piątek, 22 listopada 2019

7. Tajemnica przenikliwości i model wstępny rozpadu cząstek. Rozpraszająca soczewka neutrinowa?

    Czy neutrina rzeczywiście są reliktem Ureli? Pytamy. Jeśli tak, to właśnie one posiadają masę ujemną*. [To tylko tok rozumowania, a nie nowa prawda objawiona (nawet dla mnie).] A posiadając masę ujemną naturalnie odpychają (!) wszystkie cząstki „normalne” (oczywiście są też przez nie odpychane.). Zatem poruszają się tak, by uniknąć spotkania z materią normalną. Nic więc dziwnego, że z taką łatwością przenikają nawet przez najgrubsze materialne przeszkody. Dla pełności wizerunku, zwróćmy też uwagę na to, że atom jest prawie pusty, o czym wiemy z porównania jego rozmiarów z rozmiarami jądra atomowego. To druga przyczyna wyjątkowej przenikliwości neutrin, oczywiście w powiązaniu z faktem, że nie reagują one na pole elektromagnetyczne. Gdyby nie grawitacja, materia (ta normalna) byłaby dla nich zupełnie niewidoczna. [A jeśli już grawitacja, to odpychająca. Wspomniałem o tym powyżej.] Dodajmy do tego, że z całą pewnością ich rozmiary są znikome, nawet w porównaniu z rozmiarami nukleonów. Są bowiem bardzo ściśnięte (w związku z ujemnością ich masy). To znak, chyba nawet niewątpliwy, że interakcja neutrin z materią (rozpad określonych izotopów), służąca do ich detekcji, ma charakter wyłącznie grawitacyjny. [Oddziaływania słabe, elektro-słabe... dlaczego elektro-...?] Zresztą, nie  oddziaływują elektromagnetycznie, co zgodne jest z eksponowanym tu przypuszczeniem, że wyodrębniły się jeszcze zanim oddziaływania te pojawiły się
    A oddziaływania silne? Przecież to leptony. Mamy więc naturalne w swej prostocie, wyjaśnienie tego znanego powszechnie faktu doświadczalnego (przenikliwości neutrin i tego, że nie oddziałują elektromagnetycznie), wprost tak oczywistego, że chciałoby się przejść nad tym do porządku dziennego, bez specjalnie głębokiej refleksji. A jednak właśnie takie stawianie sprawy, z całą pewnością zaskakuje. („Na co się on porywa?”) Nie dość na tym. Jeśli neutrino (jako twór o masie ujemnej) dostaje się do wnętrza struktury cząstki (lub choćby w jej pobliże), spowodować może jej rozpad. [Jest przecież objętościowo mały – bardziej sciśnięty.] Poglądowo: rozpycha się w niej. Oto roboczy model rozpadu cząstek. Już świadczy o realności takiej możliwości fakt, że zjawisko rozpadu cząstek ma charakter statystyczny. Wniosek stąd byłby ten, że rozpad cząstek nie jest ich wewnętrzną sprawą, nie jest spontaniczny, tak od siebie. [Jeśli już, to bardzo krótko żyjące rezonanse.] Jest wymuszony przez „jakiś czynnik zewnętrzny”, nie mający z daną cząstką nic wspólnego. Rozpad nie jest czymś samorzutnym, jak to się często sądzi. Dodajmy, że cząstki danego rodzaju są identyczne, nierozróżnialne – faktycznie, a nie w uśrednieniu. Gdyby rozpad był samorzutny, to wszystkie „egzemplarze” danej cząstki rozpadałyby się w tej samej chwili, dokładniej: po upływie tego samego interwału czasowego od chwili powstania, niezależnie od tego gdzie się znajdują i niezależnie od układu odniesienia.
    Czy ruch względny takiej cząstki nie ma wpływu na jej czas życia? Nie może mieć wpływu jeśli rozpad jest spontaniczny. Przecież cząstkę rozpadającą się nie obchodzi kto i skąd ją obserwuje. Jej prędkość (Względem czego?) nie ma zupełnie znaczenia. Rozpada się kiedy chce. To jeśli chodzi o rozpad spontaniczny, samorzutny, bez udziału czynników zewnętrznych.   
    A jednak wiemy, że na przykład czas życia mionów powstałych z rozpadu pionów w atmosferze, jest dłuższy, niż w laboratorium (docierają nawet do powierzchni Ziemi), długi dlatego, gdyż prędkość pionów jest bardzo duża, bliska prędkości światła. 
    Jaki stąd wniosek? Otóż ten, że rozpad każdej cząstki jest wymuszany przez coś z tła. Świadczy o tym statystyka rozpadów – funkcja wykładnicza w odniesieniu do większego zbioru, na przykład jąder pierwiastków promieniotwórczych. Była już o tym mowa. Co zatem wymusza ten rozpad? Chyba neutrina, gdyż wykrywane są wszędzie tam, gdzie dochodzi do rozpadu. Przy tym jako takie nie są widoczne. O ich obecności świadczą wykrywalne produkty rozpadu.
    A cząstki rozpadające się? Mowa o zbiorze cząstek identycznych sobie. O tej identyczności świadczy powtarzalność doświadczeń (już nie mówiąc o nierozróżnialności cząstek, słusznie przyjętej przez mechanikę kwantową). Jaki więc czynnik zewnętrzny z tła odpowiedzialny jest za rozpad cząstek? Już wiemy: neutrina jako cząstki o ujemnej masie.
    Przy tym zróżnicowanie średnich czasów życia różnorodnych cząstek oznaczać może to, że sama rodzina neutrin jest zróżnicowana, a zjawisko rozpadu ma charakter rezonansowy. Oznacza także to, że istnieje określony rozkład ilościowy neutrin tła o różnej energii (zresztą tak się dziś przypuszcza). W dodatku określony rozpad powodują tylko określone neutrina, których cechy wewnętrznej dynamiki rezonują z cechami danej cząstki (na poziomie oddziaływań grawitacyjnych). W zbiorze neutrin być może chodzi nawet o rozkład gaussowski ich energii-prędkości. Dla przykładu, neutrina powodujące rozpad neutronu [Dziś mówimy o antyneutrinach tworzących się podczas rozpadu. Czy słusznie?] powinny być w związku z tym raczej rzadsze. Średni czas życia neutronu jest bowiem stosunkowo długi, bo wynosi około 15 minut. Czy w tym przypadku chodzi o antyneutrina wysoko-energetyczne? Oczywiście chodzi nie tylko o neutrony swobodne. Nietrwałe są właściwie wszystkie cząstki, oprócz elektronu, protonu i fotonu. Także jądra atomowe (nie wszystkie) ulegają rozpadowi.
A dlaczego neutrony związane w jądrach atomowych, na ogół nie ulegają rozpadowi? Są jakby chronione przez protony – jeśli nie jest ich (neutronów) w danym jądrze zbyt wiele. Z drugiej strony, im wiecej jest protonów w jądrze, tym więcej potrzeba neutronów, by nie dopuścić do jego rozpadu (wzajemne odpychanie dodatnich protonów). Ale im więcej jest neutronów, tym łatwiej neutrinom z tła, rozbić te nadmiarowe neutrony. Z tego właśnie powodu (tak na chłopski rozum) pierwiastki ciężkie są promieniotwórcze, a ich rozpad ma charakter statystyczny. To chyba nie najgorszy trop dla pogłębiających badań. Dziś w takie szczegóły (rola neutrin) nie wnika się zbytnio. [Zgodnie z teorią GUT, w samych początkach, pierwotnie istniejące bozony cechowania X rozpadły się na kwarki i leptony. Nie wnikając w szczegóły, co spowodowało ten rozpad? Po prostu rozpadły się, tak z siebie...]
    A jak to jest z gwiazdami neutronowymi? Nie rozpadają się? Niektóre  neutrony w nich chyba tak, ale w tak gęstej mnogości ich rozpady, jeśli zachodzą, są procesem odwracalnym. W dodatku mimo wszystko taki układ jest wewnętrznie dynamiczny. Przecież gwiazdy te są źródłem intensywnego promieniowania. A neutrina? 
    Sądzić można, że taka gwiazda, w związku z wielką koncentracją materii (duża gęstość energii pola grawitacyjnego), odpycha bardzo efektywnie neutrina tła jeszcze zanim docierają do powierzchni gwiazdy (koncentracja tych docierających jest niewielka). Tak można tłumaczyć niewątpliwy fakt trwałości tych obiektów (pomimo, że protony tam neutronów nie „chronią”). To pośrednio potwierdzałoby też tezę o ujemnej masie neutrin i ich roli w rozpadach cząstek. Gdyby neutrony rozpadały się same z siebie spontanicznie, to nawet istnienie gwiazd neutronowych byłoby pod znakiem zapytania. Same oddziaływania silne – przyciąganie między neutronami, to dla każdego z nich siły zewnętrzne, a spontaniczny rozpad, to sprawa „osobista” każdego z nich.     
   Być może znaczą liczbą, neutrina nawet omijają te gwiazdy. A same gwiazdy może nawet tworzą soczewkę neutrinową (rozpraszającą). Czy można to zbadać? Można oczekiwać, że liczba neutrin biegnących z kierunku na gwiazdę neutronową powinna być wyraźnie mniejsza. Reasumując to, stwiedzić możemy, że masywny obiekt stanowi soczewkę grawitacyjną skupiającą dla strumienia fotonów (to już wiadomo od dawna), natomiast dla neutrin jest soczewką rozpraszającą. [Jeśli tak, to mamy inną przyczynę małego natężenia neutrin słonecznych (nie tylko oscylacje neutrin). Słońce jest jednak obiektem o zbyt małej gęstości, by stanowić poważną przeszkodę, a netrina wnikają weń i uczestniczą w reakcjach jądrowych zachodzacych w jego wnętrzu.] Mamy więc antycypację. Niezły temat na doktorat pod tytułem: „Jak obalić te wszystkie fantazje”. I żeby dopełnić miarki, wyobraźmy sobie miejsce o dużej koncentracji neutrin, może gdzieś daleko istnieją takie. Jeśli w pobliżu przelatują fotony, to pole grawitacyjne (odpychające) neutrin ugina tor fotonów – w przeciwną stronę, niż obiekt masywny. Być może kiedyś zostanie odkryty obiekt działający jak soczewka rozpraszająca światło?

*) W artykule pt. „Dualny charakter grawitacji” doszedłem do wniosku, że dla odległości r < R/4 między punktami materialnymi sam układ jest odpychający. Natomiast dwa takie układy przyciagają się wzajemnie (jako iloczyn dwóch mas ujemnych).   

poniedziałek, 11 listopada 2019

6. Sens nadświetlnej prędkości. Niezmienniczość, lokalność i nielokalność

    Szybkość neutrin względem materii, która uformowała się w wyniku przemiany fazowej, już po Ureli, powinna być  w naszym „teoretycznym” odczuciu, większa od szybkości rozchodzenia się światła, a właściwie większa od prędkości ekspansji hubblowskiej, ekspansji, która zaczęła się z chwilą ustania przemiany fazowej. Większa w tym sensie, że nie mieści się w naturalnym przedziale prędkości względnych, o których mowa w odniesieniu do (tej) materii (dla nas) normalnej: [0,c), nie licząc fotonów, których prędkość-szybkość stanowi granicę. Ta „normalna” materia jest właśnie reliktem tego, co powstało w wyniku przemiany fazowej, która, powtarzam, zaszła później. Właśnie w tym sensie mowa o szybkości nadświetlnej, to znaczy szybkości spoza zakresu percepowanego przez nas, spoza zakresu lokalności, spoza zakresu stanowiącego relikt początków naszego bytu materialnego. Wynikałoby stąd, że istnienie takich cząstek byłoby niejako konsystentne z tym, że Urela (lub coś podobnego) miała miejsce. Tu warto dodać, że „nadświetlna” prędkość ekspansji podczas trwania Ureli, nie była prędkością względną (lokalną), nie była uzgodniona przez jakiś tam czynnik. I tak pozostało w odniesieniu do neutrin. W tym sensie także dla nich istnieje nieosiągalny „kres górny prędkości. Dlaczego nieosiągalny? Dlatego, gdyż rzeczywiście nie osiągnęły go (pomimo dużej bliskości), gdyż ich plany pokrzyżowała przemiana fazowa. Pozostały więc sobą do dziś. Tym kresem górnym jest oczywiście prędkość przez nas utożsamiana z prędkością światła. Pisałem już o tym.  Mimo wszystko zaskoczeni? Cierpliwości.
    Wciąż spokoju nie daje mi fakt, że prędkość „naturalna” cząstek jest, jak na naszą skalę, bardzo duża, co najmniej rzędu kilku tysięcy km/s. Dawałem temu wyraz niejednokrotnie i ustosunkowywałem się w zależności od  poruszanej tematyki. To, co teraz mi przyszło do głowy, uzupełni poprzednie sądy. Otóż w wyniku przemiany fazowej (zamykającej Urelę), zaraz po fotonach, pojawiły się (wraz z oddziaływaniami, w których uczestniczą) cząstki dziś nazywane elementarnymi. Ich energie kinetyczne były bardzo duże w związku z bardzo wysoką wówczas temperaturą. I tak w zasadzie do dziś pozostało. Cząstki elementarne stanowią po prostu relikt tych wczesnych czasów, w których się pojawiły. Interesujące, że tę wielką prędkość cząstek przyjmujemy wprost bezrefleksyjnie, bez zastanowienia, jako naturalną. [Co poniektórzy dodają: Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba... (Fredro)] Jakoś nie oczekujemy po elektronie, by mógł zatrzymać się  pomimo, że chodzi o ruch względny, dopuszczający przecież istnienie nawet zerowej prędkości. Zauważmy, że prędkość elektronów, jest porównywalna co najwyżej z prędkością orbitalną w atomie. O mniejszej prędkości raczej się nie wspomina (Czy jest możliwa?). A protony? Interesujące, mogą być w spoczynku względem siebie, jednak swobodne też poruszają się dosyć szybko. Są hadronami, czyli cząstkami o poznanej już strukturze kwarkowej. Chyba coś w tym jest.
   Leptony sprawiają wrażenie, jakby ich ruch był, przynajmniej w części niezmienniczy – tym bardziej, im prędkość bliższa jest prędkości światła. [To by się zgadzało z kinematyczną dylatacją czasu, której wielkość zależy od prędkości względnej – większa miara niezmienniczości.] Jakby to przejście do niezmienniczości miało charakter ciągły. Na ogół, to znaczy, gdy się nad tym zastanawiamy, wprost intuicyjnie oczekujemy nieciągłości przy przejściu od prędkości podświetlnej (cząstek masywnych) do niezmienniczej prędkości światła. Czy słusznie?  Swoją drogą, cząstka masywna nie może nagle od siebie stracić masy (by poryszać się jak światło).    
   Jak wiemy, niezmienniczość oznacza nielokalność*. Pisałem już o tym wcześniej. Odnoszę wrażenie, że lokalność ruchu cząstek jest zatem częściowa. Konkluzja ta zaskoczyła też mnie. Interesujące, że istnienie nielokalności w świecie cząstek (splątania), nota bene przewidywane przez mechanikę kwantową, zostało potwierdzone eksperymentalnie. Jestem pełen podziwu i pokory dla twórców mechaniki kwantowej. Mój grubo ciosany determinizm nie umywa się do jej intelektualnej finezji. Przecież do istnienia nielokalności doszedłem inną, mniej efektowną i mniej wymagającą drogą, doszedłem mimo wszystko świadom istnienia nielokalności wynikającej z modelowania kwantowego. Można by nawet pokusić się o hipotezę, że nielokalność ujawniająca się jako cecha niezmienniczości koresponduje z nielokalnością kwantową. Do tej nielokalności, dokooptujemy (dalej) także grawitację gdy będziemy rozważać zachowanie jej zawartości, w związku z zakładanym istnieniem grawitacyjnego bytu elementarnego absolutnie (plankony). Jeszcze będzie o tym. Czy posunąłem się zbyt daleko?
Moglibyśmy więc wnioskować, że w eksperymencie na splątanie, lepiej użyć cząstek szybszych, najlepiej tych o prędkościach relatywistycznych (już nie mówiąc o fotonach). Czy słusznie? Dodam, że my, czyli obiekty makroskopowe, jesteśmy już jak najbardziej lokalni, chociaż niektórym zdarza się rozdwojenie jaźni. Splątanie nam się nie zdarza, choć czasami w głowie nam się plącze. Rozum nie zawsze ma cechy lokalności, a im bardziej jest nielokalny, tym trudniej w życiu.

A co z fotonem? On nie zna czasu. "Subiektywnie" jest wszędzie. Mamy tu splątanie - w tym sensie, że nie jest potrzebny czas na uzgodnienie cech cząstek dowolnie oddalonych. Właściwie, może to być wniosek ze szczególnej teorii względności. Tak rzecz można interpretować. Także w odniesieniu do cząstek masywnych, gdyż ich prędkość jest także w pewnym (większym lub mniejszym) stopniu niezmiennicza - nie może być zerem. Interesujące, że Einstein nie mógł pogodzić się z mechaniką kwantową właśnie z powodu potencjalnej możliwości splątania kwantowego...

*) Jak wiemy, parametry stanu cząstek, zgodnie z mechaniką kwantową, wyznczać możemy z określonym prawdopodobieństwem. Przyczyną jest immanentna nieoznaczoność. Prowadzi to do wniosku (wobec niezerowego prawdopodobieństwa) o możliwości splątania – jakby (w dużym uproszczeniu) „przekazywania”  określonych cech cząstki, także cząstkom znajdującym się gdzieś daleko, nie ważne jak. Przekazywania natychmiastowego pomimo, że informacja nie może być przekazywana z prędkością większą, niż prędkość światła.
     Podejście probablistyczne prowadzi do wniosku o istnieniu różnych możliwości, różnych wariantów przy określeniu przebiegu zjawisk (niezerowe prawdopodobieństwo). Wszyscy się zastanawiamy: „Co by było gdyby”. Mogłem pojechać tam, a wtedy zdarzyłoby się to, czy tamto; mogłem zrobić (lub nie) to, czy tamto, a wtedy ożeniłbym się z tamtą; mógłbym wygrać w lotka lub wpaść pod tramwaj, itd, itp. Można wyobrażać sobie różne historie możliwych zdarzeń. Jedne bardziej, inne mniej prawdopodobne. Istnieje więc jakieś prawdopodobieństwo (niezerowe), że będą miały miejsce wszystkie możliwe zdarzenia. W odniesieniu do naszego swiata nie brzmi to wiarygodnie. Nie dziw. Inaczej jest w odniesieniu do dużo prostszego świata cząstek subatomowych. Tam można mówić o sumowaniu po historiach (różnie prawdopodobnych). Procedurę tę wprowadził Richard Feynman.       Wracając do przykładowych wydarzeń z życia, jeśli wskażemy na jedną jedyną opcję, która już w dodatku zaszła w przeszlości, to  wszystkie inne niezliczone opcje znikają, przestają istnieć. Podobnie (asocjacyjnie) rzecz się ma z redukcją funkcji falowej, gdy badamy konkretną cząstkę.
     Ta różnorodność możliwych stanów, możliwych historii, konsystentna jest z możliwością splątania kwantowego. Splątanie kwantowe oznacza nielokalność. Natomiast lokalność oznacza, że przekaz informacji nie może zachodzić z prędkością większą, niż c, a tym bardziej natychmiastowo, bezczasowo. Czy chodzi jednak rzeczywiście o fizyczny przekaz informacji?
     A teraz zwróćmy uwagę na to, że grawitacja jest wszędzie, bo jej źródłem, zgodnie z moim ustaleniem, jest niezniszczalny byt absolutnie elementarny, który utożsamiłem z plankonem. Grawitacja jako taka jest nielokalna. Nielokalna jest też niezmiennicza prędkość światła, równa prędkości ekspansji Wszechświata. Sam Wszechświat rozwija się, ewoluuje jako zintegrowana i samouzgodniona całość, jako jedność. Nie ma tu oczekiwania na jakieś sygnały pobudzające i koordynyjące. Bo od kogo?? [Zostawmy w spokoju teologiczne d...e] Wszechświat jest nielokalny (nie ja pierwszy to twierdzę). Nielokalne są też fotony, bo ich prędkość jest niezmiennicza, tak, jak prędkość ekspansji (zgodnie z zasadą kosmologiczną). Lokalność w tym sensie oznacza po prostu względność.
     Cząstki, które pojawiły się tuż po fotonach (podświetlne), w czasie przemiany fazowej, jako relikt tych czasów, poruszają się z prędkościami bardzo dużymi, bez jednoznacznego związku z wymogami zasady względności ruchu. Nawet wykazują jakby cząściową niezmienniczość. Dlatego splątanie kwantowe dotyczyć może także cząstek masywnych. Jako relikty pewnego etapu ewolucji Wszechświata, są one nielokalne, bo to, co się z nimi dzieje, jest częścią samouzgodnionego procesu globalnego,uwarunkowanego kosmologicznie.
     Dodajmy do tego, że gdy doszło do Wielkiego Wybuchu, wszyscy byliśmy razem (wielokrotnie używałem tego zwrotu). W związku z tym, rozwój materii, zgodny przecież z uniwersalnymi prawami przyrody, wszędzie jest jednakowy. [O tym mówi zasada kosmologiczna.] Zawsze więc można znaleźć w tym samym momencie globalnego czasu kosmicznego, dwie (lub więcej) cząstki o tych samych dokładnie parametrach stanu, niezależnie od dzielącej je odległości. W tym kontekście, splątanie kwantowe nie jest rzeczą aż tak tajemniczą.

piątek, 1 listopada 2019

5. Neutrina jako relikt fazy Urela. Czy liczba neutrin się zmienia? Próba opisu neutrin od strony ich struktury

   Odejdźmy na chwilę od neutrin. Zapytajmy: Czy plankony mogą tworzyć układy trwałe o ujemnej masie? Chyba nie. Przecież nisza energii potencjalnej, w przypadku układu dwóch, odpowiada bądź masie zerowej, bądź też dodatniej. Patrz artykuł:


Ujemna energia potencjalna oznacza dodatnią masę. Jak już wiemy (choćby na podstawie wskazanego postu), gdy odległość między plankonami jest mniejsza niż połowa długości Plancka, energia potencjalna układu jest dodatnia. Oznacza to, że w tych warunkach jego masa jest ujemna. A może neutrina mają masę ujemną? Sądząc po analizie układu dwóch plankonów, wnioskujemy jednak, że nie mogą one tworzyć układów stabilnych o ujemnej masie, gdyż po prostu odepchnęłyby się.
    Jednak mimo wszystko (próbować trzeba) pozostaje chyba jedna, jedyna możliwość. Jeśli istnieją układy trwałe o ujemnej masie, to muszą być one reliktami najwcześniejszej fazy ekspansji – Ureli. [Przyjmijmy roboczo tę opcję.] Musiały więc wyodrębnić się zanim doszło do przemiany fazowej, jeszcze wtedy, gdy masa ekspandującego panelsymonu (i każdej jego części),  była ujemna. [Á propos, prędkość ekspansji wówczas była większa od c.] Po przemianie fazowej cecha ta widocznie zachowała się jako relikt czasów ekspansji nieliniowej – w utrwalonej formie neutrin. Gdy wyodrębniały się, oddziaływania elektromagnetyczne na razie nie istniały i dlatego neutrino, jako relikt tych czasów, nie może oddziaływać elektromagnetycznie. Nie może. Jak widać, przy okazji mamy proste wyjaśnienie tego faktu – nie wyjaśnionego (i niewyjanialnego) do dziś. Jeśli właśnie wtedy wyodrębniły się neutrina, to ich masa powinna być też ujemna – tak można przypuszczać. I takimi pozostały do dziś. Byłoby to konsystentne z (przypuszczalnie) nadświetlną prędkością tych cząstek.
    Należałoby dodać do tego, że nie mogą to być proste układy plankonów (patrz początek tego postu). Powinny to być twory dosyć złożone, a wraz z tym mocno ściśnięte (wszak materia na samym początku była bardzo skondensowana). Proste układy plankonowe o ujemnej masie nie mogłyby przecież być stabilne (rozszerzałyby się).
    Dziś powszechnie uważa się, że neutrina są produktem rozpadu cząstek nietrwałych (właściwie wszystkich oprócz fotonów, elektronów i protonów). Mimo wszystko nawet jeśli neutrina dziś są produktem jakiegoś oddziaływania cząstek – rozpadu lub syntezy jądrowej, to ich budowa stanowi relikt czasów najwcześniejszych. Nie muszą osobiście pamiętać Ureli. Wystarczy, że są zbudowane tak, a nie inaczej. Ta reliktowa budowa jest, sądząc po tym, niezniszczalna. Tak w każdym razie można przypuszczać.

  Czy ta forma (budowa) neutrin jest niezniszczalna? [Pospekulujmy sobie. Mimo wszystko warto.] Jeśli jest niezniszczalna, to neutrin we Wszechświecie wciąż przybywa (tak by mogło wynikać choćby z faktu zachodzenia syntezy jądrowej, której produktem są między innymi neutrina). Czy oznacza to, że jest coraz mniej materii normalnej? To spory problem w związku z kluczowym znaczeniem masy Wszechświata (tak, jak my tu ją określamy – CMU). Wiadomo, że cząstki (te normalne, a nie neutrina) powstawać mogą w wyniku kreacji z promieniowania [Jakiego? Elektromagnetycznego.], z tym, że nie powiększa to łącznej masy cząstek masywnych w związku ze zjawiskiem anihilacji cząstek i antycząstek. Także, a właściwie przede wszystkim, w związku z tym, że energia fotonów, z których kreują się musi być większa od łącznej masy-energii powstających cząstek. Czy zatem łączna liczba cząstek materii normalnej zmniejsza się w związku z domniemanym wzrostem liczby neutrin? Niekoniecznie, a nawet z konieczności: nie...    
    Można do tego podejść nieco inaczej. Jeśli neutrina są produktem rozpadu cząstek, ktoś mógłby pomysleć, że w skali globalnej jest ich coraz więcej. Jeśli już tak, to dawniej było ich mniej, a najdawniej wcale ich nie było. A co z materią pozostałą? Czy rzeczywiście łączna liczba cząstek zmienia się, maleje, choć w zgodności z zasadami zachowania ładunku, liczb leptonowej i barionowej? Tak, ale liczba elektronów i protonów nie powinna maleć w związku z trwałością (chyba nawet absolutną) tych cząstek. A tak na marginesie, czy rozpad cząstek (przynajmniej niektórych) jest rzeczywiście spontaniczny (a nie wymuszony)? Rozpad cząstek (w populacji) ma charakter wykładniczy, a same cząstki są przecież identyczne – stąd istnienie czasu połowicznego rozpadu. Rozpad spontaniczny nie zachodzi więc, a przyczyną rozpadów jest jakiś czynnik zewnętrzny wymuszający rozpad (z tła, w miarę jednorodnego). We wszystkich rozpadach pojawiają się neutrina. Zatem co z neutrinami? Czy właśnie one stanowią to tło? Ich liczba wzrasta, czy nie?
   A same neutrina? Te nie mogą tworzyć się z fotonów, ponieważ zupełnie nie oddziaływują elektromagnetycznie. Z czego mogą?  Z czystej energii? To zakrawałoby na kpiny. Energia, to wyłącznie matematyka. Tak samo wiarygodna jest opowieść o wilkołakach i wampirach – dziś sporo tego leci w kinach.                   
    A tak serio, możliwość tworzenia się neutrin w wyniku reakcji jądrowych, należałoby jeszcze raz rozważyć i sprawdzić, wbrew oczywistości wynikającej z dzisiejszych niezłomnych przekonań. Czy należy od razu opierać się na idei bozonów (W) pośredniczących w rozpadach z udziałem neutrin? Neutrina kosztem pozostałej materii? Wracamy do naszych zwątpień, tym bardziej, że mimo wszystko istnieje (właśnie zaistniała) możliwość innego widzenia spraw. Można sądzić, że źródłem tych „nowych” neutrin, otrzymywanych z reakcji jądrowych są neutrina tła, będące niejako katalizatorami reakcji. Chodzi o te, które rezonują z układami badanymi. Same reakcje jądrowe powodują jakby kolimację neutrin tła. Chodzi o ich przestrzenną wybiórczość. Swoją drogą, rzecz utrudnia to, że samych neutrin nie widać, a o ich „losie” wnioskujemy na podstawie zachowań pozostałych cząstek uczestniczących w danym procesie. Na razie to wszystko pisane na wodzie. Stanowczo za wcześnie na werdykt. 
   W podsumowaniu warto podkreślić, że zawartość materii (normalnej) we Wszechświecie, nie ulega zmianie (pomimo ciągłej zmiany jego łącznej masy – wiemy dlaczego), tak samo, jak łączna liczba neutrin. Nie powstają one kosztem materii normalnej. Przecież, jak już zauważyłem (co wcale nie jest faktem dowiedzionym), neutrina powstać mogły (wszystkie) w epoce Ureli.
Zagadnienia te pogłębimy, a twierdzenia uzasadnimy w dalszej części tej serii. 
   Widocznie neutrina stanowią specyficzny układ plankonów, jeden z możliwych, energetycznie bardzo korzystny, a więc trwały, jak na przykład proton. Pozornie przeczy to twierdzeniu z początku tego postu („Czy plankony mogą”...). A jednak właśnie tu warto sobie przypomnieć układy czworościanowe (chyba raczej nie dwunastościanowe – podstawa hadronów), z których, zgodnie z moimi fantazjami, zbudowane są wszystkie leptony. W tym wypadku widocznie te czworościany przenikają się wzajemnie tak bardzo, że masa cząstki zbudowanej z nich może być nawet ujemna. Właśnie w takim stanie był kryształ panelsymonu zanim doszło do przemiany fazowej. Dla upoglądowienia tej wizji sporządziłem rysunek – poniżej. Dla uproszczenia, na płaszczyźnie. Po prawej forma ściśnięta. 

   Jak już stwierdziliśmy, neutrina mają być reliktem Ureli. Trochę niepokoju wzbudza mimo wszystko to, że są też „produktem” reakcji jądrowych – Czy jako cząstki nowe, czy też jako „ujawnione” neutrina tła? Chyba to drugie, pomimo, że istnieje tak wiele przecież, naturalnych źródeł tych cząstek (Słońce i pozostałe gwiazdy, w tym te wybuchające), pomimo, że źródłem neutrin są też reaktory jądrowe. Z zapartym tchem oczekiwać należy roztrzygnięć. Sądzę, że dalsze wywody wskazać mogą jakiś trop w tej i w innych kwestiach, choć już teraz zauważyć można, że neutrina uczestniczące w przemianach jądrowych, na przykład zachodzących w reaktorze jądrowym, ukierunkowane są, w szczególności zgodnie z zasadą zachowania pędu, tworzą (lokalny) strumień, a tym naruszają naturalną (nielokalną) jednorodność i izotropię panującą w świecie neutrin. Dzięki temu właśnie wykrywane są jako te pochodzące z reaktora. Nie znaczy to, że tam powoływane są do istnienia. Czy to herezja? Nie pierwsza. Kwestię tę (nie że herezja) poruszymy dalej.