piątek, 29 maja 2020

17. Dla upoglądowienia sprawy...

...oszacujmy na jaką wysokość wznieść się może ciało (z powierzchni horyzontu jądra galaktyki, przy założeniu, że jakaś materia tam, nieco poniżej, znajduje się) jeśli jego początkowa prędkość v = 1000 km/s (jak najbardziej do przyjęcia). Przyjmijmy w tym celu, że w warstwie określonej przez tę wysokość pole jest jednorodne. To ułatwi niepomiernie nasze obliczenia, gdyż zastosować możemy szkolny wzór (przypominam, że to tylko testowanie, w dodatku na bazie newtonowskiej, a nie wyrażanie jakiejś prawdy):
Otrzymujemy więc: 
                            
  Dla jądra galaktyki, wspomnianej wyżej (przy założonej masie 10^40 kg), otrzymujemy: h = 164.691 km. Inna sprawa, że warstwa, w której to odbywa się jest, jak widać, względnie cienka. Łatwo wyliczyć stąd czas trwania erupcji. Wynosi on ok. 666 sekund nawet przy upraszczającym założeniu o jednorodności pola. To właściwie wystarczy. Dodajmy do tego, że średnia gęstość materii w takim obiekcie nie jest zbyt duża (na podstawie wzoru (4) poniżej; wyprowadzę go przy omawianiu grawitacji Wszechświata), bo wynosi ok. 0,733 kg/m³, co oznacza, że jej cechy nie odbiegają od cech materii nam znanej z obserwacji gwiazd. Może więc sobie promieniować. Także prędkość początkowa może być dużo większa. Jeśli na przykład równa jest 10.000km/s, wyrzucona materia mogłaby się wznieść na odległość około 16.469.100 km.

   Przejdźmy do obiektów mniejszych, gwiazdowych. Niektóre z nich mają posiadać cechy czarnych dziur. Co się dzieje w ich środku? Na pytanie to nie ma jednoznacznej odpowiedzi, gdyż jak dotąd nie mieliśmy okazji naocznie i namacalnie sprawdzić. Niech za wskazówkę jednak posłuży proste obliczenie. Obliczymy mianowicie gęstości średnie obiektów, których rozmiary ogranicza promień grawitacyjny, posiadających masy Ziemi i Słońca. Następnie porównamy wyniki (czy jednakowe?) z gęstością neutronu, w przybliżeniu równą gęstości materii jądrowej. Obliczenia wykonamy w oparciu o wspomniany powyżej wzór (4).
                        
W odniesieniu do masy Ziemi i Słońca otrzymujemy odpowiednio:   
 Jak widać gęstość materii w takim obiekcie byłaby stosunkowo duża, większa (w przypadku Ziemi nawet znacznie) niż gęstość materii jądrowej (gęstość neutronu wynosi około 4·1017kg/m3). Wynikałaby stąd hipoteza, że nawet Słońce nie będzie mogło stać się obiektem ograniczonym przez promień Schwarzschilda, jeśli przyjąć, że materia jądrowa jest (praktycznie) nieściśliwa, na podobieństwo cieczy. A Ziemia może być zupełnie spokojna. Jeśli jednak masa gwiazdy (Słońce jest jedną z nich) jest kilkakrotnie większa, możliwość taka już istnieje (sądząc po powyższych przesłankach). Tego rodzaju rozumowanie prowadzić może do pojęcia „newtonowskiej” czarnej dziury. Już wcześniej to zasygnalizowałem tytułem postu numer 15.

Kontynuując powyższą myśl, obliczyć można masę obiektu zamkniętego horyzontem grawitacyjnym, którego gęstość średnia równa jest gęstości materii jądrowej. Obiekty o mniejszej masie nie mogą samorzutnie, spokojnie, samym tylko grawitacyjnym kolapsem (być może w ogóle), zamknąć się pod horyzontem (tak można by przypuszczać, czy słusznie?). Okazuje się, że masa ta równa jest ok. 7 mas Słońca (sądząc na podstawie wzoru powyższego). Choć mowa tu o gęstości średniej, obecność osobliwości raczej bym wykluczał. Swoją drogą, taka gęstość średnia nie oznacza, że w centrum może być gęstość znacznie większa, pomimo większej koncentracji materii (gęstość, to masa właściwa). To nie zwykły gaz, szczególnie gdy chodzi o obiekty małe (gwiazdy). Przypomnijmy sobie o odpychaniu grawitacyjnym, o istniniu deficytu masy grawitacyjnej. Obiekt taki jest więc dość jednorodny pod względem koncentracji materii. Przypomina to gwiazdy neutronowe.
   Sądząc na podstawie dzisiejszych poglądów, stwierdzić można, że do zgęszczenia materii gwiazdy i w rezultacie tego do powstania obiektu zamkniętego horyzontem grawitacyjnym, dojść może także w wyniku wybuchu supernowej. Podczas takiego wybuchu część zewnętrzna gwiazdy ulega rozproszeniu, a część wewnętrzna, samo jądro, ulega zgnieceniu. Można przypuszczać, że powstały tak obiekt, pod warunkiem, że ma odpowiednio dużą masę, gęstością swą spełnić może warunek na to, by być zamkniętym przez horyzont grawitacyjny, nie mówiąc o jego ewentualnej zapaści zmierzającej ku osobliwości (jak to dzisiaj przyjęte). Czy rzeczywiście? Że może stać się gwiazdą neutronową, wskazują dane obserwacyjne. Czy czarną dziurą? Można powątpiewać, choćby w świetle powyższych (zawartych w tym eseju i w rozważanich poprzedzających go) konkluzji. Przypomnijmy też sobie, że przy gęstościach (choćby nawet nieznacznie) przekraczających gęstość materii jądrowej, zgodnie zapatrywaniami, których wyrazem jest zawartość eseju o grawitacji dualnej, do głosu dochodzi odpychanie grawitacyjne, uniemożliwiające zapaść singularną (z docelową osobliwością). [Już fakt (doświadczalny), że jądro atomowe jest nieściśliwe, świadczyłby o tym wprost niezbicie.] Zauważmy też, że gęstość taką może posiadać materia nie koniecznie pod czarnodziurowym zamknięciem, choćby ta w jądrze wybuchającej supernowej, nie będąc wcale ani czarną, ani dziurą. Niezależnie od tego, sam wybuch powoduje w następstwie drgania radialne zgęszczonego jądra bez względu na to, czy jest (czy też nie jest) czarne. Mało tego. Jeśli drgania radialne, to do przyjęcia jest sytuacja, w której obiekt na przemian wyłania się spod horyzontu i chowa pod nim. Co wtedy? Można zarejestrować charakterystyczne pulsacje promieniowania, jak latarnia morska. Pulsary? Nieee, przecież mechanizm ich pulsacji został dawno wyjaśniony. Proszę bardzo, mamy przewidywanie dosyć łatwe do sprawdzenia, nawet jeśli to nie pulsary. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich obiektów. Potwierdzenie tego przewidywania będzie potwierdzeniem, wprost bezpośrednim, dualności grawitacji, określonej i opisanej w tej książce. Jeszcze jeden sposób na sprawdzenie.
Te drgania w przypadku obiektów o stosunkowo małych masach (gwiazd) powinny mieć stosunkowo dużą częstotliwość. Z moich oszacowań wynika, że okres drgań nie przekracza kilkudziesięciu godzin (a mogą trwać nawet sekundy). Drgania te mogą dać znać o sobie jako okresowe zmiany pola grawitacyjnego, mogące mieć wpływ na materię otaczającą dany obiekt. Takie otoczenie stanowić może na przykład dysk akrecyjny, jaki tworzy materia ściągana ku gwieździe przez jej bardzo silne pole grawitacyjne. Okresowa (cykliczna) zmienność promieniowania dysków akrecyjnych została już zaobserwowana. Dziś wiąże się to oczywiście z obecnością czarnej dziury. Ma to być nawet dowodem jej obecności.

   W maju 2007 w portalu ESA (European Space Agency) ukazał się artykuł pt. „Nowa technika ważenia czarnych dziur”, którego autorzy (Shaposhnikow i Titarchuk) przedstawili metodę wyznaczania masy przez wykorzystnie do tego celu znanych już dawniej oscylacji promieniowania rentgenowskiego, tak zwanych „kwazi” (Quasi-Periodic Oscilations – QPO). Chodzi o periodyczne zmiany jasności. Częstotliwość tych oscylacji zależna jest, zgodnie z przyjętym modelem, od masy czarnej dziury, przy czym im mniejsza jest jej masa, tym większa częstotliwość. Samo zjawisko tłumaczy się tym, że spiralnie opadająca (na czarną dziurę) materia, gdzieś w pobliżu horyzontu, tworzy zgęszczenia (jak w korku samochodowym), a masa czarnej dziury ma decydujący wpływ na odległość tych zgęszczeń od samego obiektu. Ma więc także wpływ na dynamikę ruchu materii. Intensywne badania w tej kwestii możliwe były dzięki orbitalnemu obserwatorium XMM Newton (ESA 1999). Oczekiwać można dalszych wyników tych badań. Tak nawiasem mówiąc, to „komunikacyjne” tłumaczenie wydaje mi się dość sztuczne i naciągane (z braku laku dobry kit). Model pulsacji bazujący na odpychaniu grawitacyjnym, wspomniany tuż powyżej, jest chyba bardziej spójny. W dodatku, czy rzeczywiście chodzi o czarne (singularne) dziury? Przecież same „kwazi” obserwowane są także, gdy obiektem ściągającym materię i powodującym powstanie dysku akrecyjnego, jest niewątpliwie gwiazda neutronowa. Jej działanie (grawitacyjne) zresztą jest identyczne z działaniem czarnej dziury (powyżej horyzontu). Czy także neutronowa powoduje korki komunikacyjne? Jak je wyjaśnić? Wadliwie działającą sygnalizacją świetlną, czy też nierozróżnianiem barw? Oczywiście. W silnym polu grawitacyjnym nietrudno o daltonizm. A tak poważnie, sądzę, że obserwowany efekt związany jest jednak z odpychaniem grawitacyjnym (zgodnie z antycypacją bazującą na zapatrywaniach przedstawionych w mych pracach). Może nawet jest obserwacyjnym dowodem istnienia odpychania grawitacyjnego... Nie sądzę, aby (dziś, a może nawet w ogóle) możliwe było w pełni uzasadnione wykluczenie takiej właśnie opcji wyjaśnienia kwestii. A sprawa szacowania masy gwiazd neutronowych (a nie czarnych dziur), na podstawie odkrytego efektu („kwazi”) jest oczywiście aktualna. Sprawdzianem poprawności takiego oszacowania powinien być wynik obliczeń bazujących na obserwacji ruchów w obrębie układów, w których skład wchodzi gwiazda neutronowa. I to się oczywiście robi.
   Niezależnie od tego w samym układzie istnieją czynniki osłabiające pole. Takim czynnikiem może być bliska obecność gwiazdy-towarzysza. Nie można też lekceważyć szybkiej (na ogół) rotacji obiektu, a także zjawisk w związku z tym zachodzących. Szczególne znaczenie ma tu bardzo silne pole magnetyczne, które zakrzywiając tor ruchu cząstek obdarzonych ładunkiem, powoduje generację promieniowania o dużej energii. Dzisiaj jednak obowiązuje (i zobowiązuje) powszechnie niepodważalny (prze-)sąd, że promieniowanie to jest dowodem istnienia czarnej dziury. 

czwartek, 28 maja 2020

16. Możliwość erupcji materii przez horyzont grawitacyjny

By uczynić rzecz bardziej strawną, przynajmniej z klasycznego punktu widzenia i dla upoglądowienia sprawy, rozważmy możliwość takiej erupcji pod względem ilościowym. Oczywiście oprzemy się na newtonowskim modelu grawitacji, uwzględniając jednak ograniczenie prędkości do wartości c. Obliczmy natężenie pola grawitacyjnego na linii horyzontu, czyli w odległości promienia Schwartzschilda od centrum źródła pola. Dlaczego natężenie pola, a nie potencjał? Otóż natężenie pola określone jest przez siłę, która tutaj działa hamująco na wznoszącą się materię z erupcji. Najlepiej przyjąć to źródło za punktowe, by rozciągłość przestrzenna materii nie stanowiła dodatkowego czynnika komplikującego sprawę. Nie narusza to istoty rzeczy, tym bardziej, że chodzi o oszacowanie ilościowe, a nie o profesjonalne obliczenia, uwzględniające wszelkie okoliczności i warianty. Oto obliczenie:

Widzimy, że natężenie pola grawitacyjnego na linii horyzontu (liczbowo równe, jak wiadomo, przyśpieszeniu w polu ciężkości), jest odwrotnie proporcjonalne do masy źródła pola. Dla obiektu o masie Słońca (2·1030kg), gs = 1,52·1013m/s2To dosyć dużo. Jeśli jednak masa obiektu jest odpowiednio duża, porównywalna z masą jądra dużej galaktyki, na przykład rzędu 1040kg, otrzymujemy natężenie znacznie mniejsze: gs  3·103m/s2.

Warto przy okazji zauważyć rzecz nader interesującą. Otóż iloczyn: 


jest wielkością stałą, nawet uniwersalną, o wymiarze siły. Jeśli istnieje taka siła, to jest ona ogromna. Wynosi:
≈ 3·1043N.  Już wiemy, że jest to absolutnie maksymalna siła przyciągania grawitacyjnego. Z taką siłą (na przykład) przyciągałyby się wzajemnie dwie identyczne czarne dziury (obiekty zamknięte przez horyzont grawitacyjny), gdyby odległość między ich środkami równa była ich promieniowi grawitacyjnnemu (ich powierzchnie stykałyby sie ze sobą w punkcie odległym od ich środka o połowę promienia grawitacyjnego). Nie jest to możliwe jeśli są to obiekty przestrzennie rozciągłe. (Chyba, że prawdziwy horyzont znajdowałby się w odległości połowy promienia Schwartzschilda. To także siła, z jaką przyciągają się wzajemnie dwa punkty materialne, odległe od siebie właśnie o połowę promienia grawitacyjnego. To odległość szczególna. Mowa o tym w artykule piątym, poświęconym dualności grawitacji. Tam też po raz pierwszy otrzymaliśmy wzór na maksymalną siłę przyciągania, czasami, choć nie słusznie, nazywaną siłą Plancka. Ten sam wzór otrzymaliśmy rozważając oddziaływania między plankonami. To znamienne. Mamy oczywistą więź między tym, co stanowi o strukturze bytu materialnego w skali najmniejszej, a tym, co reprezentuje świat naszej percepcji. Mamy manifestację jedności świata, niezależnej od skali rozmiarowej i niezależnie od stosowanych środków opisu. Mamy potwierdzenie, że coś jest w tym moim fantazjowaniu. 

   Czy zatem dostrzec powinniśmy krótkotrwałe impulsy pojedyńczych protuberancji? Raczej nie. Wszak protuberancje mają charakter losowy, chaotyczny. Nie są też zjawiskiem odosobnionym, jednorazowym, jednowymiarowym. Zachodzą nieustannie na całej powierzchni gwiazdy. Wynikałoby stąd, że czarna dziura, jak bardzo czarną by nie była, świecić powinna charakterystyczną, „czarnodziurową” poświatą (jeśli nie optyczną, to radiową). Przypuszczenie to wysunąłem już powyżej, choć zwróciłem też uwagę na to, że dostrzeżenie obiektu o tak małej luminancji byłoby niezmiernie trudne. [Nie mylić tego z promieniowaniem Hawkinga.] Chyba, że w takim obiekcie nie uświadczysz materii mogącej świecić (promieniować). Czy rzeczywiście? Może tak będzie za sto miliardów lat. Dziś temperatura powierzchniowa nawet najstarszych gwiazd wcale nie jest niska. Horyzont grawitacyjny, jeśli w wyniku zapaści grawitacyjnej pojawia się ponad taką powierzchnią, nie może tej wysokiej temperatury likwidowac. Słuszne to powinno być tak w odniesieniu do gwiazd, jak i w odniesieniu do jąder galaktyk. Chyba, że mamy do czynienia z obiektem zaawansowanym ewolucyjnie do tego stopnia, że jego temperatura powierzchniowa jest już bardzo niska. W dzisiejszych czasach to raczej niemożliwe. Wszechświat jest po prostu zbyt młody. Czy taka świeżo upieczona czarna dziura może stygnąć (stygnięcie polega na wypromieniowywaniu nadmiaru energii wewnętrznej)? Chyba raczej tak. Ale sądząc po powyższych konkluzjach –  dosyć powoli. Wprost może być rezerwuarem ciepła na czasy powszechnego mrozu poprzedzającego inwersję Wszechświata. To ważne z myślą o naszych potomkach. A jak to jest z entropią w tej sytuacji (warto przypomnieć sobie definicję źródłową tej wielkości)? Oczywiście wzrasta.

   Właściwie co się dzieje z materią takich erupcji? Raczej powraca, jak protuberancje słoneczne, choć możliwa jest też opcja, że zawsze coś zostaje. Tworzyć więc może ta pozostała materia, na przykład w warunkach szybkiej rotacji obiektu i silnego pola magnetycznego, dysk akrecyjny. W sytuacji tej gwiazda może być źródłem promieniowania, nawet krótkofalowego³ (Patrz „À propos”). Inna sprawa, że w przypadku co masywniejszych gwiazd (ew. jąder gwiazd wybuchających) mamy właściwie do czynienia raczej z gwiazdą neutronową lub jako taki sam obiekt, z tym że zamknięty przez horyzont grawitacyjny. Jeśli tak, to w jakim stopniu może taka czarna być rezerwuarem ciepła? Może to nawet interesujący temat badawczy, ale wracajmy do meritum.

Zgodnie z tym wszystkim, trudno mówić o czarnych dziurach tak, jak dziś są rozumiane i opisywane (w szczególności tych powstałych z gwiazd), a osobliwość jest fantazją nie mniejszą (jeśli nie większą), niż moje sugestie. Do przekonania o istnieniu odpychania grawitacyjnego doszliśmy w wyniku analizy faktów, bazując na quasi-newtonowskim modelu oddziaływania, a przede wszystkim na określonych przesłankach filozoficznych. W kontynuacji rozważań będzie jeszcze o tym mowa.
   Sądzę, że możliwość istnienia obiektu zamkniętego przez horyzont jednak istnieje, z tym, że utworzył się on w dawnych czasach w centralnej części kwazara, czyli obiektu o bardzo dużej masie. Dziś (tak się przypuszcza i chyba słusznie), obiekty zamknięte przez horyzont grawitacyjny znajdują się w jądrach galaktyk. Gęstość średnia tych obiektów, jak już wielokrotnie wspominałem jest niewielka, a materia w górnych warstwach może być jak najbardziej normalną i nie wiedzieć nawet o tym, że zamyka ją horyzont grawitacyjny – to jedna z możliwości. (Inna sprawa, że jej ruch wokół środka masy powinien być bardzo szybki.) Także o Wszechświecie można powiedzieć, że jest (dość swoistą) czarną dziurą. Stwierdziliśmy to już wcześniej, w innym artykule. Nasz obiekt nie jest jednak wysyconym tworem o specyficznych cechach topologicznych (jak Wszechświat)). Możliwość istnienia „protuberancji" w tym przypadku istnieje. Wszystko jednak pod warunkiem, że materia nie zapadła się do gęstości maksymalnej i nie tworzy małego jądra otoczonego rozległą sferyczną warstwą pustki, ograniczoną przez horyzont grawitacyjny. O opcji tej (dość prawdopodobnej zresztą) wspomniałem już powyżej. Do kwestii tej powrócę w drugiej części tego eseju. 

    Wróćmy do naszego obiektu. To, że wystrzeliwać mogą z niego protuberancje, nie stanowi już problemu. Można przyjąć, że cały czas ponad horyzontem znajduje się jakaś materia. Wynika stąd, że sam horyzont (jeśli już istnieje) znajduje się nieco (właściwie pomijalnie) niżej, gdyż obejmuje masę nieco mniejszą, niż łączna masa jaką posiadał obiekt przed grawitacyjną zapaścią. Jak wyżej wspomniałem, obiekt taki jest źródłem raczej charakterystycznego promieniowania o widmie ciągłym. W niektórych przypadkach promieniowanie to może też stanowić tło dla biegunowo skierowanego promieniowania krótkofalowego, istniejącego prawdopdobnie w skutek szybkiej rotacji obiektu. Jeśli chodzi o natężenie promieniowania (tego głównego), to sądzić można, że zależne jest od masy obiektu. Z dwóch powodów. Po pierwsze, dłuższy czas emisji w pojedyńczym akcie, w przypadku obiektów bardziej masywnych (natężenie pola mniejsze), oznaczać może większe natężenie promieniowania, większą luminancję obiektu (jeśli bez tego ma być czarny). Po drugie, powierzchnia horyzontu, a więc i powierzchnia, sponad której emitowane jest promieniowanie, większa w przypadku obiektu o większej masie, daje większą jasność ogólną. Może właśnie to (nie tylko otaczające gwiazdy) jest zasadniczą przyczyną świecenia jąder galaktyk? (Poniżej zwrócę uwagę na jeszcze jedną możliwość, może nawet bardziej istotną.) Jak to jest w istocie rzeczy, na ile słuszna jest taka, czy inna koncepcja, roztrzygną dalsze badania.

   Na razie, wnioski-przypuszczenia, do jakich już doszliśmy, dają określony kierunek dalszym badaniom, wskazują na określone oczekiwania obserwacyjne, dają też wskazówkę na indykację takich obiektów, gdyż świecenie to posiadałoby określone cechy charakterystyczne, przy czym jego natężenie zależałoby, jak zauważyłem, bezpośrednio od masy (nie uwzględniając oczywiście jego odległości od nas). Można przypuszczać, że od masy zależałby także częstotliwościowy rozkład widma. To istotne, gdyż jasność może być zmniejszona na przykład wskutek pochłaniania światła przez materię, przez którą przechodzi. Kryterium częstotliwościowe w tej sytuacji byłoby decydujące. Dzięki temu, tak przy okazji, można by badać materię międzygwiazdową lub niędzygalaktyczną, pochłaniającą i rozpraszającą promieniowanie biegnące do nas. Z drugiej strony, sama ekstynkcja* międzygwiazdowa i międzygalaktyczna może być przyczyną niepewności w badaniach samego promieniowania. Mimo wszystko, wykrywając większą liczbę takich obiektów, w zestawieniu statystycznym, moglibyśmy wyznaczyć ich masę ze stosunkowo niewielkim marginesem niepewności. Otrzymalibyśmy także dodatkowe narzędzie do pomiaru odległości. Pokusa bardzo duża, jeśli to wszystko ma w ogóle jakiś sens. Wszak, dla przypomnienia, tylko fantazjujemy. W każdym razie, wykrycie czegoś takiego jest jak najbardziej możliwe, szczególnie dla optymisty mojego pokroju. Być może chodzi tylko o określoną interpretację znanych już (lub jeszcze niedostrzeżonych) faktów obserwacyjnych. Wykrycie czegoś takiego potwierdzałoby też, przy okazji, samą koncepcję. O naiwności...  

*) Osłabienie światła przechodzącego przez ośrodek materialny wskutek absorpcji i rozpraszania. Powszechnie znana jest ekstynkcja światła słonecznego, czego efektem jest poczerwienienie zachodzącego (lub wschodzącego) Słońca. Jak wiadomo, wielkość rozpraszania zależy od długości fali. Światło krótkofalowe (fioletowe i niebieskie) rozprasza się silniej. Stąd między innymi niebieska barwa nieba. Od samego Słońca dociera więc światło, którego składnik krótkofalowy jest pomniejszony – barwa czerwona.


À propos:

³) Mimo to przyjmijmy, że nasz zamknięty grawitacyjnie obiekt (gwiazda) jest już zaawansowany ewolucyjnie na tyle, że takiej gorącej materii już nie posiada. Nie ma więc protuberancji, a jego czarności nic nie zakłóca. Powszechnym pragnieniem bowiem jest to, by takie czarne obiekty jednak istniały. Jednakże śmiem sądzić, że szansę na powstanie czarnej dziury z obiektu o masie gwiazdy (choćby największej) są znikome. Przyczyną jest zakładane tylko w tej pracy istnienie defektu masy grawitacyjnej, szczególnie wyraźnego w bardzo zagęszczonej materii, prowadzące w przypadkach skrajnych (na przykład w centrum obiektu) do odpychania. Drugą przyczyną może być (nawet znaczące) osłabienie grawitacji w skutek szybkiej rotacji układu dipoli magnetycznych (nawet pomijając efekt centryfugi). W porywie fantazjowania, wspomnieć można bowiem o zamianie energii pola elektromagnetycznego na energię grawitacyjną. [Możliwość tę daje konstatacja, że wszystkie oddziaływania są manifestacją jedynego – grawitacyjnego. Stwierdziliśmy to w artykułach poświęconych grawitacji dualnej.] Miałby to być efekt osłabienia grawitacji, na przykład w wyniku szybkiej rotacji układów magnetycznych. Takim układem może być przecież szybko rotująca gwiazda neutronowa. Już dziś buduje się urządzenia bazujące na tej koncepcji, chociaż koncepcja ta jak dotąd nie doczekała się zadawalającego opracowania formalnego (lub badania są utajnione). Media znają tylko główny nurt. 

sobota, 23 maja 2020

15. „Czarna dziura newtonowska”.

 Wracając do naszej czarnej... Równocześnie zwraca się uwagę na zakrzywienie przestrzeni powodujące zakrzywienie (i zamknięcie) toru (ewentualnie) emitowanych tam fotonów. Krążą więc one pomimo, że z powodu wydłużenia fali już nie istnieją... Czy jednak ma to miejsce jeśli istnieje defekt masy grawitacyjnej w układach o wielkiej koncentracji materii, jeśli grawitacja ma mimo wszystko charakter dualny? Raczej wątpliwe. A tak wracając do kwestii czasu, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że efekt spowolnienia jego upływu (i z tego ponoć powodu wydłużenie fali promieniowania elektromagnetycznego), choć (ew.) istnieje, nie prowadzi do zasadniczego skoku jakościowego, którym byłoby w granicy (praktycznie nieosiągalnej, jak np. nieosiągalna jest prędkość światła) zatrzymanie upływu czasu. Kuszenie licha. W dodatku twierdzenie to (..„choć (ew.) istnieje”..) byłoby przecież rodzajem kompromisu, którego realna przyroda nie znosi.  
   W podsumowaniu przyjąć można tezę (Herezja?), że nawet w bardzo silnym polu grawitacyjnym nie ma żadnego spowolnienia upływu czasu, że czas płynie w tempie stałym, a wolniejsze tempo jego upływu jest (spodziewanym) efektem energetycznym fenomenologicznym, bezpośrednio związanym z wydłużeniem się fali. Bez spekulacji (jak powyżej). Na temat „wydłużenia się” czasu wypowiedziałem się zresztą już wcześniej patrząc na to bardziej filozoficznie. Czyżby istniał newtonowski czas absolutny? Może nie całkiem newtonowski i nie całkiem absolutny. Byłby to raczej Uniwersalny Czas Kosmiczny, którego tempo upływu wskazują nasze zegary (bez krzty antropocentryzmu). Zatem, sądząc po tym, nie wydłużanie się interwałów czasowych w silnym polu jest przyczyną wydłużania się fali (malenia częstotliwości), pomimo, że tak to może wyglądać (sądząc po rozpowszechnionym mniemaniu). A co jest? Otóż pole grawitacyjne mające bezpośredni wpływ na (lokalną) energię fotonu. Zajmiemy się tym w drugiej części tego eseju. W tej sytuacji zmodyfikowany opis newtonowski może być nawet miarodajny. Właściwie już była o tym mowa. Warto zajrzeć do „Á propos” w zakończeniu tego artykułu. Na razie trochę za wcześnie.
     A co z potencjałem pola? Jego wielkoć ma wpływać na długość fali. Nie natężenie pola, gdyż chodzi o energię właściwą danemu fotonowi. Łatwo wykazać, że horyzont grawitacyjny jest powierzchnią ekwipotencjalną, a wielkość tego potencjału nie zależy od masy obiektu, a nawet jest stałą uniwersalną. Oto, dowód tego (bazujący na opisie quasi-newtonowskim):

                                          φ =  – GM/RS   ,   RS = 2GM/c2   =>   φ = – c2/2 

Z tego zresztą powodu, właśnie potencjał grawitacyjny czyni horyzont granicą stanowiącą o przyjętych za obowiązujące (i zobowiązujące) cechach czarnych dziur (singularnych). Stanowi bowiem powierzchnię wyjątkową. W każdym razie jest w tym coś. Dla przypomnienia, taki jest też potencjał grawitacyjny Wszechświata. Opisałem rzecz w artykule pt. „Grawitacja Wszechświata”.  Przypadek? Chyba nie. Łączy się to w ciekawy sposób z hipotezą wyrażoną w poście 11, a dotyczącą łącznej energii pola grawitacyjnego wokół źródła o symetrii kulistej, hipotezą wychodzącą zresztą z innych przesłanek: 

                                                                    Mc2/2               

Wracając do sedna sprawy, czyli do obiektu zamkniętego przez horyzont grawitacyjny, zapytajmy: Czy zatem mimo wszystko jakieś promieniowanie, generowane w obiekcie zamkniętym horyzontem grawitacyjnym, może dotrzeć do obserwatora odległego, dając świadectwo temu, co dzieje się w środku? W kontekście powyższych uwag pytanie to zyskuje konkretny sens, a odpowiedź twierdzącą czuje się w powietrzu.

   Spróbujmy na pytanie to odpowiedzieć, a właściwie „twierdzącą odpowiedź” uzasadnić. Oczywiście w ramach określonej koncepcji. Chodzi więc o próbę testowania tej koncepcji (a nie próbę przeforsowania nowej „prawdy” i narzucania przekonań). [Wolno, a nawet należy, tę rzecz przemyśleć inaczej niż zwykle już choćby dlatego, gdyż dzisiejsze poglądy dotyczące tej kwesti nie mają żadnego pokrycia w empirii. Istnieje więc pełna swoboda co do interpretacji.] Jeśli dzisiejsze pojmowanie sprawy jest w pełni słuszne, to rozwinięcie „kontrargumentów” tylko je wzmocni. Sądzę, że tak należy sprawę traktować. Nie tylko w tym miejscu. Mowa więc o materii substancjalnej, która ewentualnie mogłaby być wyrzucana na zewnątrz, ponad horyzont*.   
     Mamy mówić o obiekcie zamkniętym. „Być może materia w nim posiada cechy nam nieznane. Być może nawet  nie ma sensu próba precyzowania tych cech.” Nierzadko stykamy się z taką opinią, bo „przecież nie jesteśmy w stanie zbadać zawartości: składu, własności, tego, co znajduje się pod horyzontem.” Rzeczywiście, nie jesteśmy w stanie. Mamy tu klasyczny przykład fizyki podmiotowej: „Nie mogę zobaczyć, więc nie ma”. Sądzę, że takie podejście jest fałszywe. Dlaczego materia o cechach niewątpliwie znanych miałaby się nagle zmienić z chwilą, gdy obiekt zostaje zamknięty horyzontem grawitacyjnym staje się niewidoczny? [„Czy jeśli nie patrzę na Księżyc, to go nie ma?” – mawiał Albert Einstein.] W dodatku jego gęstość średnia jest przecież odwrotnie proporcjonalna do kwadratu masy. Także, wobec przyjętego już (tutaj) za bazę, istnienia odpychania grawitacyjnego, oczekiwanie istnienia materii egzotycznej, innej, niż znana nam, nie ma zbytniego uzasadnienia. [Dziś z dużą dozą „zrozumienia” (ja bym podszedł do tego z wyrozumiałością) przyjmuje się hipotetyczną możliwość istnienia na granicy horyzontu, czegoś o nosnej nazwie Firewall. Zgodnie z tą hipotezą każde ciało przekraczające linię horyzontu zostaje unicestwione. Hipoteza bardzo wygodna, by pogodzić niedopasowania teorii. Jim Biggot także to nazywa fzyką baśniową.] Nie tylko by unikać brzytwy. Aprioryczne założenie, że „nic się nie może wydostać i dlatego nic nie możemy wiedzieć co jest w środku”, nie może oznaczać, że jest tam materia nieokreślona lub jakaś inna, egzotyczna. To byłby nawet błąd logiczny. Inna sprawa, że zgodnie z rozpowszechnionym sądem, grawitacja, to tylko i wyłącznie przyciąganie, a w przypadku czarnej dziury nie ma siły, która mogłaby wyhamować zapadanie się materii. W tej sytuacji jej „egzotyczne” cechy nie mogą być znane. Horyzont byłby granicą poznawalności. To horyzont wglądu dzisiejszej nauki w byt materialny, horyzont dla OTW (w jej aktualnej interpretacji) i dla mechaniki kwantowej pospołu. Katastrofa Horyzontalna. Za to grawitacja dualna ma tu jeszcze sporo do powiedzenia. A tak swoją drogą, gdyby głębiej nie istniało odpychanie, to i my nie istnielibyśmy, nawet nie moglibyśmy zaistnieć. Oczywiście nie o ciemną energię chodzi.
    Powyżej stwierdziłem, że możliwa jest ograniczona (w stosunkowo małym zasięgu) erupcja materii (masywnej) ponad horyzont grawitacyjny. A co z promieniowaniem? Jeśli mimo wszystko istnieje, to dotrze nawet do obserwatora odległego, o wiele lat świetlnych. Skąd ma się wziąć to promieniowanie? Otóż źródłem promieniowania może być sama materia substancjalna ze wspomnianej wyżej erupcji. Możliwość erupcji ponad horyzont grawitacyjny, jak wcześniej stwierdziliśmy, istnieje dzięki bezwładności materii substancjalnej (nie fotonów). Fotony takowej nie posiadają, więc nie mają szans (Tak można by sądzić. A może jednak jest inaczej? Nie rozpraszajmy się!). Uznać więc można za możliwe (wszak to tylko testowanie) istnienie protuberancji materii z powierzchni takiego obiektu. Nie jest to przecież materia zdyscyplinowana jednorodnością absolutną. Także możliwa jest emisja przez tę materię, promieniowania elektromagnetycznego – już sponad horyzontu. Może więc promieniowanie bez problemów wydostać się i dać świadectwo istnieniu takiej „czarnej dziury”. Trzeba tylko wiedzieć, że takie coś jest możliwe. Jakie cechy powinno to promieniowanie posiadać? To sprawa dalszych badań, choć już teraz przypuszczać można, że powinno mieć ono widmo ciągłe i tworzyć na powierzchni obiektu poświatę podobną do księżycowego światła popielatego. To w każdym razie podpowiada wyobraźnia. Oczywiście tak wyglądałby obiekt z bliska. Z odległości setek, tysięcy lat świetlnych, przedstawiałby już praktycznie jasność zerową, a badanie jego widma związane byłoby ze sporymi trudnościami natury technicznej. „Mielibyśmy więc dowód istnienia czarnej dziury...
Czarną dziurę o tak określonych cechach nazwać można czarną dziurą newtonowską.  


*Przyjmuję tu robocze założenie, że tuż pod horyzontem istnieje materialne continuum. Możliwa jest bowiem opcja zapaści (nawet obiektu bardzo masywnego), aż do osiągnięcia przez materię odpowiednio dużej, granicznej gęstości, powyżej której działa już efektywne odpychanie. Rozległa przestrzeń między tym jądrem, a horyzontem byłaby pusta. Rozważania tu prowadzone nie uwzględniają tej opcji, modelują więc raczej procesy zachodzące w obiektach mniejszych, o masach gwiazd.

wtorek, 19 maja 2020

14. Czarna dziura – po newtonowsku, czy po dzisiejszemu?

    Przetestujmy więc rzecz, nie bazując w zasadzie, może w naiwności ducha, na ogólnej teorii względności. Nie ma w tym krzty pretensji do ,,noszenia nowych prawd”, a reakcja spontaniczna znawców (odrzucanych tu koncepcji), nawet symptomatyczna i niezbyt przychylna, stanowić powinna tu nawet dopełnienie sprawy. Nie dziw. Naturalne mechanizmy obronne. Otóż, mówiąc o czarnej dziurze, wcale nie musimy mieć na myśli osobliwości, a obiekt, o którym mowa, jest po prostu na tyle masywny, że w całości zamknięty jest przez horyzont grawitacyjny. Pamiętamy przy tym, że w przypadku wielkiej koncentracji materii (w pewnej klasie gwiazd) grawitacja ulega osłabieniu, co oddala możliwość pojawienia się horyzontu. Ale dajmy na to, że się pojawia. Podejdźmy jednak do sprawy bardziej po newtonowskuKtoś mógłby to nazwać astrofizyką naiwną. Niech więc w jego oczach rozgrzeszy mnie moje nauczycielskie powołanie. Liczę na wyrozumiałość, a także na cierpliwośćDość często zresztą infantylność jest bardzo odkrywcza. Dla przykładu przypomnijmy sobie chłopca, który jako jedyny dostrzegł wspaniałe szaty pewnego króla (co za natrętne skojarzenie).
Często mówi się o istnieniu supermasywnych czarnych dziur w centrum galaktyk. Na przykład, masę supermasywnej czarnej dziury (Sagitarius A) w pobliżu centrum naszej Galaktyki, oszacowano na ok. 4 mln. mas Słońca. Z całą pewnością źródło to zawiera, pod swym horyzontem grawitacyjnym, znacznie więcej materii, niż by to wynikało z jego masy wyliczonej na podstawie obserwacji ruchu pobliskich obiektów. Jest to obiekt mocno ściśnięty. Można sądzić, że defekt jego masy jest stosunkowo duży – znów kłania się grawitacja dualna. Warto uwzględnić ją w badaniach (empirycznych) tego obiektu.
   W newtonowskiej wersji horyzont grawitacyjny, w każdym zresztą przypadku, nie stanowi nieprzebywalnej granicy (w obie strony...), przełomu, czy skorupy. Zatem „wyskoczyć” ponad horyzont może każde ciało, z tym, że w skończonym czasie powróci ono, jak wyrzucony do góry kamień (jeśli w pobliżu nie ma innego silnego źródła pola opóźniającego powrót). Chodzi o to, że prędkość ucieczki odpowiada energii kinetycznej jaką należy nadać ciału, by oddaliło się do nieskończoności. Nasze potrzeby, jeśli chodzi o zasięg erupcji materii, są jednak dużo skromniejsze. W dodatku, jak zaznaczyłem wcześniej, zgodnie z zastosowanym tu podejściem, nie ma mowy o zapaści ku osobliwości. Sądzi się, że przyczyną jest bardzo wydłużony czas (dla obserwatora niedoczekanie). Według mnie przyczyną jest jej brak. Wiąże się to też z ograniczonością wzrostu gęstości, z istnieniem granicznej koncentracji materii, postulowanym w związku z zakładanym istnieniem odpychania grawitacyjnego w odpowiednio krótkim zasięgu. [Tu warto zaznaczyć, że Einstein nie godził się z możliwością singularnego zapadania się materii. Wzbogacacze jego teorii kombinują do woli, nawet sądzą, że się mylił. W swej pracy z roku 1939 pisał: Osobliwość Schwarzschilda nie może się pojawić, ponieważ materii nie można dowolnie zgęścić. A nie można, ponieważ cząstki wchodzące w jej skład musiałyby osiągnąć prędkość światła. (Jerzy Kierul – „Einstein” (Wyd. PIW 2013)) To uzasadnienie sądu w ostatnim zdaniu podpowiadała mu wyłącznie intuicja – nie poparł żadnym obliczeniem. Ja na to patrzę inaczej, ale to nie umniejsza znaczenia intuicji, której nigdy nie odrzucał, wprost uważał za jedną z rzeczy podstawowych w naukowym myśleniu. Dziś okazuje się (dałem już temu wyraz), że warto iść za głosem intuicji.   My już wiemy, że rzeczywiście osobliwość nie jest możliwa, dzięki wprowadzonej w mych pracach, prawie sto lat po ogłoszeniu OTW, grawitacji dualnej. To znamienne, że Einstein nie akceptował istnienia fizycznej osobliwości. Mniejsza o intuicyjne wyjaśnienie jakie przedstawił.]
    Wspomniany wyżej warunek gęstości dotyczy szczególnie obiektów o małych masach (gwiazdy). W przypadku jąder galaktycznych, przypuszczać można, że skoncentrowana w granicznym stopniu materia zajmuje obszar (może nawet dużo) mniejszy, niż kula o promieniu grawitacyjnym odpowiadającym masie obiektu (sprzed jego zapaści). Chodzi o to, że gęstość średnia obiektu zamkniętego przez horyzont grawitacyjny jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu jego masy (stwierdziliśmy to już dawno.). To jedna z możliwych opcji. Omówię ją później. Złośliwie zastanawia to, że jeśli już dany obiekt zapadł się i stał się czarną dziurą, to (zgodnie z często przytaczanym mniemaniem) cała jego materia zbiera się w osobliwości, czyniąc próżnią prawie całą kulę ograniczoną przez horzyzont zdarzeń (tak by mogło wynikać). Wraz z tym, dla obserwatora zzewnątrz, to skupianie się w osobliwości trwa wieczność. Nawet częstotliwość najbardziej energetycznego fotonu (gamma) dąży więc do zera (ponoć w związku ze spowolnieniem czasu). A co z obserwatorem w środku, patrzącym na zewnątrz? Czy według niego czas na zewnątrz płynie szybciej, a w osobliwości wieczność jest punktem na skali czasu? A może nie ma sensu o tym mówić, gdyż przekroczyć horyzontu nie można. Uniemożliwia to hipoteza Firewall, czyli ściany energetycznej, poza którą nie istnieje czasoprzestrzeń. Każdy byt materialny przekraczając tę ścianę rozpada się zupełnie „na podstawowe składniki”, jak to stwierdził twórca hipotezy, Joseph Polchinski z Uniwerytetu Kalifornińskiego. Tak ode mnie: Czym są te składniki? Jeśli już, to on nie wie, a ja wiem. Cuda niewidaFizyka baśniowa. Opis czarnych dziur, szczególnie tam, gdzie ma działać mechanika kwantowa (w układach materii supergęstej), napotyka na trudności wprost nie do przebycia. Stąd hipoteza Firewall. Poważny problem na przykład sprawia kwestia entropii w związku z upływem czasu i informacją. O tym wszystkim nie mam zamiaru pisać. Pisali przede mną, więc co wniosę swym paplaniem? Zapewniam, że mam jeszcze o czym pisać (od siebie).
    Więc jak to jest w rzeczywistości? Mamy tu rażacy brak symetrii między relacjami obserwatorów – zzewnątrz i ze środka (nawet jeszcze zanim zbudowano ten fierwall). Co istotne, Tej asymetrii nie można pogodzić z istniejącym przecież samouzgodnieniem  Wszechświata jako całości. Zamiast kombinować jak koń pod górę... A może jednak lepiej obejrzeć się do tyłu i poszukać tego, co w tym szaleńczym wyścigu (po laury) wypadło z kieszeni? Newtonowska grawitacja (zmodyfikowana) ma jeszcze sporo do zaproponowania.  

środa, 13 maja 2020

13. LIGO... Czy wszystko jasne?

   Chodzi o doniesienie z dnia 11.02.16 o wykryciu fali grawitacyjnej, o wyniku pomiaru, z pomocą urządzenia LIGO, wyniku zgodnym z przewidywaniami OTW. Wyniki uzyskane w urządzeniu rozpracowano za pomocą symulacji komputerowych. Opracowywanie wyników trwało dosyć długo, gdyż sama rejestracja miała miejsce 14 września 2015. Wynikałoby z nich,  że zarejestrowana fala pochodziła z dwóch czarnych dziur, z których masa jednej wynosiła 29, a masa drugiej 36 mas Słońca. Obiekty te krążyły wokół siebie z początku w odległości 210 kilometrów i w końcu połączyły się ze sobą. W wyniku tego powstała czarna dziura o masie 62 razy większej niż masa Słońca, czyli mniejsza od sumy mas obydwu o trzy masy Słońca. Energia równoważna tej brakującej masie, zdaniem uczonych, wyemitowana została w formie fali grawitacyjnej. [Jeżeli już to się stało (z tymi czarnymi), to mniejsza masa po ich połączeniu, wyraźnie wskazuje na istnienie deficytu masy, siłą rzeczy – układu, o dziwo, zgodnie z moją definicją masy grawitacyjnej. Ale mniejsza o to, gdyż w tym fragmencie tylko relacjonuję rzecz.] 
     Możliwość istnienia fal grawitacyjnych uzyskano z równań  ogólnej teorii względności. Chodzi o przemieszczające się z prędkością światła zmarszczki czasoprzestrzeni, których źródłem są ciała poruszające się z przyspieszeniem. Obserwowalne fale grawitacyjne powinny powstać, jeżeli ciało, które jest ich źródłem ma ogromną masę i przyspieszenie. Dotychczas, to znaczy, przed doświadczeniem LIGO, o istnieniu fal grawitacyjnych świadczyła pośrednio obserwacja poczyniona przez dwóch uczonych amerykańskich:  Russella A. Hulse i Josepha H. Taylora. Odkryli oni po raz pierwszy podwójnego pulsara. Stwierdzili, że odległość między pulsarami stopniowo maleje, że okrążają wspólny środek masy po coraz ciaśniejszej orbicie. Za jedyną przyczynę malenia energii układu uznano emisję fal grawitacyjnych. [Wcale nie jestem pewny, że to jedyna przyczyna. Może na przykład otaczać układ wspólna atmosfera, hamująca ruch, co powoduje wzajemne zbliżanie się pulsarów.]
    W roku 1993 uczeni ci otrzymali za to nagrodę Nobla. Obserwacja odkrytego przez nich układu podwójnego  pozwoli między innymi na testowanie (ilościowe) ogólnej teorii względności, w szczególności ewentualne potwierdzenie istnienia fal grawitacyjnych, choć w tym przypadku bezpośrednia detekcja (i pomiar) tych fal nie jest możliwa. Warto zauważyć, że wnikliwa obserwacja tego układu (i jemu podobnych), stanowi też okazję dla potwierdzenia (lub obalenia) istnienia grawitacji dualnej.
    Czy absolutnie chodzi o fale grawitacyjne? A może po prostu masa grawitacyjna układu, w miarę zbliżania się do siebie jego elementów, po prostu malała, w związku z istnieniem defektu masy, którego zaistnienie wcale nie musi oznaczać emisji fal grawitacyjnych. Analogia z układami uddziałującymi elektromagnetycznie (atom, jądro – fotony) nie w pełni trafia. Grawitacja jest oddziaływaniem podstawowym, a nie wtórnym. Defekt masy układu istnieje niezależnie od tego, czy układ ten jest stabilny, czy nie. Zapraszam do ponownej lektury także postów poświęconych grawitacji dualnej.

   Wróćmy do doświadczenia LIGO. Oto artykuł (jeden z wielu) informujacy o tym sensacyjnym odkryciu:


Wraz z podziwem dla pomysłowości uczonych i inżynierów, nasuwają się liczne pytania, już choćby to: Skąd się wzięły te dwie czarne dziury? Są bardzo odległe, gdyż, sądząc po doniesieniu, fale grawitacyjne wyemitowane zostały 1,3 miliarda lat temu. Dziś znajdują się w odległości ok. 6 mld lat świetlnych od nas (na podstawie obliczenia na bazie twierdzenia TET). Dostrzeżenie tych obiektów oczywiście nie jest możliwe (i długo nie będzie). Nie są one źródłem jaskrawego światła. Z tej odległości widoczne mogą być wyłącznie całe galaktyki i supernowe wybuchające w nich, a w dodatku czarne dziury są po prostu czarne. Chodzi więc wyłącznie o symulację komputerową na podstawie uzyskanych danych. Zadziwiajace, że doszli do tak zadziwiajacych wniosków. Należą im się gratulacje. Czy jednak każda symulacja komputerowa mówi prawdę? Przecież to, co komputer wykombinuje zależy od treści programu, a ten bazuje na tym, co dziś uznane za wiadome, bazuje na aktualnie obowiązujących przekonaniach. Do tych przekonań należy istnienie singularnych czarnych dziur, co do którego istnieją poważne wątpliwości, nie tylko w mojej pracy. Ale dajmy na to.
   Zdaniem interpretatorów wyników doświadczenia, energia emitowanych fal grawitacyjnych była równoważna trzykrotnej masie Słońca. Moja interpretacja jest inna. Masa układu zmalała, jeśli w ogóle chodzi o dwie czarne dziury, które się ze sobą zlały, zmalała, gdyż razem zajęły mniej miejsca – utworzyły układ bardziej zbity. A sam wykres? Tu sprawa nie jest do końca jasna. Po prostu, nie znam szczegółów dotyczących samej symulacji komputerowej (bardzo medialną animację znają wszyscy), która na podstawie wykresiku wymalowała dwie łączące się ze sobą czarne dziury. Z całą pewnością za mało wiem, by stawiać kropkę nad i, ale rzecz zastanawia – z całym szcunkiem dla zaangażowanych w eksperyment. Przyznać trzeba, że wynik medialnie nośny.  Sądząc po wykresie, stwiedzić można, że nie był to jednorazowy akt zapaści, że miały miejsce drgania. Czy chodzi więc o to, że okrążając wspólny środek masy zbliżały się do siebie, przy czym częstotliwość i  amplituda drgań rosła (wzrost amplitudy fali)? Poniżej ustosunkuję się do tego pytania.
   Znamienne jest to, że bardzo podobny i zsynchronizowany rozkład otrzymano w urządzeniu bliźniaczym, odległym o tysiące kilometrów. Chodzi więc o zjawisko, które zaszło poza Ziemią, w dodatku dość daleko. Czy jednak chodzi koniecznie o dwie czarne dziury, w dodatku odległe dziś o 6 miliardów lat świetlnych? Tu mam spore wątpliwości. Już kształt krzywej zastanawia. Dlaczego drgania? Czy koniecznie chodzi o czarne dziury okrążające współny środek masy? Czy to jedyna możliwa interpretacja? Czy dlatego, że pasuje do oczekiwań wynikających z pobożnych życzeń? Zjawisko dające taki sam wynik opisać można też inaczej. Owszem: fale grawitacyjne (jako impulsy cyklicznych zmian natężenia pola grawitacyjnego, a nie jako „zmarszczki” czasoprzestrzeni), ale na przykład w związku z kolapsem grawitacyjnym zapadajacego się obiektu, znajdujacego się dużo bliżej, w naszej Galaktyce. Bliżej, bo należałoby uwzględnić oscylujący deficyt masy grawitacyjnej (drgania objętościowe, a więc i drgania natężenia pola grawitacyjnego). W skali czasowej wyniki byłyby zbliżone. Dotyczyłoby to obiektu zapadajacego się, w ostatniej fazie zapaści, w wyniku czego powstałby obiekt bardzo ściśniety, drgający już ze stosunkowo małą amplitudą. Czy zamknięty horyzontem grawitacyjnym? Może tak, a może nie. Jednak ta interpretacja, by zyskać cechy równoważne interpretacji bezpośredniej samego pomiaru, powinna być uzupełniona o odpowiednie obliczenia. Dla mnie, samotnika, to zbyt wielkie wyzwanie, tym bardziej, że musiałbym skorzystać z pomocy jakiegoś superkomputera. Na razie brak ich do pełnego przekonania, że chodzi właśnie o drgania objętościowe. Istotne jest to, że w obydwu przypadkach fenomenologiczny efekt potwierdza właściwie koncepcję grawitacji dualnej.
     Jeśli rzeczywiście odległość od nas tego układu dwóch czarnych jest tak wielka, to energia wyzwolona w tym zjawisku była monstrualna, w wymiarze niejednej galaktyki, porównywalna z wybuchem kwazara. Wybaczcie, ale to się już w pale nie mieści, to przesada. W dodatku, autorka wskazanego artykułu napisała: brakujące 3 (masy Słońca) zostały przekształcone w fale grawitacyjne w ułamku sekundy, z energią pięćdziesięciokrotnie przekraczającą energię całego Wszechświata. Z pewnością chodziło jej nie tyle o energię, co o moc promieniowania. Energia, moc – wsio ryba. Czy wszystko ze szkoły trzeba pamiętać?

  Naturalną koleją rzeczy było oczekiwanie na powtórzenie się zauważonych w doświadczeniu efektów. Rzeczywiście, po stosunkowo krótkim czasie wykryto inne obiekty, między innymi gwiazdy neutronowe. Dzięki temu (efekt uboczny) wreszcie zrozumiano, że superciężkie pierwiastki mogą (mogły) powstać z rozpadu gwiazd neutronowych. Tę rzecz przewidziałem już dawno i opisałem w swej książce (2010), a w ostatniej książce (2018) opisałem w eseju poświęconym genezie galaktyk.    
     Sądząc po tym wszystkim i niezależnie od takich, czy innych motywacji, pozwolę sobie na wyrażenie przypuszczenia, że to właściwie potwierdzenie moich założeń o istnieniu grawitacji dualnej. „Optymista”.
     Można też na to spojrzeć inaczej, mianowicie, czy naprawdę trzeba czekać na dwie czarne dziury, w dodatku wymodelowane w symulacji, czy koniecznie trzeba budować przemyślne (i dosyć drogie) urządzenia mające wykryć fale grawitacyjne z całym pakietem niepewności nawet po ich wykryciu? Przecież cały czas żyjemy w zmiennym środowisku grawitacyjnym (Księżyc, ruchy planet). O istnieniu zmian pola grawitacyjnego świadczyć mogą np. ruchy tektoniczne w skorupie ziemskiej. Choć są to zmiany bardzo słabe, dają o sobie znać w zjawiskach na skalę całej Ziemi. Natężenie pola tła grawitacyjnego wciąż się zmienia. Jednak badanie tych wszystkich zjawisk nie daje możliwości potwierdzenia (lub obalenia) jednego z przewidywań ogólnej teorii względności (możliwości istnienia fal grawitacyjnych). Dodatkowo, uczonym chodzi nie tyle o natężenie pola, wielkość określoną przez wielkość siły, co o zmiany w zakrzywieniu czasoprzestrzeni, o tak zwane zmarszczki. Pomiar powinien być też precyzyjny, w odniesieniu do układu wyróżniajacego się na tle pozostałych, mocą zachodzacych zjawisk, układu stosunkowo prostego (dwa ciała). A może chodzi o zjawisko tektoniczne, które miało miejsce w przybliżeniu w jednakowej odległości od obydwu bliźniaczych urządzeń? „To już zakrawa na trywialną złośliwość”.  
     A teraz, jeśli gwiazda zapada się, to, czy od razu mamy fale grawitacyjne? O czym świadczy ich istnienie? O zmianach natężenia pola grawitacyjnego w określonym punkcie. [Co, nie chodzi o zmarszczkę czasoprzestrzenną? W tym momencie nie.] Natężenie pola w danym punkcie zależy od masy źródła pola. Dzisiaj nie rozpatruje się zmian masy obiektu pulsującego, gdyż nie rozważa się istnienia deficytu masy pomimo, że z jego istnienia wszyscy zdają sobie sprawę. Problem polega jednak na tym, że od razu oczekuje się ekwiwalentu traconej energii potencjalnej (podczas zapaści pomimo, że OTW jej nie rozważa) – w postaci jakiegoś promieniowania (jak w przypadku emisji promieniowania elektromagnetycznego przez naładowaną cząstkę w ruchu przyśpieszonym). Przez najzwyklejszą analogię. Ale, czy ta analogia musi obowiązywać także w odniesieniu do grawitacji, czy automatycznie jest adekwatna z rzeczywistością? Zatem mamy fale grawitacyjne (dobrze, że nie grawitony – a może jednak?). Możliwości tej nie wyklucza ogólna teoria względności, ale czy to ontologiczna konieczność? W odniesieniu do grawitacji, która jest przecież oddziaływaniem podstawowym, oczekiwania takie nie muszą być zasadne. Tu warto przypomnieć sobie treść artykułu szóstego pierwszej części. [Grawitacja dualna przewiduje istnienie oscylacji objętościowych, wraz z tym cyklicznych zmian masy grawitacyjnej, a także cyklicznych zmian natężenia pola grawitacyjnego w otoczeniu obiektu. Zauważmy, że jeśli układ oscyluje ze stałą amplitudą, to nie może on tracić energii, nie może promieniować. Warto pokusić się o zbadanie także tej opcji.]
     Czy chodzi więc o falę grawitacyjną – zmarszczkę czasoprzestrzeni, czy też o oscylację zmian natężenia pola grawitacyjnego, wskutek zapaści masywnego obiektu? W drugim przypadku miałyby miejsce oscylacje – może właśnie te zauważone, te zarejestrowane w układzie LIGO i... uwarunkowane przez dualną grawitację. Chodziłoby tu o oscylacje zmienne w czasie. Dualna grawitacja nie przewiduje wysyłki fali grawitacyjnej, unoszącej energię równoważną zmianie energii wiązania grawitacyjnego, oczywiście jeśli układ jest zamknięty. Przykład stanowić mogą planety okrążające Słońce. Orbity ich są stacjonarne. Energia grawitacyjna Układu nie maleje pomimo ruchu przyśpieszonego planet. Jeśli zbliżają się do siebie dwa obiekty „obce”, istnieje możliwość ta, że utworzy się układ stabilny ciał okrążających wspólny środek masy. [To, zgodnie z przekazem sumeryjskim stało się z planetą Tiamat po jej zderzeniu – zmieniła orbitę i stała się (dużo bliżej Słońca) stacjonarną planetą Ziemią.] Układ stacjonarny, na przykład układ planetarny, nie promieniuje, nie jest źródłem fali grawitacyjnej. Ale możliwy jest też inny scenariusz, w szczególności gdy mamy do czynienia z obiektami bardzo masywnymi, tworzącymi układ bardzo ciasny. Wówczas ich fuzji nie można uniknąć, w związku z tym, że ich rozmiary zbliżone są do dzielącej je odległości (poniżej granicy Roche’a)Przypuszczalnie wcześniej zbliżały się do siebie wskutek oporu gazowego ośrodka, w którym były razem zatopione (jeśli już).
Tak prostymi słowami, oczywiście istnieje też możliwość zderzenia ciał obcych sobie (początkowo nawet odległych od siebie), jeśli początkowa prędkość względna (na kursie prawie kolizyjnym) jest mała. Wtedy zdarzyć się może to, o czym opowiada się w związku z doświadczeniem LIGO. Planeta Tiamat z sumeryjskiego przekazu, została w swym ruchu najpierw zastopowana zderzeniem, a opadając ku Słońcu przyśpieszała. W pewnym momencie jej prędkość zaczęła odpowiadać prędkości orbitalnej i tak zostało. Odległość jej od Słońca była wystarczająco duża, by nie stało się to, co z tymi czarnymi.
    Natężenie pola grawitacyjnego, dla obserwatora zzewnątrz zmienia się oscylacyjnie. Jednak unoszona energia wcale nie musi być równa niedoborowi masy układu. Chyba jest dużo mniejsza. Zatem obiekty wykryte w doświadczeniu LIGO, wcale nie muszą być aż tak wielkie i tak bardzo odległe. Czy wszystkie (dziś odkryto już kilka takich obiektów) znajdują się w naszej Galaktyce? Bardzo możliwe. Czy muszą być czarnymi dziurami? Okazuje się, że mogą być także gwiazdami neutronowymi (sądząc wyłącznie po interpretacji doświadczeń). Nawet odkryto źródło optyczne, kierunkowo zbieżne ze źródłem domniemanych fal grawitacyjnych. Dwie gwiazdy neutronowe łącząc się wybuchają jako tzw. kilonowa. W wyniku tego otrzymujemy wszystkie pierwiastki ciężkie. To najnowsza wiadomość (piszę to na początku grudnia 2017). W artykule: Jak powstały galaktyki, wysunąłem myśl, że pierwistki, te najcięższe, w szczególności transuranowce, powstały właśnie w wyniku zderzeń gwiazd neutronowych. Pisałem też o tym już w książce „Pofantazjujmy o Wszechświecie” (t. II), wydanej w roku 2010. Zatem moje przewidywanie okazało się trafne. Wielokrotnie też wyrażałem swe (uzasadnione) wątpliwości co do obowiązującej i stanowczej tezy, że źródłem pierwiastków ciężkich są supernowe.
     Fale grawitacyjne musiały być wymyślone, by spełniona była zasada zachowania energii. Ale ona jest spełniona bez tego (patrz seria traktująca o grawitacji dualnej). Nauczyciel powiedziałby: Aby oddalić od siebie ciała, trzeba zainwestować energię, a gdy się one zbliżają, energia powinna być zwrócona. Jak? Oczywiście w postaci fali grawitacyjnej.” [Oczywiście (...) zapomniano o deficycie masy grawitacyjnej, na temat którego dziś się milczy. Ale po doświadczeniu LIGO od razu rzecz przywołano. Cóż, nie tylko na policji winien plącze się w zeznaniach.Jak widać, nie trzeba do tego OTW (nawet nie można). Fala grawitacyjna została przyklejona do pierwotnych równań tej teorii w związku ze skojarzeniem (analogią) z cząstką naładowaną poruszającą się ruchem przyśpieszonym, emitujacą falę elektromagnetyczną. [Ale możliwe to jest dlatego, gdyż istnieje związek, dziś na razie nie sprecyzowany, między grawitacją, a elektromagnetyzmem. O istnieniu tego związku świadczy teoria Kaluzy-Klejna. Dziś, to na razie tylko ciekawostka. Grawitacja jednak jest oddziaływaniem pierwotnym, bazowym, więc analogia do fal grawitacyjnych może nie być trafiona – co miałoby być emitowane? Jakieś zmarszczki? A może grawitony stanowiące dodatek (na siłę) do modelu standardowego, który będąc teorią kwantową nie odnosi się zupełnie do grawitacji?] Koncepcja fal grawitacyjnych nie przekonywała samego Einsteina. Ale nie miał wtedy argumentów przeciw. Trzeba było czekać sto lat. Dziś mówi się z przekąsem, że to, ten brak przekonania do fal, było jego błędem. Czy rzeczywiście? A deficyt masy? Warto powrócić do eseju poświęconego dualnej grawitacji – co już powyżej niejednokrotnie rekomendowałem (z przekąsem dla przekąsu).
  Czy wynik doświadczenia LIGO stanowi potwierdzenie ogólnej teorii względności? Widzimy w jakim stopniu. Sam program symulacji bazuje przecież na oczekiwaniach wynikających z teorii. 
     Jak widać, na razie sprawa jest otwarta, chyba jednak nie zaklepana. Otwarta dlatego, gdyż jak na razie, jest za wcześnie, by ją zamknąć.