piątek, 28 grudnia 2018

4a. Układ plankonów – skojarzenia. Dlaczego fotony reagują na zewnętrzne pole grawitacyjne?


    Wróćmy do naszych dwóch plankonów i do wyniku, jaki otrzymaliśmy. „To nie takie jednoznaczne”  - zauważa być może któryś z czytelników. – „To zależy z której strony patrzymy”. Układ widniejący na rysunku jest bowiem asymetryczny, tym, że posiada wyróżnione osie symetrii (nie tak, jak kula). „Grawitacja nie znika więc dla patrzącego z bliska i znajdującego się poza centrum odcinka, jaki tworzą środki plankonów.” Pamiętajmy jednak, że rysunek nasz jest jedynie upoglądowieniem sprawy. Nie uwzględnia (jak na razie nie zgłębionych) szczególnych cech topologicznych plankonu. Mimo wszystko można by widzieć ten układ jako rodzaj dipola, którego pole znika bardzo szybko wraz z odległością. Oddziaływać ze sobą mogą więc układy (wyzerowane) znajdujące się bardzo blisko siebie. Zasięg tego pola jest oczywiście tym krótszy, im więcej plankonów wchodzi w jego skład. Czy to nie kojarzy się z oddziaływaniem jądrowym? Można też do tej sprawy podejść inaczej. Otóż specyficzna topologia plankonu sprawia, że układ rzeczywiście nie jest widoczny grawitacyjnie (pomimo istnienia asymetrii), a dipolowość nie odgrywa tu roli (Jaka jest ta specyficzna topologia?). Czy to przekonuje?          
   Można też podejść jeszcze inaczej. Narysowany powyżej układ jest statyczny. W rzeczywistości, można tak przypuszczać, mamy jednak do czynienia z drganiami, z określoną dynamiką wewnętrzną układu. Istnienie możliwości odpychania jest z tym spójne. Może mieć to wpływ na to, jak go „widzimy” (na przykład jako coś absolutnie symetrycznego), a także na jego zachowanie się w polu zewnętrznym, które indukować może (dodatkową) asymetrię. Układ wówczas jednak jest źródłem pola (nie jest zerem grawitacyjnym). Przypomina to diamagnetyzm, a także kojarzy się z fotonami – nie posiadającymi przecież masy spoczynkowej, a jednak reagującymi na zewnętrzne dla nich pole grawitacyjne, a nie inne (w tym kontekście nie jako wynik fizycznego zakrzywienia przestrzeni). Interesujące w tymże kotekście, że fotony nie reagują na pole elektromagnetyczne. To dość wymowne. Nie reagują, bo same przekazują? Można już było na to zwrócić szczególną uwagę dawno temu. Teraz jednak jest ku temu bardzo stosowna okazja. Która z przedstawionych tu koncepcji jest słuszna? To sprawa dalszych badań, choć mamy tu interesujący punkt zaczepienia – drgania plankonów tworzących układ. A jak to ująć matematycznie? To wyzwanie nawet dla tych, którzy odrzucają z kretesem całą tę koncepcję. Jeszcze wrócimy do tych kwestii, a na razie zauważmy, że ta ostatnia opcja przypomina podejście klasycznie kwantowe. Uwaga, mamy tu punkt zaczepienia dla grawitacji kwantowej. Przy tej sposobności warto dodać, że, jeśli już mowa o drganiach, wielce obiecujące (badawczo) są sytuacje rezonansowe. Daje to szanse na ewentualne znalezienie warunków stabilności układów plankonowych, na tworzenie (na papierze) określonych reguł wyboru. W dodatku jakoś to nam przypomina koncepcję strun (szczególnie te drgania). Właściwie w tym widzieć można pomost między deterministyczną grawitacją, a indeterministyczną machaniką kwantową. Trochę przegiąłem...? Zobaczymy dalej.

środa, 26 grudnia 2018

4. Defekt masy układu dwóch plankonów


  Tutaj powrócimy do rozważań, jakie prowadziliśmy już w poprzedniej pracy, traktującej o grawitacji układu punktów materialnych. Dla przypomnienia, wartość liczbowa defektu masy układu powinnna być równa różnicy między wartością energii potencjalnej w nieskończoności (zerową, tam też defekt masy równy jest zeru), a wartością energii potencjalnej, odpowiadającą zastanej wzajemnej odległości tych ciał (jak wiadomo ujemną). Wniosek stąd, że defekt masy równy jest liczbowo energii potencjalnej układu w zadanej sytuacji, z tym, że jest liczbą dodatnią. 
W zapisie symbolicznym:

                                                 0 – Ep = Δmc2    ;     Ep < 0  =>  Δm > 0

Masę wyrażamy tu w jednostkach energii mc2).    
Niech układ taki stanowią dwa plankony. Dalej obliczymy energię potencjalną tego układu. 


Gdy plankony stykają się ze sobą (rysunek A tuż powyżej), oczywiście odległość między ich środkami: r = Lpq. Przy obliczaniu energii potencjalnej oprzemy się na newtonowskim prawie grawitacji. Jednak wzoru:  

                                                                Ep = – Mpq2·G/r            (*)



nie możemy zastosować bezpośrednio, gdyż nie uwzględnia on defektu masy. Oto jak  można ten defekt masy zdefiniować: 

                                                                Δm = GMpq2/rc2                (8)

Wzór ten jest w zasadzie identyczny ze wzorem (4) poprzedniej pracy. Tu jednak masy są jednakowe. 

   Defekt masy bowiem jest różnicą między łączną masą odpowiadającą bardzo dużej odległości (w przypadku plankonów mowa o ich podwojonej masie), a masą układu w zadanej sytuacji, gdy odległość jest mała, na tyle, że defekt masy należy już uwzględnić. Zapisać to można następująco:

                                                               Δm = 2Mpq – m*                    (9)


Czy wzór (8) jest słuszny? Zbadamy to później, zaopatrzeni lepiej w nieodzowne środki. Jeśli jest słuszny, to wyniki obliczeń bazujących na nim, powinny być ze sobą spójne, a także spełniać określone oczekiwania. W przypadku punktów materialnych, otrzymaliśmy wynik satysfakcjonujący.

     Najpierw obliczymy ubytek masy układu dwóch plankonów stykających się (patrz rysunek A powyżej). W przypadku tym r = Lpq, ubytek masy równy jest Mpq, masa układu równa jest więc tyle samo. W samej rzeczy. By się przekonać o tym, wystarczy skorzystać z następującej równości: 
                                                                 GMpq/Lpq = c2                        (10)

Korzystać z niej będziemy nie jeden raz. By wykazać jej słuszność wystarczy oprzeć się na wzorach definiujących wielkości Plancka występujące w tym wzorze – dobre ćwiczenie dla licealistów.
   Można więc zdefiniować długość Plancka Lpq jako odległość między dwoma plankonami taką, że układ „widziany jest” zzewnątrz jako jeden plankon. Wynik zachęcający. W dodatku przypomina on nam wynik podobnego obliczenia wykonanego w poprzedniej pracy, a dotyczącego układu dwóch punktów materialnych i dosyć podobną, nową definicję promienia grawitacyjnego, a więc przypadku ogólnego. Świadczyłoby to o tym, że w naszym aktualnym badaniu idziemy właściwą drogą.
   A jaka jest odległość, jeśli masa wypadkowa równa jest zeru, to znaczy, ubytek masy układu równy jest podwojonej masie plankonowej? Czy to możliwe? Wszak, by zadość uczynić temu warunkowi, plankony powinny się nawzajem przenikać. Przedstawia to rysunek B
Uczyńmy więc jeszcze jeden krok naprzód. Zauważmy,że nie istnieje żadna przyczyna, dla której nasze plankony miałyby być pokryte skorupą stawiającą opór próbie wdarcia się do środka. Istnienie takiej skorupy oznaczałoby bowiem istnienie dodatkowego odpychania. A przecież plankony stanowią w założeniu byt prawdziwie elementarny. Odpychanie (opór skorupy) stanowiłoby o istnieniu dodatkowego, nie branego pod uwagę, oddziaływania, także świadczyłoby o strukturalnej złożoności samego plankonu. Stanowiłoby więc o istnieniu jakichś oddziaływań (dualnych) w jeszcze mniejszej skali, co wykluczałoby absolutną (z założenia) elementarność plankonu. Zresztą, to ewentualne oddziaływanie, ten nowy wprost świat byłby dosłownie nie do opisania. Sam plankon opisać możemy bowiem dzięki temu, że parametry planckowskie bazują na obserwablach. Dodajmy do tego, że istnienie takiej skorupy, przypuszczalnie nie byłoby konsystentne z właściwościami znanej nam materii. Jednak by do tego wniosku dojść, należałoby bliżej poznać świat plankonów i ich układów, a także powiązać go ze światem naszej percepcji. Taki jest cel naszych badań. Niezależnie od tego brzytwa Ockhama ostrzega nas przed pochopnym wprowadzaniem nowych bytów.     
   Ostatecznie zdajemy sobie sprawę z tego, że patrząc na plankony nawzajem wnikające w siebie, po prostu stwierdzamy, że chodzi tu o oddziaływanie dwóch („źródłowych”) pól grawitacyjnych. Takie twory (plankony) byłyby więc elementarnymi źródłami pól grawitacyjnych, a wraz z tym, budulcem całej materii (wraz z promieniowaniem). Warunkiem na to byłoby istnienie odpychania grawitacyjnego (tak, jak to było z układem punktów materialnych). Warto zwrócić tu uwagę na to, że pole grawitacyjne, ogólnie, jest zachowawcze: centralne i potencjalne. W sposób naturalny oczekujemy więc, że także pole plankonu (bytu elementyarnego absolutnie) jest właśnie takie, to znaczy, nie jest polem wirowym (polem o niezerowej rotacji). Zresztą cechy pola plankonu jako bytu elementarnego absolutnie, powinny rzutować na cechy pól grawitacyjnych (i innych pól silowych) w dowolnych skalach. Cholernie ambitny plan do przeforsowania.., albo po prostu niesforne myśli. 
   Zbliżmy więc do siebie nasze plankony jeszcze bardziej. Zapytajmy: „Jaka powinna być odległość między ich środkami, jeśli defekt masy równy jest ich łącznej masie, to znaczy: 
                                                                      
                                                                    Δm = 2Mpq    ?
Wykorzystując wzór (10), otrzymujemy:  

                           Δm = 2Mpq      GMpq2/rc2 = 2Mpq  ó  r = GMpq/2c2 = Lpq/2

Jak widać, w tym przypadku, układ jest „niewidzialny” (także dla czujników wykrywających pole grawitacyjne), bo jego masa grawitacyjna równa jest zeru. Co nam to przypomina? Oczywiście fotony. A jeśli jeszcze bardziej zbliżymy je do siebie? To mamy odpychanie grawitacyjne. Czy istnieją cząstki odpychające? Neutrina? Oj te niesforne myśli... 

 














wtorek, 25 grudnia 2018

3. Ku opisowi układu dwóch plankonów. Oddziaływanie a idea bozonów pośredniczących (?) Kwantyzacja grawitacji?


    Plankon posiada określoną masę, jest więc źródłem pola grawitacyjnego. Zważywszy na to, że masa ta jest niezwykle duża w konfrontacji z rozmiarami, zapytajmy: „Jaki jest promień Schwarzschilda obiektu o masie planckowskiej?” By to obliczyć w sposób ogólny, skorzystajmy ze wzorów: (1), (2), oraz ze wzoru na promień grawitacyjny:

                                                                    R = 2GM/c2

Oto obliczenie:
                            
                                               Rpq = 2G/c2·(ħc/G)1/2 = 2(Għ/c3)1/2 = 2Lpq

Widzimy, że promień Schwarzschilda równy jest podwojonej średnicy plankonu. Wynika stąd, że plankon jest niewidoczny, w każdym razie dla obserwatora posługującego się fotonami jako środkami przekazu informacji. Czy w ogóle można się tu wysługiwać fotonami? Czy jest cząstką wirtualną? Jeśli już, to zupełnie inną, niż te nam znane. To, że można go nazwać czarną dziurą jest w kontekście dalszych rozważań, wprost mało istotnym szczegółem. Zajmować się będziemy bowiem przede wszystkim tym co ma miejsce w środku, pod horyzontem (zdarzeń?). Ten kierunek badań sugeruje nam zresztą wynik ostatniego obliczenia. 
   Zanim jednak wejdziemy do środka, by w ogóle mieć na to pretekst, zająć się musimy, na początku, układem plankonów. Wobec ich znikomych rozmiarów, mniejszych niż ich promień grawitacyjny (Schwartzschilda), rzeczą naturalną jest zbadanie niedoboru masy takiego układu. Ograniczymy się do układu dwóch. Potraktujmy przy tym plankony jak cząstki na wskroś elementarne. Parametry plankowskie (jako graniczne) dają asumpt do sądu, że właśnie plankon jest tym bytem absolutnie elementarnym, o którym wspomniałem w artykule poprzednim (*), obiecując scharakteryzowanie go, co niniejszym czynię (zaczynam czynić). Nawet jeśli de facto jest wyłącznie ideą filozoficzną (tak, jak to było dwieście lat temu z atomem). Opisem układu plankonów zajmiemy się mimo wszystko nieco póżniej.
   By nie brakowało ogniw w naszych dociekaniach przypomnijmy sobie jądro atomowe i defekt masy związany z „silnym” przyciąganiem między nukleonami. Jak już wiemy, gdy nukleon zzewnątrz dociera do jądra atomowego  jeśli zostanie pochłonięty przez jądro, nadmiar masy emitowany jest energią emitowanego fotonu. W przypadku grawitacji sytuacja staje się jednak kłopotliwa. Nie stanowi oczywiście problemu opis swobodnego ruchu ciała, z punktu widzenia energetycznego, w układzie takim, jak Ziemia. Nie jest problemem nawet dla licealisty. Problem stanowią jednak układy elementarne. W nich nie ma mowy o rozpraszaniu się energii w sensie termodynamicznym. Temperatura jako miara średniej energii kinetycznej molekuł traci tu rację bytu, nie jest relewantna. Także temperatura jako wielkość charakteryzująca promieniowanie, nie jest relewantna, bo nie ma mowy o promieniowaniu cieplnym w tak ograniczonych układach. [Mamy tu klasyczny przykład emergentności.] Trudno też myśleć o emisji fotonu, którego energia równa byłaby defektowi masy, bo: W jakim momencie wzajemnego zbliżania się nastąpiłoby to, gdyby w ogóle nastąpiło, zważywszy na to, że grawitacja to nie elektromagnetyzm? Poprzez kwantyzację? Emisję „grawitonów”, choć są one jedynie tworami hipotetycznymi, a szanse wykrycia ich są wprost zerowe? A jeśli nawet grawitony, to co jaki czas? Tak nawiasem mówiąc: Czym byłyby grawitony, jeśli plankon jest tworem absolutnie elementarnym?
Kojarzy się to z falami grawitacyjnymi, o których ostatnio sporo się mówi. (A jak fale, to także cząstki, zgodnie z dualizmem korpuskularno-falowym – w mechanice kwanowej to działa. Czy w grawitacji także, w szczególności gdzieś tam głęboko?) Tworzyć się mają gdy oddziaływujące ze sobą grawitacyjnie ciała, poruszają się ruchem przyśpieszonym. Oznaczałoby to, że przestrzeń powinna być wypelniona po brzegi falami grawitacyjnymi. – Tak, ale one się nawzajem znoszą, interferują. Poza tym są niemierzalnie słabe. Tys prowda. A jeśli mamy wyłącznie dwa ciała, to w jakim momencie wzajemnego zbliżania się (lub podczas ruchu orbitalnego), taka fala zostałaby wyemitowana? Chyba położenie obserwatora nie powinno mieć na to wpływu. Również we wzajemym położeniu oddziałujących ciał nie ma jakiejś fizycznie priorytetowej sytuacji. Jak widać, to nie takie proste.
    Zatem, jeśli plankony są rzeczywistymi, cząstkami absolutnie elementarnymi, to oddziałując ze sobą nie mogą wymieniać fotonów lub innych bozonów, na przykład grawitonów („przekazujących siły”), które siłą rzeczy, jako nie plankony, musiałyby być tworami złożonymi. W dodatku fotony (lub inne bozony) mają być zbudowane właśnie z plankonów dzięki oddziaływaniom między nimi. Mamy więc rodzaj sprzeczności. Trudno więc na tym podstawowym poziomie bytu materialnego zaakceptować model oddziaływania bazujący na „bozonach przekazujących siły”. Nie dość na tym. Samo oddziaływanie między plankonami powinno mieć raczej charakter grawitacyjny. Grawitony? W świetle tego, co już zostało powiedziane, ich kandydatura raczej odpada. Innymi słowy... Oddziaływanie między dwiema cząstkami elementarnymi absolutnie, polegające (zgodnie z dzisiejszym paradygmatem) na wymianie cząstek (bozonów) złożonych, to rzecz nierealna, wprost absurd, nawet jeśli masa pojedyńczego plankonu jest dużo większa od masy bozonu-pośrednika. Przecież sam bozon powinien być zbudowany z plankonów, jako wynik ich wzajemnego oddziaływania. Czy oddziaływania za pośrednictwem tychże bozonów?...  Idea, a właściwie już „prawda objawiona” –  istnienie cząstek przekazujących siły, w tej nowej scenerii, to ni przypiął, ni przyłatał.
     A gdy mowa o ciele, czyli układzie (nawet dwóch punktów materialnych), to, co byłoby źródłem grawitonów (lub innych bozonów),  dzięki którym czujemy, że układ ten przyciąga nas? Czy środek masy układu (Przyroda jest sprawiedliwa.)? Miejsce, gdzie nic nie ma? Wyjątkowe miejsce przestrzeni? Nie mnóżmy bytów ponad potrzebę. Nie o jakieś grawitony chodzi. Są one zresztą dzieckiem myślowej inercji, dzieckiem paradygmatów, które stworzyły mechanikę kwantową, działającą, z dużym zresztą powodzeniem, ale na zupełnie innym terenie (w innej skali), a w dodatku bez grawitacji.           Wynikałby stąd wniosek, nawet ogólny, że grawitacja w ogóle nie potrzebuje pośredników. To jeszcze jeden argument za tym, że jest oddziaływaniem pierwotnym. A może właśnie tu mamy jakiś punkt zaczepienia dla prób deterministycznej interpretacji  splątania kwantowego?              
     Wprost automatycznie nasuwa się pytanie: Czy oddziaływanie grawitacyjne jest natychmiastowe (nie z prędkością światła)? To już by była herezja wprost herezjalna. Oj szykuje się stosik. Mimo wszystko... przecież zasięg grawitacji jest nieskończony, a jej istnienie w czasie jest nieograniczone. W dodatku, nowe źródła pola grawitacyjnego przecież nie powstają. Można wprost mówić o prawie zachowania elementarnych źródeł pola grawitacyjnego, bo plankony są niezniszczalne, a nowe nie kreują się. Zatem nie trzeba czekać na realizację zamówienia. Nawet nie trzeba niczego zamawiać. Tu warto się zastanowić. Przecież już zasada kosmologiczna prowadzi do konkluzji, że Wszechświat jest nadobiektem samouzgodnionym, a tempo jego rozwoju wyznacza czas globalny. Rozwój Wszechświata w każdym jego elemencie, nawet w najmniejszej skali przebiega tak samo. Będzie o tym sporo w dalszych artykułach. W tym kontekście znów pytam: Czy oddziaływanie grawitacyjne jest natychmiastowe (nie z prędkością światła)?
     Jak widać, kości zostały już rzucone. Zobowiązuje to do obrania innej drogi tak w odniesieniu do grawitacji, jak i w odniesieniu do paradygmatu dotyczącego „przekazywania sił”. Czy taka droga istnieje? Sądzę, że tak, że byłaby to też droga do unifikacji wszystkich oddziaływań (nie wyłączając grawitacji); unifikacji, która ma miejsce jednak (z całą pewnością) nie w skali naszych fizycznych doznań, a nawet nie w skali atomu. Gdzieś znacznie głębiej, przy odpowiednio dużej koncentracji materii. Można sądzić, że chodzi o materię gwiazd neutronowych i materię jąder galaktycznych. Materia o wielkiej koncentracji istniała też w początkach Wielkiego Wybuchu. No, z tym zgadzają się już wszyscy... Twórcy teorii superstrun niuchali w tamtą stronę, ale zakałapućkali się w komplikacjach nieposkromionych nieskończoności matematycznych. Nie dziw. Bazowanie, przy opisie tego na wskroś hipotetycznego bytu (superstrun), a także w ramach pętlowej grawitacji kwantowej, na teoriach, z których jedna nie czuje grawitacji a druga grawitacyjnie ściąga wszystko ku punktowej osobliwości, jest rzeczą naprawdę karkołomną i z góry nie wróży oszałamiającego powodzenia. Oszałamiajace były tylko nadzieje, bo to przecież nisza dla ambitnyh zdolnych młodych ludzi. Kto nie chce Nobla...
     Powiedziałbym bardziej dosadnie: Gdzie znajdują się superstruny? Tam, gdzie OTW nie dociera i tam, gdzie mechanika kwantowa zawodzi (zbyt wielkie fluktuacje). Rozmiary przestrzenne cząstek są dużo mniejsze, niż przestrzenna nieoznaczoność. Do czego prowadzić więc może związek niedojdy ze ślepcem? Właśnie to obliczają strunowcy. Niech będą zdrowi. Tego samego życzę zwolennikom pętlowej grawitacji kwantowej.
     Dodajmy do tego, że zgodnie z preferowanym tu poglądem, w „podwymiarach” panuje niepodzielnie grawitacja. A przecież dla mechaniki kwantowej oddziaływaniem podstawowym jest elektromagnetyzm, przy tym archeo-bazą dla samego faktu istnienia skwantowania jest niepodzielność ładunku elementarnego i prawo jego zachowania (także w odniesieniu do kwarków). W kontekście tym bazą dla ewentualnego skwantowania grawitacji byłoby istnienie bytu elementarnego absolutnie, modelowanego przez plankony. Mechanika kwantowa pojawiła się, gdy uczeni uzmysłowili sobie istnienie dyskretności energii wiązań elektromagnetycznych (jeszcze zanim poznali jądro atomowe). Była to dosłownie rewolucja w pojmowaniu cech materii, rewolucja kwantowa. A teraz uzmysławiamy sobie (w każdym razie mi się to zdarzyło), że rzecz dotyczy także grawitacji. Mamy więc drugą rewolucję kwantową. [Tak mi się skojarzyło z drugą rewolucją strunową, z tym, że struna już pękła – zbyt wiele energii zużyto w jej naciąganie. Tak to jest, gdy przesadzamy w strojeniu... się.]
    Czy ta kwantyzacja działa też w skali naszej percepcji? Jak to jest z planetami? Krążą spokojnie wokół Słońca i krążyłyby ku wieczności w sposób niezmienny, gdyby masa Słońca nie ulegała zmianie (przecież stopniowo maleje). Choć poruszają się ruchem przyśpieszonym, nie są źródłem fal grawitacyjnych. Łączna energia takiego układu (cyklicznego) nie zmienia się. Gdyby zmieniała się, nie byłby układem cyklicznym. To nam przypomina atom ze stacjonarnymi orbitami elektronowymi (już zgodnie z modelowaniem atomu przez Bohra).
    Już w XVIII wieku Titius odkrył ciekawą prawidłowość dotyczącą orbit planet Układu Słonecznego. Bode to upowszechnił, ponoć przypisując sobie odkrycie. Przez jakiś czas reguła ta nazywana była nawet regułą Bodego. Dziś mówi się przeważnie o regule Titiusa-Bodego (T-B).
    Chodzi o to, że planety okrążające Słońce nie zajmują miejsc przypadkowych. Otóż średnie odległości poszczególnych planet od Słońca ująć można w pewnej prostej zależności matematycznej. Jeśli przyjmiemy za jednostkę, średnią odległość Ziemia-Słońce, mamy:
                                                                   a = 0,4 + 0,3n 
przy czym n jest równe zeru, oraz kolejnym potegom liczby 2: 1, 2, 4, 8, 16, 32, 64, 128. Liczbie 0 odpowiada planeta Merkury. Oto tabela zestawiajaca wartości a dla poszczególnych planet z rzeczywistą odległością.
Planeta
n
T-B
Odl.rzeczyw.
Merkury
0
0,4
0,39
Wenus
1
0,7
0,72
Ziemia
2
1,0
1,0
Mars
4
1,6
1,52
-
8
2,8
-
Jowisz
16
5,2
5,2
Saturn
32
10,0
9,54
Uran
64
19,6
19,2
Neptun
-
-
30,1
Pluton*
128
38,8
39,5
*) Pluton niedawno usunięto, uznano za planetę karłowatą, tak, jak wiele innych ciał znajdujących się w pasie Kuipera.
    Jak widać, mamy zgodność zaskakująco dobrą i trudno uznać to za przypadek. Zastanawiające, że liczbie 8 nie odpowiada żadna planeta. Jeszcze bardziej zastanawiające jest to, że znajdujące się tam planetoidy (asteroidy) odkryto (największe z nich) właśnie dzięki regule T-B. Odkryto je na samym początku XIX wieku (Ceres: a = 2,8; Pallas: a = 2,8; Juno: a = 2,7 i Westa: a = 2,4). [Ceres uznano za planetę karłowatą.] Zastanawia też „nieobecność” Neptuna. Ale nie musi to świadczyć na niekorzyść samej reguły T-B. Może to stanowić wskazówkę na to, że już po utworzeniu się Układu Słonecznego, miało miejsce wydarzenie (kolizja), które wypaczyło pełną zgodność. Być może między Marsem, a Jowiszem krążyła planeta, która uległa rozbiciu i rozproszeniu, być może Neptun, planeta bliźniacza (jak się dziś okazuje) Uranowi, z tego samego powodu doznała grawitacyjnego pchnięcia. Nie będę tutaj snuł opowieści niezgodnych z dzisiejszym widzeniem spraw. Sądzę, że najlepszą odpowiedź na pytanie: „Dlaczego?” uzyskamy studiując pisma Sumerów (a nie dzisiejszych astronomów). Dla ułatwienia zachęcam do lektury książki Zechrii Sytchina pt. Dwunasta planeta, choć nie twierdzę, że wszystko co tam napisane, jest absolutną prawdą. Uważam tylko, że odrzucanie przekazów Starożytnych jako "religijne legendy" bez sprawdzenia jest błędem.
   Dziś nie traktuje się tej reguły zbyt poważnie, gdyż nie wiadomo skąd ta prawidłowość się bierze, co ją fizycznie uzasadnia. Nie ma punktu zaczepienia. By nie rozwijać radosnej twórczości amatorów, poprostu pomija się rzecz milczeniem lub co najwyżej widzi się w tym „tajemniczy przypadek”. A może jednak istnieje skwantowanie orbit, także w odniesieniu do planet Układu Słonecznego (i ogólnie, wszystkich układów planetarnych)? Jak na razie wiemy o punktach libracyjnych. Czy grawitacja dualna mogłaby coś do tego wnieść?

niedziela, 23 grudnia 2018

2a. Skojarzenia. Bozony Higgsa?


To tekst dodany à propos – nie ma wpływu na dalszy ciąg głównej narracji. Tekst ważny z innych powodów. 

    W kontekście powyższych ustaleń, być może jakieś uzasadnienie miałoby skojarzenie plankonów z cząstkami Higgsa, a pole wytworzone przez mnogość plankonów, z „oceanem, albo polem Higgsa”. Stanowiłoby ono, zgodnie z dzisiejszymi zapatrywaniami, kontinuum wypełniające przestrzeń. Z nim oddziaływują wszystkie cząstki (za pośrednictwem bozonu o tej samej nazwie), z tym, że niejednakowo. [A dlaczego niejednakowo? Bo zróżnicowane są cechy ich budowy? Ale o budowie cząstek przeciż dziś nie ma mowy. Co więc decyduje: czy niepodważalna zachcianka niejakiego pola Higgsa (w odniesieniu do określonej cząstki), czy też budowa, struktura danej cząstki?] To dosyć karkołomny model. Trudno nie przyznać tego (że karkołomny i nieestetyczny). To chyba znak, że będą lepsze. A jeśli w dodatku uda się stworzyć bazę dla poznania struktury czastek? Dziś traktowane są jako punkty materialne, więc nic dziwnego, że całą robotę wykonuje pole Higgsa, które powoduje ponoć to, że masy cząstek różnią się między sobą. Wprowadzenie czegoś takiego do teorii było palącą potrzebą. Bez tego model standardowy byłby niepełny, gdyż nie byłby w stanie wskazać na przyczynę zróżnicowania mas cząstek. [A jaka jest przyczyna tej przyczyny? To chyba jednak sprawa struktury. Ale tym teoria nie zajmuje się. To na razie marzenie fantastów.] Bozon Higgsa zyskał wielką sławę, nawet został kreowany na „boską cząstkę”. Ponoć został wreszcie odkryty w LHC. To Wielkie Odkrycie wymaga jednak potwierdzenia. Dziś już wiemy, że zwątpień jest więcej, niż entuzjazmu. Ale media dalej trąbią. [Najwygodniej byłoby poprzestać na odkryciu. Jeśli dodatkowe badanie nie potwierdzi odkrycia? Lepiej tego zawczasu uniknąć. Przecież usilnie poszukujemy. Podobnie było z doświadczeniem „Opera”... „Tylko nie to!”]

Koncepcja bozonów Higgsa bazuje na procedurach mechaniki kwantowej, kwantowej teorii pola, tej, która nie rozważa grawitacji. Rówocześnie przyjmuje się za rzecz ustaloną, równość immanentną masy grawitacyjnej i bezwładnej. Istnienie pola Higgsa ponoć umożliwia zróżnicowanie mas (bezwładnych) cząstek. Co z grawitacją? Przecież istnienie masy oznacza też grawitację, która w teorii kwantowej nie jest brana pod uwagę. To chyba rodzaj niekonsekwencji. A jeśli kosekwencji, to w niekonsekwencji. Mamy poważny niedosyt, nawet jeśli wszyscy konsekwentnie paplają. 
     Powiedzmy, że teoria Higgsa, a właściwie całej grupy sześciu fizyków  (Robert Brout, Francois Englert, Gerald Guralnik, Carl Hagen, Peter Higgs oraz Tom Kibble), jakoś (prawą ręką do lewego ucha) radzi sobie z pytaniami: „Dlaczego masa określonych cząstek jest taka, a nie inna? Dlaczego masa cząstek jest w taki, a nie w inny sposób zróżnicowana? Dlaczego w ogóle jest zróżnicowana?”. [Dlaczego ten samochód szybciej jedzie? - Bo wszyscy to widzą. A może dlatego, gdyż wykorzystuje większą moc silnika? – Tego nie widzimy...] Mimo wszystko teoria ta nie wiąże (bo nie może) znanych cech cząstek z ich budową. Wprost nie dotyka struktury cząstek, (i jej uwarunkowań), cząstek, które w dalszym ciągu, w szczególności leptony, pozostają obiektami raczej punktowymi. Właściwie, jak zrozumieć zróżnicowanie mas cząstek w sytuacji braku powiązania ich własności z budową wewnętrzną? A przecież o masie cząstki decyduje przede wszystkim jej struktura i gęstość upakowania jej elementów – sądząc po naszych konkluzjach, dających przecież szansę na postęp w tej kwestii). To, w każdym razie wynika z zapostulowanej dualności grawitacji, oraz modelu plankonowego, w którym, jak stwierdzimy niebawem, o strukturze cząstek mają decydować oddziaływania grawitacyjne, obce przecież teoriom kwantowym. Warto tu dodać, że model plankonowy odpowiada z łatwością także na pytania zadane nieco powyżej (te, z którymi model standardowy powiedzmy, że jakoś sobie radzi), jak się przekonamy, odpowiada również na pytania, wobec których model standardowy (wraz z polem i bozonami Higgsa) jest bezradny, a nawet pytania, których nie jest w stanie zadać. 
   A jaki jest sens fizyczny energii próżni? – takie sobie (jeszcze jedno) pytanie.
   Rozważając plankony, a właściwie stworzone przez nie środowisko, dojdziemy do konkluzji stanowiących nawet alternatywę dla koncepcji Higgsa. Moje podejście do sprawy jest rzeczywiście inne, przy tym na pytania już zadane (te powyżej) i wiele innych, odpowiedź uzyskać można bazując także na modelu plankonowym, z tym, że  prowadzi on w dodatku, jak powyżej wspomniałem, do poznania struktury cząstek (nawet leptonów) i poznania zasad stanowiących podstawę ich budowy. Oczywiście, moja rola sprowadza się tylko do przedstawienia idei. Jeśli jest słuszna... Daj Boże. Będzie sporo materiału na doktoraty. Sądzę, że na zakończenie tej dygresji warto zaznaczyć, iż cząstki Higgsa są bozonami. Czy także plankony (jeśli rzeczywiście są nie tylko pomocą naukową)? Nie uprzedzajmy faktów (choć już wcześniej zdążyłem coś wypaplać).
     Tak na marginesie warto zauważyć, że masa Plancka nie jest masą bozonu Higgsa. Jest znacznie większa. Stosunek ich mas wynosi 10^17. W dodatku nasz bozon ulega rozpadowi (średni czas życia wynosi 1,6·10-22s.). A tak właściwie, to jaka jest fizyczna przyczyna rozpadu bozonu H (i oczywiście pozostałych cząstek)?... [Dziś rozpad cząstki (sam w sobie) jest rzeczą tak oczywistą, że nikt nie zastanawia się nad przyczyną tego. Podobnie zresztą jak zjawisko odbicia w świecie cząstek.] Zaraz, jeśli się rozpada, w dodatku tak szybko, to skąd on wie, że chodzi o proton, a nie elektron (dla przykładu)? A co powoduje jego rozpad? Samoczynnie? To dlaczego czas rozpadu jest średni? Oznaczałoby to, że rozpad powoduje jakiś czynnik zewnętrzny. Przecież cząstki tego samego rodzaju są nierozróżnialne. Chyba winne są neutrina tła o zróżnicowanej energii (to tylko hipoteza robocza). Dlaczego neutrina? O tym innym razem. Czy nasz bozon, zanim rozpadnie się, zdąży określić też masę cząstki, która spowoduje jego rozpad (powiedzmy, że neutrina)? Zgadzam się, to naiwne, sztubackie pytania, tym bardziej, że chodzi nie tyle o bozony, co o pole Higgsa. 
      Jak już, to ponawiam pytanie: Czy także plankony są bozonami? Okaże się, że nie, że są fermionami o spinie 1/2. To byłoby konsystentne  z naszym ustaleniem o dualności grawitacji. Jak widać, to nie ten sam kod pocztowy.
     Dalej zobaczymy, że „energia próżni” pasuje bardzo do modelu plankowskiego. Możliwe, że ocean plankonów tworzy materialne tło dla bytów obserwowalnych (nie ocean Higgsa). Możliwe, że ma też coś wspólnego z Wielkim Wybuchem i z procesem trwającej bardzo krótko na samym początku, przyśpieszonej wykładniczej ekspansji (z tym, że nie inflacji, a URELI – o tym już zdążyłem wypaplać). Jeszcze sporo przed nami.