Oto wstęp do książki "Wszechświat grawitacji dualnej", o której wydanie aktualnie zabiegam. Wszystkie publikowane tu artykuły, po drobnych poprawkach, a także inne, tu nie publikowane, stanowić będą jej zawartość.
Oto mój adres dla zainteresowanych:
madan945@gmail.com
Logika zaprowadzi cię z punktu A do B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszedzie.
Albert Einstein
Matematyka bez wyobraźni pozostaje matematyką
Fizyka bez wyobraźni pozostaje...matematyką
Astronomia bez wyobraźni pozostaje miłowaniem gwiazd*
*) Astron – gwiazda,
nomos – miłować (gr.)
Wprowadzenie
Praca ta stanowi zbiór artykułów i esejów opublikowanych w moim blogu.
Bazują one na moich książkach, które ukazały się pod koniec roku 2010:
1. Pofantazjujmy o Wszechświecie I.
Oscylacje? To nie takie proste.
ISBN 978-83-62740-06-2 Wydawca:
Druktor 2010 Toruń.
2. Pofantazjujmy o Wszechświecie II.
W głąb materii: grawitacja w
„podwymiarach”.
ISBN
978-83-62740-13-0 Wydawca: Druktor 2010 Toruń.
Książki te,
wraz z nimi książeczka: Elementarne wprowadzenie do szczególnej teorii
względności nieco... inaczej, wystawione zostały w księgarni naukowej UMK w
Toruniu. Gdzieś po roku cały nakład został zabrany, ponoć zakupione zostały w
związku z jakimś projektem unijnym. Minęły prawie trzy lata, a należności za
książki nie otrzymałem. Dopiero coś ruszyło się latem 2015. Pozostały tylko
egzemplarze złożone z obowiązku przez Wydawcę, w Bibliotece Narodowej i w
Bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jeden komplet autorski zostawiłem też
w warszawskim CAMK- u. Tam książki te zaginęły. Mimo wszystko nie zadawala mnie
to, że książki te jednak nie trafiły do właściwych adresatów, a idee w nich
zawarte nie byłyby zupełnie znane, gdyby nie moje blogowanie. Otóż to. Najpierw
zdecydowałem się na publikowanie krótkich artykułów popularnych w Eioba.pl, a
także w Salonie24.pl, z niezłym wynikiem, sądząc po liczbie czytelników, po komentarzach
i kontaktach z czytelnikami. Tych artykulików było ponad sto. W roku 2013 postanowiłem
publikować wyniki swych badań w formie artykułów i esejów, w Blogu: „Niekonwencjonalna
wizja Wszechświata”, w portalu Blogger.pl, tym razem oczekując, że czytelnikami
będą także zaangażowani w tematykę specjaliści. Okazało się, że artykuły te zostały zauważone, o dziwo, szczególnie w
Stanach Zjednoczonych. Dziś język nie stanowi istotnej przeszkody. Liczba
wyświetleń przekroczyła już dwadzieścia
tysięcy, znacznie więcej, niż skromne trzysta egzemplarzy nakładu książek
wydanych uprzednio.
Sądząc po tym, należało podnieść poprzeczkę,
przypieczętować, udokumentować dokonania w formie książki – dzieła, nie
zadawalając się tym, że coś tam tkwi gdzieś w chmurze sieci internetowej. To
normalna kolej rzeczy. Mimo wszystko zmaterializowana forma na papierze,
książka, jest najpewniejszym sposobem na zachowanie i ochronę intelektualnego
mienia.
Pisząc ponownie, utwierdziłem się w
przekonaniu o słuszności tego kroku, w szczególności wobec najnowszych ustaleń
nauki, nie znanych w przededniu wydania wymienionych wyżej książek, a jakby
potwierdzających słuszność mych zasadniczych twierdzeń, słuszność drogi, jaką
obrałem. To nie jakiś odosobniony temat badawczy (jak ważny i doceniony by nie
był), którego rozpracowanie kwalifikować by mogło do nagrody Nobla. To cały
system stanowiący alternatywę, chyba dość znaczącą dla dzisiejszego modelowania
Wszechświata, w rozległym spektrum tematycznym. Nie dziw, że reakcją jest
milczenie. To wielce mówiące milczenie ludzi nauki, choć dwuznaczne, zachęca
mnie do dalszych przemyśleń. Mimo to zachęcam młodych do badań, choć dziś z całą
pewnością nie przyniosą one nikomu korzyści wymiernych. Mi na pewno nie
przyniosły, ale jestem zadowolony – czuję, że zrobiłem to, co do mnie należało.
