Katastrofa horyzontalna B
Twierdzenie TET. Ciemna energia? To nie to.
Wielka pomyłka. Czyja?
Treść
5. Wiek Wszechświata
w oczach obserwatora odległych galaktyk.
Na wstępie podsumowanie dotychczasowych konkluzji.
6. Twierdzenie TET i konfrontacja dwóch odrębnych podejść.
7. Jeszcze zanim
groźba się spełni.
8. To nie ciemna
energia! Wzór na
osłabienie supernowych.
9. Zamiast
podsumowania.
Á propos.
5. Wiek
Wszechświata w oczach obserwatora odległych galaktyk.
Zanim
przejdziemy do obliczeń, które prowadzą do wyników, chyba bardziej zbieżnych z
obserwacją, wypowiedzmy ponownie twierdzenie zasadnicze
stanowiące dla nich bazę: Wielki Wybuch miał rzeczywiście miejsce,
jest faktem przyrodniczym, a przy tym to, co dane jest obserwacji, stanowi
Wszechświat w jego absolutnej całości. Twierdzenie to oznacza pośrednio także
rezygnację z podejścia łącznościowego, podejścia
dopuszczalnego, nawet w pełni uzasadnionego, gdyby Wszechświat był statyczny,
a nawet nieskończony. Ale taki nie jest.
Reasumując dotychczasowy tok przemyśleń stwierdzić możemy co następuje. a) Geometria wewnętrzna Wszechświata jest z natury swej płaska (wielkoskalowa niwelacja
niejednorodności lokalnych); b) Jego (hubblowski) horyzont, jest
reliktem „miejsca Wybuchu” (nie licząc nieliniowego etapu wstępnego), a jego hubblowski promień równy jest promieniowi
grawitacyjnemu; c) W związku ze wzrostem promienia
grawitacyjnego rośnie masa grawitacyjna Wszechświata. d) Promień Wszechświata wzrasta z niezmienniczą
prędkością (c), stanowiącą kres górny prędkości względnych. Jej niezmienniczość wynika bezpośrednio z zasady
kosmologicznej. Prędkość
ekspansji c jest, zgodnie z nią, niezmiennicza dlatego, gdyż jest jednakowa dla
wszystkich obserwatorów. Prędkość ta stanowi relikt stanu
Wszechświata jako całości z początku
przemiany fazowej, kończącej
przyśpieszoną, nieliniową ekspansję: URELA – ultra-relativitic acceleration (nie
była to inflacja). W momencie tym masa grawitacyjna Wszechświata, właśnie wtedy, równa była zeru. Dokładnie wtedy pojawiły się
oddziaływania elektromagnetyczne (światło jest przecież falą elektromagnetyczną). Fotony są więc reliktem
tej chwili. Dlatego właśnie prędkość światła w próżni równa jest c, a masa spoczynkowa fotonu równa jest zeru. W ślad za fotonami, w krótkim czasie, wyodrębiły się
cząstki (masywne) oddziaływujące elektromagnetycznie, we wszystkich możliwych
opcjach. Wszystko to opisałem już w artykułach,
traktujących o grawitacji dualnej. e) W związku z
immanentną płaskością Wszechświata i wobec bardzo wielkich,
kosmologicznych odległości obiektów (poruszajacych się więc z
prędkościami relatywistycznymi), możliwe, a nawet konieczne jest uwzględnienie efektów
relatywistycznych (STW) przy badaniu ich ruchu.
Zwróciliśmy już uwagę na
to, że obiekty bardzo odległe, w tym kwazary, oddalają się od nas z
prędkościami relatywistycznymi. Ich wiek, to znaczy wiek Wszechświata tam, z
naszego punktu widzenia, jest inny. Widzimy
je jako
młodsze od nas. Czym są kwazary? Są właściwie galaktykami we wczesnym stadium rozwoju.
Patrząc na nie (w odpowiednio reprezentatywnym zbiorze), widzimy historię Wszechświata, przy tym, wbrew popularnemu sądowi,
widzimy je młodszymi nie z powodu tego, że: „Fotony, by do nas dotrzeć
stamtąd, potrzebowały sporo czasu. Widzimy więc galaktyki
takimi, jakimi były w momencie wysłania fotonów”. Nie w tym rzecz. Wbrew pozorom nie są młodsze o czas wędrówki
fotonów. Widzimy je młodszymi z zupełnie innego powodu.
Przecież z galaktykami widzimy się od samego Wielkiego Wybuchu. A jednak rzeczywiście widzimy je młodszymi. Wiek
Wszechświata tam, w naszych oczach, jest inny. Możemy go nawet określić. Aby
obliczyć czas jaki upłynął (w naszych oczach)
u nich od momentu Wielkiego Wybuchu do chwili obecnej, należy więc zastosować
znany wzór wyrażający dylatację czasu. Możemy to uczynić i właśnie w taki, a
nie inny sposób, tylko dlatego, gdyż kiedyś „wszyscy byliśmy razem” i
wzajemnie widzimy się, nieprzerwanie, od samego
początku do dziś. Rachuba
czasu rozpoczęła się tak u nich, jak i u nas, w tym samym momencie. [Nie zapominamy też o płaskości geometrii Wszechświata.] Prawda, że proste? Czy słuszne, zobaczymy konfrontując wnioski z wynikami
obserwacji – przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Oto wzór [I]:
To jasne, że „oni” mówią
dokładnie to samo o nas. W tym przypadku istnieje pełna symetria¹. Od momentu gdy byliśmy razem, od Wielkiego
Wybuchu, minęło u nas, powiedzmy, około piętnastu miliardów lat, czyli: Δt = 15·10^9 lat. Kwazar przez nas wybrany, oddala się od
nas ze stałą prędkością v = 272.000 km/s (By to
obliczyć należy skorzystać ze wzoru (*) – w Części A – artykuł poprzedni). Obliczmy ile czasu
upłynęło tam z naszego punktu widzenia, od momentu naszego rozstania, czyli BB:
czyli znacznie mniej niż
u nas. To, co widzimy patrząc na kwazar, przedstawia więc obiekt dużo młodszy
niż nasza galaktyka, młodszy o prawie dziewięć miliardów lat. Kwazary mogą więc stanowić określone, wczesne stadium rozwoju galaktyk. Ich stosunkowo małe rozmiary (wyglądają jak gwiazdy) są widocznie rozmiarami jąder tworzących
się galaktyk. Zauważmy także, iż Wszechświat przed, powiedzmy, dziewięciu miliardami lat był też znacznie
mniejszy niż dziś. [Ogólnie uważa się, że nie ma to żadnego wpływu na rozmiary
obiektów, nawet galaktyk, które postrzega się w
charakterze kropek na rozdymajacym się balonie. „Właściwie nie ma co zawracać sobie głowy tą
drobną niedogodnością.” Ja
nie dałbym za to głowy, szczególnie, gdyby cofnąć się w
czasie do samych początków. Na aspekt ten zwróciłem uwagę już wcześniej, choć nie był to (tak, jak i teraz) zasadniczy temat.]
Być może z tego między innymi
powodu rejestrowana przez nas gęstość energii promieniowania kwazarów wydaje się nam tak bardzo wielka. Poza tym materia otaczająca kwazar nie zaczęła jeszcze świecić gwiazdami pierwszej
(młodszej) populacji. Znaczna jej
część zresztą skolapsowała ku jądru. W samym jądrze zachodziły bardzo intensywne procesy związane także z grawitacyjnym zapadaniem się materii
istniejących już wcześniej gwiazd starszej,
drugiej populacji, co powodowało wyzwalanie się ogromnych ilości
energii (w wyniku procesów termojądrowych na wielką
galaktyczną skalę), wraz z erupcją materii. Ta materia
bogata już będzie w pierwistki ciężkie całego układu okresowego. Z niej właśnie
utworzą się gwiazdy pierwszej populacji. (Mowa o tym będzie w
artykułach poświęconych kosmogoniii galaktyk: „Jak powstały galaktyki?”). Intensywne promieniowanie
radiowe, emitowane przez te obiekty, stanowić może indykację tych zjawisk. [Ta intensywność świadczyć też może o
większej niż dziś wartości inwariantu c.]
Niech za przykład posłuży znany już nam kwazar 3C 273 z charakterystyczną strugą (jet).
Zgodnie z dość powszechną interpretacją, erupcja materii związana jest jakoś
z obecnością czarnej dziury. Ten hipotetyczny obiekt o czarnym kolorze stał się
więc panaceum na wszystko*. We wszystkich obiektach astronomicznych o cechach
wyjątkowych astrofizycy, z zadziwiającą konsekwencją, doszukują się czarnych
dziur. Ja osobiście bardzo powątpiewam w ich istnienie, nawet uzasadniam ich
brak (chodzi o czarne dziury z osobliwością)**.
Ja? Kim ja jestem? Nawet Hawking ma
wątpliwości i wycofuje się z czarnej (łatwiej mu, bo na wózku). Także tę rzecz już zdążyłem opisać, (w odpowiednim miejscu). Ale cóż, nie ja jestem tu autorytetem. Nie mogę nim być, jeśli sądzę inaczej, w dodatku wytykam
różne niedostatki dzisiejszych „ugruntowanych
przekonań”. Inna sprawa, że, by te ugruntowane przekonania posiadać nie trzeba było
się przekonać na bazie niezbitych faktów. Wystarczyło uwierzyć. Wiarygodność
autorytetów jest niepodważalna. Tego tematu jednak tutaj nie chcę podejmować,
by nie stracić głównego wątku (Twarz już dawno
straciłem, choć moja maska unosi się gdzieś tam w chmurze i
straszy z ekranu tych, którzy nieopatrznie i bezwiednie na nią wpadają).
Można by powiedzieć, że patrząc w niebo
widzimy historię Wszechświata. Widzimy „nas samych” sprzed iluś tam miliardów
lat. Nasz kwazar w obserwowalnej (przez naszych dalekich potomków) przyszłości
rozwinie się w galaktykę jak nasza, w niej powstaną gwiazdy, okrążane przez
planety, powstanie życie i inteligencja. Jedną z gwiazd obiegać będzie planeta,
na której rozwinie się życie i inteligencja. Uczeni tam odkryją nas jako
kwazar, czyli protogalaktykę, a jakiś Tam (...) napisze te
słowa…Jeśli chodzi o czas, istnieje pełna symetria. Gdyby można było patrzeć zzewnątrz, mielibyśmy dwie galaktyki jednakowo
zaawansowane w rozwoju. Oni właściwie już
dziś widzą dokładnie to, co my widzimy, z tym, że to „dziś” nie jest
wyznaczane za pomocą fotonów, jest czasem globalnym, czasem Wszechświata, czasem niezależnym od układu odniesienia. Być może właśnie to
miałby dziś na myśli Izaak Newton. To właśnie czas jaki my mierzymy
naszymi zegarami (nie tylko my, wszyscy we
Wszechświecie, zgodnie z zasadą
kosmologiczną), gdyż znajdujemy się najdalej od
Wielkiego Początku.
Co byśmy widzieli gdyby nie istniał czasowy
efekt relatywistyczny, gdyby nie istniała prędkość niezmiennicza względem
dowolnego układu odniesienia )c(? Wówczas każda galaktyka
przedstawiałaby sobą czas teraźniejszy, cały Wszechświat byłby czasową
jednością. Oczywiście pod warunkiem, że nastąpił wybuch (Czy w tych warunkach
byłoby to możliwe?) i wszyscy w tym momencie byliśmy razem, a potem byliśmy
przez cały czas w kontakcie wzrokowym. Kwazarów byśmy nie odkryli, co nawyżej w
wykopaliskach (w nagraniach wykonanych przez
trylobitów, albo ich dumnych przodków z którejś gromady kulistej).
6. Twierdzenie TET i konfrontacja dwóch odrębnych
podejść.
Powyżej obiecałem ustosunkować się do
kwestii czasu potrzebnego światłu z wybuchającej
supernowej (ewentualnie innego ekscytującego zdarzenia), należącej do odległej
(kosmologicznie) galaktyki, by dotarło do nas. Powszechnie miłośnicy astronomii
(nie profesjonaliści) sądzą, że odległość galaktyki, w której nastąpił wybuch,
określa bezpośrednio czas wędrówki światła (z winy
profesjonalistów-popularyzatorów). Na przykład, jeśli określona
galaktyka odległa jest od nas o 8 miliardów lat świetlnych, to światło
wędrowało tyleż lat do nas. Zwróciłem na to uwagę już
w części pierwszej. Wiemy już, że jest to fatalne, wprost infantylne uproszczenie. Załóżmy, że dziś
dostrzegamy supernową w galaktyce, której widmo posiada przesunięcie z = 2.
Wiek Wszechświata tam, wyliczamy w oparciu o wzór [I]:
9·10^9 lat (według H = 20). Wiek Wszechświata dziś szacujemy (według
przyjętej tu wartości H) na 15 miliardów lat. A teraz uwaga! Różnica
wieku naszego i galaktyki (wyznaczonego na podstawie wzoru [I]) oznacza, że tę właśnie
liczbę lat temu, według naszej rachuby, wybuchła tam supernowa. Nazwijmy to zdanie roboczo Twierdzeniem o czasie zdarzeń (Theorem
of Event Time –
TET). Od tego momentu do dzisiaj światło od tej supernowej
podążało ku nam (i dotarło). Zatem światło ze supernowej podążało ku nam 6
miliardów lat. A przecież odległość dzisiejsza tej galaktyki od nas równa jest 12
miliardów lat świetlnych. Łatwo to
sprawdzić stosując wzór (*) i prawo Hubble'a. Różnica wyraźna. To też powinno
być oczywiste na „chłopski rozum”. Przecież gdy wybuchała nasza supernowa, jej
macierzysta galaktyka znajdowała się znacznie bliżej nas, z całą pewnością nie
w odległości dzisiejszej dwunastu miliardów lat świetlnych. Jaka była ta
odległość, obliczymy później. Dzisiejsza odległość nie może więc określać czasu
wędrówki światła od supernowej, która wybuchła na przykład przed pięciu
miliardami lat (według naszego, a więc i
globalnego czasu Wszechświata).
Dla
pełności opisu, dokonajmy obliczeń bazując na OTW, w odniesieniu do naszej
przykładowej galaktyki (z = 2).
1. Obliczmy, bazując na wzorze
Mattiga dla przypadku rozwoju krytycznego (wzór [D] z pierwszej części), dzisiejszą odległość tej galaktyki od nas (z = 2, H = 20).
Otrzymujemy: 12,7 miliardów lat świetlnych. W konfrontacji z wynikiem
obliczenia, uzyskanym powyżej, różnica niewielka, ok.
0,7 miliardów lat swietlnych. Można by to złożyć na karb zakrzywienia przestrzeni (gdyby
nas to zakrzywienie akurat w tym momencie interesowało).
2. Obliczamy odległość tej galaktyki od nas w momencie wysłania fotonów, które dziś do
nas dotarły (wzory D i H)): 4,23 miliardów lat świetlnych.
3. Obliczamy (ze wzoru (B)) wiek Wszechświata dziś (dla k = 0): 10 miliardów lat. To bardzo mało (Choć
jest to uproszczenie, nie uwzględniające wszystkich czynników, w tym ciemnej
energii, wynik ten uznać można za reprezentatywny przy testowaniu samej idei,
dla porównania z rozwiązaniem kwestii proponowanym w tej pracy). Zauważmy,
że odległość dzisiejsza tego kwazara (w latach świetlnych) jest większa niż
obliczony przed chwilą dzisiejszy wiek Wszechświata (w latach ta sama liczba).
Czy to nie zastanawia? Wynik ten otrzymaliśmy na bazie podejścia
łącznościowego. „Wszystko jest oczywiście wytłumaczalne. Wystarczy zastosować
OTW. Wszystko jest OK”.
Zapisałem zdanie w cudzysłowiu (cytata) po to, by udobruchać co bardziej zapalczywych obrońców (starego porządku),
najczęściej młodych, bo przede wszystkim ci są ostoją konserwy. Jakżesz to?
Takżesz, że jeszcze własnych przemyśleń nie posiedli, a wszystko, co wiedzą, to
wiedza nabyta. Ich jak najbardziej uzasadniona duma wszystko wyjaśnia. Jak widać, gdybym był
współczesnym Mickiewiczem, napisałbym „Odę do młodości” nieco inaczej. Cóż, to
przywilej siwej głowy.
4. Obliczamy wiek
Wszechświata w momencie wysłania fotonów: 1,92 miliarda lat (wzór (C)). Trochę mało,
zważywszy, że to, co widzimy (tymi fotonami, co dotarły), widzimy przecież obiekt
zaawansowany ewolucyjnie, z całą pewnością liczący kilka miliardów lat. Z
obliczenia bazującego na wzorze [I] wynika, że patrzymy na galaktykę we
Wszechświecie liczącym już 9 miliardów lat (dla H = 20).
5. Czas wędrówki fotonów
(już zgodnie z twierdzeniem TET)
jest różnicą wieku Wszechświata dziś i wtedy. Bazujemy jednak na wynikach
dopiero co przeprowadzonych wyliczeń (w p. 3 i 4). Wynosi on:
8,08 miliardów lat. Wynik ten wyraźnie różni się od wyniku oszacowań bazujących
na mojej koncepcji (6 miliardów lat – patrz powyżej). Która metoda jest lepsza?
Niechaj osądzi czytelnik, szczególnie wobec dalszych wywodów. Nie zapominajmy
przy tym „zgrzytu” niekoherentności przy obliczeniach bazujących na równaniu
Friedmanna, gdy okazało się że w momencie wysłania przez kwazar (z = 3)
fotonów, nie mógł on jeszcze istnieć (mniej niż półtora miliarda lat od
początku ekspansji) – patrz pierwsza część
eseju (artykuł poprzedni). Dla obiektów jeszcze
odleglejszych, na przakład w przypadku z = 6, zgodnie z obliczeniem na bazie równania Friedmanna, fotony wysłane zostały tylko
540 milionów lat po Wielkim Wybuchu, a w przypadku z = 20 (ta liczba jeszcze
wróci do naszych rozważań), tylko 103
miliony
lat. To pewne, że wtedy nie mógł istnieć żaden obiekt świecący, nawet
pojedyńcze gwiazdy. Planet skalistych oczywiście też nie było. Jeszcze nie
istniały bowiem pierwiastki cięższe niż lit.
Zauważamy zatem istnienie niezgodności
wyników tych obliczeń z realiami odpowiadającymi naszej już ugruntowanej wiedzy o ewolucji
materii, nie mówiąc o wynikach obliczeń bazujących na mojej koncepcji, raczej
zgodnych z tymi realiami.
Warto przede wszystkim skonfrontować
dzisiejszą odległość od określonego obiektu, wyliczoną dwiema metodami. Jak na razie, dla obiektu z = 2, różnica jest niewielka: (12·10^9 i 20·10^9 ly). Uczyńmy to samo, jednak dla większej wartości z, by uwydatnić jak bardzo dwa przedstawione tu podejścia
różnią się. Niech z = 8. Otrzymujemy odpowiednio: 14,63·10^9 ly i 20·10^9 ly. W pierwszym przypadku (bazującym na
mojej koncepcji) nie jest możliwe otrzymanie wielkości większej, niż
promień horyzontu (według naszych obliczeń: 15 miliardów lat świetlnych), który
przecież oddala się z prędkością niezmienniczą. W drugim otrzymujemy liczbę
przekraczającą tę wielkość, nawet znacznie. „Tego właściwie wymaga rozwój
krytyczny – rzekłby ktoś.” Graniczna odległość
(patrz wzór [D]) przy tym, dla z → ∞ , równa jest: 30·10^9 ly. By odległości te
przebyć, światło potrzebuje czas znacznie przekraczający wiek Wszechświata,
który, według rachuby bazującej na równaniu Friedmanna i dla przypadku rozwoju
krytycznego (patrz wzór [B]) i przyjętej przez
nas wartości współczynnika Hubble’a, wynosi: 10·10^9
lat. A przecież obiekty te (nawet dla z = 10) są widoczne...
Co wynika z tej
konfrontacji? Otóż z łatwością zauważamy
rozbieżności, tym większe, im bardziej odległych obiektów dotyczą. Przypomina to nam rozbieżności, które stanowiły o „katastrofie ultrafioletowej”. Tym razem mamy do czynienia z inną katastrofą. Czy moja propozycja
jest słuszna? Dla przypomnienia, oparłem się na twierdzeniu, wyróżnionym powyżej
tłustym drukiem (TET), twierdzeniu raczej oczywistym, jeśli
rozważamy dylatację czasu, w oczach obserwatora, w odniesieniu do obiektów odległych w
sensie kosmologicznym. Wyszło mi najpierw (z = 2) 6 mld. lat wędrówki
fotonów, a potem (z = 8) 11,71 mld. lat wędrówki fotonów, aż do
zauważenia ewentualnego wybuchu supernowej. Ten właśnie
sposób podejścia zastosuję dalej, by wyjaśnić „osłabienie
supernowych”, to, które dało
asumpt do wymyślenia ciemnej energii. „To brzmi jak groźba”.
Po czyjej stronie racja? Z punktu widzenia
teorii (OTW), wszystko w porządku. Czy także
wobec Przyrody? Czy teoria, choć niezwykle dokładna w odniesieniu do układów,
daje absolutną prawdę w odniesieniu do Wszechświata stanowiącego
wszystkość, a nie element układu? W odniesieniu do Wszechświata jest
przecież mimo wszystko niesprawdzalna. Czy wystarcza zgodność rachunkowa z
wymogami określonych modeli? Nie istotne tu, co otrzymaliśmy w naszym
przykładzie liczbowym. Chodzi o sprawy
ogólniejsze. Wybujała matematyka, czy
logos bytu obiektywnego? W tym kontekście OTW, w
gruncie rzeczy, nie spełniła oczekiwań, za to moje propozycje wyszły z tej próby
obronną ręką – czy się to komuś podoba, czy nie.
A wracając do wyników, od razu daje się
słyszeć: „Odległość wyliczona na bazie OTW powinna być większa, z tego prostego
powodu, że rozszerza się przestrzeń – czynnik dodatkowy. Odległość może być
więc dużo większa, niż promień horyzontu,
gdyż światło, by dotrzeć do obserwatora, biegnie ze swoją stałą prędkością wzdłuż
krzywej geodezyjnej.” A jednak obiekty te, jak już zauważyłem, dziś widzimy (I widzieliśmy w przeszłości dowolnie odległej),
pomimo odległości wykluczającej kontakt .... „Nie. To, co widzimy jest stanem
sprzed miliardów lat wędrówki fotonów. Nie widzimy dzisiejszego stanu obiektu.”
Zgadza się. Widzimy obiekt opóźniony w rozwoju, ale widzimy go nawet wtedy,
gdy z jest bardzo duże. Przy tym, naszym wzrokiem nie możemy sięgać dalej, niż
horyzont Wszechświata, oddalający się z prędkością c. Przecież dzisiejsze rozmiary Wszechświata określa
dzisiejsza wartość współczynnika H. Raczej o
zobaczeniu przyszłości nie ma mowy.
...A może jednak mimo wszystko należałoby
spojrzeć na to inaczej? Na razie za wcześnie. Jeszcze nie skończyłem. Powyżej niejednokrotnie zwracałem uwagę na to, że
widzimy się cały czas, gdyż pochodzimy z tego samego Wybuchu. To tak, jak dwa
samochody... W tym kontekście rozwiązanie (uproszczone – naiwne, prostackie?),
nie liczące się z rozszerzaniem się zakrzywionej
ponoć przestrzeni, a więc nie bazujące na
równaniu Friedmanna, jak się przekonaliśmy, wydaje się nawet bardziej koherentne, bardziej pasujące
do realiów, nawet do tego, co podpowiada nam
ogólna dzisiejsza wiedza o przyrodzie. [Jeśli zrezygnujemy z subiektywnego nastawienia i z negatywnych
emocji.] Zobaczymy to dalej.
7. Jeszcze zanim groźba się spełni
Powyżej obliczyliśmy wiek kwazara właśnie
stosując wzór na dylatację czasu. W tych dawnych czasach oczywiście inna była
wartość współczynnika Hubble’a. Można ją wyznaczyć. Bazując na koncepcji
alternatywnej wobec akceptowanej powszechnie, przedstawionej wcześniej, wyprowadzimy wzór na H(t) i porównamy go ze wzorem
[A] bazującym na równaniu Friedmana. Czy są jednakowe? Raczej trudno tego
oczekiwać. Przy wyprowadzeniu bazujemy na ustaleniu że odwrotność współczynnika H równa jest wiekowi Wszechświata (patrz artykuł traktujący o prawie Hubble'a). Dla przypomnienia,
odwrotność dzisiejszej wartości współczynnika Hubble'a nazywana jest czasem
Hubble'a. To podejście najprostsze, bez sztucznych uwarunkowań, bazujących na tym, czy innym
paradygmacie. Zgodnie z tym podejściem, także przestrzeń nie
rozszerza się samowolnie. Wiek Wszechświata gdzieś tam (w naszych oczach) jest już znany ze wzoru [I]. Mamy więc:
Zatem:
Choć
otrzymaliśmy wyrażenie stosunkowo proste, nie jest ono trywialne. Sama prostota
mogłaby nawet stanowić zachętę do uznania tego kierunku przemyśleń za
wzbudzający zaciekawienie. Kontynuujmy więc.
Celem naszym jest wyrażenie H jako funkcji z (przesunięcia ku czerwieni), by
porównać ze wzorem [A], przytoczonym w pierwszej
części. Dla przypomnienia, oto wzór (*) na
wielkość redshiftu z:
Przekształcając wzór (*) - Cz. A, otrzymujemy:
A
to daje w ostatecznym rachunku:
Jak
było do przewidzenia, otrzymaliśmy wzór różniący się wyraźnie od wzoru [A].
Inny jest też ich sens fizyczny.
We wzorze [A] H jest wartością
współczynnika Hubble’a w momencie wysłania fotonu przez daną galaktykę
(koncepcja łącznościowa). Natomiast we wzorze [L] H jest wielkością
współczynnika odpowiadającą wiekowi Wszechświata zarejestrowanemu przez nas w
badanej (przez nas) galaktyce, wieku innego z powodu jej dużej prędkości
względem nas, przy oczywistym założeniu, że „kiedyś byliśmy razem”.
Zauważmy jednak, że obydwa wzory dają to samo dla obiektów bliskich, co
symbolicznie zapisać możemy następująco: z → 0 => H = H0
. Stanowić to może kryterium
poprawności obliczeń. Który z tych wzorów jest słuszny (jeśli któryś z nich
jest)? Na roztrzygnięcie sprawy należy zaczekać. Całe szczęście nie jest to
rzecz o zasadniczym znaczeniu dla dalszych przemyśleń, chociaż... Właściwie czas
oczekiwania nie będzie zbyt długi. Wystarczy wygenerować antycypację czegoś, co
można obserwacyjnie stwierdzić.
8. To nie ciemna energia! Wzór na osłabienie supernowych.
Wyekwipowani należycie w bazę pojęciową i
niezbędne środki opisu, możemy w kulminacji naszych dociekań zająć się tym, co
ponoć przesądzone. Zacznijmy od zapowiedzianego wcześniej obliczenia odległości
określonej galaktyki, tej mianowicie,
w której wybuchła supernowa (chodzi o supernowe Ia),
odległości w momencie wybuchu. Interesują nas galaktyki odległe, na tyle, by
wyraźny był efekt mniejszej jasności supernowych (w porównaniu z jasnością
oczekiwaną na podstawie wielkości przesunięcia ku czerwieni ich macierzystych
galaktyk). Dla przypomnienia, to „osłabienie” spowodowało powołanie do życia (myślę, że dość
krótkiego), bytu nazwanego przez astrofizyka amerykańskiego Michaela Turnera
w 1999 roku „ciemną
energią”. Bug
2000...
Załóżmy,
że mamy do czynienia z galaktyką odległą od nas o 7 mld lat świetlnych.
Prędkość tej galaktyki (według H0 = 20 zgodnie z decyzją podjętą na samym
początku naszych rozważań) wynosi: 140.000 km/s. Jej odległość od nas w
chwili wybuchu supernowej (nie dzisiaj), obliczymy
ze wzoru:
Wykorzystując
wzór [J] otrzymujemy w wyniku: r = 6,181·10^9
lat świetlnych. [Pod warunkiem, ze prędkość v nie ulega zmianie. Jeśli się zmienia, to wyłącznie w związku ze zmianą
inwariantu c, o której niewiele dziś wiemy; zmianą chyba w naszej epoce znikomą.]
To odległość oczywiście mniejsza, niż dziś. Z powodu różnicy odległości jasność
supernowej powinna być więc mniejsza. O ile? To łatwo wyliczyć. Jak wiadomo,
obserwowana jasność punktowego źródła światła słabnie z kwadratem odległości od
niego (zależność odwrotnie proporcjonalna). Zatem stosunek jasności
obserwowanej dziś do jasności oczekiwanej na podstawie
redshiftu (h) wyraża się kwadratem odwrotnego stosunku
odległości. Wielkość osłabienia jest różnicą: 1 - η. Otrzymujemy zatem:
Dla
galaktyki odległej o 8 mld lat świetlnych otrzymujemy:
h = 0,716
i 1 – h
= 28,4%
Sądzę,
że uzyskaliśmy bardzo dobrą zgodność wyniku naszych obliczeń z obserwacją.
Oznaczałoby to, że wyjaśnienie fenomenu podane przeze mnie ma duże szanse być
słusznym. Jeśli tak, to słusznym było też stosowanie powyższych wzorów, słuszna
cała koncepcja, tak przecież odmienna od tej, dziś przyjętej za obowiązującą.
Co najważniejsze, koncepcja zaproponowana tutaj zdaje się potwierdzać, gdyż stwierdzone
osłabienie supernowych wynosi około 25%, przy czym chodzi o galaktyki odległe
od nas o 4 – 8 mld. lat świetlnych. [Mierzona wielkość osłabienia w funkcji odległości
jest
niepewna, w związku z niepewnością dotyczącą pomiaru odległosci.]
Istnieje więc zgodność tych danych z wynikiem powyższego obliczenia. Że to nie
przypadek, przekonamy się za chwilę. Jeśli już tak, to „ciemna energia” niech
wzbogaci historię twórczych pomyłek. Podkreślam, „jeśli już tak”.
By postawić kropkę nad i, podejdźmy do sprawy
ogólnie. Rozwiążmy zadanie na ogólnych symbolach (jak to się mawia w szkole).
Stosując wzory: [J] i (**), mamy [M]:
Sprawdźcie.
Wynik bardzo elegancki, zgodny zresztą z intuicyjnymi oczekiwaniami. Im dalsza jest galaktyka, tym większe powinno być osłabienie
(w stosunku do standardowego dla danej odległości). Zauważmy, że w
odniesieniu do galaktyk bardzo bliskich, osłabienie jest bardzo, wprost
niemierzalnie małe. Wykrywalne jest tylko w odniesieniu do galaktyk bardziej
odległych. W kwazarach jednak osłabienie byłoby już spore. To dodatkowe
utrudnienie. Trudno oczekiwać, że dostrzeżemy tam wybuch supernowej, w dodatku
supernowej Ia, bo białych karłów tam raczej nie ma – są obiektami zbyt młodymi. Kwazary są też zbyt odległe, by dostrzec takie szczegóły, a w dodatku
przedstawiają sobą obiekty (dla nas) punktowe o jednolitej, bardzo dużej
luminancji.
Zauważmy, że wzór [M] stanowi antycypację określonych wyników obserwacji.
W tym jego ważność. Potwierdzenie obserwacyjne tego wzoru stanowiłoby o
słuszności całej koncepcji. Dziś można to z łatwością
sprawdzić, gdyż liczba supernowych (oczywiście w licznych odległych galaktykach), odkrytych dzięki burzliwemu rozwojowi technik obserwacyjnych, jest już pokaźna. By zachęcić do pomiarów należałoby jednak podsunąć podaną tu
antycypację. Czy oświeceni przez ciemną energię (...) astronomowie zechcą
się tym zająć? Mało prawdopodobne. Nobel przypieczętował sprawę. Nawet nie byłoby też realne oczekiwanie, że któryś z nich dokona wielkiego odkrycia i zdobędzie nobelka, zapomniawszy przypadkiem o lekturze tego artykułu.
Oczywiście to tylko jedna z możliwych opcji rozwiązania kwestii. (Ktoś by rzekł: „Jeszcze jedna z jego
fantazji.”) Czy ciemna
energia stanowi zatem obiektywny fakt przyrodniczy? A może ciemna energia jest
subiektywnym, lokalnym wrażeniem, złudzeniem? Raczej nie. Po prostu nie
istnieje. A jeśli istnieje? To jako fikcja. Nie.
Jako kwintesencja... fikcji.
Do tego samego wyniku (wzór M) dojść można też inną drogą. Oprzyjmy się na
twierdzeniu TET. Przesłanką dla tego twierdzenia przypominam, było
spostrzeżenie, że „od momentu Wielkiego Wybuchu jesteśmy w kontakcie wzrokowym
ze wszystkimi elementami wybuchającego Wszechświata”. Supernowa jest jednak
zjawiskiem odosobnionym, nie mającym znaczenia kosmologicznego. Stąd efekt
obserwacyjny, którym zajmujemy się (osłabienie). Różnicę wieku Wszechświata (patrz twierdzenie TET powyżej) tam i u nas w momencie zauważonego wybuchu supernowej,
a więc czas jaki upłynął od momentu wybuchu do zauważenia go przez nas, wyrazić można
następująco:
Droga,
jaką przebył foton w tym czasie równa jest:
Zapytajmy: „O ile krótszą drogę przebyłby
promień świetlny, gdybyśmy się nie oddalali?”. Chodzi oczywiście o różnicę
między odległością (między naszymi galaktykami) dzisiejszą i odległością w
momencie wybuchu supernowej. Stosując prawo Hubble’a w odniesieniu do dwóch momentów
czasu (w tym wzór (**)) otrzymujemy:
Od
razu widać, że wielkość: (Δr/Δl)^2 mówi nam: „o ile natężenie światła
jest mniejsze”. Chodzi bowiem o różnicę dróg. Zatem:
Stąd:
Otrzymaliśmy
wynik identyczny [M].
Przy okazji uzyskujemy potwierdzenie spójności spostrzeżenia, które
nazwaliśmy twierdzeniem TET, z ogólną koncepcją przedstawioną w tej pracy.
Sprzyja to wiarygodności opisywanego tu modelu, w szczególności w odniesieniu
do dynamiki ekspansji Wszechświata. Prezentowany tu pogląd zaowocuje w kolejne
ustalenia (chyba także dość zaskakujące), do których dojdziemy w odpowiednim
czasie, w spostrzeżenia spójne (lub niesprzeczne) z wynikami obserwacji.
Zauważmy, że definiując i
precyzując wielkość osłabienia supernowych Ia w
funkcji odległości uzyskaliśmy dodatkowe narzędzie do pomiaru odległości,
kryterium nawet dość precyzyjne, pod warunkiem, że odległe supernowe zasadniczo
nie różnią się od tych z galaktyk najbliższych. To
rzecz do sprawdzenia w konfrontacji z innymi
metodami oceny odległości, w szczególności z metodą bazujacą na red-shifcie i prawie Hubble'a (w
odniesieniu do galaktyk bardzo odległych). Zbieżność (lub rozbieżność), w
każdym przypadku, da sporo do myślenia. Mimo
wszystko mamy dodatkową
antycypację. Można to
przedstawić następująco: mamy do dyspozycji:
Stąd otrzymujemy:
By
zakończyć sprawę, obliczmy (zgodnie z obietnicą), jaka była odległość
galaktyki, której redshift z = 2, w momencie wybuchu tam supernowej. [Tak na marginesie, przypominam, że czas wędrówki
światła od supernowej wybuchającej w tej galaktyce wyznaczyliśmy w oparciu o wzór [I] i twierdzenie TET, jako równy 6
miliardów lat.] Odległość tej galaktyki w chwili wybuchu supernowej wyliczamy
ze wzoru (**). Otrzymujemy: 7,2·10^9ly. Aktualna odległość
tej galaktyki wynosi 12 miliardów lat świetlnych. Osłabienie wynosić
powinno w tym przypadku aż 64%. Jest już tak duże, że
szanse na dostrzeżenie supernowej w tej
galaktyce są niewielkie (odległość bardzo duża, a sama supernowa nie jest dużo
jaśniejsza od tła. Poza tym galaktyka jest mniejsza rozmiarami, a w
dodatku jest chyba
galaktyką aktywną, ewentualnie kwazarem.
9. Zamiast podsumowania
Czy „interesujace
wyniki”, do jakich doszedłem nie stanowią jeszcze jednego (z wielu) przykładu
(trzeba przyznać, że) dość swoistego wyczynu?
– Mógłby ktoś z
ironią zapytać. Może to nawet wybryk, ale należy rzecz
sprawdzić. Ci, którzy twierdzą, że nie trzeba sprawdzać, stanowią zacniejszą
większość. Tak było też (właściwie dokładnie)
500 lat temu. Aż ciarki... Przez 300 lat (z
tych pięciuset) odkrycie Kopernika było wiedzą zakazaną.
A jednak.. się kręci...
Jednoznaczne roztrzygnięcie, to sprawa
badań profesjonalnych (Czy ktoś się da na nie namówić?), z użyciem
odpowiedniego sprzętu. Z niecierpliwością oczekiwać więc należy zakończenia
budowy gigantycznych teleskopów (ok. 30m średnicy zwierciadeł), choć już
dzisiejsze mogłyby z powodzeniem wypełnić tę misję. A może, wbrew ugruntowanym
teoriom, coś przypadkiem i ku zdumieniu badaczy zostanie odkryte, tak, jak to
było na przykład z osłabieniem supernowych?... Tak bywa dosyć często. Wskazane
więc, by podsunąć astronomom z obserwatoriów odpowiednią antycypację, co z
przyjemnością niniejszym czynię. Póki co, należy więc czym prędzej tę herezję
obalić, gdyż ciemna energia stanowi już integralny składnik powszechnej
świadomości poznawczej. [A cóż dopiero autorytet
szanownej komisji przyznającej Nobelki.] Zanim jednak zacznie się to obalanie,
zauważmy, że gdyby okazało się, że supernowe świecą jaśniej (a nie słabiej), to
oznaczałoby to, że Wszechświat nie tyle spowalnia (to by musiało wynikać już z
równania Friedmanna), co zapada się. Jeśli zatem
te wszystkie fantazje mają ręce i nogi, otrzymujemy, tak przy okazji, kryterium
dla sprawdzenia rozwojowej tendencji Wszechświata. Jak się więc okazuje, rozszerzamy
się. Kryterium to jest nawet mocniejsze, niż przesunięcie widm ku
czerwieni. Przekonamy się o tym niebawem.
Rozszerzamy się! Jeśli ktoś nie wierzy, niech zaczeka i sprawdzi. Grunt to
cierpliwość. Zatem do
zagrożenia naszego bytu na razie droga daleka, a nasza cywilizacja... trochę
niepokoi znikanie drzew. Gdzie się podziejemy? Spoko, po tych wszystkich
wojenkach pod sztandarami różnorodnych świętości nie zostanie nas dużo. Pocieszeniem
są też
jaskinie. Nie psuć malunków człowieka z Cro-Magnon! Te dzieła sztuki sprzed
trzydziestu tysięcy lat przetrwały nawet Potop. Ale
dziczy, która dziś ogarnia Europę, z całą pewnością nie przetrwają, tak, jak nie przetrwały
monumentalne dzieła sztuki buddyjskiej w Azji Środkowej. Czymże jest Wszechświat wobec ludzkiej potworności? A może to symptomy
genetycznej degradacji gatunku? Całe szczęście, nasi potomkowie
będą już innym gatunkiem. Ale to na razie
tylko nadzieja.
Jak wiadomo,
dziś o przyszłości Wszechświata decyduje ciemna energia (a o naszej inne ciemności). Sądząc po
dzisiejszych przypuszczeniach, a właściwie po powszechnie obowiązującym
przekonaniu, supernowe z jeszcze bardziej oddalonych galaktyk zdradzać powinny
względnie mały efekt osłabienia. Wraz z odległością efekt ten powinien nawet
znikać do zera, gdyż grawitacja w tych wczesnych czasach stanowiła czynnik
bardziej znaczący. Sądząc po tym, supernowe, te jeszcze dalsze, powinny mieć
nawet jasność większą, niż by to wynikało z odległości ich macierzystych
galaktyk. Świadczyłoby to o istnieniu spowolnienia ekspansji – przed upływem,
powiedzmy, że 5-7 miliardów lat po Wielkim Wybuchu – zgodnie z dzisiejszym
głębokim przekonaniem uczonych. Wynikałoby stąd, że
powinniśmy oczekiwać stopniowego malenia osłabienia, ku galaktykom bardziej
odległym lub, co na jedno wychodzi, stopniowy wzrost tendencji osłabienia w
odniesieniu do galaktyk coraz bliższych (w
związku z przyśpieszeniem coraz bardziej uwolnionym od grawitacyjnego przyciągania). Ale to już byłoby absurdem, gdyż supernowe
z naszego najbliższego otoczenia (z najbliższych galaktyk) służą za wzorzec
jasności. I co się okazuje? Otóż, efekt osłabienia supernowych dostrzegany jest
jedynie w odniesieniu do galaktyk macierzystych odległych, powiedzmy, że
bardziej, niż 1 miliard lat świetlnych. Sam pomiar nie jest łatwy pomimo
szybkiego rozwoju technik obserwacyjnych, jest na razie wyzwaniem. W odniesieniu do galaktyk odległych o 7-8 mld. lat
świetlnych, osłabienie wynosi ok. 25%. A przecież to właśnie odległość, w
której zrównywać się mają wpływy grawitacji i ciemnej energi. To odległość
galaktyk, których supernowe nie powinny wykazywać osłabienia. Czy także o tym
nie pomyślano w tym owczym pędzie entuzjazmu dla stałej kosmologicznej?
Niepewność co do wyniku jest spora. Z
obliczeń bazujących na wzorze [M] wynika, że osłabienie supernowej w galaktyce
odległej o 4 miliardy lat świetlnych, wynosi 7%, a w galaktyce odległej o jeden
miliard lat świetlnych, tylko 0,4%. Rzecz taką na prawdę trudno wykryć.
Pośrednio potwierdzałoby to moją koncepcję. A ciemna energia... słoń na
glinianych nogach.
Ciemna
energia. Opisałem już niejeden raz przesłanki na podstawie których uczeni
doszli do wniosku o przyśpieszeniu ekspansji. To wprost naturalna, nawet spontaniczna
reakcja na niespodziankę. [Wciąż mamy niespodzianki.
To znak, że obowiązujący model ich nie przewidywał, a więc nie jest adekwatny z
rzeczywistością. Zamiast niespodzianek powinny być przewidywania, a w ślad za
tym odkrycia je potwierdzajace. Szanowni astronomowie, właśnie otrzymujecie na
tacy komplet przewidywań.] Spontaniczna... Nie dziw, że wątpliwości w
stosunku do takiego postawienia sprawy są, a ich wymowa jest nie do pominięcia.
Ciemna energia stanowi czynnik odpychania. Pomijam tu niezborność tego z zasadą
kosmologiczną, zgodnie z którą, tak dla przypomnienia, wypadkowa siła
działająca na każdy obiekt fizyczny (w skali kosmologicznej) równa jest zeru.
Dajmy na to, tym bardziej, że moja interpretacja tej zasady może być nie w
pełni słuszna. W dodatku
ogólna teoria względności nie zajmuje się siłami.
Można sądzić, że jeśli istnieje ciemna energia, energia odpychajaca (czyli
dodatnia), to równoważna jej masa powinna być ujemna, tak, jak dodatnią jest
masa związana z ujemną energią potencjalną przyciągania (patrz artykuł traktujący o grawitacji dualnej). A to by
sugerowało, że parametr gęstości związany z nią, także powinien być ujemny. W
tej sytuacji łączny parametr gęstości powinien być więc równy -0,4 (a nie 1). Już wcześniej zasygnalizowałem tę rzecz. Dla przypomnienia, sądząc na podstawie wniosków, a
właściwie swoistej interpretacji wyników obserwacji, masa substancjalna (wraz z
masą ciemnej materii) stanowi tylko ok. 30% wkładu do łącznej wartości
parametru gęstości, równego jedności (gęstość krytyczna). Przyjmując masę
związaną z ciemną energią za ujemną, otrzymujemy: 0,3 – 0,7 = -0,4. Dziwne, że
masę związaną z energią odpychania uznano za dodatnią. Z jakiego powodu? Czy
chodzi o grube nici? Nawet jeśli są cienkie, to to tylko fastryga. Jakoś trzeba
się dopasować. [A potem usankcjonować tę fastrygę
Noblem. To zakrawa na symbol.]
Podczas kolejnego czytania znów
zastanowiłem się nad znikomością wkładu materii substancjalnej do wartości
jedynkowej parametru gęstości. Przyjęte jest, że wkład ten wynosi ok. 30% (wraz
z ciemną materią). A reszta? To nie jakaś ciemna energia, jak zauważyliśmy tuż
powyżej. Więc co? Przypomnijmy sobie, że znaczna część urelowskiej energii
kinetycznej, na samym początku Wielkiego Wybuchu, zdyssypowała w przemianie
fazowej. Ta zdyssypowana energia – termodynamiczna stanowi niezmienny
w czasie składnik łącznej masy-energii Wszechświata. Aż narzuca się przypuszczenie, że właśnie
uwzględniając go otrzymamy wartość masy CMU,
dającą średnią gęstość Wszechświata równą
gęstości krytycznej, oczywiście bez jakiejś
ciemnej energii. W związku ze stałością tego składnika, można
wysunąć przypuszczenie, że brakujące 70%, to właśnie energia wewnętrzna (termodynamiczna)
Wszechświata, ta, otrzymana podczas przemiany fazowej z dyssypacji nadmiaru
energii kinetycznej urelowskiej ekspansji. EUREKA!
Dodatkowo zauważmy, że te 70% stanowi
punkt zaczepienia dla badań nad samymi początkami, oczywiście po uwzględnieniu
bazy, którą jest grawitacja dualna.
„Czym właściwie jest ciemna energia?” Pytanie to padło natychmiast po
wymyśleniu tej nazwy. Od razu zwrócono więc uwagę na kwantowe fluktuacje próżni,
związane z kreacją i anihilacją cząstek wirtualnych, będące źródłem energii
próżni. Czy z niej bierze się ciemna energia, przyśpieszająca ekspansję
Wszechświata? I tu pojawia się problem. Wprost zastanawiające jest to, że
wielkość energii próżni nie odpowiada zupełnie oczekiwaniom związanym z ciemną
energią, bazującym na „wnioskach” wyciągniętych z obserwacji supernowych.
Okazuje się bowiem, że energia zawarta w jednym centymetrze sześciennym próżni
jest 10^120 razy większa od
oczekiwanej. Tej rażącej rozbieżności nie da się już stonować. Może należy
poszukać jakiegoś czynnika odwracającego, czegoś prawie całkowicie
neutralizującego energię próżni? A może poddać w wątpliwość jej istnienie?
Istnienie czego? Energii próżni, ciemnej energii? Obydwu? Co wymyślić na jej
(ich) miejsce? Chyba można otworzyć sklep z brzytwami. Zyskami chętnie podzielę
się z panem Ockhamem. Á propos, w artykułach poświęconych dualnej
grawitacji i elsymonom zwróciłem uwagę na to, że prawdziwym źródłem energii
próżni może być niezwykle silna grawitacja elementarna. Przypomnijmy sobie siłę
Plancka. Właściwie stąd się to wszystko bierze.
Powyżej, abstrachując od równania
Friedmanna, określiliśmy widomy wiek Wszechświata w epoce kwazarów na,
powiedzmy, siedem miliardów lat. Powróćmy do tego wątku. Jak już wielokrotnie
wspominałem, zgodnie z wiarygodnymi (w każdym razie nie moimi) obliczeniami,
już około półtora (do dwóch) miliarda lat po Wielkim Wybuchu zaistniały warunki
umożliwiające koncentrację materii wystarczającą do tego by utworzyły się
pierwsze złożone obiekty świecące, układy gwiazd, mające ewoluować w kierunku
kwazarów, będących, zgodnie z przyjętym tu poglądem, obiektami
protogalaktycznymi. Wyniki tych obliczeń przedstawili między innymi George
Smoot i Keay Davidson w swej książce: „Narodziny galaktyk” (Wydawnictwo CIS,
Warszawa 1996). To nawet pasuje, gdyż, jak wynika z naszych obliczeń opartych
na prawie Hubble’a, wybrany przez nas kwazar (OQ 172, z = 3,53) znajduje się w
odległości 13,61 miliarda lat świetlnych od nas, czyli reprezentuje to, czym
był Wszechświat około półtora miliarda lat po Wielkim Wybuchu. (Tak na
marginesie, zauważmy, że już w tych odległych czasach istniała niejednorodność
przestrzennego rozkładu materii tak intrygująca dziś astronomów.) I tu właśnie
czeka nas niespodzianka. Jak bowiem pogodzić tę tak obiecującą zbieżność z tym,
że nasz kwazar, w naszych oczach jest dużo starszy (bardziej
zaawansowany w rozwoju), że jawi się nam jako obiekt we Wszechświecie istniejącym
już ponad sześć (6,33) miliardów lat (a nie półtora)? Czy sprzeczność? Do kwestii tej ustosunkowałem się już
wcześniej, ale nie zawadzi zająć się nią w innym nieco kontekście. Zobaczymy dalej.
I jeszcze jedno pytanie: Co było wcześniej,
przed kwazarami, będącymi przecież już obiektami dość zaawansowanymi pod
względem organizacji struktur materialnych? Dlaczego nie widzimy struktur
starszych, stanowiących wcześniejszy etap ewolucji? Widocznie zjawisko kwazara
poprzedzał etap energetycznie znacznie mniej wydajny, gromadzenia się materii i
tworzenia się pojedyńczych gwiazd. Choć pierwsze gwiazdy istniały już co
najmniej miliard lat wcześniej, ich (nawet) łączna wydajność świetlna, z powodu rozproszenia, była zbyt mała byśmy
mogli je dziś dostrzec. W tym widzieć można przyczynę rzekomego braku materii
świecącej nieco dalej (dawniej) niż kwazary. Przypomina to zjawisko supernowej,
która pojawia się jakby z niczego, tam gdzie dotąd istniał obiekt na tyle
słaby, by nie być widocznym nawet przez największe teleskopy. Jakieś szanse na
dostrzeżenie tych najstarszych gwiazd dają poczynania aktualne: budowa
gigantycznych teleskopów naziemnych (jak wyżej wspomniałem) i rozwój
obserwacyjnych technik satelitarnych, w tym budowa nowego pokolenia
obserwatoriów orbitalnych. Zasłużony teleskop Hubble kończy już bowiem swą
zaszczytną misję. Jednak nawet te ogromne teleskopy na nic się nie zdadzą w
odniesieniu do czasów jeszcze odleglejszych. To zrozumiałe. Materia świecąca
jeszcze wówczas nie istniała. Dopiero zagęszczała się by utworzyć pierwsze gwiazdy. One
przy tym zaczęły się formować dopiero po ok. 200 milionach lat. Obserwacyjnie
określa się ten dosyć długi przedział czasowy mianem epoki ciemności. Mamy tu coś w rodzaju luki, przerwy w
życiorysie, trwającej około pół miliarda lat. Dziś, dzięki burzliwemu rozwojowi techniki
obserwacyjnej, zaczynamy już dostrzegać poświatę rozproszonych pierwszych
gwiazd, jeszcze zanim zaczęły tworzyć zgrupowania ewoluujące ku formom
pregalaktyk. Jest to zbieżne z moimi (i nie tylko moimi) przypuszczeniami.
Nie można w tym kontekście pominąć promieniowania tła, odkrytego przez Penziasa i
Willsona. Jest ono reliktem czasów, w których promieniowanie elektromagnetyczne
zaistniało stając się dominującym medium (być
może od razu tak było – bez anihilacji). Podczas
przemiany fazowej (wraz z zakończeniem się fazy Urela), pojawił się chaos, a
więc i temperatura, przypominam, że najwyższa w historii. Wtedy właśnie
pojawiło się też promieniowanie reliktowe. Jest to zatem promieniowanie o
charakterze cieplnym. Sądzi się że w samych
początkach doszło do anihilacji ogromnej liczby cząstek z ich antycząstkami. Czy to jednak
dawałoby promieniowanie o charakterze cieplnym? Wątpię. Promieniowanie reliktowe-cieplne
pojawiło się jeszcze zanim pojawiły się cząstki masywne, mgnienie przed nimi, a więc zanim
mogłoby dojść do anihilacji. Fotony pojawiły się wcześniej, niż cząstki
masywne. Ich zerowa masa odpowiada zerowej masie Wszechświata w momencie
zakończenia Ureli. [Zgodnie z mniemaniem bardzo wielu, promieniowanie tła
jest reliktem czasów, gdy nastąpiło oddzielenie materii substancjalnej od
promieniowania, ok. pół miliona lat od początku ekspansji. To uproszczenie.
Promieniowanie to istniało przecież dawniej. Chodzi tylko o to, że czas
rozprzężenia stanowi punkt odniesienia. W artykule poświęconym promieniowaniu
reliktowemu wykorzystałem to do wstępnego oszacowania długości fali
oczekiwanego promieniowania reliktowego.] Czy promieniowanie to jest rezultatem
anihilacji materii z antymaterią? Tuż powyżej
wyraziłem zwątpienie. Niezależnie od użytej tam argumentacji, zauważmy, że mimo wszystko asymetria między materią i antymaterią,
istniała. To wcale nie wyjaśnia nieistnienia antymaterii, nie wyjaśnia asymetrii.
O tym, kiedy dominować będzie antymateria, zdążyłem już coś wypaplać, ale będzie jeszcze o tym mowa.
Wróćmy do
poprzedniego wątku. Jeśli przyjmiemy, że we Wszechświecie mającym wszystkiego
nie więcej, niż półtora miliarda lat, zgodnie z
teoretycznymi obliczeniami, na które powołałem się wcześniej, istniała już
materia świecąca, tworząca wyodrębnione zgrupowania gwiazd (zalążek przyszłych
galaktyk), względne przesunięcie jej widma ku „czerwieni” powinno sięgać ok.
20-tu. [To nie tylko moje oszacowanie.] Poniżej wykonamy
odpowiednie obliczenie. Dla przypomnienia, wiek Wszechświata w czasach kwazarów
(tych wykrytych i znanych) zgodnie z naszymi obliczeniami wynosi, powiedzmy, 5
– 7 miliardów lat). Serię widmową
Balmera (w laboratorium światło widzialne) odebralibyśmy (w przypadku z = 20)
dopiero w dalekiej poczerwieni. Wątpliwe, czy dziś byłaby wykrywalna środkami
pozostającymi do naszej dyspozycji, choć pewną nadzieję dają umieszczane
ostatnio na orbicie okołoziemskiej, teleskopy do badań w zakresie podczerwieni.
Przykładem może być wysłany w sierpniu 2003 roku, „The Spitzen Space
Telescope”. Wzbudza także nadzieję jak już wspomniałem, budowa gigantycznych
teleskopów nowego pokolenia, budowanych aktualnie (i niedawno zbudowanych), o
średnicy zwierciadeł przekraczającej 10m. Jak już wiemy, projektuje się już
teleskop o średnicy 30m. Na tym się jednak możliwości nie kończą. Prawdziwym
rekordzistą byłby teleskop ziemno-satelitarny. Otóż satelita stacjonarny
znajdowałby się dokładnie w ognisku gigantycznego teleskopu naziemnego, o
średnicy zwierciadła na przykład 100km (zbudowanego z segmentów zsynchronizowanych
ze sobą). Takie trzy teleskopy, odpowiednio
rozmieszczone, mogłyby objąć znaczną połać nieba. To tylko pomysł, który nasunął mi się podczas pisania tego tekstu. Niech specjaliści
orzekną, na ile to jest realne.
Wróćmy do zasygnalizowanego
powyżej problemu „rozbieżności” między wiekiem kwazarów obliczonym w oparciu o
prawo Hubble’a, a wiekiem wyliczonym ze wzoru [I]. Przede wszystkim obiekty te widzimy jako rozwinięte, o
określonych stabilnych już cechach morfologicznych i energetycznych. Już sądząc
po tym, moglibyśmy określić z grubsza wiek Wszechświata w czasach kwazarów. Gdy
patrzymy na nie, widzimy tym Wszechświat mający, powiedzmy, sześć z hakiem
miliardów lat (w odniesieniu do kwazara, którym zajęliśmy się na samym
początku). Przedstawia on sobą Wszechświat sprzed około dziewięciu miliardów
lat. Wynik ten otrzymaliśmy bazując na szczególnej teorii względności. Te same
kwazary znajdują się dziś w odległości, powiedzmy, że około trzynastu miliardów
lat świetlnych od nas, czyli tylko dwa miliardy lat świetlnych od horyzontu.
Sprzeczność? Niekoniecznie. Otóż prędkość kwazarów jest stała w czasie i nie
zmienia się przez wszystkie miliardy lat historii, a wartość stałej H użytej
w naszych obliczeniach odpowiada czasom dzisiejszym. Oto korzyść z ustalenia (w
poprzednich rozdziałach) o stałości prędkości względnej. Na podstawie tego
wiemy jaka jest dziś odległość kwazarów (także w porównaniu z promieniem
horyzontu). Wszak także odległość (dzisiejszą) horyzontu wyznaczyliśmy używając
dzisiejszej wartości współczynnika H. O tym, jak są daleko od nas
wiemy tylko na podstawie ich prędkości (przesunięcie widma ku czerwieni). A jednak
patrzmy na nie od samego początku będąc świadkami ich stopniowego (wolniejszego
niż u nas, ze zrozumiałych powodów) rozwoju. Dziś, niezależnie od aktualnej
odległości, przedstawiają sobą obiekty w jakimś tam stopniu zaawansowane
ewolucyjnie, choć dużo młodsze niż my. Nie istnieje więc żadna sprzeczność.
Gdybyśmy mogli, patrzylibyśmy cały czas, miliardy lat na ich spowolniony
(powolniejszy niż nasz) rozwój. Jednak my, ludzie, możemy dowiedzieć się o tej
ewolucji tylko na podstawie obserwacji dużej liczby obiektów reprezentujących
sobą różne stadia rozwoju, od kwazara do dzisiejszych galaktyk.
Przedstawiona tu została „Wielka
Pomyłka”, tak to nazwałem. To brzmi bardzo prowokacyjnie i może wywołać reakcje
nawet irracjonalne. Czy zmienić to na, powiedzmy, „Poważne Niedopasowanie”?
Właściwie, czy ważne jak nazwiemy coś, co wymaga dodakowych przemyśleń, a
przede wszystkim badań, nie tylko przy biurku? Bardzo prawdopodobne, że chodzi
tu o moją pomyłkę... Nie bacząc na to brnąć będę jednak dalej, bo to dopiero
(nawet nie) półmetek. Jakie są dalsze konsekwencje innego
podejścia, zobaczymy dalej. Najpierw jednak dadzą się słyszeć reakcje sporej
części czytelników, gromkie i wcale nie przyjazne. To naturalne. Proszę więc Was,
szanowni gwałtownicy o zwrócenie uwagi na to, że pisząc to wszystko,
przedstawiłem określony proces myślowy, głośne rozważania, a nie nowe, zobowiązujące
prawdy objawione. Wam wystarczą
te stare. Oprócz tego, bardzo dużo jeszcze przed nami. Trzeba
więc oszczędzać amunicję.
Może paść pytanie: Jaka jest wartość
przesunięcia z dla protogalaktycznych obiektów bezwzględnie najdalszych,
tworzących wyodrębnione skupienia materii? Istniejącymi dziś uczestnikami (i
świadkami) tego, co się wówczas działo, są gromady kuliste tworzące dziś, jak
wiadomo, halo galaktyczne. Wiek ich szacowany jest nawet na 15 mld lat, choć dziś pewne dane obserwacyjne, łapczywie
podchwycone w związku z dzisiejszymi koncepcjami,
dają gromadom kulistym, powiedzmy, że o miliard lat mniej. Same gwiazdy gromad kulistych istniały jeszcze zanim
uformowała się nasza Galaktyka, już ok. 200 milionów lat po Wielkim Początku. O tym, jak uformowały się gromady
kuliste będzie mowa we wspomnianym eseju: pt. „Jak powstały galaktyki?” Wiek
gwiazd w gromadach kulistch i innych gwiazd z halo galaktycznego, potwierdzałby
moje przypuszczenia dotyczące genezy galaktyk, a w tym także mechanizmu
wyjątkowo wydajnej energetycznie emisji promieniowania przez kwazary.
Z w pełni wiarygodnych obliczeń,
jak wiadomo, wynika, że pierwsze obiekty świecące typu gwiazd pojawić się mogły
już po upływie 200 – 500 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Dostrzeżenie
pojedyńczych gwiazd jest jednak mało prawdopodobne, w każdym razie w ciągu
najbliższch dziesięcioleci. Skoncentrujmy więc uwagę na nieco młodszych protogalaktykach,
właśnie uformowanych ok. 1,5 miliarda lat po Wielkim Wybuchu i wypełnionych już
mrowiem gwiazd. Sądzę, że zostaną dostrzeżone w rozsądnym czasie. Dlatego w
naszych obliczeniach skupimy się właśnie na nich.
Jak będą wyglądały? Chyba jako mgiełki na tle absolutnej
czerni. Ale to nie wszystko. Odległość między nimi nie była zbyt duża.
Powinniśmy więc zobaczyć coś w rodzaju niejednorodnej poświaty, wypełniającej
całą sferę niebieską. Będziemy wówczas dość blisko horyzozntu, który, choć dla
nas jest sferą (gdyż zewsząd go „widać”), stanowi początek Wszechrzeczy. Tyle
wyobraźnia. Ad rem.
Dla upoglądowienia sprawy warto trochę policzyć. Najpierw obliczymy wiek
Wszechświata odpowiadający obiektom, dla których wartość przesunięcia (już nie
ku czerwieni, lecz znacznie dalej) z = 10. Chodzi o obiekt, który kierunkowo
znajduje się wśród galaktyk gromady Abell 1835, którą obserwowano z użyciem
kamery podczerwieni ISAAC (Infrared Spectrometer And Array Camera),
współpracującej z teleskopem VLT. Jak widać, linie lymanowskie (ultrafiolet)
już nawet przestały być liniami światła widzialnego. Sam obiekt odkryty został
dzięki możliwości wykorzystania zjawiska soczewkowania grawitacyjnego. Obliczenie przeprowadzimy dla wartości
współczynnika H = 20 Korzystamy oczywiście ze wzoru:
Otrzymujemy więc:
Interesujące, że jeśli z jest
liczbą naturalną, równanie powyższe prowadzi do równania kwadratowego, którego
wyróżnik jest dokładnie kwadratem liczby naturalnej. Zainteresowanym
czytelnikom proponuję podjęcie próby udowodnienia tego twierdzenia dla dowolnej
liczby naturalnej. Dowód ten wcale nie jest trudny. Swoją drogą, to też o czymś
świadczy z punktu widzenia filozoficznego (i nie tylko).
Stwierdzany przez nas
wiek Wszechświata w naszym obiekcie obliczymy tak, jak już to powyżej
robiliśmy, ze wzoru (I):
Wcześniej jednak obliczyć
musimy wiek Wszechświata u nas, czyli w miejscu najbardziej zaawansowanym
wiekiem. Oprzemy się na definicji wieku Wszechświata jako odwrotności
współczynnika H.
Wyekwipowani
w te dane możemy oszacować wiek Wszechświata tam, wtedy, gdy obserwowana przez
nas galaktyka znajdowała się w fazie kwazara odkrytego jako najdalszy ze
znanych (z = 10):
[Dziś (2016)
znane są już obiekty, których z przekracza
11.] Zauważamy, że wiek tego obiektu na razie
znacznie przekracza 1,5 miliarda lat. Mamy więc szansę dostrzec obiekty o
znacznie większej wartości z. Pytanie: „Jaka jest ta wartość?”, jest jak
najbardziej naturalnym. By to obliczyć zakładamy, że:
Oczywiście bazujemy na wzorze (***):
Teraz korzystając ze wzoru (*) otrzymujemy wartość z:
z ≈ 18,95
Nie znając dokładnej wartości współczynnika H,
przyjmijmy, że umowna maksymalna wartość przesunięcia wynosi 20 (wspomniałem
już o tym wyżej). Można przypuszczać, że szanse odkrycia obiektów
odleglejszych, niż te do dziś odkryte, są zatem jak najbardziej realne. Musimy
jednak zaczekać na trochę lepsze teleskopy i zaopatrzyć się w odpowiednie
antycypacje. Inna sprawa, chyba nie mniej ważna, to możliwość w tym
potwierdzenia słuszności drogi jaką obrałem. Dojście do granicy, przez nas
wyznaczonej powyżej jest chyba rzeczą nawet realną, sądząc po ostatnich
sukcesach w dziedzinie technik obserwacyjnych.
W ostatnim
czasie badania mające na celu dotarcie do najbardziej oddalonych obiektów
zintensyfikowały się. Wśród bardziej oddalonych źródeł promieniowania
wyróżnić należałoby grupę galaktyk aktywnych. Do grupy tej zalicza się
lacertydy, galaktyki Seyferta i oczywiście kwazary. Aktywność tych obiektów
polega między innymi na zmienności ich intensywnego promieniowania, co oznacza,
że zachodzą w nich bardzo intensywne przemiany energetyczne, w szczególności
ruchy materii. Statystycznie najbardziej oddalonymi, najbardziej intensywnie
promieniującymi, a przy tym „punktowymi” są kwazary. Galaktyki Seyferta
stanowią raczej formę pośrednią,
przejściową ku galaktykom normalnym, a lacertydy, też słabsze od kwazarów, wyróżnia
„radialne” ku nam ukierunkowanie ich promieniowania. Może to Jet kwazara zwraca się przypadkiem ku nam. Dziś znanych jest ok. miliona kwazarów. Interesujący jest
rozkład ich zliczeń w zależności od odległości, do dziś nie w pełni wyjaśniony.
Istnieje bowiem wyraźne maksimum. Nazwano to, jak najbardziej słusznie,
„ewolucją kosmiczną kwazarów”, choć o przyczynie tej „ewolucji”, jak na razie
(!), niewiele wiadomo. Propozycję wyjaśnienia tego fenomenu znajdziecie przede
wszystkim w eseju poświęconym kosmogonii galaktyk: „Jak powstały galaktyki?” Otóż zdecydowaną większość
stanowią kwazary, których redshift wynosi 2-2,5. Odpowiada to odległości 12-13
miliardów lat świetlnych. Bliżej jest ich mniej (za to więcej coraz
normalniejszych galaktyk – wraz ze zmniejszaniem się odległości), a dalej, choć
ich liczba w miarę odległości spada, stanowią grupę coraz bardziej reprezentatywną i znaczącą. Dziś znanych jest
kilkadziesiąt kwazarów, których z przekracza liczbę 6. Powyżej
wspomniałem o rekordziście, którego
z = 10. Odkrycie jeszcze dalszych
obiektów, wobec ich faktycznej rzadkości i koniecznych do tego środków
technicznych, będzie rzeczą niezwykle trudną. Sądzę, że ekstrapolacja krzywej
zliczeń w funkcji z powinna prowadzić do zera w okolicach punktu , odpowiadającego wiekowi Wszechświata równemu 1,5 miliarda
lat.
Wszystko wskazuje na to, że metoda bazująca
na ujawnieniu „wielkiej pomyłki” jest nad wyraz
koherentna, nawet jeśli nie jest słuszna wobec tego, co przyjęte jest
powszechnie jako „wiadome” (lub tego, co jak
wiadomo, jest w pełni „do przyjęcia”). Niech za przykład dla
porównania służy artykuł Krzysztofa Rochowicza: „W pogoni za pierwszym światłem
– najodleglejsze galaktyki we Wszechświecie”***. Tam
zresztą znalazłem informację o odkryciu obiektu, którego redshift równy jest
10. Twierdzi w nim autor między innymi, że nowo odkryty obiekt znajduje się w
odległości 13,23 mld lat świetlnych, przy tym to, co widzimy przedstawia sobą
obiekt istniejący „zaledwie 470 mln lat po Wielkim Wybuchu”. Zakładam,
że wszystkie obliczenia te, wykonane zostały prawidłowo, pomimo, że ostatni
wynik wzbudza moje wątpliwości. Autor po prostu
poszedł na łatwiznę. Odjął
mianowicie podaną odległość (13,23) od zakładanej dziś jako ostateczny werdykt,
wielkości wieku Wszechświata (13,7 miliardów lat, dziś szacuje się na 13,82). Problem w tym, że w tak odległych
czasach jeszcze się materii nie śniło w najlepszych snach, że będzie kiedyś
tworzyła galaktyki, wypełnione mrowiem gwiazd. W tych odległych czasach
pojawiały się tu, czy tam niewielkie skupienia gwiazd, których dostrzeżenie
dziś nie jest możliwe. Materia w dużej skali była bowiem jeszcze zbyt ciepła na
to, by się należycie zagęścić, by utworzyć się mogło to, czym jest kwazar...
Á propos
¹) Ta symetria skłania do sądu, a nawet przekonania, że
nawet w każdym przypadku nie chodzi o obiektywną względność czasu, nie chodzi o
niestałość tempa jego upływu, lecz o świadectwo obserwatora, jego relację z
tego, co on widzi (lub co naszym zdaniem powinien zobaczyć w doświadczeniu myślowym). Wielkość dylatacji czasu zależna jest od prędkości, a ruch jest przecież względny (za to prędkość światła –
niezmiennicza). Można
więc wnioskować, że w rzeczywistości, czas jako taki wcale nie ulega spowolnieniu. Chodzi bowiem o relację obserwatora – podmiotu. Podkreślam: ruch jest względny, a dylatacja czasu, jej wielkość, zależy od
tego, z jakiego układu odniesienia ruch danej galaktyki jest obserwowany. W sensie absolutnym, czyli w odniesieniu do całego
Wszechświata, kinematyczna dylatacja czasu nie istnieje. Gdyby można było patrzeć na Wszechświat zzewnątrz, to znaczy, „patrzeć” na Wszechświat
nielokalnie, to równoważność wszystkich galaktyk byłaby absolutna. O dylatacji czasu w związku z ich ruchem nie byłoby mowy. Stąd symetria. To oczywiście
nie przeszkadza jakiemuś obserwatorowi podglądać galatyki, gdy były jeszcze
młode. Winę za to podglądanie ponosi Einstein.
To,
jeśli chodzi o dylatację czasu kinematyczną. Problemem dużo poważniejszym jest
przyjęta już za fakt przyrodniczy konkluzja wyciągnięta na bazie OTW, że
szybkość upływu czasu jest mniejsza w silniejszym polu grawitacyjnym. Ciekawe,
jaka byłaby szybkość upływu czasu gdyby nie istniała materia (nie byłoby
grawitacji). Czy wtedy czas
by nie istniał? Wszak nie może istnieć bez zmienności,
której nie ma bez materii. A
gdyby materii było bardzo mało, choćby tyciu? To czas płynąłby najszybciej. Wszak
im więcej materii, tym silniejsza grawitacja,
tym wolniej płynie czas. Gdyby materia nagle pojawiła się z nicości, to na
początku, gdy jej prawie niema, szybkość upływu czasu byłaby nieskończenie
wielka lub miałaby konkretną, absolutnie największą wartość. Jaką??? Natychmiastowość?
(Splątanie, efekt tunelowy? To nie ten rewir.) 0 = ∞ Mamy tu oczywistą pułapkę logiczną. Ale to nie
wszystko. Jeśli istnieje grawitacyjna dylatacja czasu, to jest ona zjawiskiem
niezmienniczym, tak, jak niezmiennicze jest istnienie grawitacji (to,
czy istnieje, czy nie, nie zależy od układu odniesienia). To jednak prowadzi, w związku z niejednorodnością rozkładu materii, do przestrzennej, faktycznej niejednorodności czasowej,
do lokalnych zróżnicowań tempa upływu czasu. Stwarza to wątpliwości natury
powiedzmy, że filozoficznej (nie lekceważmy tego), już choćby w związku z
istnieniem globalnej kosmologicznej i samouzgodnionej ewolucji Wszechświata.
Zwracałem na to uwagę już w związku z
koncepcją Wszechświata oscylującego, w związku z przemianami, które nastąpić
mają w momencie inwersji. Przestrzenna niejednorodność czasowa jest bowiem bezwzględnie rzeczą nieodwracalną i w dodatku addytywną. Inwersja Wszechświata byłaby zakłócona,
nie przebiegałaby równocześnie wszędzie. A konsekwencje tego byłyby daleko
idące. Naruszałoby to między innymi jednorodność wynikającą z zasady kosmologicznej. Dualność
grawitacji nie może tego skompensować, gdyż daje
o sobie znać tylko w podwymiarach. Jeszcze będzie
o tym mowa, w różnych miejscach zresztą. Z problemem grawitacyjnej dylatacji czasu zetknęliśmy się
już w poprzednich artykułach. Tę dylatację ostatecznie unieważnię w eseju
poświęconym czarnym dziurom.
Podsumujmy. Określamy wiek
Wszechświata naszymi oczami w odległych galaktykach (np. kwazarach)
wykorzystując wzór relatywistyczny na dylatację czasu. Relacja obydwu
obserwatorów wzajemnie patrzących na siebie, jest identyczna: my widzimy ich opóźnionych w rozwoju w
dokładnie tym samym stopniu, co oni nas. Czas tam dla nas płynie wolniej i czas
dla nich u nas płynie wolniej (w tej samej mierze). Ale oni dzisiaj,
zgodnie z czasem globalnym, są przecież taką samą
galaktyką, jak nasza. To jak to jest z tym
czasem? Pana czasa w wymiarze kosmologicznym
(a także w skali najgłębszej mikroświata) nie obchodzi, co stwierdzają obserwatorzy. I słusznie, gdyż ich relacje są identyczne
– pełna symetria. Wszędzie, w całym Wszechświecie czas płynie tak samo nawet jeśli tempo jego upływu stopniowo ulega zmianie, w związku z globalną zmianą tempa zachodzenia zjawisk,
a tym, także zmianą szybkości wzrostu entropii, powtarzam, w skali
kosmologicznej. Ale tego się nie da wykryć. Nie
chodzi więc o inny upływ czasu, a o relację obserwatora. Nie chodzi też o jakieś złudzenie. To obiektywna prawda,
z tym, że prawda o charakterze podmiotowym i nie chodzi w rzeczywistości o
szybkość upływu czasu, który sobie płynie niezależnie od tego, co zauważamy. Mimo wszystko lokalnie można mówić o czasie
podmiotowym, dotyczącym obserwowanych obiektów,
czasie dłuższym
od globalnego, mierzonego w miejscu pobytu obserwatora.
We wszystkich doświadczeniach (także myślowych) testuje się to, co
widzieć ma obserwator. Chodzi więc o podejście
podmiotowe, o metodologię podmiotową
fizyki, która jednak nie stanowi o pełnym wglądzie w
przyrodniczą rzeczywistość, wbrew powszechnemu (nawet) mniemaniu. Na obowiązujący
dziś paradygmat podmiotowości (związany z empirią) należałoby spogladać
inaczej, bo to jeszcze nie wszystko. Przecież wiemy już, że istnieją rzeczy, do których dziś wgląd jest zamknięty
właśnie z powodu podmiotowości naszego myślenia fizycznego. Przykładem najbardziej wydatnym jest świat w skali
Plancka. Dodajmy do tego, że podmiotowość oznacza
lokalność. Istnienie splątania kwantowego stanowi jakby „okienko” wglądu
całościowego, wglądu we Wszystkość, stanowiącą niezmiennicze tło dla percepcji
lokalnej. Tak aktualnie to widzę.
*) Pewien astronom z Torunia (było to gdzieś osiem lat temu),
czytając te słowa, gdy jeszcze to coś było dopiero częścią notatek na długo przed wydaniem książek, o
których wspominam (2010), stwierdził, że koledzy jego, astrofizycy, ukamienowaliby mnie. Tak nazywać
te dostojne przedmioty ich fascynacji? To bezsprzecznie bluźnierstwo! Nie musiał mi tego
mówić. Zapewniam, że nie zajmuję się zawracaniem Wisły za pomocą kija, a moje „herezje” mają dość gruntowne podstawy. Tak mi się przynajmniej dziś
wydaje. A tu
bomba. W styczniu 2014 dowiedziałem się, że Hawking kwestionuje (z powodów
innych, niż moje) istnienie czarnych dziur o cechach powszechnie dziś
zakceptowanych. Ale ja, to przecież nie Hawking.
**) Patrz artykuł poświęcony dualnej
grawitacji w pierwszej części książki.
***) Urania 3/2004
*
*
*
Niedawno natknąłem się, tuż przed opublikowaniem pierwszej wersji tego artykułu (na początku roku - 2014), na publikację, której ostateczna konkluzja jest jakby zbieżna z wynikami moich dociekań,
opublikowanych, tak dla przypomnienia, już w końcu roku 2010 (w mych książkach)
– na nich bazują publikowane tu artykuły.