Bóg nie gra w kości
Albert Einstein
..na bazie dualności grawitacji i w powiązaniu z podstawowymi faktami kosmologicznymi.
Treść
0. Przypomnienie konkluzji, do jakich doszliśmy w artykułach: 5-8 pierwszej
części. Dualność grawitacji, plankony, elsymony.
1. Drgania i rezonanse w układach plankonowych.
2. Dualizm korpuskularno-falowy w stylu deterministycznym.
3. „Skruszanie się” fotonów w związku z rozszerzaniem się
Wszechświata.
4. Ciąg dalszy na temat dualizmu korpuskularno-falowego.
5. Fale grawitacyjne: dyfrakcja elektronów, efekt tunelowy.
6. Równość sił elektrycznych
i grawitacyjnych. Przesłanki dla modelowania elementarnego
ładunku elektrycznego jako elementu struktury cząstki. „Chromosomowe” modelowanie segmentu ładunkowego cząstki.
7. Spójrzmy na foton z innej strony.
Fale grawitacyjne na bazie
modelu plankonowego i grawitacji dualnej – wobec fal prawdopodobieństwa. Promieniowanie reliktowe w ekspandującym Wszechświecie
– „segmentacja
fotonów”. Sugestia dotycząca elementów „aktywnych” struktury cząstek oddziaływujących elektromagnetycznie i fotonów. Konsekwencje kosmologiczne
W poprzednim
eseju koncentrowaliśmy uwagę na materii skondensowanej, na obiektach, które
zwykło się nazywać czarnymi dziurami. Wzbogaceni bazą rozważań kosmologicznych
możemy teraz uzupełnić i rozwinąć przemyślenia dotyczące podstaw budowy
materii, a to, poprzez sprzężenie zwrotne wzbogaci nasze zrozumienie
Wszechświata jeszcze bardziej, nawet jeśli rozważania tu prowadzone uwypuklą słuszność
dzisiejszego pojmowania spraw.
Oczywiście
podstawę dla naszych rozważań stanowi grawitacja dualna, której poświęciłem
cztery artykuły w pierwszej części książki. W związku z tym, że było to dosyć
dawno, dokonam na wstępie krótkiego ich streszczenia.
0. Przypomnienie konkluzji, do jakich doszliśmy w artykułach: 5-8 pierwszej części.
Dualność
grawitacji.
Warunki panujace
w materii bardzo skondensowanej nie pozwalają na
swobodne stosowanie tak ogólnej teorii względności, jak i mechaniki kwantowej.
W zasięgu bardzo krótkim, zasięgu struktury cząstek elementarnych, grawitacji nie
można zaniedbywać, gdyż staje się elementem nawet dominującym (jeśli nie jedynym)
w układzie oddziaływań. Istnienie dualności grawitacji pozwala na podejście
deterministyczne, tworzy bazę dla badań nad strukturą cząstek, wprost umożliwia
modelowanie struktur. Mamy tu bowiem odpychanie w krótkim i przyciąganie w dalszym zasięgu. Idea
dualności grawitacji modyfikuje też
newtonowskie prawo grawitacji, co prowadzi do
konkluzji w
zasadzie zbieżnych z wynikami obliczeń w ramach ogólnej teorii względności – rzecz
godna wnikliwszych badań. W pracach moich omawiane są bowiem tylko zagadnienia
podstawowe, fundamentalne. W szczególności sprowadza się to do
zagadnienia dwóch ciał. Idea grawitacji dualnej spoczywa na trzech (głównych) filarach. Pierwszym z nich jest, inna niż dziś
przyjęte, definicja masy grawitacyjnej, drugim, uznanie istnienia defektu masy grawitacyjnej, a trzecim, postulat o istnieniu bytu absolutnie
elementarnego, którym, jak już wiemy, ma być plankon. Definicja masy grawitacyjnej jako masy układu
prowadzi do modyfikacji newtonowskiego prawa grawitacji,
z uwzględnieniem defektu masy –
sporo wskazuje na to, że modyfikacji
uzasadnionej. Zakładane w tej (i tylko w tej) pracy
istnienie bytu absolutnie elementarnego otwiera nowe, nawet nie przewidywane
dotąd perspektywy istotnego postępu w wielu kwestiach, na przykład daje szansę
poznania struktury cząstek elementarnych, a także
daje szansę uporania się z problemem ciemnej materii. Na wielu perspektywy takie, o dziwo, działają
odpychająco. To dość symptomatyczne.
Plankony.
Cząstki
elementarne, pomimo mnogości ich stanów, można usystematyzować – model
standardowy. Chodzi o kwarki z jednej strony i o leptony – z drugiej. Możliwość
ta prowadzi do wniosku, że powinien istnieć byt elementarny absolutnie. Na
początku wieku dziewiętnastego możliwość usystematyzowania pierwiastków
chemicznych i odkrycie stałych zależności
ilościowych między nimi w związkach chemicznych, prowadzić musiała do
wniosku, że istnieje byt elementarny określający cechy danego pierwiastka. Tak
pojawiła się idea atomu – John Dalton (1809). Jego odkrycie jako konkretnego
bytu fizycznego (a nie idei filozoficznej), miało miejsce dopiero w początkach dwudziestego wieku. W
początkach dwudziestego pierwszego wieku, dzięki
systematyzacji cząstek, mogła pojawić się kocepcja bytu absolutnie elemntarnego, na
razie w moich pracach, znów jako idea raczej filozoficzna. Nazwałem go
plankonem, przyjmując arbitralnie, że posiada parametry masy i długości Plancka
– w oczekiwaniu na to, co z tego wyniknie.
Wynikło wiele. Jeśli coś takiego istnieje, to wnioski
wyciągnięte na tej bazie, także ustalenia ilościowe, powinny być zgodne z badaniami
empirycznymi. Jak na razie nie odkryłem sprzeczności tego modelu z
rzeczywistością badań. Przeciwnie, model ten wyjaśnia wiele znanych faktów, nawet
dotąd niewyjaśnialnych i w dodatku sporo
antycypuje. Kto czytał poprzednie artykuły, zdaje sobie z
tego sprawę i nie zawiedzie się jeśli oczekuje dalszych
przykładów.
Elsymony.
Wbrew
oczekiwaniu, że skala Plancka tworzy świat niedostepny dla dzisiejszej fizyki,
masa Plancka jest bardzo
wielka w porównaniu z masą najbardziej masywnych cząstek (0,22·10^-7 kg .). [Jutro jest już dzisiaj.] Siła oddziaływania grawitacyjnego między plankonami powinna więc być
bardzo wielka, bez porównania większa od sił jądrowych – z odległości długości Plancka: 3·10^43N.
Ciekawe, że do tego samego wyniku dojść można, o
dziwo (?), także bazując
na ogólnej teorii względności.
Dziś mowa o tak
zwanej energii próżni, bez jawnego związku z grawitacją; energii bardzo
wielkiej (sądząc po wielkościach planckowskich). Grawitacji nie rozważa się,
gdyż w świecie cząstek elementarnych jest zaniedbywalnie słaba, a w dodatku „jest
przecież wyłącznie zakrzywieniem przestrzeni”. Tu tkwi źródło sprzeczności i
niedopasowań istniejących w dzisiejszej fizyce.
Jeśli rozważamy
układ dwóch plankonów (nie trzeba więcej przy opisie podstaw), w zasięgu
krótszym, niż połowa długości Plancka, działa siła odpychania, rosnąca bardzo
szybko w miarę zliżania się. Uniemożliwia to pokrywanie się dwóch (lub więcej)
plankonów. „W tym przejawia się istota zakazu Pauliego.” – to moja hipoteza.
Dzięki istnieniu odpychania w krótszym zasięgu i przyciągania w dalszym (istnienie
dwóch nisz energii potencjalnej),
plankony tworzyć mogą układy stabilne – właśnie dzięki istnieniu dualności.
Takie różnorodne układy plankonów stanowią właśnie znane nam cząstki, w tym
także fotony. Ich
rozmiary i złożoność ograniczają cechy oddziaływań (wtórnych), w jakich
uczestniczą z podobnymi sobie: elektromagnetycznych i silnych, a także
oddziaływań z udziałem neutrin, które rozpoznajemy jako słabe. Taki układ plankonów nazwałem elsymonem (elementary
system of matter).
Rzeczą interesującą jest to, że cząstki mikroświata,
międy sobą, nie różnią się zbytnio pod względem masy (najwyżej o czynnik 10^3),
przy czym masa Plancka jest większa od masy protonu 1,3·10^19 raza. Gdyby cząstka – elsymon była dowolnym zlepkiem plankonów, istniałoby
znacznie wiecej różnych cząstek, a poza tym ich masy różniłyby się w dużo
większym zakresie. Systematyzacja ich byłaby dużo trudniejsza (gdyby była
możliwa). Co wówczas
stanowiłoby czynnik rozdziału między takimi agregatami? Może byłby to jeden
wielki zlepek, a nie zbiór ograniczony konkretnych cząstek. Na tym by się afera
skończyła i co tu po nas. Po prostu nie zaistnielibyśmy.
Wpadłem więc na
pomysł, by modelować cząstki jako różnorodne połączenia pewnych trwałych i
powtarzalnych,
uprzywilejowanych w sensie energetycznym, segmentów utworzonych przez plankony. Ich masa powinna
być w zasadzie tego samego rzędu, co masa znanych nam cząstek, a właściwie, ich masa grawitacyjna
narzuciła wielkość masy cząstek, na które się składaja. Wybór padł na czworościan foremny i
dwunastościan foremny. Wybór ten
oczywiście uzasadniłem zwracając
uwagę przede wszystkim na możliwość wysycenia grawitacyjnego. Tak uzyskaliśmy bazę strukturalną dla dwóch rodzajów cząstek: leptonów i
hadronów. Była o tym mowa w artykule siódmym pierwszej części. Warto znów sięgnąć do całego bloku
poświęconego grawitacji dualnej.
Wszechświat na
samym początku, w momencie swego minimum, zgodnie z moimi przypuszczeniami,
stanowił rodzaj monokryształu, ściśniętego do
granic ostateczności. Węzłami tej sieci były plankony, a siła odpychania między nimi w tym
momencie była największą z możliwych. Nazwałem go panelsymonem. I wtedy właśnie rozpoczął się Wielki Wybuch. Panelsymon rozszerzał się gwałtownie powszechnym odpychaniem plankonów (Urela, a nie inflacja). W pewnym momencie, gdy dotąd ujemna masa osiągnęła
wartość zero, nastapiła przemiana fazowa – obiekt pękł, wyodrębniły się cząstki
i oddziaływania między nimi. [To tak, jak przejście z fazy stałej do ciekłej.] Zapanował chaos. Pojawiła się temperatura,
najwyższa w dziejach. Pojawiło się promieniowanie elektromagnetyczne, którego
prędkość okazała się niezmiennicza, tak, jak prędkość ekspansji Wszechświata w
tym momencie. Fotony
stanowią bowiem
widocznie relikt
stanu, w którym pojawiła się ekspansja hubblowska. Przy tym wszystkie materialne elementy tego
układu były sobie równoważne, rownież przestrzennie. Nie
stnieje bowiem przestrzeń poza Wszechświatem, a ten zmienia swe rozmiary. Wyrażeniem tego jest zasada kosmologiczna.
Wynika z niej między
innymi
niezmienniczość maksymalnej prędkości (granicznej), stanowiącej kres górny
prędkości względnej obiektów najbardziej oddalonych od siebie. Dlatego właśnie prędkość fotonów, jako relikt tej wyjątkowej chwili, jest prędkością niezmienniczą. To w każdym razie wynika z treści moich
wywodow już w pierwszym artykule.
1. Drgania i rezonanse w układach plankonowych.
Istnienie drgań,
jak wiadomo, jest nierozerwalne z możliwością
zajścia rezonansu. Z całą pewnością ma to miejsce także w układach plankonowych.
Chodzi bowiem o układy bardzo złożone. Skomplikowany układ drgań, w tym
sytuacje rezonansowe, ogranicza, z jednej strony liczbę możliwych układów (cząstek), z
drugiej zaś trwałość większości z nich.
Ewentualne poszukiwania reguł wyboru i zakazów, jak sądzę, na tym właśnie będą
bazować. Każdy elsymon (między innymi foton) ma charakterystyczną częstotliwość
wiodącą (tak, jak w analizie fourierowskiej drgań struny), która z całą
pewnością zależna jest od budowy (rodzaju elementów
struktury), w gruncie rzeczy, od liczby plankonów
jakie go tworzą. Oznacza to zrezonowanie wewnętrzne drgań.
Układ niezrezonowany nie może istnieć jako integralna całość. Od
razu by się rozpadł. Można oczekiwać, że częstotliwość wiodąca pozostaje w proporcji z
liczbą plankonów tworzących układ. Im
więcej plankonów, tym częstsze są drgania, tym
większą energię reprezentuje sobą dany układ. Większa energia, gdyż więcej elementarnych
pól
grawitacyjnych tworzy układ (tak można to „intuicyjnie” skwitować). Wieksza
jest więc masa takiej cząstki. Intuicyjną podstawę dla takiego przypuszczenia stanowić też może wzór
Plancka: E = hν. W teorii strun mowa o „energii naciągu” (według popularnej,
poglądowej wersji).
Zauważmy, że
drgania plankonów mogą być przyczyną rozpadu
cząstki, jeśli w pobliżu znajdują się inne i istnieje wyraźny kontakt ich pól.
Wówczas nastąpić może przepływ energii (sytuacja rezonansowa) – „rezonans
zewnętrzny”. Prowadzić to może do „rozbujania” drgań i w rezultacie do rozpadu,
wskutek chwilowej przewagi pola zewnętrznego,
utraty kontaktu części z resztą elsymonu (tak to
sobie można wyobrazić). Może to być na przykład rozpad
określonych cząstek wskutek oddziaływania z określonymi fotonami. Jednakże oderwać się mogą
tylko układy (cząstki) wewnętrznie zrezonowane – cząstki, które mogą istnieć
samodzielnie i takie, które odrywając się pozostawiają za sobą także układy
wewnętrznie zrezonowane (po prostu rozpad na dwa, lub więcej, elementy
mogące istnieć). To dodatkowe kryterium dla
dociekań nad strukturą cząstek. Rezonans porządkujący drgania w samym
elsymonie nazwać można „rezonansem wewnętrznym”. Mamy tu inny (niż neutrinowy)
model rozpadu. Inna sprawa, że neutrino powinno działać podobnie. (Neutrinom poświęciłem odrębny esej. Na tej bazie podjąć można próbę opisu procesów rozpadu cząstek, opisu deterministycznego. Można też ewentualnie na bazie tej stworzyć
podstawę dla eksperymentalnych prób testowania sprawy. By zamknąć rzecz należy znów
podkreślić, że podczas
samego rozpadu odpadają przede wszystkim segmenty, posiadające z osobna cechy określonych
cząstek (nawet jeśli to są tak zwane rezonanse, rozpadające się od razu), a także ewentualnie
pojedyńcze plankony tworzące pomost między tymi segmentami; aż do rozpadu dającego jedynie protony, elektrony
i fotony, posiadające cechy trwałości bezwzględnej. Tak przynajmniej można
przypuszczać na tym etapie. Tutaj szczególne znaczenie ma właśnie możliwość istnienia układów trwałych,
można by rzec: absolutnie. Tak, to elektrony i protony. [Nie licząc fotonów, bo są zróżnicowane, a te z promieniowania reliktowego nawet się
wykruszają – zobacz dalej.] Ich
energia wiązania jest większa od energii możliwej do uzyskania przez inne
cząstki. Dodajmy, że ta „możliwa do uzyskania” energia stanowi parametr
lokalny. Elektrony i protony są ponad tą lokalnością, tak, jak niezmiennicza
jest prędkość światła, tak, jak promieniowanie reliktowe. Cechę tę zawdzięczają swej wyjątkowej strukturze (którą warto poznać).
Nota bene o czymś takim mówić można wyłącznie dlatego, gdyż istnieje byt
elementarny absolutnie, a grawitacja ma charakter dualny. Dzieki istnieniu tych
dwóch cząstek może istnieć materia trwała – mogą
istnieć planety, no i my. Właśnie za to podziękujcie Stwórcy, a nie za jakieś
d...e.
Na ogół od Niego się
tylko rząda, powiedzmy, że prosi, Jego się obwinia za ludzkie grzechy, na Niego się zwala rozwiązywanie ludzkich problemów, nawet codziennych
trosk, a tych, którzy Go wynaleźli, przez prawie dwa tysiące lat próbuje się wyeliminować,
unicestwić (kompleks plagiatora). Ci
plagiatorzy poszli dalej – sprowadzili Go na ziemię, by służył ich
sprzecznym ze sobą zachciankom, dla przykładu, wspomagał
wrogie sobie armie we wzajemnym
zabijaniu. A potem, gdy coś nie gra, stają się
ateistami, gdyż „jak mógł pozwolić na takie straszne rzeczy”. Ludziki. Jakem Chajzar*.
*) Chajzar (hebr.) - kosmita
Przy tej
okazji warto zwrócić uwagę na to, że częstość rozpadów powinna maleć wraz z maleniem zagęszczenia materii, w miarę rozszerzania się Wszechświata – dłuższy czas życia cząstek. Chodzi o to, że główną przyczyną rozpadu
cząstki jest jej oddziaływanie z otoczeniem, które z czasem jest coraz bardziej
rozproszone.
Rozpad spontaniczny nie jest aż tak spontaniczny, jak się dziś uważa. Sądzę, że dziś można już sprawdzić tę hipotezę. Jeśli jeszcze nie dziś, to w niedługim czasie,
po zbudowaniu nowej generacji wielkich teleskopów i zwiększeniu zdolności rozdzielczej
spektrometrów. Chodzi
przede wszystkim o kwazary, niektóre z nich
reprezentujące sobą Wszechświat młodszy nawet o ponad dziesięć miliardów lat. Tam czas połowicznego rozpadu pierwiastków powinien być (może nawet) wyraźnie krótszy. (15.03.16) Czy ktoś zechce to sprawdzić? Dziś jestem sceptykiem.
2. Dualizm korpuskularno-falowy w stylu deterministycznym.
Załóżmy, że mamy
do czynienia z mnogością fotonów tego samego rodzaju. Tworzą one monochromatyczną wiązkę na przykład światła. Są to
fotony o jednakowej, charakterystycznej, częstotliwości drgań własnych, a więc także
oscylacji natężenia pola grawitacyjnego wokół nich.
To jak to jest? Czy fotony
są (czy też nie) wysycone grawitacyjne? „Jeśli wysycone, to wokół nich pole nie
istnieje. Przecież ich masa grawitacyjna równa jest zeru.” Ale przecież drgania
istnieją. Jak to pogodzić? Możemy to sobie przedstawić tak: Wyobraźmy sobie dwie
sinusoidy: jedna biegnie wzdłuż osi OX, a druga wzdłuż osi aX (a >
0). Jeśli sinusoidy te przedstawiają zmiany natężenia pola grawitacyjnego, to w
pierwszym przypadku jest ono w uśrednieniu czasowym równe zeru, a w drugim
przypadku jest większe od zera – to byłyby cząstki masywne.
Oscylacje
te oczywiście przemieszczają się wraz z fotonami, a więc ich prędkość równa
jest c. Fale grawitacyjne? Chyba tak. Mamy tu
(Uwaga!) wyjaśnienie dlaczego ich prędkość równa jest prędkości światła.
Wyjaśnienie bez super-matematyki i nie na bazie „jedynej prawdziwej teorii”. Tworzą one przestrzenny układ
zrezonowany grawitacyjnie, który nam się jawi jako fala manifestująca się w
skali naszych doznań dyfrakcją, oraz interferencją. Ujawnia się w tym także
dualizm korpuskularno-falowy, gdyż w źródle, oraz na ekranie (przeszkoda)
ujawniają się cechy korpuskularne promieniowania. Stąd tylko krok do „fal
materii” de Broglie. Przecież w gruncie rzeczy
to nie istotne, czy mamy strumień fotonów, czy elektronów. W obu przypadkach w strukturze elementarnej mamy do czynienia ze zmiennym z
powodu drgań polem grawitacyjnym. O tym dalej. Czy to fala grawitacyjna? Pytam znów. Tak można to
odebrać (lub opisać). Na razie piszę to trochę nieśmiało.
Do nieśmiałości pobudza mnie to, że prędkość cząstek masywnych jest
mniejsza niż c, więc fale grawitacyjne towarzyszące tym cząstkom
powinny mieć mniejszą prędkość rozchodzenia się, bo przecież mają tym cząstkom
towarzyszyć. [Nie byłoby to zgodne z interpretacją OTW, według której, fale
grawitacyjne mają prędkość c i tylko c.]
Interesujące,
że jednak nie są to prędkości ciał w otoczeniu naszej bezpośredniej
percepcji. Zawsze zastanawiało mnie to, że swobodne cząstki mikroświata, wszystkie,
poruszają się z prędkościami dosyć dużymi, co najmniej rzędu tysięcy kilometrów
na sekundę. Mnie to zastanawiało zawsze. Jakby miały w sobie pierwiastek
niezmienniczości. W każdym bez wyjątku laboratorium stwierdzamy to samo. Z całą pewnością zastanowiło to także niejednego z Was.
Częstotliwości drgań w strukturze cząstki,
siłą rzeczy są bardzo duże, bo w skali struktury cząstek grawitacja jest bardzo
silna, a masy czastek stosunkowo małe. To by mogło więc stanowić o istnieniu ograniczenia: prędkości cząstek
mikroświata nie mogą być mniejsze od jakiejś granicznej, niezależnie od
układu odniesienia. Jaka jest wartość tej najmniejszej prędkości?
To problem nietuzinkowy. Przecież ruch jest wielkością względną, a prędkość zależy od układu odniesienia. A jednak nie wykrywamy elektronów
poruszających się z prędkością samochodu.
Tak otrzymaliśmy
wyjaśnienie dość spójne, choć na razie tylko jakościowe (i „mechanistyczne”),
dualizmu korpuskularno-falowego, który uznany jest, i słusznie, za jedną z
zasadniczych cech przyrody. Dziś kwituje się istnienie tego dualizmu
sakramentalnym stwierdzeniem: „Tak to już jest”, wskazując na doświadczalne
źródło dla tego przekonania i wiążąc ten przyrodniczy fakt z kwantowością. Nie
jest to jednak faktycznym wyjaśnieniem (podobnie
jak w przypadku zakazu Pauliego). W celu wyjaśnienia należało bowiem zejść znacznie niżej w
hierarchii struktur. To to, co uczyniliśmy. Czy prawidłowo? To się okaże. To
dopiero pierwszy krok, na razie jakościowy. Ale
uczynić ten krok należało, już choćby po to, by stworzyć motywację dla potrzeby
sprawdzenia. W
tym przejawia się postęp.
Mechanika kwantowa wnioskuje
na podstawie zachowania się cząstek, patrząc na materię niejako z góry (szkiełko
i oko). My wychodząc z koncepcji grawitacyjnego bytu absolutnie elementarnego
tworzymy podstawy dla deterministycznego opisu struktury cząstek i poprzez to
ich właściwości. Obydwa podejścia dopełniają się nawzajem.
Często intuicyjnie rozróżnia
się wprost pomiędzy dualizmem fotonów (w związku z kwantyzacją, czyli
porcjowaniem energii promieniowania w ramach jego elektromagnetycznej natury),
a dualizmem w odniesieniu do cząstek masywnych. Tu mowa jedynie o prawdopodobieństwie
(fale prawdopopodobieństwa). Tę „probablistyczność” oczywiście od razu
rozszerzono na wszelkie cząstki. I słusznie, gdyż (tak między nami) prawdziwym
źródłem tego, w obydwu zresztą przypadkach, jest grawitacja (to już ode mnie).
Jestem pełen podziwu i szacunku dla twórców mechaniki kwantowej, między innymi
w związku z tym, że nikt grawitacji o udział w tym wszystkim nie podejrzewa. Nawet dziś...
Mi było znacznie łatwiej. Fantazje? A niech tam.
Taka
sobie refleksja: Często
wyjaśnia się fakty (empiryczne) przez powołanie się na teorię, zamiast z pomocą
faktów stanowiących element poznanej już rzeczywistości obiektywnej. To poważne
ryzyko. Teoria jest próbą uogólnienia
opisu uznaną za słuszną na określonym etapie dociekań, a przy tym zakres jej
adekwatności z rzeczywistością jest ograniczony. Jest przecież teoria tylko
modelem, a nie prawdą absolutną, by nie powiedzieć: objawioną. Na granicy tego
zakresu jej słuszności występuje rodzaj rozmycia – nie wszystko, co mówi teoria
jest adekwatne z faktycznością obiektywną. Nie każde podejście bazujące na formaliźmie teorii
wskazywać może jakości ontologiczne. A jednak to ma miejsce. Zwrot: „Wszak z teorii wynika” – nie
zawsze jest argumentem rzeczywistym.
Na tej plankonowo-elsymonowej bazie, sądzę, że można też
opisać polaryzację fal elektromagnetycznych. Zobaczymy
to dalej. Mimo wszystko sporo jest tu jeszcze do wyjaśnienia. Na
przykład: Jaki jest mechanizm (na poziomie
struktury, a nie fenomenologii) emisji fali elektromagnetycznej wskutek
ruchu przyśpieszonego naładowanej cząstki (jest elsymonem)? Jak w ogóle
zapatrywać się na sam „ruch” (z dowolnymi, względnymi prędkościami) wobec
inwariantności samych plankonów? Czym jest w
tym kontekście przyśpieszenie?
Ogólna teoria względności bazuje na tak
zwanej zasadzie równoważności, pozwalającej na utożsamienie „siły” bezwładności
z siłą grawitacyjną. Jeśli cząstka naładowana (i
swobodna) znajduje się w układzie nieinercjalnym i jest z nim związana,
jest źródłem promieniowania elektromagnetycznego. (Układy
cykliczne nie promieniują.) Dostrzec w tym można jakiś związek między
grawitacją, a elektromagnetyzmem. Właściwie nie jest to nowością. Rzecz znana
ze szkoły, już przez to, że prawo Coulomba jest formalnie identyczne z newtonowskim
prawem powszechnego ciążenia, a prawo Gaussa słuszne jest w obydwu przypadkach.
W kontekście naszych rozważań interesujące jest
spostrzeżenie Kaluzy. [Chodzi o to, że jeśli do
trzech percepowanych przez nas wymiarów przestrzennych dołożyć czwarty, równania
Einsteina (opisujące grawitację) przybierają postać równań Maxwella,
opisujących pole elektromagnetyczne. W roku 1926 szwedzki matematyk Oskar Klein
opublikował wersję poprawioną pracy Kaluzy. Dziś nazywa się to teorią
Kaluzy-Kleina.] Być może wskazuje
ono na dość obiecujący kierunek dla dalszych poszukiwań. Myślę, że zgodzić się
można z sądem, że chodzi tu jednak o aspekt fenomenologiczny zagadnienia, a nie
(interesuący nas tutaj i stanowiący sedno sprawy) aspekt strukturalny. Swoją drogą, ten „strukturaly” opis powinien być spójny z fenomenologicznym.
Ktoś mógłby stwierdzić, że zwinięcie
czwartego wymiaru (grawitacyjnego), jako elementarnego, czyli funkcjonującego w skali
elementarnej (niedostępnej obserwacji) pozostawia „na widoku” elektromagnetyzm.
Czy dlatego grawitacja jakby znika gdy badamy materię w aspekcie
elektromagnetycznym? Nie zapominajmy jednak, że
tu mowa o zabiegu formalnym, a nie o jakościach ontologicznych.
Czym strukturalnie jest ładunek elektryczny i co
sprawia, że spełnione jest zawsze prawo jego zachowania? Jak uzgodnić
przedstawiony tu model z maxwellowską teorią elektromagnetyzmu, modelującą
rzeczywistość w percepowalnej przez nas skali? Jest jeszcze sporo problemów do
rozwiązania, wydaje mi się jednak, że zaprezentowany tu kierunek badań jest
dość obiecujący i wcale nie sprzeczny także z
tym, co do sprawy wniosły badania Kaluzy.
3. „Skruszanie się” fotonów w związku z rozszerzaniem się
Wszechświata.
Wszechświat rozszerza się, a wraz z tym wzrasta
długość fali promieniowania reliktowego. Fotony tracą energię. Jak odbywa się
to wydłużanie się fali? [Proces ten opisany został w szczególności w
artykule poświęconym promieniowaniu tła. Tam jednak rozważyliśmy wyłącznie aspekt termodynamiczny, fenomenologiczny.
Tutaj interesuje nas zaś aspekt strukturalny w skali najmniejszej. Interesujące, czy
istnieje dopasowanie (a może nawet wzajemne dopełnienie) tych dwóch opisów.] „Jak więc
odbywa się ten proces?” Chodzi oczywiście o wydłużanie się fali
promieniowania reliktowego. Zauważmy, że zachodzi tu proces globalny i
nieodwracalny, aż do momentu inwersji Wszechświata. W przeciwieństwie do tego,
wydłużanie się fali w polu grawitacyjnym jest procesem odwracalnym –
niejednokrotnie podkreślałem to, także procesem
lokalnym. Natomiast
promieniowanie reliktowe ma charakter nielokalny, jego istnienie jest faktem o
charakterze kosmologicznym.
Czy przyczyną wzrostu długości
fali promieniowania reliktowego jest osłabienie powszechnej grawitacji w związku z
rozszerzaniem się Wszechświata? Odpowiedź: Nawet jeśli ktoś wiązać by chciał zmiany
długości fali z grawitacją
powszechną Wszechświata, to przecież ta słabnie, a więc zgodnie
z ogólną teorią względności, byłaby to przyczyna raczej skracania się fal, a nie
wydłużania się. Tak można by pomyśleć. Ale
to nie dotyczy sprawy, gdyż teoria ta, w
odniesieniu do Wszechświata-nadobiektu,
nie sprawdziła się, nie jest relewantna. Zatem nie tędy droga – tak w pierwszym wejrzeniu. [Á propos, kosmologiczne natężenie pola
grawitacyjnego równe jest zeru (zgodnie z treścią naszych rozważań). Bardzo
możliwe, że również potencjał (wypadkowy) jest zerowy, po uwzględnieniu ewentualnego
wpływu neutrin tła. A przed uwzględnieniem?]
A w drugim wejrzeniu? Możemy też do sprawy podejść inaczej. Oto co napisałem w artykule poświęconym czarnym dziurom
(tym drugim). Przed chwilą ustaliliśmy, że długość fali promieniowania elektromagnetycznego,
przechodzącego w polu grawitacyjnym (lub w nim emitowanego), jest tym większa,
im silniejsze jest to pole. Wraz z rozszerzaniem się Wszechświata, wzrasta
długość fali promieniowania stanowiącego relikt Wielkiego Wybuchu (Dziś
promieniowanie mikrofalowe, odkryte przez Penziasa i Wilsona). Mogłoby to
oznaczać sukcesywny wzrost globalnego potencjału grawitacyjnego. W samej rzeczy (?). Jak wiemy, potencjał ten
jest liczbą ujemną. Wzrost potencjału oznacza więc malenie stałej c. Czy zatem
wydłużanie się (w funkcji czasu) fali promieniowania reliktowego, świadczy
bezpośrednio o sukcesywnym maleniu inwariantu c?*
*) Dla przypomnienia, potencjał grawitacyjny Wszechświata
wyraża się wzorem: φ = -c²/2
A jak to
miałoby wyglądać od strony strukturalnej (budowa fotonu)?
Podkreślam,
że chodzi o proces nieodwracalny. Fale promieniowania reliktowego stopniowo
wydłużają się. Przewidział to już Gamow po odkryciu
ekspansji Wszechświata (Hubble). Rzecz opisałem z grubsza w
artykule traktującym o promieniowaniu reliktowym, odkrytym przez Peziasa i
Wilsona w roku 1964. Sukcesywne wydłużanie się fali tego promieniowania, fenomenologicznie tłumaczy się tym, że długość fali promieniowania
elektromagnetycznego, zamkniętego we wnęce wzrasta wraz ze wzrostem rozmiarów
tej wnęki. „Ta sama liczba fotonów zajmuje
więcej miejsca, więc długość fali powinna być większa.” Taką wnęką jest Wszechświat,
w dodatku pod warunkiem, że ogranicza go przestrzennie horyzont
hubblowsko-grawitacyjny – patrz artykuł
poświęcony masie Wszechświata**.
**) Pisałem też o tym
w jednym z artykułów serii traktującej o dualności grawitacji.
Gdyby Wszechświat był, jak się uważa, znacznie większy, to długość
fali promieniowania reliktowego byłaby znacznie większa od tej przewidzianej i
potwierdzonej obserwacyjnie (odkrycie Penziasa i Wilsona). Właściwie cechy tego
promieniowania stanowią dowód pośredni na to, że Wszechświat nie jest większy. Jakoś nie
zauważono tego. Wszystkich obliguje inflacja (czego?), modele
Friedmanna i ciemna energia. Nie dziw.
Odkrycie promieniowania reliktowego o
przewidywanych cechach było triumfem nauki. Nie
jest to jednak powód, by spocząć na laurach. Opis
fenomenologiczny to nie wszystko. Jak bowiem wytłumaczyć to
stopniowe wydłużanie się fali na bazie wglądu w
strukturę bytu, na bazie modelu plankonowego? Oznaczać
by to mogło na przykład, że fotony w miarę
wzrostu rozmiarów Wszechświata, jakby coś tracą, wskutek czego, coraz mniejsza jest łączna
energia ich drgań wewnętrznych, coraz mniejsza ich częstotliwość; fala promieniowania jakie fotony te tworzą – wydłuża się. Dodajmy
do tego (jeszcze raz), że w
odniesieniu do promieniowania reliktowego (kosmologicznego), jest to proces
nieodwracalny. [Inaczej ma się sprawa z promieniowaniem tworzącym się lokalnie,
a nie kosmologicznym. Promieniowanie to po
wyjściu z obszaru, w którym pole grawitacyjne jest znaczące, powraca do swych
parametrów pierwotnych.]
Czy fotony
promieniowania reliktowego stają się coraz mniejsze, mniej złożone? „Wykruszają się” w miarę upływu czasu? Czy
gubią stopniowo plankony? Wszystkie w
jednakowym stopniu, niezależnie od miejsca we Wszechświecie? Według
innej wersji, choć nie gubią po drodze plankonów, już stopniowa zmiana
stanu metrycznego przestrzeni związana z
powiększaniem się rozmiarów powoduje ich
„wydłużanie się”. Czy
na prawdę chodzi wyłącznie o „zmianę stanu metrycznego
przestrzeni”? Termodynamika
fenomenologiczna kontra OTW? Chyba nie w tym kierunku
należy iść.