W
ciągu siedmiu lat, które upłynęły od wydania wspomnianych wyżej książek,
zdarzyło się parę rzeczy, nawet dość istotnych – piszę o nich. Także moje
widzenie spraw ewoluowało. Sądzę też, że niektóre nieścisłości popełnione
wtedy, tutaj zostały wyeliminowane, a błędy poprawione. Inne być może zostały
popełnione teraz, ale to przecież natura poszukiwań, podczas których w dodatku
nie była mi dana możliwość konsultacji; nie miałem z kim przedyskutować swych
przemyśleń. Nikt bowiem nie zabrał głosu na temat merytorycznej treści mych
popełnień. Nikt też nie poradził mi życzliwie, bym skończył z tym swoim procederem.
Przez wszystkie prawie dwadzieścia lat przemyśleń byłem sam, jakbym był
średniowiecznym alchemikiem, choć mam rodzinę i przyjaciół. Za wszystko, co
popełniłem jestem więc odpowiedzialny osobiście – mam w tym wyłączność. To
dobra strona samotniczej pracy. Wolałbym jednak współpracę. Rzeczy by się
rozwinęły szybciej i lepiej. Feedback jest zawsze konieczny. Innych autorów wyśmiewają, odsądzają od czci i
wiary, a w najlepszym przypadku wskazują na takie, czy inne błędy. Na ogół
błędy wytyka się z dużą lubością. Czy ja nawet na to nie zasługuję? Czy ta
niema reakcja ma mnie wyeliminować z gry, czy też zaszczycać?
Sądząc ze statystyki w „pulpicie
nawigacyjnym” mych blogów (dwa blogi w
języku polskim), odbiór
artykułów jest jak najbardziej pozytywny. Świadczyłaby o tym spora liczba
wyświetleń – znacznie powyżej dwudziestu tysięcy pomimo tematyki niedostępnej
dla tłumów. Zdarza się też, choć rzadko, że otrzymuję maile od czytelników z
pytniami. A jednak przedkładałbym nad to kontakt z ludźmi znającymi się na
rzeczy, konstruktywną krytykę. Może to uczyniłoby tę pracę dużo lepszą.
Rzecz zaczynam od podstawowych zagadnień kosmologicznych stwarzając tym
tło dla rozważań dotyczących grawitacji dualnej, którym poświęciłem kolejne
artykuły części pierwszej (Cz. I. „U źródeł”). Przy omawianiu bazy
kosmologicznej dla tych zagadnień, zaakcentowałem przy tym nieco odmienne
spojrzenie na klasyczne już kwestie. W szczególności, przyjąłem zasadę
kosmologiczną za bazę dla dociekań. Z niej wywodzę znaczną część twierdzeń, nie
koniecznie mieszczących się w systemie przyjętym dziś.
Część druga (Cz. II. „Wszystkość”), poświęcona jest nowemu spojrzeniu na
kosmologię. Omawiam tu szereg zagadnień podstawowych, konfrontując swój system,
bazujący na zasadzie kosmologicznej i grawitacji dualnej, z obowiązującym dziś.
Preferuję (i uzasadniam) cykliczność zmian Wszechświata, uwarunkowaną przez
cykliczną (moim zdaniem, z dogłębnym uzasadnieniem) zmienność inwariantu c. Wskazuję
na (nawet) spójność mojego systemu z danymi empirycznymi. [W w ramach tego zszargałem nową świętość
kosmologii: ciemną energię – wraz z przedstawieniem wizji alternatywnej, w tym
modelu matematycznego, o zgrozo, zgodnego z obserwacją.]
W części trzeciej (Cz.III „Powrót do żródeł”), zamykam krąg dociekań. W
części tej omawiam zagadnienia bardziej konkretne (czarne dziury, kosmogonię
galaktyk), oraz zagadnienia wiążące fizykę skrajnych małości z tym, co stanowi
o takich, a nie innych cechach Wszechświata jako zintegrowanej całości i
Wszystkości. Sporo uwagi poświęcam tu cząstce neutrino, modelując ją (na bazie
grawitacji dualnej) w bardzo specyficzny, nieznany dotąd sposób. Wynik tych
badań zbieżny jest z ustaleniami emprycznymi.
Część czwartą: „Pozostałości” poświęciłem treściom
uzupełniającym, kończąc ją, to wprost naturalne, esejem: „Pofilozofujmy o
podstawach fizyki”. To bardzo ważne, zważywszy na polemicznośc treści całego
dzieła.
To nowa książka. Raczej nie przypomina tych
sprzed siedmiu lat. Bardzo różni się formalnie, gdyż w treści swej
podporządkowana jest określonemu, nowemu priorytetowi merytorycznemu
(grawitacja dualna). W tej książce także pominąłem niektóre zagadnienia, tam
nawet wyeksponowane, uznając je tym razem za mniej ważne. Przykład stanowić
może tematyka teorii superstrun, która, dziś już wiadomo, nie spełniła
pokładanych w niej nadziei. Poświęciłem im krótki artykuł w ostatniej, czwartej
części, by skonfrontować z moją koncepcją bytu absolutnie elementarnego, w
ramach dociekań nad grawitacją dualną. O
tym, co jest przyczyną porażki tej nagłośnionej teorii, wiadomo będzie już z
tekstu artykułów wcześniejszych.
Także z powodu zbyt wielkiej objętości
tekstu musiałem zrezygnować z publikowania sądów, które moim zdaniem, w dynamice
dociekań i wobec nowych pomysłów, straciły na wadze, choć mogłyby stanowić o ciągłości
narracji. Zrezygnowałem na przykład z opublikowania artykułu pt. „Wielkie
odkrycie”, w którym ustosunkowałem się do bardzo nagłośnionych medialnie
wyników pewnych badań, do których odnieść się należy bardziej z wyczekiwaniem,
niż z entuzjazmem. O opisanych tam (i medialnie nagłośnionych) odkryciach
wspominałem w innych miejscach, przy nadarzających się okazjach.
Chciałem też pozostać wierny formie zbioru
artykułów i esejów. Każdy z nich stanowi bowiem odrębną całość. Z tego powodu niejednokrotnie powtarzam
się (w nowym kontekście). Wolałem jednak zachować artykuły w pełni ich treści.
Nawet je rozwinąłem w przypływie nowych pomysłów w kolejnych czytaniach. W tym
sensie mamy dokument świeży, in statu nascendi. Oczywiście, z tego powodu (i
nie tylko z tego), książka nie pretenduje do miana podręcznika, czy monografii,
choć łączy artykuły określona chronologia tematyczna, logika narracji i
wierność dla koncepcji formalnej budowy utworu. Tytuły poszczególnych artykułów
w zasadzie zachowałem. Tu, czy tam dokonałem zmiany ich kolejności: z pobudek
merytorycznych, a także dla kompozycyjnej spójności.
Otwieram rzecz trzema artykułami przedstawiającymi bazę kosmologiczną
dla rozważań dotyczących podstaw grawitacji. To umożliwia mi przedstawienie
tych „podstaw” we właściwym kontekście, umożliwia nawet wstępne modelowanie
początków ekspansji Wszechświata w skali skrajnej małości. Umożliwia
hipotetyczne przedstawienie postępu zdarzeń w pierwszych chwilach Wielkiego
Wybuchu, w dodatku od samego początku.
Głównym źródłem heurezy jest jednak koncepcja
grawitacji dualnej. Wprowadza ją artykuł piąty. Ten element treści przed siedmiu
laty jeszcze się nie skrystalizował na tyle, by stanowić podstawę, punkt
wyjścia dla dociekań, bazę także dla kosmologii. W tej książce związek tego, co
dzieje się w skali najelementarniejszej z tym, co stanowi wszystkość,
uwidacznia się od samego początku. Koncepcję grawitacji dualnej sprawdzam we
wszystkich skalach rozmiarowych, począwszy od skali najmniejszej, skali
Plancka, a kończąc na skali kosmicznej. Rozważam początek Wielkiego Wybuchu,
stan dzisiejszy, a także oczekiwany, przyszłościowy, w związku z przyjętym za
obowiązujący, w myśl mych zapatrywań, modelem Wszechświata oscylującego.
Uważam, że Przyroda jako jedność wykazuje te same cechy we wszystkich skalach.
Coś innego, to sposoby jej opisu, procedury badawcze i modele matematyczne,
różne dla różnych skal. Przyczyna tego
stanu rzeczy ma charakter epistemologiczny, a nie, jak niektórzy sądzą –
ontologiczny. [Wątek filozoficzny w mych rozważaniach niejednokrotnie
manifestuje swą ważność.] Chodzi o to, że z powodu naszej ograniczoności
pecepcyjnej, zróżnicowane są, z konieczności, procedury badawcze wobec różnych
skal rozmiarowych, zróżnicowane narzędzia empirycznego wglądu. Słowa te
bynajmniej nie wyrażają sądu dominującego. Według wielu badaczy zróżnicowanie
procedur badawczych uzasadnione jest rzekomym faktycznym zróżnicowaniem jakościowym
przyrody w różnych skalach wielkości. Na ogół trudno wyjść poza granice swego
ogródka. Z tego powodu na przykład wyraźnie uwidacznia się dychotomia
deterministycznej mechaniki ciał makroskopowych z indeterministyczną,
probablistyczną mechaniką kwantową, opisującą mikroświat.
Są jednak tacy, którzy w imię jedności
wszystko pragną przyporządkować wyższym imperatywom skwantowania, widząc w
nieoznaczoności najwyższą formę obiektywnego bytu (pozostają w ogródku). Czym
jest więc obiektywny byt, jeśli nieoznaczoność i niepewność ma być jego
podstawową cechą? Czy tylko wrażeniem?... Czym jest, jeśli wszystko sprowadza
się wyłącznie do relacji podmiotu? Czym jest, jeśli wszystkim rządzi
zdeterminowany indeterminizm?
„Przyroda jest jedna i we wszystkich skalach manifestuje się w zasadzie
identycznymi cechami”. Oto filozoficzne przesłanie, które powraca wielokrotnie
w mych pracach. Nie znaczy to wcale, że nasz, ludzki wgląd w Przyrodę, jest
tego manifestacją.
Jedną z baz metodologicznych dzisiejszej fizyki jest obserwowalność
(observable), istnienie podmiotu i uznanie aktu badawczego za element
rzeczywistości obiektywnej. Wiąże się to choćby z nieuniknioną koniecznością
ingerencji podmiotu w przedmiot badań, ingerencji zakłócającej sam układ
badany. W tym tkwi jeden z aspektów nieoznaczoności. Wielokrotnie powraca więc
pytanie: Czy paradygmat obserwowalności nie stanowi bariery dla faktycznego
poznana? Czy rzeczywiście immanentną, jedyną cechą obiektywnej rzeczywistości
jest jej poznawczość empiryczna? Odpowiedź: „Tak” stanowi dla wielu sedno,
podstawę metodologiczną dzisiejszej fizyki, której strona empiryczna ma
znaczenie zasadnicze. Nie odejdziemy jednak od tej zasady daleko, jeśli
uzmysłowimy sobie, że racjonalizm poszukiwań tam, gdzie nie sięga szkiełko i
oko, w ostatecznym rezultacie powinien doprowadzić do antycypacji zjawisk
obserwowalnych. Nie wszystko jest tanią spekulacją. Nie strońmy też od
„spekulacji”, jeśli prowadzą one do wniosków falsyfikowalnych. Dogmatyzm nie
jedno ma imię. A może nadszedł czas (pozwala na to nagromadzona wiedza), by
wyzwolić się z narzuconych ograniczeń, by poszukiwać prawdy obiektywnej bez
spętania przez obserwowalność i rolę podmiotu w akcie poznawczym? To, że
pragniemy zgłębić jednoznaczne cechy Wszechświata już świadczy o istnieniu
takiej potrzeby, nawet jeśli nie jest w pełni uświadamiana na tym etapie
procesu poznawczego. Badając Wszechświat nie możemy mieć przecież wpływu na
przebieg zjawisk, jak to bywa w laboratorium i przy badaniu zjawisk mikrowiata.
Na ogół jesteśmy zaskakiwani, a mimo to, chcemy podporządkować Wszechświat, a
właściwie całą przyrodę temu, co stanowi zbiór naszych ustaleń, interpretacji
(czesto subiektywnych) i przekonań, dalekich przecież od prawdy absolutnej.
Wpychamy się z naszą megakoncepcją, jak w zabłoconych butach do salonu, choć
wiemy, że ta, niepozbawiona jest dziur. Kiedyś Einstein w swym proteście
przeciw mechanice kwantowej stwierdził, że „Księżyc pozostaje Księżycem nawet
jeśli nań nie patrzymy.” Wszak Wszechświat jest bytem obiektywnym, jednakowym
dla wszystkich jego mieszkańców, jest w dodatku absolutną jedynością i
wszystkością nawet dla tych, którzy chcą kwantować wszystko. [Dlaczego chcą
kwantować wszystko? Chyba dlatego, gdyż są akurat specjalistami od mechaniki
kwantowej. Ich horyzont zdarzeń osadzony jest w tym, co robią na codzień. I na
tej bazie szukają uniwersalności...]
Jedynością choćby dlatego, gdyż Wszechświat jest tym wszystkim, co
istnieje. Czy wszystko widać, czy też nie, to już inna sprawa. I to
roztrzygniemy na pewnym etapie. Czy istnieją inne wszechświaty poza naszym? To
rzecz nieroztrzygalna, wdzięczne pole dla literatów. W każdym, razie to, co
widać nie może nie należeć do Wszechświata. Innymi wszechświatami nie zajmuję się.
A
jeśli zejdziemy myślą w głąb bytu materialnego, nie obligowani do zatrzymania z
powodu narastających fluktuacji kwantowych, to co? Jeśli nie będzie ograniczał
nas imperatyw nieoznaczoności stanowiacej dla badacza (ze szkiełkiem) barierę
nie do przebycia, to modelując byt deterministycznie, od samego początku, uzmysławiając
sobie potrzebę wprowadzenia bytu elementarnego absolutnie, dojdziemy do
falsyfikowalnego opisu struktury cząstek nam znanych, do poznania niejako od
dołu, praw rządzących mikroświatem. Program zaiste ambitny. Utopia? Nie
koniecznie. Odkryjemy wówczas grawitację prawdziwą, tę, która łączy świat
nieskończonej (prawie) małości z ogromem Wszechświata. Znane cechy
materii i jej układów stanowić będą faktor potwierdzający słuszność tego, co
dała penetracja w głąb rewirów dotąd zakazanych.
Czy zatem mechanika kwantowa jest tylko patentem (mądrym i
niezwykle efektywnym)? Czy możliwe jest więc coś, co mogłoby ją zastąpić? Czy
stosując niewątpliwie słuszne ustalenia relatywistyki opisać można wszystko bez
udziału przysłowiowego fotonu w jego łącznościowej roli? Czy to, co wnosi sobą
OTW*, rzeczywiście da się odnieść do Wszechświata jako Nadobiektu? I ostatnie
pytanie: Czy zatem, gdy chodzi o Wszechświat jako całość, wobec niemożności
ingerowania w układ badany, wobec bierności oczekiwania na efekty nie zawsze
oczekiwane, stosowanie dotychczasowych doktryn metodologicznych i aktualnych
paradygmatów jest w pełni adekwatne i uzasadnione? Przepraszam za prowokację.
Wbrew medialnej wrzawie znaleźliśmy się na
rozstaju dróg. Nie wszystko jest OK. Nie wszyscy uświadamiają to sobie. Tu
warto przytoczyć książkę Lee Smolina: „Kłopty z fizyką” (Prószyński i S-ka, 2008). Kłopoty rzeczywiście są. I nie chodzi tutaj o
poszukiwania stanowiące przecież naturę nauki, a o podstawy myślenia naukowego.
Chyba coś w tej bazie, nawet metodologicznej, należałoby zrewidować. Nie dziw,
że uczeni, w pełni świadomi licznych niezrozumień, rzeczywiście poszukują
jakiejś alternatywy głębiej, ale gdy ta pojawia się, nabierają wodę w usta,
albo z łapczywością rzucają się na niesprawdzone pomysły – ważne, że w obrębie
określonej megakoncepcji, pomysły „któregoś z naszych” choćby były najbardziej
nierealne. Wtedy media świętują, a delikwent staje się sławny z dnia na dzień,
jak anonimowa dotąd postać w filmiku „You Tube”. Ważne jest pojawienie się
niszy, ale to już wyłącznie socjologia. Niestety, także na ten aspekt zjawiska
nazywanego nauką zwracam uwagę niejednokrotnie. Trudno mi powstrzymać się. Daję
też upust swym refleksjom, rodzącym się spontanicznie w skojarzeniach, a nie
związanym z meritum przemyśleń. To moje prawo, niezależnie od tego, czy
przyjęte zostaną przychylnie, czy odrzucone.
Co jednak nie mniej istotne, pracę tę spaja też filozoficzna osnowa,
która wprost podsuwa rozwiązania dla licznych zagadnień o charakterze jak
najbardziej poznawczym: kosmologicznym i fizykalnym, niezależnie od skali
rozmiarowej. Jak przekonacie się drodzy czytelnicy, praca ta ma chyba nawet charakter
bardziej filozoficzny, niż fizykalny. A tak w gruncie rzeczy, fizyka zajmująca
się problemami podstawowymi, to nawet par excellence filozofia. Dziś filozofia
zamiast wytyczać drogę, werbalizuje uczoną i wysublimowaną mową, to, do czego jak
na razie fizycy doszli – nie wnosząc tym nic nowego. W kontekście tym
filozofia, jako przedmiot studiów, stała się nawet zbędna. Moim skromnym
zdaniem, filozofia powinna być przewodnikiem ku prawdzie. Nie musi
imponować pustą elitarnością wyszukanych wyrażeń. Tak ja to widzę.
Tezy wypowiadane
w tej pracy próbuję uzasadnić, z zastosowaniem (bardzo skromnych) środków
matematycznych i na poziomie wprost licealnym (sprzed lat). Po prostu, rzeczy
są na tyle inne, że bazowanie na ogólnie przyjętych procedurach, wprost nie ma
sensu. Chyba trzeba rozwinąć nowe. Sama prostota środków matematycznych
związana jest też z tym, że rozważam jedynie układy elementarne. Poza tym
pragnę dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. To przecież naturalne. A
tak swoją drogą, jestem zbyt leniwy na to, by pociągały mnie sprawy
warsztatowe. Wiem, tracę na tym sporo. Za to zachęcam młodych. Czy ja mam się wszystkim
zajmować? Przecież wszystko zabiera sporo czasu, stanowczo zbyt wiele, jak na możliwości
jednego człowieka, w dodatku zaawansowanego wiekiem i pragnącego jeszcze w tym
wcieleniu przekazać znacznie wiecej, bo chyba jest co.
Z góry
uprzedzam, że w niektórych kwestiach posunąłem się za daleko, jak na dzisiejsze
możliwości percepcyjne, w znacznym stopniu uwarunkowane psychologicznie i
socjologicznie. Uwarunkowane przez to, „czego w szkole uczono”. Uwarunkowane między
innymi przez dzisiejsze nawyki myślowe, obligowane przez OTW i mechanikę
kwantową; uwarunkowane przez dzisiejsze usiłowania ich połączenia dla
stworzenia kwantowej grawitacji. Tu mi kaktus (Przepraszam).
Z
mieszanymi uczuciami spogladam na współczesną naukę (Czy mam do tego formalne
przyzwolenie?), na kapitalizm nauki, na jej uzależnienie od pieniądza, na
zbiurokratyzowanie. Urzędników nauki jest wiecej, niż samych naukowców.
[Prawdziwych naukowców zliczysz na palcach. Wybaczcie Koledzy.] Z mieszanymi
uczuciami spogladam na nadbudowę medialną nauki.
Pozwalam sobie na sąd, że badania
podstawowe powinny być uwolnione od wszelkiej presji. Nagrody i sława nie
powinny być głównym motywem działań poznawczych, bo tam kończy się twórczość, choć
prawdą jest, że trudno rozdzielić motywacje. Skończył się czas pustelników (Czy
także dla mnie?), a naukę tworzy wymiana myśli, przy tym biegłość warsztatowa
jest warunkiem powodzenia [Jak to „powodzenie” zdefiniować?]. Medialny sukces
stał się ważniejszy, niż merytoryczna dociekliwość.
Faktem jest, że dziś sytuacja badań
podstawowych nie jest najlepsza, wbrew medialnym pozorom, wbrew wprost
astronomicznej mnogości publikowanych prac. Wszystko obraca się wokół
megakoncepcji prowadzącej do nikąd, wokół paradygmatów, które już skończyły swą
rolę i stają się anachronizmem. Mimo to młodzi zdolni poszukują z pasją nisz
badawczych dla swych naukowych karier, przeważnie sądząc, że wystarczy biegłość
warsztatowa. Są nafaszerowani tą redundancją do tego stopnia, że ich potencjał
twórczy jest w znacznym stopniu zablokowany. Kreatywność?
Spoglądam przez
krzywe zwierciadło na naukę współczesną, między innymi od strony socjologicznej, na
współczesność kulturową i polityczną; spoglądam (pod różnymi kątami) na
człowieka jako takiego. Niestey i to musiało się tu znaleźć jako swoista oprawa
zawartości merytorycznej, która, swoja drogą, dla niektórych, patrzących
bardziej krytycznie na to, co sami wiedzą i robią, stanowić może dosyć ciężkie
przeżycie.
Praca ta jest
próbą, jak najbardziej arogancką uporządkowania spraw, a tym, rozwiązania
rozlicznych problemów poznawczych. [Nie zdziwię się tym, którzy pisarstwo moje
zaszufladkują jako fantastykę naukową, może nawet jako SF.] Czy próbą udaną? To
się okaże.
Na zakończenie
pozwalam sobie na zacytowanie dosyć symptomatycznej wypowiedzi znanego
kosmologa, João Magueijo w książce o wymownym tytule: Szybciej niż światło
(Wyd. Amber 2003) [FASTER THAN THE SPEED IF LIGHT – The Story of a Scientific
Speculation] Nie znaczy to, że w kwestiach merytorycznych solidaryzuję się z
nim. Na przykład możliwość zmienności inwariantu c widzę gdzieś indziej. Mimo
wszystko, niech jego wypowiedź stanowi dokumentację dla moich odczuć
dotyczących nadbudowy nauki.
...Teraz nie wiemy na ten
temat [chodzi
o grawitację kwantową – mój dopisek] więcej niż Einstein, gdy wydawał ostatnie
tchnienie. Po prawie 50 latach fizycy patrzą z niekłamaną pogardą na ostatnie
prace Einsteina (tak zwaną teorię grawitacji z niesymetryczną metryką),
jakby to były zajęcia zniedołężniałego starca. Żaden z nich nie jest skłonny
przyznać, że jego własne prace też są mało warte, mówiąc najoględniej.
Wyobrażam sobie, że Bóg pęka ze smiechu, widząc cały ten chłam publikowany jako
kwantowe teorie grawitacji.
Brak osiągnięć jest wszakże
nadrabiany reklamą. Mamy dziś już nie
jedną „ostateczną odpowiedź”, lecz co najmniej dwie, i chociaż nikt nie ma
zielonego pojęcia, jak można byłoby przetestować te teorie przy użyciu dostępnej
technologii, każdy zapewnia, że tylko on dzierży świętego Graala, a wszyscy
inni, to szarlatani.
Dwa najważniejsze kulty w
dziedzinie kwantowych teorii grawitacji to teoria strun (String Theory)
i teoria LQG (Loop Quantum Gravity – teoria pętli kwantowograwitacyjnych).
Ponieważ nie mają one absolutnie żadnego oparcia w eksperymentach lub
obserwacjach, można je traktować w najlepszym razie jako modne ozdóbki, a w
najgorszym jako powody wojen. Zwolennicy obu tych nurtów stanowią obecnie
wrogie obozy, a jeśli jakiś uczony pracujący nad teorią petli pojawi się na
konferencji poświęconej teorii strun, tubylcy będą patrzeć na niego ze
zdumieniem i pytać, po jaką cholerę tu przylazł. Czlowiek mniej odporny w
takiej sytuacji natychmiast wróci do domu, a potem jeszcze zostanie zbesztany
przez wstrząśniętych kolegów od pętli, którzy uznają, że chyba oszalał.
Podobnie, jak przy każdym
kulcie, osoby nie pasujące do stereotypu, są bojkotowane i prześladowane. Gdy
pewien błyskotliwy młody uczony specjalizujący się w teorii strun, napisał
artykuł, ktory zawierał niebezpiecznie wartościowe argumenty na rzecz
przeciwnej teorii, ktoś z jego kolegów skomentował, że „jeśli on jeszcze raz
napisze coś takiego, zostanie wyrzucony z obozu teorii strun”. Rozwija się
psychologia tłumu, a przypięcie komuś etykietki „strunowca” lub „pętlowca” automatycznie
otwiera lub zamyka przed nim odpowiednie drzwi. [Ode
mnie: Dla mnie wszystkie wrota są zamknięte, ale to mnie bawi.] Uczony z etykietką „pętlowca” nie może nawet myśleć
o ubieganiu sie o etat w instytucji należącej do obozu „strunowców”.
Pomiędzy obiema frakcjami
narosła ogromna niechęć, a nawet prawdziwa nienawiść. Przywodzi to na myśl
fanatyków religijnych, którzy też mają „jedynie słuszne” odpowiedzi, tyle, że
każda jest inna. Na świecie byłoby znacznie lepiej bez fundamentalizmu,
wszystko jedno – naukowego czy religijnego. Czasem myślę sobie, że samo
istnienie takich ludzi jest najlepszym dowodem na to, iż Bóg nie istnieje.
Niestety sam Einstein ponosi
sporą odpowiedzialność za wprowadzenie takich podziałów do fizyki podstawowej.
W młodym wieku postawił przed sobą zadanie wyeliminowania z teorii wszystkiego,
co nie da się potwierdzić przez eksperyment. To godne pochwały stanowisko
sprawiło, że stał się swego rodzaju naukowym anarchistą, który zniszczył
pojecia absolutnej przestrzeni, absolutnego czasu, eteru i wielu innych wytworów
fantazji zaśmiecających ówczesną fizykę.
Jednak z upływem lat Einstein
zmienił poglądy. Stał się bardziej mistykiem i zaczął wierzyć, że sama
elegancja matematyczna, bez poparcia eksperymentalnego, może wskazać uczonym
właściwy kierunek. Niestety, tak się zdarzyło, że stosując się do tej zasady,
opracował ogólną teorię względności i odniósł sukces! To doświadczenie
zdemoralizowało go na resztę życia: zniszczyło magiczne połączenie pomiedzy
jego umysłem, a rzeczywistym Wszechświatem, pozwalające czerpać natchnienie
tylko z doświadczeń. Właśnie dlatego po sformułowaniu ogólnej teorii
względności, nie miał już właściwie wartościowych osiągnięć naukowych i coraz
bardziej tracił kontakt z rzeczywistością.
Uczeni zajmujacy się teraz
grawitacją kwantową naśladują starego Einsteina – kultywują abstrakcyjną wiarę,
że samo boskie piekno teorii, nieskażone eksperymentem, poprowadzi ich we właściwym
kierunku. Ta obsesja formalizmu jest moim zdaniem przyczyną schodzenia na
manowce całych pokoleń uczonych pracujących w tej dziedzinie. W pewmym sensie
adorują oni starego Einsteina i nie zauważają, że należałoby raczej naśladować
młodego – jeśli w ogóle powinnismy naśladować kogokolwiek...
Koniec cytatu. Nic
dodać, nic ująć.
A oto jeszcze
jeden cytat:
Teoria, każda, jest modelem
adekwatnym z ludzką świadomością bytu (przyznać trzeba, że zmienną w czasie). O
tym wielu zapomina. Nie przewiduje więc wszystkiego, co obiektywnie istnieje, a
przy tym uznaje za możliwe to, co nie może być faktycznym istnieniem. Nie
wszystko, co z teorii wynika lub tym bardziej nie jest z nią sprzeczne, od razu
musi być prawdą objawioną. Nie może więc być też odrzucone wszystko, czego ta
teoria nie przewiduje, nawet jeśli jest to teoria względności. Określenie
zakresu stosowalności teorii (każdej) nie zawsze jest łatwe, jednakże właśnie
to stanowi o faktycznym postępie. Wszak naturalnym porządkiem rzeczy w nauce,
jest nieustające poszerzanie zakresu teorii (ogólniej: systemu poznawczego).
Właśnie tam (w tym poszerzeniu) należy poszukiwać odpowiedzi na nurtujące
pytania zasadnicze.
Z artykułu poświęconego
czarnym dziurom.
Zachęcam
do lektury.
Autor
*) OTW – ogólna teoria względności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz