Grawitacja
Wszechświata
Treść
1. Dzisiejsze modelowanie świata na
cenzurowanym.
2. O polu
grawitacyjnym Wszechświata inaczej. Potencjał
grawitacyjny Wszechświata.
1. Dzisiejsze modelowanie świata na cenzurowanym.
Kosmologia
powszechnie akceptowana dziś, jest domeną ogólnej teorii względności, będącej
teorią zakrzywionej czasoprzestrzeni (w tym istota grawitacji według tej
teorii), zakrzywionej na ile się da w przypadku bardzo wielkich gęstości
i w skalach rozmiarowych odpowiednio małych (czy rzeczywista kulka może być
punktem?). Dalej nawet ta teoria załamuje się, chyba, że ją skwantujemy...Nie,
kwantowanie nie może sprowadzać rzeczy do punktu z powodu właściwej mu
nieoznaczoności i w związku z tym fluktuacji tym większych, w porównaniu z rozważaną skalą rozmiarów, im głębiej schodzimy w eksploracji małości. A zakrzywienie...
Zakrzywienie przestrzeni stało sie pojęciem o
charakterze ontologicznym pomimo, że chodzi tu w gruncie rzeczy o specyficzną
metodę formalną – geometryzacja (zaczęło się od Minkowskiego). Nie sądzę, aby
ta ontologizacja była słuszna z punktu widzenia przyrodoznastwa. Jakoś nie zwraca się uwagi na tę kwestię jakby nie istniała. Czy słusznie? A ja zwracam na to uwagę w prawie każdym
artykule. Czy słusznie (że zwracam)? Nie
zwracają na to uwagi nawet ci
którzy zawodowo trudnią się filozofowaniem. Ta skłonność do ontologizowania środków służących poznaniu rzeczywistości – utożsamianie
ich z realnym bytem fizycznym, nie jest obca także mechanice
kwantowej. Oto jedna z przyczyn kryzysu i zastoju
dzisiejszej nauki, a w odniesieniu do jej podstaw... lepiej nie rozwijać tematu. Mogłoby się wydawać, że, przynajmniej
konceptualnie, wiemy już wszystko (Czy stąd ten zastój?). Uprzedzając fakty
mogę tajemniczo stwierdzić, że zbliżamy się do katastrofy – przeżyje ją ten, kto będzie kontynuował lekturę.
Sądząc po dzisiejszym traktowaniu grawitacji, nie chodzi o siły przyciągania między ciałami. Nawet trudno
grawitację nazwać oddziaływaniem w tradycyjnym sensie. Oddziaływania elektromagnetyczne i
silne, to coś innego. Mnie ta wyjątkowość grawitacji
zastanawia. Odczuwam w tym jakby dysonans
(filozoficzny). Mamy tu odejście konceptualne od grawitacji jako oddziaływania par excellence. W
gruncie rzeczy oddala to nas od idei unifikacji, która przyświecała
Einsteinowi. [Można próbować wszystkie oddziaływania sprowadzić do uwarunkowań
czasoprzestrzennych, próbować zgeometryzować je; można też inaczej: uczynić je
różnymi manifestacjami deterministycznej grawitacji dualnej. Co lepsze?
Zobaczymy.]
„A po co nam to? Przecież OTW działa znakomicie.” Tak, rzeczywiście, w
odniesieniu do elementów
układu takiego, czy innego i w skali astronomicznej, ale przecież
sam Wszechświat jest Wszystkością, a nie elementem jakiegoś układu. [Nietraktowanie masy
grawitacyjnej jako masy układu jest jedną z przyczyn swoistego dysonansu.] Nic
dziwnego, że wnioski kategoryczne dotyczące własności Wszechświata (wyrażone w
równaniu Friedmanna), prowadzą do problemów. Dwa z nich, to „klasyczne” problemy płaskości i
horyzontu. Już to
oznacza, że teoria Friedmanna-Einsteina posiada cechy sondy roboczej i nie może
pretendować do miana modelu Wszechświata; a jeszcze gdy dodamy stałą
kosmologiczną, to już zupełnie sprawa staje się zagadkowa (z punktu widzenia
psychologii nauki) – jeszcze będzie o tym sporo.
W dodatku
koncepcja zakrzywionej przestrzeni jest problematyczna w odniesieniu do skali struktury
materii, w szczególności w przypadku jej dużej koncentracji i na poziomie cząstek elementarnych – przewiduje
istnienie osobliwości (czarne dziury i Wszechświat przed samym Wielkim Wybuchem). Dodadajmy, że OTW nie zajmuje się strukturą materii, która ma charakter ziarnisty, a sama
przestrzeń, zgodnie z tą teorią, jest ciągła i nie ma żadnych ograniczeń w
głąb. Jest to nad wyraz problematyczne, choćby filozoficznie (nie
lekceważmy). Z tego powodu nie ma miejsca na kwantyzację (ziarnistość) charakteryzującą
świat cząstek elementarnych, charakteryzującą materię w jej strukturze. Ale to już domena
mechaniki kwantowej. Nie jest łatwo połączyć te dwa światy, te dwa systemy,... ale można (dla chcącego...).
Dla przykładu, oto schemat: energia → masa → grawitacja → zakrzywienie
przestrzeni (wychodząc z opisu kwantowego dochodzimy
do jakości stanowiącej element pojęciowy OTW). Niektórzy kwantowcy
posuwają się nawet dalej. Jak ziarnistość, to ziarnistość – w rozpędzie, chcą
kwantować przestrzeń i czas, a także (to oczywiste) mówią o funkcji falowej
Wszechświata, co czyni prawdopodobieństwo jego istnienia mniejszym od jedności.
A może nie istniejemy? Kotek Schrӧdingera – rozumiem, ale cały Wszechświat?
A ponad
tym wszystkim mamy swoistą dychotomię determinizmu z indeterminizmem. Dodajmy
do tego, że w świecie cząstek grawitacja jest tak słaba, że nie jest brana
zupełnie pod uwagę. Czy oznacza to, że lokalne zakrzywienie przestrzeni w tej
skali dąży do zera – przestrzeń płaska? [Jak się to ma do „nieskończonego”
zakrzywienia przestrzeni w osobliwości?] A jeszcze głębiej, w skali struktury
cząstek? Krzywizna ma być ujemna (dodatnia → zerowa → ujemna)? W sprzecznoci z tym, że w OTW
grawitacja, to tylko przyciąganie? [Tu warto przypomnieć sobie o dualności
grawitacji, proponowanej w mych artykułach.]
