wtorek, 25 grudnia 2018

3. Ku opisowi układu dwóch plankonów. Oddziaływanie a idea bozonów pośredniczących (?) Kwantyzacja grawitacji?


    Plankon posiada określoną masę, jest więc źródłem pola grawitacyjnego. Zważywszy na to, że masa ta jest niezwykle duża w konfrontacji z rozmiarami, zapytajmy: „Jaki jest promień Schwarzschilda obiektu o masie planckowskiej?” By to obliczyć w sposób ogólny, skorzystajmy ze wzorów: (1), (2), oraz ze wzoru na promień grawitacyjny:

                                                                    R = 2GM/c2

Oto obliczenie:
                            
                                               Rpq = 2G/c2·(ħc/G)1/2 = 2(Għ/c3)1/2 = 2Lpq

Widzimy, że promień Schwarzschilda równy jest podwojonej średnicy plankonu. Wynika stąd, że plankon jest niewidoczny, w każdym razie dla obserwatora posługującego się fotonami jako środkami przekazu informacji. Czy w ogóle można się tu wysługiwać fotonami? Czy jest cząstką wirtualną? Jeśli już, to zupełnie inną, niż te nam znane. To, że można go nazwać czarną dziurą jest w kontekście dalszych rozważań, wprost mało istotnym szczegółem. Zajmować się będziemy bowiem przede wszystkim tym co ma miejsce w środku, pod horyzontem (zdarzeń?). Ten kierunek badań sugeruje nam zresztą wynik ostatniego obliczenia. 
   Zanim jednak wejdziemy do środka, by w ogóle mieć na to pretekst, zająć się musimy, na początku, układem plankonów. Wobec ich znikomych rozmiarów, mniejszych niż ich promień grawitacyjny (Schwartzschilda), rzeczą naturalną jest zbadanie niedoboru masy takiego układu. Ograniczymy się do układu dwóch. Potraktujmy przy tym plankony jak cząstki na wskroś elementarne. Parametry plankowskie (jako graniczne) dają asumpt do sądu, że właśnie plankon jest tym bytem absolutnie elementarnym, o którym wspomniałem w artykule poprzednim (*), obiecując scharakteryzowanie go, co niniejszym czynię (zaczynam czynić). Nawet jeśli de facto jest wyłącznie ideą filozoficzną (tak, jak to było dwieście lat temu z atomem). Opisem układu plankonów zajmiemy się mimo wszystko nieco póżniej.
   By nie brakowało ogniw w naszych dociekaniach przypomnijmy sobie jądro atomowe i defekt masy związany z „silnym” przyciąganiem między nukleonami. Jak już wiemy, gdy nukleon zzewnątrz dociera do jądra atomowego  jeśli zostanie pochłonięty przez jądro, nadmiar masy emitowany jest energią emitowanego fotonu. W przypadku grawitacji sytuacja staje się jednak kłopotliwa. Nie stanowi oczywiście problemu opis swobodnego ruchu ciała, z punktu widzenia energetycznego, w układzie takim, jak Ziemia. Nie jest problemem nawet dla licealisty. Problem stanowią jednak układy elementarne. W nich nie ma mowy o rozpraszaniu się energii w sensie termodynamicznym. Temperatura jako miara średniej energii kinetycznej molekuł traci tu rację bytu, nie jest relewantna. Także temperatura jako wielkość charakteryzująca promieniowanie, nie jest relewantna, bo nie ma mowy o promieniowaniu cieplnym w tak ograniczonych układach. [Mamy tu klasyczny przykład emergentności.] Trudno też myśleć o emisji fotonu, którego energia równa byłaby defektowi masy, bo: W jakim momencie wzajemnego zbliżania się nastąpiłoby to, gdyby w ogóle nastąpiło, zważywszy na to, że grawitacja to nie elektromagnetyzm? Poprzez kwantyzację? Emisję „grawitonów”, choć są one jedynie tworami hipotetycznymi, a szanse wykrycia ich są wprost zerowe? A jeśli nawet grawitony, to co jaki czas? Tak nawiasem mówiąc: Czym byłyby grawitony, jeśli plankon jest tworem absolutnie elementarnym?
Kojarzy się to z falami grawitacyjnymi, o których ostatnio sporo się mówi. (A jak fale, to także cząstki, zgodnie z dualizmem korpuskularno-falowym – w mechanice kwanowej to działa. Czy w grawitacji także, w szczególności gdzieś tam głęboko?) Tworzyć się mają gdy oddziaływujące ze sobą grawitacyjnie ciała, poruszają się ruchem przyśpieszonym. Oznaczałoby to, że przestrzeń powinna być wypelniona po brzegi falami grawitacyjnymi. – Tak, ale one się nawzajem znoszą, interferują. Poza tym są niemierzalnie słabe. Tys prowda. A jeśli mamy wyłącznie dwa ciała, to w jakim momencie wzajemnego zbliżania się (lub podczas ruchu orbitalnego), taka fala zostałaby wyemitowana? Chyba położenie obserwatora nie powinno mieć na to wpływu. Również we wzajemym położeniu oddziałujących ciał nie ma jakiejś fizycznie priorytetowej sytuacji. Jak widać, to nie takie proste.
    Zatem, jeśli plankony są rzeczywistymi, cząstkami absolutnie elementarnymi, to oddziałując ze sobą nie mogą wymieniać fotonów lub innych bozonów, na przykład grawitonów („przekazujących siły”), które siłą rzeczy, jako nie plankony, musiałyby być tworami złożonymi. W dodatku fotony (lub inne bozony) mają być zbudowane właśnie z plankonów dzięki oddziaływaniom między nimi. Mamy więc rodzaj sprzeczności. Trudno więc na tym podstawowym poziomie bytu materialnego zaakceptować model oddziaływania bazujący na „bozonach przekazujących siły”. Nie dość na tym. Samo oddziaływanie między plankonami powinno mieć raczej charakter grawitacyjny. Grawitony? W świetle tego, co już zostało powiedziane, ich kandydatura raczej odpada. Innymi słowy... Oddziaływanie między dwiema cząstkami elementarnymi absolutnie, polegające (zgodnie z dzisiejszym paradygmatem) na wymianie cząstek (bozonów) złożonych, to rzecz nierealna, wprost absurd, nawet jeśli masa pojedyńczego plankonu jest dużo większa od masy bozonu-pośrednika. Przecież sam bozon powinien być zbudowany z plankonów, jako wynik ich wzajemnego oddziaływania. Czy oddziaływania za pośrednictwem tychże bozonów?...  Idea, a właściwie już „prawda objawiona” –  istnienie cząstek przekazujących siły, w tej nowej scenerii, to ni przypiął, ni przyłatał.
     A gdy mowa o ciele, czyli układzie (nawet dwóch punktów materialnych), to, co byłoby źródłem grawitonów (lub innych bozonów),  dzięki którym czujemy, że układ ten przyciąga nas? Czy środek masy układu (Przyroda jest sprawiedliwa.)? Miejsce, gdzie nic nie ma? Wyjątkowe miejsce przestrzeni? Nie mnóżmy bytów ponad potrzebę. Nie o jakieś grawitony chodzi. Są one zresztą dzieckiem myślowej inercji, dzieckiem paradygmatów, które stworzyły mechanikę kwantową, działającą, z dużym zresztą powodzeniem, ale na zupełnie innym terenie (w innej skali), a w dodatku bez grawitacji.           Wynikałby stąd wniosek, nawet ogólny, że grawitacja w ogóle nie potrzebuje pośredników. To jeszcze jeden argument za tym, że jest oddziaływaniem pierwotnym. A może właśnie tu mamy jakiś punkt zaczepienia dla prób deterministycznej interpretacji  splątania kwantowego?              
     Wprost automatycznie nasuwa się pytanie: Czy oddziaływanie grawitacyjne jest natychmiastowe (nie z prędkością światła)? To już by była herezja wprost herezjalna. Oj szykuje się stosik. Mimo wszystko... przecież zasięg grawitacji jest nieskończony, a jej istnienie w czasie jest nieograniczone. W dodatku, nowe źródła pola grawitacyjnego przecież nie powstają. Można wprost mówić o prawie zachowania elementarnych źródeł pola grawitacyjnego, bo plankony są niezniszczalne, a nowe nie kreują się. Zatem nie trzeba czekać na realizację zamówienia. Nawet nie trzeba niczego zamawiać. Tu warto się zastanowić. Przecież już zasada kosmologiczna prowadzi do konkluzji, że Wszechświat jest nadobiektem samouzgodnionym, a tempo jego rozwoju wyznacza czas globalny. Rozwój Wszechświata w każdym jego elemencie, nawet w najmniejszej skali przebiega tak samo. Będzie o tym sporo w dalszych artykułach. W tym kontekście znów pytam: Czy oddziaływanie grawitacyjne jest natychmiastowe (nie z prędkością światła)?
     Jak widać, kości zostały już rzucone. Zobowiązuje to do obrania innej drogi tak w odniesieniu do grawitacji, jak i w odniesieniu do paradygmatu dotyczącego „przekazywania sił”. Czy taka droga istnieje? Sądzę, że tak, że byłaby to też droga do unifikacji wszystkich oddziaływań (nie wyłączając grawitacji); unifikacji, która ma miejsce jednak (z całą pewnością) nie w skali naszych fizycznych doznań, a nawet nie w skali atomu. Gdzieś znacznie głębiej, przy odpowiednio dużej koncentracji materii. Można sądzić, że chodzi o materię gwiazd neutronowych i materię jąder galaktycznych. Materia o wielkiej koncentracji istniała też w początkach Wielkiego Wybuchu. No, z tym zgadzają się już wszyscy... Twórcy teorii superstrun niuchali w tamtą stronę, ale zakałapućkali się w komplikacjach nieposkromionych nieskończoności matematycznych. Nie dziw. Bazowanie, przy opisie tego na wskroś hipotetycznego bytu (superstrun), a także w ramach pętlowej grawitacji kwantowej, na teoriach, z których jedna nie czuje grawitacji a druga grawitacyjnie ściąga wszystko ku punktowej osobliwości, jest rzeczą naprawdę karkołomną i z góry nie wróży oszałamiającego powodzenia. Oszałamiajace były tylko nadzieje, bo to przecież nisza dla ambitnyh zdolnych młodych ludzi. Kto nie chce Nobla...
     Powiedziałbym bardziej dosadnie: Gdzie znajdują się superstruny? Tam, gdzie OTW nie dociera i tam, gdzie mechanika kwantowa zawodzi (zbyt wielkie fluktuacje). Rozmiary przestrzenne cząstek są dużo mniejsze, niż przestrzenna nieoznaczoność. Do czego prowadzić więc może związek niedojdy ze ślepcem? Właśnie to obliczają strunowcy. Niech będą zdrowi. Tego samego życzę zwolennikom pętlowej grawitacji kwantowej.
     Dodajmy do tego, że zgodnie z preferowanym tu poglądem, w „podwymiarach” panuje niepodzielnie grawitacja. A przecież dla mechaniki kwantowej oddziaływaniem podstawowym jest elektromagnetyzm, przy tym archeo-bazą dla samego faktu istnienia skwantowania jest niepodzielność ładunku elementarnego i prawo jego zachowania (także w odniesieniu do kwarków). W kontekście tym bazą dla ewentualnego skwantowania grawitacji byłoby istnienie bytu elementarnego absolutnie, modelowanego przez plankony. Mechanika kwantowa pojawiła się, gdy uczeni uzmysłowili sobie istnienie dyskretności energii wiązań elektromagnetycznych (jeszcze zanim poznali jądro atomowe). Była to dosłownie rewolucja w pojmowaniu cech materii, rewolucja kwantowa. A teraz uzmysławiamy sobie (w każdym razie mi się to zdarzyło), że rzecz dotyczy także grawitacji. Mamy więc drugą rewolucję kwantową. [Tak mi się skojarzyło z drugą rewolucją strunową, z tym, że struna już pękła – zbyt wiele energii zużyto w jej naciąganie. Tak to jest, gdy przesadzamy w strojeniu... się.]
    Czy ta kwantyzacja działa też w skali naszej percepcji? Jak to jest z planetami? Krążą spokojnie wokół Słońca i krążyłyby ku wieczności w sposób niezmienny, gdyby masa Słońca nie ulegała zmianie (przecież stopniowo maleje). Choć poruszają się ruchem przyśpieszonym, nie są źródłem fal grawitacyjnych. Łączna energia takiego układu (cyklicznego) nie zmienia się. Gdyby zmieniała się, nie byłby układem cyklicznym. To nam przypomina atom ze stacjonarnymi orbitami elektronowymi (już zgodnie z modelowaniem atomu przez Bohra).
    Już w XVIII wieku Titius odkrył ciekawą prawidłowość dotyczącą orbit planet Układu Słonecznego. Bode to upowszechnił, ponoć przypisując sobie odkrycie. Przez jakiś czas reguła ta nazywana była nawet regułą Bodego. Dziś mówi się przeważnie o regule Titiusa-Bodego (T-B).
    Chodzi o to, że planety okrążające Słońce nie zajmują miejsc przypadkowych. Otóż średnie odległości poszczególnych planet od Słońca ująć można w pewnej prostej zależności matematycznej. Jeśli przyjmiemy za jednostkę, średnią odległość Ziemia-Słońce, mamy:
                                                                   a = 0,4 + 0,3n 
przy czym n jest równe zeru, oraz kolejnym potegom liczby 2: 1, 2, 4, 8, 16, 32, 64, 128. Liczbie 0 odpowiada planeta Merkury. Oto tabela zestawiajaca wartości a dla poszczególnych planet z rzeczywistą odległością.
Planeta
n
T-B
Odl.rzeczyw.
Merkury
0
0,4
0,39
Wenus
1
0,7
0,72
Ziemia
2
1,0
1,0
Mars
4
1,6
1,52
-
8
2,8
-
Jowisz
16
5,2
5,2
Saturn
32
10,0
9,54
Uran
64
19,6
19,2
Neptun
-
-
30,1
Pluton*
128
38,8
39,5
*) Pluton niedawno usunięto, uznano za planetę karłowatą, tak, jak wiele innych ciał znajdujących się w pasie Kuipera.
    Jak widać, mamy zgodność zaskakująco dobrą i trudno uznać to za przypadek. Zastanawiające, że liczbie 8 nie odpowiada żadna planeta. Jeszcze bardziej zastanawiające jest to, że znajdujące się tam planetoidy (asteroidy) odkryto (największe z nich) właśnie dzięki regule T-B. Odkryto je na samym początku XIX wieku (Ceres: a = 2,8; Pallas: a = 2,8; Juno: a = 2,7 i Westa: a = 2,4). [Ceres uznano za planetę karłowatą.] Zastanawia też „nieobecność” Neptuna. Ale nie musi to świadczyć na niekorzyść samej reguły T-B. Może to stanowić wskazówkę na to, że już po utworzeniu się Układu Słonecznego, miało miejsce wydarzenie (kolizja), które wypaczyło pełną zgodność. Być może między Marsem, a Jowiszem krążyła planeta, która uległa rozbiciu i rozproszeniu, być może Neptun, planeta bliźniacza (jak się dziś okazuje) Uranowi, z tego samego powodu doznała grawitacyjnego pchnięcia. Nie będę tutaj snuł opowieści niezgodnych z dzisiejszym widzeniem spraw. Sądzę, że najlepszą odpowiedź na pytanie: „Dlaczego?” uzyskamy studiując pisma Sumerów (a nie dzisiejszych astronomów). Dla ułatwienia zachęcam do lektury książki Zechrii Sytchina pt. Dwunasta planeta, choć nie twierdzę, że wszystko co tam napisane, jest absolutną prawdą. Uważam tylko, że odrzucanie przekazów Starożytnych jako "religijne legendy" bez sprawdzenia jest błędem.
   Dziś nie traktuje się tej reguły zbyt poważnie, gdyż nie wiadomo skąd ta prawidłowość się bierze, co ją fizycznie uzasadnia. Nie ma punktu zaczepienia. By nie rozwijać radosnej twórczości amatorów, poprostu pomija się rzecz milczeniem lub co najwyżej widzi się w tym „tajemniczy przypadek”. A może jednak istnieje skwantowanie orbit, także w odniesieniu do planet Układu Słonecznego (i ogólnie, wszystkich układów planetarnych)? Jak na razie wiemy o punktach libracyjnych. Czy grawitacja dualna mogłaby coś do tego wnieść?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz