sobota, 21 października 2017

Co to jest grawitacja dualna?

Pojęcie to wprowadzone zostało w wymienionej już książce: Wszechświat grawitacji dualnej i stanowi bazę dla zupełnie nowego modelowania Wszechświata. To oczywiste, że w krótkiej notce nie można zawrzeć pełni rozumowań i wyliczeń prowadzących do konkluzji tej, że grawitacja ma charakter dualny. Na czym ta dualność polega? Z góry zastrzegam, że nie chodzi o jakiś plus i minus, jak w elektryczności. A o co? Poniżej spróbuję  przedstawić rzecz tak, by przede wszystkim zrozumiałe były przesłanki dla konkluzji o jej istnieniu. Dalsze działania i wnioski będą logiczną konsekwencją.   
Jak dojść do tego? Przede wszystkim należy uzmysłowić sobie głębszy sens pojęcia „oddziaływanie”. Jest ono wzajemne (wyraża to trzecia zasada dynamiki), co oznacza, że ciała oddziaływujące są sobie absolutnie równoważne, bez związku z ich masami. Wyraża to zresztą także newtonowska teoria grawitacji – iloczynem mas.
Właściwa definicja masy grawitacyjnej. To nie jedna z mas figurujących we wzorze Newtona, jak to wszyscy „wiedzą”, gdyż wówczas równoważność oddziaływujących ciał nie jest, przynajmniej intuicyjnie, oczywista. Dla przykładu, Kula Ziemska jest ważniejsza od przysłowiowego kamienia, wbrew temu, co przedstawia sobą trzecia zasada dynamiki.
Gdy mówimy o energii potencjalnej, mamy na myśli nasz kamień („on ją posiada”). A co z Ziemią? Łatwo dostrzec w tym jakiś konceptualny niedosyt. „A jeśli ciała mają zbliżone masy, to które posiada?” Na ogół nie zwraca się na to uwagi.  W konkluzji: nergia potencjalna jest energią wzajemnego (!) oddziaływania. Jest energią wiązania grawitacyjnego. To energia ujemna, rosnąca do zera w nieskończoności (przy zmianie wzajemnej odległości ciał). [Nie chodzi tu o wzorek mgh dotyczący warunków szczególnych pola jednorodnego i uproszczonej, szkolnej definicji. Ogólnie mowa jest bowiem o polu radialnym.]  
Zdefniujmy więc masę grawitacyjną jako masę układu. Tym spełniamy postulat (właściwie będziemy wreszcie wierni duchowi zasad dynamiki Newtona) o równoważności ciał oddziaływujących ze sobą. A jakie są tego konsekwencje?
Przypomnijmy sobie jądro atomowe. Jego masa jest mniejsza od masy rozdzielonych nukleonów, tworzących je. Tu mowa jest o niedoborze (deficycie, defekcie) masy. [Znamienne, że masy, a nie jakiegoś ładunku jądrowego. To daje do myślenia, w związku z tym, że istnienie masy oznacza istnienie (tam) pola grawitacyjnego. Już w tym kontekście nie do odrzucenia jest przypuszczenie, że grawitacja stanowi bazę dla pozostałych oddziaływań, że chyba właśnie tędy wiedzie droga do unifikacji oddziaływań silnych z grawitacją (na razie to tylko marzenie fizyków). Konkluzja ta stanowić może pierwszy krok do spełnienia tego narzenia. Czy ktoś z Was się nad tym zastanowił?]  
A jak to jest z grawitacją?  By podnieść kamień musimy zainwestować energię (tak samo, jak w przypadku rozdzielania składników jądra atomowego, które się wzajemnie przyciągają). Zatem także w tym przypadku istnieje defekt masy. [Co, nie wiedzieliście o tym? Bo nikt o tym nie mówi, bo nie ma w książkach? Wspominanie o tym wywołuje na ogół zakłopotanie.] Nie oznacza to, że masa kamienia rośnie (mc²), gdyż chodzi o energię układu: Ziemia-kamień. Im większa jest odległość między ciałami oddziaływującymi ze sobą, tym większa jest masa (grawitacyjna!) układu (bo większa jest energia oddziaływania – potencjalna). A jeśli ciała, wskutek oddziaływania, zbliżają się do siebie, to oczywiście masa grawitacyjna układu maleje. Doświadczenia ostatnie (LIGO) zdają się potwierdzać tę tezę, choć nie jest jeszcze pewne, że ich interpretacja jest w pełni poprawna. Masa obiektu otrzymanego ze zlania się dwóch mniejszych jest mniejsza od sumy mas sprzed ich fuzji. Nagle to, co wywoływało zakłopotanie, wyszło triumfalnie na jaw w obserwacji astronomicznej.
Jak już zauważyłem, masa grawitacyjna układu zależna jest od wzajemnej odległości jego elementów. W miarę zbliżania się (najlepiej) punktów materialnych, masa układu maleje. Istnieje więc taka odległość, przy której masa układu zrównuje się z masą jednego z tych punktów (dla uproszczenia nie mającego wpływu na istotę, masy tych punktów są równe – to bardzo upraszcza rachunki). Ma to miejsce, gdy odległość wzajemna równa jest połowie promienia grawitacyjnego (Shwartzschilda) jednego z nich. To tak jakby czarna dziura. Dalsze zbliżanie – masa dalej maleje, prowadzi do zerowania się masy grawitacyjnej (przy odległości wzajemnej równej ćwierci promienia grawitacyjnego), a dalsze, do tego, że masa układu jest ujemna. Te punkty odpychają się wzajemnie. Siła odpychania bardzo szybko rośnie wraz z ich wzajemnym zbliżaniem się. Osiąga nawet wartość absolutnie maksymalną. Bardziej zbliżyć się nie mogą, gdyż to byłoby sprzeczne z zasadą zachowania energii. W skojarzeniu przypomnijmy sobie zakaz Pauliego....

Uwzględnienie niedoboru masy prowadzi do modyfikacji newtonowskiego prawa grawitacji. W odniesieniu do dwóch identycznych punktów materialnych mamy:
Tutaj: duże gamma - współczynnik:  = 1 gdy mamy przyciąganie i -1, gdy odpychanie; R – promień grawitacyjny punktów; r – bieżąca odległość między punktami. Zbadanie tej funkcji F(r) prowadzi do wykresu:
Tutaj: x = r/R. Interesujące jest, że siła maksymalna równa jest:
F(max) = c⁴/4G
Siła ta równa jest tzw. sile Plancka. Otrzymać ją można na różne sposoby, m.in. bazie OTW. To znamienne, że tutaj otrzymujemy ją ze zmodyfikowanego prawa grawitacji Newtona (MNL - Modified Newtonian Law) , co warto zauważyć, drogą dużo prostszą. Czy równoważne jest ogólnej teorii względności? Nie całkiem, gdyż ujawnia możliwość odpychania grawitacyjnego, ma więc szerszy zakres działania. Sama siła jest bardzo wielka. Możecie sobie ją wyliczyć. To największa z możliwych siła przyciągania. Istnieje też największa z możliwych siła odpychania (64 razy większa od tamtej) - nie uwidoczniona na wykresie. Nie ma więc osobliwości, mamy za to wyjaśnienie (czarno na białym) głębszego sensu zakazu Pauliego.
W książce przeprowadzona jest dokładna analiza matematyczna tego zagadnienia.
W praktyce, rzecz dotyczy wyłącznie materii bardzo skondensowanej. W skali bardzo małej ogólna teoria względności nie była testowana. To samo dotyczy mechaniki kwantowej, z powodu nieoznaczoności, znacznie przekraczającej rozważane odległości.
Zauważmy przy tej okazji, że rozważaliśmy punkty materialne, nie nazywając ich po imieniu. To podejście jak najbardziej ogólne. Ustalenia nasze powinny więc obowiązywać także w odniesieniu do plankonów...
Teraz już wiecie, na czym polega grawitacja dualna. Po prostu istnieje odpychanie grawitacyjne – tym razem zdefiniowane jednoznacznie, a nie jako wydumana hipoteza.

czwartek, 19 października 2017

Ku nowemu widzeniu grawitacji

Powróćmy do przerwanego wątku, do plankonów. Jak plankony powinny oddziaływać ze sobą? Wyłącznie grawitacyjnie! Posiadają przecież masę. Elektromagnetyzm i oddziaływania silne (jądrowe), to już inna skala, rzędu 10^-15m (a nie -35). Trzeba więc na grawitację spojrzeć innym okiem. [Mechanika kwantowa już tu nie sięga. Zresztą bazę dla niej stanowią oddziaływania elektromagetyczne i powiązane z nimi jądrowe (wszystkie hadrony oddziaływują elektromagnetycznie). W dodatku mechanika kwantowa stroni od grawitacji – na ogół uzasadnia się to jej słabością w skali cząstek subatomowych, ewentualnie mówi się o tym, że wobec grawitacji nie udaje się zabieg renormalizacji.]
Powracam do konkluzji z poprzedniej notki: „powinno istnieć odpychanie w krótszym zasięgu”. Oznaczałoby to dualność grawitacji. To coś zupełnie nowego. Dlaczego „nowego”? Dlaczego w cudzysłowiu? Otóż, po ogłoszeniu przez Einsteina OTW, wszyscy jak jeden mąż rzucili się na tę nową niszę badawczą, w szczególności dlatego, gdyż kusiła interesującą matematyką (geometria różniczkowa – możliwość zakrzywienia przestrzeni), a także miała, jak się okazało, wielki potencjał heurystyczny.  Nie pomyślano nawet o tym, że można rozwinąć i zmodyfikować grawitację newtonowską, dzięki odkryciu (przez tegoż Einsteina) równoważności masy i energii. Cóż, psychologia i wybujałe ambicje. [A tak na marginesie, warto pokusić się o przypuszczenie, że Einstein poszedłby właśnie w kierunku modyfikacji teorii newtonowskiej, gdyby nie zafascynowanie nową użyteczną matematyką – geometrią Minkowskiego, geometrią różniczkową. Po prostu uległ przemożnemu wpływowi środowiska, w którym przebywał. Może to i dobrze. Dzięki temu mamy OTW, dzięki temu po stu latach coś zostało dla naszych rozważań. Ja jestem (już) poza środowiskiem i cieszę się swobodą.]
Pojawiło się mnóstwo modeli Wszechświata, a dziś kosmologia stała się już nawet modna – do tego stopnia, że... znalazła się w impasie. Niezliczona liczba kombinacji i kompilacji, różne czarne dziury, białe dziury, wieloświaty, tunele...i ładne filmy SF. O tym, że jest impas świadczy bezpośrednio to, że Przyroda przestała być (w naszych teoriach i teoryjkach) bytem jednoznacznym. Babka wróżyła – na ile? Podkreślam, Przyroda jest jedna i nie może być albo taka, albo siaka. Bo co by było z nami? Albo jesteś krową, albo teściową, albo wujkiem, czy jakimś szczurem. To by się nawet podobało kwantowcom, lubującym się w nieoznaczoności, statystyce i prawdopodobieństwach. Już mówi się całkiem poważnie o funkcji falowej Wszechświata. W tym wyścigu o laury jakoś zapomniano o tym, że teorie, jakimi posługujemy się, mają charakter lokalny, a Wszechświat jest nielokalny, jest Wszystkością. Uważam, że teoria Wszechświata powinna być deterministyczna już choćby dlatego, gdyż jest on bytem jednoznacznym, jest nadobiektem. Także to mówi nam zasada kosmologiczna.

Żeby wyjść z tego bałaganu i powrócić na właściwe tory, powinniśmy powrócić do źródeł, do fizyki jak najbardziej elementarnej. Wbrew pozorom, znajdziemy tam całkiem sporo ciekawych rzeczy (przed stu laty, w owczym pędzie ku równaniom OTW nie zwrócono na to uwagi).

Dualność grawitacji – nowy, spory potencjał heurystyczny. Na razie tylko ja go wykorzystuję i mam z tego radochę. Przekonamy się o tym (o potencjale, a nie o radosze).

Plankony

Kontynuuję rozważania poprzedniej notki. Powróciłem do nich pomimo, że w maju i czerwcu 2016 opublikowalem już nawet serię artykułów traktujących o plankonach. Teraz rzecz przedstawiam skrótowo. Poza tym, moje widzenie spraw ewoluuje, wzbogacone o ostatnie nowości i pogłębienia przemyśleń. Notki te stanowią zwiastun książki, która ukaże się w grudniu 2017.

Podkreślić należy, że nasz plankon jest ideą bardziej filozoficzną (wynikającą z możliwości usystematyzowania cząstek), niż konkretnym bytem do wykrycia. Na razie to tylko hipoteza robocza. Jeśli doprowadzi nas do wyników zgodnych z doświadczeniem lub obserwacją, skażemy ją na bycie bytem rzeczywistym (nawet jeśli dostrzec go nigdy nie będziemy mogli). Jak widać, model nasz jest falsyfikowalny. Zatem to podejście naukowe pomimo, że tak bardzo może zaskakiwać.  Tak, jak to było ponad dwieście lat temu z atomem. Jeśli plankon rzeczywiście istnieje, to wnioski wyciągnięte z jego (teoretycznego) badania, będą konsystentne ze znanymi faktami doświadczalnymi, może nawet dadzą odpowiedź na pytania dziś nie zadawane z powodu braku punktu zaczepienia. Jak się więc za niego zabrać? Przede wszystkim podajmy definicję matematyczną plankonu. Chodzi o długość Plancka i masę Plancka. 

Teraz obliczmy promień grawitacyjny (Schwrtzschilda) plankonu. Korzystamy ze znanego wzoru:
                                                                 R = 2GM/c²                (3)
Łatwo wykazać rachunkiem, że promień ten równy jest podwojonej długości Plancka. Zatem, można uznać, że Plankon jest czarną dziurą. Ale to zupełnie nieistotny szczegół (jak my to nazwiemy). Istotne, że jest źródłem pola grawitacyjnego i ściąga ku sobie kolegów, identycznych z nim. Czy wszystkie przyciągając się wzajemnie utworzą osobliwość? Gdyby tak było, to byśmy nie istnieli. [Albo sam plankon nie istnieje, ale wówczas wycofanie się z projektu byłoby zbyt wczesne, bo mamy co badać.] Zatem, jeśli istniejemy, to znak, że oddziaływanie między plankonami przebiega inaczej. Przede wszystkim raczej powinno istnieć odpychanie w krótszym zasięgu. Niech za przykład „z życia” posłuży jądro atomowe. Nukleony wzajemnie przyciągają się (oddziaływania silne), ale samo jądro nie zapada się w sobie, jest nawet nieściśliwe (jak ciecz). Dlaczego? Widocznie w krótszym zasięgu działają siły odpychania, w dodatku bardzo wielkie. Z tego samego powodu głową muru nie przebijesz (tu chodzi o odpychanie elektrostatyczne między elektronami atomu (tak w uproszczeniu).
Tę sprawę trzeba zbadać.  

wtorek, 17 października 2017

Byt elementarny absolutnie

     W początkach dziewiętnastego wieku, jeszcze na długo przed zbudowaniem przez Mendelejewa Układu Okresowego Pierwiastków (1869), zauważono istnienie stałych relacji wagowych między poszczególnymi pierwiastkami w związkach chemicznych. Już wtedy miały miejsce próby usystematyzowania pierwiastków. Na to było jednak za wcześnie. Wielu pierwiastków jeszcze nie znano. Najistotniejsza była świadomość, że taka systematyka jest możliwa. W roku 1808 John Dalton, bazując na tym, doszedł do wniosku, że w związku właśnie z istnieniem tych prawidłowości, powinien istnieć byt, najmniejszy z możliwych, reprezentujący dany pierwiastek. Najmniejsza niepodzielna część pierwiastka chemicznego. Nazwał to atomem nawiązując do filozoficznej wizji Demokryta. Wówczas atom był wyłącznie pojęciem filozoficznym i nikomu nie mogło przyjść na myśl, by próbować go doświadczalnie odkryć, ewentualnie zobaczyć.
     Dziś dostrzeżenie nawet pojedyńczego atomu jest możliwe. Zajmujemy się cząstkami subatomowymi, a szczytem osiągnięć w tej dziedzinie jest teoria standardowa cząstek. Jak wiadomo, można usystematyzować je w dwie zasadnicze grupy: leptony i hadrony. Istotna tu jest możliwość usystematyzowania cząstek. Wniosek stąd, że powinien istnieć jakiś twór, elementarny absolutnie, twór stanowiący budulec wszystkich cząstek. Do wniosku tego uczeni na razie nie doszli z powodu specyfiki metod mechaniki kwantowej, tym bardziej, że opis takiego bytu byłby deterministyczny.
     Nie bacząc na to, uznałem wniosek powyższy za słuszny, ciekaw, do czego to doprowadzi. Jeśli już byt taki istnieje, to, czy można określić jego parametry i własności? Przyjmijmy roboczo, że twór taki posiada parametry plankowskie: długość i masę Plancka. Głębiej bowiem zejść nie możemy. Chodzi o to, że parametry Plancka stanowią granicę wglądu fizyki. Określić je można za pomocą stałych uniwersalnych – znanych i mierzalnych. By zejść jeszcze głębiej, musielibyśmy znać stałe uniwersalne, nie mające nic wspólnego ze zjawiskami nam znanymi. A to przecież nie jest możliwe. Taki absolutnie elementarny twór nazwałem Plankonem. Jego średnica jest długością Plancka: L = 1,6·10^-35 m, a masa, masą Plancka:
M = 0,22 ^-7 kg. Zastanawiające, że to masa niezwykle duża, nawet jak na cząstkę. Dla porównania, masa spoczynkowa elektronu wynosi 10^-31 kg.

Powyżej założyliśmy roboczo istnienie takiego tworu, ciekawi, co otrzymamy w wyniku dalszych dociekań. 

niedziela, 8 października 2017

Skąd się bierze niezmienniczość prędkości światła?

To właściwie nie nowość dla tych, którzy czytali uważnie już pierwsze artykuły tego blogu.
Do wniosku o niezmienniczości prędkości światła, czyli niezależności jej wartości od układu odniesienia, dojść można wychodząc z prostych rozważań elektrodynamicznych. Temat ten poruszony został w książce: Elementarne wprowadzenie do szczególnej teorii względności, nieco... inaczej , która także ukazać się ma niebawem. Tu nie zadawalamy się postulatem Einsteina (po stu latach można inaczej).
Jednak fakt istnienia niezmienniczości nie oznacza jej wyjaśnienia. Skąd się bierze? Twierdzi się, i słusznie, że znaczenie tej prędkości daleko wykracza poza elektrodynamikę. Więc skąd się bierze? Odpowiedź: Z zasady kosmologicznej.
By bliżej rzecz wyjaśnić zdefiniuję prędkość ekspansji Wszechświata jako kres górny prędkości, z jaka oddalają się od nas galaktyki (te najodleglejsze). Dziś jednak na rzecz patrzy się inaczej.
Sądzi sie, że to, co dane jest naszej obserwacji, nie stanowi całego Wszechświata. Nie ma na to jednak żadnego dowodu. Jednym ze źródeł takiego przekonania jest hipoteza inflacji: „Wszechświat być może jest nawet znacznie większy, niż to, co możemy obserwować niezależnie od jakości teleskopów.” I tu pojawia się problem. Otóż temperatura promieniowania reliktowego (chodzi o prawo Wiena), odpowiada rozmiarom wnęki równym promieniowi hubblowskiemu (w zaokrągleniu ok. 15 miliardów lat świetlnych). Gdyby rozmiary Wszechświata były większe, to temperatura promieniowania reliktowego byłaby (może nawet) znacznie niższa, niż ta zmierzona. Zatem ten (automatycznie) przyjęty (prze)sąd nie jest słuszny.
Z powodu niepewności co do rozmiarów Wszechświata i na bazie OTW, nie rozważa się pojęcia prędkości ekspansji. Stosuje się pojęcie tempa ekspansji:
H – stała Hubble’a, a czynnik skali (a z kropką to pochodna względem czasu), której jednostka jest jednostką długości. Geometria Wszechświata jest jednak płaska – euklidesowa. [Tak swoją drogą, OTW ma charakter lokalny, a Wszechświat jest nielokalny. Pytanie: Czy można więc tę teorię stosować przy opisie Wszechświata? – ma swoje uzasadnienie, choć to bardzo światoburcze pytanie.]
Przyjecie rozmiarów Wszechświata (wcale nie przybliżonych) jako hubblowskie [Przybliżenie dotyczy wyłącznie pomiaru stałej Hubble’a, a nie istoty obiektywnego faktu.] daje możliwość rozważania prędkości ekspansji. Jej kresem górnym jest oczywiście c.

A teraz, z zasady kosmologicznej wynika, że prędkość ekspansji nie zależy od tego, w którą stronę patrzymy, czyli nie zależy od układu odniesienia. Jest więc ta prędkość prędkością niezmienniczą. Tu tkwi tajemnica bulwersującej niezmienniczości prędkości światła.

piątek, 6 października 2017

Jak dojść prostą drogą do niezmienniczości prędkości swiatła?

Rzecz opisana jest w książce Elementarne wprowadzenie do szczególnej teorii względności, nieco... inaczej, która ma się ukazać niebawem. Przeprowadźmy proste rozumowanie (tutaj nie miejsce na matematykę). Wiemy, że magnetyzm jest rezultatem zmian pola elektrycznego. To jedno z praw Maxwelle’a. Po prostu, jeśli naładowana elektrycznie cząstka porusza się, to obserwator, względem którego nie jest w spoczynku, stwierdza istnienie, oprócz pola elektrycznego, także pola magnetycznego. Im prędkość cząstki jest większa, tym silniejsze jest to pole magnetyczne.
Załóżmy, że ta cząstka, wraz z obserwatorem jej ruchu stanowią układ zamknięty. W nim obowiązuje zasada zachowania energii. Wynika stąd, że gęstość energii pola elektrycznego w układzie odniesienia związanym z cząstką równa jest łącznej gęstości energii pól elektrycznego i magnetycznego (w tym samym punkcie – chodzi o odległość), rejestrowanej przez naszego obserwatora. Im silniejsze jest pole magnetyczne, tym słabsze jest pole elektryczne.

Natężenie pola magnetycznego jest proporcjonalne do prędkości cząstki (o tym w dawnych komunistycznych czasach uczono w liceum – dziś mamy inne priorytety). Istnieje więc taka prędkość, przy której w układzie „nieruchomym” istnieje wyłącznie pole magnetyczne. Większa prędkość nie może być, gdyż wówczas energia pola magnetyczego byłaby większa od źródłowej energii pola elektrycznego, a to, zgodnie z zasadą zachowania energii, nie jest możliwe. Jaka to prędkość? Wystarczy porównać ze sobą wzory na gęstość energii pól elektrycznego i magnetycznego. Tak otrzymujemy najprostszą (matematycznie) drogą wzór na szukaną prędkość. Prędkość ta nazywana jest stałą elektrodynamiczną. W bardziej matematycznie zaawansowany sposób otrzymujemy ją z równań Maxwelle’a. To przecież prędkość światła. Ze wzoru:
wynika, że prędkość ta jest stałą uniwersalną, zatem nie może zależeć od układu odniesienia. Mówimy, że prędkość ta jest niezmiennicza (inwariantna). Na stwierdzeniu tym można zbudować transformację znaną jako transformacja Lorentza. To podstawowe stwierdzenie szczególnej teorii względności (STW). 

poniedziałek, 2 października 2017

Jak to jest z upływem Czasu?

  To zależy, jak na to patrzymy. Rozważając znane prawa i zasady, uczeni doszli do wniosku, że czas stanowi jedynie parametr opisowy i nie jest jakością ontologiczną. Chodzi o istnienie symetrii względem kierunku upływu czasu – tak, jak ruch w prawo jest całkowicie równoważny ruchowi w lewo. Symetria ta obowiązuje tak w matematycznym świecie newtonwskim, jak i w OTW, a także w mechanice kwantowej. Wszak świat nasz opisujemy za pomocą równań i działań matematycznych, które nie mają charakteru czasowego. Jednym z głównych błędów popełnianych dziś jest ontologizowanie pojęć matematycznych. Na przykład, energia traktowana wprost substancjalnie pomimo, że to przecież pojęcie matematyczne. Innym przykładem jest zakrzywiona przestrzeń.
   Wbrew istnieniu, zasygnalizowanej powyżej, symetrii względem kierunku upływu czasu, dla wszystkich jest rzeczą oczywistą, że wielkość potencjału grawitacyjnego w danym punkcie ma wpływ na szybkość upływu czasu (tam). To już mantra. A jednak lokalne zróżnicowanie szybkości upływu czasu, spowodowałoby niejednorodność tempa rozwoju świata we wszystkich skalach – byłby na przykład kompletny bałagan z widmami – nie stanowiłyby pewnego wskaźnika prędkości obiektów (i odległości w sensie kosmologicznym). Warto by się zastanowić nad tym. Możecie  się oburzać, ale, czy macie konkretne argumenty przeciw tym wątpliwościom?  
   Wszechświat jako calość nielokalna ewoluuje, zatem czas płynie pomimo że lokalnie prawa przyrody są niezmiennicze względem strzałki czasu. Zatem chwila późniejsza przedstawia świat, nawet ten lokalnie badany – innym. Bo przecież ewolucja Wszechświata czyni go innym z godziny na godzinę i ma wpływ na całą przyrodę w każdej skali, nawet najmniejszej. [Dlaczego miałaby nie mieć?] Z tego powodu także relacje lokalne, powoli, choć dla nas nieuchwytnie, zmieniają się. Znów mamy rozróżnienie między lokalnością układów, a nielokalnością Wszechświata. Czas istnieje więc, ale jest to tylko czas globalny, kosmiczny, czas niezmienniczy. To czas jedyny istniejący. To także czas mierzony przez nas – jesteśmy bowiem (obserwacyjnie) najdalej od Wielkiego Wybuchu. To trochę zbliża nas (pozornie) do newtonowskiego czasu absolutnego. Ten czas absolutny, to, wraz z przestrzenią (newtonowską), medium, którego istnienie zawdzięczamy ilościowemu wglądowi naszych mózgów w rzeczywistość. Globalny czas kosmiczny, to coś innego. Jest on bowiem czasem de facto, a jego istnienie wyraża fakt (zauważony już dawno) istnienia ewolucji Wszechświata.
   A przestrzeń? Ta intuicyjna „objętość”? Tę określają rozmiary Wszechświata (oczywiście nie traktowane wyobraźnią lokalną). Same rozmiary wyznacza kres górny prędkości ekspansji, czyli c . To po prostu promień hubblowski Wszechświata.

O tym poczytać będziecie mogli w książce Wszechświat grawitacji dualnej, która niebawem ukaże się.