sobota, 31 grudnia 2016

Inne spojrzenie na cząstkę neutrino. Cz. 3

Neutrino i płaskość przestrzeni Wszechświata


Treść
8. Zerowy potencjał grawitacyjny Wszechświata.
9. Sens nadświetlnej prędkości neutrin.
Suplement. Dwie opcje rozpadu neutronu.

8. Zerowy potencjał grawitacyjny Wszechświata.


   Zgodnie z naszym ustaleniem, neutrina mają odpychać grawitacyjnie. Tym być może, stanowią czynnik przeciwdziałający powszechnemu przyciąganiu. Czy tym powszechnym odpychaniem dokładnie kompensują „naturalne wzajemne przyciąganie materii?” Można przypuszczać, że odpowiedź twierdząca nie byłaby niespodzianką. Jak wiadomo, globalna przestrzeń Wszechświata jest płaska, euklidesowa. Trudno więc ją przyrównywać do nadymającego się „balonu” przestrzeni riemanowskiej. Czy to rzeczywiście rola neutrin? [Czy nie za daleko się posunąłem?]
W tej sytuacji (jeśli już tak) uzasadnione byłoby przypuszczenie, że materia neutrinowa stanowi połowę całej materii o niezerowej masie (ale ma masę ujemną – tak dla przypomnienia i zgodnie z tutejszymi przypuszczeniami). Materia „normalna” i neutrina – może dlatego właśnie wzajemne przyciaganie materii normalnej kompensowane jest przez odpychanie neutrin wymieszanych z tą materią. Trzeba zaznaczyć, że liczba neutrin jest bardzo wielka, szacuje się, że nawet zbliżona do liczby fotonów, może nawet rzędu miliarda razy większa, niż liczba cząstek materii normalnej. Dzięki temu mimo znikomej ujemnej masy własnej (tej rzeczywistej) znanych nam neutrin (Te nieznane mogą być bardziej masywne – zobaczymy to dalej), dojść mogło do pełnej kompensacji globalnego przyciągania i odpychania. Pomysł wart rozważenia, nawet dość kuszący. Wynikałoby stąd, że świat nadświetlny nie jest mniejszy, niż nasz świat. Mielibyśmy dwa światy dopełniające się wzajemnie, tak jak dwie strony tej samej monety. Tak w skojarzeniu przypomnijmy sobie, że topologia Wszechświata w dynamice jego rozwoju (cyklicznego) przypomina wstęgę Mobiusa. Szkoda, że wgląd nasz w ten drugi świat, po drugiej stronie, jest aż tak ograniczony. Za to mamy pole do popisu dla fantastów-filmowców, tym bardziej, że kiedyś będzie można się przebić na drugą stronę.. 
Warto rzecz rozważyć. Więc rozważmy. W artykule na temat grawitacji Wszechświata, bazując na zasadzie kosmologicznej ostatecznie zawyrokowałem, że natężenie globalnego pola grawitacyjnego równe jest zeru. Wniosek stąd, że potencjał globalnego pola grawitacyjnego jest stały w przestrzeni (zerowanie się gradientu potencjału). Na tej podstawie wyliczyłem jego wielkość. Przedstawia to wzór poniższy:  
Wracając do naszych rozważań:Jeśli istnieje kompensacja przyciagania materii normalnej przez neutrinowe odpychanie, to także wypadkowy (sumaryczny) potencjał powinien być zerowy.  Potencjał pochodzący od neutrin równy byłby:
Właśnie to uzasadniałoby płaskość przestrzeni, jaką tworzy Wszechświat. Ale rzecz należy mimo wszystko przemyśleć. Wiemy, że geometria Wszechświata jest płaska. To by potwierdzać mogło nasze przypuszczenie, nawet jeśli nie interesuje nas to, co wynika z ogólnej teorii względności. Ta nie przewiduje dualności grawitacji, a tym bardziej istnienia obiektów o ujemnej masie. A co na to mimo wszystko ogólna teoria względności, w szczególności modele friedmannowskie? – mógłbym zapytać naiwnie. Jeśli przestrzeń jest płaska, to dlaczego jest zakrzywiona? Aha, z powodu niezerowego potencjału globalnego...
  Jeśli przypuszczenie co do neutrin jest słuszne, to potencjał globalnego pola, jako wielkość addytywna, powinien być na stałe zerowy – płaskość zapewniona w stu procentach, płaskość immanentna. A jak ma się to do ustalenia, które wyraża powyższy wzór na potencjał? Na razie nie wszystko jest zaklepane. Przecież w związku ze stopniowym maleniem (zgodnie z naszym roboczym ustaleniem) niezmienniczej prędkości ekspansji, wartość globalnego potencjału powinna też maleć. A co z potencjałem pochodzącym od neutrin? Jeszcze się zastanowimy.
Dla zastanowień przyjmijmy, wbrew atrakcyjności hipotezy, (o immanentnej równości wartości mas materii normalnej i neutrinowej), że ujemna łączna masa neutrin nie kompensuje się z dodatnią masą pozostałej materii.  Pomimo, że rozwiązanie takie, jak już zauważyliśmy, jest raczej zgodne z ogólnymi tendencjami Przyrody (ku symetrii i równowadze, powiedzmy, że ku estetyce); pomimo, że przestrzeń Wszechświata jest płaska. Można by na przykład przypuszczać, że w związku z ciągłym maleniem potencjału ujemnego, potencjał dodatni pochodzący od neutrin, relatywnie rośnie i nie ma mowy o kompensacji. To by przypominało (ku radości wielu) ciemną energię. Nawet mielibyśmy wyjaśnienie, skąd się ona bierze. Przecież stała kosmologiczna, to byt matematyczny, a nie przyrodniczy. Opis sprawy byłby bardzo podobny do dzisiejszego oficjalnego (nagrodzonego Noblem): W początkach ekspansji dominowała grawitacja, a po kilku miliardach lat, do dziś dominuje ciemna energia i tak będzie na wieki wieków amen.  
Mimo wszystko istnienie nierówności obydwu potencjałów prowokowałoby do pytania o to, w jakim stopniu są nierówne, jak ta nierówność zmienia się z czasem. Moim skromnym zdaniem mielibyśmy też nietuzinkowy problem choćby natury filozoficznej. O estetyce trudno mówić. Stworzyłoby to także motywację do mnożenia bytów bez możliwości ustalenia, który potrzebny, a który nie – dla radosnej twórzości prowadzącej (poprzez liczne doktoraty) do nikąd. W dodatku nowa matematyka jest jak na zawołanie. Doszłoby więc do rozdmuchania badań nad zupełnie hipotetycznymi konsekwencjami tego niewinnego przypuszczenia o zróżnicowaniu mas. Już z czymś podobnym mamy do czynienia (w innych kwestiach – nie wymieniam, by nie ściągnąć na siebie gromów odciągających od tematu.). Media tylko na to czekają, już wpadają w orgazm. Przypomina mi to (a jednak) pomysł ze stałą kosmologiczną, z którego Einstein wycofał się na czas, a jego kontynuatorzy (by nie powiedzić: epigoni) zaczęli kombinować: kwintesencja, ciemna energia...
Sądząc po tym skonstatować można, że przyjęcie równości mas (dodatniej i ujemnej) jest bardziej uzasadnione (pomimo, że nie sprzyja to doktoratowej wydajności – przynajmniej na razie). 
   W artykule poświęconym grawitacji Wszechświata obliczyliśmy potencjał pola grawitacyjnego Wszechświata (nasz wzór) nie uwzglęgniając obecności neutrin, jakby ich nie było. To, co wówczas wyliczyliśmy, było składową (ujemną)  potencjału pola pochodzącą od materii normalnej. Wartość tego potencjału sukcesywnie maleje wraz z maleniem wartości inwariantu c. Wniosek stąd (Uwaga!), że jeśli pomysł z równością mas materii normalnej i neutrin jest do przyjęcia (mimo wszystko to dość atrakcyjna opcja), to maleć powinna wartość łącznej ujemnej masy neutrin (potencjał dodatni ich pola). Właśnie dzięki temu utrzymuje się przez cały czas stan zerowej krzywizny przestrzeni. Przestrzeń (nawet patrząc na to z pozycji OTW) pozostaje płaska – to naturalna i stała jej cecha, przy tym natężenie globalnego pola grawitacyjnego pozostaje równe zeru (zgodnie z zasadą kosmologiczną). Już dawno zauważyliśmy, że w związku z tym właśnie potencjał pola wszędzie jest jednakowy.
  Gdyby potencjał dodatni pochodzący od ujemnej masy neutrin nie malał w tym samym tempie, co wartość liczbowa (ujemnego) potencjału materii normalnej, to Wszechświat być może musiałby rozszerzać się coraz szybciej (ciemna energia? O nie!), albo zapadać się coraz szybciej, w dodatku od samego początku ekspansji hubblowskiej (wtedy był bardzo malutki), co byłoby absurdem. Czy natężenie pola w tej sytuacji mogłoby być zerowe? Chyba raczej nie, nie tylko ze względów estetycznych. Godziłoby przecież w zasadę kosmologiczną (w związku z charakterem wektorowym natężenia pola).
Wobec tego, jak miałaby maleć wartość masy rzeczywistej neutrin? Otóż, także one stopniowo rozszerzają się, więc siłą rzeczy wartość ich ujemnej masy powinna stopniowo maleć – są coraz mniej zbite w sobie, są coraz mniej odpychające. I tu chyba mamy rozwiązanie tej kwestii. Wszystko przecież łączy ogólna tendencja Wszechświata, rozszerzajacego się, w dodatku proporcjonalnie w każdej skali rozmiarowej – to ustaliliśmy już dawno. Pamiętamy przy tym, że przyrost rozmiarów jest proporcjonalny do skali rozmiarów. Ujemna masa neutrin powinna więc z czasem maleć. [To by prowadziło też do malenia szybkości rozpadów cząstek, rozpadów promieniotwórczych, co byłoby konsystentne ze stopniowym maleniem wartości inwariantu c. Czy jest jakaś szansa na zbadanie tego? Chyba tak.] Czy to przekonuje? Ciekawe, co będzie w momencie inwersji Wszechświata. O tym niech sobie pofantazjuje czytelnik. Na wszelki wypadek przypominam, że inwersja ma nastąpić jeszcze zanim inwariant c spadnie do zera. Choć to tylko spekulacje, przyznać trzeba, że wszystko się tak ładnie zazębia... A tak swoją drogą, ileż ciekawych przypuszczeń generuje się dzięki temu, że grawitacja ma charakter dualny.

9. Sens nadświetlnej prędkości neutrin.

     „Jeśli neutrina są szybsze od światła, to uciekają poza Wszechświat”. Jak to pogodzić z tym, że rozmiary Wszechświata ogranicza horyzont hubblowski-grawitacyjny, oddalający się z prędkością c? Jak pogodzić to z ustaleniem, że Wszechświat obejmuje całą przestrzeń, że poza Wszechświatem przestrzeń nie istnieje? Przypuszczam, że jest to problem pozorny. Już wcześniej przecież podałem inne przedstawienie „nadświetlności”.
     „Nadświetlność” z naszego podświetlnego stanowiska, nie musi oznaczać rzeczywiście szybszego rozszerzania się horyzontu. Dla neutrin (nadświetlnych przecież) największą, a właściwie niedoścignioną prędkośćią jest też c. Chodzi więc raczej o rodzaj „uwarunkowania topologicznego”. Ta nadświetlna prędkość była w fazie Ureli prędkością w samouzgodnieniu panelsymonu. Poszczególne jego elementy nie mogły między sobą kontaktować się. Nie jest to więc ruch posiadający cechy względności i inercjalności. Nie jest to ruch definiowany przez nas jako wzajemna zmiana położenia dwóch ciał. Nie jest to ruch kreujący przestrzeń Wszechświata. Nie jest to ruch o charakterze lokalnym. Już to jest przyczyną braku możliwości bezpośredniego kontaktu między neutrinami, a światem naszej percepcji. Nie istnieją fakty doświadaczalne, które by temu przeczyły. Ta „nadświetlność” nie podlega uwarunkowaniom szczegolnej teorii względności. Tylko w tym sensie prędkość neutrin nazwać można nadświetlną. Neutrina zatem, jeśli także ich ruch tworzy naszą przestrzeń,widząw c niedościgniony dla nich kres górny prędkości, a maksymalną odległość wyznacza właśnie ta prędkość. Zatem granicę ich przestrzeni wyznacza horyzont hubblowki, oddalający się od wszystkich bez wyjątku obserwatowów (zasada kosmologiczna) z prędkością niezmienniczą c. Dla nas obserwatorów, przestrzeń tworzy materia Wszechświata, której elementy poruszają się w zbiorze prędkości względnych [0,c). Istnienie tego zbioru ruchów stanowi o rozszerzaniu się przestrzeni Wszechświata. Z tego powodu przestrzeń Wszechświata jest immanentnie płaska. A zakrzywienie przestrzeni? To wyłącznie jakość o charakterze matematycznym. To nie ontologia, lecz procedura obliczeniowa. Wskazałem na tę możliwość już na początku naszych rozważań (już w artykule: „Dualny charakter grawitacji”). Tam przecież dokonałem modyfikacji newtonowskiego prawa grawitacji, która wprowadza poprawki tym bardziej znaczące, im silniejsze jest pole grawitacyjne. Zachęcam do przebadania kwestii, choćby w zamiarze odrzucenia całej (mojej) koncepcji.

SuplementDwie opcje rozpadu neutronu

    Wielokrotnie zaznaczałem, że neutrina są reliktem Ureli. Czy bez wyjątku wszystkie? Wszak wiadomo, że otrzymujemy je w wyniku rozpadów promieniotwórczych. Czy „rodzą” się one jako produkt tych rozpadów, jako obiekty produkowane, powoływane do życia w tych reakcjach? Intuicja, przynajmniej moja, przeciwstawia się temu. Przecież neutrina , sądząc po moich konkluzjach, są reliktem najwcześniejszej fazy Wielkiego Wybuchu, a ich własności (ujemna masa, stosunkowo duża wewnętrzna koncentracja materii) wykluczają możliwość ich wytworzenia w warunkach dzisiejszych. Dodajmy do tego, że neutrina nie oddziaływują elektromagnetycznie, więc jak mają kreować się z cząstek oddziaływujących elektromagnetycznie? Bądźmy konsekwentni.  
     Mimo wszystko dla przykładu weźmy rozpad neutronu. Proces ten przebiega w dwóch etapach. Najpierw jeden z dwóch kwarków dolnych neutronu (down – d) rozpada się na kwark górny (u – up) i bozon W (-). Neutron staje się protonem. Następnie bozon W, po bardzo krótkim czasie, rozpada się na elektron i antyneutrino. Otrzymujemy więc: proton elektron i antyneutrino elektronowe. Symbolicznie reakcję rozpadu neutronu zapisujemy tak:
Tak w skrócie i w uproszczeniu przedstawić można proces rozpadu neutronu. To model powszechnie akceptowany. Mimo wszystko problematyczny jest fakt, że rozpad ten i inne rozpady „słabe” mają charakter statystyczny. Nie stanowi dla mnie problemu udział bozonu W. Dla przypomnienia, zgodnie z dzisiejszym paradygmatem, w procesie takim uczestniczyć powinna cząstka pośrednicząca (nawet jeśli jest cząstką wirtualną). Jednak co mnie niepokoi: przyczyna rozpadu kwarku d, właśnie tego, a nie innego. Bo mu się zachciało? Bo jest inny, niż pozostałe (większe prawdopodobieństwo)? Jest „ważniejszy” od tego drugiego (u-d-d)?
   „Charakter statystyczny” – wniosek stąd, że powinien istnieć czynnik zewnętrzny, jedno z miliardów neutrin, tworzących tło; czynnik o charakterze losowym, właściwie w każdym procesie rozpadu słabego. A co z rozpadem spontanicznym (widocznie rozpad z udziałem neutrin nie jest spontaniczny)? Taki rozpad możliwy jest gdy tworzy się układ (plankonowy) nie mogący istnieć z powodu niezgodności drgań wewnętrznych – to układ niestabilny, pojawiający się jako etap przejściowy, stan przejściowy układu, istniejący w czasie bardzo krótkim, by rozpaść się bez udziału czynnika zewnętyrznego. Poglądowym przykładem czegoś takiego mógłby być granat wybuchający po kiku sekundach od wyciągnięcia zawleczki. Tak rozpada się na przykład bozon W. Właśnie neutrino (odpowiednie), gdy pojawia się na przykład w pobliżu neutronu (a właściwie jednego z kwarków), zakłóca spokój układu stabilnego, powoduje powstanie stanu przejściowego, który my nazywamy bozonem wirtualnym rozpadającym się spontanicznie w czasie rzędu 10^-25 sekundy. [Jego masa jest bardzo duża, gdyż stanowi on formę bardziej rozproszoną (mały deficyt masy grawitacyjnej). Nic dziwnego, że rozpada się tak szybko. To rzecz charakterystyczna. Mamy tu ciekawą zbieżność modelu plankonowego, bazującego na grawitacji dualnej z tym, co daje (kwantowa) fizyka cząstek. Warto zwrócić uwagę i na to.] Dlatego właśnie nie ma sensu branie bozonu W pod uwagę w zapisie rozpadu neutronu, chyba, że chcemy przedstawić proces z pomocą diagramu Feynmana:
(wzięte z Wikipedii).
    Czy powyższy zapis reakcji (*) jest bezwarunkowo słuszny jako spontaniczny rozpad samego neutronu? Tak się powszechnie sądzi. To jednak otwiera puszkę Pandory z licznymi problemami. Już w poprzednich częściach eseju zauważyłem niekonsystentność takiego modelu z tym, ze neutrina nie oddziaływują elektromagnetycznie i silnie, a także to, że liczba neutrin i antyneutrin we Wszechświecie jest jednakowa. Do tematu tego wrócę jeszcze w artykule czwartym.
     Całkiem  możliwe jednak, że przyczyną rozpadu neutronu jest wtargnięcie w jego pobliże neutrina (nie antyneutrina) z zewnątrz, z tła. Neutrino to zadziałało swą grawitacją, spowodowało rozpad neutronu i poszybowało dalej (mając już inny pęd i energię). Wtargnęło do neutronu i rozpychając się spowodowało jego rozpad swym działaniem odpychającym. Zjawisko rozpadu (chyba nawet niezbicie) świadczy o istnieniu odpychania grawitacyjnego. Czy chcemy, czy nie. 

Chyba, że nasze pragnienia stać się mogą ciałem – bytem przyrodniczym (utożsamianie bytów matematycznych z przyrodą). Już myślenie o tym byłoby sporą arogancją – chęć dorównania Nadistocie, w dodatku w niepewności Jej istnienia. Bo przecież wiara jest bezwarunkowym przekonaniem o słuszności hipotezy, której nie można udowodnić. Ta bezwarunkowość stanowi o różnicy między nauką, a teologią.

   Uznanie grawitacji dualnej za istniejącą umożliwia wyjaśnienie proste, logiczne, a nawet poglądowe rozpadu beta (i innych rozpadów). Mamy więc jeszcze jeden argument potwierdzający słuszność tezy, że grawitacja dualna istnieje, a w związku z tym możliwe jest istnienie cząstek o ujemnej masie (neutrin).
     Z powyższych wynurzeń wynikałoby, że możliwy, a nawet godny rekomendacji jest inny proces rozpadu neutronu, chyba, w kontekście naszych przemyśleń, bardziej trafiający w sedno, niż ten przedstawiony jako (*). Oto on: 
Możliwości tej nie wykluczają prawa zachowania, w szczególności prawo zachowania liczby leptonowej (tak elektron, jak i neutrino mają liczbę leptonową równą plus jeden). W obydwu przypadkach spełnione są zasady zachowania. Sens jest jednak inny.
  W pierwszym przypadku (otrzymujemy wraz z elektronem, antyneutrino elektronowe) mamy rozpad spontaniczny neutronu (pomimo statystyczności tych rozpadów) na trzy cząstki – wszystkie miałyby się wziąć z niego. Czy zatem wystarczy jeden kwark dolny (z neutronu), by wyczarować dwie cząstki o sporej (w dodatku) energii? [Zasób energii w kwarku górnym jest znacznie mniejszy, niż w kwarku dolnym? Nic dziwnego, że proton jest tak trwały. Ale to już inny temat.] Czy neutron wytwarza antyneutrino i ono pomimo, że nie oddziaływuje silnie, jest rezultatem zmian zachodzących w środowisku kwarków? Trzecie pytanie: Czy właśnie to antyneutrino wykrywamy w sposób niezbity jako antyneutrino? Przecież detekcja tych cząstek ma charakter wyłącznie pośredni. I jeszcze jedno pytanie (już zadane w poprzednim artykule): Czy liczba neutrin (i anty-) sukcesywnie rośnie kosztem materii „normalnej”? Sądząc po tym, co wiemy, to raczej nie.
      W przypadku drugim nie ma mowy o tworzeniu się (powoływaniu do życia) antyneutrina, lecz o uczestnictwie neutrina z tła w procesie rozpadu neutronu. Trzeba przyznać, że ta opcja, w źródłach pisanych pojawia się bardzo rzadko, także trudno się jej doszukać w sieci. Wielu zainteresowanych nawet nie zdaje sobie sprawy z takiej możliwości. Swoją drogą, właśnie ta opcja pasuje do dualności grawitacji, zakładanej wyłącznie w tej pracy.  Tu neutrino (nie antyneutrino) zbliża się do neutronu (a nie oddala od otrzymanego protonu), robi co do niego należy i opuszcza teren. W gruncie rzeczy, w związku z cechą skrętności, oddalanie się antyneutrina równoważne jest zbliżaniu się neutrina. Chyba właśnie dlatego Majorana uznał, że neutrino i antyneutrino, to dwa różne stany tej samej cząstki.     
     Dodajmy, że w pierwszym przypadku mamy do czynienia z rozpadem spontanicznym (nie spowodowanym przez czynnik zewnętrzny). Jednak w takiej sytuacji trudno oczekiwać charakteru wykładniczego funkcji (malejącej) opisującej rozpad większej próbki, trudno oczekiwać statystyczności procesów rozpadu (zwróciłem na to uwagę wcześniej). Zatem czynnik wywołujący rozpad przybywa z zewnątrz. Jak widać, w drugim przypadku mamy do czynienia z neutrinem tła, z cząstką będącą reliktem procesu Ureli. To rzecz istotna w związku z tym, że posiada masę ujemną i porusza się z prędkością nadświetlną – zgodnie z modelem przedstawionym w tej pracy. [Właśnie ta ujemność  masy neutrin stanowi o destrukcyjnym działaniu neutrin.] Na pytanie: „Czy w ogóle cząstkę neutrino wyprodukować można podczas doświadczeń siłą rzeczy z cząstkami naszego świata?”, odpowiedź: „Tak” w kontekście naszych rozważań nie zadawala. Która więc opcja jest lepsza? Znów przypominamy sobie o statystyczności rozpadów z udziałem neutrin, o tym, że mamy do czynienia z rozpadami o charakterze wykładniczm. To fakt doświadczalny. Tak, ale co się dzieje z neutrinem? Już zauważyłem wcześniej. Po prostu kontynuuje swój ruch, z tym, że jego pęd i energia są nieco inne. A zbiór takich jak on, po zmodyfikowaniu ich ruchu, tworzy wiązkę bardziej lub mniej skolimowaną – to, co stwierdzamy doświadczalnie (np. neutrina reaktorowe, a także słoneczne). Problem w tym, że nie daje się tego wykryć bezpośrednio. Sam problem z jednoznacznym opisem procesu wynika stąd, że, jak na razie, nie bierze się pod uwagę możliwości tej, że cząstki neutrino mają masy ujemne, że kinematycznie znajdują się po drugej stronie osi c.  
     Sam opis rozpadów, zgodnie z obowiązującą teorią, przez wprowadzenie bozonów wirtualnych, można już zastąpić przez deterministyczny opis bazujący na modelu plankonowym i grawitacji dualnej. Wówczas nie ma potrzeby posiłkowania się cząstkami przekazującymi siły. To dużo prościej. Tak sądzę. Sama możliwość istnienia układów niestabilnych, przez krótką chwilę, wcale nie jest z tym sprzeczna.
   Że odkrywamy w reakcji mimo wszystko antyneutrina? Dzieje się tak dlatego, gdyż dla ich detekcji posługujemy się fotonami, zatem to, co widzimy (antyneutrino)  jest zwierciadlanym odbiciem tego, co dzieje się faktycznie, a to z powodu nadświetlnej prędkości tych cząstek. Temat ten zostanie rozwinięty w czwartej, ostatniej części eseju. Wypowiedziane zostanie wtedy też Twierdzenie o Odbiciu Zwierciadlanym Obiektów Nadświetlnych (OZON).





wtorek, 27 grudnia 2016

Inne spojrzenie na cząstkę neutrino. Cz. 2

A jednak szybciej niż światło...

Treść
3. Fakty obserwacyjne.
4. Struktura.
5. Tajemnica przenikliwości i model wstępny rozpadu cząstek.
    Rozpraszająca soczewka neutrinowa?
6. O neutrinach nieco ogólniej – hipotezy.
7. Jak wyodrębniły się neutrina? Co aktualnie o nich wiemy?

3. Fakty obserwacyjne.

   Innemu, niż tradycyjne, modelowaniu neutrin sprzyjają wyniki badań doświadczalnych i obserwacyjnych. Tu mowa przede wszystkim o tzw. oscylacjach neutrin, świadczących o tym, że posiadają one niezerową masę. Sprzyja teżafera operowa”, opisana w poprzednim artykule, a także odkrycie astronomiczne, którego wyniki jakoś udało się (Czy na siłę?) wyjaśnić, a właściwie zinterpretować z dochowaniem wierności obowiązującym paradygmatom. Chodzi o supernową 1987A w Wielkim Obłoku Magellana, odległą o ok. 168 tysięcy lat świetlnych. Okazało się, że neutrina z tego wybuchu dotarły do nas z ponad godzinnym wyprzedzeniem w stosunku do światła (wybuch optyczny zaobserwowano około trzech godzin po impulsie neutrinowym). Wyciągnięto stąd wniosek, że neutrina poruszają się... wolniej od światła (mają przecież niezerową masę), gdyż gdyby poruszały się szybciej, to wobec tak dużej odległości, przybyłyby powiedzmy o kilka lat wcześniej (na podstawie tekstu z Wikipedii, w odnośniku, w pierwszej części tego eseju) (Σ). Czy to jedyna możliwość?  
   Czy obserwacja ta naprawdę potwierdziła w całej rozciągłości oczekiwania (że neutrina poruszają się z prędkością światła, albo z prędkością mniejszą)? To skąd zaskoczenie w pierwszej chwili, pomimo potwierdzenia oczekiwań? Dziś wyjaśnienie w wielu artykułach, w sieci i w licznych czasopismach, stało się nagle przewidywaniem, co uczyniło fakt wyprzedzenia światła przez neutrina, mało ważną błahostką. Sądzi się zatem, że wybuch optyczny poprzedziła emisja neutrin i sprawa załatwiona. Jednakże, jeśli poprzedziła dajmy na to o godzinę, a neutrina poruszają się wolniej (to oczywiste) od światła, to przy odległości ponad stu tysięcy lat świetlnych powinny dotrzeć do nas mimo wszystko znacznie później niż fotony, nawet całe lata od momentu zauważenia wybuchu, a nie poprzedzać światło, które już dawno wyprzedziło je... (patrz uwaga (Σ) powyżej) – to tak na chłopski rozum. Jeśli prędkość neutrin jest mniejsza, niż c, czyli należą one do naszego podświetlnego świata, to światło względem nich (niezależnie od ich prędkości względem nas), ma prędkość c, a więc wyprzedziło je w ciągu krótkiego czasu, powiedzmy, że godziny i dotarło do nas po 168 tysiącach lat. A neutrina? Te się dalej telepią... Argumentacja ta jednak nie przekonuje, gdyż dotyczy wyłącznie układu odniesienia związanego z neutrinem, z tym, co ono „stwierdza”. Coś innego otrzymamy w układzie odniesienia „spoczywającym”, związanym z obserwatorem na Ziemi. Z punktu widzenia obserwatora bowiem (względem niego neutrino porusza się prawie z prędkością światła), na przebycie odległości 168000 lat świetlnych, światło potrzebowało oczywiście tę samą liczbę lat. Jeśli neutrina stamtąd miały prędkość, powiedzmy równą 0,99999 prędkości światła, to na przebycie tej drogi potrzebowały o 1,68 lat więcej. Niech licealiści policzą.
Jeśli neutrina z supernowej wyemitowane zostały powiedzmy, że o godzinę wcześniej, niż światło, to różnica ta zostałaby z łatwością zniwelowana. Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że „w gruncie rzeczy neutrina poruszają się z prędkością światła, a znikoma różnica nawet kilku godzin jest nieistotna i odpowiada opóźnieniu emisji światła względem emisji neutrin. Więc wszystko w porządku i nie ma o co kruszyć kopii.” Według mnie podejście to jednak nie jest słuszne. W związku z niezerową masą, neutrino nie porusza się z prędkością światła.  Dla obserwatora spoczywającego, jeśli neutrino porusza się z prędkością podaną wyżej (dla przykładu), a mimo to przybyło o trzy godziny wcześniej niż światło, to powinno było być wyemitowane o 1,68 roku wcześniej, niż fotony. Ta różnica trzech godzin w porównaniu z różnicą czasu wędrówki, nie ma więc żadnego znaczenia. Różnica w czasie między emisją neutrin, a emisją światła, podczas wybuchu supernowej powinna była być znacznie większa niż kilka godzin w związku z bardzo dużą odległością do przebycia, powinna być liczona na lata. Ale to nie jest realne, chyba, że w rzeczywistości sam wybuch trwa latami i tylko przypadkiem różnica wyniosła trzy godziny. Jak wiemy z obserwacji, wybuch trwa znacznie krócej. Coś tu się nie zgadza, nawet jeśli „Wszystko jest OK”. Czy ktoś zechce zmienić model wybuchu supernowej? Byłaby to zmiana dosyć drastyczna, nie uzasadniona przez obserwację. Co dalej? Proponowane wyjaśnienie, jak widać, posiada spore luki. Jeśli zatem wykryte neutrina rzeczywiście wyemitowane zostały przez rzeczoną supernową, to fakt zarejestrowania ich wyraźnie przed widomym wybuchem, byłby potwierdzeniem nadświetlnej prędkości rozchodzenia się neutrin – w każdym razie opcja ta staje się realna (jako opcja). Jaka jest więc ta (domniemana) nadświetlna prędkość neutrin? Bardzo bliska prędkości światła. Wszak różnica czasu trzech godzin w porównaniu z czasem odpowiadającym odległości jest naprawdę znikoma. [Jeśli wyemitowane zostały na godzinę przed emisją światła, a wyprzedziły o trzy godziny... To jeszcze o niczym nie świadczy, gdyż nie wiemy o ile wcześniej naprawdę neutrina zostały wyemitowane.]  Mamy więc tu do czynienia z neutrinami o bardzo dużej energii. Swoją drogą, czy to absolutnie pewne, że zarejestrowane neutrina pochodzą z naszej supernowej? Przecież to wszystkiego kilkanaście zarejestrowanych neutrin. Pewność uzyskalibyśmy gdyby znów wybuchła jakaś supernowa w stosunkowo niewielkiej odległości.  
[Tak na marginesie, dodajmy do tego, że jeśli neutrino porusza się szybciej niż światło, to nie ma mowy o dylatacji czasu znanej ze szczególnej teorii względności, nie ma też mowy o masie relatywistycznej. To coś nowego.] 
   Wracając do opisanej wyżej obserwacji, warto dodać, że to jedyna gwiazda znana i obserwowana jeszcze przed wybuchem – fantastyczna okazja do badań, myślę, że wykorzystana należycie. Interesujące przy tym, że chodzi o niebieski młody nadolbrzym, a nie o czerwony, jeszcze masywniejszy i ewolucyjnie zaawansowany nadolbrzym – tak się dziś sądzi na temat ewolucji gwiazd. Do dziś jesteśmy zaskoczeni (i wciąż zaskakiwani innymi rzeczami pomimo, że prawie wszystko już rozumiemy). Ale kroczymy dumnie naprzód, gdyż zawsze w zanadrzu mamy czarne dziury.
   Moje podejście jest inne, inne do tego stopnia, że antycypuje wspomniane wyniki doświadczeń i wyjaśnia wspomnianą obserwację w sposób koherentny (niezależnie od tego, że emisja neutrin nastąpić mogła rzeczywiście jeszcze przed emisją fotonów). W dodatku antycypuje bez wysługiwania się czarnymi dziurami. Jeszcze nie znaczy to, że wyjaśnia poprawnie.  Ale wyjaśnia. Przekonacie się o tym szczególnie w części czwartej tego eseju – tam pozwoliłem sobie na wstępne opracowanie matematyczne tego, co tutaj stanowi zbiór (moich) przypuszczeń – już chyba można powiedzieć, że czymś uzasadnionych. [Na razie nikt ze znawców nie podważa ich. Bo nie wiedzą co z tym począć? Bo nie mają argumentów? Nie. Bo nie chcą czytać. Nie po raz pierwszy publikuję.]
Mimo wszystko, nie bacząc na czekające mą pracę przeciwności losu (o wymiarze osobistym lepiej nie wspominać), rozważę opcję nadświetlnej prędkości neutrin, gdyż, jak się okaże niebawem, posiada ona spory ładunek heurystyczny. Warto spróbować, choćby po to, by uwydatnić słuszność dzisiejszego widzenia spraw.
[Widzenia? Jak krótkowidz bez okularów? Czego? Białych plam? Dzisiaj neutrino stanowi, nie krępujmy się, wielką niewiadomą pomimo dużego postępu w ostatnich latach. Postępu? Tak. W pogłębieniu zrozumienia, że nie rozumiemy. Tu przydałby się zmiana podejścia.]

4. Struktura.

    Odejdźmy na chwilę od neutrin. Zapytajmy: Czy plankony mogą tworzyć układy trwałe o ujemnej masie? Chyba nie. Przecież nisza energii potencjalnej, w przypadku układu dwóch, odpowiada bądź masie zerowej, bądź też dodatniej. Patrz artykuł drugi z tych poświęconych plankonom. Chyba nie, gdyż po prostu plankony tworzące układ  odepchnęłyby się. Pozostaje chyba jedna, jedyna możliwość. Jeśli istnieją układy trwałe o ujemnej masie, to muszą być one reliktami najwcześniejszej fazy ekspansji – Ureli. Musiały więc wyodrębnic się zanim doszło do przemiany fazowej, jeszcze wtedy, gdy masa panelsymonu ekspandującego powszechnym odpychaniem grawitacyjnym, była ujemna. Jeszcze wtedy, gdy oddziaływania elektromagnetyczne na razie nie istniały i dlatego neutrino, jako relikt tych czasów, nie może oddziaływać elektromagnetycznie. Jeśli właśnie wtedy wyodrębniły się neutrina, to ich masa powinna być też ujemna – tak można przypuszczać. I takimi pozostały do dziś. Należałoby dodać do tego, że nie mogą to być proste układy plankonów (patrz początek tego fragmentu). Powinny to być twory dosyć złożone. Zaraz zobaczymy dlaczego. Nawet jeśli neutrina dziś są produktem jakiegoś oddziaływania cząstek – rozpadu lub syntezy jądrowej, to ich budowa stanowi relikt tych wczesnych czasów. Nie muszą osobiście pamiętać Ureli. Wystarczy, że są zbudowane tak, a nie inaczej. Ta reliktowa budowa jest, sądząc po tym, niezniszczalna¹.
Widocznie, byłby to układ plankonów, jeden z możliwych, energetycznie bardzo korzystny, a więc trwały, jak na przykład proton. Pozornie przeczy to twierdzeniu z początku poprzedniego akapitu (Czy plankony mogą...). A jednak właśnie tu warto sobie przypomnieć układy czworościanowe (chyba raczej nie dwunastościanowe – podstawa hadronów), z których, zgodnie z moimi fantazjami, zbudowane są wszystkie leptony. W tym wypadku widocznie te czworościany przenikają się wzajemnie tak bardzo, że masa cząstki zbudowanej z nich może być nawet ujemna. Właśnie w takim stanie był kryształ panelsymonu zanim doszło do przemiany fazowej. Dla upoglądowienia tej wizji sporządziłem rysunek – poniżej. Dla uproszczenia, na płaszczyźnie. Po prawej forma ściśnięta.  
    Jak już stwierdziliśmy, neutrina mają być reliktem Ureli. Trochę niepokoju wzbudza mimo wszystko to, że są też „produktem” reakcji jądrowych – Czy jako cząstki nowe, czy też jako „ujawnione” neutrina tła? Chyba to drugie, pomimo, że istnieje tak wiele przecież, naturalnych źródeł tych cząstek (Słońce i pozostałe gwiazdy, w tym te wybuchające), pomimo, że źródłem neutrin są też reaktory jądrowe. Z zapartym tchem oczekiwać należy roztrzygnięć. Sądzę, że dalsze wywody wskazać mogą jakiś trop w tej i w innych kwestiach, choć już teraz zauważyć można, że neutrina uczestniczące w przemianach jądrowych, na przykład zachodzących w reaktorze jądrowym, ukierunkowane są, w szczególności zgodnie z zasadą zachowania pędu, tworzą strumień, a tym naruszają naturalną jednorodność i izotropię panującą w świecie neutrin. Dzięki temu właśnie wykrywane są jako te pochodzące z reaktora. Nie znaczy to, że tam powoływane są do istnienia. Czy to herezja? Nie pierwsza. Kwestię tę poruszyłem w części trzeciej.

5. Tajemnica przenikliwości i model wstępny rozpadu cząstek. Rozpraszająca       soczewka neutrinowa?


    Szybkość neutrin względem materii, która uformowała się w wyniku przemiany fazowej, już po Ureli, powinna być  w naszym „teoretycznym” odczuciu, większa od szybkości rozchodzenia się światła, a właściwie większa od prędkości ekspansji hubblowskiej, ekspansji, która zaczęła się z chwilą ustania przemiany fazowej. Większa w tym sensie, że nie mieści się w naturalnym przedziale prędkości względnych, o których mowa w odniesieniu do (tej) materii (dla nas) normalnej: [0,c), nie licząc fotonów, których prędkość-szybkość stanowi granicę. Ta „normalna” materia jest właśnie reliktem tego, co powstało w wyniku przemiany fazowej, która, powtarzam, zaszła później. Właśnie w tym sensie mowa o szybkości nadświetlnej, to znaczy szybkości spoza zakresu percepowanego przez nas. Wynikałoby stąd, że istnienie takich cząstek byłoby niejako konsystentne z tym, że Urela (lub coś podobnego) miała miejsce. Tu warto dodać, że „nadświetlna” prędkość ekspansji podczas trwania Ureli, nie była prędkością względną (lokalną), nie była uzgodniona przez jakiś tam czynnik. I tak pozostało w odniesieniu do neutrin. W tym sensie także dla nich istnieje nieosiągalny „kres górny prędkości”. Jest nim prędkość przez nas utożsamiana z prędkością światła. Pisałem już o tym.

     Wciąż spokoju nie daje mi fakt, że prędkość „naturalna” cząstek jest, jak na naszą skalę, bardzo duża, co najmniej rzędu tysięcy km/s. Dawałem temu wyraz niejednokrotnie i ustosunkowywałem się w zależności od  poruszanej tematyki. To, co teraz mi przyszło do głowy, uzupełni poprzednie sądy. Otóż w wyniku przemiany fazowej (zamykającej Urelę),  zaraz po fotonach, pojawiły się (wraz z oddziaływaniami, w których uczestniczą) cząstki dziś nazywane elementarnymi. Ich energie kinetyczne były bardzo duże w związku z bardzo wysoką wówczas temperaturą. I tak w zasadzie do dziś pozostało. Cząstki elementarne stanowią po prostu relikt tych wczesnych czasów, w których się pojawiły. Interesujące, że tę wielką prędkość cząstek przyjmujemy wprost bezrefleksyjnie, bez zastanowienia, jako naturalną. [Co poniektórzy dodają: Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba... (Fredro)] Jakoś nie oczekujemy po elektronie, by mógł zatrzymać się pomimo, że chodzi o ruch względny, dopuszczający przecież istnienie nawet zerowej prędkości. Cząstki sprawiają wrażenie, jakby ich ruch był, przynajmniej w części niezmienniczy – tym bardziej, im prędkość bliższa jest prędkości światła. Jakby to przejście do niezmienniczości miało charakter ciągły. Na ogół, to znaczy, gdy się nad tym zastanawiamy, wprost intuicyjnie oczekujemy nieciągłości przy przejściu od prędkości podświetlnej (cząstek masywnych) do niezmienniczej prędkości światła. Czy słusznie?       
Jak wiemy, niezmienniczość oznacza nielokalność². Pisałem już o tym wcześniej. Odnoszę wrażenie, że lokalność ruchu cząstek jest zatem częściowa. Konkluzja ta zaskoczyła też mnie. Interesujące, że istnienie nielokalności w świecie cząstek (splątania), nota bene przewidywane przez mechanikę kwantową, zostało potwierdzone eksperymentalnie. Jestem pełen podziwu i pokory dla twórców mechaniki kwantowej. Mój determinizm nie umywa się do jej intelektualnej finezji. Przecież do istnienia nielokalności doszedłem inną, mniej efektowną i mniej wymagającą drogą.  
Moglibyśmy więc wnioskować, że w eksperymencie na splątanie, lepiej użyć cząstek szybszych, najlepiej tych o prędkościach relatywistycznych. Czy słusznie? Dodam, że my, czyli obiekty makroskopowe, jesteśmy już jak najbardziej lokalni, chociaż niektórym zdarza się rozdwojenie jaźni. Splątanie nam się nie zdarza, choć czasami w głowie nam się plącze.

  Czy neutrina rzeczywiście są reliktem Ureli? Pytamy. Jeśli tak, to właśnie one posiadają masę ujemną*. [To tylko tok rozumowania, a nie nowa prawda objawiona (nawet dla mnie).] A posiadając masę ujemną naturalnie odpychają (!) wszystkie cząstki „normalne” (oczywiście są też przez nie odpychane.). Zatem poruszają się tak, by uniknąć spotkania z materią normalną. Nic więc dziwnego, że z taką łatwością przenikają nawet przez najgrubsze materialne przeszkody. Dla pełności wizerunku, zwróćmy też uwagę na to, że atom jest prawie pusty, o czym wiemy z porównania jego rozmiarów z rozmiarami jądra atomowego. To druga przyczyna wyjątkowej przenikliwości neutrin, oczywiście w powiązaniu z faktem, że niereagują one na pole elektromagnetyczne. Gdyby nie grawitacja, materia (ta normalna) byłaby dla nich zupełnie niewidoczna. [A jeśli już grawitacja, to odpychająca. Wspomniałem o tym powyżej.] To znak, chyba nawet niewątpliwy, że interakcja neutrin z materią (rozpad określonych izotopów), służąca do ich detekcji, ma charakter wyłącznie grawitacyjny. [Oddziaływania słabe, elektro-słabe... dlaczego elektro-...?]
*) W artykule piątym („Dualny charakter grawitacji) doszedłem do wniosku, że dla odległości r < R/4 między punktami materialnymi sam układ jest odpychający 

   Zresztą, nie mogą oddziaływać elektromagnetycznie, jeśli wyodrębniły się jeszcze zanim oddziaływania te pojawiły się. Fakty wskazywałyby właśnie na to, kiedy się wyodrębniły. Mamy więc naturalne w swej prostocie, wyjaśnienie tego znanego powszechnie faktu doświadczalnego (przenikliwości neutrin i tego, że nie oddziaływują elektromagnetycznie), wprost tak oczywistego, że chciałoby się przejść nad tym do porządku dziennego, bez specjalnie głębokiej refleksji. A jednak właśnie takie stawianie sprawy, z całą pewnością zaskakuje. („Na co się on porywa?”) Nie dość na tym. Jeśli neutrino (jako twór o masie ujemnej) dostaje się do wnętrza struktury cząstki (lub choćby w jej pobliże), spowodować może jej rozpad. [Jest przecież objętościowo mały – bardziej sciśnięty.] Poglądowo: rozpycha się w niej. Oto roboczy model rozpadu cząstek. Już świadczy o realności takiej możliwości fakt, że zjawisko rozpadu cząstek ma charakter statystyczny. Wniosek stąd byłby ten, że rozpad cząstek nie jest ich wewnętrzną sprawą, nie jest spontaniczny, tak od siebie. [Jeśli już, to bardzo krótko żyjące rezonanse.]  Jest wymuszony przez „jakiś czynnik zewnętrzny”, nie mający z daną cząstką nic wspólnego. Rozpad nie jest czymś samorzutnym, jak to się często sądzi. Gdyby był rozpadem samorzutnym, to wszystkie „egzemplarze” danej cząstki rozpadałyby się w tej samej chwili, dokładniej: po upływie tego samego interwału czasowego od chwili powstania (w pomiarze, z drobnym marginesem czasowym, zależnym od szybkości ruchu względnego i od lokalnych natężeń oddziaływań z otoczeniem). Wszak są identyczne sobie. O tej identyczności świadczy powtarzalność doświadczeń (już nie mówiąc o nierozróżnialności cząstek, przyjętej przez mechanikę kwantową).   
    Przy tym zróżnicowanie średnich czasów życia różnorodnych cząstek oznaczać może to, że sama rodzina neutrin jest zróżnicowana, a zjawisko rozpadu ma charakter rezonansowy. Oznacza także to, że istnieje określony rozkład ilościowy neutrin tła o różnej energii (zresztą tak się dziś przypuszcza). W dodatku określony rozpad powodują tylko określone neutrina, których cechy wewnętrznej dynamiki rezonują z cechami danej cząstki (na poziomie oddziaływań grawitacyjnych). W zbiorze neutrin być może chodzi nawet o rozkład gaussowski ich energii-prędkości. Dla przykładu, neutrina [Dziś mówimy o antyneutrinach tworzących się podczas rozpadu. Czy słusznie?] powodujące rozpad neutronu powinny być w związku z tym raczej rzadsze. Średni czas życia neutronu jest bowiem stosunkowo długi, bo wynosi około 15 minut. Czy w tym przypadku chodzi o antyneutrina wysoko-energetyczne? Oczywiście chodzi nie tylko o neutrony swobodne. Nietrwałe są właściwie wszystkie cząstki, oprócz elektronu, protonu i fotonu. Także jądra atomowe (nie wszystkie) ulegają rozpadowi. [A dlaczego neutrony związane w jądrach atomowych, na ogół nie ulegają rozpadowi? Są jakby chronione przez protony – jeśli nie jest ich w danym jądrze zbyt wiele. Z drugiej strony, im wiecej jest protonów w jądrze, tym więcej potrzeba neutronów, by nie dopuścić do jego rozpadu (wzajemne odpychanie dodatnich protonów). Ale im więcej jest neutronów, tym łatwiej neutrinom z tła, rozbić te nadmiarowe neutrony. Z tego właśnie powodu (tak na chłopski rozum) pierwiastki ciężkie są promieniotwórcze, a ich rozpad ma charakter statystyczny. To chyba nie najgorszy trop dla pogłębiających badań.] 

   A jak to jest z gwiazdami neutronowymi? Nie rozpadają się? Niektóre neutrony w nich chyba tak, ale w tak gęstej mnogości ich rozpady, jeśli zachodzą, są procesem odwracalnym. W dodatku mimo wszystko taki układ jest wewnętrznie dynamiczny. Przecież gwiazdy te są źródłem intensywnego promieniowania. A neutrina? 
  Sądzić można, że taka gwiazda, w związku z wielką koncentracją materii (duża gęstość energii pola grawitacyjnego), odpycha bardzo efektywnie neutrina tła jeszcze zanim docierają do powierzchni gwiazdy (gęstość tych docierających jest niewielka). Tak można tłumaczyć niewątpliwy fakt trwałości tych obiektów (pomimo, że protony tam neutronów nie „chronią”). To pośrednio potwierdzałoby też tezę o ujemnej masie neutrin i ich roli w rozpadach cząstek. Gdyby neutrony rozpadały się same z siebie spontanicznie, to nawet istnienie gwiazd neutronowych byłoby pod znakiem zapytania. Same oddziaływania silne – przyciąganie między neutronami, to dla każdego z nich siły zewnętrzne, a spontaniczny rozpad, to sprawa „osobista” każdego z nich. 
  Być może znaczą liczbą, neutrina nawet omijają te gwiazdy. A same gwiazdy może nawet tworzą soczewkę neutrinową (rozpraszającą). Czy można to zbadać? Można oczekiwać, że liczba neutrin biegnących z kierunku na gwiazdę neutronową powinna być wyraźnie mniejsza. Reasumując to, stwiedzić możemy, że masywny obiekt stanowi soczewkę grawitacyjną skupiającą dla strumienia fotonów (to już wiadomo od dawna), natomiast dla neutrin jest soczewką rozpraszającą. [Jeśli tak, to mamy inną przyczynę małego natężenia neutrin słonecznych (nie tylko oscylacje neutrin). Słońce jest jednak obiektem zbyt rzadkim, by stanowić poważną przeszkodę, a netrina wnikają weń i uczestniczą w reakcjach jądrowych zachodzacych w jego wnętrzu.] Mamy więc antycypację. Niezły temat na doktorat pod tytułem: Jak obalić te wszystkie fantazje.

6. O neutrinach nieco ogólniej – hipotezy.

 Dziś dla nauki neutrina stanowią wyzwanie, chyba największe. Konceptualnie byłoby wygodniej bez nich. Niestety (?), już cechy rozpadu beta sugerują możliwość (jeśli nie imperatyw) ich istnienia. Na domiar złego (...), wnoszą one sobą kłopoty dodatkowe, choćby niezachowanie parzystości. Choć dawno pogodzono się z tym, warto popatrzeć na neutrino innym okiem. Właśnie to robimy. Podsumujmy więc ustalenia dotychczasowe (i przy okazji dorzućmy coś).
   Jak najbardziej dopuszczalną (i wzbudzającą nadzieję na koherentne rozwiązanie kwestii) rzeczą jest w tym kontekście, hipotetyczne przyjęcie tezy (jak już sugerowałem powyżej), że cząstki te są reliktem najwcześniejszej fazy ekspansji (Ureli), że wyodrębniły się jeszcze wtedy, gdy Wszechświat był „kryształem” (panelsymon). Z tego być może powodu nie oddziaływują one elektromagnetycznie (elektromagnetyzm pojawił się później, w wyniku przemiany fazowej), a ich prędkość przypuszczalnie większa jest (w naszym podświetlnym odczuciu i w sensie podanym wyżej) od prędkości światła. Innym przypuszczeniem jest to, że są obiektami odpychającymi grawitacyjnie materię znanych nam cząstek. Tak na marginesie, źródłem odpychania mogłaby być też nadświetlna prędkość, odwracająca czas w naszym podświetlnym odczuciu. Odpychanie grawitacyjne i odwrócenie strzałki czasu (Przy opisie z pomocą fotonów, a nie koniecznie w istocie faktu przyrodniczego.), formalnie byłyby ze sobą spójne: opisując na dwa różne sposoby otrzymujemy ten sam wynik (z punktu widzenia metodologicznego, to rzecz ważna, abstrahując nawet od tematu). Tak przy okazji warto zauważyć, że same neutrina między sobą powinny przyciągać się. Czy tak zwana oscylacja neutrin jest tego wyrazem?  
    Jako relikt Ureli, neutrina powinny mieć (grawitacyjną) masę ujemną, a w dodatku, dla obserwatora z naszego świata, (Uwaga!) ich całkowita masa powinna być liczbą zespoloną w związku z prędkością nadświetlną. Ta ujemna masa miałaby być więc częścią rzeczywistą masy zespolonej. O istnieniu tej rzeczywistej masy świadczyłby już fakt zachodzenia oddziaływań neutrina z cząstkami „naszymi”, w szczególności, przebieg oddziaływań zgodny z zasadą zachowania pędu i energii. Gdyby neutrino miało masę zerową, nie oddziaływałoby zupełnie z materią. Wszak nie oddziaływuje elektromagnetycznie, a także nie oddziaływuje silnie (i nie oddziaływałoby grawitacyjnie).  O jego (nawet pośredniej) detekcji nie byłoby mowy. W powszechnej świadomości podstawowym argumentem dla poparcia tezy o niezerowej masie neutrin, jest istnienie oscylacji, ale my idziemy trochę dalej.
   Wprost nie miałaby sensu idea istnienia neutrin. A przecież o ich istnieniu świadczy ciągłe widmo energii elektronów emitowanych w rozpadzie beta. Jeśli przy tym neutrino i antyneutrino są różnymi cząstkami, to wniosek, że ich masa jest niezerowa, jest jak najbardziej do przyjęcia, poza tym, że trudno pogodzić się z ich cechami kinematycznymi, nie mieszczącymi się w aktualnym systemie zapatrywań. Na ogół system zapatrywań jest ważniejszy od tego, co postanowiła Przyroda.
To już chyba stanowczo za wiele dla wrażliwego czytelnika, choć musi on jednak przyznać, że dziś stanowią neutrina poważną zagadkę, a wszelkie próby odpowiedzi na nurtujące pytania (i pytania jeszcze na razie nie zadawane), w tym także próby niekonwencjonalne, powinny być raczej mile widziane... 

      Jak wiemy, głównym motorem działań naukowych jest nie tyle ciekawość świata, co motywacje socjologiczne (mówiąc oględnie), osobnicze cele egzystencjalne i ambicje na ogół wygórowane. Ci wychylajacy się nie mają na to żadnego wpływu, bez szans na to, co im się obiektywnie należy (chyba że mają dodatkowo siłę przebicia – to cenna zaleta). Bądź zdrów. To tak, jak w wyborach zwyciężają zawsze ci, którzy są najbardziej przeciętni – reprezentują największą liczbę tych nijakich pod względem wiedzy ogólnej, świadomości społecznej i politycznej. Nazwałbym to zasadniczym paradoksem demokracji. A czy także w nauce powinna obowiązywać demokratyczna wybiórczość? Nie byłbym zdziwiony w przypadku odpowiedzi twierdzącej. A darwinizm? Idą naprzód ci, którzy potrafią przystosować się do nowych warunków. A kto stwarza te nowe warunki? Chyba wyłącznie ci nie przystosowani...  

   Neutrina (nawet tego samego zapachu, np. elektronowe) różnią się między sobą, jak wspomniałem, energią – co do tego zgadzają się wszyscy, ale także wielkością masy ujemnej (tej rzeczywistej) – tu bazuję na mojej koncepcji. Co ciekawe, tym najbardziej masywnym neutrinom, najtrudniej zbliżyć się do cząstek (by je na przykład rozbić) – z powodu silniejszego w tym przypadku odpychania grawitacyjnego. Te są w gruncie rzeczy niewykrywalne. Nie dadzą rady zbliżyć się do żadnej cząstki (by dokonać jej rozpadu). Powodują jednak zakłócenie ruchu cząstek, stanowiąc jedną z przyczyn chaosu. O proszę. Neutrina, szczególnie te bardziej masywne (duża masa ujemna) stanowią przyczynę, to tylko jeszcze jeden zwariowany pomysł, tego, że osiągnięcie temperatury zera bezwzględnego nie jest możliwe. W ogóle, działają destabilizacyjnie na układy cząstek, w szczególności atomów. Tu mamy szansę ich wykrycia, może nawet pomiaru. Za sto lat? Nie ważne.    
    Można sądzić, że kinematycznie neutrina te  najbardziej odległe od osi c, a ich energia jest najmniejsza – chyba wyodrębniły się najpoźniej, tuż przed przemianą fazową i jest ich z całą pewnością najmniej (hipotetyczny rozkład gausowski). Natomiast prędkość tych bardziej energetycznych, tych, które powodują rozpady cząstek i jąder atomowych, jest mniejsza, bliższa (od góry) prędkości niezmienniczej c. Masy rzeczywiste tych neutrin są znikome – potwierdza to doświadczenie. Można przypuszczać, że masa ich dąży do zera dla tych, których prędkość dąży (nie osiągając) do c. Wszystko to z całą pewnością zaskakuje. Dalej przekonamy się, że jednak coś za tym stoi. Będzie jeszcze o tym mowa. Będą też kolejne zaskoczenia. Jak widać, już opis jakościowy, jest dość koherentny i stanowić może bazę dla ujęcia ilościowego, którego elementarne podstawy przedstawię w artykule czwartym tej serii. To o czmś może świadczyć. Nawet już teraz.

 

7. Jak wyodrębniły się neutrina? Co aktualnie o nich wiemy?


   Imputowane neutrinom zaskakujące cechy wprost predestynują do zadania nie mniej zaskakującego pytania: Jak wyodrębniły się (już wiemy kiedy)? I jeszcze jednego, retorycznego: Czy dotąd istniała baza do zadawania takich pytań? By podjąć próbę odpowiedzi na to zaskakujące pytanie, powinniśmy (z grubsza) uzupełnić spis cech neutrin (cech znanych już), szczególnie tych wyróżniających je spośród reszty cząstek. Chodzi o opis bazujący na ustaleniach empirycznych, właściwie niepodważalnych. Przede wszystkim cząstki te posiadają skrętność (helicity). Wyobrażamy to sobie jako wirowanie wokół osi wyznaczającej kierunek i zwrot prędkości ich ruchu postępowego. Jedne w prawo, inne w lewo. Tak rozróżnia się między neutrinami (w lewo) i antyneutrinami (w prawo). Choć to spore uproszczenie, pozostańmy przy tym modelu, gdyż najlepiej przemawia do wyobraźni. Później także to uściślimy. [Pojęcie spinu omówione zostalo w artykule poprzedzającym ten esej.] Czy to różne cząstki, czy też dwa stany jednej? Osobiście optowałbym za koncepcją Diraca (a nie Majorany), czyli że chodzi o dwie różne cząstki, już choćby dlatego, gdyż wszyscy (także ci, co nie chcą czytać moich prac) należymy do świata podświetlnego.  Sugerowałyby to wyniki doświadczeń (niezerowa masa), choć roztrzygnięcia ostatecznego brak. To chyba mimo wszystko różne cząstki,... albo też dwa stany jednego bytu, które w naszym (podświetlnym) świecie manifestują się odrębnie. Majorana uznając neutrino i antyneutrino za dwa stany jednej cząstki, byłby zatem bliższy konkluzji, że neutrina (wraz z anty-) pod względem kinematycznym są inne, niż pozostałe cząstki.  [Właściwie do dziś aktualny jest spór o to, czy antyneutrino i neutrino, to dwie różne cząstki (niech nie myli ich nazwa) – zgodnie z koncepcją Diraca; czy też to dwa różne stany tej samej cząstki – według Majorany. Spór ten w zasadzie pozostaje aktualny przy założeniu (zdawałoby się oczywistym), że neutrina należą do świata podświetlnego, pomimo, że sąd o niezerowości ich masy jest już chyba ugruntowany.] 
Warto zaznaczyć, że kierunek spinowego momentu pędu pozostałych cząstek jest zasadniczo prostopadły do kierunku ruchu postępowego. W tym przypadku przeciwnie zwrócony spinowy moment pędu nie oznacza inności – to ta sama cząstka. Przykład stanowić mogą elektrony w atomie. Łatwo przekonać się, że te dwa stany elektrony są sobie równoważne (jeśli nie bierzemy pod uwagę spinowego momentu magnetycznego – to nie dotyczy sprawy), „prawo-” i „lewoskrętność” zależą od układu odniesienia (patrzymy od dołu, albo od góry). A neutrino? Obserwator (podświetlny) nie mogąc poruszać się szybciej od niego, albo widzi obiekt bezwzględnie prawoskrętny, albo też lewoskrętny – jednoznacznie, niezależnie od miejsca, w którym znajduje się (od układu odniesienia). Uzasadnienie poniżej. [Jeśli oś rotacji jest prostopadła do kierunku ruchu postępowego, prawo- lub lewoskrętność zależy od układu odniesienia, nie jest cechą bezwzględną – w tym przypadku mamy do czynienia z tą samą cząstką. Tu mamy do czynienia z cząstkami oddziaływującymi elektromagnetycznie. Gdy jednak kierunek rotacji cząstki jest współliniowy z kierunkiem ruchu postpowego (neutrina), prawoskrętność i lewoskrętność są cechami bezwzględnymi, niezmienniczymi względem układów odniesienia. W tym sensie neutrino i antyneutrino, to dwie różne cząstki.]  Dirac się uśmiecha. Ale także Majorana. W gruncie rzeczy chyba obaj mają rację. Zależy od tego, jak patrzeć na sprawę. Wystarczy tylko (bagatela) uznać za istniejącą, możliwość nadświetlnej prędkości neutrin. Zobaczymy to dalej. Zauważmy, tak przy okazji to, że neutrina, jako jedyne cząstki, nie oddziaływują elektromagnetycznie. Także to, że fala elektromagnetyczna jest falą poprzeczną. Czy ma to jakieś znaczenie? Na razie to tylko skojarzenie faktów, choć zgodzić się można z sądem, że w przyrodzie, u podstaw bytu nie ma przypadków.
  A jaka jest prędkość neutrin? Pytam znów. Już rozumowaniem wykazaliśmy, że nie może być mniejsza od prędkości światła (przy założeniu, że neutrino i antyneutrino, to, w świecie podświetlnym różne cząstki – wiele na to wskazuje). Oto, powszechnie zresztą znane, rozumowanie prowadzące do tego wniosku (już je przedstawiłem wcześniej). Gdyby neutrino poruszało się wolniej, niż światło, to możliwe byłoby istnienie obserwatora od niego szybszego (choć, o prędkości mniejszej, niż c). Obserwator ten po wyprzedzeniu neutrina, spojrzawszy do tyłu, widziałby antyneutrino z powodu odwrócenia skrętności. A przecież to dwie różne cząstki. To, czym jest każda, nie może zależeć więc od układu odniesienia. Zatem neutrina poruszają się z szybkością światła... albo szybciej. Jeśli przy tym posiadają masę niezerową (jeśli), to nie mogą poruszać się z szybkością światła. Zatem...           Czy tak trudno wyciągnąć wniosek, zdawałoby się tak oczywisty? „Tak, ale przecież STW” (szczególna teoria względności). I o tym będzie.
  Można do zagadnienia podejść inaczej, w sposób jeszcze bardziej popularny. Otóż wiadomo, że neutrina, jako jedyne cząstki, nie uczestniczą w oddziaływaniach elektromagnetycznych. Szybkość rozchodzenia się światła jest szybkością fali elektromagnetycznej. Zatem: Co obliguje neutrino do tego, by poruszało się z prędkością światła? Pewien paradygmat? Nie można więc wykluczyć opcji ruchu nadświetlnego [W dalszym ciągu zakładamy, że neutrino i antyneutrino, to (w naszym świecie) dwie różne cząstki]. Choć brzmi to raczej logicznie, trudno się z tym pogodzić – tradycyjnie lokalnie patrzącemu fizykowi. Obligowani jesteśmy bowiem przez paradygmat łącznościowy, wiążący przekaz informacji z prędkością światła. Prędkość ta jest jednak, mym skromnym zdaniem, rzeczą wtórną. Przede wszystkim jest bowiem wielkością określającą tempo ekspansji Wszechświata. Stąd jej niezmienniczość – to tak dla przypomnienia, dla tych, którzy czytali zbyt pobieżnie artykuły poprzednie (jeśli czytali). 
Czy nadświetlna prędkość neutrin sprzeczna jest z podstawami szczególnej teorii względności? Tak sądzą liczni (nawet jeśli nie wszyscy, to w większości bezwiednie), a nawet obawiają się nadświetlnej prędkości jak diabeł święconej. Potwierdza to fiasko operowego doświadczenia... Operetka? Jakoś nie słyszałem o ponowieniu prób (po uwzględnieniu poprawek, wyeliminowaniu usterek układu doświadczalnego), w tym samym układzie doświadczalnym – to byłoby najsłuszniejsze. Ponoć zostało to zrobione, ale doniesienia jednoznacznego o wynikach nie znalazłem. Doświadczenie Opera przeprowadzono 22 września 2011 roku. Ciekawe, że już w eksperymencie MINOS przeprowadzonym w Fermilab w 2007 r. ogłoszono nieznaczne przekroczenie prędkości światła przez neutrina. Ustalono, że należy kontynuować badania. Chyba na razie plan badań jest zbyt napięty, a te dotyczace szybkości neutrin są z pewnością daleko w kolejce. We wszystkich ośrodkach badawczych. O eksperymencie Opera napisałem w pierwszej części tego cyklu. Panowie, nie trzeba się bać. Prędkość nadświetlna nie narusza szczególnej teorii względności już choćby z tego względu, że teoria ta, przynajmniej na razie, obejmuje swą adekwatnością tylko zakres podświetlny.           
  Na ogół mówi się o niemożliwości przekraczania prędkości światła. Z tym w pełni się zgadzam, ale nie chodzi o przekraczanie, albo nawet osiągnięcie tej prędkości przez cząstki masywne. Chodzi bowiem o to, że w przypadku neutrin, ich „nadświetlna” prędkość byłaby stanem zastanym, stanem ustalonym jeszcze zanim doszło do przemiany fazowej i pojawienia się materii dziś, w naszym odczuciu, dominującej we Wszechświecie (jeśli nie uwzględnimy ciemnej materii), materii „podświetlnej”. Cechy neutrin są reliktem czasów sprzed przemiany fazowej, stąd ich kinematyczna inność w porównaniu z pozostałymi cząstkami. One, neutrina, nigdy tej magicznej granicy c nie przekraczały, także w w ruchu względnym, bezwładnym, jako konkretne ukształtowane, autonomiczne cząstki. Coś innego samouzgodnione rozszerzanie się monokryształu panelsymonu podczas Ureli z prędkością nie ograniczoną przez prędkość niezmienniczą, a coś innego niezmiennicza prędkość ekspansji po przemianie fazowej. Dopiero w wyniku tej przemiany fazowej pojawił się chaos pojawieniem się układów lokalnych, a także pojawiła się temperatura jako parametr stanu (wcześniej nie istniejący). Prędkość światła jest prędkością graniczną dla prędkości względnych, to znaczy, jeśli rozpatruje się ruchy lokalne. W tym sensie „prędkość nadświetlna” nie podważa szczególnej teorii względności. Należałoby dodać, że neutrina wyodrębniły się dopiero wtedy, gdy panelsymon, jako całość, ekspandował już z prędkością nadświetlną. Nie wcześniej. One przecież później miały się znaleźć w środowisku zdominowanym (oczami obserwatora)  przez materię podświetlną. Widocznie prędkość niezmiennicza, niezależnie od jej chwilowej wartości, tkwi w DNA materii. W samej rzeczy. Przecież stała c jest jednym z parametrów plankowskich.
My jednak obracamy się w świecie podświetlnym i obawiamy się, że przyczyna zamieni się ze skutkiem. Dzieje się tak dlatego, gdyż, by uzyskać informację posługujemy się fotonami. [Powszechnie obowiązuje paradygmat lokalności bazujący na określonej, przyjętej dziś, nadinterpretacji STW. W odniesieniu do fizyki mikroświata mamy lokalność nie godzącą się ze splątaniem, a w odniesieniu do zagadnień kosmologicznych mamy paradygmat łącznościowy – tak to nazwałem.] Podobnie, gdybyśmy posługiwali się falami akustycznymi dla opisu parametrów ruchu samolotu ponadźwiękowego, stwierdzilibyśmy, że czas w samolocie płynąłby do tyłu. Parametry obiektu o szybkości nadświetlnej są liczbami zespolonymi, ale to wcale nie musi oznaczać godzenia w zasadę przyczynowości. Po prostu, między światem naszym, a tym po drugiej stronie osi c, bezpośredni kontakt za pomocą fotonów nie jest możliwy. [A tak na marginesie, czy obserwowalność za pomocą środków dostępnych nam, ludziom, oznacza pełny dostęp do immanentnych, obiektywnych cech przyrody?] A detekcja neutrin? Wiadomo, że ma charakter pośredni. Chodzi o rozpady cząstek, w szczególności o określone przemiany jądrowe.
Neutrino (zgodnie z wypowiedzianym już przypuszczeniem) posiada masę zespoloną, gdyż dla obserwatora podświetlnego jest cząstką nadświetlną*. Wszak wyodrębniło się jeszcze podczas trwania pierwszej, nieliniowej fazy wybuchu, zanim jeszcze doszło do rozpadu panelsymonu – Urela (Ultra-relativistic Acceleration). Interesujące, że wraz z tym neutrino posiada skrętność, czyli kierunek momentu pędu współliniowy z kierunkiem ruchu postępowego. Czy to byłby więc naturalny kierunek obrotu tworu o masie (dla obserwatora) zespolonej? Zasadniczo nie koniecznie, z drugiej jednak strony neutrino jest jedynym takim tworem. [Na razie to tylko skojarzenie.] Czy zatem w roszerzającym się panelsymonie („krysztale”), zanim się rozpadł i stał się Wszechświatem o dzisiejszych cechach, jego elementy posiadały tylko jeden stopień swobody dla ruchu postępowego, a więc istniała jedynie możliwość ruchu wirowego wokół osi współliniowej z kierunkiem ruchu postępowego? To retorycznie brzmiące pytanie sugeruje wyobraźnia. Zgodnie z nią prakryształ rozszerzał się jakby falą podłużną i tylko „do przodu”. 

*) Jeśli masa jest liczbą zespoloną, a przy tym jest mierzalna (neutrino przecież oddziaływuje),  to ta mierzona masa jest częścią rzeczywistą (niezerową) tej liczby zespolonej.

Jeśli tak, to jak to się stało, że istnieją dwa (a nie jeden) kierunki wirowania: w prawo i w lewo (oczywiście w pierwszym mechanistycznym przybliżeniu)? Właściwie, jeśli jeden kierunek, to w którą stronę (nie wyróżniając żadnej)? Też niedobrze. Czy to sprawa statystyki i izotropowości przestrzeni? A może te dwie formy (neutrino i antyneutrino) powstały jako wynik rozdzielenia tworu pierwotnego („preneutrina”), posiadającego określony moment pędu, uwarunkowany przecież przez wielkość spinu plankonowego (1/2ħ), określoną skrętność? Możliwe, że tędy droga. Rozwińmy ten wątek. [Temat spinu plankonowego poruszony został w artykule pt. Plankony i obrót.] Jeśli mamy tu do czynienia z preneutrinem, to nie możemy uniknąć problemu jego rotacji (jeśli już tak było). Pierwotną przyczyną tej rotacji jest, jak nietrudno domyślić się, niezerowy moment pędu samego plankonu. Czy bez wyjątku wszystkie preneutrina obracały się w jedną stronę? „Chyba nie, gdyż na samym początku był chwilowy bezruch. Byłoby to niezgodne z zasadą zachowania krętu. Zatem na przemian: w lewo i w prawo (by zachować globalny początkowy bezruch)”. Ale to wcale nie takie pewne. Gdyby się naprzemian obracały w lewo i prawo, mielibyśmy pełną równowagę, także w roli spełnianej przez neutrino i antyneutrino. Nie byłoby przewagi materii nad antymaterią, być może jedyną formą istnienia materii byłyby więc fotony. Nie byłoby materii masywnej. To po co nam neutrina? Rzeczywistość jest inna. Mamy problem. Jedynym wyjściem z tej pułapki, z tego ambarasu (jeśli chcemy kontynuować i nie złożyć broni), byłoby przyjęcie (tonący...) tezy, że...  
Jeśli Wszechświat pulsuje, a kolejne pulsacje są identyczne – tę rzecz zakładam (i uzasadniałem w artykułach wcześniejszych), to wszystkie preneutrina obracać się mogą w tę samą stronę, a pod koniec kontrakcji wszystkie w stronę przeciwną (wykręca i wkręca z powrotem) (Q). Zachowanie momentu pędu ma miejsce wraz z zakończeniem pełnego cyklu. Dodać do tego należy, że masy (rzeczywiste) neutrin (i anty-) są ujemne. Na razie rzecz nie jest roztrzygnięta, ale załóżmy, że było właśnie tak, bo to jest jakimś wyjściem z opresji. Dodajmy do tego, że rozwiązanie kwestii powinno być konsystentne ze znanym faktem, że w aktualnym półokresie oscylacji Wszechświata, antymateria zasadniczo nie istnieje.       [Teraz to wszystko brzmi nawet dobrze i koherentnie. By jednak do tego dojść, trzeba było lat przemyśleń, rozterek, prób i błędów. Wszak startowałem z pozycji aktualnych powszechnych wyobrażeń, z pozycji obowiązujących paradygmatów. Harry Potterem nie jestem. Część tego, co aktualne na dziś, może jeszcze ulec zmianom. Na razie jestem osamotniony nie zasługując nawet na krytykę. Nic dziwnego, że trzeba było sporo czasu. Pocieszeniem jest to, że na wszystkie te herezje mam wyłączność.] 
   Skoncentrujmy uwagę na jednym z preneutrin. Skrętność tego konkretnego „preneutrina” była oczywiście jednoznaczna. Ten pierwotny twór, tuż po wyodrębnieniu się z panelsymonu „zdysocjował” (od razu rozpadł się) na dwie znane nam, trwałe formy, poruszające się, zgodnie z zasadą zachowania pędu, w przeciwne strony względem ich środka masy. [My, obserwatorzy, znajdujemy się jakby w środku masy.] Stąd dwa rodzaje skrętności względem tegoż środka masy (pomimo „obrotu w tę samą stronę”). [W tym kontekście Majorana ma rację] Wniosek stąd, że łączna liczba neutrin i antyneutrin jest jednakowa. Sam środek masy podąża naprzód pierwotnym ruchem, a neutrina: jedno z nich (na przykład antyneutrino – to do ustalenia) jest szybsze (na zewnątrz), a drugie wolniejsze. Właśnie to zróżnicowanie zadecydowalo o tym, jakie role przypadły w udziale neutrinom, a jakie antyneutrinom. To oddzielanie się preneutrin zachodziło cały czas, aż do przemiany fazowej definitywnie kończącej rozpad panelsymonu. Podczas przemiany fazowej wyodrębniły się pozostałe formy: fotony i cząstki o masie dodatniej: leptony (elektrony, miuony, taony) oraz hadrony. Pozostałości – plankonowe łączniki już uwolnione, tworzą ciemną materię, a chaos, który się wytworzył spowodował, że materia ta sfraktalizowała się tworząc centra ściągające ku sobie to, co po około dwustu milionach lat zacznie świecić pierwszymi gwiazdami, a miliard lat później zacznie tworzyć galaktyki. Warto zajrzeć do artykułów: Jak powstały galaktyki”.
   Przypomina to ładunek elektryczny, niezależnie od tego w jakich cząstkach „zagnieździł się”. Coś obojętnego elektrycznie, podczas przemiany fazowej, rozpadło się, zdysocjowało, dając dwa rodzaje ładunku. Zasada zachowania ładunku jest jednym z podstawowych faktów przyrodniczych. Globalnie jednakowa liczba ładunków dodatnich i ujemnych czyni Wszechświat obojętnym elektrycznie.
   Fantazjujmy dalej. W połowie drogi nie zawracamy. Dokąd zawiodą nas dalsze rozważania? Zawiodą i zawiodą? Jestem optymistą. Zatem, po upływie jakiegoś czasu od dysocjacji preneutrina doszło do przemiany fazowej, w wyniku której pojawiły się fotony i cząstki masywne, wraz z oddziaływaniami regulującymi przemiany z ich udziałem. Dwie przeciwne skrętności neutrin stały się cechą niezmienną, reliktową, ponieważ powrót do sytuacji, w której rzecz zaistniała, nie był już możliwy (tak, jak mój odwrót, zejście z obranej drogi). Neutrina pozostały przy swoich cechach dynamicznych. 
   Zauważmy, że sugeruje to też rodzaj asymetrii, uprzywilejowania jednej z dwóch form, mianowicie tej, która podążała (po rozpadzie) w kierunku ekspansji. Być może ta właśnie asymetria spowodowała rozwój materii niesymetryczny w stosunku do antymaterii. Spowodowało to przewagę ilościową materii nad antymaterią, w związku z nieco większą energią kinetyczną części „przodującej”. W gruncie rzeczy antymateria nie istnieje w naturze. Antycząstki można otrzymać tylko w wyniku określonych procesów. Nie jest już istotne, czy miała miejsce masowa anihilacja, czy nie. Chyba raczej nie, sądząc z ustalenia powyższego. Zatem, rozpad obiektu pierwotnego w warunkach ekspansji prowadzić musiał do jakiegoś zróżnicowania pomiędzy rolą neutrin i antyneutrin w odniesieniu do reszty materii. Przypuszczać można, że rola ta ma się odwrócić w momencie inwersji. Podczas kontrakcji Wszechświata królować więc będzie antymateria. Tym razem bowiem „przodującymi” będą te neutrina, które w fazie ekspansji pozostawały w tyle (względem środka masy podążały do tyłu). Po inwersji zaczną zbliżać się ku sobie. [Co będzie w czasie kontrakcji? Patrząc znów z pozycji środka masy stwierdzimy, że jeśli się wzajemnie zbliżają, to biorąc pod uwagę skrętność zauważymy, że neutrino podczas inwersji staje się antyneutrinem i odwrotnie. Tu zwyciężałaby koncepcja Majorany. A jeśli nie ma miejsca ta przemiana (bo to różne cząstki)? To, by pozostały sobą, muszą obracać się w przeciwną stronę. Byłoby to związane ze specyficzną topologią Wszechświata. To tak, jakby kontrakcja była zwierciadlanym odbiciem ekspansji – pisałem o tym najwięcej w eseju poświęconym oscylacjom Wszchświata. Chyba pójdę w tym właśnie kierunku, tym bardziej, że przypuszczenie spójne z tym już padło (Q) - powyżej.] W końcu, w krótką chwilę przed zatrzymaniem się wszystkiego, tuż przed kolejnym Wielkim Wybuchem, neutrina połączą sie z antyneutrinami. Nie pozostanie ani jeden. (A preneutrino obracać się będzie w przeciwną tronę, niż podczas Ureli.) Wszak neutrina i antyneutrina są równoliczne. Nigdy nie doszło też do ich anihilacji, bo ta wśród nich nie zachodzi, choćby dlatego, gdyż nie oddziaływują one elektromagnetycznie. Stanowią też, zgodnie z moimi fantazjami, dwie części jednego tworu. Warto tu zaznaczyć, że model ten jest konsystentny pod warunkiem, że Wszechświat oscyluje, przy czym półokresy oscylacji są identyczne. Właściwie, jeśli takie coś zaszło, to to właśnie implikuje identyczność wszystkich cykli.
Oto poglądowy przykład „z życia”, oddający sedno sprawy i wspierający wyobrażeniową wizję tego, co się (w mym odczuciu) działo. Wystrzelony z działa pocisk, podczas lotu, obracając się wokół swej osi, rozpada się (sterowanym wybuchem) na dwa pociski. Obydwa obracają się w tym samym kierunku, ale mają, w związku z ruchem w przeciwne strony, przeciwne (względem środka masy tego układu) skrętności. Niezależnie od tego, sam środek masy, zgodnie z zasadą zachowania pędu, kontynuuje pierwotny ruch pocisku. Jego połowa, ta „uprzywilejowana”, podąża jeszcze szybciej w pierwotnym kierunku. Ta druga traci szybko dystans, choć względem otoczenia w dalszym ciągu podąża „do przodu”. Czy zatem prędkość (energia) neutrin jest zasadniczo mniejsza od prędkości antyneutrin? Przypuszczam, że tę rzecz będzie można w przyszłości sprawdzić. [Chyba, że to fantazja pozbawiona krzty realności. A jeśli nawet? To także się przyda dla znalezienia i przedstawienia słusznej alternatywy.] Czy ta asymetria tkwi w cechach sieci panelsymonu? W cechach Plankonu? Wprost jako pierwotna cecha przyrody, jako immanentne ukierunkowanie jej rozwoju? Chyba jako symetria, ktorą zamyka cykliczność. A czas w ogólności? Czy ma charakter jednoznacznie linearny? Kultury Wschodu przyjmują jego cykliczność, może dlatego, gdyż bazują na sporej starożytnej wiedzy astronomicznej. Natomiast tradycja chrześcijańska, uznaje raczej jego liniowość. To, co pozostało ze spuścizny starożytnych uznano autorytatywnie za herezje pogan. O tym, co boskie zadecydowali ludzie. To wcale nie postęp. Odwrotnie. Filozofia, spekulacje... Bez tego ni rusz.
Jak zauważyłem powyżej, liczba neutrin i ich anty- jest jednakowa (w przeciwieństwie do pozostałych cząstek). Można przypuszczać, że podczas inwersji Wszechświata, tuż przed rozpoczęciem się jego kontrakcji, wbrew pozorom pozostają one sobą. Tylko one, nie licząc fotonów, które są tożsame ze swoimi antycząstkami. Jednak ich role w stosunku do (tym razem) antymaterii będą odwrotne. [Podczas inwersji mielibyśmy do czynienia w rzeczywistości z podwójną przemianą: odwrócenie zwrotu przemieszczania się (określone neutrino cofa się stajac sie antyneutrinem) i wspomniane powyżej odbicie zwierciadlane. Każda z tych przemian z osobna, zamieniałaby neutrino w antyneutrino (i odwrotnie). Byłoby to jakby podwójne działanie operatora odwracającego, przywracające cząstkom ich tożsamość – słuszne wyłącznie w odniesieniu do neutrin (skrętność).] Zbieżne to byłoby z przypuszczeniem, że neutrina znajdują się po drugiej stronie osi inwariantu c. Zmiany zachodzące w materii, w momencie inwersji, ich by nie dotyczyły. [Konsystentne to jest z przypuszczeniem oznaczonym jako (Q).]  Pozostałe cząstki w tym momencie stają się, zgodnie z fantazjami mych prac, swoimi antycząstkami. Reasumując stwierdzić można, że pomysł (tuż powyżej) o niezmienniczości neutrin względem kierunku ewolucji (ekspansja – kontrakcja, ten nowy pomysł), stał się od razu, tak by wyglądało, integralnym elementem całej koncepcji, wprost czyni ją jeszcze bardziej konsystentną. Wskazują też na to uwagi tuż poniżej.
  Zauważmy, że w związku ze zmianą kierunku powszechnej tendencji rozwojowej (w momencie inwersji Wszechświata), zmianie ulega rola neutrin. Te, które poruszały się, po dysocjacji preneutrina, „do tyłu”, teraz, po inwersji, właśnie one, są tymi przodującymi. Zasugerowałem już to powyżej. Materia związana z nimi ma więc cechy dzisiejszej antymaterii. W czasie kontrakcji kierunek rozwoju jest bowiem przeciwny. Tym razem uprzywilejowaną staje się ta druga część pocisku z naszego przykładu. Tu warto dodać (na bazie pewnych ustaleń zawartych w drugiej ze wspomianych już książek, a także w artykułach poświęconych oscylacjom Wszechświata, że w półokresie kontrakcji, zamiast (kinematycznej) dylatacji czasu (dla obiektów badzo odległych) mamy jego skrócenie, jednak przy zachowaniu red-shiftu. Podałem tam wstępny, ideowy model matematyczny (wraz z uzasadnieniem) tego efektu. Spójność tych „faktów” jest niewątpliwa. Aż w końcu dojdzie do ponownego połączenia. Podczas Wybuchu neutrino i jego anty-,  jakby oddalały się od siebie (jak pociski), a po inwersji będą się do siebie zbliżały, aż do połączenia tuż przed zatrzymaniem się wszystkiego. Taki będzie koniec, a także początek. Wszechświat bowiem, wbrew sądowi znacznej liczby zainteresowanych, oscyluje. W dodatku wszystkie cykle są identyczne (pomimo ciągłego wzrostu entropii). Ale to już inny temat. Ile srok za ogon? Przecież to na razie część relacji z badań, które ośmieliłem się prowadzić i (co gorsza) publikować. Przed nami jeszcze dwie części tego eseju.

