracujący w USA): Tsung Dao Lee i Chen-Ning Yang.To była wręcz dramatyczna
konkluzja. W tym samym roku wysunęli też przypuszczenie, że parzystość może też
być niezachowana w rozpadzie beta. Nie dość na tym. Zaproponowali
też doświadczenia mające tę konkluzję potwierdzić (lub obalić). W
doświadczeniach tych, jeśli parzystość
może być rzeczywiście naruszona, przestrzenny rozkład produktów rozpadu preferować powinien jeden z kierunków ich
ruchu, na niekorzyść kierunku przeciwnego. Z dzisiejszego punktu widzenia
odpowiadałoby to łamaniu symetrii zwierciadlanej podczas rozpadu beta w związku
z istnieniem skrętności neutrin i tym, że neutrino i anty-neutrino, to dwie
różne cząstki. Opisałem to powyżej. Na to było wówczas jeszcze trochę za wcześnie.
*) Bazowali
na reakcji tzw. odwrotnego rozpadu beta, w której, zgodnie z tradycyjnym przedstawianiem spraw antyneutrino uderzając w proton powoduje
powstanie neutronu i emisję pozytonu. Chodzi więc o oddziaływanie antyneutrina z jądrem atomowym. Sama
reakcja zachodziła w zbiorniku wypełnionym wodą z dodatkiem chlorku kadmu,
zaopatrzonym w liczne scyntylatory rejestrujace promieniowanie gamma (2g),
które pojawiło się w wyniku anihilacji otrzymanego pozytonu z elektronem. Sam
neutron otrzymany wraz z pozytonem reagował z jądrem kadmu, co było przyczyną
emisji jeszcze jednego fotonu gamma. Wykrycie tych fotonów stanowilo
potwierdzenie zajścia reakcji z udziałem neutrina (anty-), a więc potwierdzenie
istnienia tych cząstek. W roku 1995 Reines otrzymał nagrodę Nobla (Cowan już
wówczas nie żył).
Nawet bez patrzenia w zwierciadło! „Symetria nie jest pełna, a lewe nie
jest równoważne prawemu?” Czyż to nie fantazja? Należy więc znaleźć rozwiązanie tej kwestii, a nie
pogodzić się z „wyrokiem niebios”. Przeprowadzono
szereg doświadczeń, wśród nich zaproponowane przez wyżej wymienionych fizyków.
Jako pierwszy, w roku 1957, przeprowadził je zespół pod kierownictwem pani Wu (też z Chin), przy bacznej
uwadze wymienionych wyżej fizyków.
Doświadczenia te potwierdziły dramatyczną hipotezę. Asymetria przyrody jest
faktem obiektywnym! Czyżby? A jednak, w samej rzeczy. Wszak opisany powyżej rozpad neutronu (nawet) stanowi
świadectwo tego „faktu”. Toż to fantazja największa, gdyż tylko Przyrodę stać
na nią…a nam nie pozostaje już nic poza uznaniem asymetrii za wybryk Natury, oj przepraszam, po
prostu za fakt przyrodniczy, za prawdę obiektywną. A może jednak
wdrapaliśmy się na wysokie drzewo, z którego należałoby kiedyś zejść by
powrócić do starego, dobrego świata, prostego i normalnego, zrozumiałego (ma się rozumieć, nie z zarozumiałości) i
symetrycznego? By to uczynić należałoby jednak, być może, uruchomić jeszcze jedną fantazję… (lub pozostać na drzewie, by z wysoka lepiej i dalej
widzieć, albo siedzieć na płocie i wyczekiwać). Ale nie
uprzedzajmy faktów.
We wspomnianym powyżej doświadczeniu
pani Wu badano rozpad β jąder kobaltu 60. Jądra te zostały najpierw
uporządkowane. W tym celu próbkę zawierającą wspomniany izotop oziębiono do
bardzo niskiej temperatury (0,01K) i umieszczono w bardzo silnym polu magnetycznym. Jądra
kobaltu (oczywiście jądra każdego pierwiastka) posiadają określony spin. To
pociąga za sobą istnienie momentu magnetycznego. W warunkach normalnych, w
rozkładzie przestrzennym momentów magnetycznych nie ma mowy o uprzywilejowaniu
określonego kierunku. Płaszczyzny „wirowania” zorientowane są dowolnie. Niska
temperatura i silne zewnętrzne pole magnetyczne powodują jednak powstanie orientacji zgodnej
jądrowych momentów magnetycznych. W tak spolaryzowanej magnetycznie próbce, każde (w zasadzie) jądro kobaltu, rozpadając się, emitować może (tak sądzono) elektron w dwóch przeciwnych kierunkach (np. na dół lub do góry), zgodnie
z kierunkiem pola magnetycznego. Chodzi o to, że spiny emitowanych elektronów ±1/2 względem zewnętrznego dla nich pola magnetycznego, a więc także ich
momenty magnetyczne o dwóch orientacjach, sądząc po dominujących w tych czasach przekonaniach, są jednakowo prawdopodobne. Należałoby
więc oczekiwać dwóch jednakowych strumieni elektronów, biegnących w przeciwne
strony.
Tak, ale dlaczego same neutrony miałyby się różnić między sobą, by
rozpadać się na dwa sposoby, czyli wysyłać elektron o momencie magnetycznym
dodatnim lub ujemnym względem pola zewnętrznego? Sam spin elektronu (jeśli jego
oś rotacji jest prostopadła do kierunku ruchu postępowego), nie zależy od
układu odniesienia i dlatego równy jest 1/2 (bez ±) pomimo, że
z określonego miejsca patrząc widzimy rotację bądź w prawo, bądź w lewo.
Elektrony faktycznie różnią się między sobą (w stosunku do zewnętrznego pola magnetycznego), jeśli stanowią parę okrążającą na przykład (w
najprostszym przypadku) jądro helu – wtedy można mówić o rotacji – jednego z
nich w lewo, a drugiego – w prawo. OK.
Jednak w
neutronie (przed jego rozpadem) elektrony nie istnieją, a wszystkie neutrony są
identyczne. Zatem, „wszystkie elektrony powinny lecieć w tę samą
stronę.” To tylko naiwna wątpliwość „licealisty”,
by zbudzić znużonego czytelnika. Przecież sprawa jest bardziej złożona. Poza
tym wtedy jeszcze nie było mowy o czynnym udziale neutrin w opisywanym
procesie.
Okazało się, że elektrony w doświadczeniu tym jednak (...) preferują jeden z dwóch zwrotów (na przykład podążają w
dół). W połowie wieku dwudziestego było to rzeczą zaskakującą, wprost
niewiarygodną. [Dziś, jeśli jednak wszystkie elektrony są identyczne, to to, że
preferują określony kierunek ruchu, natychmiast wynika z cech neutrin.] (Dziś dla studenta
niewiarygodne, jak mogło to zaskakiwać, choć wcale nie
jest pewne, że wszystko rozumie.).
W wyniku rozpadu jądra kobaltu 60 powstaje jądro niklu 60. Drugim
wykrywalnym produktem rozpadu jest elektron. Rozważamy
ruch tego elektronu
względem nieruchomego jądra. Zasada zachowania pędu wymaga, by oprócz elektronu
biegnącego dajmy na to, że w dół, istniała cząstka biegnąca do góry, natomiast
elektronowi biegnącemu do góry powinna
towarzyszyć cząstka biegnąca ku
dołowi. Jeśli cząstką towarzyszącą jest w pierwszym przypadku antyneutrino (prawoskrętne),
to w drugim neutrino (lewoskrętne). Tego
wymaga z kolei zasada zachowania momentu pędu – wszystko
dla określonego stanu jądra emitującego. Przypadek drugi jest zwierciadlanym odbiciem pierwszego. Zatem w tym (drugim) przypadku znak momentu pędu obydwu
emitowanych cząstek zmienia się na przeciwny, a tym spin jądra wzrastać powinien o jednostkę (tak,
jak odejmujemy liczbę ujemną – to wyjaśnienie bardzo uproszczone dla
poglądowości). Tu trzeba zaznaczyć, że
jądra: rozpadające się i otrzymane z rozpadu beta, są izobarami. W związku z
tym ich spin zmieniać się może o liczbę całkowitą, w tym przypadku o jedność. W warunkach idealnych doświadczenia realizuje się tylko
przypadek pierwszy. W tym przypadku bowiem łączny spin elektronu i antyneutrina
równy jest jedności. O tyle właśnie zmniejsza się spin jądra (nikiel 60), które pozostaje. Spin jądra niklu 60 jest
jednoznaczny. W tym przypadku wszystko się zgadza. W
doświadczeniu elektrony wybierają właśnie ten (ku dołowi) kierunek. Podsumowując
stwierdzamy, że istnieje uprzywilejowany kierunek emisji elektronów, ten,
któremu towarzyszy emisja (w przeciwną stronę) antyneutrin. Inne opcje są
niemożliwe w związku z koniecznością spełnienia prawa zachowania momentu pędu.
Oczywiście należy tu uwzględnić też samo jądro – trzeci element układu (jego
spin i orientację przestrzenną).
To uprzywilejowanie określonego
kierunku emisji elektronów w powiązaniu z właściwościami neutrin stanowi o
łamaniu symetrii. Dziś jest to zrozumiałe. Gdyby bowiem elektrony biegły także
w kierunku przeciwnym (do „góry”), to by spełniona była zasada
zachowania momentu pędu, emisji elektronu musiałaby towarzyszyć, jak wyżej
wspomniałem, emisja neutrina (a nie antyneutrina). Taki właśnie przebieg
doświadczenia widzielibyśmy w ustawionym poziomo zwierciadle. Jednakże wiadomo
(właściwie już to doświadczenie mogłoby o tym świadczyć), że neutrino i
antyneutrino, to dwie różne cząstki, choć sprawa dotyczy przecież tego samego
rozpadu wszystkich bez wyjątku neutronów (w jądrze kobaltu). Są one przecież identyczne. Dodatkowo, jak wspomniałem, spin otrzymanego jądra (Ni) jest mniejszy (a nie większy) o jedność od spinu jądra
kobaltu 60. W rozpadzie beta (i w innych rozpadach cząstek
w ramach oddziaływań słabych) nie jest więc zachowana symetria zwierciadlana. Dziś wnioskować możemy, że stwierdzony doświadczalnie brak symetrii oznacza, iż neutrino i antyneutrino, to
dwie różne cząstki (już to
wystarczy dla takiego wniosku), a rozpad neutronu nie przebiega na dwa różne sposoby. W doświadczeniu preferowany jest właśnie kierunek ruchu elektronu, w
naszym przykładzie: ku dołowi.
A jednak zastanawiające w tej interpretacji doświadczenia pani Wu jest to, że spinowy moment pędu elektronu emitowanego z jądra
kobaltu, jeśli ma biec w kierunku przeciwnym niż antyneutrino i jeśli spełniona
ma być zasada zachowania momentu pędu, musi być równoległy do kierunku ruchu
(elektron powinien posiadać skrętność). Nie jest to jednak cechą swoistą tej
cząstki, właściwie każdej cząstki
oddziaływującej elektromagnetycznie. Zauważmy, nie po raz
pierwszy, że fale elektromagnetyczne są falami poprzecznymi, a naturalny
kierunek spinowego momentu pędu, w odniesieniu do cząstek oddziaływujących
elektromagnetycznie, jest prostopadły do kierunku ich ruchu postępowego.
Przypadek? W przyrodzie nie ma przypadkowych zbieżności, a dopasowania, to domena ludzkiej niedoskonałości. Doskonała jest właściwie umiejętność zmiatania pod dywan.
W dodatku, w odniesieniu do samego elektronu, w tymże
rozpadzie, symetria zwierciadlana jest zachowana, prawo zachowania parzystoći
jest spełnione. Zwróciłem na to uwagę już na początku tego cyklu. W odbiciu zwierciadlanym elektron pozostaje elektronem,
nie staje się pozytonem! Pomimo niezerowej skrętności? Z neutrinami jest inaczej. Czy zatem elektron jako produkt rozpadu rzeczywiście
posiada skrętność? Jest inny, niż te, które okrążają jądro w atomie? A jeśli ma
być złapany przez jakiś jon, to co z nim?... W tej sytuacji pytanie: „Jak
dokonuje się inwersja spinu na prostopadły do kierunku ruchu, by elektron był
tym, czym go znamy?”, nie jest wcale trywialne, choć nikogo to nie podnieca. „W teorii wszystko ma swoje miejsce, wszystko jest OK, już myślano o tym.” A jednak o tej prostopadłości świadczy przecież pośrednio
nierozróżnialność swobodnych elektronów. [Spinowy moment pędu elektronu nie zależy od układu
odniesienia – nie ważne z której strony nań patrzymy. Czy także w przypadku istnienia skrętności? Z neutrinami jest inaczej. Jak to jest w istocie, zobaczymy dalej – zgodnie z moimi
propozycjami.]
Świadczy też istnienie
promieniowania mikrofalowego 21,1cm, emitowanego przez neutralny wodór. Gdyby
elektron swobodny przechwycony przez atom zjonizowany, posiadał skrętność, to pod wpływem jądrowego
pola magnetycznego, wówczas prostopadłego do momentu magnetycznego elektronu,
nastąpiłaby inwersja likwidująca skrętność. Związane to musiałoby być z emisją
promieniowania o określonej energii. Można nawet odgadnąć, że byłoby to
promieniowanie o w przybliżeniu połówkowej długości fali, czyli ok. 10cm. Jak
dotąd nie słyszałem o jego odkryciu. Może dlatego, gdyż po prostu nie istnieje.
A to by mogło oznaczać, że elektrony z rozpadu b nie posiadają skrętności. A jednak sądząc po tradycyjnym
widzeniu spraw można stwierdzić, że „nie istnieje żadna przyczyna, dla której
elektron posiadający skręność, nie mógłby okrążać jądra atomowego. Nie ma tu
bowiem mowy o jakimś mechanistycznym ruchu, a wszystkim rządzą prawa mechaniki
kwantowej, dopuszczające wspomnianą możliwość” (Amen). Zwróciłem już na
to uwagę wcześniej. Dziś skrętność leptonów (wszystkich) jest rzeczą
normalną. Nawet została wyznaczona (na bazie dzisiejszego stanu zapatrywań) skrętność
elektronów przez Goldfabera. Dalszy ciąg naszych rozważań, w szczególności
ilościowych powinien mimo
wszystko skłonić myślących
krytycznie do ponownego rozważenia tej kwestii.
A teraz zafantazjujemy, choćby po to, by odpowiedzieć na kłopotliwe pytanie, zadane
powyżej: „Czy rzeczywiście elektron może posiadać skrętność?”, odpowiedzieć
jednoznacznie pomimo, że sytuacja opisana tuż powyżej (skrętność elektronu) jest dopuszczalna (mechanika
kwantowa tego nie wyklucza, wprost przyjmuje za rzecz normalną). Odpowiedź przecząca na zadane
pytanie, w kontekście naszych rozważań, jest czymś naturalnym. Zobaczymy to dalej.
Teoria teorią, a
jednak jakieś odczucie niedosytu pozostaje. Mianowicie, jeśli antyneutrino jest za każdym razem produktem
rozpadu cząstki oddziaływującej elektromagnetycznie, a samo przy tym w tym rodzaju
oddziaływania nie uczestniczy i znajduje się poza zakresem, w którym istnieją cząstki „normalne”,
to jak może z niebytu stać się bytem? Zgodnie z zasadą „Deus ex machina”? Tylko po to, by ratować zasady zachowania? A może w rzeczywistości przyczyną rozpadu są neutrina, istniejące już, obce,
pochodzące z tła? Tej opcji wykluczyć mimo wszystko nie można, tym bardziej,
że nie godzi to w zasady zachowania. Nie dość na tym. Zapytajmy: Czy możliwy jest opis rozpadu cząstek jednoznaczny, powiedziałbym nawet: opis deterministyczny (nie w kategoriach prawdopodobieństwa), w dodatku opis ilościowy, na bazie prezentowanej tu, nowej koncepcji,
opis weryfikowalny doświadczalnie? Sądzę, że tak.
12.
Próba modelowania ilościowego
Przyjmijmy więc, że elektron z natury swej
nie posiada skrętności. W tej sytuacji niezerowa skrętność oznaczałaby jedynie
stan zakłóconej równowagi wskutek
jakiegoś przypadkowego oddziaływania w krótkim zasięgu, do której elektron ma powrócić natychmiast już choćby
dlatego, gdyż otoczenie oddziaływuje z nim (nie jest on obiektem odosobnionym). Oto (poniżej) niekonwencjonalna (Mechanistyczna, naiwna?)
interpretacja opisanego powyżej doświadczenia. Załóżmy mianowicie, że w rzeczywistości antyneutrino (jeśli już, by nie komplikować zaskoczenia) z rozpadu, biegnie prostopadle do kierunku ruchu elektronu. Wówczas
kierunek spinu elektronu, zgodnie z jego naturą, jest prostopadły do kierunku
ruchu (przy spełnieniu zasady zachowania momentu pędu). Widzimy to na rysunku
poniższym. To brzmi zachęcająco, choć od razu zauważamy pogwałcenie zasady
zachowania pędu. Czy rzeczywiście? By uprzedzić protesty zapowiadam, że zajmę się też pędem. To na razie pierwszy etap
rozumowania.
Otóż pęd jest iloczynem masy cząstki i jej prędkości. W odniesieniu do
neutrina mamy kłopot. Załóżmy, że jego prędkość równa jest c, a jego
masa spoczynkowa równa zeru. Co na to foton? Jego pęd wyraża oczywiście wzór:
tutaj: h – stała Plancka, n - częstotliwość fali elektromagnetycznej jaką reprezentuje foton.
Wzoru tego jednak nie można zastosować w odniesieniu do neutrina, które
przecież nie oddziaływuje elektromagnetycznie. Widocznie prędkość neutrina rzeczywiście nie jest równa c, choć mniejszą być nie
może, zważywszy na rozumowanie zaprezentowane w licznych argumentach,
przytoczonych w poprzednich artykułach. A więc jest większa od prędkości światła…I tu znajdujemy trop, który doprowadzić
ma nas do
rozwiązania (powiedzmy, że ideowego) naszego problemu. Otóż masa neutrina przez to, że nośnikami informacji o nim mają być z założenia fotony, jest liczbą zespoloną. Także pęd jako iloczyn masy i prędkości,
jest liczbą zespoloną. Właśnie to doprowadzi nas do
ostatecznej konkluzji. Tutaj pozostańmy jednak przy masie.
Kojarzy się to ze wzorem relatywistycznym na masę dla
przypadku ruchu z prędkością nadświetlną – hipotetyczne
tachiony. Tachiony (gr. Tacheos – szybki) to hipotetyczne cząstki poruszające
się szybciej niż światło. Hipoteza
o ich istnieniu, dziś w zasadzie zarzucona, bazuje jedynie
na wzorach szczególnej teorii względności. Tachiony pojawiły się także jako
„produkt uboczny” w teorii strun. Uznano je jednak za „plewy” teorii. Okazało sie, że teoria superstrun już ich nie przewiduje.
By je opisać, należałoby posłużyć się wzorem:
Przyznać
trzeba jednak lojalnie, że gdyby wzór ten odnosił się także do neutrina, sprawą
zagadkową byłaby jego masa spoczynkowa. Jednakże zdążyliśmy już stwierdzić, że
jeśli neutrino porusza się szybciej, niż światło, to nie może posiadać masy spoczynkowej. W samej rzeczy. Spoczynek oznacza zerową prędkość
względną. Czy może posiadać taką prędkość obiekt o prędkości nadświetlnej?
Nawet fotonu zatrzymać nie można, a co dopiero... W dodatku fakt, że nie
oddziaływuje ono elektromanetycznie sugerowałby potrzebę ( być może nie koniecznie) określenia jego masy w inny sposób.
Dla przypomnienia, liczba zespolona ma swoją
interpretację geometryczną. Liczbę taką przedstawić można jako punkt na płaszczyźnie
Gausa, w układzie współrzędnych, którego oś odciętych nazywana jest osią
rzeczywistą, a oś rzędnych osią urojoną. Liczbę zespoloną zapisujemy jako sumę:
gdzie:
a jest
częścią rzeczywistą (reu), b – częścią urojoną (imu), a i nosi nazwę jednostki urojonej. Zgodnie z
definicją jej kwadrat równy jest -1. We wspomnianym wyżej układzie
współrzędnych część rzeczywista znajduje się na osi OX, a urojona na osi OY.
W przytoczonym powyżej wzorze (*) dla prędkości nadświetlnej otrzymujemy wzór (**) – poniżej. Masa jest więc liczbą nierzeczywistą (zespoloną),
w związku z tym, że v > c. Jej część rzeczywista, jak widać, tutaj równa jest zeru. A przecież masę neutrin już oszacowano.
Jest mała, ale jest. Czy
mimo wszystko wzór ten (**) ma jakiś sens w odniesieniu do neutrin? Raczej chyba nie,
już sądząc po zerowej wartości części rzeczywistej. W sposób naturalny pojawia się też pytanie: A co
z masą spoczynkową, rzekomo wyznaczoną doświadczalnie? Pytanie to może nawet zaskoczyć,
szczególnie w kontekście przypuszczenia (mającego już dość
racjonalną bazę) o nadświetlnej prędkości tej cząstki.
W tej sytuacji bowiem masa spoczynkowa nie może istnieć, gdyż neutrino nie może
spoczywać. Jaką więc masę wyznaczyli uczeni? Jeśli jeszcze w dodatku przypomnimy sobie skąd się neutrina wzięły (patrz artykuł drugi tej serii), znalezienie
jakiegoś punktu zaczepienia dla określenia ich masy stanie się wyzwaniem bardzo
poważnym. Faktem jest, że masa istnieje. Wszak neutrina
mimo wszystko oddziaływują z materią. W tym kontekście
zyskuje na znaczeniu przypuszczenie, że także
masa neutrin, określona przez uczonych jako spoczynkowa
(bo „przecież nie relatywistyczna”), jest w
rzeczywistości częścią rzeczywistą liczby zespolonej. To opcja dosyć
przekonywująca, szczególnie w kontekście zawartości tej pracy. Wynikałoby stąd, że część
rzeczywista tej zespolonej masy może być różna od zera.
Zobaczymy to dalej. Różna od zera może być więc także część
rzeczywista ich (zespolonej) energii kinetycznej. Właśnie to wyjaśniałoby rozkład energii elektronów emitowanych podczas
rozpadu beta. Gdyby część rzeczywista zespolonej
masy neutrin była równa zeru, wyjaśnienie rozpadu beta nie byłoby tak proste
(jeśli w ogóle byłoby możliwe). Już sam
fakt, że neutrino oddziaływuje z materią (nie ważne, że słabo, ważne, że w
ogóle oddziaływuje), oddziaływuje nie
elektromagnetycznie i nie silnie, a jednak – pozostaje
grawitacja,
świadczy o tym, że posiada ono masę. Zgodnie z naszymi rozważaniami, to część rzeczywista masy
zespolonej. (Na
to już wcześniej
zwróciłem uwagę). Mimo wszystko przyznać
trzeba, że przekrój czynny**, a właściwie szansa na napotkanie przez neutrino
jądra atomowego i oddziaływania z nim, jest niewielka. Przyjęcie masy za
ujemną, niewątpliwie wyjaśnia tę rzecz (było o tym już na początku
tego eseju.) Właśnie to jest przyczyną trudności z detekcją
neutrin, a także przyczyną
tego, że z taką łatwością przenikają one materię. Wyznaczona doświadczalnie masa
neutrin jest więc (bardzo niewielką) częścią rzeczywistą ich całkowitej masy,
w dodatku wszystko wskazuje na to, że jest ujemna. Można
sądzić, że bardzo mała masa rzeczywista neutrin i
bardzo słabe oddziaływanie ich z materią (nie
mylić z ich przenikliwością), to fakty ze sobą powiązane. Zatem znikomo
mała masa (rzeczywista) neutrin jest właściwie dowodem ich nadświetlnej prędkości.
Gdyby poruszały się wolniej niż światło, to znaczy, gdyby ich masa spoczynkowa
była liczbą rzeczywistą i dodatnią, to przy dużych prędkościach
relatywistycznych (pomijam tu kwestię względności ruchu, omówioną wcześniej), masa rejestrowana doświadczalnie byłaby bardzo
wielka. Jak wówczas przebiegałyby oddziaływania neutrin z materią? Neutrina nie
byłyby tym, czym są. Wniosek, że poruszają się szybciej, niż światło jest więc
logiczną konsekwencją. W tej sytuacji dopuszczalny
byłby sąd (na razie tylko przypuszczenie), że ich energia
(rejestrowana przez nas) jest tym większa, im prędkość mniejsza (czyli
bliższa prędkości światła od góry).
**) Wielkość określająca prawdopodobieństwo
zajścia określonego zdarzenia: rozpraszania,
zderzenia, reakcji,
najczęściej jądrowej, na przykład w wyniku bombardowania przez strumień
określonych cząstek, w naszym przypadku neutrin.
Spróbujmy zmodelować tę rzecz. Za bazę weźmy wyrażenie (**). W związku z
tym, że znajdujemy się po drugiej stronie osi c,
wobec podkreślonego tuż powyżej stwierdzenia, powinniśmy (podpowiada to
intuicja) wyrażenie podpierwiastkowe odwrócić. Otrzymujemy
następujące wyrażenie:
m₀ oczywiście nie jest masą spoczynkową
i nie konkretnego neutrina. To wielkość wspólna dla wszystkich neutrin,
wielkość stała i uniwersalna, będąca także liczbą zespoloną. Dlaczego
zespoloną? Sądząc po tutejszych konkluzjach, neutrina są reliktami Ureli,
procesu poprzedzającego przemianę fazową. Właśnie to jest przyczyną
nadświetlnej prędkości wszystkich bez wyjątku neutrin. Byłaby to jakby masa
odniesienia, na podobieństwo zerowej wielkości gwiazdowej, będącej pojęciem
pomocniczym, dotyczącym, jak stwierdziłem powyżej, wszystkich bez wyjątku
neutrin. Wielkość tę nazwałem: Zespolonym Współczynnikiem Masy
Neutrin – ZWMN (Complex Coefficient Mass of Neutrino). Jak widać, masa konkretnego
neutrina zależna jest bezpośrednio od jego prędkości. Ze wzoru (***) wynika też,
że masa neutrin, w przypadku prędkości (od góry) dążącej do c, dąży do zera.
Od razu paść może pytanie: Czy można wyznaczyć tę wielkość? Właściwie
chodzi o wartość części rzeczywistej tej liczby. To byłaby stała uniwersalna
(dla wszystkich neutrin danego zapachu), ta, którą należałoby
wyliczyć na podstawie wyników doświadczeń. To nowa stała uniwersalna (jeśli to
wszystko ma sens). [Na razie nie dopisywałbym do niej swego nazwiska. Należałoby najpierw ją wyznaczyć.] Ze wzoru (***) wynika,
że należałoby w tym celu doświadczalnie wyznaczyć prędkość konkretnego
neutrina (lub anty-) i jego masę, oczywiście rzeczywistą. Ale to nie takie
proste. Z różnych powodów. Przede wszystkim, jak wyznaczyć prędkość, w dodatku nadświetlną? Tu odpowiedzi nie
udzielę. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w warunkach doświadczenia Wu,
poszczególne jądra (w tym konkretnym przypadku) kobaltu 60, są w zasadzie w
spoczynku. W tej sytuacji wartość liczbowa pędu elektronu równa jest wartości
pędu antyneutrina. Parametry ruchu elektronu (jego masa i prędkość) są do
wyznaczenia. A co z masą antyneutrina? Jej wyznaczenie bezpośrednie, dziś, jak
na razie, jest wyzwaniem poważnym. Na razie umiemy masę oszacować, jak gdyby
wszystkie neutrina (powiedzmy, że elektronowe) były identyczne. Ale tak nie
jest. Już wzór (***) podpowiada nam to. Co z tym fantem zrobić?
Przede wszystkim należy, właśnie
w tym miejscu, uświadomić sobie rzecz zdawałoby się oczywistą: prędkości
antyneutrin (anty-?) z rozpadu beta są zróżnicowane, tak, jak zróżnicowana (w
sposób ciągły) jest ich energia kinetyczna. Wynika to z rozkładu energii
elektronów emitowanych w tym rozpadzie, mającego charakter ciągły. Mamy więc
tu do czynienia z różnymi neutrinami tła, a nie z „antyneutrinem jedynym
istniejącym o zróżnicowanej energii, wytwarzanym dopiero w czasie rozpadu
któregoś z neutronów, w którymś z jąder, antyneutrinem, które wcześniej nie
istniało.” Gdyby rozpad zachodził zgodnie z
przyjętym schematem (jedyne istniejące antyneutrino, kreujace
się podczas rozpadu), to wobec identyczności neutronów tworzących jądro
atomowe, energia elektronu z rozpadu beta byłaby tylko jedna – w doświadczeniu
otrzymalibyśmy pik rezonansowy lub ewentualnie mielibyśmy zbiór pików
rezonansowych w związku z tym, że także wewnątrz jądra istniałaby jakaś
hierarchia poziomów energetycznych zawartych w nim neutronów. A co mamy?
Rozkład ciągły energii emitowanych elektronów. Jak
widać to bardzo istotna różnica. Powtarzam
konkluzję: Mamy tu do czynienia z różnymi neutrinami tła,
powodującymi rozpad, a nie z pojedyńczym antyneutrinem, który z własnej nie
przymuszonej woli ustala sobie wielkość swej energii, dzieląc się nią z
elektronem w sposób dowolny. [Tak robią ludzie, z tym, że w dodatku na ogół
wolą oszukiwać.] Wbrew pozorom, to rzecz bardzo istotna: zbiór różnych
neutrin tła (a nie oszukańcze ludzkie ciągoty). Już zdążyłem to (z neutrinami) zauważyć
wcześniej (albo z nimi
uzgodnić).
A jednak nie
znaczy to, że energia pojedyńczego neutrina nie może ulegać zmianie, na
przykład wzrastać, w wyniku oddziaływania z inną cząstką. To należałoby
podkreślić.
Konsekwencją powyższej konkluzji jest jeszcze jedna
hipoteza. Otóż, jak zauważyłem, neutrina (i anty-) nie są jedną cząstką, lecz
tworzą nieprzeliczalny zbiór różnych cząstek. Nie jest wykluczone, że tworzą
one między sobą różnorodne układy, tak, jak nasze nukleony, dając być może cały
bogaty, może nawet nie mniej, niż nasz, świat po drugiej stronie (lustra?) osi
c. [Ileż nowych filmów powstanie...] To czyni pełny byt materialny symetrycznym
bardziej, niż myślałem wcześniej.
A podczas detekcji? Nietrudno przewidzieć,
że zbiór
neutrin wykrytych w detektorze chlorowym może być inny niż ten wykryty w detektorze tlenowym (na
przykład w Kamiokande). Chcąc wyznaczyć rzeczywistą wartość zespolonego
współczynnika masy neutrin, musimy wszystko to uwzględnić. Jednakże jego
wartość powinna wyjść jednakowa w każdym doświadczeniu. To byłby nawet rodzaj
kryterium. Dalej spróbuję coś zasugerować.
Wracamy do m₀ . To liczba zespolona. Możemy
zapisać ją następująco:
Tutaj: m jest częścią rzeczywistą Zespolonego
Współczynnika Masy Neutrin (ZWMN) Complex Coefficient Mass of Neutrino Podstawmy wyrażenie (****) do wyrażenia (***). Oto co otrzymujemy:
Zauważmy, że część rzeczywista masy neutrina
jest w naszym modelu liczbą ujemną, co odpowiada przypuszczeniom, które pojawiły się już w poprzednich artykułach, o
odpychającym działaniu neutrin, powodujących, wskutek właśnie tego, rozpady
cząstek. Ta ujemna masa jest także przyczyną tego, że neutrina są tak bardzo
przenikliwe. W samej rzeczy, masa ujemna oznacza odpychanie także materii „z sąsiedztwa”, w większym
zasięgu. To wyjaśniałoby więc znikomy przekrój czynny na zderzenia neutrin z innymi cząstkami,
innymi słowy fakt „unikania” materii substancjalnej, a więc łatwość, z jaką
neutrina ją przenikają. Jak wiadomo, materia dla neutrin jest właściwie
idealnie przeźroczysta.
Przy defiowaniu ZWMN uznałem,
przynajmniej roboczo za słuszną, równość części rzeczywistej i urojonej (m),
wiedziony intuicją i potrzebą widzenia w tym jakiejś symetrii. W dodatku, gdyby
nie były równe, szukalibyśmy przyczyn tego, a w związku z tym musielibyśmy
określić związek między nimi, będący konsekwencją...czego? Może jednak się
mylę. Nie w tym jednak rzecz. W tym momencie chodzi bowiem o stwierdzenie
istnienia części rzeczywistej, zespolonej masy neutrina; tej, którą
zmierzono, a właściwie
oszacowano, na przykład w Los Alamos. Jak widać ze wzoru (X), część rzeczywista masy jest tym mniejsza, im
prędkość neutrina bliższa jest prędkości światła (od góry). Dla prędkości
„relatywistycznych”, czyli
bliskich prędkości światła, masa (składnik rzeczywisty) jest znikomo mała, co stwierdzono
doświadczalnie. Okazuje się, że przekrój czynny na detekcję neutrin jest tym
większy, im większa jest ich energia, a energia jest tym większa, im prędkość
bliższa jest prędkości światła (od góry). Wraz z tym masa (jej część
rzeczywista) bliższa jest zeru, czym upodabnia się neutrino do fotonu o dużej
energii. A fotony o małej energii, na
przykład fotony światła widzialnego, a tym bardziej fal radiowych? One energią odpowiadałyby neutrinom szybkim
o mniejszej energii (i większej masie), ale nie wykrywalnym, przynajmniej dziś
– z powodu silniejszego odpychania. Wniosek stąd, tak mimochodem, że w różnych
doświadczeniach oczekiwać powinniśmy różnych mas (rzeczywistych) neutrin,
zależnych od chemicznego składu detektorów. Warto
i tę rzecz sprawdzić. To propozycja, gdyż ja nie dysponuję odpowiednimi
środkami (nie mówiąc o sile przebicia ). Podkreślam, że
masa ta jest ujemna. Im wartość tej masy jest mniejsza, tym słabiej neutrino
jest odpychane przez inne cząstki, tym łatwiej neutrinu wtargnąć do jądra
atomowego i spowodować jego rozpad. Neutrino takie wymusić może choćby rozpad
neutronów w jądrach niektórych atomów, na przykład tlenu (jak w detektorze
neutrin Kamiokande w Japonii). Istnieje więc zgodność proponowanego tu
modelu z faktami ustalonymi empirycznie.
Na bazie konkluzji, do których doszliśmy, możemy wstępnie zasugerować i zamodelować (ilościowo) sposób wyznaczenia
wartości liczbowej współczynnika masy neutrin m. Chodzi wyłącznie o konceptualny schemat. Oczywiście oprzemy się na wzorze (X) – część rzeczywista. Rozważmy dwa elektrony i oczywiście
towarzyszące im dwa (anty-) neutrina. Dla neutrin otrzymujemy:
Tu chodzi o masy poszczególnych neutrin, które należałoby wyznaczyć
doświadczalnie. Na razie wartość współczynnika m można wyrugować zapisując stosunek tych mas. Dodatkowo
wykorzystać można to, że w warunkach doświadczenia, wartości pędów elektronu i
neutrina są równe. Ogólnie zapisać to można tak:
W
równaniu tym po lewej stronie mamy pęd elektronu. To podejście uproszczone, nie
uwzględniające możliwości ruchu elektronu z wielkimi prędkościami. Ale
elektrony z rozpadu beta nie są aż tak szybkie. Równanie to zapisać można dla
dwóch elektronów (jak powyżej dla dwóch neutrin), a następnie rozważyć stosunek
ich pędów. Tak wyznaczyć można prędkości obydwu neutrin. Czy są większe od c?
Na tej podstawie można podjąć próbę doświadczalnego oszacowania wielkości współczynnika m.
Uczyniłem to bazując na znanych oszacowaniach mas neutrin i przyjmując, że ich
prędkość tylko nieznacznie większa jest od c. Chodzi o neutrina o dużej
energii, te których detekcja jest możliwa. W grubym przybliżeniu chodzi o
liczbę rzędu stu eV (dla neutrin elektronowych). Jeśli, dla przykładu, masa neutrina wynosi
5eV, to porusza się ono z prędkością 1,0025c, a jeśli masa neutrina równa jest
1eV, to jego prędkość: 1,00005c. To chyba nie najgorsza ilustracja. Łatwo to
wyliczyć. Dla pozostałych rodzajów neutin
wielkość współczynnika masy powinna być proporcjonalnie większa.
[To,
co popełniłem tuż powyżej nazwać można manifestacją
naiwności. Nawet jeśli w pozostałych sprawach mam rację. Czy mam? W najlepszym
przypadku, od strony doświadczalnej to zupełna utopia. Jeśli już, to
powinniśmy dysponować sporym strumieniem elektronów, no i oczywiście neutrin, z
których tylko nieliczne nam się ujawnią. A które elektrony z tych wszystkich
dopasować do nielicznych odkrytych neutrin? Nie będzie łatwo. Cała
skomplikowana statystyka. Ale lepsze to, niż nic. Utopia? Utopia to rzecz, do której realizacji
dochodzi wtedy gdy wszyscy uświadamiają sobie jej utopijność.]
Kontynuujmy. Jeśli w modelu tym jest jakieś źdźbło prawdy, to rola,
jaką spełniają neutrina w przyrodzie jest zróżnicowana i zależna tak od ich
liczebności, jak i od wielkości ich rzeczywistej masy (ujemnej). Ale to rzecz
bardziej złożona. Warto wyobrazić sobie proces uwalniania się neutrin z
panelsymonu jako lawinę zapoczątkowaną przez nieliczne „forpoczty” i kończącą
się nielicznymi resztkami. Jak lawina śnieżna. Rozkład ilościowy neutrin w
funkcji czasu tworzył więc chyba krzywą dzwonową.
Neutrina bardzo szybkie, a więc te o najmniejszej energii (z naszego punktu
widzenia) mają masę (jej część rzeczywistą) stosunkowo dużą (ujemną). Unikają
więc w największym stopniu materię pozostałych cząstek, stąd ich (jeszcze
większa) przenikliwość.
Spontaniczny rozpad jest
zjawiskiem powszechnie znanym. Spontaniczny? Tak się dziś sądzi. Mimo
wszystko każdy (powiedzmy, że prawie –
mamy przecież cząstki wirtualne) rozpad jest
wymuszony, oczywiście przez neutrina tła. Tak ja to widzę. Neutrina o energii
pośredniej (mezo-energetyczne) stanowią zdecydowaną większość (zgodnie z
przypuszczalnie gaussowskim rozkładem). Koncentracja właśnie tych ze środka
Ureli jest największa. Właśnie te neutrina, tworząc tło i dominując ilościowo,
powodują „spontaniczne” rozpady cząstek swobodnych. Chodzi o to, że
prawdopodobieństwo zajścia rozpadu w związku z dużą ilością tych
neutrin, jest największe. Stąd średni czas
życia większości cząstek jest bardzo krótki. Na przykład średni czas życia
mezonu p zero wynosi
(8,4 ± 0,6)·10^-17s. Neutrina te nie należą
więc do tych wysoko-energetycznych, które w Kamiokande uprzedziły nas o wybuchu
supernowej 1987A.
Kontynuując stwierdzić możemy, że koncentracja
tych wysokoenergetycznych, zgodnie ze stwierdzonym powyżej dzwonowym rozkładem
nie jest wielka. Stąd ich rzadkość i właśnie dzięki temu możliwość
rozróżnienia i wyodrębnienia jako produkty konkretnych reakcji jądrowych, a
w większej skali jako pozostałości po wybuchu supernowej. Te bowiem nie
stanowią tła, a na tle wyróżniają się, gdyż
zakłócają jednorodność promieniowania tła z powodu uczestnictwa w konkretnych oddziaływaniach. Przy tym ich detekcja
jest łatwiejsza w związku ze stosunkowo dużym przekrojem czynnym. Sam rozpad
konkretnych jąder jest zjawiskiem selektywnym, rezonansowym także w odniesieniu do określonych neutrin. Dlatego
właśnie te neutrina się
ujawniają.
Sądząc po
powyższych rozważaniach, stwierdzić można, że właśnie te mezoenergetyczne
neutrina stanowią zdecydowaną większość. Stąd zjawisko „spontanicznego” rozpadu cząstek jest tak powszechne (jeśli prawdą
jest, że właśnie neutrina są tego przyczyną). Intuicyjne uzasadnienie dla
takiego sądu daje treść, szczególnie artykułu drugiego tej serii.¹
Wróćmy do pędu neutrina (powiedzmy, że antyneutrina). Oto, co otrzymujemy w kontekście powyższych konkluzji. Przede wszystkim
stwierdzić powinniśmy, że także jego pęd jest liczbą zespoloną, w dodatku taką,
której część rzeczywista jest różna od zera. Rysunek poniższy przedstawia wynik
rozpadu neutronu (to, co się dzieje także podczas rozpadu β próbki materiału promiemiotwórczego), w układzie środka masy związanego z
protonem jądra atomowego, trzecią
cząstką otrzymywaną w tym rozpadzie. Tym razem
przyjmujemy istnienie części rzeczywistej masy antyneutrina. Widzimy, że
część urojona pędu antyneutrina ma kierunek prostopadły do kierunku osi, na której pęd
elektronu oraz część rzeczywista pędu antyneutrina tworzą jedną prostą. Zgadza
się to z interpretacją doświadczenia pani Wu podaną wyżej. Porównaj to z
treścią ilustracji poprzedniej (z rozwiązaniem problemu, którego nie
zaakceptowaliśmy z powodu naruszenia zasady zachowania pędu). Widzimy tu, że
tym razem zasada zachowania pędu jest spełniona. Antyneutrino ma masę
rzeczywistą, a więc i pęd rzeczywisty (zwrócony przeciwnie do pędu elektronu). A co ze skrętnością antyneutrina, jego momentem pędu? W
modelu tym, z założenia, oś obrotu elektronu jest prostopadła do kierunku jego
ruchu postępowego. Zasada zachowania krętu żąda więc (jeśli model ten ma być
słuszny), by część rzeczywista skrętności antyneutrina, także równa była zeru,
to znaczy, by w kierunku osi rzeczywistej, jego oś obrotu była jednak prostopadła
do kierunku ruchu postępowego. Oznaczałoby to w
ogólności, że rzut momentu pędu neutrina
na kierunek jego ruchu jest liczbą urojoną i
dla odmiany, rzut na kierunek prostopadły do kierunku ruchu jest liczbą
rzeczywistą. Dziś twierdzi się, że skrętność większą lub
mniejszą (rzut na kierunek ruchu postępowego), posiada elektron. Czy słusznie? Wróć, wyekwipowany w
wyobraźnię, do rysunku pierwszego. Mamy tu rozwiązanie problemu, który,
jak na razie, zalega pod dywanem czekając na lepsze czasy. Czy nadeszły? Czy
elektron naprawdę powinien posiadać skrętność? Skrętność pozostała wyłącznie sprawą
neutrin, a elektrony i pozostałe cząstki oddziaływujące elektromagnetycznie,
nie posiadaja skrętności.
Sądzę też, że warunki kwantowe, w
sytuacji tu opisanej powinny prowadzić do opisu zagadnienia, zbieżnego z
treścią powyższych wynurzeń. Należałoby tylko poszerzyć kwantowe spojrzenie na
sprawę. Wiązałoby się to na przykład z koniecznością wprowadzenia nowych
operatorów kwantowych, uwzględniających możliwość ruchu z prędkościami
nadświetlnymi, hermitowskich z uwzględnieniem nowych
uwarunkowań. Oczywiście należałoby także poszerzyć zakres spojrzenia na nieoznaczoność
heisenbergowską. Otrzymalibyśmy
nowe, fizycznie realne, rozwiązania funkcji falowych. Wówczas być może okaże się, także w
mechanice kwantowej (nie miałem czasu na gruntowne przebadanie sprawy), że
skrętność mimo wszystko jest, jak wspomniałem powyżej, parametrem charakteryzującym
wyłącznie układy neutrinowe. Młodzi do roboty! Obiecuję Wam parę Nobli.
Wniosek stąd, że istnienie skrętności neutrina zbieżne jest z jego
nadświetlną prędkością. Sądzę, że powyższe rozwiązanie problemu jest bardziej
koherentne, niż rozwiązanie tradycyjne, przyjmujące prędkość neutrina za
mniejszą lub równą prędkości światła (niezdecydowanie). Otrzymujemy je jednak
zakładając, że cząstki neutrino znajdują się po drugiej stronie osi jaką tworzy
niezmiennicza prędkość c. Jak widać, zasady zachowania, w formie
stosowanej przez nas, obowiązują w naszym, podświetlnym świecie, to znaczy,
stosują się wobec wszystkiego, co ma masę rzeczywistą (dodatnią, ujemną lub zerową – w odniesieniu do fotonów).
Wszyćko
piknie, niepokoi jednak trochę ujemna masa rzeczywista neutrin.
Wynikałoby stąd, że aby składowa rzeczywista pędu antyneutrina (z rozpadu b) była przeciwna (pędowi emitowanego elektronu), to
poruszać się powinno w tę samą stronę, co elektron
(albo w rzeczywistości otrzymujmemy... neutrino, które postrzegamy jako anty-).
Rysunek poniższy uwzględniałby tę rzecz, tym razem jako konkluzja (Czy ostateczna?). Zatem, ta pierwotna (robocza) propozycja nie była tak
całkiem pozbawiona sensu.
A co mówi historia? Podejmowane były próby ratowania symetrii
zwierciadlanej, bo przecież rozsądek, nie tylko ten „zdrowy” nie godził się na
takie „imperadictum”. Asymetria przyrody wprawia w zakłopotanie a nawet
szokuje; wydaje się czymś wprost nielogicznym. Widocznie przy jej opisie coś
zostało pominięte. Człowiek, jak na niego przystało, znów popełnił jakąś
niesprawiedliwość i obciąża oczywiście nie siebie, lecz Przyrodę.
Pretensje ma się też do Pana Boga pomimo, że wciąż
próbuje się Go przekupić, nie tylko na tacy w Jego przybytku. Chitrusek,
mądrala stego człeka. Homo sapiens (człowiek rozumny), a jednak wszyscy idioci
na świecie, to ludzie. Niesprawiedliwość... Ileż dziś jest kłamstwa i nieuzasdnionych,
oszczerczych oskarżeń... Cały świat najlepiej wie, kto jest wszystkiemu winien: cykliści. Trzeba
ich wysłać do nieba (...), skąd przybyli parę tysięcy lat temu. Różne Galileusze, Newtony, Einsteiny,
Bohry, Borny, Bohmy, Freudy, Feynmany; Pauli,
Landau i
tysiące innych. Fajnie. Prawdziwa ludzkość wyżywa się tam, gdzie nie ograniczają jej zakazy i
nakazy kosmitów, nazywane etyką i moralnością – optymalne warunki panują w
Syrii, Iraku, Iranie, Afryce Północnej, Hamastanie; tam, gdzie przed sześciu
tysiącami lat... bardzo poprawiają się też w prawie całej Europie zachodniej i północnej. Także w środkowo-wschodniej
mamy głosicieli ludzkich wartości, werbalnie w innym kolorze, ale z tym samym
zapachem. Oto awangarda, oto Opowieść o
Prawdziwym Człowieku...
A
jeśli ci „kosmici” odejdą?
To po
krótkim czasie apokalipsy znów przyroda zapanuje na Ziemi. Amen.
13. Dalsze
wnioski.
Co więc zostało pominięte? Jednym z poszukiwaczy
(sprawiedliwości) był Lew Dawidowicz Landau, fizyk radziecki, laureat nagrody
Nobla. Zwrócił on uwagę na potrzebę uwzględnienia faktu istnienia antymaterii,
to znaczy na konieczność łącznego, a nie rozdzielnego traktowania cząstek i
antycząstek, na potrzebę uwzględnienia całości, a nie części rzeczywistości.
Wydawało się, że odniósł sukces. Jego idea parzystości kombinowanej stała się nadzieją fizyków. Na krótko.
Mimo, że idea ta czyniła nasze spojrzenie na przyrodę bardziej sprawiedliwym
(właściwie mniej niesprawiedliwym), bo dotychczasowe naruszało symatrię świata,
odpowiedź przyrody była nokautująca. Znów do gry wmieszał się sławny mezon K,
którego jeden z rozpadów, zabroniony przez zasadę zachowania parzystości
kombinowanej, został zaobserwowany.
A może jednak Landau poszedł we
właściwym kierunku, choć w połowie drogi zatrzymał się... (było trochę za
wcześnie). Czy dlatego, gdyż nie uwzględnił jakiejś jeszcze symetrii świata?
Zwróćmy uwagę na to, że mimo wszystko istnieje asymetria ilościowa pomiędzy
materią i antymaterią. Nie można więc jednakowo traktować obydwu tych form,
pomimo, że słusznym jest uwzględnienie faktu istnienia tej dwoistości. O tym,
kiedy jednak dominować będzie antymateria, a symetria
zatriumfuje znów, zdążyłem już zafantazjować wcześniej.
Wróćmy na chwilę do zwierciadła. Powyżej (i w
poprzednich artykułach) uzyskaliśmy dość mocne wsparcie dla tezy, że neutrina poruszają się z
prędkościami nadświetlnymi, zajmując tym miejsce po drugiej stronie osi
symetrii jaką tworzy prędkość światła. Notabene jest to symetria trochę dziwna
– przez swą asymetryczność, gdyż materia
w całości (pomijając neutrina) znajduje się „u nas”. Czyżby? Być może świat neutrin jest tak samo bogaty jak
nasz. Zauważyłem to wyżej. Nasze ograniczenia nie powinny ograniczać świata.
Spójrzmy więc znów
na neutrino (załóżmy, że mimo wszystko za pomocą fotonów można je zabaczyć). Co
widzimy z naszego stanowiska obserwacyjnego? Otóż widzimy odwrócenie strzałki czasu, wir w prawo widzimy jako wir w lewo. Neutrino
widzimy jako antyneutrino (i odwrotnie). Dokładnie to samo otrzymujemy za
pomocą zwierciadła! Można to wysłowić następująco: Jeśli
cząstka porusza się z prędkością nadświetlną, to ruch jej rozpatrywać
można i obserwować tylko jako ruch z prędkością mniejszą od „c”, będący
zwierciadlanym odbiciem pierwszego. Założenie, że obiektem tak poruszającym
się jest wyłącznie neutrino, jest dość uzasadnione, choćby treścią
wcześniejszych wywodów. Można twierdzenie powyższe sformułować też inaczej: Jeśli
cząstka porusza się z prędkością nadświetlną, to rejestrowany obraz zjawisk
zachodzących z jej udziałem jest zwierciadlanym odbiciem rzeczywistego ich
przebiegu. Nazwać to
można Twierdzeniem o Odbiciu Zwierciadlanym Obiektów Nadświetlnych (powiedzmy: twierdzenie
OZON), albo z angielska: Theorem of Mirror Reflection of Overlight Obiecs
TMROO. Oczywiście obserwator zjawisk pozostaje w „krainie podświetlnej”. Jeśli już tak, to spójrzcie znów na nasze trzy wykresy. Który z nich
wybieracie? A może wolicie dorysować czwarty
(ten z neutrinem zamiast antyneutrina)?
Możemy teraz spojrzeć nieco inaczej na niezachowanie
(?) parzystości w rozpadach z udziałem neutrin. Otóż zwierciadlany obraz
rozpadu (choćby tego najbardziej znanego, β) przedstawia rzeczywistość.
Zwierciadło stanowi granicę, barierę między rzeczywistością naszych doznań, a
rzeczywistością realizującą się obiektywnie. Czy można więc mówić o łamaniu
symetrii zwierciadlanej? Wszak po obu stronach lustra widać to, co ma miejsce w
istocie. Co na to Alicja w krainie czarów? Dla niej wszystko było naturalne.
Dla nas dorosłych – nie.
Jeśli symetria zwierciadlana
(podkreślam „jeśli”) nie jest łamana również w rozpadach słabych, to jest
symetrią uniwersalną, jakkolwiek nie mamy tu do czynienia ze zwyczajnym
odbiciem, lecz raczej z symetrią zwierciadlaną w złożeniu z inną jeszcze
symetrią. Niech się więc nie martwią entuzjaści kontaktów z mieszkańcami
odległych światów. W przekazie, który zechcą przesłać, w dalszym ciągu „lewe i
prawe” można rozróżnić i zdefiniować jednoznacznie (troszkę trudno bowiem
założyć, że któryś z naszych entuzjastów nie oddziaływuje elektromagnetycznie).
Tę dodatkową symetrię tworzy czas (globalny), którego bieg wyznacza ewolucja
Wszechświata. Jej cykliczność odgrywa tu rolę zasadniczą. Być może nawet
cechą immanentną czasu jest cykliczność zjawisk warunkujących jego istnienie.
Nawet w sensie najogólniejszym. Zatem wszelkie globalne zmiany mają
charakter cykliczny, nawet jeśli nie odkrywamy tego bezpośrednio. Rozwój
Przyrody nie jest więc monotonicznie jednokierunkowy. Czy na prawdę? W każdym
razie warto zaryzykować to twierdzenie, choćby po to, by sprowokować do
dyskusji. Na cykliczność rozwoju Przyrody i cykliczność zachodzących w Niej
zjawisk zwracałem uwagę wielokrotnie, wskazując na odwrócenie wraz z inwersją (rozpoczęciem
kontrakcji) wszystkich asymetryczności istniejących w naszym dzisiejszym
świecie. Oznacza to wbrew pozorom symetrię. Umożliwił to model oscylującego Wszechświata. Przykładem tego może być inwersja ładuku czyniąca materią to, co
dziś nazywamy antymaterią. Przykładem może też być niezachowanie parzystości w
„przeciwną stronę”. Zwierciadło daje nam więc jakiś wgląd w świat globalnej zapaści, w to, co czeka nas
za ileś tam miliardow lat.
Jeśli chodzi o zasadę zachowania liczby
leptonowej i zasadę zachowania krętu, to są one spełnione dla obserwatora tylko
w świecie, w którym on przebywa, jedynie w odniesieniu do zjawisk przez nas
bezpośrednio rejestrowanych (w naszej krainie podświetlnej). A co z czasem? W obydwu
krainach pełnego świata czas spokojnie już może płynąć tylko naprzód, przy tym
bez groźby uwikłania się w nieskończoność, dzięki cykliczności warunkującej
jego istnienie.
Twierdzenie wypowiedziane wyżej (to
zapisane tłustym drukiem twierdzenie
o zwierciadlanym odbiciu OZON), służyć może za bazę dla budowy transformacji, która w
odniesieniu do prędkości mniejszych od światła, czyli w naszym
elektromagnetycznym świecie, sprowadzałaby się do transformacji Lorentza.
Ogólnie jednak transformacja taka byłaby dodatkowym narzędziem w ręku fizyka
badającego mikroświat. W mechanice kwantowej pojawiłyby się też nowe operatory
(temat godzien odrębnych badań). Być może dzięki temu teoria standardowa
poszerzyłaby zakres wglądu w rzeczywistość przyrodniczą (oczywiście po uwzględnieniu grawitacji, w dodatku dualnej).
Obiektywność przyrody nie zawsze idzie
w parze z jej percepowalnością. Nie zawsze to, co widzimy przedstawia nam
dokładnie rzeczywistość. Weźmy choćby znane powszechnie złudzenia optyczne.
Bywa, że to, co manifestuje się nam w doświadczeniu, jest tylko zwierciadlanym
odbiciem określonej realności, odbiciem przekształcającym tę realność. Prawdę
więc dostrzec można jako odbicie tegoż odbicia w zwierciadle. Większość zjawisk
przy tym, w zwierciadle pozostaje sobą. Jeśli więc chcemy widzieć dany proces
tak, jak zachodzi faktycznie, spójrzmy na jego odbicie w zwierciadle. Prawda
widziana w zwierciadle jest bardziej uniwersalna…
Na początku była mowa o symetrii
budowanej na prędkościach, przy czym c stanowiłoby oś tej symetrii. Można
teraz uczynić jeszcze jeden krok naprzód. Prędkość c jest prędkością
wyjątkową ze względu na dominację, w skali atomu i w naszym otoczeniu,
oddziaływania elektromagnetycznego. Ale jest także wyjątkową przez swą
niezmienniczość, dzięki której wiemy, jak
ekspanduje Wszechświat, niezmienniczość łączącą sobą świat najmniejszych
małości z ogromem Wszystkości. Niewątpliwie
niezmienniczość ta posiada cechy uniwersalne, a jej wyrazem jest zasada kosmologiczna. W tym kontekście prędkość c
ujawniać powinna swą niezmienniczość także w nadświetlnym świecie neutrin. W
tym sensie więc istnienie prędkości nadświetlnych absolutnie nie jest sprzeczne
z duchem szczególnej teorii względności. Oznaczałoby to, że niezależnie od
prędkości samych neutrin względem nas, światło względem nich ma także niedoścignioną prędkość c.. A my dla nich jesteśmy „tachionami”, czyli
obiektami szybszymi niż światło? Sama prędkość światła... Czy zasadniczo światła? Czy jest
taką w związku z elektromagnetycznością promieniowania posiadającego tę
prędkość? A może odwrotnie? Światło rozchodzi się z tą prędkością, gdyż jest
bytem stanowiącym relikt określonego momentu w historii Wielkiego Wybuchu (?).
Ta niezmiennicza prędkość stanowi więc byt uniwersalny i autonomiczny. To przecież prędkość ekspansji Wszechświata,
której niezmienniczość wskazuje na słuszność tezy nazywanej zasadą
kosmologiczną. Wbrew pozorom, „elektromagnetyczność”
nie powołała jej do życia, po prostu zabrała się na łebka.
Fantazje, fantazje, fantazje.
14. Czy anihilują ?
Anihilację definiuje się
następująco. Wikipedia: to „proces
oddziaływania cząstki z odpowiadającą jej antycząstką, podczas którego cząstka
i antyczastka zostają zamienione na fotony...” i „Z punktu widzenia
klasycznej elektrodynamiki jest to więc zamiana materii na promieniowanie
elektromagnetyczne.” Encyklopedia fizyki: „Proces przekształcania
się fermionu i antyfermionu w cząstki o spinie całkowitym, zachodzący podczas
ich zderzenia.” Ta definicja jest ogólniejsza. Zgodnie z nią bezpośrednimi
produktami reakcji są bozony. Wszystkie one oddziaływują elektromagnetycznie.
Na przykład, w wyniku anihilacji elektronu z pozytonem (najprostszej)
otrzymujemy fotony gamma. Definicje te jednak nie
bardzo pasują do neutrin.
Tu raczej nie biorę pod
uwagę tego, co zdążyłem już stwierdzić wcześniej,
szczególnie gdy była mowa o wyodrębnieniu się preneutrin
i neutrin z panelsymonu w czasie Ureli. Neutrino z antyneutrinem? „Oczywiście” w
reakcji spontanicznej nie przekonuje jednak. Bo co w wyniku takiej anihilacji
otrzymamy? Fotony promieniowania elektromagnetycznego? Jak wiadomo neutrina nie
oddziaływują elektromagnetycznie. Jeśli nawet proces anihilacji zachodzi, w
żadnym przypadku nie otrzymamy fotonów ani innych cząstek oddziaływujących
elektromagnetycznie. Co najwyżej inne neutrina, co także jest bardzo wątpliwe
zważywszy na bardzo ograniczoną liczbę ich rodzajów (tylko trzy). Wówczas na
przykład para (neutrino – antyneutrino) taonowa (τ) dałaby parę miuonową (μ), a
ta parę elektronową. Co z nadmiarem
energii wyzwalajacej się wtedy? Z całą pewnością nie fotony. Może kwant fali
grawitacyjnej? To już fantazja bez zaplecza doświadczalnego. A co z parą neutrin elektronowych? Ta nie anihiluje? Pozostałe są jej wzbudzeniami? Coś tu
nie tak. Zgodnie z definicją (przytoczoną powyżej),
anihilacja to proces przekształcania się fermionu i antyfermionu, na przykład
elektronu z pozytonem, w bozony (cząstki o spinie całkowitym), w przypadku
elektronów – w fotony; zachodzący, gdy cząstka i antycząstka spotykają się ze
sobą. Wszystkie neutrina są wprawdzie fermionami, ale nie oddziaływującymi elektromagnetycznie.
Zawyrokujmy więc, bez większego ryzyka, że anihilacja wśród neutrin nie
zachodzi.
Zachodzi jednak, zgodnie z
najnowszą konepcją, zjawisko „oscylacji”, czyli przejście neutrina jednej
generacji w neutrino innej generacji (elektronowa, mionowa i taonowa). Tym
wyjaśnia się stwierdzony obserwacyjnie deficyt neutrin słonecznych, czyli
stanowczo zbyt małe, w porównaniu z
oczekiwanym, natężenie neutrin (elektronowych)
będących produktami
reakcji jądrowych zachodzących na Słońcu. Otóż neutrina słoneczne w drodze ku
nam ulegają oscylacji, neutrina elektronowe stają się mionowymi i taonowymi,
nie wykrywalnymi przez nas. Dane obserwacyjne (zliczenia neutrin w konfrontacji
z teoretycznymi modelami reakcji zachodzących w jądrze słonecznym i z
uwzględnieniem oscylacji) zdają się potwierdzać słuszność koncepcji (lub
wyjątkową chytrość pomysłu). W roku 2015 odkrywcy oscylacji otrzymali
nagrodę Nobla [Takaaki Kajita (Japonia) i Arthur B. McDonald (Kanada)].
Swoją drogą, dlaczego
wykrywalne są tylko neutrina elektronowe? Czy ktoś już o to pytał w nadziei na
rozsądną odpowiedź? A przecież masy
neutrin mionowych i taonowych (tym bardziej) są dużo większe od mas neutrin
elektronowych. Tamte powinny więc silniej oddziaływać z materią, powinny być
wykrywalne łatwiej. A jednak prawdopodobnie neutrina taonowe byłoby wykryć
trudniej, niż mionowe. Dlaczego? Dziś już możemy odpowiedzieć, a odpowiedź pasuje
dokładnie do naszego modelu bazującego na grawitacji dualnej. Otóż chyba dlatego, gdyż obydwa pozostałe, jako bardziej
złożone, zdecydowanie bardziej unikają materii (jako jeszcze bardziej ujemne
swą masą). Tej opcji, na tym etapie przemyśleń, raczej nie należałoby wykluczać, tym bardziej, że to jedyna istniejąca opcja.
To, że nie anihilują
pozostaje aktualne także z całą pewnością w
związku z tym, że znajdują się po drugiej stronie osi c. Nie oznacza to
jednak, że pozostają w całkowitej izolacji od reszty świata. Przecież są
czynnikiem rozpadu cząstek, być może nawet zgodnie z modelem przedstawionym w mych pracach. Zresztą posiadają masę rzeczywistą. Formalnie uczestniczą w
oddziaływaniach słabych, a także grawitacyjnych. Odpychają². Może dlatego tak fascynują...
15.
I jeszcze coś...
Już na początku tego eseju, w drugiej części, wspomniałem
o słynnej supernowej: SN 1987 A, której rejestrację w zakresie optycznym
poprzedziła detekcja intensywnego promieniowania neutrinowego. By już „w
zarodku stłamsić” myśl o ewentualności, że prędkość neutrina większa jest od
prędkości światła, od razu znaleziono argument, jak najbardziej racjonalny,
nawet przekonywujący, na inne przyczyny zauważonego efektu opóźnienia. Sensacji
nie było. W samej rzeczy. Neutrino jest cząstką bardzo przenikliwą. „Dlaczego? Tak już jest.” Materia jest dla tej cząstki właściwie
zupełnie przeźroczysta, czego nie można powiedzieć o świetle. Stąd właśnie
przyczyna stwierdzonego opóźnienia. Z tej samej przyczyny sama detekcja neutrin
jest wyjątkowo utrudniona. W dodatku proces emisji neutrin poprzedził, nawet o
kilka godzin, emisję światła. Tak się sądzi (bo tak z całą
pewnością przebiega sam proces, czy też dlatego, gdyż w przeciwnym razie
neutrino musiałoby być szybsze od światła, co jest niedopuszczalne...(?). Sama detekcja neutrin polega na rejestracji
reakcji jądrowych, wywoływanych przez nie. Przykładem może być reakcja, w
wyniku której chlor 37 przekształca się w promieniotwórczy argon 37 (detektor
Davisa). Neutrina w detektorze tym nie są jednak wykrywane natychmiast. Sama
detekcja polega bowiem na zliczeniu nowopowstałych jąder argonu. Nie można więc
określić dokładnie momentu, w którym reakcja zaszła, a przede wszystkim nie
można określić kierunku, czyli skąd neutrina przybywają. Wad tych nie posiada
detektor Kamiokande w Japonii (w miejscowości Kamioka). Detektor ten jest
wielkim zbiornikiem wody, umieszczonym głęboko pod ziemią. Niektóre spośród
neutrin przechodzących przez wodę powodują reakcję jądrową w atomach tlenu, w
której neutron rozpada się na proton i elektron. Wyzwolony elektron ma energię
na tyle dużą, że w pierwszej chwili porusza się w ośrodku wodnym szybciej niż
światło, jest więc źródłem promieniowania Czerenkowa, emitowanego w kierunku
jego ruchu. Detekcja tego promieniowania daje więc indykację na moment reacji i
kierunek, z którego przybywa neutrino. Można więc „z całą pewnością”
stwierdzić, że neutrina zarejestrowane tego pamiętnego dnia 23 lutego 1987 roku
(Ta ważna data szczęściem przypomina mi o rocznicy ślubu.) pochodzą z gwiazdy
supernowej, znajdującej się w Wielkim Obłoku Magellana, odległym od nas o około
170 tys.
lat świetlnych. Co nie mniej ważne, zarejestrowano je równocześnie w kilku
różnych detektorach, na przykład w detektorze znajdującym się w kopalni soli w
pobliżu Cleveland (USA) i w specjalnym ośrodku badawczym, mieszczącym się w
górach Kaukazu (wówczas ZSRR). Interesującym szczegółem jest to, że gwiazda,
która wybuchła, znana była wcześniej, przed jej wybuchem. Dało to asumpt do
bardzo intensywnych (i efektywnych) badań nad naturą gwiazd supernowych. Ale to
już inny temat.
[Czy
„z całą pewnością”? A może jednak źródło tych neutrin nie ma nic wspólnego z tą
supernową? Rzecz zdarzyła się tylko jeden raz. Dla pewności należałoby zaczekać
na jeszcze jedną supernową (co najmniej). Ale dajmy na to.]
Czy
jednak wszystkie neutrina można wykryć? Otóż nie. Detektory neutrin
wykorzystują właściwości określonych izotopów, a ich wybór jest dość
ograniczony. Wraz z tym, przekrój czynny
na oddziaływanie neutrin z materią, stwierdziliśmy to już wcześniej, zależy od ich energii jako funkcja rosnąca. Energia neutrin powodujących
reakcję jądrową w detektorze Kamiokande, z całą pewnością była bardzo duża,
zważywszy na energię kinetyczną emitowanego elektronu (emisja promieniowania
Czerenkowa). Można więc sądzić, już tylko na podstawie tego faktu, że znaczna
liczba neutrin jest, jak na razie niewykrywalna. Wniosek ten uzasadniliśmy w rozdziale dwunastym
modelując matematycznie, kinematyczne cechy neutrin.
A co
określa energię neutrin? Pytanie to już padło. Jeśli neutrina nie
poruszają się z prędkością światła, to jedynie ich prędkość decyduje o energii. „Nie mogą
także poruszać się z prędkością mniejszą, co związane jest z ich skrętnością,
oraz z faktem, że neutrino i antyneutrino to dwie różne cząstki.” Tak
twierdzili ci, którzy sądzili, że prędkość neutrina dokładnie równa jest c.
Temu jednak przeczyłby już rozkład ciągły energii elektronów z rozpadu beta,
gdyż „Co decydowałoby o energii otrzymywanych w reakcji antyneutrin?”.
Przeczyłaby treść naszych rozważań. Nie zapominajmy,
że prędkość jest wielkością względną, zależną od układu odniesienia. O wielkości energii kinetycznej w sensie bezwzględnym, prędkość
decyduje pod warunkiem, że nie chodzi o ruch względny w naszym podświetlnym
świecie. Zakładając, że neutrino porusza się szybciej
niż światło, przyjąć można, że jego energia jest tym większa, im prędkość
bliższa jest prędkości światła („neutrina relatywistyczne”), przez analogię z
cząstkami z naszego, podświetlnego świata. Zwróciłem już na to uwagę wcześniej, a rzecz zmodelowałem matematycznie (w
odniesieniu do masy). Energia neutrin o prędkościach zdecydowanie większych (w naszym odczuciu) od c
jest mniejsza, zatem przekrój czynny na oddziałwanie tych neutrin z materią,
jest znacznie mniejszy. Wynikałoby stąd, że wykrywalne są tylko neutrina,
których prędkość jest bardzo zbliżona do prędkości światła. Podczas wybuchu
naszej supernowej, zarejestrowane zostały (już to było wielkim sukcesem) tylko
i wyłącznie neutrina wysoko-energetyczne, czyli te, których prędkość jest
bardzo zbliżona do prędkości światła. Wytłumaczenie „dlaczego zarejestrowano je
zanim dostrzeżono sam wybuch”, było więc jak najbardziej przekonywujące, gdyż
różnica w czasie była znikoma, a w dodatku „emisja neutrin nie musiała być
równoczesna z emisją światła”. Tak między nami, to, że „nie musiała” jest dość
zagadkowe i wyjaśnia w pierwszym rzędzie pobożne życzenia badaczy nie
mogących sobie poradzić z tym wyprzedzeniem. Bo tak na chłopski rozum, jeśli
zachodzi wybuch, to wszystkie składniki tego wybuchu pojawiają się w tym samym
momencie (lub w odstępie sekund, a nie godzin). Inna
sprawa, że fotonom bardzo trudno wydostać się, ich przejście przez materię
zabiera sporo czasu – to jedna z przyczyn opóźnienia widomych oznak wybuchu w
stosunku do neutrin, dla których materia nie
stanowi przeszkody – to argument najczęściej przytaczany, i słusznie. Z
drugiej jednak strony, któż gotów jest dać głowę w przekonaniu, że wybuch
supernowej przebiega zgodnie z przyjętym modelem? Jeśli bowiem grawiatacja ma charakter dualny, wszystko może wyglądać
inaczej. Była o tym mowa. Zatem neutrina, te znacznie szybsze („słabsze”), nie są
wykrywalne (przynajmniej na razie), co wcale nie oznacza, że nie istnieją.
Jeśli tak, to dotarły dużo wcześniej, o czym wiedzieć
nie możemy (ale wykluczyć tej opcji nie można). Przytoczona wyżej
argumentacja, bazująca na założeniu, że prędkość neutrin jest nie większa od
prędkości światła nie może więc przekonywać, gdyż nie wyklucza możliwości, że
część neutrin, w dodatku te najszybsze są niewykrywalne. Jest argumentacja (ta oficjalna), być może,
jedynie, jak najbardziej uzasadnioną, próbą ratowania status quo. To, co
zaobserwowano (Supernowa 1987A), stanowi właściwie nawet wzmocnienie tezy o
nadświetlnej prędkości neutrin, wbrew intencji samej „argumentacji”, bardzo
przekonywującej, na pierwszy rzut oka. Wszak sąd, że prędkość neutrin jest
mniejsza, choć prawie równa prędkości światła, „z braku laku”, na prawdę nie
przekonuje, choćby wobec argumentacji potwierdzającej tezę o nadświetlnej
prędkości neutrin. Ich masa rzeczywista, to nic, że bardzo
mała (wyznaczona doświadczalnie), nie przekraczająca 3eV,
pośrednio świadczyłaby o tym (jako
niezerowa). Pamiętamy, że zmierzona masa neutrin stanowi część rzeczywistą masy zespolonej, tym większej, im większa jest prędkość (nadświetlna). Przy tym, im
większa jest ta prędkość (bardziej odległa od c), tym mniejsza jest energia
neutrina. Jak na razie wykrywalne są wyłącznie neutrina o wielkiej energii (prędkości
bliskiej c). Wyraża to przedstawiony w rozdziale dwunastym model
matematyczy. „Nie zamyka to jednak sprawy, gdyż rzeczywista
masa (ta percepowalna za pomocą fotonów) może też być równa zeru. Samo
doświadczenie (jedno, czy dwa) nie może też roztrzygać” – tak mógłby ktoś skonstatować z pozycji wiary, że prędkość neutrin nie jest większa niż c.
Na zakończenie, oto cytat z poczytnej książki Craiga Wheelera:
„Kosmiczne katastrofy” (Amber – Warszawa 2002): Zanim fala uderzeniowa dotarła do skraju
niebieskiego nadolbrzyma i wytworzyła jaskrawy błysk światła, zauważony przez
Oskara Duhalde i zarejestrowany przez Iana Sheltona i Roba McNaughta, minęła
godzina. Pierwsze fotony były więc opóźnione względem neutrin o godzinę
świetlną, czyli około 10 milionów kilometrów*, co odpowiada mniej więcej
orbicie Jowisza. Impuls neutrinowy i pierwszy rozbłysk światła podróżowały
wspólnie przez 150 tysięcy lat, światło nie zdołało nadrobić różnicy.
Neutrina dotarły do nas o godzinę wcześniej niż fotony światła...(moje podkreślenie).
[*Pomyłka tłumacza.
Godzina świetlna równa jest 1,08 miliarda kilometrów. Łatwo to obliczyć. Jest
to jednak zupełnie nie istotny szczegół. Nie bądźmy małostkowi.] Sądząc po tym tekście, autor jest zdania, że neutrina poruszają
się z prędkością światła, pomimo istnienia oscylacji, świadczących o tym, że
masa neutrin nie jest zerowa. Dlatego
z premedytacją dopasował godzinną różnicę czasu w obydwu miejscach. O tej niezerowości świadczą też wyniki pomiarów. Dodajmy, że neutrina dotarły około trzech godzin (a nie
jedną godzinę) wcześniej. Autor dopasował różnicę czasu do swych poglądów. Do
rzeczy tej ustosunkowałem się w artykule drugim tej serii.
Á
propos
¹) Zaraz,
zaraz. Masa większości neutrin (ujemna) jest stosunkowo duża. Jeśli na przykład
przyjmiemy, że pewne neutrino porusza się z prędkością 10c, to część
rzeczywista jego zespolonej masy równa jest prawie -10m. Zauważmy
jednak, że jeśli masa (ujemna) jest zbyt duża, w przypadku neutrin najszybszych
(jest ich stosunkowo mało), nie mogą one spowodować rozpadu, nie mogąc się po prostu
zbliżyć do cząstek (zbyt silne odpychanie, odczuwane w stosunkowo dużym
zasięgu). A teraz, znając czas połowicznego rozpadu cząstek, w
tym neutronów, i modelując sam ich rozpad działaniem neutrin (to wymagałoby
sporego zbiorowego wysiłku teoretyków), można by mieć nadzieję na uzyskanie
jakiejś indykacji na wartość rzeczywistą zespolonego współczynnika masy neutrina (ZWMN). Umożliwiłoby to także opis
oddziaływań między samymi neutrinami. Gdyby w
dodatku, daj Boże, w tym wszystkim było choć odrobinę więcej, niż fantazja...
Jak już fantazjujemy... Na samym początku był krótki
bezruch. Teraz mamy materię o masie dodatniej – przyciagającą się, oraz
neutrina o masie ujemnej, odpychające ją. Neutrina są dokładnie wymieszane z
materią „naszą”. Stąd intuicyjny wniosek, że powszechne przyciąganie
kompensowane jest przez odpychanie. Stąd płaskość przestrzeni – tym
bardziej, że do „płaskości” przestrzeni doszliśmy wczesniej inną drogą. Także
na tę rzecz zwróciliśmy uwagę wcześniej. Dawniej jednak wątpliwość wzbudzała
znikomość zmierzonej masy neutrin. Teraz już wiemy, że w odniesieniu do neutrin
stanowiących większość (tych, których wykryć nie potrafimy), ujemna masa
rzeczywista jest stosunkowo duża, nie mówiąc o masie tych najszybszych (najrzadziej występujących). Osobiście nie byłbym za tym, by odpychaniem neutrin
uzasadniać istnienie ciemnej energii. Niejednokrotnie wskazywałem na jej
faktyczne nieistnienie. Argumentacja
z użyciem środków matematycznych znajduje się w artykułach pod
wielce mówiącym tytułem: "Katastrofa horyzontalna". Tam wyprowadziłem wzór na wielkość osłabienia
supernowych, zgodny z obserwcją. Że ktoś zachachmęcił Nobla? Niech im będzie na
zdrowie (Tym, którzy przyznają tę
nagrodę. Zresztą nie po raz pierwszy dają plamę.).
²) I tu
pojawia się problem. Neutrina działają odpychająco. Jak więc zgodziły się na
to, by pod koniec poprzedniego cyklu oscylacji
Wszechświata, znów się połączyć z resztą w celu utworzenia wspomnianego
wyżej panelsymonu? A może wcale się nie przyłączają będąc swobodnymi tworami
„nie z tej ziemi”, tworzącymi osnowę przenikającą wszystko i zawsze? I wcale
nie oddzieliły się (jako preneutrino – patrz artykuł
pierwszy tej serii) w początkowej fazie wybuchu (wbrew temu co
sugerowałem wcześniej)?
Można też na to spojrzeć
inaczej. Widocznie ujemne masy nawzajem przyciągają się (iloczyn dwóch mas ujemnych jest dodatni). Neutrino odpychająco
działa przecież na obiekty o masie dodatniej (to by
było zbieżne z modelem grawitacji dualnej). Panelsymon o ujemnej masie
po prostu przyciąga neutrina, a one w jakimś stopniu stanowią element
spoistości całości. Tak powstaje doskonała forma uporządkowana strukturalnie
(„diament zamiast węgla retortowego”). Rozluźnienie więzów rozszerzającego się
panelsymonu musiało osłabić więź struktur neutrinowych z resztą. Przyciąganie
praktycznie przestało na nie działać (było mniejsze,
niż spoistość samych preneutrin) jeszcze zanim pojawiło się odpychanie, wraz z pojawieniem się materii normalnej (w wyniku przemiany fazowej). A dlaczego same neutrina nie przyciągają się
wzajemnie? Otóż przyciągają się, ale otacza je wszędzie materia „dodatnia”,
gdyż prawdziwej próżni nie uświadczysz; materia odseparowująłca je od siebie.
Tworzą więc one rodzaj osnowy przestrzeni (wspomniałem już o tym). Mimo
wszystko czasami są ze sobą połączone tworząc generację mionową lub taonową.
Zjawisko przejścia z jednej generacji do drugiej, to
właśnie oscylacja neutrin. Okazuje
się (doświadczalnie), że masy (ujemne) neutrin mionowych i tym bardziej
taonowych są znacznie większe od masy neutrin elektronowych: neutrino
elektronowe: m < 2,2 eV, mionowe: m < 170 keV, taonowe: m < 18 MeV.
To by wyjaśniało, dlaczego są niewykrywalne, dlaczego ich detekcja (nawet
pośrednia) wykracza poza nasze możliwości techniczne (dziś). To by potwierdzało ujemność ich mas. Można przypuszczać, że zjawisko oscylacji zachodzi w obszarach o dużej
koncentracji materii – tam, odpychane ze wszystkich stron łączą się.
Przedstawia to schematyczny rysunek poniżej.
Strzałki symbolizują spinowy moment pędu. Wypadkowy w każdym przypadku
równy jest 1/2ħ. Jak widać na rysunku, oscylacja
polegałaby na łączeniu się neutrin z antyneutrinami. Połączenie to
jednak (widocznie) nie jest zbyt mocne. W obszarach o mniejszej koncentracji
materii następuje rozpad układów – powrót do postaci neutrin (i antyneutrin) elektronowych. Dla przypomnienia, oscylacją tłumaczy się nadspodziewanie małe natężenie
neutrin słonecznych. Im
układ bardziej złożony, trudniejsza jest jego realizacja. Na przykład układ
siedmiu (strzałek) bądź nie istnieje, bądź też jest niewykrywalnie rzadki, a
więc jego wpływ na rozwój materii jest zupełnie pomijalny. Same neutrina, jak zauważyłem już w pierwszym artykule,
tworzą strukturę zbitą. Można więc sądzić, że możliwe są tylko trzy takie
struktury. Gdyby możliwe były formy bardziej
złożone (już układ siedmiu), tabelka podstawowych cząstek modelu standardowego,
siłą rzeczy byłaby mniej elegancka od tej, jaką przedstawia model dzisiejszy i
dla porządku należałoby umieścić w niej jeszcze jeden, siódmy kwark. Uwaga na
brzytwę. Wskazówka dla badaczy.
I jeszcze jedno. Jak
już stwierdziłem wcześniej, wiadomo, nie za sprawą mych badań, że neutrina
miuonowe i taonowe są znacznie bardziej masywne od neutrin elektronowych. „Powinny
być więc łatwiej wykrywalne od neutrin elektronowych, gdyż silniej oddziaływują
z materią, przynajmniej grawitacyjnie, w każdym razie przekrój czynny powinien
być większy.” – tak mógłby ktoś pomyśleć. A tu klops, nawet nie są wykrywalne.
Jedynym wyjaśnieniem jest przyjęcie tezy, że masa ich jest nie tylko duża, ale
i ujemna, zatem tym silniej powinny odpychać materię normalną (i być przez nią
odpychane), tym bardziej tej materii unikać, tym łatwiej przez materię
przenikać. Jak widać, model zaproponowany przeze mnie wyjaśnia rzecz w sposób
prosty i logiczny. Czy istnieje model, który wyjaśni to lepiej i prościej? Mamy
tu potwierdzenie tezy, że warto mój model przetestować (a nie odrzucić z
kretesem bez zapoznania się z nim, ale za to z licznymi epitetami – to, co dziś
ma miejsce).
To naprawdę przekonuje (pomimo, że to tylko
fantazja). Jeśli tak, to jak to się stało, że „ujemne” neutrina oddzieliły się
od „ujemnej” reszty? Otóż oddzieliły się, choć nie zostały odepchnięte. Stało
się to w momencie, gdy ich wewnętrzna spoistość większa była od spoistości
samego panelsymonu, jeszcze zanim rozprysł się. Zauważyłem
to już wcześniej. Co odpychało się wzajemnie, to wyłącznie plankony, w głębi elementarnej struktury. Właściwie tylko one.
A cząstki, ich agregaty? To już nowa jakość. Same neutrina, o nich była mowa,
już oddzielone, zachowały swą tożsamość jako określone cząstki, gdy wszystko to
pękło, stanowiąc relikt czasów, w których się
wyodrębniły.