Coś mi się widzi, że OTW należałoby uzupełnić, jeśli nie skasować, by zastąpić modyfikacją
teorii newtonowskiej – rzecz do sprawdzenia w kontekście grawitacji dualnej. [Tu mi się
dostanie.]
Oczywiście cząstkami i ich oddziaływaniami, zajmuje się, z dużym powodzeniem, mechanika
kwantowa. Jednak także tu są problemy. W
obliczeniach z zastosowaniem kwantowej teorii pola stosuje się procedurę
renormalizacji. Okazuje się, że grawitacja nie poddaje się temu zabiegowi. Już
wcześniej wyraziłem sąd, że dualna grawitacja rzecz tę umożliwi. Problemem jest
też to, że skwantowanie ogranicza eksplorację
w głąb z powodu właściwej mu nieoznaczoności, a w jej ramach fluktuacji tym większych, im schodzimy głębiej w badaniach struktury materii; fluktuacji, głębiej,
nawet większych, niż rozciągłość przestrzenna układów,
bytów danych opisowi. Taki elektron, na przykład, (tymczasowo?) uznano za byt
punktowy, bo cóż z nim robić, jeśli, choćby
nieoznaczoność położenia, pożera go w całości. O strukturze w ogóle nie ma
mowy. W dodatku rzecz przypieczętowuje paradygmat „obserwabli”, na którym zbudowana została mechanika
kwantowa. Powrócić do determinizmu? Jeśli już tak,
to chyba, że gdzieś tam najgłębiej, u podstaw, w świecie dualnej grawitacji,
gdzie mechanika kwantowa ginie nieoznaczonością ogromnych fluktuacji. [Á propos, ta nieoznaczoność, wraz z jej
fluktuacjami, nie stanowi obiektywnej cechy przyrody, lecz granicę wglądu, a więc także granicę zakresu teorii – moim skromnym zdaniem.] Gdzieś tam głęboko, u podstaw
bytu, króluje wyłącznie grawitacja (dualna), nie ma miejsca na mechanikę
kwantową, a bardziej pasuje opis deterministyczny.
Jednakże tam, gdzie mechanika
kwantowa funkcjonuje, odwrót (rezygnacja z niej)
byłby rezygnacją z osiągnięć niewątpliwych i
potwierdzonych doświadczalnie. Tam mechanika kwantowa pozostanie wspaniałym
narzędziem badawczym.
Nic dziwnego, że jak dotąd nie ma
jednoznacznych (tym bardziej zgodnych z doświadczeniem), wiążących wyników
badań dotyczących skali skrajnych małości, a teorie
dzisiejsze, choć zadziwiają pomysłowością, w punktowej nieskończoności, mijają
się ze sobą (i z prawdą).
Tak nawiasem mówiąc, jeśli OTW załamuje się w
określonej skali rozmiarowej, to, czy wnioski bazujące na niej, a dotyczące tej
własnie skali są słuszne? Na myśli mam osobliwość czarnych dziur. Pomińmy
jednak ten drażliwy temat, przynajmniej na razie.
Mimo to istnieje współpraca między tymi dwoma systemami,
bo przecież intuicja podpowiada, że Przyroda jest jedna, a rezygnacja z
tak przecież sprawdzonych, rozwijanych przez całe stulecie teorii, byłaby
krokiem nieroztropnym. Myśli się więc o kwantyzacji
grawitacji. Przykład takiej współpracy stanowią teorie superstrun. Były
one nadzieją ostatniego trzydziestolecia. Była to ambitna próba połączenia ze
sobą dwóch obcych sobie (u ich podstaw) koncepcji, w celu uzyskania unifikacji,
na drodze do jednolitej teorii pola. Marzenie Einsteina. Oczywiście,
to istotne, wszystko na bazie dotychczasowej spuścizny, na bazie dotychczasowego widzenia świata, na bazie
obowiązującej megakoncepcji. W
moim odczuciu nie jest to możliwe, zważywszy na zasadniczą dychotomię ciągłości
i determinizmu jednej wobec nieciągłości i indeterminizmu – drugiej. [Inna sprawa, że
możliwą opcją jest też zdeterminowana nieciągłość.] Mnie nie dziwi to,
że także teorie superstrun (i M- teorie) nie przyniosły wiele, choć wzbogaciły
historię twórczych poszukiwań, historię nauki. W nieskończonych złożonościach,
matematycznych tworów teorii superstrun,
mogłyby (na papierze) powstać nieskończone warianty wirtualnej rzeczywistości. Wysupłanie spośród nich
rzeczywistości realnie istniejącej, tej jedynej istniejącej, stało się
niemożliwe, tym bardziej, że nie wiemy do końca jaka ona jest. Po
prostu koniec drogi. Chwalebną rolą matematyki jest
to, że gdy zaczyna nas zwodzić nieskończonością
wariantów, to znak, że nie tędy droga. To
najlepszy wskaźnik, między innymi słuszności
założeń wstępnych. Fizyki realnego
świata należy poszukiwać gdzieś indziej. Moim
(więcej, niż) skromnym zdaniem, kluczem do jednolitej teorii pola jest
grawitacja dualna, przy tym matematyka, której wymaga jej opis powinna być dużo
prostsza. Dla niektórych (rzemieślników) to wada.
Pragnienie połączenia (na podobieństwo iloczynu zbiorów) OTW z mechaniką kwantową, na zasadzie kompromisu, z góry skazana była na
niepowodzenie. Nie dlatego, że kompromis, nie tylko wtedy, gdy chcemy opisać
Przyrodę, jest rzeczą żałosną. Jedynym wyjściem jest zbudowanie teorii
deterministycznej par excellence obejmującej całość, teorii niezależnej od cech
ludzkiej percepcji. Moje skromne usiłowania stanowią właśnie próbę czegoś
takiego. Nie oznacza to, że neguję OTW i mechanikę kwantową. Wcale nie neguję. Jestem
pełen pokory dla dzieła stworzonego przez tysiące najzdolniejszych wśród ludzi,
przez sto lat. Gdzie mi do nich. To
wszystko (z osobna) działa znakomicie. Sądzę, że jedną z przyczyn problemu jest
to, że procedury formalne (teorie i modele matematyczne) utożsamia się z
ontologicznymi, obiektywnymi (niezależnymi od postrzegawczości człowieka-badacza)
cechami przyrody. I tu pogrzebano pieska. Już nie mówiąc o zakresach adekwatności
teorii. Przecież modele budowane na nich są
tylko przybliżone, a ontologizacja matematycznych tworów, to już rzecz naprawdę
do bani.
Czy „załamanie
się” OTW jest skutkiem jej geometryczności? [Newtonowska teoria grawitacji
operuje siłą centralną, przy czym w punkcie centralnym natężenie pola
praktycznie równe jest zeru, gdyż nie istnieją ciała o punktowych rozmiarach.]
Chodzi raczej o coś innego. Po pierwsze, zakłada się a priori, że grawitacja to
tylko i wyłącznie przyciąganie; po drugie, przyjmuje się w tej teorii
(milcząco, jakby w tajemnicy i wstydliwie – pod dywan) ciągłość (nie
ziarnistość) przestrzeni, a wraz z nią materii. Stąd możliwość (Czyżby?)
istnienia punktowej osobliwości, powstałej z zapaści grawitacyjnej obiektu
wystarczająco masywnego. „Wystarczająco”? Istnienie tego ograniczenia
(wyłącznie przyciąganie), a także ciągłości wraz z osobliwością,
stwarza wątpliwości, nie tylko natury intuicyjnej. [Właśnie
z powodu tej ciągłości i jednokierunkowości oddziaływania, grawitacja w jej
opisie formalnym nie poddaje się zabiegowi renormalizacji (przy obliczeniach w ramach kwantowej teorii pola).] Dotyczy to także początków Wszechświata. Punktowa osobliwość oznacza
bowiem nieskończone zakrzywienie przestrzeni (Czy to fizycznie realne?); poza
tym nie tylko grawitacja tutaj decyduje. Zatem osobliwość czarnej dziury eufemistycznie sprowadza
się do rozmiarów Plancka – tu wtrynia się machanika kwantowa (A fluktuacje?). W dodatku tam gdzieś wyżej, na linii
horyzontu (grawitacyjnego), zachodzi nieprzerwanie kreacja i anihilacja
cząstek wirtualnych, co jest powodem istnienia promieniowania Hawkinga. Zatem czarna
dziura (singularna) jest w gruncie rzeczy wynikiem owocnej współpracy ogólnej
teorii względności z mechaniką kwantową (nie jest li tylko rezultatem dociekań
w ramach OTW). Współpracy w koncepcji, a nie w istocie obiektywnych fizykalnych
cech układów. Współpracy pomimo, że teorie te ontologicznie są sobie obce
(jeśli nie wykluczają się nawzajem). Współpracy głęboko w podwymiarach, tam,
gdzie obie teorie załamują się...
W pracy tej, jak już wspominałem
niejednokrotnie, podjęta została próba koherentnego opisu Wszechświata na bazie
newtonowskiego prawa grawitacji, wraz z uwzględnieniem efektów przewidywanych
przez szczególną teorię względności. Możliwe to jest dzięki stwierdzonej
obserwacyjnie płaskości geometrii Wszechświata, która, sądząc po określonych
argumentach, jest cechą właściwą mu w sposób obiektywny. „Dziwny kolaż
absolutnego czasu z jego względnością” – ktoś by powiedział. Ale to nie prawda.
Chodzi o coś zupełnie innego. Otóż mam na myśli (być może tymczasowy) powrót do
oddziaływań (sił), zastępujących zakrzywioną czasoprzestrzeń. To „siłowe”
podejście, jak już
przekonaliście się dzięki lekturze pierwszych
artykułów w
odniesieniu do skal (prawie) nieskończonej małości, otwiera nowe możliwości. Na
przykład pozwala na wprowadzenie bytu absolutnie elementarnego, a dzięki temu daje szansę opisu struktury cząstek – rzecz ta dotąd była poza zasięgiem możliwości nauki. Daje to szansę na opis tej podpercepcyjnej
rzeczywistości, bardziej spójny ze znanymi nam faktami przyrodniczymi, w
dodatku opis na bazie praw znanych i stosowanych z pełnym powodzeniem od dawna.
Przyroda jest jedna, a jej cechy obiektywne nie zależą od skali rozmiarowej. Uważam, że wbrew
powszechnemu mniemaniu, paradygmat zasadniczej odmienności cech mikroświata wobec cech
świata naszej bezpośredniej percepcji, nie
jest słuszny, pomimo odmienności środków opisu. Czymś
innym jest obiektywna rzeczywistość, a czymś innym jej opis siłą rzeczy bazujący na
empirii, na cechach postrzegawczości badacza i możliwościach technicznych pomiaru. Mieszanie
ontologii z epistemologią dziś jest normalką. Czy tak powinno być?
Wcześniej
zwróciłem już uwagę na to, że wprowadzenie bytu absolutnie
elementarnego (artykuł wprowadzający pojęcie dualnej grawitacji) stworzyło logiczną bazę
dla wyjaśnienia równości masy bezwładnej i grawitacyjnej, równości stanowiącej,
jak dotąd postulat, mający uzasadnienie empiryczne. Ale to nie wszystko. Ma to
głębszy sens, z tym, że pod warunkiem przyjęcia tezy o absolutnej jedności
świata – we wszystkich skalach, w myśl zdania zapisanego powyżej tłustym
drukiem. Istnienie bytu absolutnie elementarnego wskazujące też na ziarnistość
bytu materialnego już w skali faktycznie (a nie percepcyjnie) najmniejszej, w skali Plancka, świadczy o istnieniu skwantowania
(porcja) w tej najmniejszej skali. Twierdzę, że ta absolutna i skonkretyzowana najmniejszość istnieje, a
uzasadniają to cechy tego bytu elementarnego absolutnie. Jakie? Opisałem to w artykułach poświęconych elsymonom.
Właśnie istnienie bytu
absolutnie elementarnego jest źródłem kwantyzacji w sensie
atomistyczności. Tym atomem jest plankon. Właśnie to stanowi bazę dla
stworzenia pomostu między światem naszych zmysłów, a światem niedostępnej
małości, którego bezposrednio dostrzec nie można.
Nieoznaczoność, na której zbudowana
została mechanika kwantowa, wraz z bogactwem jej zastosowań i bogactwem nurtów
badawczych, jest rezultatem tego, że aby poznać, trzeba badać, mierzyć,
eksperymentować. Tu jednak zachodzi konieczność uwzględnienia tego, że na wynik
badania ma wpływ fakt dokonywania pomiaru (czy chcemy, czy nie). Ten
zakłócający wpływ jest tym większy, im głębiej drążymy, im mniejsze byty chcemy
poznać. [Także błąd systematyczny pomiaru – niezmienny, jest coraz bardziej
znaczący w porównaniu
z rozmiarami coraz mniejszych
obiektów.] Właśnie to jest przyczyną narastającej w głąb nieoznaczoności, która
w zakresie struktury cząstek jest zbyt duża, by tę strukturę poznać. I tu
kończy się zakres działania mechaniki kwantowej, która, trzeba przyznać, jest
wspaniałym narzędziem badawczym. Dodajmy do tego, że
medium umożliwiajace nam obserwację świata, to przede wszystkim promieniowanie
(i oddziaływanie) elektromagnetyczne. Głębiej jednak niepodzielnie panuje
grawitacja. Jej naszymi oczami nie zobaczymy.
Znów mamy determinizm – z natury rzeczy, a nie z metody. Czy koncepcja ta jest
nie do przyjęcia? Wszechświat, to nie tylko ogrom miliardów lat świetlnych. To także świat małości, w skali
nie mniej, nawet bardziej rozległej, poczynając od skali naszych zmysłów. W sumie od 10^26m do 10^-35m.
Wróćmy ku skalom bliższym naszej
percepcji. W kontekście dotychczasowych rozważań opis grawitacji Wszechświata,
jakby trochę inny, stanowi naturalną potrzebę. Kto wie, możliwe, że grawitacja
jest nawet kluczem do wszystkiego, jak wspomniałem, niezależnie od skali.
W warunkach „domowych” pomiar natężenia pola grawitacyjnego nie jest
trudny. Wystarczy wahadło. Do bardziej precyzyjnych
pomiarów ziemskiego pola grawitacyjnego geolodzy używają grawimetrów. Jednak o pomiarze
subtelnych zmian pola spowodowanych ruchami planet, nie ma mowy (Księżyc zostawmy na boku, bo nie dotyczy sprawy). W gruncie rzeczy nie ma na to motywacji. Bardziej
interesująca dla astrofizyków byłaby możliwość istnienia zmian pola o charakterze cyklicznym – te łatwiej wykryć, a w dodatku ich wykrycie stanowiloby
kolejne potwierdzenie ogólnej teorii względności – o istnieniu fal
grawitacyjnych. To duża motywacja. Ogólnie,
źródłem fali grawitacyjnej jest ciało poruszające się ruchem przyśpieszonym. Problem w tym, że możliwe
dla zaobserwowania są tylko fale emitowane przez układy bardzo masywne, przy czym
przyśpieszenie powinno być tam bardzo wielkie. Nie wystarczy jednak wykrycie.
Dla potwierdzenia teorii trzeba zmierzyć. Udało się to dopiero
niedawno (rzecz opublikowano w lutum 2016),
dzięki laserowemu interferometrowi LIGO i sprzyjającej okoliczności – sądząc z
interpretacji obserwacji. Chodzi o ciasny odległy układ dwóch czarnych dziur,
które zlały się w jedną (tak interpretuje się wynik
obserwacji). To wielkie wydarzenie, gdyż, jak dotąd wykrycie i pomiar fal grawitacyjnych było tylko marzeniem. W badaniu tym oczywiście nie było możliwe (nikt nie myślał nawet o
tym) wykrycie grawitonów, mających być bozonami* oddziaływania grawitacyjnego.
Można więc przypuszczać, że teraz
poszukiwania nasilą się, gdyż grawitony stanowiłyby pomost między teorią
grawitacji (OTW) a mechaniką kwantową. Ja osobiście jestem sceptykiem. Dawałem
temu wyraz niejednokrotnie, w szczególności, gdy opisywalem plankony i ich
wzajemne oddziaływania. Tam istnienie grawitonów sprowadziłem do absurdu.
Niektóre „automatyczne” sądy widzą w
grawitonach i falach grawitacyjnych analogię do dualizmu
korpuskularno-falowego. „Dlatego grawitony powinny
istnieć”. Czy słusznie? Przecież tu nie chodzi o oddziaływanie cząstek
mikroświata. Zresztą zakłada się, że tam
praktycznie grawitacja nie istnieje. Więc po co? Ale zostawmy w
spokoju grawitony. Pozostańmy przy falach grawitacyjnych, co do których na
razie nie wszystko zaklepane. Mógłby ktoś
stwierdzić: „Fale
grawitacyjne spowodowane są przez określone zdarzenia, jak na przykład kolaps
grawitacyjny gwiazdy, zdarzenia związane z szybkimi zmianami natężenia pola
grawitacyjnego w jakimś ograniczonym obszarze.” Ale dlaczego fale? Czy to naiwne
pytanie? Jeśli fale, to muszą być drgania – czego? Jeśli grawitacja jest wyłącznie
przyciąganiem, to co tu drga? Kłania się grawitacja dualna. Ale ta dziś nie
istnieje. Za to równania OTW dają tę
możliwość. Wystarczy ruch przyּśpieszony.
Zaraz, zaraz, czy rzeczywiście w otoczeniu
kolapsującej gwiazdy zmienia się natężenie pola grawitacyjnego? [Natężenie pola grawitacyjnego w danym punkcie zależy
bezpośrednio od masy źródła.] Jeśli tak, to pod warunkiem zmiany masy grawitacyjnej układu, co nie jest
możliwe, jeśli z natury nie istnieje odpychanie grawitacyjne i nie istnieje defekt masy grawitacyjnej Jeśli masa kolapsującej
gwiazdy nie zmienia się, to gdzieś tam ponad nią nie zmienia się też
natężenie pola grawitacyjnego. Dziura niedziura – na jedno wychodzi.
Okazuje się że dysponujemy dziś narzędziem, dzięki któremu możliwe byłoby sprawdzenie, czy kolapsująca
gwiazda jest źródłem fal grawitacyjnych. No właśnie, a co z układem, który
przysłał nam fale grawitacyjne (odkryte z pomocą interferometru Ligo)? Sądząc
po relacji, po połączeniu się dwóch czarnych dziur, masa nowopowstałej dziury
była mniejsza, niż łączna masa obydwu (o prawie trzy
masy Słońca). To mogłoby oznaczać nie tylko to, że nadmiar energii
wyemitowany zotał falami grawitacyjnymi. Także to, że istnieje defekt masy
grawitacyjnej, że masa grawitacyjna, to masa układu. Mamy tu więc jakby potwierdzenie niesprzeczności mych tez,
wypowiedzianych w artykule poświęconym dualności
grawitacji. Połączenie
dwóch obiektów oznacza implozję nowopowstałego obiektu i bardzo intensywne
drgania objętościowe w jego jądrze. Masa grawitacyjna takiego jądra, cyklicznie
maleje i wzrasta. W tym samym rytmie zmienia się natężenie pola grawitacyjnego.
No i mamy fale grawitacyjne. To wyjaśnienie jest chyba nie
mniej przekonywujące, niż wnioski wynikające z równań ogólnej teorii względności.
Przekonywujące... dla kogo? Chyba zbyt proste.
Mimo wszystko wróćmy do grawitonów. To bozony mające przekazywać siły grawitacyjne. Siły te istnieją nawet w najbardziej stabilnych układach, no i w każdej skali. Nie tylko w skali cząstek subatomowych. „Grawitony
są, ale bez fal grawitacyjnych – jeśli układ
jest stabilny”. Tam, w skali
cząstek, właściwie grawitacja znika, zatem,
czy tam grawitony
nie istnieją lub jest ich bardzo mało? A jeśli mamy ciało
odosobnione? To mamy chmurkę wirtualnych
grawitonów. Po co nam ona do szczęścia? Muszę się przyznać, że istnienie
grawitonów poddawałem w wątpliwość już niejednokrotnie i będę to robił dalej, już nawet zdążyłem sprowadzić
ich istnienie do absurdu. To taki dzisiejszy flogiston. Jednak ostatnie słowo
nie do mnie należy (śmiem przypuszczać, że także nie do dzisiejszych
autorytetów).
Fale grawitacyjne, jak powyżej wspomniałem,
właściwie zdradzać mogą tylko zachodzenie zdarzeń w układach lokalnych nie
stanowiących istotnego składnika grawitacji globalnej o zasięgu kosmologicznym. Przykładem takiego zdarzenia może
być zmiana położeń planet, co wpływa na zmiany środowiska grawitacyjnego w
otoczeniu naszej planety. Tego jednak zmierzyć się nie da, przynajmniej
na razie.
Określone w sposób powyższy fale
grawitacyjne nie mają żadnego związku z
grawitonami. wymyślonymi
dla zadośćuczynienia inercji kwantowego myślenia. Wprowadzono je (zresztą jako
niekonieczny dodatek) do spisu podstawowych
cząstek modelu standardowego. Zrobiono to właściwie ad hoc. Przecież nie
zostały odkryte. I nie zostaną (mym skromnym zdaniem). Być może jakąś rolę fale grawitacyjne (a
właściwie lokalne zmiany natężenia pola grawitacyjnego) odegrać mogą w bardzo
bujnie dziś rozwijającej się astrologii. Mówię poważnie. Chodzi o to, że zmiany
(okresowe) ziemskiego środowiska grawitacyjnego (spowodowane np. przez ruchy
planet), pomimo, że na powierzchni Ziemi są
bardzo słabe energetycznie i niemierzalne, mogą mieć jakiś wpływ na procesy zachodzące w ziemskiej
tektonice, przez zakłócenie równowagi,
prowadzące do trzęsień ziemi. Mogą też mieć wpływ na organizmy żywe.
Jeśli zwierzęta czują zbliżające się trzęsienie ziemi, mimoza więdnie na myśl
(ludzką) o jej spaleniu, a my, ludzie, czujemy się tak, czy owak w określonym
dniu (nie tylko z powodu biometeorologii), dlaczego zmiany pola grawitacyjnego
wskutek ruchów planet nie miałyby wpływać na organizmy żywe, nawet na bazę
fizjologiczną, metaboliczną w organiźmie ludzkiego płodu lub nowo narodzonego
dziecka (i oczywiście matki), mającą wpływ
na dalsze losy zdrowotne człowieka? Czy tylko dlatego, gdyż my, naukowcy, nie potrafimy tego zmierzyć i
zaszufladkować zgodnie z tym, co wydaje się nam, że wiemy?
[Tak swoją drogą można by
wyselekcjonować pewne organizmy, szczególnie wrażliwe (np. wychodować
odpowiednie szczepy bakterii), by służyły do detekcji mikrozmian pola
grawitacyjnego, na przykład dla uprzedzenia o zbliżających się trzęsieniach
ziemi. Zachodziłyby w nich zmiany metabolizmu
powodujące mikrozmiany elektrochemiczne, od razu wykrywalne naszymi
przyrządami. Á propos, tym
chciałem się zająć pracując przed wielu laty w zakładzie biofizyki Akademii
Medycznej. To był krótki epizod. Były też inne,
podobne epizody. Taka sobie fantazja? Znamy większe fantazje, które się
ziściły.]
2. O polu grawitacyjnym
Wszechświata inaczej. Potencjał
grawitacyjny Wszechświata.
Zacznijmy od natężenia pola. Zauważmy, że wszędzie,
niezależnie od położenia obserwatora, jest ono równe zeru, gdyż siła wypadkowa
działająca na każdy obiekt równa jest zeru. Chodzi oczywiście o siłę uśrednioną
w skali kosmologicznej, zgodnie zresztą z zasadą kosmologiczną (jak już
wpominałem niejednokrotnie). Tak na marginesie dodajmy, że zerowanie się
natężenia pola pasuje do powracającej wciąż i uparcie eksponowanej (w różnych
miejscach) tezy, że prędkość względna kosmologiczna właściwa** (dwóch określonych
obiektów) jest stała w czasie. Właściwość zerowania się natężenia pola
grawitacyjnego „we wnętrzu” Wszechświata przypomina zerowanie się pola
elektrycznego wewnątrz naładowanego przewodnika będącego w równowadze
elektrostatycznej. Także Wszechświat jest „naładowany” – posiada masę. Analogia wyraźna.
Różnica polega na tym, że nie ma sensu wyznaczanie natężenia pola
grawitacyjnego poza Wszechświatem, na zewnątrz, bo to „zewnątrz” po prostu nie
istnieje. Mimo wszystko ta analogia z całą pewnością nie jest przypadkowa.
Nawet sugerować może jakiś związek (wtórny) grawitacji z elektromagnetyzmem.
Być może elektromagnetyzm jest wtórnym efektem złożoności jakichś mikroukładów
grawitacyjnych. Czy posuwam się zbyt daleko? Już zdążyłem wcześniej. A spostrzeżenie Teodora Kaluzy sprzed
prawie 90 lat?*** „To coś innego”...
Wracając do
sedna, zauważmy, że w związku z zerową wartością natężenia pola, nie ma mowy o odpychaniu, a także
o przyciąganiu (oczywiście w skali
kosmologicznej). Implikacją tego byłoby też niewzrastanie i niemalenie prędkości względnej. Ewentualne
poszukiwanie pozagrawitacyjnych przyczyn rzekomego
odpychania byłoby (przynajmniej na tym etapie) mnożeniem bytów ponad potrzebę.
To tak, jakby galaktyki oddalały się wzajemnie ruchem bezwładnym. Jeśli jest to ruch bezwładny, to odbywa się po prostej,
zgodnie z fizyką newtonowską (oczywiście z pominięciem ruchów lokalnych).
To od razu determinuje (stwierdzoną
obserwacyjnie) płaskość przestrzeni (prosta jest faktycznie prostą, a nie krzywą, geodezyjną). Rozważanie grawitacji
Wszechświata w kategoriach geometrii nieeuklidesowej nie ma w tym kontekście
żadnego uzasadnienia. Nie popełnimy więc wielkiego ryzyka twierdzeniem, że zerowanie się natężenia
pola grawitacyjnego wprost implikuje płaskość geometrii Wszechświata. [A jeśli potencjał nie jest zerowy? Będzie i o tym.]
Na bazie
równania Friedmanna stwierdzono, że Wszechświat ewoluuje zgodnie z modelem
krytycznym, oznaczającym płaskość przestrzeni. A jednak pomimo akceptacji
płaskości nie odpowiada to oczekiwaniom tej pracy. Chodzi o to, że, jak już
niejednokrotnie nadmieniałem, krytyczność oznacza wieczne („asymptotycznie”)
rozszerzanie, natomiast Wszechświat modelowany tutaj, ma charakter cykliczny.
Poza tym krytyczność jest jedną z trzech możliwych opcji. To też przeszkadza
(powiedzmy, że filozoficznej intuicji). Wraz z tym budowanie wszystkiego na
pomiarze, mającym sprawdzić tę płaskość, stwarza z natury rzeczy niepewność („z uwzględnieniem błędu pomiaru”), stwarza problem poznawczy. Chodzi tu
bowiem o „punktową” granicę między dwiema wykluczajacymi się
opcjami, o balansowanie na nieskończenie cienkiej linie, w dodatku trwającym już może nawet piętnaście miliardów lat. Wcześniej stwierdziłem zresztą, nie tylko, by uciąć spór, że płaskość jest
jedyną możliwą opcją, że płaskość jest wprost immanentna. Podejście zastosowane w tej pracy w odniesieniu do Wszechświata, jest zupełnie inne niż tradycyjne.
Zauważmy, że
każdy obserwator, gdziekolwiek by się znajdował, widzi siebie w centrum
Wszechświata, otoczony ze wszystkich stron miriadami galaktyk. Jakby się
znajdował w środku Kuli Ziemskiej, gdzie natężenie pola grawitacyjnego równe
jest zeru. Wszechświat jest miejscem geometrycznym takich punktów. Mimo
wszystko nie jest kulą pyłu, na którą patrzymy zzewnątrz i badamy (z zewnątrz)
zakrzywienie przestrzeni, jaką sobą tworzy, będąc obiektem wytwarzającym pole
grawitacyjne. Wszechświat jest wszystkim, więc „zewnętrzność” w stosunku do
niego po prostu nie istnieje. Zasada kosmologiczna jest nieubłagana. Nie dziw, że równanie Friedmanna nie
przewiduje jednoznacznej płaskości (daje trzy
opcje), a nasze widzenie świata zależy od wyniku
obserwacji, z natury rzeczy niepewnego. Płaskość jest więc jedynie najbardziej
prawdopodobną (sądząc po obserwacji) hipotezą. Choć to nawet
światoburcze, śmiem zauważyć, że równanie to nie jest adekwatne z cechami
rzeczywistego Wszechświata. Jest jedynie modelem na miarę danych, jakimi
dysponowano już wiele lat temu. Dziś kosmolodzy jednak z uporem trzymają się
tego równania. Psychologia? Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się
ma... Jednak w sukurs im przyszła hipoteza inflacji, która dopasowała
swój przebieg do aktualnych, koniunkturalnych potrzeb, czyniąc Wszechświat płaskim, zgodnie z obserwacją, ale nie zgodnie ze stanem „faktycznym”... W dodatku pojawiła się ciemna energia, której
matematyczną reprezentację, zgodnie z postanowieniem ad hoc, stanowi
reaktywowana po 80 latach stała kosmologiczna, przyśpieszająca (rzekomo)
ekspansję****. Tak,
ale przyśpieszenie podważa płaskość Wszechświata... Cśśśśśśś, bo się wyda!
A co z potencjałem? O potencjale elektrostatycznym
wiemy, że jest stały (jednakowy we wszystkich punktach naładowanego
przewodnika). Symbolicznie zapisujemy to następująco: Δφ = 0 ó j = const. Wynika to z zerowania się natężenia pola w
znanym związku pomiędzy natężeniem pola, a
przestrzenną zmianą (gradientem) potencjału. Dokładnie tę samą
właściwość posiada centralne pole grawitacyjne Powyższe zdanie matematyczne
sformułowane jest identycznie dla obydwu pól. Określamy je jako pola
zachowawcze. Sama zależność wynika ze wzoru:
g = – gradj
Tutaj:
φ – potencjał; g – natężenie pola grawitacyjnego (tłustym drukiem, gdyż
chodzi o wielkość wektorową); „gradφ” – gradient potencjału, czyli zmiana
potencjału w związku ze zmianą położenia punktu, w którym jest określany.
Zerowanie się
natężenia pola prowadzi do stałości potencjału. Można to zapisać następująco:
Potencjał
grawitacyjny Wszechświata jest wszędzie taki sam. A ile wynosi? By to obliczyć
skorzystajmy ze wzorów:
Pierwszy z nich
wynika z definicji potencjału, a drugi ze wzoru na promień grawitacyjny. Tutaj r
jest odległością od centrum źródła pola. W przypadku Wszechświata nie możemy
tej odległości określić, gdyż centrum geometryczne, zgodnie z zasadą
kosmologiczną, nie istnieje. Jednak my (obserwator) znajdujemy się w miejscu
najbardziej zewnętrznym, najpóźniejszym. Jesteśmy teraźniejszością, a wszystko
poza nami jest przeszłością, tym odleglejszą, im bliżej znajduje się horyzontu,
bliżej momentu Wybuchu. Jesteśmy odlegli od tego momentu o R, jak gdybyśmy się
znajdowali na powierzchni kuli, w której środku dokonał się Wielki Początek.
Podkreślam, wyznaczamy potencjał u nas, w centrum Wszechświata. [Choć nieco dziwnie to brzmi, te dwa
ostatnie zdania, nie pomyliłem się. Sugeruje to, wskazuje, określony kierunek,
w jakim należy pójść przy badaniu topologii Wszechświata.] Zgodnie z
zasadą kosmologiczną jednak potencjał powinien być jednakowy wszędzie. Już to skłania do przyjęcia tezy,
że: r = R. Dodatkowo, jeśli geometria Wszechświata jest mimo wszystko płaska
(euklidesowa), wówczas nic nie stoi na przeszkodzie by uznać tę równość za w
pełni uzasadnioną (Czy wyraża też prawdę obiektywną?).
Oto wskazówka dla matematyków, mających przedstawić
topologię Wszechświata: środek kuli w percepcji pojedyńczego obserwatora –
centrum Wszechświata, w nieograniczonym zbiorze obserwatorów tworzy
powierzchnię jakiejś nibysfery o promieniu
grawitacyjno-hubblowskim. Wśród starożytnych znana była sentencja: „Bóg jest
nieskończoną sferą, której środek jest wszędzie, a obwód nigdzie.” (wspomnę jeszcze o tym). Interesujace,
że Bóg jest tu utożsamiany z Wszechświatem. W każdym razie tak można to
widzieć. Starożytni sporo wiedzieli. To chyba twór o szczególnych
cechach topologicznych, dla którego budowy potrzebny jest też wymiar czasowy,
jeśli uzasadniona jest teza o cyklicznej zmienności inwariantu c. Wtedy
też płaskość pomimo tej szczególnej geometrii nie będzie można wykluczyć (jako
stan, a topologia, to sprawa zmienności). Sam czas – powinien istnieć czas
globalny Wszechświata. Jaki to czas? Już wiemy,
to czas mierzony przez nas. Dlaczego? Będzie o
tym mowa dalej, choć sporo już zdążyłem
wypaplać.
Otrzymujemy więc co następuje:
Do
identycznego wzoru dojść można zupełnie inną
drogą i w innych okolicznościach, mianowicie rozważając (quasi-newtonowsko)
grawitację na linii (powierzchni) horyzontu grawitacyjnego określonych obiektów
(nie tylko Wszechświata) – w szczególności, patrz
artykuły poświęcone czarnym dziurom.
Co istotniejsze tutaj, odkrywamy rzecz co najmniej zastanawiającą. Zauważmy, że
we wzorze (*) występuje stała uniwersalna c, której wartość określa
wielkość globalnego potencjału grawitacyjnego. Jest to jednak stała
elektrodynamiczna charakteryzująca przecież promieniowanie elektromagnetyczne. I ona
właśnie stanowi parametr pola grawitacyjnego. Czyżbyśmy wpadli na trop
unifikacji dwóch najbardziej podstawowych oddziaływań? A może po prostu
elektromagnetyzm jest percepowalnością określonych układów grawitacyjnych w
odpowiednio małej (podwymiarowej) skali? Już coś podobnego zostało
wypowiedziane. Inna sprawa, że c jest tutaj prędkością ekspansji, a w tym kontekście rozważanie związku tej prędkości z elektromagnetyzmem, jest nawet zbędne. To by też potwierdzało
wtórność elektromagnetyzmu. Już zajmowalismy sie tym¹.
Snujmy więc
dalej nasze fantazje, nawet jeśli gotować się będą na małym ogniu (Czy to
chroni przed erupcją?). W epoce jeszcze wcześniejszej, poprzedzającej to, co
„odkryliśmy” w błogości ducha, w archaicznej epoce pierwszej chwili (Odpychanie, Urela),
oddziaływania elektromagnetyczne jeszcze nie istniały,
a prędkość ekspansji, jako cały czas niezmiennicza (jako prędkość ekspansji),
mogła mieć dowolnie dużą wartość. Prędkość ekspansji mogła więc być
większa niż światło i nie ma tu żadnego problemu.
„Prędkość światła” jest rzeczą wtórną w stosunku do prędkości ekspansji. Z
pojawieniem się cząstek oddziaływujących elektromagnetycznie wraz z
wyizolowaniem się samego oddziaływania (EM),
grawitacja stała się (w związku z maleniem koncentracji materii) ogólnie siłą
przyciągania (wcześniej było odpychanie). Być może elektromagnetyzm stanowi
nierozłączne dopełnienie grawitacji lub też (w ujęciu
matematycznym) grawitację w innym wymiarze? Już Kaluza zwrócił na to
uwagę. Być może w tym kontekście grawitacja (ta globalna) stanowi eter,
poszukiwany w dziewiętnastym wieku, który powołała do życia intuicja, a który
zniszczony został przez racjonalizm poszukiwań i jawnych działań naukowych.
Wszystko ma swój czas. Pisałem już o tym wcześniej.
To, co dawniej kołatało w podświadomości dyktując racjonalizację reminiscencjom
„marzeń sennych”, mającą „pozbierać do kupy” strzępy genetycznej intuicji, z
postrzępionym powodzeniem, dziś, jutro, znajdzie swe ujście nowymi ideami,
nowymi kierunkami badań. Zwróćmy uwagę na neutrino, które jak wiadomo nie
odziaływuje elektromagnetycznie. Być może właśnie także jego obecność stanowi o
istnieniu odpychania i przeciwnie do tego, co się sądzi aktualnie, nie wnosi do
masy globalnej nic pozytywnego (Już wspominałem o tym. Cierpliwości,
będzie więcej na ten temat). Swoją drogą, jak już wiemy, nie musimy wcale
poszukiwać dodatkowej masy by dowiedzieć się według jakiego modelu rozwija się
Wszechświat. Nie musimy też poszukiwać masy dodatkowej, która by miała
zapewniać zamknięcie się Wszechświata w odpowiednim czasie.
¹) Spójrzmy znów na wzór (*).
Czy sprawą udowodnioną jest absolutna stałość w czasie inwariantu c?
Sugerowaliśmy zresztą już wcześniej, nawet tuż powyżej, możliwą jego zmienność.
Już
wczesniej zwróciłem też uwagę na to, że zmienność
tej wielkości jest jak najbardziej możliwa. Nawet
zdają się potwierdzać to wyniki obserwacji (stała struktury subtelnej).
Co by to miało oznaczać? Załóżmy, że wielkość c monotonicznie zmierza do
zera (matematycznie możliwa jest też wartość ujemna, ale to nie ma znaczenia
dla wartości potencjału w związku z tym, że we wzorze (*)
wielkość c występuje w drugiej potędze). Wynika stąd natychmiast
(niezależnie od bogatej już argumentacji wcześniejszej) możliwość istnienia
cykliczności w rozwoju Wszechświata (w skojarzeniu tak, jak parzysta
funkcja cos). Już dawno przyjęliśmy jako wprost obowiązujący, model
Wszechświata oscylującego. W tym kontekście zakończenie ekspansji zbieżne
byłoby ze znikaniem potencjału grawitacyjnego. Jeśli w dalszym ciągu inwariant c
będzie malał (stanie się ujemny), dla wartości samego potencjału nie będzie to
miało znaczenia (patrz uwaga powyżej), za to od razu nasuwa się wniosek o
cykliczności, przy czym wartość liczbową maksymalną posiadać powinien inwariant
na samym początku (można przyjąć, że) hubblowskiej ekspansji. Czy ujemna
wartość inwariantu w czasie kontrakcji oznacza, że w tym półokresie materię
stanowi antymateria? Uzasadnia to pytanie fakt, że materia (i antymateria) w
całości, oddziaływuje elektromagnetycznie, a c jest przecież stałą
elektrodynamiczną. Neutrina i antyneutrina nie należą do sprawy (i nie
anihilują ze sobą, w każdym razie nie dają fotonów). To wszystko jest
jednak hipotezą, której potwierdzenia dziś nikt nie może oczekiwać. Spekulacja?
A niech tam. Jeszcze wrócimy do tych rozważań. Tak przy okazji zauważmy, że
zgodnie z naszym ustaleniem, globalna energia
potencjalna Wszechświata, w miarę jego ekspansji, wzrasta. Cykliczność rozwoju
Wszechświata wymaga jednak, by szybkość jej wzrostu stopniowo malała, aż do
momentu inwersji, w którym powinna (ta szybkość) zerować się, przy maksymalnej wartości energii potencjalnej. Może
to nastąpić pod warunkiem zerowania się inwariantu (w wyniku stopniowego
malenia). Przy okazji warto przypomnieć sobie postulat o stałości b. Dalej rzeczy sprecyzujemy.
*) Cząstki podlegające
kwantowej statystyce Bosego-Einsteina, stąd nazwa. Cechą zasadniczą tych
cząstek jest spin całkowity. Tym wyraźnie odróżniają się one od tak zwanych
fermionów (statystyka Fermiego-Diraca), posiadających spin połówkowy (wśród
nich najbardziej znane, to elektrony i nukleony). Cząstki przenoszące
oddziaływania są bozonami. Do bozonów należą: przede wszystkim foton, oraz
mezony.
**) Tak nazwałem
wielkość β = v/c
***) W roku 1919 ten
matematyk z Królewca, w liście do Einsteina przedstawił swoje spostrzeżenie, że
jeśli do trzech percepowanych przez nas wymiarów przestrzennych dołożyć
czwarty, równania Einsteina przybierają postać równań Maxwella, opisujących
pole elektromagnetyczne. Spostrzeżenie Kaluzy bardzo zaskoczyło Einsteina.
Zarekomendowana przez niego praca uczonego z Królewca ukazała się dopiero w
roku 1921. W roku 1926 szwedzki matematyk Oskar Klein opublikował wersję
poprawioną pracy Kaluzy. Dziś nazywa się to teorią Kaluzy-Kleina. Już na tej
podstawie przypuszczać można, że większa liczba wymiarów mogłaby otworzyć drogę
do unifikacji z pozostałymi rodzajami sił. Aktualnie uważa się, że rzeczywiście
istnieją dodatkowe wymiary, nawet więcej, niż jeden (mówi się o dodatkowych
sześciu, a właściwie siedmiu), z tym, że są one zwinięte w skalach bardzo
małych, porównywalnych ze skalą Plancka. Wiąże się z tym teoria supestrun.
****) Chodzi o mniejszą,
niż spodziewana, jasność supernowych, znajdujących się w odległych galaktykach.
W jednym z
następnych artykułów podam
inną interpretację zauważonego efektu, wraz z obliczeniem, którego wynik
potwierdza obserwację, a przy tym antycypuje wyniki podobnych obserwacji w
przyszłości (zależność osłabienia od odległości). A co z ciemną energią? Do
koszyka, czy do kosza?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz