środa, 9 maja 2018

Jak powstały planety?


Lekceważenie dorobku (a właściwie przekazu) Sumerów wcale nie jest naukowe. Jest wyrazem bezmyślnej wiary w zaprzeczenie (bo „skąd oni mogli wiedzieć”). Okazuje się, że przekaz sumeryjski jest zakamuflowanym przekazem naukowym. Nie chodzi w nim o jakieś transcedentalne wymysły. W tym celują archeolodzy. Dla wielu z nich wszystkie wystające szczegóły wykopanych artefaktów stanowią dowód kultu fallicznego.



     Artykuł ten stanowi pewien wyłom tematyczny. Po prostu, w trakcie przygotowywania kolejnego artykułu, zainspirowany lekturą jednej z książek Zecharii Sytchina, wpadłem na pewien pomysł.
     Dzięki koncepcji grawitacji dualnej możliwy był spójny (sądzę że bardziej spójny, niż teorie istniejące) opis procesów, które doprowadziły do uksztaltowania się galaktyk, a także do utworzenia się materii złożonej z pierwiastków ciężkich. Cała ta materia „dymów po fajerwerkach” zalega w rozległych obszarach dysku galaktycznego, rozciąga się na dziesiątki tysięcy lat świetlnych. Te dymy widoczne są we wszystkich galaktykach spiralnych i znajdują się wyłącznie w płaszczyźnie dysku. Oczywiście w dalszym ciągu także tam dominuje wodór. Właśnie tam powstają więc młode gwiazdy, a także planety mające je okrążać. Jak powstały gwiazdy, już w zasadzie wiadomo. Obserwacje zdają się potwierdzać nasze domysły, oparte na sprawdzonych teoriach. Problem jednak stanowi geneza planet, obiektów o masach zbyt małych, by możliwa tam była fuzja jądrowa.
     Pewne jest, że planety wraz z gwiazdami, które okrążają tworzą wspólny system. Świadczy o tym fakt wolnej stosunkowo rotacji gwiazd posiadających układy planetarne. Najlepszym przykładem jest nasz Układ Słoneczny. Oznacza to, że większa cząść momentu pędu układu przypada właśnie na planety.
     Ale jak powstały? Na to pytanie jeszcze nie padła ostateczna odpowiedź. Wymyślono liczne teorie, ale z różnych powodów teorie te nie zadawalają. Przy kolejnym czytaniu manuskryptu książki uzmysłowiłem sobie pewien znany fakt, to, co wiadomo z obserwacji z pomocą sond wysłanych już dosyć dawno, w szczególności Voyagera 1 i 2, a także sondy Pioneer 11. Zauważyłem też zgodność wyników tych badań z przekazem sumeryjskim sprzed chyba sześciu tysięcy lat. I wtedy zapaliło się światełko. Kluczem do rozwiązania zagadki jest woda.
       Czy  planety powstały z gruzu meteoroidów? Z komet? Tak sądzą niektórzy. A te kamienie? A te komety? "Z pyłów stopniowo, po części elektrostatycznie." Z pyłów zalegających pierwotny dysk, jeszcze zanim Słońce stało się gwiazdą. Mam co do tych kamieni (i komet) spore wątpliwości. Czas potrzebny na utworzenie się obiektu w dosyć rzadkim mimo wszystko, jednorodnym jak na skalę Układu Słonecznego, obłoku pyłowym, powinien być znacznie dłuższy, niż wiek Układu Słonecznego – jeśli mowa wyłącznie o pyle. To może nawet niemożliwe.
     Przypuszczam, że zalążki planet istniały jeszcze zanim na Słońcu rozpoczęła się synteza termojądrowa, chociaż ciała te należały do obłoku materii, w którym uformowała się nasza gwiazda i stanowiły z nią wspólny układ, układ stopniowo zagęszczający się. Świadczy o tym powolna rotacja Słońca. Jednakże istniała też możliwość formowania się planet poza takim układem. Wystarczyło, że materia pyłowego obłoku była wystarczająco gęsta, a sam obłok był w miarę jednorodny. Ale to było dosyć dawno. Dziś możliwość ta odpada. Sądzę, że dziś tworzenie się planet wokół nowopowstających gwiazd, jest bardzo utrudnione, w wielu przypadkach, nawet niemożliwe. [Możliwa jest też sytuacja, w której uformowany obiekt zostaje wystrzelony poza układ przez silne pole grawitacyjne na przykład gwiazdy, w pobliżu której znalazł się.]
     Czy chodzi wyłącznie o pył mineralny? Formująca się gwiazda, nasze Słońce – nie była niezbędna dla utworzenia się planet, choć zdecydowana ich większość ukształtowała się z materii obłoku zagęszczającego się dzięki znacznemu gradientowi potencjału grawitacyjnego (w obłoku o dużej gęstości). Jak więc planety powstały?
[A dlaczego planety wewnętrzne są zdecydowanie mniejsze od planet okrążających Słońce dalej? Widocznie gazy i pyły zalegajace przyszłe centrum Układu, stosunkowo wcześnie zostały ściągnięte do środka – z nich utworzyło się Słońce. Ciała skaliste, te najbliżej, utraciły budulec, nie mogły więc dalej rosnąć materią pyłową. Przy tym mimo wszystko nie zostały ściągnięte przez tworzące się Słońce wskutek swej stosunkowo dużej bezwładności. W zasadzie podobne są sądy dzisiejsze, choć nie jest to temat eksponowany. Planety zewnętrzne, to te, które nie utraciły gazów i pyłów. Są wielkie i masywne. A Ziemia? Zobaczymy dalej.]
     Jak wytłumaczyć fakt, że wśród meteorytów znalezionych na ziemi wyróżnić można w zasadzie dwa rodzaje: skaliste i żelaziste? Jak powstały te kamienie i bryły – jedne ze skał krzemianowych, inne z dużą zawartością żelaza; wszystkie o nieregularnych kształtach? [Ten nieregularny kształt też jest zagadkowy.] Czy z mikroskopijnego pyłu dymów galaktycznych? To niemożliwe. W skali rozmiarów Układu Słonecznego obłok pyłowy był dosyć jednorodny. Na istnienie zarodzi kondensacji było stanowczo za wcześnie. Nie mogły więc powstać obiekty o dużych stosunkowo wymiarach, w dodatku tak wyraźnie zróżnicowane pod względem składu chemicznego, jak meteoroidy. Zadziwiające, że jakoś na ten oczywisty fakt nie zwraca się uwagi. Tu warto dodać, że żelazo jako stosunkowo ciężkie, w większej swej części zalega w centralnej części planet. Sądzę, że nie tylko Ziemi. Skąd się wzięło w meteoroidach? O tym dalej.
     Jak więc powstały planety z tych drobin pyłu? Same drobiny pyłu poruszają się zbyt szybko, a ich grawitacja jest zaniedbywalnie słaba. Nawet jeśli się zderzają, to z tego chleba nie będzie – kontynuują z osobna swą wędrówkę. A elektrostatyki tam było niewiele. Koncentracja materii w takim obłoku jest mimo wszystko zbyt mała, by zachodziło elektryzowanie przez tarcie, czy przez tworzenie się wiązań van der Waalsa – to by trwało w każdym razie zbyt długo. Przecież prędkości względne ziaren pyłu nie były małe. Nie tędy droga. W dodatku materia pyłowa  z czasem rozprasza się, więc szansa na łączenie się mikroskopijnych pyłków ze sobą jest znikoma – dziś dużo mniejsza, niż przed dziesięciu miliardami lat. Znikoma, jeśli nie uwzględnimy jeszcze jednego faktora. Jeszcze chwilka.
     Do dziś zagadka istnienia meteoroidów nie została (oficjalnie i naukowo) rozwiązana. „Najprawdopodobniej są wynikiem rozpadu komet, gdyż te zawierają w sobie także sporo materii w postaci skał i kamieni.” A jak powstały komety? Co za złośliwość. Jak już stwierdziłem (Czy niesłusznie?), kamienie i okruchy skalne nieregularnych kształtów nie mogły powstać z samorzutnego połączenia ziaren pyłu, a przecież istnieją. Z ziaren pyłu powstać mogły (Jak?) wyłącznie obiekty o kształcie owalnym, właściwie kuliste. Tu pomijam to, że musiały istnieć jakieś dodatkowe czynniki sprzyjające łączeniu się ziaren pyłów – o tym niżej.   