Przecież już sam fakt wydłużania się fali maleńkich fotonów świadczyć może o tym, że ekspansja Wszechświata
zachodzi w każdej skali, nawet w skali struktury cząstek, a nie jak się to dziś sądzi – tylko w
skali globalnej, wskutek
pęcznienia przestrzeni. Skąd
te maleństwa mogą wiedzieć co się dzieje z całym tym ogromem? Jak dotąd,
takich wątpliwości nie werbalizuje się. Czy dla zachowania ostrożności wobec
wszędobylskich mediów? A może już doszło do swoistego zaprogramowania „zrozumienia”,
blokującego pytanie to (i wiele innych)?
Całkiem możliwe,
że Wszechświat jest w pełni zintegrowanym wewnętrznie „żywym” organizmem. W nim
zasadnicze rzeczy, dziejące się w najmniejszej nawet skali, podporządkowane są
całości i jej dynamice, a także odwrotnie – wyznaczają sedno rozwoju
globalnego. Weźmy przykład z ustaleń nauki o fizjologii,
z ustaleń medycyny holistycznej. À propos,
przypomina to zasadę Macha. Ponad sto lat temu
był to przebłysk genialnej intuicji. Nie dziw, że zasada ta zainteresowała tak
bardzo Alberta Einsteina (i wielu
innych).
By
roztrzygnąć kwestię fotonów promieniowania reliktowego, warto jeszcze raz podkreślić, że wydłużanie ich fali jest
procesem nieodwracalnym (na tym etapie rozwoju Wszechświata).
Sądząc po tym, że liczba plankonów określa rodzaj fotonów, przy czym cechy plankonów są absolutnie niezmiennicze; sądząc po powyższych wynurzeniach, jestem raczej za
skruszaniem się, choć samo rozszerzanie się Wszechświata powinno być z nim skoordynowane. Nie są to, w moim przekonaniu, dwa zjawiska niezależne od siebie. Wszak
Wszechświat jest zintegrowaną całością i jednością (wciąż wracamy do tego
zasadniczego twierdzenia). Faktem, który by potwierdzał w tym kontekście
„stopniowe skruszanie się” jest istnienie zmienności promieniowania tła, którego temperatura obniża się z czasem. Obniża się wszędzie
jednakowo (znów zasada kosmologiczna). Stąd ścisły związek długości fali tego
promieniowania z wiekiem Wszechświata i co za tym idzie, z jego rozmiarami.
Samo skruszanie
się polegałoby na stopniowym gubieniu plankonów (lub określonych elsymonów). Właściwie raczej nie chodzi o gubienie pojedyńczych plankonów, a o ich układy, których oddzielenie się
nie pozbawia pozostałej reszty cech fotonu. A
gdzie jest to, co się uwalnia? To chyba jakieś cząstki. Czy to fotony elementarne
(najmniejsze z możliwych), reprezentowane przez falę najdłuższą z możliwych? Bardzo możliwe, że właśnie tak. Można zatem sądzić, że także części fotonu odrywające się od niego, nie mogą być, pod
względem kinematycznym inne w swych zasadniczych cechach, niż foton. [Ciało opuszczające lecący samolot
ma tę samą prędkość, co on.] Poruszają się więc z
prędkością niezmienniczą, jak foton. Tak
można sądzić. Jakby każdy foton
zbudowany był z takich samych członów
elementarnych, segmentów. Czy tak, jak obustronnie symetryczny
tasiemiec? Może tak, jak coś zwiniętego w kłębek z wystajacymi biegunowo
końcówkami gotowymi do oderwania się, tak, jak zwinięty w kłębek łańcuch DNA, tracący
powtarzalne segmenty? Połączenie
symetrii ze spoistością. Pole do popisu dla artystów. Rysunek
poniżej przedstawia (w sposób mniej artystyczny)
ideę tego. Wynikałoby stąd, jak wyżej zauważyłem, istnienie granicznie długiej fali,
istnienie promieniowania elementarnego! To zachęca do drążenia.¹
Można
przypuszczać, że oprócz tych fotonów elementarnych, do „roztworu” przechodzą
także swobodne plankony, stanowiące łączniki między poszczególnymi członami
strukturalnymi (czworościany, dwunastościany). Patrz
artykuły poświęcone elsymonom.
Zauważmy, że, to
skruszanie się ma charakter kwantowy (porcjowy), a zmiana energii fotonu jest skokowa. „A przecież rozszerzanie
się Wszechświata ma charakter raczej ciągły.” Po
prostu, to skruszanie nie jest czasowo skoordynowane w związku z oczywistym
istnieniem lokalnych niejednorodności. Zauważmy,
że także promieniowanie reliktowe nie jest jednorodne i izotropowe w stopniu
absolutnym.
Poza tym ten „skok” jednostkowy jest
znikomo mały, a w dodatku sam proces globalny jest, jak na
nasze możliwości, zbyt powolny. Zatem, w porządku.
Tu warto się zastanowić. Próżnia
nie jest całkiem pusta. Zgodne to jest z dzisiejszym widzeniem spraw, z tym, że oficjalnie chodzi o (dość zagadkową) energię próżni. Natomiast zgodnie z naszym modelem, pełno w niej plankonów. Nie widzimy ich z wiadomych (już) przyczyn.
Rozszerzający się Wszechświat tworzy więc miejsce dla
nowych, umożliwiając tym stopniowy rozpad fotonów. Tuż powyżej zauważyłem, że
zjawisko to, jeśli w ogóle ma miejsce w rzeczywistości, a nie tylko w mej skołatanej
wyobraźni, powinno mieć charakter kwantowy, gdyż „gubienie plankonów” i fotonów
elementarnych, nie jest przecież procesem o charakterze ciągłym. „Co jaki czas (w
uśrednieniu)
następuje?” – także o to można by zapytać, a nawet spróbować odpowiedzieć. I na to (z bożą pomocą) przyjdzie
czas. Już rozważanie tej
kwestii jest wielkim postępem. Oto jeszcze jedna korzyść z przyjęcia istnienia
bytu elementarnego absolutnie. Dla przypomnienia, masa Plancka jest bardzo
duża w porównaniu z masą cząstek nazywanych przez nas
elementarnymi. Gdyby nie
ta kwantowość, chyba (gdybyśmy w ogóle powstali) już by nas nie było. Jest to
też spójne ze wzrostem masy Wszechświata proporcjonalnie do jego rozmiarów (a
więc i czasu) – o
tym mowa, szczególnie w artykule traktującym o masie Wszechświata. Tak na
marginesie można dodać, że uwalniane do „roztworu” plankony stanowią element budulcowy ciemnej
materii (zgodnie z moimi fantazjami). Jej tworzenie się jest procesem
nieustającym (aż do inwersji Wszechświata) – nie tylko jest wynikiem przemiany
fazowej kończącej proces ureli. Różnica polega jednak na
tym, że ciemna materia z fluktuacji będącej wynikiem przemiany fazowej, sfraktalizowała
się, utworzyła wyspy dominacji grawitacyjnej, ściągające materię
hadronowo-leptonową („Jak powstały galaktyki?”), natomiast plankony uwalniające się ze skruszających się fotonów, tworząc jednorodną sieć ze
wszystkich stron, przecież nie mogą powodować przyciagania grawitacyjnego (powszechna kompensacja).
Tak
dla przypomnienia dodajmy, że proces wzrostu długości fali promieniowania
reliktowego powiązany jest ze wzrostem rozmiarow Wszechświata, tak w opisie
termodynamicznym, jak i strukturalnym. Te dwa
czynniki zazębiają się z uwalnianiem do sieci pojedyńczych
plankonów.
Promieniowanie tła, dziś już tylko
mikrofalowe, jest więc „dowodem” rozszerzania się Wszechświata. Wraz z tym,
przechodzące „do roztworu” plankony powodują
wzrost globalnej masy Wszechświata, bo choć są (fotonowo) niewidoczne, schowane pod
swym horyzontem, masą swą przewyższają znacznie, znane cząstki elementarne. Przechodzą „do roztworu” w określonym
tempie, proporcjonalnym do tempa ekspansji².
Tak przy okazji zauważmy, że tych elementarnych fotonów jest coraz więcej.
Nic więc dziwnego, że (statystyczne) maksimum promieniowania reliktowego (widmo promieniowania ciała doskonale czarnego, prawo Wiena)
skłania się ku falom coraz dłuższym, co oznacza także stopniowe obniżanie się
temperatury tego promieniowania. Na inny aspekt tego obniżania się temperatury
zwróciłem uwagę powyżej
i oczywiście w artykule poświęconym badaniom tego promieniowania. À propos, ciekawe, czy w momencie inwersji Wszechświata (z
ekspansji w kontrakcję), widmo promieniowania reliktowego zawierać będzie
wyłącznie promieniowanie monochromatyczne (elementarne). Czy będzie to
oznaczało temperaturę zera bezwzględnego? [Tu chodziłoby o temperaturę promieniowania tła, a
nie o temperaturę lokalną konkretnych obiektów.]
Zatem,
widocznie, w tym tkwi przyczyna przewidywanego w innym
miejscu związku pomiędzy ekspansją, a stopniowym wzrostem masy (i
globalnej energii potencjalnej) Wszechświata. Uzasadnia to też zasadność obliczeń
zmian długości fali, bazujących na wzroście globalnych rozmiarów Wszechświata,
choćby tylko przybliżonych. Spójne to jest zresztą ze stwierdzonym
obserwacyjnie rozwojem „krytycznym”
Wszechświata, a właściwie z płaskością przestrzeni, jaką
tworzy. Mógłby
jednak ktoś skonstatować: „W pewnym momencie rozpocząć się może także rozkład elsymonów, innych niż fotony. Widocznie,
na razie (?), nie pozwala na to jakaś zasada wykluczania, uniemożliwiająca
rozkład (wykruszanie się) cząstek masywnych. Nadejdzie więc wówczas czas gdy
wskutek skokowego wzrostu masy, ekspansja ustąpi kontrakcji,
gdyż rozpocznie się rozwój według friedmannowskiego modelu zamkniętego.” Nic z
tych rzeczy, nie tylko dlatego, że zasadniczo nie bazujemy na OTW. Powyżej zauważyłem, że protony i elektrony
są absolutnie trwałe. Nie mogą się skruszać, bo na co (?). Z fotonami inna
historia. Zatem pomysł z
wykruszaniem się cząstek masywnych nie wypalił. W
dodatku nie istnieje powód dla którego byłoby uzasadnione wymyślanie jakiegoś
nowego progu lub wprost przemiany fazowej. Nie mnóżmy bytów ponad potrzebę.
Protony i elektrony, wraz z pozostałą materią masywną, dotrwają do inwersji.
Zacytowana powyżej konstatacja, to
tylko jedna z opcji, nie uznawana przeze
mnie za słuszną, choć z konieczności przedstawiona także tu, choćby po to, by
uwypuklić preferowane rozwiązanie kwestii, a także po to, by rozważyć wszelkie
nasuwające się możliwości. Tego wymaga bowiem naukowy obiektywizm. Według mnie
bardziej do przyjęcia jest inna opcja rozwoju, nie
bazująca na modelowaniu friedmannowskim, rozwoju
we Wszechświecie immanentnie płaskim, niezależnie od kierunku ewolucji (ekspansja-kontrakcja) – dzięki specyficznej
geometrii Wszechświata, współuwarunkowanej przez ciągłą zmianę inwariantu c. W warunkach tych inwariantna prędkość
ekspansji, w naszej trójwymiarowej percepcji, kiedyś, w
momencie inwersji, zmaleje
do minimum, by podczas zapadania się wzrastać następnie aż do wyzerowania się masy
Wszechświata u progu jego zatrzymania, kończącego kontrakcję. [„U
kresu dni”.] Być może
istnieje jakiś związek (odwrotny) pomiędzy masą Wszechświata, a wielkością
inwariantu. Ten model wydaje mi
się bardziej spójny. Zauważmy, że w trakcie kontrakcji fotony, by podążać z
duchem czasu, tym razem, wyławiać będą wciąż (oczywiście z „fałszywej próżni”)
fotony elementarne i plankony, które im
pouciekały w fazie ekspansji. Co nie mniej ważne, model ten także nie
wymaga rozpadu cząstek nie będących fotonami, a więc rozpadu materii
substancjalnej. Dzięki temu materia Wszechświata zapadającego się nie będzie
zasadniczo różnić się od materii istniejącej dziś. A czym się będzie różnić?
Otóż tym, że będzie antymaterią. Tam (wówczas) jednak, ci, którzy dostąpią
zaszczytu bycia świadkami przewrotu, nie doświadczą niczego, nie poczują nic.
Pyk i po krzyku. Już gdzieś o tym pisałem (i
będę pisał). Tym uratowałem życie naszym dalekim
potomkom. A może już teraz zapadamy się nie wiedząc o tym, a ja bezwiednie
występuję w zaszczycającej mnie roli ratującego ludzkość? Raczej nie, gdyż
zaobserwowane „przyśpieszenie” ekspansji świadczyłoby raczej o tym, że w
dalszym ciągu rozszerzamy się pomimo, że to
przyśpieszenie jest pozorne (Mowa o tym w artykułach, w
których pojawiło się dość wymowne określenie: „Katastrofa Horyzontalna”).
4. Ciąg dalszy na temat dualizmu
korpuskularno-falowego (wraz z refleksjami).
Na bazie modelu drgań grawitacyjnych elsymonu,
który nie musi być przecież fotonem, istnienie „fal materii”, które wypłynęły z
hipotezy de Broglie, jest rzeczą jak najbardziej naturalną. W obydwu
przypadkach dualizmu chodzi bowiem o superpozycję pól grawitacyjnych
pochodzących od drgań własnych elsymonów (bądź fotonów, bądź cząstek masywnych)
tworzących dany układ.
Te zintegrowane drgania tworzą określony porządek przestrzenny
uwarunkowany przez cechy układu. My dostrzegamy to na przykład jako dyfrakcję
elektronów. To jeden z aspektów kwantyzacji. Oscylacje pól grawitacyjnych,
zrezonowane we wspólną jakość przestrzenną, w wymiarze naszej percepcji,
ujawniają się bądź jako fale elektromagnetyczne, bądź jako fale materii,
o których istnieniu wiemy z obserwacji interferencji np. elektronów
przechodzących przez sieć krystaliczną. Dziś interpretacja fal materii (w szczególności)
ma charakter probablistyczny, bo taki może mieć w naszej skali i na bazie doktryny obserwowalności.
W świecie plankonów zaś skwantowanie polega na
uwarunkowaniach rezonansowych w związku z ich drganiami grawitacyjnymi.
Mechanika kwantowa jest w stanie to opisać, na przykład rozwiązując równanie falowe
Schrödingera dla określonej, zadanej z góry sytuacji. „Fala prawdopodobieństwa”
ma więc swe podłoże w archegrawitacji plankonów.
Zaletą tego modelu jest manifestująca się jedność świata, polegająca na tym,
że nawet w skali najbardziej elementarnej, świat pozostaje tym samym światem, a
przy tym znika zróżnicowanie, ujawniające się w naszej skali istnieniem
czterech rodzajów oddziaływania. Jak już stwierdziliśmy niejednokrotnie, w
skali subelsymonowej wszystkie te oddziaływania są zunifikowane – sprowadzają
się do grawitacji. W modelu naszym ta właśnie cecha jedności manifestuje się
w sposób wyraźny i nawet jednoznaczny.
Sięgając do podstaw możemy zaryzykować twierdzenie, że źródłem wszelkiej falowości jest istnienie dualności
kierunku oddziaływań: przyciąganie i odpychanie. „Gra” przyciągań i odpychań w układzie
nieprzeliczalnej mnogości elementów jawi się nam jako fala: elektromagnetyczna
lub...fala prawdopodobieństwa. Odpowiada to zresztą duchowi mechaniki
kwantowej. My jednak już skojarzyliśmy falę
prawdopodobieństwa z grawitacją elementarną. To był nasz krok do przodu.
W świetle powyższych wywodów istnienie odpychania grawitacyjnego (w
związku z dualnością) jest najbardziej elementarnym źródłem tej
falowości. Z punktu widzenia naszych obserwacji, tak fale elektromagnetyczne,
jak i fale materii, określają porządek probablistyczny organizacji przestrzeni.
Tak fotony, jak i cząstki masywne, dają znać o sobie w swym źródle, oraz w
miejscu, do którego docierają (ekran). W przestrzeni dzielącej te dwa
stanowiska ujawnia się ich falowość, manifestująca się dyfrakcją i
interferencją. W tym kontekście absolutnie nie ma miejsca dla monopoli
magnetycznych, przewidywanych przez teorie GUT i potrzebna była nawet inflacja
by je zmieść najwcześniej jak tylko można. Być może w teorii tej monopole
pojawiły się tylko dlatego, gdyż bazuje ona na przeświadczeniu o „monopolistycznej”
grawitacji, choć oddziaływanie to jest właściwie pominięte w tej teorii.
Zgodnie z poglądem zaprezentowanym tu, grawitacja jest matką wszystkich
oddziaływań, jest oddziaływaniem pierwotnym. Pozostałe zawdzięczają swe
istnienie właściwie faktowi istnienia także odpychania grawitacyjnego i są
przejawem charakteru określonych, powtarzalnych (tak, jak cztery zasady
azotowe, współtworzące cząsteczkę DNA) struktur, których „wizytówką” są
wytwarzane przez nie pola (silne lub elektrosłabe).
Grawitacja spaja też wszystko tym, że
likwiduje dychotomię deterministyczno-indeterministyczną naszych metod
poznawania świata. Stanowi też o unifikacji wszystkich rodzajów
oddziaływań. Albert Einstein do końca swych dni nie mógł strawić
probablistycznej interpretacji mechaniki kwantowej. Sławna jego sentencja: „Bóg nie gra w kości” wyraża
to wymownie. Rację miał widząc w grawitacji klucz do zunifikowanego opisu Przyrody. Być
może nasze ustalenia konsystentne są z tym, co
Einstein intuicyjnie czuł i do czego dążył.
Przed stu
laty było zbyt wcześnie – oto przyczyna tego, że w krótkim czasie po ogłoszeniu
ogólnej teorii względności (1915), za sprawą działań
licznych uczonych, teoria rozwinęła się w kierunku nie
koniecznie właściwym. Rozmnożyły się liczne
teorie, jak gałęzie drzewa, wszystkie zgodne z równaniami Einsteina, mającymi
przecież niezliczoną liczbę rozwiązań – w tym siła teorii, oraz... jej słabość.
Te wszystkie liczne rozwiązania nie są już dziełem
Einsteina, lecz tych,którzy przyszli po nim.
Mamy dziś
także dziesiątki różnych modeli Wszechświata, bazujacych na ogólnej teorii
względnosci, matematycznie eleganckich, choć tyle mają one wspólnego z rzeczywistościa, co nic. I wcale
nie przybliżają do prawdy. Zwiększają za to objętość encyklopedii. Gałęzie kończące się na pojedyńczych, choć
niezliczonych pędach. Niezliczone fraktale. Młodzi przecież mają
prawo do marzeń o sławie. Wbrew pozorom, jest to dość problematyczne,
bo przecież prawda jest tylko jedna. Czy to pewne, że teoria rozwinęła się we
właściwym kierunku? Dla przykładu mamy stałą kosmologiczną wraz z ciemną
energią, równanie Friedmanna z trzema opcjami. Jeśli
idea fraktalizuje się, to znak, że trzeba pójść inną drogą. Jakże trudno tę prostą rzecz uzmysłowić sobie.
Ograniczoność
teoriii manifestuje się
szczególnie w świecie małości. Z powodu twierdzenia, że grawitacja, to
wyłącznie przyciąganie, mamy kłopoty z osobliwością, grawitacja umyka
renormalizacji. Także przyjęcie „grawitacyjnej dylatacji czasu”, choćby lokalnej, za fakt przyrodniczy,
pozostaje w sprzeczności z jednością, integralnością Wszechświata w jego
rozwoju (jako całość). Zwrócałem już na to uwagę w innych miejscach.
W czasach Einsteina było jeszcze za wcześnie. Czy
także dziś? Minęło już sto lat. Może za kolejne sto
lat ktoś odkopie moje popełnienia...
5. Fale grawitacyjne: dyfrakcja elektronów, efekt tunelowy.
Powszechnie wiadomo, że grawitacja przenika
wszelkie przeszkody. Właściwie nie ma dla niej przeszkód, nie można jej
ekranować, w przeciwieństwie do pola elektromagnetycznego. Wszak świadczy o tym codzienne doświadczenie. Przecież
wszystkie bez wyjątku ciała posiadają masę, a ta jest źródłem pola
grawitacyjnego. Nie można więc od tego pola odgrodzić się, bo nie ma czym. [Ta niemożność ekranowania grawitacji może także poddawać w wątpliwość jej
lokalność. A jeśli grawitacja nie jest lokalna, to oddziaływanie grawitacyjne,
w ogólności nie musi się rozprzestrzeniać z jakąś konkretną prędkością (np. c).
Ono po prostu jest. Czy w tej sytuacji konieczne jest rozpatrywanie fal
grawitacyjnych, mających przenosić to oddziaływanie, a także zakładane istnienie
bozonu pośredniczącego w nim (grawitonu)? W innych artykułach zwracałem uwagę
na istnienie i niezniszczalność bytu elementarnego absolutnie – plankonu, który
przecież reprezentuje sobą podstawowy element pola grawitacyjnego.] Twierdzenie o niemożności ekranowania konsystentne jest z powszechnym przekonaniem,
że grawitacja, to tylko i wyłącznie przyciąganie. A jednak nie koniecznie.
A pole elektryczne? By się od niego odizolować, zniwelować jego
działanie, wystarczy zwykła uziemiona siatka metalowa. Ta możliwość ekranowania
wiąże się z istnieniem dwóch możliwych zwrotów sił wzajemnego oddziaływania
(przyciąganie i odpychanie), w związku z istnieniem dwóch rodzajów ładunku i
dwóch biegunów magnetycznych. Daje to możliwość kompensacji sił działających na
daną cząstkę obdarzoną ładunkiem elektrycznym, a także kompensacji sił
magnetycznych, jeśli ta cząstka wskutek jej obrotu posiada moment magnetyczny.
Jednakowoż na bazie koncepcji przedstawionej w tej pracy,
możemy wprost stwierdzić, że także w
grawitacji istnieje odpychanie. Nie chodzi tu jednak o równoważne sobie byty przeciwnych znaków, których pola kompensują się – ładunki, nie chodzi o
kompensację przyciągania i odpychania. W grawitacji przyciąganie i odpychanie
nie znoszą się. Efekt oddziaływania zależy od wzajemnej odległości oddziaływujących ciał, które poza tym są sobie równoważne, niezależnie od wielkości ich mas.
Już wcześniej zdążylismy zauważyć, że grawitacja
dualna otwiera sporo nowych możliwości. Na przykład, wyjaśnia zjawisko odbicia
w świecie cząstek elementarnych – siły występujące podczas zderzeń cząstek,
choćby pozbawionych ładunku, są przeogromne. W skrajnym przypadku, maksymalna
siła odpychania między dwoma plankonami wynosi:
To siła 64 razy większa od siły Plancka i wynosi: 192·10^43N. Dwa neutrony, zbliżające się do
siebie z prędkościami nie koniecznie relatywistycznymi, w bardzo krótkim czasie
zderzenia odpychają się od siebie ze średnią siłą liczoną na miliony niutonów.
To daleko więcej, niż w świecie oddziaływań elektromagnetycznych. Łatwo wykonać
takie oszacowanie już na bazie fizyki licealnej.
Istnienie odpychania grawitacyjnego (wynikające z naszych rozważań)
pobudza do zastanowień w kwestii możliwości jeśli nie ekranowania, odgrodzenia się, to istnienia przeszkód dla pola grawitacyjnego – gdzieś tam głęboko, w skali struktury cząstek. Ale nie
uprzedzajmy faktów.
Powyżej zwróciłem uwagę na możliwość wyjaśnienia
(ewentualnie interpretacji) dualizmu korpuskularno-falowego na bazie plankonowej. Zgodnie z hipotezą przedstawioną tam,
to, co mechanika kwantowa rozważa jako fale prawdopodobieństwa, jest układem
zrezonowanych przestrzennie drgań, elementarnych pól grawitacyjnych. Jak więc
wyjaśnić w oparciu o ten nowy model zjawisko dyfrakcji elektronów
przechodzących przez sieć krystaliczną? [Moglibyśmy
poprzestać na prawdopodobieństwie: „Jeśli tak jest, widocznie...”. Ale to
przecież jeszcze nie wyjaśnienie. Znów się wtrynia to nieszczęne „Dlaczego?”.] Jak
wyjaśnić? Otóż tak, jak
się wyjaśnia dziś, z tym, że z natury mowa o elementarnych falach
grawitacyjnych. W przeszłości „niematerialność” fal prawdopodobieństwa była
źródłem poważnej rozterki filozoficznej. Wątpliwości nie mają tylko epigoni.
Einstein wciąż poszukiwał jakiejś materialnej alternatywy dla fal
prawdopodobieństwa, których nie potrafił zaakceptować. I chyba słusznie. Bóg nie gra w kości. Właśnie istnienie odpychania grawitacyjnego w odpowiednio krótkim zasięgu, umożliwia zaobserwowanie dyfrakcji cząstek. Nie
znające przeszkód tradycyjnie pojmowane pole grawitacyjne nie mogłoby przecież
dać obrazu interferencyjnego po przeciwnej
stronie przeszkody (Przeszkody? Przeszkoda by nie istniała.), tak, jak przeźroczysta na całej
powierzchni szyba dużych rozmiarów nie może dać obrazu interferencyjnego
światła przechodzącego przez nią. Dla przypomnienia, obraz interferencyjny
światła, by go można było dostrzec, uzyskamy
przepuszczając je przez szczeliny w materiale nieprzeźroczystym, szczeliny, których szerokość porównywalna jest z długością
fali. A fale prawdopodobieństwa? Czy istnieje materiał, który ich nie
przepuszcza? Trochę dziwne pytanie. Coś innego drgania grawitacyjne, Każda cząstka elementarna, jako układ plankonów, jest układem drgającym.
Gdy mamy kryształ, jego węzły (atomy) zajmują stałe wzajemnie położenie. Jakie?
Takie, które zapewnia równowagę oddziaływań ze wszystkich stron. W
temperaturach odpowiednio niskich, drgania atomów-węzłów są uporządkowane
(niechaotyczne). W tych warunkach fale grawitacyjne towarzyszące np. elektronom
są spójne, a ich dyfrakcja prowadzić może do dostrzegalnej interferencji. W
naszej interpretacji, wyżej stwierdziłem to, istnienie fal grawitacyjnych
związane jest z drganiami grawitacyjnymi elementów struktury cząstek. Jeśli
cząstka porusza się, razem z nią poruszają się fale grawitacyjne. W przypadku
fotonów, prędkość tych fal oczywiście równa jest c. Z cząstkami masywnymi jest
inaczej, gdyż fale grawitacyjne nie mogą mieć prędkości innej, niż same cząstki
będące przecież źródłem tego pola. W dodatku, ruch tych cząstek ma charakter
lokalny, jest względny.
Tu warto
zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Elektron (dla przykładu)
poruszając się pozostaje tym samym elektronem, a jego ruch (względny) nie ma
wpływu na to czym jest. Zmienne (cyklicznie) pole grawitacyjne wokół niego
odebrać można jako falę grawitacyjną. Jeśli
węzły kryształu (medium, w którym porusza sie nasz elektron) nie zmieniają
swego położenia, mamy do czynienia z falą stojącą, w której węzłach natężenie lokalnego
pola grawitacyjnego, równe jest zeru. W podobny sposób opisać można rzecz na
bazie mechaniki kwantowej (chodzi o specyficzną budowę danej sieci
krystalicznej), traktując nasze fale grawitacyjne jako fale
prawdopodobieństwa.
Czy fale prawdopodobieństwa unoszą energię?
Troche dziwne pytanie. Jeśli jednak są to w rzeczywistości fale grawitacyjne,
to pytanie zyskuje sens. A jednak, wbrew tradycyjnemu podejściu, także fala grawitacyjna nie unosi energii. Nie
pozbawia przecież naszego elektronu jego parametrów „osobistych”. Wszak jak powyżej zaznaczyłem, elektron poruszając się pozostaje tym samym elektronem. [W doświadczeniu LIGO mowa o dwóch czarnych dziurach, których masa po ich
połączeniu była mniejsza od ich łącznej masy przed połączeniem. Od razu
wyjaśniono, że energia równoważna temu niedoborowi masy wyemitowana została w
postaci fali grawitacyjnej, której detekcja miała miejsce. Jak widać, tu mowa o
czymś zupełnie innym. W eseju poprzednim, poświęconym czarnym dziurom ustosunkowałem się do tego. Jeśli już coś
takiego się zdarzyło (to wynikało z symulacji, a nie bezpośredniej obserwacji),
to sam niedobór masy układu wskazuje na dualność grawitacji. Układ nie musi
tracić energii. Czy ktoś się z tym może zgodzić? W żadnym wypadku pomimo, że
wypadki chodzą...]
Czy można ekranować grawitację? Powraca, jak bumerang pytanie. Jeśli już, to na pewno w sensie
jakościowo innym. W związku
z istnieniem odpychania w bardzo krótkim zasięgu, istnieją przeszkody w ruchu. Przeszkodami takimi mogą
być węzły sieci krystalicznej. Dla elektronów (i innych cząstek), także dla fal
grawitacyjnych, towarzyszących im, stanowić one mogą
przeszkody, a sieć jako całość, działa jak siatka dyfrakcyjna. Dla fal grawitacyjnych rowarzyszących elektronom. Nic dziwnego, że ruch elektronów przechodzacych przez sieć, modyfikowany
jest przez rozkład pól grawitacyjnych, ich
superpozycję i zdradza cechy typowo falowe (dyfrakcja i
interferencja).
A fale grawitacyjne, tak modne ostatnio? Zbudowane (nakładem wielkich kosztów) detektory
fal grawitacyjnych (na przykład słynny detektor Webera) mają właściwie za
zadanie wykrycie zmian grawitacyjnych (natężenia pola) w naszym środowisku
fizycznym, w innej zupełnie skali. Mają pojawiać się (być wykrywalne) tam, gdzie obiekty o wielkich masach
poruszają się z wielkimi przyśpieszeniami, a ich energia, odpowiadająca energii
wiązania, ma być równoważna jakiejś
masie. Wymownym przykładem poszykiwań w ostatnim
czasie jest doświadczenie LIGO, nota bene uwieńczone sukcesem, sądzac po
wrzawie medialnej. Rzecz opisałem (i skomentowałem) w artykule pierwszym eseju
o czarnych dziurach.
Uczonym szukającym fal
grawitacyjnych nie chodzi
więc o istniejące tylko w mikroskali drgania pól o wysokiej częstotliwości,
uwarunkowane przez odpychanie grawitacyjne, co opisane zostało powyżej. Fale grawitacyjne, choć można wydedukować z równań Einsteina możliwość ich
istnienia (można też na ich podstawie stwierdzić, że nie istnieją), są w
gruncie rzeczy rezultatem inercji myślowej bazującej na mechanice kwantowej:
oddziaływania – cząstki przenoszace je (hipotetyczne grawitony) – fale
grawitacyjne w związku z dualizmem korpuskularno-falowym. I tyle.
Postęp w badaniach jednak ma
miejśce. Urządzenie LIGO, na przykład w porównaniu z detektorem Webera, to
jakby nowe pokolenie. Jednakże chodzi tu właściwie o wykrywanie zmian w
środowisku grawitacyjnym, makroskopowym (astronomicznym). Detekcja tych zmian
jest niezwykle trudna. Sądzę, że do tego celu bardziej nadają się układy biologiczne. Chodzi jednak nie tyle o fale grawitacyjne
emitowane przez obiekty przyspieszane, unoszace energię oddziaływania grawitacyjnego
– jak się powszechnie sądzi, co o wykrywanie subtelnych zmian pola
grawitacyjnego, spowodowanych przez ruchy ciał niebieskich.
Chyba właśnie organizmy
żywe zmiany te rejestrują. Bardzo możliwe, że zmiany położeń planet i Księżyca,
powodujące mikrozmiany naszego środowiska grawitacyjnego, mają jakiś wpływ na
przebiegi bardzo subtelnych przemian metabolicznych w organizmach. Przejawiać
się to może w zaniepokojeniu zwierząt czujących zbliżające się trzęsienia
ziemi, w zmianach nastroju ludzi, a nawet zmiennej w czasie podatności do
określonych schorzeń (w skutek reakcji naszej mikroflory
bakteryjnej na nadsubtelną zmianę pola grawitacyjnego). Przypominam, że energia niemierzalnie słabego
w mikro-układach pola grawitacyjnego, jest stosunkowo duża (defekt masy jądra
atomowego i energia fotonu gamma). W
mikroukładach biologicznych te słabe zmiany pola grawitacyjnego mogą mieć jakiś
wpływ na metabolizm. Przypomina to astrologię, która bazuje na
spostrzeżeniach dokonanych przez tysiące lat rozwoju cywilizacji. (Oczywiście
nie mam tu na myśli horoskopów gazetowych i licznych ezoterycznych stron
internetowych.) Być może astrologia jest nawet spuścizną po tych, którzy
ludzkości przekazali ogromną wiedzę w bardzo zamierzchłych czasach. Detektory
fal grawitacyjnych? Proponuję, by do tego użyć układów biologicznych. W tym celu można wyhodować, drogą inżynierii genetycznej, szczepy bakterii
szczególnie wrażliwych (wzmocnić te cechy) na zmiany pola grawitacyjnego.
Bakterie te stanowiłyby serce niezwykle czułego detektora. Może wówczas
zaistnieje możliwość przewidywania trzęsień ziemi.
Co z efektem tunelowym? Myślę że i
ten efekt da się wyjaśnić na bazie grawitacji nie koniecznie poprzez bazowanie na
sakramentalnej nieoznaczoności i wynikających z niej niezerowych
prawdopodobieństwach. Wszak grawitacja elementarna jest o niebo
silniejsza niż oddziaływania elektromagnetyczne i silne razem wzięte – bariery
energetyczne dotyczą tych właśnie oddziaływań, a dla
grawitacji w zasadzie one nie istnieją (w rozważanej skali). [Zresztą, mechanika kwantowa w swych rozważaniach
pomija grawitację.] To, co my nazywamy
efektem tunelowym, stanowi wprost dowód tego, że istnieje inne oddziaływanie,
dla którego bariery energetyczne stworzone przez oddziaływania
elektromagnetyczne i jądrowe, stanowią wprost zaniedbywalną, nikłą przeszkodę. Chodzi o oddziaływania grawitacyjne w
skali struktury cząstek.
Może właśnie tędy wiedzie droga do
deterministycznego opisu efektu tunelowego i innych zjawisk dziś opisywalnych,
co nie znaczy, że wytłumaczonych – tylko dzięki zastosowaniu mechaniki
kwantowej. Zwróciłem już uwagę na to, że grawitacja jest
oddziaływaniem podstawowym, w pewnym sensie jedynym istniejącym, a to, co my
wykrywamy naszym szkiełkiem i okiem, to efekt złożoności układów. Zachęcam do
badań. Czy ja mam się
wszystkim zajmować? Ewentualne badania w tym kierunku zacznijcie
od próby udowodnienia, że wszystko co
wymyśliłem jest bzdurą (oczywiście
na bazie faktów empirycznych, a nie na teoriach, których zakres adekwatności jest przecież ograniczony).
6. Równość sił elektrycznych i grawitacyjnych. Przesłanki dla
modelowania elementarnego ładunku elektrycznego jako elementu struktury
cząstki.
Wróćmy do plankonów i elsymonów. Powyżej zwróciliśmy uwagę na
unifikację wszystkich oddziaływań w tej najmniejszej skali, na jedność
Przyrody, niezależnie od skali rozmiarowej. Oczywiście pod berłem grawiatcji. Właściwie chodzi nie tyle o unifikację, co o „powrót do źródła, ku korzeniom”. By tę jedność upoglądowić
(nie po raz pierwszy zresztą), tym razem, porównajmy oddziaływanie
elektrostatyczne między dwoma elektronami (cząstkami o ładunku elementarnym), z
oddziaływaniem grawitacyjnym dwóch punktów
materialnych o masie maksymonowej***. Odległości wzajemne są oczywiście jednakowe, choć
dowolne.
***) W artykule drugim
pierwszej serii, poświęconej dualności grawitacji i plankonom, zwróciłem uwagę na możliwość utworzenia także
stałych uniwersalnych bazujących na ładunku
elementarnym (zamiast stałej Plancka). Taki klasyczny obiekt uzyskał nazwę
maksymonu (nawet jeśli fizycznie nie może istnieć). Warto wrócić do początku tego
artykułu.
Oto porównanie sił:
Dokładnie to samo. Można to wykazać
rachunkiem algebraicznym na podstawie wzoru definicyjnego masy maksymonowej
(klasycznej, bo chodzi o ładunek). Ładunek elementarny posiadają cząstki będące
już agregatami plankonowymi. Zatem, równość
ta w odniesieniu do odległości korespondujących z długością Plancka nie będzie
zachowana, po uwzględnieniu ubytku masy układu. Tak na marginesie dodajmy, że
cząstki obdarzone ładunkiem są elsymonami, a to potwierdza wtórność oddziaływań
elektromagnetycznych w stosunku do grawitacji. A jednak istnienie tej równości
jest rzeczą znamienną, potwierdzającą tezę, że grawitacja stanowi wprost
budulec tego, co nam (w naszej skali percepcyjnej) jawi się elektromagnetyzmem.
Dziś patrzy się na
to inaczej. Uczonym w zasadzie udało
się zunifikować oddziaływania elektro-słabe z silnymi w teorii GUT (Grant Unification Theory). Ale grawitacji te owocne wysiłki nie dotyczą.
Ktoś z całą pewnością powie: „Ta równość, to nic takiego, to tylko
zabawa z wzorkami, bez większego sensu fizycznego”. Podobna
mogła być reakcja na treść artykułu drugiego, opisującego plankony (szóstego w pierwszej części). Czy to tylko hokus-pokus, sztuczki, wzorkowa
kombinacja? To prawda, że ta „równość sił” wynika (jak już zauważyłem) wprost z
definicji masy maksymonowej. [Czy w ogóle
istnieje byt o masie maksymonowej?] Mimo
wszystko to rzecz nieistotna, gdyż chodzi o upoglądowienie związku pomiędzy
oddziaływaniem elektromagnetycznym i grawitacyjnym. Chodzi o upoglądowienie
tezy, że w głębszej skali dochodzi do unifikacji tych oddziaływań. Nota bene, głębiej istnieje
wyłącznie oddziaływanie grawitacyjne. A co z plankonami? To przyszło wraz z
koncepcją istnienia bytu absolutnie elementarnego. Tu warto powrócić do
artykułów piątego i szóstego
pierwszej części. Ale nie ja pierwszy stosuję wielkości
plankonowe. Wszyscy sądzą, że za ich istnieniem kryje się jakaś głęboka prawda przyrodnicza,
tym bardziej, że chodzi o jednostki wielkości mierzalnych. Ja tylko zwróciłem
uwagę na możliwość, a nawet konieczność istnienia bytu absolutnie
elementarnego, a także odszedłem od poglądu, że grawitacja, to wyłącznie
przyciąganie. Pogląd ten, by pozbyć się immanentnej osobliwości, dość
kłopotliwej, prowadzi do tezy, że grawitacja, to w gruncie rzeczy nie siły,
lecz zakrzywienie przestrzeni. Już wyrażałem swój pogląd w tej kwestii. Moje
zapatrywania są inne, a mimo to niesprzeczne z wynikami badań empirycznych.
A wracając do początku tej
refleksji, do zarzutu, z którym zetknąłem się w jednym z komentarzy do
artykułów: „..zabawa z wzorkami, bez większego sensu fizycznego”, że to
pseudo-nauka, pragnę zauważyć, że ci sami krytycy,
na tym samym oddechu mówią, że przyroda, to
wprost matematyka, że matematyka jest podstawą wiedzy o przyrodzie. Zapomnieli już, że matematyka jest wyłącznie
narzędziem. Sztuczki, nie sztuczki – coś z tego wynika, coś bardziej
koherentnego, niż „prawdy oficjalnej nauki”.
Grawitacja jest bazą, oddziaływaniem właściwie
jedynym, natomiast oddziaływanie elektromagnetyczne i pozostałe, to
oddziaływania między konkretnymi powtarzalnymi układami, znajdującymi się wyżej
w hierarchii skali. Stąd zróżnicowanie w stosowanym opisie. Zasięg i cechy tych oddziaływań uwarunowane są
przez cechy samych układów, przez określone cechy ich struktury. Tak
twierdziłem już niejednokrotnie. Oddziaływanie elektromagnetyczne pojawiło się
wraz z przemianą fazową i początkiem ekspansji hubblowskiej, bo przecież foton jest reliktem tego momentu.
Czy zatem oddziaływania krótkozasięgowe (jądrowe i słabe) są jeszcze bardziej
wtórne? Tak można sądzić, ale to nie ostateczny werdykt. Za mało wiemy, by przesądzać.
Dziś podchodzi się do sprawy inaczej, unifikując w
teorii pola, oddziaływania silne z elektrosłabymi. W kosmologii
opartej na tym modelu oddziaływania elektromagnetyczne stanowią jakość raczej wtórną w porównaniu z oddziaływaniami silnymi. Przyczyną
tego jest chyba nieuwzględnianie pola grawitacyjnego w dzisiejszej wersji ogólnej (kwantowej) teorii pola. A jednak mimo to w hipotezie
inflacji (tak dla przypomnienia) gwałtowne odpychanie, uzasadniane
na bazie kwantowej, utożsamiono z wielkim ujemnym ciśnieniem i od razu nazwano
to ujemną grawitacją (bo się skojarzyło z kosmologią friedmannowską). Niewinne skojarzenia plus perwersyjna matematyka – oto
dzisiejsza kosmologia.
Równość sił
grawitacyjnych i elektromagnetycznych, ujawniona powyżej, z całą pewnością nie
jest rzeczą przypadkową. Oznacza to, że stoi za tym jakaś podstawowa zasada,
jakaś głęboka prawda przyrodnicza.
Masa plankonu w swej istocie i poprzez swą wielkość, w
przeciwieństwie do słabości grawitacji percepowanej przez nas, być może stanowi
pomost między oddziaływaniem grawitacyjnym, a elektromagnetycznym. Oczwiście to
na razie nie czyni tajemnicy istnienia ładunku elektrycznego mniej tajemniczą. Spróbujmy
jednak, choć odrobinę uchylić jej rąbka, choćby uzmysłowieniem określonych
przesłanek. Elektron (na przykład) jest określonym elsymonem, obdarzonym
ładunkiem elementarnym. Na czym polega różnica (strukturalna) między nim, a
pozytonem? [Tu koncentruję się jedynie na
ładunku elementarnym. Ładunkiem kwarków... tej rękawicy nie podejmę. Najpierw
należałoby się zająć ich strukturą.]
Chromosomowe modelowanie segmentu ładunkowego cząstki.
Pofantazjujmy. Powszechnie wiadomo, że chromosomy męskie stanowia parę
XY, natomiast żeńskie XX. Oczywiście plus, to X, a Y, to minus. To wystarczy.
Jeśli mamy układ dwubiegunowy (nie ważne co jest w środku, przecież istnieje
mnogość różnych cząstek obdarzonych ładunkiem
elementarnym), którego jeden koniec (a) posiada strukturę XX, a drugi koniec (b) oprócz X- posiada, albo X, albo Y, to otrzymujemy cząstki o przeciwnych znakach. Jeśli poza tym szczegółem,
cząstki są identyczne, to otrzymujemy cząstkę i antycząstkę. Czyżby posiadała cała
materia charakter żeński?... Pocieszmy się, że w drodze powrotnej, za jakieś
10^20 lat my będziemy górą (X zmieni się w Y)... W porządku, ale tyle czekać? Na czym polega więc od strony strukturalnej anihilacja
elektronu z pozytonem? Pokombinujmy. Gdy spotykają się ze sobą XX i XY (z końca (b)), to X i Y znikają (1 – 1 = 0). [Oczywiście nie są matematyką, pozostaje jakiś niewykrywalny twór X – Y, może o zerowej masie grawitacyjnej, który
nazwać moglibyśmy nijakonem (...) jak na rysunku poniższym. Przecież tylko
fantazjujemy.] Pozostają twory o jednakowych biegunach X i
X: fotony.
Zgodnie z ustaleniami nauki, w wyniku
anihilacji elektronu z pozytonem otrzymujemy dwa lub trzy fotony (γ).
To
ci dopiero. Tak, ale anihilują ze sobą tylko cząstki identyczne (?). Odpowiedź:
Chodzi o warunek rezonansu drgań pól
grawitacyjnych, różnych dla różnych cząstek. Wiązania biegunów z resztą cząstek
różne są energetycznie (i w sensie częstotliwości drgań wewnętrznych) dla
różnych cząstek. Dopasowane do siebie są tylko cząstki z antycząstkami tego
samego rodzaju. To jeśli chodzi o anihilację elektronu z
pozytonem. A pozostałe cząstki (z antycząstkami)? Ich anihilacja przebiega etapami
(nie od razu mamy fotony). A czym się będzie różnił foton YY od
fotonu XX? Będzie miał (za 10^20 lat) prędkość –c. Ale to nie
ważne, gdyż we wzorach mamy c², a poza tym, w ciągu tych 10^20 lat zdążymy się czegoś
dowiedzieć. Uzupełniając rzecz zauważmy, że zgodnie z modelem
wyobrażniowym z rozdziału trzeciego, fotony zbudowane są z identycznych segmentów
(fotonów elementarnych). Teraz już „wiemy”, że są one zakończone po obu stronach X –
ami, które przyciągają się, a stykając się ze sobą wysycają się grawitacyjnie.
Z chwilą, gdy przechodzą do „roztworu”, końcówki X łączą się ze sobą tworząc rodzaj pierścionka (no
przecież to X-y). Tym wyzerowują się grawitacyjnie. To samo dotyczy każdego
fotonu (jego końcówki X są ze sobą połączone.
Być może w zewnętrznym polu grawitacyjnym, taki pierścionek staje się
elipsą, bardziej lub mniej wydłużoną. Powoduje to, że staje się indukowanym „dipolem” grawitacyjnym. Z tego właśnie
powodu fotony reagują na zewnętrzne pole grawitacyjne. Właśnie to powoduje
efekt obserwacyjny będący wynikiem soczewkowania grawitacyjnego (a więc nie
konicznie jest to skutek zakrzywienia przestrzeni).
Jak widzimy, pomysł bazujący na tym, co
wnoszą nauki biologiczne, ma spory ładunek heurystyczny. Nic dziwnego, przyroda we wszystkich jej formach jest tą samą przyrodą.
No dobrze, ale jak opisać (na tej bazie) cząstki masywne o ładunku zerowym,
choć oddziaływujące elektromagnetycznie, na
przykład neutrony; w dodatku bez wnikania w strukturę kwarkową? Chyba
tak, że końcówki każdej są symetryczne:
XY i YX. Interesujące,
że cząstki te jednak nie są trwałe. To
żart? Jeśli śmiejecie się do rozpuchu (to zdrowe), to może macie lepszy pomysł?
Jak widać, wyłączyć z tego należy
neutrina, które przecież nie oddziaływują elektromagnetycznie i nie posiadają w swej strukturze elementów określających
„płec”. Jak zobaczymy później (w innym artykule), prawdopodobnie wyodrębniły się one zanim doszło do przemiany
fazowej, jeszcze podczas trwania Ureli.
7. Spójrzmy na foton z innej strony.
A
teraz parę słów o polaryzacji światła. Jak wiemy, jej istnienie świadczy o tym,
że fala elektromagnetyczna jest falą poprzeczną. Znając
własności światła,
powinniśmy przyjąć, że foton jest spolaryzowany, co oznacza istnienie kierunku
wyróżnionego w jego strukturze. Zgodnie z
naszym wyobrażeniowym modelem, ten wyróżniony kierunek określony jest przez położenie w danym elsymonie pary XX (patrz
rysunek powyżej). Fala
elektromagnetyczna, według naszego roboczego modelu, jak powyżej
stwierdziliśmy, jest przestrzennie zrezonowanym polem pochodzącym od grawitacyjnych drgań własnych ogromnej liczby fotonów
tego samego rodzaju. Kierunek drgań pola, dzięki istnieniu
niepełnej symetrii – istnieniu wyróżnionej osi w wewnętrznej budowie fotonu, orientuje w tym rezonansie wszystkie fotony w określonym kierunku.
Oto przykład, w
którym większość narzuca innym swą wolę. Demokracja elsymonowa... Podobny efekt
stwierdzić zresztą można także w układach dipoli magnetycznych i elektrycznych
(domen) w odpowiednich materiałach). My odbieramy to jako falę spolaryzowaną
(wspólny kierunek drgań), oraz spójną (porządek i dyscyplina)****. [W praktyce mamy do czynienia z wiązką światła laserowego.] Jednak materia atomów i cząsteczek, ich ruch
i oddziaływania wzajemne, w danym obszarze, permanentnie zakłócają ten porządek. Możemy jednak oczekiwać
powrotu do uporządkowania, czyli samorzutnego powrotu promieniowania do
koherentności, szczególnie gdy jego gęstość jest odpowiednio duża, a warunki „środowiskowe” stają się korzystniejsze. Promieniowanie odzyskuje też cechy
spolaryzowania. Narzucają ten powrót do porządku te fale, które stanowią
składnik dominujący układu promieniowań (chodzi o zbiór różnych promieniowań o
tej samej długości fali, współistniejących ze sobą i wzajemnie niezależnych).
Im większa jest gęstość strumienia (na przykład natężenie światła), tym
szybciej powinno to nastąpić. Można przypuszczać, że to uporządkowanie
przebiegać może w sposób lawinowy, gdyż jego szybkość zależy od liczby układów
już uporządkowanych. W uzyskaniu tego stanu powinno pomóc też wydatne obniżenie
temperatury ośrodka, w którym rozchodzi się fala (jeśli nie rozchodzi się w
próżni). Kojarzy się to ze światłem laserowym, skoncentrowanym na tyle, że nie
ulega „zepsuciu”, pomimo, że trafia na różne przeszkody (chropowate, ruchome).
Ono jakby porządkuje samo siebie. Dzięki temu cały czas pozostaje spójnym.
Promieniowanie, z jakim mamy do czynienia na codzień nie jest spójne, gdyż
pochodzi od ogromnej liczby niezależnych od siebie mikroźródeł (atomów,
cząstek), w dodatku będących w ruchu. Statystycznie nie istnieje w takim
środowisku (w odniesieniu do każdej długości fali z osobna) promieniowanie
wiodące, narzucające kierunek uporządkowania. Sytuacja inna panować może w
zgęszczeniach materii na przykład w pobliżu masywnych gwiazd, w dyskach
akrecyjnych, w dodatku w silnym polu grawitacyjnym
(lub magnetycznym).
Warunki tam panujące sprzyjają procesowi „koherentnienia”. Rzeczywiście, znane
są kosmiczne źródła promieniowania spójnego. W tym przypadku mowa jest jednak o
maserach*****, o obiektach, w których warunki pozwalają na wymuszoną emisję
promieniowania przez układ, w którym następuje inwersja obsadzeń poziomów
energetycznych. By to mogło nastąpić sam układ powinien być wystarczająco gęsty
i stabilny. Mi chodzi o coś innego. Zgodnie z przypuszczeniami powyższymi
chodzi o samoistne „porządkowanie się promieniowania”, przewidywane przez model
plankonowy. Czy coś takiego ma miejsce? Jeśli
tak, to nie każde źródło promieniowania spójnego jest rezultatem „akcji
maserowej”. Odkrycie takiego źródła stanowiłoby poszlakę wskazującą na
zasadność wprowadzenia modelu plankonowego, a
może nawet słuszność całej koncepcji.
****) Fale są spójne (koherentne), gdy do danego punktu
docierają z różnych źródeł ze stałą w czasie różnicą faz. Oznacza to także
równość częstotliwości i monochromatyczność obydwu (lub większej liczby)
wiązek, na przykład światła. Umożliwia to zaobserwowanie interferencji, czyli
tego, co jest wynikiem nałożenia się fal (wzmocnienie, osłabienie, wygaszenie),
tak, że w rozważanym punkcie (na przykład ekranu) obraz jest stabilny. W celu
uzyskania interferencji światła normalnego (a więc też jego rozszczepienie –
widmo), stosuje się między innymi siatki dyfrakcyjne. Urządzeniem wytwarzającym
światło spójne jest laser.
*****) Zainteresowanych tematem
odsyłam do interesujących artykułów Leszka P. Błaszkiewicza, zamieszczonych w
czasopiśmie Urania – Postępy Astronomii, w numerach: 4/2004, 3/2006, 2/2007.
Á propos
¹) Jeśli dzieje się
właśnie tak, to znaczy fotony promieniowania reliktowego tracą stopniowo
fotony elementarne, to jest tych fotonów
elementarnych bardzo dużo. Jako elementarne tworzą one promieniowanie o
możliwie najdłuższej fali. [Dziś o takim
ograniczeniu nie mówi się. Nie ma punktu zaczepienia. Ale teraz już jest.] Byłby to szum (raczej
ton podstawowy) radiowy o skrajnie małej częstotliwości. Czy
wykrywalny? Możliwe, że dzięki tej właśnie antycypacji. Tak przy okazji
zauważmy, że (zgodnie z tą antycypacją) powinna istnieć granica dolna
częstotliwości promieniowania elektromagnetycznego. Czy
istnieje także
granica górna? Chyba także, ale z innego powodu. Uwarunkowania
strukturalne na bazie plankonowej dają szansę na opis także tej rzeczy.
²) Od razu pojawia się refleksja. Wszechświat
rozszerza się. Przyjmijmy, że jest, w związku ze swą symetrią rodzajem kuli.
Zauważmy, że w miarę rozszerzania się go, objętość kolejnych warstw kulistych
powiększających Wszechświat w jednakowych interwałach czasowych, jest coraz
większa. Przy tym, zgodnie z ustaleniem w innym miejscu, masa Wszechświata
rośnie proporcjonalnie do czasu. [Można więc z
grubsza oszacować sekundowy wzrost masy Wszechświata na 100 tysięcy mas
Słońca.] Od razu kojarzy się to z teorią stanu stacjonarnego
(Hoyl, Gold, Bondi). Tu jednak jest
konkretna przyczyna wzrostu masy. Masa wzrasta za
sprawą wzrostu energii potencjalnej Wszechświata, jako równoważna jej
przyrostowi. (Tu warto zajrzeć do artykułu
poświęconego masie Wszechświata) Na to, by o
tym pomyśleć w połowie dwudziestego wieku było widocznie za wcześnie. Przyczyna: nie branie pod
uwagę energii potencjalnej w zwiazku z przyjęciem ogólnej teorii względności za
podstawę dla wszelkich dociekań kosmologicznych. Podstawę skojarzeniową dla takiego
(bądź co bądź dość zaskakującego) stawiania sprawy daje już artykuł piąty, traktujący o dualności grawitacji.
Czy zatem tempo skruszania się fotonów wzrasta (by
zapełnić wzrastającą objętość)? A jeśli nie wzrasta, to dzięki czemu? Czy dzięki stopniowemu maleniu inwariantu c? Na
wiążącą odpowiedź troszkę za wcześnie. Najpierw zaopatrzyć się należy w
odpwiednią liczbę pytań. Oto niektóre z nich:
W jaki sposób więc plankony mają „przechodzić
do roztworu”, jeśli wszystko ma się trzymać kupy? Widocznie nie wyskakują „jak
leci”, lecz co jakiś czas, bo nie od razu zwalnia się miejsce (Czy plankony są fermionami? Już padła
odpowiedź twierdząca.). W dodatku ich masa jest bardzo wielka w
porównaniu z masami znanych nam cząstek. Wyraźnie ujawnia się więc tutaj
skwantowanie. Taki ład i porządek? Do tego
stopnia? Z pełnym samouzgodnieniem na cały ogromny Wszechświat? To
fantastyczne! Czy prawdziwe? Czy mimo wszystko wyskakują coraz częściej
(sądząc po charakterze wzrostu objętości)? Nie chciałbym, by tak było. To
rodzaj niedopasowania Zatem przyjmijmy, że malenie inwariantu c zsynchronizowane
jest ze wzrostem promienia Wszechświata tak, że przyrost objętości jest stały
(?). Nie, nie stały. Chyba jest nawet malejącą funkcją czasu, bo
to wszystko ma się kiedyś zatrzymać. W artykule drugim poświęconym oscylacjom Wszechświata, podałem funkcję
przedstawiajacą zależność wielkości c od czasu. Tę funkcję należałoby ewentualnie uwzględnić także w
oszacowaniach zmian masy Wszechświata. Jakiej więc objętości
(maksymalnej) odpowiadałoby zerowe tempo ekspansji (inwersja)? Kiedy to się
stanie? Czyżbyśmy złapali koniec nici?...A potem kolaps, zwierciadlane odbicie
tego wszystkiego. „Trzeba być chyba nie w pełni przy zdrowych zmysłach”, żeby coś
takiego... Zostawmy to wszystko innym pokoleniom... Niech się tym zajmą, jeśli
wcześniej nie zostaniemy ukarani jakimś kataklizmem za ten patologiczny nadmiar
arogancji poznawczej. Do inwersji Wszechświata zdążą. A pokój
światowy? Z tym jeszcze trzeba będzie zaczekać.
O tym, co będzie „u kresu czasów”, czyli w połowie
drogi ku kolejnemu Wielkiemu Wybuchowi, będzie jeszcze mowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz