środa, 21 września 2016

Przyczynek do badań nad topologią Wszechświata



Treść
1. Jaka jest topologia Wszechświata?
2. Topologia a oscylacje.
3. Poglądowy model Wszechświata oscylującego. 



   Z góry muszę sprawić zawód. Nie znajdziecie tu równania przedstawiającego topologię Wszechświata. Przedstawiam tylko przesłanki mogące ukierunkować badania w tej kwestii, przesłanki zbieżne z moim dość specyficznym widzeniem Wszechświata. Matematykiem-topologiem nie jestem. Pragnę jednak zachęcić specjalistów w tym zakresie, do zajęcia się tym tematem. Temu służy między innymi, ten artykuł. Przy tej okazji zachęcam też fizyków i astronomów, by zabrali głos w poruszanych kwestiach (we wszystkich zresztą artykułach). Tak swoją drogą, na ogół unika się tematów uchodzących za dziś nierozwiązywalne lub atakowane (rozważane) z pozycji „niedopuszczalnych”. A jeśli ktoś je podejmuje, to tylko dlatego, gdyż albo jest „niedouczony”, albo też „przydałby się specjalista z innej zupełnie dziedziny”. Wiem to z autopsji. To na prawdę nie łatwe być obiektywnym. [Problem w tym, że ci, którzy mieliby coś do powiedzenia, zaprogramowani są treściami „ustalonymi raz na zawsze” – w znakomitej większości. Raczej nie pokwapią się do lektury, z góry przekonani o bezzasadności tego, przyobleczeni w szaty psychologów (...). „Na lekturę nie mają czasu.” Wolą nabrać wody w usta. Święta inkwizycja nie umywa się. Pomijam tu młodych gniewnych i naburmuszonych, dumnych ze swej wyłącznie nabytej wiedzy.

   A ja swoje, na przekór wszystkiemu. Cierpliwie czekam na obalenie tych wszystkich moich fantazji. Są jak najbardziej falsyfikowalne. Jeśli zostaną obalone (empirycznie), wcale nie będę żałował. Powiem sobie: „Czegoś się nauczyłem”, coś przy tym wniosłem, a swym błądzeniem, wzmocniłem dzisiejsze pojmowanie świata.] 



1. Jaka jest topologia Wszechświata?
    Na ogół, podczas próby wyjaśnienia „dlaczego tempo ekspansji Wszechświata ulega spowolnieniu”, nauczyciele, wykładowcy, autorzy artykułów i książek popularno-naukowych, dla upoglądowienia sprawy, powołują się na przykład z podrzucanym do góry ciałem, które wznosząc się zwalnia, aż do zatrzymania. Przyczyną spowolnienia jest oczywiście grawitacja. W gruncie rzeczy do tego sprowadza się kosmologia bazująca na równaniu Friedmanna pomimo, że w subiektywnym odczuciu (powiedzmy, że prawie) każdy wyobraża to sobie jako siłę, a nie zmianę krzywizny przestrzeni.  Pomijam tu rewelację dziś dumnie nazywaną ciemną energią (dumnie, gdyż Nobelek napawa dumą), która ma powodować nie przyciąganie, lecz odpychanie.  Już wcześniej uzasadniłem potrzebę odrzucenia koncepcji „ponaglania” (w obydwie zresztą strony), jako rzecz (w moim przekonaniu) obcą duchowi przyrody. Każda zmiana ma przyczynę (a zmiany mają miejsce). [Uznaję przyczynowość za bazę dla dociekań mających odkrywać cechy Przyrody. Jak widać, to dość efektywne. Odżegnuję się od teleologicznego traktowania Przyrody, choć dziś w pewnych kręgach jest to przyjęte.] Co (lub Kto) ponagla? Przysłowiowa puszka Pandory z pomysłami. Pan Ockham świętuje.  
   Zgodnie z dzisiejszym widzeniem spraw „tempo ekspansji” określa parametr H. Definicję „tempa” uzasadniłem w artykule poświęconym prawu Hubble'a. Niemało miejsca temu zagadnieniu poświęciłem też szczególnie w eseju pt. „Katastrofa Horyzontalna”. W nim między innymi konfrontuję kosmologię friedmannowską z wynikami moich przemyśleń. Zgodnie z nimi, to, jak szybko rozszerza się Wszechświat (potrzeba określenia tego jest jak najbardziej uzasadniona), związać można z inną wielkością (nie koniecznie H). Przy badaniu przyrody poszukujemy symetrii, niezmienniczości, która wskazywać nam powinna właściwą drogę. Tą wielkością jest niezmiennicza prędkość c, z którą wzrasta długość promienia hubblowskiego (wraz z grawitacyjnym). To także prędkość graniczna (i nieosiągalna), prędkości względnych poszczególnych obiektów. To prędkość ekspansji Wszechświata.     

   Wiąże się to nierozerwalnie z tym, jak mamy postrzegać przestrzeń. Zgodnie z dziś już tradycyjnym podejściem, jest ona autonomiczna (zmienny byt sam w sobie), a o tym jaka jest jej geometria, ogólnie zależy od zawartości materialnej układu. W odniesieniu do Wszechświata, o jej krzywiźnie możemy dowiedzieć się znając wartość empirycznego parametru gęstości. Odkryto, że jest płaska. Odpowiadałoby to wartości parametru gęstości Ω = 1, wskazującego na zerową krzywiźnę przestrzeni. Płaska od pierwszej sekundy ekspansji pomimo, że wprost minimalne odchylenie od jedności w tych pierwszych chwilach, spowodowałoby, że w ciągu kilkunastu miliardów lat, które już upłynęły, Wszechświat bądź dawno by się zapadł, bądź też rozproszył zbyt szybko, by mogły powstać galaktyki i oczywiście piszący te słowa. A mimo to tradycyjnie i wyobrażeniowo, Wszechświat jest nadymajacym się balonem z kropkami galaktyk na jego powierzchni. Balon i płaskość?  Że jest płaska, wskazują na to dane obserwacyjne. [Zostawmy na boku znikomy margines niepewności, który jest cechą każdego pomiaru. W tym przypadku można (i trzeba) śmiało stwierdzić, że płaskość jest cechą immanentną. 
   To interesujące (i symptomatyczne), że mimo wszystko przyjmuje się ten marginesik (kojarzący się z błędem systematycznym pomiaru), za właściwość ontologiczną przestrzeni. Czy tylko dla wierności zasadom metodologii, czy też z niewiary w możliwość absolutnej płaskości (nie mieści się w pale)?
  Oto przed chwilą przedstawiłem w sposób uproszczony, tak zwany problem płaskości, rozwiązany (ponoć) przez hipotezę inflacji. A jeśli wcale problem ten nie istnieje? A może sama baza teoretyczna, prowadząca do tego problemu, nie jest adekwatna z rzeczywistością? Tak, popełniam niewybaczalność sądem, że ogromny wysiłek twórczy setek wybitnych ludzi włożony został tylko w to, by na siłę dopasować niedoskonałą bazę teoretyczną do ustaleń empirycznych.  
     Mamy więc zerową krzywiznę przestrzeni, czemu odpowiada wartość parametru gęstości Ω = 1, a mimo to tradycyjnie i wyobrażeniowo, Wszechświat jest nadymajacym się balonem z kropkami galaktyk na jego powierzchni. [W Aneksie do pierwszego z artykułów poświęconych cząstce neutrino zwróciłem uwagę na dodatkową opcję, dzięki której także potencjał grawitacyjny Wszechświata równy jest zeru (chodzi o łączny potencjał, z uwzględnieniem obecności neutrin). W tej sytuacji płaskość (stwierdzona empirycznie) ma pełne uzasadnienie. Nawet nie ma riemanowskiego bąbla czasoprzestrzeni.]
   Zgodnie z nawet dość herezjalnie brzmiącą, moją propozycją (na roboczo), której wysłowienia zdążyłem już wcześniej dopuścić się, istnienie przestrzeni związane jest z niezmiennym, może nawet bezwładnym ruchem względnym obiektów, co spowodować musiało, że te względnie najszybsze z nich (w początkach hubblowskiej ekspansji – zaraz po przemianie fazowej) są zarazem tymi najodleglejszymi od siebie (jak my i kwazary). [Toż to takie proste, wprost naiwne...] Prędkości względne nie uległy zmianie i to jest przyczyną faktu, że obiekty te są aż tak odległe. Oczywiście oczekiwanie takie ma sens pod warunkiem, że kiedyś miał miejsce Początek, wspólny dla wszystkiego, czym jest Wszechświat, że wszystko stanowiło wtedy jedność o bardzo ograniczonych rozmiarach. Spójne to jest z zasadą kosmologiczną. [Nota bene, już to, co stwierdziłem tuż powyżej, czyni przestrzeń Wszechświata immanentnie płaską.] Prawo Hubble`a tylko przypieczentowało tę rzecz, stanowiąc argument empiryczny.
     Już od samego początku twierdzę, że to, co widzimy, ściślej, to, co dane jest obserwacji, stanowi absolutną Wszystkość. Taki był Wszechświat zawsze i taki zawsze będzie. A przestrzeń, poza Wszechświatem nie istnieje. Konsystentne z tym jest twierdzenie, że rozmiary tej przestrzeni są ograniczone i określone, jak wyżej zaznaczyłem, przez ruch względny najbardziej oddalonych od siebie obiektów (ich prędkość dąży do c). Mówienie o czymś poza Wszechświatem nie ma wprost sensu. Tak to sobie wyobrażałem zawsze. Potem okazało się, że dosyć podobnie na sprawę przestrzeni zapatrywał się G.W. Leibniz, filozof niemiecki, współczesny Newtonowi. Odrzucał on istnienie przestrzeni jako autonomicznego bytu niezależnego od materii. Ograniczył jej sens do wygody w określaniu względnych położeń ciał. To tak zwany pogląd relacjonistyczny. Płaskość Wszechświata jest więc czymś oczywistym samym przez się – mógłbym dodać, bo on przecież nie wiedział o geometriach nieeuklidesowych. Dzieki takiemu właśnie podejściu przestaje istnieć cały pakiet problemów: Jakie jest położenie Wszechświata, jaka jest jego prędkość, względem czego. Inaczej na rzecz patrzał Newton, zakładając istnienie przestrzeni absolutnej, w niej osadzając materię. Pamietamy słynne obracające się wiadro z wodą. Potem przyszedł Ernst Mach, a po nim Einstein. Pogląd relacjonistyczny został zarzucony. Nie znaczy to, że na zawsze. Zyskał bowiem sens w obliczu kryzysu, z którego istnienia niewielu zdaje sobie sprawę, kryzysu, na skraju którego stoi dziś nauka. Na czym  ten kryzys polega? Uważny czytelnik już wie, o co mi chodzi.  
     Że to naiwne podejście? Może i naiwne, ale rokuje lepiej.  Za mało matematyki? Na tym polegałaby wada? To weźcie się do roboty. Ja mam się wszystkim zajmować? Matematyki nigdy nie zabraknie. Ta zawsze dopasuje się do idei. Dziś główny nurt płynie w przeciwną stronę. Nic dziwnego, że kryzys.  
     Najbardziej odległe są obiekty, których prędkość względem obserwatora (niezależnie, od tego gdzie się on znajduje) dąży do c. Można więc przyjąć tę prędkość za „prędkość ekspansji”. Stała c jest więc nie tyle prędkością swiatła, co prędkością ekspansji. Właśnie dlatego jest niezmiennicza, gdyż, zgodnie z zasadą kosmologiczną jest jednakowa dla wszystkich obserwatorów. Widocznie światlo ma tę prędkość, gdyż jest to prędkość reliktowa z czasów, gdy masa Wszechświata równa była zeru – właśnie wtedy wyodrębniły się oddziaływania elektromagnetyczne, których bozonem jest foton o zerowej przecież masie. Jak widać, to bardzo prosty, wprost naiwny (...) model. A jednak wyjaśnia, dlaczego prędkość światła jest niezmiennicza. Co gorsza, bez supermatematyki. Dotąd na pytanie „dlaczego” nikt nawet nie ważył się odpowiedzieć. A kto je zadał? Chyba tylko licealiści na kółku astronomicznym (dziś tych kółek jest jak na lekarstwo, dzięki wspaniałym reformom naszych światłych ministrów oświaty (edukacji (?) i wychowania (?)). Prawdziwym lekarstwem na przypadłość ciekawości świata jest nieskazitelna świszcząca czerń sutanny.).    
   Po prostu, niezmienniczość c została zapostulowana – ponad sto lat temu i tyle. A jednak dziś można już inaczej. Właściwie każdy postulat w fizyce powinien mieć cechę tymczasowości. Tak dla przykładu, innym postulatem, który da się już odpostulować, jest ten o równości mas grawitacyjnej i bezwładnej, stanowiący właściwie podstawę konceptualną ogólnej teorii względności. Przecież każda masa, zgodnie z ustaleniem już w piątym artykule, dla przypomnienia, wskazującym na strukturalność bytu, jest masą grawitacyjną, a sama grawitacja jest (jedynym) oddziaływaniem podstawowym. Zatem prawa dynamiki u samych podstaw, dotyczą wyłącznie grawitacji. Á propos, z tego właśnie powodu newtonowskie zasady dynamiki obowiazują w stosunku do wszelkich rodzajów oddziaływań. [Mało kto się nad tym zastanowił.] Tu tkwi źródło unifikacji tych oddziaływań z grawitacją. Sama masa bezwładna jest pojęciem o charakterze fenomenologicznym i zasadniczo równa jest grawitacyjnej.
     Od razu paść może, wprost „naiwne” (jeszcze jedno) pytanie: Jeśli Wszechświat ma oscylować, zgodnie z dość stanowczym sądem prezentowanym w mych pracach, to jak to pogodzić z inwariantną prędkością ekspansji? „Przecież światła zatrzymać nie można”. Dla uważnego czytelnika moich artykułów odpowiedź narzuca się sama: cykliczne zmiany parametru c, a jego wartość minimalna jest różna od zera. Już na ten temat wypowiadałem się niejednokrotnie w różnych kontekstach. [Tak na marginesie, bardzo wielu nie rozróżnia między niezmienniczością c, a niezmiennością. Stąd wiele nieporozumień, nawet wśród ludzi wykształconych. Prawie zawsze mówi się o stałości prędkości światła, a ewentualna niestałość, ponoć narusza szczególną teorię względności. Sądzę, że nie narusza. Podstawę STW stanowi niezmienniczość c, a nie „stałość”. Nawet wielu uczonych fizyków z niefrasobliwością pisze wyłącznie o stałości, jakby niezmienniczość była czymś nie do pojęcia dla amatorów.]
     Ta założona, niejako z góry zmienność inwariantu sugerować może kierunek badań zmierzających do opisania topologii Wszechświata. Wielkość (zmienna) c byłaby jednym z parametrów zmienności stanowiącej cechę tej topologii. Można przypuszczać, że ekspansji Wszechświata odpowiada malenie c i odwrotnie. Jak na razie tę „topologię” przedstawić mogę tylko w sposób opisowy. Jeszcze do tego coś dorzucę.  
     Przykład z podrzucanym ciałem jest więc pudłem. Jakim jest więc Wszechswiat, jak się zmienia? Wszechświat nie posiada centrum (jak kula ziemska dla spadających jabłek). Jego istnienie naruszyłoby bowiem zasadę kosmologiczną tym, że centrum globalne byłoby miejscem wyróżnionym. Samo nieistnienie centrum oznacza, że cała zwartość materialna Wszechświata stanowiła w początkach (i stanowi dziś), absolutną wszystkość, materialną, a także przestrzenną.  Dodajmy, że siła wypadkowa działająca na każdy element (oczywiście w skali kosmologicznej), zgodnie z tą zasadą, równa jest zeru, gdyż  żaden kierunek nie jest wyróżniony. Stąd zerowe natężenie globalnego (kosmologicznego) pola grawitacyjnego. A gdzie my jesteśmy? W przestrzeni modelowanej, być może, przez powierzchnię rozszerzającej się sfery-niesfery, jesteśmy najdalej od wtedy (nie „tam”) gdy Wszechświat rozpoczął swe aktualne wcielenie. Mamy czasoprzestrzeń w innym zupełnie sensie. To „wtedy” tworzy horyzont, największą ze sfer, która zarazem jest i jej nie ma, bo to tylko miejsce-niemiejsce, w którym Wszystko dawno temu zaczęło się, a przestrzeń poza Wszechświatem nie istnieje. Kiedyś była cała ta przestrzeń czymś bardzo małym pomimo, że ta małość była Wszystkością. Znajdujemy się także w centrum Wszechświata, wszyscy Jego mieszkańcy razem i każdy z osobna. Wszędzie.           
     Co więc charakteryzuje Wszechświat? Z całą pewnością geometria Wszechświata jest specyficzna, nie jest lokalna, a to, co my odczuwamy, jest być może „rzutem tej geometrii na płaszczyznę, a właściwie na płaską przestrzeń trójwymiarową”. Można przypuszczać, że modelem adekwatnym do geometrii realnego Wszechświata jest obiekt o dość specyficznych właściwościach. Po pierwsze zmieniają się cyklicznie jego rozmiary. Po drugie, inwariant c (prędkość ekspansji) zmienia się cyklicznie jako funkcja czasu. Przedstawiłem tę funkcję w artykule poprzednim (oczywiście jako hipotezę, a nie jako ustalenie). Po trzecie, każdy jego punkt stanowi centrum, a miejsce geometryczne tych centrów tworzy powierzchnię tego tworu, w dodatku tworu o symetrii sferycznej (nawet jeśli jest to sfera więcej, niż trójwymiarowa). Ze stanowiska obserwatora, promień tej sfery jest hubblowskim promieniem Wszechświata. „Bóg jest nieskończoną sferą, której środek jest wszędzie, a obwód nigdzie.”* Sentencja ta (już zacytowałem ją w artykule, traktującym o grawitacji Wszechświata), pomimo swego starożytnego rodowodu (To znamienne, skąd oni to wiedzieli?) oddaje rzecz w sposób zaskakująco zbieżny z powyższym opisem. Ciekawe, że Bóg w tej starożytnej sentencji, nie jest żadną postacią, jak to sobie do dziś ludziki wyobrażają. Jest synonimem Wszechświata, jest Przyrodą.

Po czwarte, w połowie cyklu odwracają się niektóre parametry fizyczne elementów ewoluującego obiektu (np. materia – antymateria; o tym już wspominałem w różnych miejscach. Przykład poglądowy i znany powszechnie, stanowi wstęga Möbiusa. Czterowymiarowa? Butelka Kleina? Geometria Lie?


Zastanówmy się nad ogólniejszą konsekwencją takiego stawiania sprawy. W podsumowaniu naszych dotychczasowych rozważań, oto przesłanki stanowiace bazę dla dalszego ciagu przemyśleń:
1. Wszechświat jest geometrycznie płaski – relacje miar mają charakter euklidesowy;
2. Prędkości względne właściwe (v/c) są stałe;
3. Wszechświat oscyluje swymi rozmiarami, a także tym, że niezmiennicza prędkość ekspansji c periodycznie zmienia się, (aktualnie) sukcesywnie maleje. Wniosek stąd, że (aktualnie) maleje też prędkość względna obiektów (v);
4. Masa Wszechświata przy tym rośnie.
   Czy wszystko to ma jakiś wpływ na ruch oddziaływujących ze sobą konkretnych ciał? Można oczekiwać, że stopniowo (niemierzalnie powoli) przyśpieszenie pod działaniem tych samych (lokalnych) sił, maleje. Oznacza to stopniowy wzrost bezwładności ciał. Im bliżej końca ekspansji, tym trudniej rozpędzić ciało (każde). Przecież prędkość ekspansji (c) maleje, a prędkość konkretnego ciała wcale nie może być bliższa prędkości niezmienniczej (jest proporcjonalnie tak samo odległa: v/c = const.).

   Sądząc po powyższej przesłance, można by wysnuć wniosek, że istnienie bezwładności ciał związane jest bezpośrednio z cechami dynamiki Wszechświata. To może być niezwykle ważne spostrzeżenie. Dotyczy to także cząstek elementarnych. „Nie pole Higgsa???” Ale nie tylko to. Przecież każde ciało, każda cząstka, zgodnie z moim podejściem jest układem grawitacyjnym. Jego rozmiary rosną (proporcjonalnie) wraz z rozszerzaniem się Wszechświata, co powoduje wzrost nie tylko jego masy grawitacyjnej, lecz także masy wszystkich układów lokalnych, nawet cząstek nazywanych elementarnymi, które, zgodnie z moimi konkluzjami, a nawet ustaleniami już w pierwszych artykułach, są także układami grawitacyjnymi. Nietrudno, jak widać, powiązać cechy układów lokalnych z cechami Wszechświata jako całości. Tu przypomina się zasada Macha, która w tym kontekście nabiera rumieńców.


2. Topologia a oscylacje.
  Już dosyć dawno, w swych artykułach, a także dopiero co, popełniłem rzecz niewybaczalną. Przyjąłem mianowicie (na razie roboczo), że przestrzeń, jaką tworzy Wszechświat, powiększa się dzięki względnemu ruchowi obiektów stanowiacych jego zawartość. Nie chodzi więc o zakrzywioną (grawitacją) przestrzeń. Znamienne są konsekwencje tego bądź co bądź ryzykownego kroku.  Widoczne to jest szczególnie wyraźnie w eseju pt. „Katastrofa Horyzontalna”.
     Przede wszystkim, jak już stwierdziłem wcześniej, naturalną rzeczą, wprost konsekwencją tego, jest uznanie przestrzeni jaką tworzy Wszechświat za płaską, euklidesową z natury rzeczy. Nie chodzi więc o rozwój „krytyczny” na bazie równania Friedmanna (jedna z trzech opcji krzywizny przestrzeni), nie chodzi o opcjonalność, lecz o płaskość immanentną, jako cechę fundamentalną. „Krytyczność” bowiem oznacza ekspansję nieograniczoną w czasie, co wyklucza przyjętą tu periodyczność. [Nie należy też zapominać, że krytyczność przypomina nam o problemie płaskości, który u nas już dawno się odproblemował, a słynny wykład Roberta Dicka, tutaj, jest już anachronizmem.]  Wraz z tym przyjmuję, że same oscylacje wiążą się z cykliczną zmiennością inwariantu c. Uwarunkowania dla zamknięcia Wszechświata (friedmannowski model zamknięty) przyjmowane dziś, nie są adekwatne z tą koncepcją. Źródłem zmian metryki Wszechświata nie jest więc powszechne przyciąganie (lub odpychanie). Inna sprawa, że zawartość materialna Wszechświata ma jakiś wpływ na częstotliwość zmian inwariantu. Może to doprowadzić do pojawienia się jakiejś nowej stałej uniwersalnej. W innym miejscu nawet sugeruję, że może to być maksymalna masa, jaką Wszechświat będzie miał u kresu ekspansji. Ale to tylko nieśmiała sugestia.
   Natężenie pola grawitacyjnego Wszechświata, jak już zauważyłem, powinno być równe zeru. Zasada kosmologiczna sugeruje bowiem, że wypadkowa kosmologiczna siła działajaca na każdy obiekt równa jest zeru, w związku z izotropią Wszechświata.  Wniosek stąd, że potencjał Wszechświata jest przestrzennie stały w związku z zachowawczością pola grawitacyjnego (g = –gradφ). Ustaliliśmy już, że wartość jego równa jest:  
(patrz artykuł pt. „Grawitacja Wszechświata”). [Tak na marginesie, łatwo wykazać, że połowa kwadratu prędkości ucieczki (v) z danego punktu pola centralnego, ze znakiem minus, równa jest potencjałowi pola w danym punkcie. Nawet nie trzeba przypominać sobie twierdzenia o wiriale.]
    W tym kontekście skoncentrujmy się na wyjątkowej i wielce intrygującej od dawna wielkości c, która, moim skromnym zdaniem, stanowić może klucz do wielu roztrzygnięć dotyczacych Wszechświata. Jak stwierdziliśmy wcześniej, prędkość ekspansji (horyzontu) równa jest c. Jest jednakowa dla wszystkich obserwatorów, zgodnie z zasadą kosmologiczną. W tym przyczyna, że jest niezmiennicza, to znaczy nie zależy od układu odniesienia. Przy tym jako „prędkość światła”, jest reliktem początku przemiany fazowej, momentu, w którym pojawiły się oddziaływania elektromagnetyczne (opisałem to już wcześniej). Nie byłaby ta prędkość niezmienniczą, gdyby zasada kosmologiczna nie była słuszna. Wówczas świat, nawet w najmniejszej skali, byłby czymś innym. Czy możliwe byłoby jego istnienie? Sądzę, że nie.
   A skąd się bierze ta cecha Wszechświata, którą my wysławiamy jako zasada kosmologiczna? Innymi słowy, dlaczego Wszechświat jest taki, jaki jest? Bierze się stąd, że Wszechświat jest i był wszystkim od samego początku, będąc w dodatku obserwowalnym w całości. Dlatego też horyzont jako miejsce geometryczne najbardziej oddalonych od lokalnego obserwatora punktów, tych oddalajacych się od nigo z prędkością c, jest także, w tym samym stopniu, zbiorem położeń wszystkich obserwatorów, uważających w dodatku siebie za środek Wszechświata. Ten wspólny dla wszystkich horyzont jest też wspólnym dla wszystkich początkiem ekspansji, wspólną dla wszystkich przeszłością. Poza horyzontem przestrzeń nie istnieje. Wszelkie istnienie znajduje się (i zawsze znajdowało się) wewnątrz, nawet wtedy, gdy było czymś bardzo małym (panelsymonem). Horyzontu nie określa zasięg widzenia (droga przebyta przez fotony) – tak się dziś sądzi. Wszechświat geometrycznie tworzy jakby, nibysferę, czy jak to można nazwać, która także reprezentuje czas początku ekspansji. Oto kwintesencja topologii Wszechświata (w opisie nieformalnym).   Oto istota, oto sens zasady kosmologicznej. Dodajmy do tego, że horyzont oddalający się od każdego obserwatora z prędkością c traktować można za jedyny faktycznie istniejący układ inercjalny. Tajemnica niezmienniczości prędkości c, tkwi więc w cechach Wszechświata i w Wielkim Wybuchu, a nie w wymyślonym przez (trzeba przyznać, że) nie byle kogo, ale już ponad sto lat temu, aksjomacie (przepraszam, postulacie). Po stu latach nie jest już postulatem. Nota bene, sto lat temu (dokładnie, gdyż pisałem te słowa w roku 2005 podczas pisania książek, o których była już mowa.) było to rzeczą genialną**, a dziś (i tutaj) wniosek taki jakby wynika z przedstawionego tu modelu, w którym obowiązuje zasada kosmologiczna, a c jest prędkością ekspansji. Nie oznacza to jednak, że prędkość ta jest absolutnie stała, choć zawsze jest niezmiennicza, czyli względem każdego układu odniesienia ma w danym momencie tę samą wartość, a jako niezmiennicza jest kresem górnym prędkości ruchu względnego. Być może maleje, choć my oczywiście tego nie czujemy będąc cały czas w środku (poza tym, że żyjemy zbyt krótko). Dałem temu wyraz wcześniej. Można by rzec, że tempo ekspansji rzeczywiście maleje – maleniem inwariantnej prędkości c (przy stałej wartości „prędkości właściwej” v/c). Maleniem aż do momentu inwersji w połowie cyklu. Kosmologia bazująca na równaniu Friedmanna w tym względzie nie myli się. Ale diabeł tkwi w szczegółach.
   Nie chodzi zatem o „malenie tempa” w związku z maleniem wartości H i w związku z „odciągającym” przyciąganiem grawitacyjnym. Zasada kosmologiczna obowiązuje redukując (znosząc) parametry o charakterze wektorowym, w tym siłę globalną, działającą na dowolny obiekt. Jednak konkretna zawartość materialna Wszechświata modeluje, a właściwie moduluje zmienność inwariantu, w tym jego wartość maksymalną (na początku ekspansji i na zakończenie zapaści). Przypuszczam, że gdyby Wszechświat miał inną zawartość materialną, na przykład mniejszą masę „docelową” w momencie inwersji, to także inna, (czy mniejsza?)  byłaby maksymalna wartość c na samym początku ekspansji. [Także krótszy okres oscylacji.] W samej rzeczy. Zauważmy, że potencjał grawitacyjny Wszechświata (patrz wzór powyżej), określony jest właśnie przez inwariant c. Przy tym sam potencjał, z oczywistych względów, swą wartością liczbową, jest tym większy, im większa jest masa (zawartość materialna, Conventional Mass of Universe (CMU)) Wszechświata.           Tempo ekspansji, w podanym tu sensie (zmiana inwariantu), maleje aż do momentu inwersji, osiągając w tym momencie wartość zerową (sam inwariant – minimalną). Ta minimalna wartość c u progu inwersji nie powinna zależeć od ilości materii. Inwersja jest procesem o charakterze kwantowym. Zatem, gdyby zawartością materialną Wszechświata był większy, to cykl przemian byłby dłuższy.         Potem nastąpić ma kontrakcja, powrót przyśpieszony (sukcesywnym wzrostem c) ku początkom. Wiecej o tym było i będzie też w innych artykułach.  

   Jak już filozofujemy, to przy okazji warto powrócić do zasadniczego pomysłu, który symbolizuje wzór (3) z artykułu poświęconego masie Wszechświata:
W tej postaci, nie przewiduje on żadnego ograniczenia na wielkość przyrostu energii potencjalnej Wszechświata, a więc i na wielkość przyrostu jego masy grawitacyjnej. W zgodzie z tym wzorem energia (a więc i masa) może być nawet nieskończona. Można więc przypuszczać, że wzór ten dotyczy wyłącznie określonego przedziału czasowego, nie mówiąc jak długo energia potencjalna może wzrastać. Stwierdziliśmy już wcześniej, że zawartość materialna Wszechświata jest ograniczona. Świadczy o tym sam fakt nazywany Wielkim Wybuchem. Zaistnieć więc musi kiedyś, w skończonym czasie, stan, w którym już zeruje się deficyt masy, nawet jeśli sukcesywnie zmniejsza się parametr c – chodzi o malenie do zera przyrostu energii potencjalnej. Ale to jeszcze nie przekonuje. By tę rzecz zilustrować (i uściślić), zmianę energii potencjalnej należałoby powiązać także z przyjętymi za możliwe zmianami inwariantu c. W tym celu należałoby oprzeć się na wzorze (2) z tegoż artykułu:
bazującym na zapostulowanej (gdy zajmowaliśmy się masą Wszechświata) równości promieni hubblowskiego i grawitacyjnego. Od razu otrzymujemy więc wzór na zmianę energii potencjalnej:
Oczywiście τ oznacza wiek Wszechświata. Widać tu explicite, że malenie, nawet znikome, wielkości c, pociąga za sobą (w związku z piątą potęgą) istotne malenie przyrostu energii potencjalnej (a więc i masy), w miarę starzenia się Wszechświata. Pewnej minimalnej wartoci c odpowiadałby zerowy przyrost energii potencjalnej. To właśnie moment inwersji, opisywany niejednokrotnie już wcześniej. Samą (hipotetyczną) zmienność inwariantu c przedstawia wzór (5) w artykule: „Wszechświat oscylujący B”, z tym, że tam w minimum chodzi o zero. Wzór ten nie stanowi więc ostatecznej „instancji”.
     Gdy wielkość c dochodzi do minimum swej wartości, dalsze rozszerzanie się Wszechświata nie jest już możliwe. W związku z tym także energia potencjalna Wszechświata, oraz energia nawet dowolnego układu materialnego, nie może wzrastać w nieskończoność (wzrostem wzajemnej odległości jego składników). Tak samo zresztą, jak nie może istnieć prędkość nieskończenie wielka, a także siła nieskończenie wielka. Ale istotne jest to, że w tym krytycznym momencie, w elementarnej skali struktury cząstek, następuje, właśnie wtedy, inwersja o charakterze kwantowym (materia-antymateria).            Ograniczoność z góry globalnej energii potencjalnej Wszechświata, wprost narzuca ograniczoność końcowych rozmiarów a tym (znów) sugeruje cykliczność jego rozwoju. Konsystentne z tym jest odkrycie maksymalnej siły i minimalnej odległości między środkami plankonów. Stwierdziliśmy to w artykule trzecim poświęconym plankonom. 
   Jak już wiadomo, wzrost masy grawitacyjnej układów (zdefiniowałem to pojęcie już w pierwszym artykule, poświęconym dualnej grawitacji) ma swój kres górny. Jest nim łączna masa elementów układu oddzielonych od siebie. Trochę podobnie rzecz się ma z Wszechświatem. Ale nie całkiem. Rozmiary rozszerzajacego się Wszechświata, jak powyżej wspomniałem, nie dążą do nieskończoności (dla osiągnięcia maksymalnej masy). Wniosek stąd byłby ten, że także w odniesieniu do dowolnego układu ciał (o dowolnej wielkości), ich wzajemna odległość, praktycznie, nie może być nieskończenie wielka, właśnie w związku z tym, że czas ekspansji Wszechświata jest ograniczony. Istnieje kres górny na rozmiary wszelkich tworów materialnych. Już dużo wcześniej miałem powody do twierdzenia, że Wszechświat rozszerza się całą swą zawartością: powiększają się cząstki elementarne, atomy, ciała niebieskie i odległości miedzy nimi. Oczywiście proporcjonalnie. Zbieżne to jest z cyklicznymi zmianami parametru c.
     Można się nawet zastanawiać nad tym, czy mają miejsce także cykliczne zmiany rozmiarów i masy samego plankonu, w związku ze zmianami parametru c (patrz artykuł pierwszy poświęcony plankonom). Wolałbym żeby tak nie było, gdyż mowa o obiekcie absolutnie elementarnym. Skłonny więc byłbym do sądu, że wielkość c we wzorach definiujących długość i masę Plancka jest maksymalną wartością tego parametru, wartością ujawniającą się w początku przemiany fazowej, w momencie pęknięcia sieci panelsymonu, kiedy miały jeszcze miejsce wzajemne oddziaływania plankonów.
Interesujące, że w modelu tym maksymalna (z początku przemiany fazowej) prędkość ekspansji miała być równa prędkości stanowiącej parametr plankonu. Nie istotne, że zaraz potem stawała się coraz mniejsza. Jeśli już tak sobie wymyśliłem, to jak to uzasadnić? Niestety, muszę rozczarować. Na to pytanie nie mam gotowej odpowiedzi, przynajmniej na razie. Należałoby jakoś wyprowadzić wzory na masę Plancka i długość Plancka jako granice jakichś funkcji opisujących dynamikę zmian zachodzących w środowisku plankonów i w początkowych fazach ekspansji (Urela – przemiana fazowa). Niech to będzie zadanie domowe dla młodych (w tym ewentualne udowodnienie, że rzecz ta jest niewykonalna). W przypadku niewykonalności, konkluzja, że byt absolutnie elementarny, w swej definicji nie zawiera parametru c, nie byłaby wykluczona. Mimo wszystko, choć nie byłby to plankon (Czym by miał być?), nie bije to zupelnie w kosmologię bazującą na grawitacji dualnej. 
     Można więc sądzić, że same plankony nie ulegają zmianie. Zmienność percepowalnej wartości c związana jest z rozszerzaniem się Wszechświata (już poza plankonami). To po prostu zmienność prędkości ekspansji, uwarunkowana przez procesy przemian materii, szczególnie intensywne na samym początku. Należałoby tu dodać, że w związku z ekspansją zachodzącą także w skali najmniejszej, skali struktury cząstek, dokonują się (niewykrywalne przez nas), powolne zmiany w oddziaływaniach niegrawitacyjnych, w szczególności silnym i elektromagnetycznym – ich zasięgu, a także zmniejsza się prędkość światła, w pełnej koordynacji ze zmianami niezmienniczej prędkości ekspansji. Hipotetyczny wzór wyrażający tę zmienność podałem w artykule (B) poświęconym oscylacjom Wszechświata. To oczywiście nie jest jeszcze ostatnim słowem w tej kwestii.  To tylko nieśmiała próba powiązania skojarzeń.

     A samo rozszerzanie się, ekspansja...  Na pytania: Dlaczego raptem Wszechświat rozszerza się, ekspanduje? Dlaczego w tym momencie, a nie w innym nastąpił Wybych?, jak dotąd nie było odpowiedzi – co najwyżej próba opisu takiego, czy innego na bazie koncepcji energii próżni; koncepcji, a nie faktu potwierdzonego doświadczalnie w sposób niezbity. Mowa tu o jakichś przypadkowych niedopasowaniach, jakichś fluktuacjach, jakimś bąblu pola inflatonowego, itp. Po prostu sakramentalne: stało się to, co się stało. My jednak już wiemy, że Wszechświat oscyluje swą objętością (i innymi parametrami zewnętrznymi), a przyczyną ekspansji jest po prostu odpychanie grawitacyjne (Urela), to, że grawitacja jest dualna. Dzięki temu właśnie, tuż przed inwersją Wszechświata jako całości, nawet jego najdrobniejsze podukłady: (ciała, cząstki), osiągną, w tym samym momencie, szczyt swej lokalnej ekspansji. W tym szczytowym momencie miałaby nastąpić „kwantowa inwersja stanów obsadzeń” w związku z inwersją parametru c (z dodatniego na ujemny), co automatycznie uczyniłoby materię – antymaterią.  Nie potrzebne jest więc żadne uzgodnienie własności i procesów. Inwersja zachodzi na wszystkich poziomach jako proces globalny, a to oznacza pełne samouzgodnienie Wszechświata w każdej fazie jego ewolucji. Zmiany w makroukładach lokalnych nie mają na to wpływu. Zachodzą zresztą w różnych kierunkach, a w skali globalnej kompensują się.
   Ta cykliczność zmian, w kontekście powyższych przypuszczeń kojarzy mi się ze wstęgą Möbiusa. Tutaj inwersja zachodzi tam, gdzie połączone są ze sobą (obrócone o 180 stopni względem siebie) końce paska. Po jednej (naszej) stronie mamy materię, po drugiej zaś antymaterię. Jeśli popuścimy jeszcze trochę wodze fantazji, zauważymy, że wystarczy nam „igła”, by móc przejść do świata antymaterii, by znaleźć się w miejscu i czasie, na który byśmy czekali dosyć długo, tryliony trylionów lat, chyba nawet znacznie wiecej, niż półokres oscylacji Wszechświata; we Wszechświecie zapadającym się, powiedzmy, że tylko 15 miliardów lat przed ostateczną zapaścią (i kolejnym Big Bangiem). Na razie wiemy, że cząstki antymaterii otrzymujemy w pewnych reakcjach (w szczególności pozytony). Czy właśnie tam otwiera się dziurka we wstędze? My otrzymujemy pozytony, a oni elektrony. W dodatku przez cały czas powstają wirtualne pary cząstek i antycząstek, w naszym kwantowym opisie mamy polaryzację próżni. Wstęga nie jest więc hermetycznie zamknięta. To daje też możliwość wysoko zorganizowanej i rozwiniętej (u szczytu) „ludzkości”, zamiast czekać na smutny koniec u kresu kolapsu, możliwość przeniknięcia na naszą stronę, by się dalej rozwijać (albo zdegradować, gdyby się natknęli na homo sapiens). Może nawet jesteśmy tego świadkami (trójkąt bermudzki, latające talerze, itp.). Scenarzyści Wojen Kosmicznych – na start!         

Nie ma to jak dziurka. Zawsze dobrze pofantazjować.
   Ad rem. Stwierdziliśmy, że globalna energia potencjalna (a także masa (CMU) ma swój kres górny – w momencie inwersji. Dotyczy to też energii potencjalnej w dowolnej skali. W momencie tym kończy się też tendencja zmian (malenie) inwariantu c, także w dowolnej skali struktur materialnych (także w skali struktury cząstek). W momencie tym następuje inwersja. Wiemy też, że przez cały czas trwania ekspansji, im większa jest chwilowa wartość (ujemnej) energii potencjalnej, a tym samym większa (chwilowa) masa globalna (CMU), tym mniejsza jest wartość samego inwariantu c. By pogłębić to spostrzeżenie, można też do sprawy podejść inaczej. W związku z zapostulowaną tu równością promieni hubblowskiego i grawitacyjnego Wszechświata i faktem (zaobserwowanym) jego rozszerzania się, wprost naturalną była (już wcześniej) konkluzja o sukcesywnym wzroście globalnej masy-energii. W kontekście tym przyjęcie hipotezy o maleniu prędkości światła prowadzi do konkluzji, że szybkość wzrostu masy Wszechświata stopniowo maleje, dążąc do zera wraz z zerowaniem się inwariantu [Δ(mc^2)/Δt0]. Do zera tu jednak nie dojdzie, gdyż nie chodzi o asymptotę. Jak już zaznaczałem, inwersja nastąpi wcześniej, jako powszechne przejście fazowe, uwarunkowane przez kwantową inwersję na poziomie struktury cząstek elementarnych. Byłby to moment zapoczątkowujący kontrakcję Wszechświata. Na tym polegałoby malenie tempa ekspansji (a po inwersji jego wzrost).
   Reasumując stwierdzamy, że maksymalna wartość inwariantu zależy od zawartości materialnej Wszechświata. Konkludujemy także istnienie maksymalnych rozmiarów. Wniosek stąd, że rozmiary te zależą od zawartości materialnej Wszechświata, a więc od maksymalnej, docelowej wartości masy CMU Contractual Mass of Universe (CMU)). Oznacza to także istnienie zależności okresu oscylacji od tejże masy.
     Jednak sama inwersja nastąpić może dopiero przy ściśle określonej (dziś nie do określenia), minimalnej wartości inwariantu. Ważne, że nastąpi niezależnie od zawartości materialnej (ilościowo) Wszechświata – wcześniej lub później, bo to przecież przemiana uwarunkowana przez określone wartości parametrów stanu, charakteryzujące najniższy poziom kwantowy. Jeśli tak, to będzie można w przyszłości pokusić się o opis tej inwersji w skali znanych nam cząstek elementarnych, nawet abstrachując od zagadnień kosmologicznych. Wystarczy, bagatela, przyjąć za możliwe, malenie inwariantu. Młodzi, macie na tacy kolejny temat badawczy.
   Od razu narzuca się też (dla upoglądowienia sprawy) skojarzenie z życia, jakby uzasadniające przypuszczenie o ciągłym maleniu prędkości światła. Prędkość dźwięku jest tym mniejsza, im mniejsza jest gęstość ośrodka, w którym dźwięk rozchodzi się. Rozszerzający się Wszechświat jest coraz rzadszy. W części pierwszej pisałem o globalnej sieci plankonowej, która utworzyła się zaraz po przemianie fazowej. To daje do myślenia, a powyższe spostrzeżenia stanowią wprost poważny argument (nie tylko myślową przesłankę lub hipotezę galopującego SF) na poparcie tezy o cykliczności Wszechświata. Ma to też spory potencjał heurystyczny. Wszystko to podpowiada mi dziś intuicja. Dla znalezienia odpowiedniej formuły, czuję, że na razie za wcześnie z powodu braku odpowiedniej bazy poznawczej. Przyjdzie i na to czasna przykład na obserwacyjne obalenie wszystkich tych fantazji. To by niestety pogrzebało szansę na przetrwanie kosmicznej inteligencji. Jestem mimo wszystko optymistą, bo przecież latające talerze zdarzają się.

    Model Wszechświata oscylującego jest znany i dość popularny, gdyż odpowiada potrzebom naszej intuicji. Nie warto jej lekceważyć. Z tego powodu na przykład intensywnie poszukuje się brakującej masy na to, by uzasadnić krytyczność rozwoju Wszechświata i na to, by nawet uzyskać podstawę dla sądu o możliwości zapaści w drugiej części cyklu rozwojowego. [W dalszym ciągu myśli się jednak kategoriami kamienia podrzuconego do góry.] Nie przeszkadza to jednak w prowadzeniu badań, na przekór temu, zbieżnych z przypuszczeniem o nieskończonej ekspansji. A jednak uczeni gorczkowo poszukiwali dodatkowej masy. Znaleźli (?) ten dodatek jako ekwiwalent ciemnej energii. Jej  rzekome odkrycie –   stwierdzone niedawno obserwacyjnie „przyśpieszenie” stanowi doskonały bodziec dla intensyfikacji tych badań. Powodzenia! [Proszę bardzo. Właśnie (2011) dostali Nobla. Patrz „Katastrofa Horyzontalna”.] Jak już wiadomo, pogląd o możliwości nieskończonej ekspansji nie stanowi opcji rozważanej w tej pracy, jako nierealny. Decydują o tym przede wszystkim względy filozoficzne. One zresztą mogą być, wbrew pozorom, nawet ważniejsze, niż poglądy dotyczące jakichś fizykalnych konkretów będących najczęściej tworami abstrakcyjnych równań matematycznych, niekoniecznie całkowicie zbieżnych z empirią. Swoją drogą, obserwacja zdaje się potwierdzać, wbrew pozorom, słuszność tych względów filozoficznych.


3. Poglądowy model Wszechświata oscylującego.
   I tak, bez fanfar stworzyliśmy racjonalną bazę dla modelu Wszechświata oscylującego. Do koncepcji tej wracają co jakiś czas sfrustrowani badacze. Model ten, mniejsze o szczegóły, odpowiada potrzebom naszej intuicji, chroni też przed frustrującą nieskończonością zapoczątkowaną przez osobliwość (trochę mniej, widocznie, frustruje nieskończona liczba oscylacji, które czekają nas, choć my ich nie doczekamy się). Należy przyznać, że modeli oscylującego Wszechświata nazbierało sie już trochę. Jednak ich podstawowym mankamentem jest brak podstaw fizycznych dla opisu inwersji. Co najwyżej chodzi o coś, co powoduje, że Wszechświat jednak mimo wszystko rozwija się według modelu zamkniętego (a nie krytycznego), jak podrzucony kamyk, że w pewnym momencie krzywizna przestrzeni ma wzrastać. Czy teraz jest zerowa pomimo, że galaktyki w dalszym ciągu oddalają się od siebie wskutek nadymania się balonu? Jak już wiemy, nie tędy droga.
   Model, który tutaj prezentuję to dość znany model cykloidalny, pozbawiony osobliwości. Dla wyjaśnienia, cykloida jest linią bardzo interesującą, jest krzywą tautochroniczną, czyli krzywą jednakowego czasu. Na rysunku widzimy dół mający w przekroju kształt cykloidy. Umieszczamy na powierzchni tego dołu ciało i zakładamy, że zsuwa się bez tarcia. Okazuje się, że niezależnie od jego położenia początkowego (punkt A czy też punkt B), czas, po 
którym nasze ciało dociera do położonego najniżej punktu P, jest jednakowy. Jest to bardzo interesująca właściwość w związku z rozwojem Wszechświata i jego opisem. Rzeczywiście, dwa ciała, znajdujące się w chwili startu do swobodnego ruchu, w różnych odległościach od centrum (punkt P), spotkają się dokładnie w tym właśnie punkcie, niezależnie od początkowej odległości między nimi. Po minięciu się oddalać się będą jak galaktyki w rozszerzającym się Wszechświecie, by się równocześnie zatrzymać (oczywiście w różnych odległościach o punktu P) i od razu rozpocząć nowy cykl. Otrzymaliśmy tak model (w rzucie na płaszczyznę) Wszechświata oscylującego. Należy wspomnieć, że model ten spełnia zasadę kosmologiczną. To ciekawy pomysł, do którego co jakiś czas astronomowie powracają. Warto zauważyć tu, że ruch ciała w naszym modelu cykloidalnym, jest przyśpieszony lub opóźniony. Pozornie przeczy to mojej kopncepcji. A jednak nie chodzi tu o ruch względny galaktyk, lecz o prędkość ekspansji, o niezmienniczą (choć nie koniecznie stałą w czasie) prędkość c. Chodzi przecież o Wszechświat jako całość, a nie o jakąś lokalną zmienność. [Właśnie na tym oparłem się w poszukiwaniu wzoru wyrażającego zmienność inwariantu c – w artykule drugim poświęconym oscylacjom Wszechświata.] Model ten jest oczywiście uproszczeniem w związku z bardziej złożoną topologią Wszechświata rzeczywistego, jest ideą, jest surowcem dla pogłębiających rzecz badań. Odnoszę wrażenie, że ten właśnie kierunek myślenia rezonuje z obowiązującą tu ogólną koncepcją.
   Na ogół wyobrażeniowy model Wszechświata przedstawiany jest jako powierzchnia nadymającego się jednostajnie (ewentualnie coraz wolniej lub coraz szybciej), kulistego balonu. Na nim kropki symbolizujące galaktyki oddalają się wzajemnie z prędkościami proporcjonalnymi do ich wzajemnej odległości. To upoglądowienie nie jest jednak doskonałe. Gdzie bowiem umieścić na nim horyzont Wszechświata tak, by każdy obserwator, niezależnie od tego, gdzie się znajduje, z każdego punktu patrząc najdalej, nie widział tam nic (bo materia tak odległa nie może jeszcze swiecić swiatłem gwiazd)? Mógłby ktoś rzec: „Model ten jest koherentny pod warunkiem, że dostrzegamy tylko część przestrzeni, tylko część spośród istniejących galaktyk; widzimy więc tylko część kuli, jak byśmy patrzyli ze startującej rakiety kosmicznej ku poszerzającemu się horyzontowi ziemskiemu. Widzimy dzięki fotonom, które właśnie stamtąd docierają. W miarę upływu czasu dostrzeżemy więcej, choć widzialność tych najdalszych z powodu wielkiej odległości jest coraz mniejsza.” Tak, ale drugiej strony Księżyca już nie zobaczymy, bo jak? W tych warunkach jednak widzieć powinniśmy galaktyki aż po horyzont (łącznościowy), nie zaś tylko „aż do kwazarów”. To, między innymi stanowiło przesłankę dla przyjęcia hipotezy, że horyzont nie ma charakteru łącznościowego, że to horyzont  grawitacyjno-hubblowski, że zamyka on absolutną wszystkość, którą jest Wszechświat, w dodatku oscylujący.   
   Przyjmując, dla uproszczenia, cykloidalny model rozwoju Wszechświata oscylującego, zakładamy tym, że rozmiary jego (promień horyzontu) oscylują między pewnym minimum, a pewną skończoną, choć w gruncie rzeczy nie znaną nam liczbą miliardów lat świetlnych (Oszacowanie okresu oscylacji przeprowadzone w artykule wstępnym eseju o oscylacjach Wszechświata: 10^20 lat, nie może być zobowiązujące.). Zakładamy, że okres oscylacji nie ulega zmianie. [Nie odpowiada to modelowi Zeldowicza, w którym kolejne okresy są coraz dłuższe, a rozmiary maksymalne Wszechświata – coraz większe. Model ten respektuje prawo wzrostu entropii. Osobiście nie uważam, aby to było słuszne. Z różnych zresztą powodów. Zwróćmy uwagę na to, że gdy cofniemy się w czasie, dojdziemy do absolutnego początku oscylacji, początku wszechistnienia. „A co było wcześniej?” Zatem to tylko dodatkowa komplikacja wobec modelu z osobliwością (bez oscylacji – raz a dobrze), który odrzucam, komplikacja nie wnoszaca nic nowego do istoty rzeczy. W poprzednim eseju przedstawiłem cykliczną zmienność entropii. Problem wynikający z jej wzrostu więc nie istnieje.]   Można upoglądowić ten model rysunkiem poniżej. Rozmiary Wszechświata określa na nim odległość (w pionie) między dwiema krzywymi. Czas płynie na prawo. Można to sobie też wyobrazić jako „balon kulisty, oddychający” tak, że punkty na jego powierzchni z upływem czasu tworzą cykloidę. Nie jest to jednak balon riemanowsko zakrzywionej przestrzeni.
  Co zobaczymy w chwili inwersji, to znaczy w chwili rozpoczęcia się kontrakcji? O tym zafantazjujemy innym razem.
   A jednak już zdążyliśmy wyciągnąć pierwsze wnioski, nawet daleko idące. Wszechświat posiada określone cechy topologiczne. Można je nawet przedstawić w sposób poglądowy. Przyjęliśmy, że ekspanduje on z prędkością niezmienniczą c, bo każda inna prędkość byłaby elementem nieskończonej mnogości, a tego należy unikać z przyczyn już wysłowionych. Czy to idealizacja? Tak powinno być gdy chodzi o twór autentyczny i obiektywnie istniejący. Zbieżne to jest z twierdzeniem, chyba słusznym, że prawa przyrody, te nieliczne podstawowe, stanowiące o jej cechach w niezliczonej mnogości zjawisk i form, cechuje zadziwiająca prostota i jednoznaczność. Nauka, jak zwykle zresztą, kałapućka się w rozlicznych komplikacjach, modeluje swe niezrozumienie za pomocą uczonych i elitarnych teorii, by co jakiś czas odkrywać: „To przecież takie proste, dzięki temu, że co jakiś czas pojawiają się wystarczająco zwariowane pomysły. I znów w szkołach uczniowie uczą się prawdy (tego, co okazało się „takie proste), a uczeni (nie wyłączając mej skromnej osoby, już choćby w związku z pracą badawczą, której się podjąłem i dzięki której sporo się nauczyłem) dalej błądzą w gąszczach i chaszczach. [Dla mediów i sponsorów mamy szeroką autostradę, na której co jakiś czas pojawiają się nowe pasy ruchu.] Tak to już jest. 
     Jak widać próbujemy zgłębić cechy topologiczne Wszechświata. Oto model poglądowy oddający w jakimś stopniu te domniemane cechy (tak, jak ja to dziś widzę). Wyobraźmy sobie jabłko (oczywiście kuliste). Kiedyś jabłko to spadło komuś ważnemu na głowę. Ja zaś upadłem na głowę, by dla uczynienia to jabłko strawniejszym, obrać je. Zaczynam od jego bieguna. Jako leworęczny, zaczynam z pomocą kciuka obierać w prawą stronę, wokół osi jabłka. Pasek skórki powinien być wąski, dzięki temu jest płaski... Kontynuuję obieranie podążając w prawo. Dochodzę do równika, przekraczam go i... stwierdzam, że zbliżając się do drugiego bieguna (cały czas obieram w kierunku równoleżnikowym), ku wystającej łodyżce, obieram w kierunku lewym! Kierunek ruchu odwrócił się. Kto chce niech sprawdzi. A przecież cały czas podążałem naprzód. Jeśli kontynuować będę obieranie (po ominięciu bieguna łodyżkowego, bo nie ma mowy o osobliwości), wrócę do bieguna wyjściowego znów obierając w prawo i zamykając tym cykl. Oto prawdziwy (?) model Wszechświata. Nie ma to jak jabłko...  
  Jeśli ktoś z (nowoczesnych) czytelników uważa, że mimo wszystko jabłko się już przejadło, pozwalam sobie naciągnąć go na kupno mandarynki, albo klementyny. Obierzmy ją. Jeśli obierać ją będziemy umiejętnie, zachowując skórkę w jednym kawałku, to zaczynając od bieguna, otrzymamy kształt stylizowanej litery S (patrz rysunek poniżej), coś podobnego do 
symbolu całki – model uspłaszcznionej przestrzeni Wszechświata. Tak kiedyś geografowie uspłaszczniali (dla celów kartograficznych) Kulę Ziemską. Jak widzimy, bieguny nie są tu punktami. To oczywiste, tak samo, jak oczywistym jest to, że Wszechświat nigdy nie był i nigdy nie będzie osobliwością... Jedna mandarynka daje nam jeden półokres. Samą cykliczność wyraża poniższa sinusoida. Aby skórki utworzyć mogły tę piękną sinusoidę, 
powinny być kładzione na przemian stroną zewnętrzną i wewnętrzną (kup co najmniej dwie mandarynki). Symbolizuje to odwrócenie jakie nastąpić powinno w chwili inwersji, na przykład materia – antymateria. Dwie strony medalu, dwie strony lustra...

*) Wypowiedź tę niektórzy przypisują średniowiecznemu filozofowi katolickiemu, Alanowi z Lille (1128 – 1202), inni Blaise Pascalowi (1623-1662). Sprawa jest jednak bardziej złożona. Otóż pewne świadectwa archeologiczne zdają się świadczyć o istnieniu jakichś związków pomiędzy Egiptem predynastycznym, przed dziesiątkami tysięcy lat, a cywilizacjami Ameryki Południowej i Środkowej (jeszcze przed biblijnym Potopem). Pomimo dużej ostrożności, z jaką traktować należy doniesienia dotyczące tak odległych czasów, warto zwrócić uwagę także na to, wbrew dzisiejszym, „klasycznym” poglądom archeologów. Oto cytat z książki Edwarda F. Malkowskiego: „Przed faraonami” (Wyd. Amber). (...) „Według Augusta Le Plongeona Majowie... wierzyli też, że w przyrodzie koło jest ostatecznym źródłem wszelkiego życia, więc wyobrażali sobie „Wolę”, Wieczną Jedyną Istotę jako koło, zwane również Uol, którego środek jest wszędzie, a obwód nigdzie.” [Le Plongeon: Queen Moo and the Egyptian Sphinx]. Można przypuszczać, że Alan z Lille miał dostęp do nieznanych nam źródeł. Tak przy okazji zauważmy, że również według starożytnych, czas ma naturę cykliczną, a nie liniową, sugerowaną przez tradycyjną, chrześcijańską bazę myślową. Przypuszczam, że stąd też biorą się kłopoty dzisiejszej nauki. Ta tkwiąca w naturze czasu cykliczność dotyczy losów ludzkich, świata, a także Wszechświata. Przytoczona sentencja, niezależnie od jej autorstwa, wskazuje niedwuznacznie także na specyficzne cechy topologiczne Wszechświata, sugerowane w tej pracy.
     Na tę sentencję natknąłem się stosunkowo niedawno (kilka lat temu, gdy książki moje*** były prawie gotowe do wydnia). To był dla mnie rodzaj szoku w konfrontacji wynikami mych przemyśleń.
**) Polecam mą książkę: „Elementarne wprowadzenie do szczególnej teorii względności, nieco... inaczej”.
***) Pofantazjujmy o Wszechświecie. Oscylujący? To nie takie proste”
(ISBN 978-83-62740-06-2), oraz:
          „Pofantazjujmy o Wszechświecie. W głąb materii: grawitacja w  
            podwymiarach”
(ISBN 978-83-62740-13-0) – Wyd.  Druktor - Toruń 2010.