wtorek, 28 czerwca 2016

Plankony i elsymony. Cz. 2

Plankony i elsymony
Cz. 2.

Treść
1. Energia potencjalna układu dwóch plankonów. Model matematyczny. Nisze energii potencjalnej - wnioski dotyczace możliwości tworzenia struktur przez plankony.
2. Jak budować cząstki elementarne? Podstawowe powtarzalne elementy struktury cząstek.
3. Czym jest ciemna materia? Panelsymon – Wszechświat na starcie. Urela i przemiana fazowa. Ciemna materia i parametr gestości. Dlaczego masy galaktyk są w zasadzie zbliżone do siebie? Jak ukształtowały się wyspy przyszłych galaktyk?
Refleksje

1. Energia potencjalna układu dwóch plankonów.
     Paść może pytanie: Co stanowi czynnik „zachęcający” plankony do tworzenia agregatów – cząstek? Odpowiedź: Powinna istnieć jakaś nisza energii potencjalnej. Zbadajmy więc jak zmienia się energia potencjalna układu dwóch plankonów wraz z odległością. Oczywiście uwzględnić musimy tu ubytek masy układu wraz z maleniem odległości między plankonami. Tu należy zaznaczyć, że nisza taka nie może istnieć, jeśli grawitacja, to wyłącznie przyciąganie. Zgodnie z panującym (nawet zobowiązującym) dziś sądem, grawitacja, to przyciąganie – o odpychaniu nie ma mowy. W sytuacji takiej trudno o motywację do podjęcia badań nad strukturą cząstek elementarnych, jakby badania te nie były możliwe. Dziś tak się powszechnie sądzi. Argumentacja dla poparcia tego sądu (a właściwie tej bezradności), sięga po nieoznaczoność i związane z nią fluktuacje, niweczące możliwość wglądu w rozmiary liniowe cząstek. Z tego powodu trudno mówić o ich strukturze (w szczególności chodzi o leptony). Najlepiej więc przyjąć, że są obiektami punktowymi. No to skąd w ogóle bierze się strukturalizacja materii: pierwiastki chemiczne, atomy, cząstki subatomowe...? Wbrew spodziewanej reakcji licznych czytelników, problem istnieje. To nawet problem podstawowy. Mamy tu paradygmat obserwowalności warunkującej możliwość poznania. 
   Czy rzeczywiście taka nisza istnieje? Sądząc po jakościowych rozważaniach w poprzednim artykule* – tak. Czy ilościowe rozważania potwierdzą przypuszczenia? Zobaczymy.
   Bazując na dotychczasowych ustaleniach (wzory: (8), (9), (10) w poprzenim artykule) możemy napisać wzór na energię potencjalną układu z uwzględnieniem defektu masy: 
Jak widać, wypadkową masę grawitacyjną układu należało podzielić przez dwa, by otrzymać masę przypadającą na jeden plankon. 
   Na tym jednak sprawa się nie kończy. Należy oczekiwać, że energia potencjalna w odniesieniu do odległości mniejszych niż połowa długości Plancka, powinna być dodatnia (będąc ujemną dla odległości większych) – sądząc po rozważaniach dotyczacych układu dwóch punktów materialnych (przypadek ogólniejszy). Chodzi bowiem o odpychanie. Przy minimalnej odległości**, energia potencjalna (dodatnia) powinna być maksymalna. W przypadku izolowanego układu dwóch plankonów mielibyśmy do czynienia w gruncie rzeczy z ruchem cyklicznym, z drganiami. Kojarzy się to z oscylującym Wszechświatem. Energia potencjalna równa jest zeru, oczywiście wtedy, gdy wzajemna odległość równa jest połowie długości Plancka. Masa grawitacyjna układu równa jest wówczas zeru. Można ustalenie nasze zapisać symbolicznie następująco:
Ze wzoru (11) wynika jednak, że energia potencjalna powinna być zawsze ujemna. Byłoby to słuszne, gdyby grawitacja oznaczała tylko i wyłącznie przyciąganie. Okazuje się, że tak nie jest. Należy więc we wzorze na energię uwzględnić to poprzez dostawienie współczynnika, który zdefiniować należałoby następująco (podobnie, jak to zrobiliśmy w artykule pierwszym***:
Przyjmijmy teraz dla wygody, że: r = xL , x > 0Zwróćmy też uwagę na to, że:
na podstawie wzoru (10). Otrzymujemy więc następujący wzór na energię potencjalną:
Funkcję E(x) można zbadać. Proponuję to licealistom (choć dziś to już przegrana sprawa). Poniżej widzimy szkic wykresu energii potencjalnej. Wyrażamy ją oczywiście w jednostkach Mc². Zauważmy spójność otrzymanego wyniku z wynikami poprzednimi, w szczególności z zerowaniem się masy układu gdy odległość między plankonami równa jest połowie długości Plancka.  
Sądząc po wykresie, zauważamy (O dziwo?) też istnienie minimum energii potencjalnej, odpowiadające odległości 3/2 długości Plancka (-8/27Mc²). Odpowiada to energii 3,67·10^18 GeV. Tak na marginesie, byłaby to energia o dwa rzędy większa, niż energie rozpatrywane przez teorie GUT. To minimum energii sprzyja łączeniu się plankonów w układy. Są nimi, tak można przypuszczać, wszystkie cząstki (oprócz fotonów i neutrin). Tak, neutrin, w związku z ich wyjątkowymi cechami, różniącymi je od pozostałych cząstek. Zajmę się nimi w trzeciej części książki. Także „na rozdrożu”, w  punkcie 1/2, tworzy się nisza (dalej jest przciąganie, a bliżej odpychanie), a w niej miejsce na układy plankonowe, z tym, że energia potencjalna tam równa jest zeru. Odpowiada to więc także zerowej masie układu. Jest to miejsce, w którym tworzą się fotony. Tak przy okazji, zauważmy idealną zbieżność tego wykresu z wykresem zmian energii potencjalnej układu dwóch punktów materialnych (artykuł piąty). Tego należało się spodziwać (należałoby tylko wziąć pod uwagę to, że R = 2L).
   Jak widać, nie znaleźliśmy tu miejsca na neutrina. To znak, że mimo wszystko nasz wgląd jest tylko częściowy. Ale chyba trochę posunęliśmy się do przodu. Zwiększyła się bowiem liczba opcji, których wykluczenie przybliży rozwiązanie kwestii. Tak na marginesie, oznaczać by to mogło, że neutrina są po prostu układami złożonymi (nasze rozważania „teoretyczne”, dla przypomnienia, dotyczą przecież jedynie układu dwóch plankonów). By się zająć neutrinami należałoby też zwrócić uwagę na ich dość szczególne własności. Mogłoby to (już teraz) sugerować, że nie musiały wyodrębnić się w jakimś dole potencjału, lecz w inny sposób. Rzecz opisana jest, jak zauważyłem, w innym miejscu. Poza tym, zgodnie z jedną z hipotez  oddzieliły się jeszcze przed zajściem przemiany fazowej.
   Kontynuujmy naszą interpretację. Otrzymana przez nas wartość energii potencjalnej w minimum: -8/27, zastanawia. Jest bowim trzecią potęgą liczby -2/3. Zauważmy przy tym, że wartość ta przypada w punkcie o odciętej 3/2. Także to zastanawia, choćby tym, że iloczyn tych dwóch liczb daje jedność (minus związany jest z przyciąganiem), co między innymi oznacza pewność. Odpowiada to właściwie zasadzie „zupełności” żądającej, by rzeczywistość w jej formie obiektywnej była ideałem, do którego zmierzają wszystkie opisy przybliżone, pretendujące do trafnego opisu Przyrody, nazywane teoriami. Między innymi właśnie dlatego uczeni poszukują estetyki w swych równaniach – to rodzaj niepisanego kryterium w poszukiwaniu prawdy. Poszukują rozwiązań w postaci liczb całkowitych lub ułamków prostych wyrażających coś lub liczb specjalnych, jak liczba π. Na szczególną uwagę zasługuje też liczba φ = 1,61803..., nazywana złotą liczbą, będąca stosunkiem długości dwóch części odcinka w złotym podziale, a także granicą, do której zmierza stosunek kolejnych liczb ciągu Fibonacciego. Za chwilkę powrócimy do tego. Nie chodzi tu bynajmniej o zabawę kabalistyczną. Chociaż kto wie, być może kabalistyka bazuje między innymi na niezgłębionych (jeszcze) przez nas cechach Przyrody, opisanych w sposób symboliczny w Torze (?).
   Zauważmy, że liczba 2 symbolizuje podstawową alternatywę, wyraża istnienie dwóch wykluczeń (góra–dół, prawo–lewo, prawda–fałsz, przyciąganie–odpychanie itp). Wraz z tym liczba 3 określa liczbę elementów podstawowego zbioru opcjonalnego: plus, minus, zero; w dodatku wskazuje na symetrię świata – rozdziela zerem „po równo” dwie przeciwstawności, których połączenie też tworzy zero.  
W przyrodzie jest to rzeczą powszechną. Weźmy choćby absolutną w przyrodzie równość ilościową ładunków dodatnich i ujemnych. Oznaczać by to mogło, że byt ładunkowy (elektryczny) powstał z dysocjacji jakiegoś tworu pierwotnego. Już to świadczy pośrednio o istnieniu strukturalizacji (a więc i atomistyczności) gdzieś głęboko, poniżej progu obserwowalności. Pole do popisu dla plankonów (i przyszłych doktorantów).
W tym kontekście trzecia potęga liczby -2/3 jest być może (Być może? To wprost naturalne.) wyrazem trójwymiarowości przestrzeni. Zauważyłem już to w artykule piątym.

 Gdybyśmy byli płaszczakami, zamiast -8/27 otrzymalibyśmy 4/9... A gdybyśmy byli czterowymiarowcami? Być może we wzorze, który otrzymalibyśmy, występowałby wykładnik potęgi 4, czyli mielibyśmy 16/81. To podpowiada wyobraźnia, która może być przecież zawodna, tym bardziej, że czasami żarty mi w głowie. A tak nawiasem mówiąc, energia byłaby dodatnia, co oznaczałoby maksimum, a nie niszę. Cząstki by nie istniały, przynajmniej w tym punkcie. Nawet jeśli to żart. 

Przecież objętość określona jest przez trzecią potęgę długości. Trójwymiarowość. To godne zastanowienia, choć niezbieżne jest z ustaleniami teorii superstrun. Widocznie, by do mikrorzeczywistości dotrzeć od góry (w dodatku obligowani przez paradygmat obserwowalności), powinniśmy zaopatrzyć się w kilka dodatkowyh wymiarów. Od dołu, u źródeł, jednak wszystko wygląda prościej. Być może u źródeł, przestrzeń tworzona przez mnogość plankonów jest trójwymiarowa, a zakładana wielowymiarowość związana jest ze złożonością układów tworzących rzeczywistość, a także stanowi warunek dający możliwość opisu tej rzeczywistości za pomocą środków dostępnych naszej percepcji. [W naszej percepcji istnieją trzy rodzaje oddziaływań (słabe dotyczą neutrin, znajdujacych się poza granicą naszej percepcji – by zrozumieć dlaczego, być może już teraz warto zajrzeć do eseju poświęconego neutriniom). Jeśli odniesiemy do każdego z tych trzech oddziaływań, trzy wymiary niezbędne dla pełnego poznania układów dynamicznych, to razem otrzymamy dziewięć wymiarów. Pamiętamy superstruny? Ot takie sobie skojarzenie.] Ponadto, jeśli wszystkie oddziaływania ostatecznie sprowadzają się do grawitacji (będąc efektem złożoności struktur), nie dziw, że dotarcie do elementarnej struktury na bazie nieświadomości tego (faktu?), wymaga dodatkowych procedur, które poszerzają przestrzeń danych o dodatkowe „wymiary” (i bardzo komplikują modelowanie matematyczne). Tak można by sądzić, chociaż zastanawiają cechy wewnętrzne samego plankonu, sugerujące, że dla ich opisu mimo wszystko zmuszeni będziemy do poszerzenia naszej „wyobraźni” przestrzennej.****
   By zakończyć tę kwestię, we wzorze (13), zastępując masę wyrażeniem definiującym ją (Wzór (2) w poprzednim artykule), otrzymujemy wzór inny na energię potencjalną: 
    Istnieją (choćby w mojej wyobraźni) różnorodne elsymony, liczba możliwości jest ogromna, prawie nieskończona. Jednak nie każdy układ posiada cechy trwałości, nie każdy może stanowić cząstkę o znośnym czasie życia. Nie jest celem moim (także nie czas na to) poszukiwanie formalnych reguł wyboru i reguł wykluczania umożliwiających konstruowanie (na papierze) tworów mających cechy określonych cząstek, choć nie jest to niewykonalne. A jeśli ktoś się tym zajmie, okaże się, że obowiązujący dziś model standardowy jest przypadkiem szczególnym, a właściwie „lokalną” prawidłowością – po uwzględnieniu dualnej grawitacji i oczywiście tego, co wnosi koncepcja bytu absolutnie elementarnego. Nawet wiadomo, w jakim należy pójść kierunku. Będzie mowa o tym dalej. Mam nadzieję, że będę mógł pozostawić dalszy ciąg dociekań (fascynujący temat badwczy) młodym. [Czy to nie marzenia dotkniętego zespołem Aspergera?]   
   W kontekście tym istnienie „nietrwałości” (rozpadów cząstek), samo w sobie jest rzeczą interesującą, a pytanie: „Co jest jej przyczyną?”, wcale nie jest tuzinkowe. Przecież „grawitacja jest czynnikiem tylko i wyłącznie spajającym”. Trwałość układu wiąże się z pojęciem równowagi. Określony układ jest w równowadze trwałej, gdy stan jego charakteryzuje minimalna wartość energii potencjalnej. Dla przykładu, ciało znajdujące się na dnie dołu jest w stanie równowagi trwałej. Gdyby grawitacja była tylko przyciąganiem, nie byłoby problemu…i nas by nie było. Sam dół byłby właściwie jednostronną otchłannie głęboką przepaścią. Wszystko by weń wpadało i nic by nie zostało (inna sprawa, skąd by się to wzięło, żeby potem wpadać). O równowadze i trwałości trudno tu mówić. O tym jakoś cicho. Problem przestaje istnieć, jeśli o nim nie rozmawiamy. A jeśli ktoś się odezwie, to jego problem...
Fascynujące, jak w tej sytuacji Wszystko mogło powstać, a w dodatku rozszerzać się? Uczeni znaleźli na to sposób. Na wszystko jest. Zatem mimo wszystko istniejemy, z całym szcunkiem dla miłościwie nam panującej syngularnej czarnodziurokracji uzbrojonej w energię próżni.

   Spytajmy więc: Co sprawia, że jednak możliwe jest istnienie układów trwałych? Ten tajemniczy czynnik z jednej strony nie dopuszcza do nieograniczonej zapaści, z drugiej zaś powoduje rozpady układów. To z całą pewnością rodzaj odpychania. Co może być więc jego źródłem? Na pewno nie elektrostatyka. Jak wiadomo, rozpady cząstek przebiegają zawsze z udziałem neutrin, które nie oddziaływują elektromagnetycznie. Mamy jeszcze jeden powód do zastanowień.
   Zatem istnienie odpychania zmienia sytuację. Nie dość na tym. Z jednej strony uświadomiliśmy sobie istnienie pewnych problemów, a nawet sprzeczności wewnętrznych wynikających z tradycyjnego widzenia grawitacji, z drugiej zaś, problemy te zostały (ideowo) rozwiązane. Ale to jeszcze nie wszystko. Wróćmy do naszych plankonów, które przenikają się wzajemnie. Jak już wyżej zauważyliśmy, istnieją dwie nisze energii potencjalnej, umożliwiające tworzenie się układów-cząstek. W szczególności tam, gdzie odległość między środkami plankonów równa jest połowie długości Plancka istnieje nisza masy zerowej, nisza fotonowa. W przypadku odległości jeszcze mniejszej, masa układu staje się ujemna. Manifestuje się to działaniem odpychającym. Wartość liczbowa energii potencjalnej (dodatniej) wraz z maleniem odległości wzajemnej, wzrasta bardzo szybko. Układ plankonów przypomina więc sprężynę, (wcale nie w spoczynku). Jak stwierdzimy dalej, drgającą. Przypomina też Wielki Wybuch, a wraz z tym, właściwie to, co go poprzedziło. Odpychanie grawitacyjne, równocześnie w całej objętości. 

2. Jak budować cząstki elementarne?
     Mamy już dość solidną bazę „ideologiczną” dla zastanowień, może nawet wstępnych ustaleń dotyczących kryteriów budowy cząstek-elsymonów. Zbierzmy więc rozproszone w tekście (tym i poprzednich) myśli w jedną całość.
      W rozważaniach nad energią potencjalną układu dwóch plankonów, doszliśmy do konkluzji o istnieniu dwóch minimów, dwóch miejsc, w których najchętniej łączyć się powinny plankony. To dość istotne kryterium, jednak wykres energii potencjalnej, jaki uzyskaliśmy, dotyczy układu dwóch plankonów, a cząstki konkretne stanowią chyba dość złożone ich układy. A jakie to są układy? Powinny być trwałe, to znaczy, pozostawione w odosobnieniu,  nie ulegać rozpadowi. Powinny więc to być układy o charakterze cyklicznym. Rzecz wyjaśniłem w odnośniku z trzema gwiazdkami w poprzednim artykule. Cząstka jest więc układem cyklicznym. Jest układem złożonym. W nim zachodzą wprawdzie ciągłe (i ciągle) zmiany, ale zmiany te mają charakter cykliczny. Chodzi więc o drgania. Plankony tworzące cząstkę, a także, niezależnie od tego, ich układy (podukłady całości), drgają. Są to podukłady sprzężone ze sobą. Można przypuszczać, że rozkład drgań całości ma charakter fourierowski. Drgania są „dopasowane” do siebie. Układ powinien być stabilny. Niestabilność powoduje szybkie rozerwanie układu. Oczywiście, gdy mowa o układzie plankonów, nie ma mowy o promieniowaniu elektromagnetycznym podczas zachodzących w nim przemian. Nie tylko dlatego, że są to przemiany cykliczne. Także dlatego, gdyż sam foton jest właśnie takim układem.
     Ale to jeszcze nie wszystko. Dodatkowe kryterium dotyczace struktury cząstek bazuje na (trzeba przyznać, że dosyć zaskakującej) hipotezie o istnieniu wysycenia pola grawitacyjnego (rzecz opisałem w poprzednim artykule). Koncepcja, zakładajaca istnienie wysycenia pola grawitacyjnego, jak dotąd nie była brana pod uwagę, gdyż nie koresponduje z głównym nurtem badań i oczywiście z dzisiejszym zbiorem przekonań. Bodźcem dla przemyśleń w tym nowym kierunku (poza bardzo dawnymi, studenckimi spekulacjami) jest to, że jednak nie wszystko to, co dziś stanowi stan zapatrywań, pasuje jak ulał, stanowi monolit. Wszak wiadomo, że dzisiejszy stan wiedzy nie antycypuje już w zasadzie nic nowego, przy tym obserwacje astronomiczne na ogół zaskakują i trzeba się do nich dostosowywać poprzez (niekoniecznie uzasadnione) tworzenie nowych bytów. Przykład dobitny stanowi tak zwana ciemna energia (uhonorowana nawet Noblem). W innym miejscu przedstawiłem model (ilościowy) wyjaśniajacy efekt z supernowymi, który dał asumpt do wymyślenia ciemnej energii, model antycypujący wielkość pociemnienia w zależności od odległości; zgodny z obserwacją. To tworzenie przez dzisiejszą naukę nowych bytów na lewo i na prawo, jest rzeczą dość symptomatyczną (Wraz z tym, że słowa te wzbudzają zdecydowany sprzeciw u niejednego członka społeczności fizyków, a ja, choć też jestem fizykiem, z grona tego niebawem zostanę usunięty. Ku mojej radości, bo to znak, że czytali.). Ale to (tworzenie nowych bytów) jest faktem, nawet jeśli dzisiejsi geniusze naśmiewają się z flogistonu.
     Oczywiście nową koncepcję należy sprawdzić, choćby dlatego, gdyż burzy ona aktualny porządek rzeczy. Sprawdzić dla obalenia. Sprawdzić, gdyż... stanowi spory przyczynek dla ewentualnej heurezy. Otwiera wprost róg obfitości z tematami badań, wśród nich badań problemów tradycyjnych, między innymi do dziś uznawanych za nierozwiązalne, także tematów badań, dziś na razie będących poza horyzontem oczekiwań nauki i dzisiejszej świadomości poznawczej. Implikacje mogą być rozliczne, znaczące do tego stopnia, że wykluczenie rozważań bazujących na modelu przedstawionym w mych pracach, bez poważnych studiów i badań, nie byłoby rzeczą zbyt roztropną. Należy więc za wczasu wszystko to odrzucić i oczywiście skwitować milczeniem... To, co ma miejsce.
     W poprzednim artykule, dla upoglądowienia rzeczy posłużyłem się (jakby trochę infantylnym) modelem rąk, których ograniczona liczba oznacza istnienie wysycenia. Stwierdziłem tam, że rzecz warta jest opisu przede wszystkim w odniesieniu do układów prawdziwie elementarnych, układów plankonowych. Można powiedzieć, że przyroda jest minimalistyczna. Plankon posiada więc najmniejszą liczbę rąk, dzięki którym może, po pierwsze, łączyć się z innymi, a tym utworzyć najprostszy elementarny układ przestrzenny, po drugie, ten najprostszy układ w dalszym ciągu jest źródłem pola grawitacyjnego, by tworzyć układy bardziej złożone. Zatem plankon posiada cztery ręce. Dzięki nim powstaje układ elementarny czworościanowy (czworościan foremny), mający też cztery ręce. Dlaczego właśnie cztery? Cztery punkty (cztery plankony tworzące czworościan foremny) tworzą więc jednorodną przestrzeń trójwymiarową (Przestrzeń trójwymiarową tworzą cztery punkty – wierzchołki czworościanu, tak, jak trzy tworzą płaszczyznę, a dwa linię prostą.) Oczywiście układ nie jest statyczny. Plankony drgają. Można się wstępnie zastanowić jak: Czy wszystkie cztery zbliżają się do siebie i oddalają w zgodnych fazach powodując cykliczne zmiany rozmiarów czworościanu? A może drgają parami w fazach przeciwnych? – tu opis byłby bardziej skomplikowany. Zachęcam do przemyśleń, a w nich poszukiwań możliwości, przy których układ pozostaje stabilny. To oczywiście układ elementarny, który połączony jest z innymi identycznymi, także drgającymi. Chodzi więc właściwie o stabilność układu nawet wielu takich połączonych ze sobą czworościanów. W przypadku czworościanu pojedyńczego, w związku z jego elementarnością, nie ma mowy o wyższych harmonicznych.
   Plankony utworzyć też mogą dwunastościan foremny, dodekaedr*****. Ściany jego są pięciokatami foremnymi. Posiada on 20 wierzchołków, czyli zbudowany jest z dwudziestu plankonów. Czy ma więc dwadzieścia rąk na zewnątrz? To by mogło wynikać, z tym, że nie od razu.  „Wprawdzie boki pięciokątów foremnych mogą być długością równe bokom czworościanu, ale przecież tutaj istnieją przekątne dłuższe (deficyt masy mniejszy – masa większa). Przekątnych nie posiada wyłącznie czworościan.” W zacytowanym zdaniu nie uwzględniono jednak istnienia wysycenia pola grawitacyjnego – plankony po dwóch stronach przekątnej nie czują wzajemnie swego istnienia. W naszym modelu potrzebne by były dłuższe ręce, ale te nie istnieją, gdyż wszystkie mają tę samą długość. Wszystkie wolne ręce wychodzą na zewnątrz. Warto zastanowić się, nawet jeśli to model bardzo infantylny. Modeluje on bowiem grawitację kwantową. A jeśli sobie przypomnimy prawo Gaussa, to od razu skonkludujemy, że tam wewnątrz nie ma pola grawitacyjnego. Wewnątrz tej „piłki” grawitacja nie istnieje.
   Niezależnie od tego także układ dwunastościenny warto preferować, już choćby ze względu na związek pięciokąta foremnego ze złotym podziałem odcinka, który manifestuje się jako cecha naturalna ogromnej liczby układów fizycznych. Na szczególną uwagę zasługują tu organizmy żywe, w których proporcje budowy ciał bazują na złotym podziale, a pytanie: „Dlaczego mamy (nie tylko my) pięć palców?” w tym kontekście nie jest wcale tuzinkowe (chyba, że jesteśmy bohaterami filmu rysunkowego). Sądząc po tym wszystkim, przypuszczać można, że masa grawitacyjna formy dwunastościennej jest pieciokrotnie większa od masy formy czworościennej (20 wobec 4). Czy to daleko posunięte uproszczenie? Możecie to sprawdzić, jeśli nie będziecie tak leniwi, jak ja.
     A może te dwie formy z osobna tworzą dwa różne typy cząstek: leptony i hadrony? Proton byłby na przykład układem wyłącznie komórek dwunastościennych (Więc także kwarki?), a elektron układem wyłącznie czworościanów. Takie czyste połączenia byłyby bardzo trwałe i niemożliwe do rozbicia środkami pozostającymi do naszej dyspozycji. Przypomnijmy sobie wielkość minimalnej energii potencjalnej w układzie dwóch plankonów, to 3,67·10^18 GeV. A w czworościanie energia wiązania jest niewiele mniejsza. Rzeczywiście, mamy tylko dwie cząstki absolutnie trwałe. A neutrino? Jeśli także neutrino nie ulega rozpadowi, to jego budowa jest chyba inna. Tak swoją drogą, sądzę, że przyczyną wszelkich rozpadów cząstek są właśnie neutrina tła. Jeśli tak, to czy są też dla siebie niebezpieczne? Jakoś do dziś nie zauważono rozpadów neutrin, choć odkryto zjawisko ich oscylacji. Ale to nie rozpad na coś innego. W dodatku samo neutrino także zbudowane powinno być z takich czworościanów. Czworościan czworościana nie rozbije. Neutrinom poświęcę specjalny cykl  artykułów w trzeciej części książki.
     Natomiast układy mieszane łatwiej rozbić, w szczególności rozdzielić układy posiadające w sobie połączone ze sobą formy dwunastościenne i czworościenne. Wystarczyłoby do tego neutrino, sądząc po wcześniejszych sugestiach. Energia wiązania między tymi dwiema formami jest mniejsza, niż między plankonami tworzącymi daną formę lub między formami identycznymi. To raczej rozsądne założenie. Układów „homogenicznych  neutrino, w zasadzie, nie byłoby więc w stanie naruszyć. [„W zasadzie”, gdyż także miuony i taony (leptony) ulegają rozpadowi.]   Żadne z neutrin. Przy tym istnieją tylko dwa formy układy nienaruszalne: elektron i proton. To też ważna wskazówka. 
     A co robi neutrino w momencie rozbijania cząstki? Chyba nawet wystarczy, że swym wtargnięciem, własnym polem, wymuszającym rezonans (co za fantazja) zakłóca porządek drgań autonomicznych cząstki, doprowadzając do jej rozerwania. W dodatku pewne przesłanki wskazują na to, że neutrino jest cząstką odpycającą (grawitacyjnie, a nie z wyglądu). Ale to nie wyjaśnienie, to co najwyżej jakościowe przesłanki.
     Jeśli przy tym samo neutrino nie rozpada się (sam spontanicznie lub poprzez wymuszenie), to byłby to jakiś argument za tym, że właśnie ono odpowiedzialne jest za rozpady pozostałych cząstek. Eksperyment zdaje się to potwierdzać (obecność neutrin odczas procesu rozpadu cząstek). To także znak, że posiada pewną wyjątkową cechę. Czy cechę odpychania? Bo jakże by inaczej? Przecież ma rozbijać. Same neutrina między sobą przyciągałyby się, nie mogąc siłą rzeczy powodować rozpadów we własnym środowisku. Być może zjawisko oscylacji świadczyłoby o tym. Zwróciłem już na taką możliwość uwagę w artykule poświęconym dualnej grawitacji (artykuł pierwszy tej serii, a piąty w ogóle). Zwróciłem wówczas uwagę na to, że dwa układy o ujemnej masie grawitacyjnej, przyciągają się wzajemnie. W świetle tamtych uwag i wniosków, hipoteza, że masa neutrina jest ujemna, nie jest aż tak zwariowana, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka. W dodatku, to by coś mogło mówić o warunkach, w których ta cząstka wyodrębniła się. Raczej wcześniej, niż pozostałe cząstki. 
     Osobna uwaga należy się układom tworzącym ładunek elementarny, występującym tak w leptonach, jak i w hadronach. To także układy absolutnie trwałe i trwale przyłączone do jednego lub drugiego układu. Ciekawe, jak zbudowany jest ten byt. Czy istnieje jakaś trzecia forma, albo jedyne w swym rodzaju (na dokładnie dwa sposoby) połączenie znanych nam form, połączenie absolutnie trwałe? A może, to zwariowany (jeszcze jeden) pomysł, jakaś strukturalna biegunowość, coś, co kojarzy się z parami chromosomów płci: XX i XY. Kontynuując to podniecające skojarzenie zauważamy, że istnieje asymetria – pierwiastek żeński górą. Jeszcze do tego skojarzenia wrócimy.
Na uwagę zasługują też kwarki – co różnicuje między nimi? Jak to jest z ich ułamkowym ładunkiem? Jakie uwarunkowania strukturalne decydują o przynależności do określonej, jednej z trzech, generacji (dwa kwarki + dwa leptony)? A jak to jest z leptonami rozpadającymi się (mion i taon)? Na czym strukturalnie polega wzbudzenie elektronu lub innej cząstki? Nie, nie mam odpowiedzi na pytania te i wiele innych. Czy mechanistyczna intuicja zdoła uporać się z nimi? A jak jest w istocie? Cóż, nieposkromiona fantazja. Mimo wszystko posunęliśmy się trochę na przód, co wcale nie znaczy, że we właściwym kierunku. A jeśli nawet, to czy ja mam się wszystkim zajmować?
     Wracając do drgań zachodzących w układach plankonów, szczególnie w kontekście przemyśleń powyższych, zauważmy, że w związku z istnieniem symetrii, jaka istnieje w obydwu zresztą rozważanych formach, drgania w obydwu tych formach powinny być skoordynowane. Zauważyć można, że te elementarne geometrycznie twory nie są zamknięte dla sąsiadów. Mogą się wzjemnie w jakimś stopniu nawet przenikać. Tworząc układy bardziej złożone. Przy tym warunkiem ich trwałości, a właściwie ich istnienia jest to, że drgania, mimo złożoności powinny być także skoordynowane ze sobą. Nie mogą więc istnieć układy niecykliczne – jako absolutnie nietrwałe. To zmniejsza liczbę możliwości w miarę wzrostu złożoności układów. Zdajemy sobie sprawę z tego, że liczba cząstek nie jest nieograniczona. Już dowodem tego była możliwość zbudowania modelu standardowego cząstek. Brak ograniczeń uniemożliwiłby to.  
     Istotne jest także to, że masa wypadkowa tych układów jest dużo mniejsza od masy pojedyńczego plankonu. Masy wszystkich cząstek nam znanych są dość zbliżone do siebie. Zwróciłem na to uwagę już w poprzednim artykule – zbliżone dzięki istnieniu trwałych, nie do rozbicia, form (dwóch). Masy te są stosunkowo niewielkie w związku ze znacznym wysyceniem grawitacyjnym. To znane nam cząstki.
    Wśród nich wyróżniają się fotony tym, że są wysycone całkowicie. Wiadomo też, że liczba ładunków dodatnich i ujemnych jest dokładnie równa w całym Wszechświecie. Dlaczego? Widocznie powstały z dysocjacji... czego? Czy połączenie (nieznanej nam dziś) strukturalnej formy ładunkowej elementarnej dodatniej z ujemną tworzy foton? Chyba nie całkiem, w związku ze zróżnicowaniem fotonów pod względem energii. Byłby to więc rodzaj dodatku do powtarzalnej formy o różnej złożoności – tak, jak identyczne łańcuchy (Może pierścienie łańcuchowe?) z różną liczbą ogniw, mające określone charakterystyczne, powtarzalne końcówki, na przykład XX – patrz powyżej. Więcej na ten temat będzie w trzeciej części książki, w artykule pt. „Dualizm korpuskularno-falowy w wersji deterministycznej”. Dziś o fotonach wiemy tyle, że są bozonami przenoszącymi oddziaływania elektromagnetyczne.   Warto zastanowić się, warto pokombinować. Grawitacja dualna temu sprzyja.          
   Przed nami oczywiście jeszcze sporo pytań, sporo problemów badawczych, może nawet więcej, niż zanim mi odbiło. To pewne. Na przykład: Jaka forma, jaki układ plankonów posiada cechy tego, co my percepujemy jako ładunek elektryczny (coś wyjątkowego, coś powtarzalnego, coś, co występuje w większości cząstek)? Jaka jest (strukturalna, plankonowa) istota pola magnetycznego? Wszak pole magnetyczne jest efektem ruchu ładunku. Jak przebiega anihilacja cząstek z antycząstkami? Czym się one właściwie różnią pod względem struktury? Jaki układ tworzy formę oddziaływującą silnie? Jaka jest struktura kwarków? Itd. Pytań bez liku. Czy to źle? To wspaniale. Szkoda, że jestem za stary, by się tym wszystkim zająć. Ale jest przecież wielu młodych, w dodatku bardziej utalentowanych, niż ja pod względem sprawności warsztatowej.  
   Przedstawiony powyżej opis ma charakter jakościowy. To tylko sugestie. Najchętniej nazwiesz je, czytelniku, fantazjowaniem. Nie namawiam jednak do lekceważącego odrzucania zawczasu. Chyba nie pożałuje ten, kto wytrwa czytając dalej. Wraz z tym przyznać bowiem musisz, że, jak dotąd, nikt nie próbował zmierzyć się z problemem struktury cząstek. Wprost nie rozważa się tego. Czy to znaczy, że nie należy tego rozważać? Że za wcześnie? Jak dotąd nie było punktu zaczepienia. A teraz? Odrzucając ortodoksyjne pojmowanie teorii względności, a także mechaniki kwantowej...      
     Jeśli przyjąć za możliwe istnienie dualności grawitacji, bazującej na innej, niż dotąd definicji masy grawitacyjnej, jeśli przyjąć (nie tylko pozornie) istnienie struktury, ziarnistości, dyskretności w budowie materii za prawdę przyrodniczą, siłą rzeczy przyjąć za fakt istnienie bytu elementarnego absolutnie, to nawet jeśli nie istnieją plankony, tutaj modelujące ten byt, to porywanie się na próbę opisu struktury samych cząstek jest jak najbardziej uzasadnione pomimo, że dotąd nikt się tym nie zajmował. Nawet jest naturalną konsekwencją dociekań i nie trzeba do tego geniusza, by to stwierdzić. Wystarczył odpowiedni poziom niedouczenia, plus odrobina fantazji. To był dopiero opis jakościowy. Myślę, że może on wskazać kierunek dla dalszych, już ilościowych dociekań. Mamy więc źródło heurezy raczej nietuzinkowej. Tak mi się wydaje. Dodam, że na bazie modelu plankonowego wytłumaczyć można sporo rzeczy, w dodatku bez godzenia w potwierdzone przez doświadczenie cechy znanej nam materii. Przy tym można nawet z łatwością „zmaterializować” fale materii i zmodelować kawa na ławę, w sposób wprost mechanistyczny, dualizm korpuskularno-falowy. Materia pozostaje tą samą materią. A co z ciemną materią? 

 3. Czym jest ciemna materia?
     Zauważyliśmy powyżej istnienie dwóch nisz energii potencjalnej. W nich „wylęgać” się mogą elsymony rozliczne i różnorodne: osobno fotony, osobno cząstki „zwykłe”. Ta szczególna właściwość układu dwóch plankonów daje (z całą pewnością) asumpt do rozważań dotyczących tak cząstek (percepowalnych) w skali mikro, jak i Wszechświata, w szczególności na samym początku ekspansji. Dotąd było to niewykonalne. Tę „niewykonalność” uzasadnia zresztą tradycja kwantowej nieoznaczoności. Początek wszechrzeczy jest więc (zgodnie z tą tradycją) siłą rzeczy zamglony i niemożliwy do odmglenia. Inna sprawa, że w naszym doświadczeniu myślowym plankony (dwa) zbliżaliśmy do siebie, natomiast, w odniesieniu do Wszechświata, na samym początku, w chwili zero, wszystkie plankony tworzyły już jeden zintegrowany, jakby elsymatyczny układ powszechny.
     Ten Wszechświat „na starcie”, podobny był pod względem strukturalnym do monokryształu. Nazwałem go Panelsymonem. Jego gwałtowne rozszerzanie się, wskutek grawitacyjnego odpychania się tworzących go plankonów, spowodowało stopniowe rozluźnianie się więzów między jego elementami i w następstwie tego, w pewnym momencie, ich rozerwanie się, a w wyniku tego rozproszenie różnorodnych elsymonów. Zaszła wtedy przemiana fazowa. Pojawił się chaos. W ostatecznym rezultacie zachodzących wówczas przemian, powstało środowisko materialne, w skład którego wchodzą fotony (dominujące ilościowo), oraz inne znane nam (i nie znane) cząstki masywne.
     Był też „gruz” pozostałości: „niedorozwiniętych” elsymonów i przede wszystkim swobodnych plankonów, które dotąd pełniły funkcję łączników między strukturami, które po rozdzieleniu zyskały cechy autonomicznych cząstek. Jak już wiemy, rozmiary plankonów są mniejsze, niż ich własny horyzont grawitacyjny. Poszukiwanie ich (wizualne) jest więc bezcelowe, choć ich łączna masa grawitacyjna powinna być nawet bardzo duża, zważywszy na bardzo dużą, w porównaniu z masą znanych nam cząstek, masę pojedyńczego plankonu.
     Ich wyodrębnienie się wiązałoby się z bardzo szybką, nadświetlną ekspansją (URELA)****** i nie w pełni skoordynowanym rozproszeniem materii po jej ustaniu, w wyniku wspomnianej wyżej przemiany fazowej. Warunki chaosu, a w tym fraktalizacja dopełniły reszty. Oprócz materii, która ewoluowała, by uczynić Nas faktem obserwowalnym (mnie należy poddać szczególnej obserwacji), sporo też było gruzu, czegoś w rodzaju śmietnika na placu budowy.
     W chaosie spowodowanym przez przemianę fazową pojawiły się zgrupowania materii plankonowej. Tam, dzięki wyjątkowo silnej grawitacji gromadzić się zaczęła materia. W materii tej zaczęły tworzyć się gwiazdy. A później w miejscach tych zaczęły formować się galaktyki. Teraz już wiemy, czym jest ciemna materia. To po prostu zgrupowania plankonów. Nic dziwnego, że ciemna materia nie promieniuje, że jest źródłem wyłącznie grawitacji. Potwierdzają to, czy chcą, czy nie chcą, badania ostatnich lat – soczewkowanie grawitacyjne światła biegnącego z bardzo odległych galaktyk. Jak widać, ten właśnie model ciemnej materii jest najbardziej spójny i logiczny. Przy tym nie wymaga powoływania do życia nowych, okolicznościowych bytów. Ockhamowi rośnie zarost.
     Galaktyki tworzyły się we fraktalach, zgęszczeniach plankonów tworzących ciemną materię. Natomiast plankony rozproszone w przestrzeni międzygalaktycznej tworzą w miarę jednorodną sieć wypełniającą Wszechświat. W tych rozległych obszarach siły działające na pojedyńcze ciało  (powiedzmy, że próbne), kompensują się wzajemnie, prawie całkowicie. Mamy więc próżnię i oczywiście energię próżni. Czy to wszystko jest niemożliwe? Czy niemożliwe z tego powodu, że jest zbyt proste i nie wymaga równań? Czy niemożliwe z tego powodu, że nikt liczący się na to nie wpadł, a mnie to spotkało? Dlaczego nie wpadł? Bo trzeba było, bagatela, trochę inaczej zdefiniować masę grawitacyjną i uznać za możliwe istnienie bytu elementarnego absolutnie (nie ważne, czy to plankon, czy coś innego).
     Wszystkie te plankony, wszystkie razem wzięte, stanowią poważny wkład do łącznej masy Wszechświata. Są, powtarzam to,  poszukiwaną przez uczonych ciemną materią, której wizualne wykrycie, z oczywistych już powodów, nie jest możliwe. A teraz, jeśli uwzględnimy istnienie ogarniającej cały Wszechświat sieci plankonowej, mamy powód do przypuszczenia, że nie jest nam potrzebna do szczęścia ciemna energia, by parametr gęstości******* Wszechświata równy był jedności. Będzie o tym mowa. Samą ciemną energię sprowadzę do niebytu w eseju pod wymownym tytułem „Katastrofa Horyzontalna”. Przecież zauważyłem powyżej, że siły działające na każdy obiekt w przestrzeni międzygalaktycznej, kompensują się prawie całkowicie, pomimo ogromnej masy sieci plankonowej. Trudno więc bezpośrednio wykryć potencjalne przyczynki do jedynkowej wartości parametru gęstości.   
     Do tematu tego jeszcze wrócimy¹ gdy przejdziemy do zagadnień kosmologicznych.
     Proces rozpraszania się elsymonów, w całej różnorodności ich rodzajów, zyskał, jak wyżej wspomniałem, cechy chaotyczności i fraktalizacji. To (uwzględniając istnienie wyjątkowo masywnej materii „ciemnej”) tłumaczyłoby obserwowaną przecież niejednorodność rozkładu materii wykrywalnej wizualnie. Reasumując stwierdzić możemy, że wspomniany wyżej „elsymon powszechny (panelsymon)” o cechach strukturalnych monokryształu, pękł w pewnym momencie podczas gwałtownego rozszerzania się i „rozprysł się” (jak kieliszek o podłogę). Stworzył się chaos, a tym samym zaistniała Temperatura. Dopiero wtedy (!). Wtedy też pojawiły się oddziaływanuia niegrawitacyjne: silne i elektromagnetyczne. Pojawiło się oczywiście promieniowanie (fotony) i cząstki masywne, a grawitacja stała się przyciąganiem. Także pojawiły się fluktuacje gęstości, odpowiedzialne za, obserwowaną dziś, strukturę wielkoskalową. A jak powstały galaktyki?
   Wielokrotnie nurtowało mnie pytanie: Dlaczego masy galaktyk są zbliżone (tego samego rzędu)? Oczywiście nie chodzi tu o małe galaktyki satelickie. Jak to się stało? Około 200 mln. lat po Wielkim Wybuchu pojawiać się zaczęły gwiazdy. Materia wszędzie była jeszcze wystarczajaco gęsta. Zajmować więc powinny były gwiazdy całą przestrzeń Wszechświata. Gdyby zbiór ten był absolutnie jednorodny, nigdy nie doszłoby do skupienia materii w rozlicznych centrach. Wszechświat bowiem nie posiada jednoznacznie określonego centrum, zgodnie z zasadą kosmologiczną.
     Na szczęście istniały (dzięki chaosowi (przemiana fazowa)) fluktuacje gęstości. Jednak zwykłe fluktuacje spowodować mogły jedynie tworzenie się zgęszczeń materii gwiazd o dowolnych rozmiarach, nie gwarantując wcale, że utworzą się galaktyki. Fluktuacje raczej utworzyły strukturę wielkoskalową – gromady galaktyk, „ściany”. A galaktyki, jak już powyżej zaznaczyłem, mają przecież zbliżone do siebie masy. Fluktuacje tego nie wyjaśniają. Uzasadnione więc jest pytanie: Co miałoby limitować wielkość (i masę) „wysp” z których utworzyły się galaktyki?
     I tu daje o sobie znać chwalebna rola ciemnej materii (wraz z koncepcją niedoboru masy bazującą na nowej definicji masy grawitacyjnej). Fluktuacje koncentracji materii dotyczą też plankonów (ciemnej materii). Miejsca ich większego zagęszczenia zaczęły przyciągać, ściągając gwiazdy z okolicy. Tak, ale dlaczego masy galaktyk są do siebie zbliżone? Otóż materia plankonów w takim zagęszczeniu zbierała się i zagęszczała. Tworzyła więc wyraźne centrum. Jednak w miarę jej zagęszczania się wzrastał deficyt masy takiego układu. Ostatecznie, niezależnie od liczby plankonów, masa samego jądra takiego zgrupowania, najgłębiej, pozostawała zbliżona do zera. W rezultacie wypadkowa masa grawitacyjna, niezależnie od liczby plankonów w „wyspie”, była prawie jednakowa.
     Jeśli nie ma innego tłumaczenia, to mamy, tak przy okazji, pośrednie potwierdzenie słuszności całej koncepcji dualności grawitacji. Dlaczego masa taka, a nie inna? To jedna z tajemnic Wielkiego Wybuchu i oczywiście cech samego plankonu. Znając te cechy można będzie w przyszłości odpowiedzieć i na to pytanie.
     Tak zagęszczać się mogły tylko plankony. O nukleonach, by się mogły tak zagęszczać, nie ma mowy. Jądra atomowe są nieściśliwe. Przecież konkretne obiekty, które my identyfikujemy jako cząstki są układami nierozbijalnych form (czworościanowych i dwunastościennych) o masach znikomych (i o dużych prędkościach względnych – temperatura). O ich skupianiu się w chaosie, w tych pierwszych chwilach Wszechświata, trudno wówić. W początkach były względnie jednorodnym żywiołem.  Zagęszczanie się masywnych gwiazd i jąder galaktyk w twory grawitacyjnie zamknięte, to na razie sprawa nawet dalekiej przyszłości, co najmniej kilkuset milionów lat.   
   Możemy już teraz spróbować opisać proces kształtowania się galaktyk. Po około 200 milionach lat temperatura była na tyle niska, że rozpocząć się mógł proces formowania się pierwszych gwiazd. Proces ten z czasem nasilał się. Materia była wówczas jeszcze wystarczająco gęsta. Także trochę czasu zabrało formowanie się zgęszczeń ciemnej materii, stanowiących grawitacyjne centra, ku ktorym zmierzać miała materia gazu i gwiazd. Trwać to musiało nie mniej, niż około miliarda lat, co jest zrozumiałe po uwzględnieniu skali rozmiarowej układów (w porównaniu z rozmiarami samych gwiazd).  Mamy więc na razie mrowie gwiazd pierwszego pokolenia, przyciąganych przez wyspy ciemnej materii. Nic dziwnego, że masy utworzonych zbiorowisk gwiezdnych były do siebie zbliżone, nawet jeśli zawierały zupełnie różne liczby plankonów. A gwiazdy? Same gwiazdy ściągane ku środkowi naparły na siebie ze wszystkich stron. Spowodować to musiało hipereksplozję termojądrową z udziałem miliardów gwiazd. Mamy więc kwazary, mamy pierwotne (i najobfitsze) źródło metali. Nie jakieś tam supernowe – kapryśne i wyjątkowo rzadkie. Zauważmy, że materia, z której powstał Układ Słoneczny istniała już co najmniej 6 miliardów lat temu. Powstanie galaktyk opisałem w innym miejscu, w eseju: „Jak powstały galaktyki?”. Tam jest wszystko. Jeśli ktoś chce dyskutować na poruszone tu tematy, niech zapozna się najpierw z treścią tych artykułów.
   Tymczasem mnożą się hipotezy dotyczące natury domniemanej ciemnej materii. Przykład stanowić mogą hipotetyczne WIMPY (Weakly Interacting Massive Particles), które z oczywistych względów nie uczestniczą w oddziaływaniach elektromagnetycznych. Jeszcze jeden byt ponad potrzebę. Astronomowie poszukują ich śladów. Co powiedzą o plankonach i elsymonach? Nic nie powiedzą... 

Refleksje
   ¹Być może tworzą też te plankony niewidzialną jednorodną sieć, którą przyrównać można od biedy do słynnego eteru. Czy to byłby jego sens fizyczny? Jeśli już mowa o tym, warto zastanowić się nad istotą prędkości światła. Czy to jedynie „wewnętrzna” sprawa oddziaływań elektromagnetycznych? Najprawdopodobniej nie. W modelu Wszechświata, który przedstawiłem szczególnie w artykułach drugiej części i oczywiście w swoich książkach wydanych w 2010*******, prędkość światła jest przede wszystkim prędkością ekspansji Wszechświata, czyli jest kresem górnym zbioru prędkości względnych obiektów, a jej niezmienniczość wynika wprost z zasady kosmologicznej – jeszcze będzie o tym sporo w pierwszych dwóch artykułach. Dla przypomnienia, zgodnie z poglądem, który wyrażałem już przy innych okazjach, istnienie przestrzeni jest bezpośrednim rezultatem tego ruchu (dlatego płaska). Rzecz w skrócie opiszę także w następnym artykule.
   Zatem, ponieważ Wszechświat jest w skali globalnej izotropowy (obowiązuje zasada kosmologiczna), a przy tym prędkość światła jest także prędkością jego ekspansji liniowej, szybkość c powinna być także jednakowa wszędzie i we wszystkich kierunkach, czyli nie zależeć od doboru układu odniesienia, powiedzmy, że absolutna. Wielkość c jest parametrem Wszechświata i nie tylko prędkością, z którą rozchodzą się pola elektryczne i magnetyczne. Nic więc dziwnego, że eter nie mógł być wykryty w doświadczeniu Michelsona-Morley'a. Ponieważ c przede wszystkim określa tempo ekspansji Wszechświata, to nie może zależeć od układu odniesienia, który przecież ma charakter lokalny. Dziś wszystko, szczególnie w kontekście opinii wyrażonych powyżej, wydaje się proste. Jednak przed ponad stu laty, gdy Wszechświat uznawany był za nieskończony i statyczny, postulat Einsteina dokonał rewolucji, utorował drogę ku fizyce dwudziestego wieku. Niezmienniczość prędkości światła stanowi podstawę szczególnej teorii względności. W tych dawnych (?) czasach wcale nie wiązano niezmienniczości prędkości światła z zasadą kosmologiczną. A dziś? Chyba też się nie wiąże. W tych dawnych czasach obowiązywały tylko równania Maxwelle'a i istniały jakieś niedopasowania do klasycznej mechaniki bazującej na zasadzie względności Galileusza. Właśnie to, tak w uproszczeniu, stanowiło przyczynę badań (prowadzonych przez wielu badaczy), które doprowadziły w rezultacie do ogłoszenia szczególnej teorii względności.
   A tak wracając do eteru (odrzuconego przecież przez Einsteina) powiedzmy, że tutaj (roboczo) reaktywowanego (z nazwy), przypuszczać można, że rozprzestrzenianie się światła zachodzi jako fala zgęszczeń i rozrzedzeń (podłużna) w globalnej sieci plankonowej. Pięknie, ale jak to pogodzić z faktem, że fala elektromagnetyczna jest falą poprzeczną? Czy szybkość rozchodzenia się nie ma z tym związku? A dualizm korpuskularno-falowy (fotony są tworami bezwzględnie materialnymi)? Hipoteza goni hipotezę, a wraz z tym stare pytania nie tracą na aktualności, nawet jeśli ich trochę ubywa. Sporo rzeczy jeszcze trzeba będzie przemyśleć.   Jeśli już, to dodajmy jeszcze coś. Otóż, w związku z tym, że Wszechświat rozszerza się, wzrasta odległość między poszczególnymi plankonami naszej sieci. Wynika stąd, że szybkość, z jaką rozchodzi się światło powinna stopniowo maleć. Interesujące, że do tegoż wniosku, a właściwie przypuszczenia dojść można inną drogą, na podstawie rozważań kosmologicznych (o tym w dalszych artykułach). Obserwacja astronomiczna (badanie widm kwazarów) zdaje się wskazywać na to, że rośnie stała struktury subtelnej: α = e²/ħc. Jak widzimy, stwierdzona obserwacyjnie zmienność tego parametru oznaczać może zmienność stałych uniwersalnych. Jedną z opcji, w związku ze wzrostem stałej struktury subtelnej, jest malenie prędkości światła. Jeśli prędkość światła stopniowo maleje, to rozszerzanie się Wszechświata dobiegnie końca w minimum (jeśli nie w zerze) wartości parametru c. Nastąpi wówczas inwersja, a po tym Wszechświat zacznie się zapadać. Sądząc po pewnych obliczeniach, ma się to stać, gdy wiek Wszechświata będzie rzędu 10^20 lat. Właśnie na tym (a nie na wartości parametru gęstości Ω) bazuje model Wszechświata oscylującego, opisywanego w tej książce i opisanego w pierwszej ze wspomnianych książek.
   Czy to FN (Fantazja), a może jednak FN (Fikcja)? Co na to wzmiankowane cząstki Higgsa? Niech lepiej siedzą cicho. A nuż... 

*) Cz. 1. Bereszit... (Na początku...)
**) Jak się okaże (w artykule następnym), istnieje minimalna odległość, na jaką mogą się zbliżyć dwa plankony. Bliżej już nie (zakaz Pauliego?). Istnieje więc maksymalna, dodatnia wartość energii potencjalnej ich oddziaływania. Sam wykres nie sięga wyżej (nie jest więc asymptotą). W tym punkcie funkcja uzyskuje maksimum absolutne. To rzecz godna uwagi, także w kontekście filozoficznym. Fakty przyrodnicze, prawdy ontologiczne, nie są tworami matematycznymi, wbrew sądom tych, których refleksyjność ma matematyczny kres górny. Zwracałem już na to uwagę w różnych kontekstach.
***) „Dualny charakter grawitacji                                                
****) Oto przykład z innej beczki takiego poszerzenia. W roku 1919 Albert Einstein otrzymał list, którego nadawcą był matematyk z Królewca, Teodor Kaluza (Kałuża?). W pracy swej, opisanej w liście, przedstawia Kaluza możliwość połączenia „w jednym równaniu” dwóch podstawowych oddziaływań: grawitacji (ogólna teoria względności) i elektromagnetyzmu (teoria Maxwelle`a). Warunkiem na to, jak się okazało, jest wprowadzenie dodatkowego, czwartego wymiaru przestrzennego. List zaskoczył Einsteina. Artykuł Kaluzy ukazał się dopiero po dwóch latach, pod tytułem: „O problemie jedności w fizyce”. Opóźnienie to jednak nie miało znaczenia, gdyż pomysł Kaluzy trafił na podatny grunt dopiero po pięćdziesięciu latach nieprzerwanego rozwoju nauki. Dziś mówi się o hiperprzestrzeni posiadającej jedenaście wymiarów (wraz z czasem), w której dokonuje się pełna unifikacja wszystkich znanych nam oddziaływań. Teoria superstrun jest wyrazem tego nowego podejścia do sprawy. Jej rozwinięciem jest M-teoria. To zachęcająca opcja na przyszłość. A ja śmiem zawrócić bieg historii? Osobiście nie mam takiego zamiaru, choć nie zaprzeczam, że historia kołem
się toczy.
*****)  [Pozostałe wielościany foremne (sześcian, ośmiościan a także dwudziestościan)  nie nadają się do naszych celów. Łatwo się o tym przekonać.]                        
******) Urela – ultra-relativistic acceleration, to wymyślony przeze mnie proces przyśpieszonej ekspansji na samym początku Wielkiego Wybuchu, alternatywa (znacznie bardziej konsystentna) wobec „inflacji”, która w zasadzie przyjęta jest przez społeczność uczonych na zasadzie „z braku laku”... i w oczekiwaniu na coś lepszego. Polega na odpychaniu wzajemnym plankonów tworzących na samym początku ściśniętą do granic sieć „monokryształu” – panelsymonu. Urela zakończyła się przemianą fazową w momencie wyzerowania się masy grawitacyjnej układu (i rozerwania wiązań między węzłami „kryształu”). O tym wszystkim w tekście (tym i następnym).
*******) Parametr gęstości: stosunek średniej gęstości Wszechświata do jego gęstości krytycznej; stosowany przede wszystkim w kosmologii bazującej na ogólnej teorii względności (równanie Friedmanna), jako kryterium określające tendencję rozwojową Wszechświata. Równy jest jedności jeśli geometria Wszechświata jest płaska, czyli euklidesowa – to co się stwierdza obserwacyjnie. Po prawdzie, to „płaskość na ostrzu noża” lub, jak kto woli, balansująca na cienkiej linie, a jednak nienaruszalna przez całą historię Wszechświata (począwszy od przemiany fazowej). Na tym, w skrócie, polega tak zwany problem płaskości, który cechuje kosmologię friedmannowską. Będzie o tym sporo, szczególnie w drugiej części książki. Tam, za sprawą moich dociekań, problem ten zniknie. Kosmologia dwudziestego wieku oddaliła ten problem dzięki hipotezie inflacji, z którą rozprawiam się pod koniec części drugiej.
********) 1. Józef Gelbard –  „Pofantazjujmy o Wszechświecie I. Oscylujący? To nie takie proste. ISBN: 978-83-62740-06-2  
2. „Pofantazjujmy o Wszechświecie II. W głąb materii: grawitacja w podwymiarach. ISBN: 978-83-62740-13-0


Artykuł następny: Plankony i elsymony. Cz. 3   
Niektóre konsekwencje dotychczasowych ustaleń. Zagadnienie siły, prędkości; jaka jest bezwzględnie minimalna odległość między plankonami? Zakaz Pauliego inaczej.Wielowymiarowość. Plankony kontra struny.

Józef Gelbard, w kwietniu  2013