Á propos
¹) Ta forma (budowa) neutrin jest niezniszczalna? Jeśli tak, to neutrin we Wszechświecie wciąż przybywa (tak by mogło wynikać choćby z faktu zachodzenia syntezy jądrowej, której produktem są między innymi neutrina). Czy oznacza to, że jest coraz mniej materii normalnej? To spory problem w związku z kluczowym znaczeniem masy Wszechświata. Wiadomo, że cząstki (te normalne) powstawać mogą w wyniku kreacji z promieniowania (Jakiego? Elektromagnetycznego), z tym, że nie powiększa to łącznej masy cząstek masywnych w związku ze zjawiskiem anihilacji cząstek i antycząstek. Także, a właściwie przede wszystkim, w związku z tym, że energia fotonów, z których kreują się musi być większa od łącznej masy-energii powstających cząstek. Czy zatem łączna ilość cząstek materii normalnej zmniejsza się, a liczba neutrin wzrasta?
   A same neutrina? Te nie mogą tworzyć się z fotonów, ponieważ zupełnie nie oddziaływują elektromagnetycznie. Z czego mogą? Z czystej energii? To zakrawałoby na kpiny. Energia, to wyłącznie matematyka. Tak samo wiarygodna jest opowieść o wilkołakach i wampirach – dziś sporo tego leci w kinach.            A tak serio, możliwość tworzenia się neutrin w wyniku reakcji jądrowych – tę rzecz należałoby sprawdzić. Czy należy od razu opierać się na idei bozonów wirtualnych? Neutrina kosztem pozostałej materii? Wracamy do naszych zwątpień.  Można sądzić, że źródłem tych „nowych” neutrin, otrzymywanych z reakcji jądrowych są neutrina tła, będące niejako katalizatorami reakcji. Chodzi o te, które rezonują z układami badanymi. Same reakcje jądrowe powodują jakby kolimację neutrin tła. Chodzi o ich przestrzenną wybiórczość. Swoją drogą, rzecz utrudnia to, że samych neutrin nie widać, a o ich „losie” wnioskujemy na podstawie zachowań pozostałych cząstek uczestniczących w danym procesie. Na razie to wszystko pisane na wodzie. Stanowczo za wcześnie na werdykt.  
   W podsumowaniu warto podkreślić, że zawartość materii (normalnej) we Wszechświecie, nie ulega zmianie, tak samo, jak łączna liczba neutrin. Nie powstają one kosztem materii normalnej. Przecież powstały one (wszystkie) w epoce Ureli.
Zagadnienia te pogłębimy w artykule trzecim. 
²) Jak wiemy, parametry stanu cząstek, zgodnie z mechaniką kwantową, wyznczać możemy z określonym prawdopodobieństwem. Przyczyną jest immanentna nieoznaczoność. Prowadzi to do wniosku o możliwości splątania – jakby (w dużym uproszczeniu) „przekazywania”  określonych cech cząstki, także cząstkom znajdującym się gdzieś daleko, nie ważne jak. Przekazywania natychmiastowego pomimo, że informacja nie może być przekazywana z prędkością większą, niż prędkość światła.
     Podejście probablistyczne prowadzi do wniosku o istnieniu różnych możliwości, różnych wariantów przy określeniu przebiegu zjawisk (niezerowe prawdopodobieństwo). Wszyscy się zastanawiamy: „Co by było gdyby”. Mogłem pojechać tam, a wtedy zdarzyłoby się to, czy tamto; mogłem zrobić (lub nie) to, czy tamto, a wtedy ożeniłbym się z tamtą; mógłbym wygrać w lotka lub wpaść pod tramwaj, itd, itp. Można wyobrażać sobie różne historie możliwych zdarzeń. Jedne bardziej, inne mniej prawdopodobne. Istnieje więc jakieś prawdopodobieństwo (niezerowe), że będą miały miejsce wszystkie możliwe zdarzenia. W odniesieniu do naszego swiata nie brzmi to wiarygodnie. Nie dziw. Inaczej jest w odniesieniu do dużo prostszego świata cząstek subatomowych. Tam można mówić o sumowaniu po historiach (różnie prawdopodobnych). Procedurę tę wprowadził Richard Feynman.       Wracając do przykładowych wydarzeń z życia, jeśli wskażemy na jedną jedyną opcję, która już w dodatku zaszła w przeszlości, to wszystkie inne niezliczone opcje znikają, przestają istnieć. Podobnie (asocjacyjnie) rzecz się ma z redukcją funkcji falowej, gdy badamy konkretną cząstkę.
     Ta różnorodność możliwych stanów, możliwych historii, konsystentna jest z możliwością splątania kwantowego. Splątanie kwantowe oznacza nielokalność. Natomiast lokalność oznacza, że przekaz informacji nie może zachodzić z prędkością większą, niż c, a tym bardziej natychmiastowo, bezczasowo. Czy chodzi jednak rzeczywiście o fizyczny przekaz informacji?
     A teraz zwróćmy uwagę na to, że grawitacja jest wszędzie, bo jej źródłem, zgodnie z moim ustaleniem, jest niezniszczalny byt absolutnie elementarny, który utożsamiłem z plankonem. Grawitacja jako taka jest nielokalna. Nielokalna jest też niezmiennicza prędkość światła, równa prędkości ekspansji Wszechswiata. Sam Wszechświat rozwija się, ewoluuje jako zintegrowana i samouzgodniona całość, jako jedność. Nie ma tu oczekiwania na jakieś zygnały pobudzające i koordynyjące. Bo od kogo?? [Zostawmy w spokoju teologiczne d...e] Wszechświat jest nielokalny (nie ja pierwszy to twierdzę). Nielokalne są też fotony, bo ich prędkość jest niezmiennicza, tak, jak prędkość ekspansji (zgodnie z zasadą kosmologiczną). Lokalność w tym sensie oznacza po prostu względność.
     Cząstki, które pojawiły się tuż po fotonach (podświetlne), w czasie przemiany fazowej, jako relikt tych czasów, poruszają się z prędkościami bardzo dużymi, bez jednoznacznego związku z wymogami zasady względności ruchu. Nawet wykazują jakby cząściową niezmienniczość. Dlatego splątanie kwantowe dotyczyć może także cząstek masywnych. Jako relikty pewnego etapu ewolucji Wszechświata, są one nielokalne, bo to, co się z nimi dzieje, jest częścią samouzgodnionego procesu globalnego,uwarunkowanego kosmologicznie.
     Dodajmy do tego, że gdy doszło do Wielkiego Wybuchu, wszyscy byliśmy razem (wielokrotnie używałem tego zwrotu). W związku z tym, rozwój materii, zgodny przecież z uniwersalnymi prawami przyrody, wszędzie jest jednakowy. [O tym mówi zasada kosmologiczna.] Zawsze więc można znaleźć w tym samym momencie globalnego czasu kosmicznego, dwie (lub więcej) cząstki o tych samych dokładnie parametrach stanu, niezależnie od dzielącej je odległości. W tym kontekście, splątanie kwantowe nie jest rzeczą aż tak tajemniczą.