    Zatem, tak meteoroidy, jak i komety, powstać mogły wyłącznie wskutek rozbicia stosunkowo dużego ciała – planety lub Księżyca. Meteoroidy żelaziste dawniej znajdowały się w jądrze dużej stosunkowo planety, a skaliste znajdowały się przy jej powierzchni. Tak, jak to jest na Ziemi. Na tę rzecz zwróciłem uwagę już dawno, przy innej okazji. Dodajmy, że kamienie te, swym składem, niewiele różnią się od skał występujących na Ziemi – wyłączając skały osadowe pochodzenia organicznego, które dziś w znacznym stopniu stanowią element nawet dominujący w stratygrafii geologicznej. Wiek tych kamyków z nieba przypomina wiek najstarszych skał ziemskich (ok. 4 mld. lat).   
Jak więc powstały planety? Ponawiam pytanie.
Fakt pierwszy (dotąd raczej nie uwzględniany): powszechność wody    
     To, że na Ziemi jest sporo wody, nie jest niespodzianką (szczególnie dla marynarzy). Wenus posiada grubą i gęstą atmosferę, w ktorej z całą pewnością jest sporo wody. Gdyby zawarty w atmosferze kwas siarkowy przereagował ze skałami powierzchni planety, sądzić można, że otrzymalibyśmy oceany. Dziś temperatura tam jest zbyt wysoka, aby mogła istnieć woda w postaci ciekłej. O obecności wody na Marsie, szczególnie w przeszłości, świadczy ukształtowanie powierzchni (koryta licznych rzek i rozlewisk). Sądzi się, że w postaci lodu zalega tam woda pod powierzchnią. Zaskoczyło uczonych odkrycie sporych ilości wody szczególnie w księżycach wielkich planet. Prawie wszystkie większe księżyce posiadają wodę. Na niektórych z nich woda stanowi główny składnik ich budowy. Oto przykłady. Sonda Voyager 2  w roku 1981 przekazała dane dotyczące księżyca Saturna Japetus. Po analizie danych von R. Eshleman z Uniwersytetu Stanforda stwierdził, że księżyc ten zawiera 55% wody w postaci lodu, 35% materiału skalnego i 10% zamarzniętego metanu. Podobny był wynik badania Tytana, a także księżyca Jowisza Callisto. Sądzi się, że powierzchnię Europy tworzy gruba warstwa lodu wodnego, a pod nią ocean wodny w stanie ciekłym, o głębokości kilkudziesięciu kilometrów. Przypuszczać można, że na planetach olbrzymach także jest sporo wody. Wiemy też, że komety są zlepkiem skał (kamieni) z lodem wodnym (w szczególności), który w pobliżu Słońca sublimuje tworząc warkocz.
    Wody jest dużo. To można było przewidzieć (zanim wypowiedzieli się marynarze). Woda, to związek wodoru i tlenu. Właściwie wystarczy zwrócić uwagę na to, że tlen powstaje w gwiazdach jako drugi etap jądrowej syntezy pierwiastków, zresztą tak jak i węgiel. W uproszczeniu, z helu 4 powstaje nietrwały beryl 8 (proces 2α), a ten przyłączając hel 4 daje trwały izotop węgla 12. Kolejne przyłączenie helu 4 daje tlen 16. Wraz z tym w gwieździe zachodzą inne procesy jądrowe, np. cykl CNO (węgiel, azot, tlen). Nic dziwnego, że tlen i węgiel zajmują wysokie pozycje (tlen trzeci po wodorze i helu, a węgiel czwarty) pod wzgledem rozpowszechnienia pierwiastków we Wszechświecie. Po wypaleniu się helu powstają dalsze, cięższe pierwiastki, w szczególności azot, neon, magnez, krzem, fosfor i siarka. W mniejszej ilości pozostałe pierwiastki. Synteza powolna kończy się na żelazie posiadającym największą energię wiązania (na jeden nukleon). Wraz ze wzrostem masy jąder, wzrasta tendencja do ich rozpadu (a nie łączenia). Jednak w ogromnej większości gwiazd, żelazo jeśli już powstaje, to pozostaje na wieki wieków w ich jądrach. Tylko nieliczne gwiazdy wybuchają. A jednak w pyłach jest także sporo żelaza. Wiemy dlaczego (z eseju poświęconego kosmogonii galaktyk). Dodajmy do tego, że w dalszym ciągu wodoru jest najwięcej, a przy tym, wbrew powszechnemu przekonaniu (paplaniu), głównym źródłem pierwiastków ciężkich nie są supernowe. W wymienionym eseju stwierdziłem, że tylko w procesie globalnym na skalę galaktyczną, opisanym tam, mogły powstać wszystkie bez wyjątku pierwiastki, wśród nich transuranowce, nawet te najcięższe.
     Mamy więc sporo tlenu, który z wodorem tworzy wodę. Mamy też sporo węgla, azotu, siarki i innych pierwiastków, z których utworzyły się w procesach samorzutnych, naturalnych (jeszcze przed powstaniem Słońca), związki organiczne od węglowodorów po aminokwasy. Mamy też sporo tlenków, w szczególności metali, węgla i krzemu, a także soli: siarczanów, azotanów, chlorków, fosforanów, itp.,  z których utworzyły się związki mineralne stanowiące bazę dla tworzenia się skał. Wszystkie te substancje, dzięki analizie widmowej, wykrywamy w materii międzygwiazdowej.
     Mamy więc wodę w sporych ilościach, mamy też pyły mineralne.
     A woda ma szczególne własności. Cząsteczki wody mają charakter silnie polarny, są dipolami – z tego powodu powodują dysocjację elektrolityczną. Ta polarność cząsteczek wody sprawia też, że wiążą się z nimi cząsteczki substancji mineralnych, w szczególności związki (tlenki) krzemu, magnezu, żelaza, wapnia, glinu itd.. W „dymach po fajerwerkach” znajdowały się nie tylko pyły materii mineralnej, także woda (w postaci gazowej). I było jej sporo. Dzięki szczególnym cechom cząsteczek wody tworzyły się ciała. Dziś, nasze skały mają w sobie sporo wody. Wystarczy je stosownie podgrzać, by otrzymać parę wodną. Dzisiejsze minerały wprost zawdzięczają swe mechaniczne własności, wodzie stanowiącej część ich struktury krystalicznej. 
     Woda więc wiązała ze sobą drobne ziarna pyłu, na razie jeszcze w obłoku międzygwiazdowym, w „dymie po fajerwekach”, w nowo utworzonych ramionach spiralnych. Uwodnione drobiny pyłu łączyły się. Drobne kulki łączyły się ze sobą i wzrastały poruszając się w środowisku mineralno-wodnym. Narastały dość szybko, wyłapując w ruchu ziarna pyłu. Działo się to dosyć szybko, jak na galaktyczną skalę czasową. Przypomina to wzrost kuli śnieżnej staczającej się po zaśnieżonym stoku. Wszystkie zyskiwały w przybliżeniu kształt kulisty, w związku z względną jednorodnością ośrodka. Tylko w ten sposób mogły utworzyć się ciała makroskopowe w jednorodnym środowisku wodno-pyłowym. Tak tworzyły się stopniowo zalążki planet. A jak powstały kamyki? Powtarzam: Kamyki powstały z rozbicia większych obiektów, o rozmiarach już planetarnych, w wyniku zderzeń i znacznie później.
     Środowisko było rzeczywiście lokalnie jednorodne. Tworzyły je bowiem dymy po gigantycznej eksplozji termojądrowej (zjawisko kwazara). Zajęły one rozległe obszary rzędu dziesiątek tysięcy lat świetlnych. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia galaktyk. By utworzyły się obiekty nawet wielkości planety, nie była potrzebna gwiazda. Inna sprawa, że w zagęszczonym lokalnie obłoku tworzenie się obiektów planetarnych było bardziej ułatwione, niezależnie od tego, że na ogół utworzyła się tam także gwiazda. Można sądzić, że w przestrzeni międzygwiezdnej jest sporo takich samotnych planet i brązowych karłów. Jedną z nich była planeta Nibiru, która wtargnęła do Układu Słonecznego w dalekiej przeszlości (sądząc po artefaktach sumeryjskich, odkrytych przez archeologów).
     Chyba warto poważniej zająć się więc kosmogonią sumeryjską, która wyjaśnia sporo. Lepiej nie określać ich spuścizny (tysiące tabliczek glinianych zapisanych pismem klinowym) jako zbiór legend stanowiacych o ich wierzeniach religijnych, jako „fantazje niczym nie poparte. To lekceważenie ich dorobku (a właściwie przekazu) wcale nie jest naukowe. Jest wyrazem bezmyślnej wiary w zaprzeczenie. Problem polega na tym, że archeolodzy są analfabetami w dziedzinie nauk ścisłych i wskutek swej niewiedzy manifestują swą pogardę dla „technokratów” (w skrajnych przypadkach), a ich hipotezy, jeśli nie bazują na naukach ścisłych są wprost żenujące. Natomiast fizycy odnoszą się z lekceważeniem dla wytworów wyobraźni („dość ograniczonej”) archeologów, a nie znając języków ludów sprzed tysięcy lat, nie mogą badać osobiście i bezpośrednio ich spuścizny. W dodatku dziś nauki ścisłe są w odwrocie, nie tylko w Polsce. W szkołach fizyka i chemia jest redukowana do zera. Za to historia, jako przedmiot najlepiej nadający się do manipulacji (ukierunkowanych kłamstw) ostatnio w Polsce zwiększyła swój stan posiadania (większa liczba godzin nauczania. Cel: „lepsze wychowanie”.). O tym można całą książkę.     
     Okazuje się, że przekaz sumeryjski jest zakamuflowanym przekazem naukowym. Zakamuflowanym? Raczej relacją językiem niespecjalisty z tego, czym dysponowało to, co dziś nazywamy nauką. Dzisiaj rolę tę spełniają dziennikarze (a nie kapłani), z tym, że rozumieją znacznie mniej (niż oni). Nie chodzi w tym przekazie o jakieś transcedentalne wymysły. W tym celują archeolodzy. Dla wielu z nich wszystkie wystające szczegóły wykopanych artefaktów stanowią dowód kultu fallicznego.
     Ogromna wiedza, do dziś właściwie nie zbadana, tkwi też w Torze, szczególnie w Genesis. To właściwie ta sama wiedza, gdyż pochodzi z Sumeru. Abraham pochodził z sumeryjskiego miasta Ur. Świadczy o tym istnienie tak zwanego kodu Biblii (Nie wyśmiewajcie!), świadczą prace wybitnych znawców Tory i kabalistów. Dla przykładu, Nechunia Ben Hakanah i Ramban. Ten pierwszy (żył w pierwszym wieku naszej ery) wyliczył na podstawie zapisu Tory wiek Wszechświata na 15,3 miliarda lat. Nic dodać, nic ująć. Kościół katolicki do dziś bierze przekaz Tory wprost literalnie, w dodatku nie ze źródłowej wersji hebrajskiej i stwierdza autorytatywnie, że Wszechświat powstał ok. 6000 lat temu. Zaiste postęp. I wierzą w nawrócenie tych, którzy swój światopogląd budują na zapisie Tory w jej oryginalnym języku. Ramban zaś określił pierwotną substancję Wszechświata. To coś, co kojarzyć się może z grawitacją plankonów – pierwotny grawitacyjny żywioł. Pisałem już o tym w innym miejscu.
     Co twierdzili Sumerowie? Przede wszystkim znali wszystkie planety Układu Słonecznego. Nawet wiedzieli o istnieniu Plutona pomimo, że nie dysponowali teleskopami. Do niedawna wprost uważano, że Saturn jest ostatnią planetą. Planetę Uran odkrył William Herschel dopiero w roku 1781. Pierwszą planetoidę Ceres odkrył w roku 1801 Giuseppe Piazzi – ciekawe, że bazował na zarzuconej dziś regule Titiusa-Bodego (T-B), a Plutona odkrył Clyde Tombaugh dopiero w 1930. Widocznie swą wiedzę Sumerowie otrzymali... (wolę nie kontynuować). Tym bardziej godna rozważenia jest kosmogonia Sumerów. W dziele Enuma elisz opisane zostały wydarzenia jakie miały miejsce przed miliardami lat w początkach istnienia Układu Słonecznego. Doszło wówczas do kolizji jednego z księżyców planety Nibiru, z planetą wówczas okrążającą Słońce (już uformowane) miedzy Marsem i Jowiszem, planetą o nazwie Tiamat. Nibiru wtargnęło zzewnątrz do Układu Słonecznego poruszając się wprzeciwnym kierunku, niż planety Układu i w płaszczyźnie trajektorii odległej kątowo od płaszczyzny orbit pozostałych planet. W wyniku kolizji, planeta „wodna”, Tiamat, doznala poważnego uszczerbku. Jej część rozproszyła się tworząc pas asteroidów, meteoroidy i komety. Z jej części wierzchniej, złożonej z glinokrzemianów (skał), utworzyły się meteoroidy kamienne, a także komety (bo było tam sporo wody, widocznie w postaci lodu). Także (jak się okazuje) żelaziste jądro planety doznało uszczerbku, mamy więc meteoroidy żelaziste.
     To, co zostało z tej planety, wraz z jej księżycem, poszybowało ku Słońcu. Wskutek kolizji i oddziaływania grawitacyjnego z Nibiru, ruch tej planety (a także Nibiru) został bowiem zahamowany. Nibiru stał się satelitą Słońca, nową planetą, natomiast uformowana na nowo, już dużo mniejsza planeta zajęła (wraz ze swym księżycem) nową orbitę między Wenus i Marsem. To nasza Ziemia.     
     [Sądząc wyłącznie na podstawie intuicji, mógłbym stwierdzić, że Mars przy tym stopniowo oddalił się,  nawet znacznie, od Słońca (wraz z zajęciem jego miejsca przez Ziemię – byłą Tiamat). Z tego powodu wody tam zamarzły, a para wodna zawarta w atmosferze, zresublimowała. Dlatego dziś, między innymi jego atmosfera jest tak rzadka. Tu pominąłem wpływ na losy tej planety, zderzeń z asteroidami (resztkami z robicia Tiamat). To, jeśli reguła T-B ma jednak jakiś sens i oznacza jakieś skwantowanie orbit planetarnych. Tego jednak na razie nie wiemy. Na razie to tutaj stanowi intuicyjne mrzonki.]  Poszukiwanie nowej planety w pasie Kuipera trwa. Pewne dane wskazują na możliwość potwierdzenia jej istnienia. Wtedy astronomowie nabiorą wodę w usta, tę z byłej Tiamat.
     A sama woda? O tym, że znajduje się na księżycach wielkich planet, Sumerowie też wiedzieli. Można by rzec, że właśnie dzięki wodzie powstać mogły planety, dzięki wodzie istniejemy nie tylko dlatego, gdyż musimy pić.
Dla konfrontacji proponuję lekturę:
Popełniony przeze mnie tekst stanowi chyba jakąś alternatywę dla dzisiejszych zapatrywań, przede wszystkim w związku z tym, że uwzględnia istotną rolę wody w tworzeniu się ciał, w kondensacji pyłów. Ale to nie koniec.
Fakt drugi: Rozpady promieniotwórcze
     Proces tworzenia się planet rozpoczął się na długo zanim zaczął formować się Układ Słoneczny – zaraz po eksplozji, w wyniku której powstały ramiona spiralne pełne materii mineralnej o stosunkowo dużym zagęszczeniu (nie jak dziś). Właśnie wtedy i tylko wtedy była szansa na to, by zaszła akrecja, na samym początku z całą pewnością nie o charakterze grawitacyjnym (pamiętamy o roli wody). W tej wczesnej epoce było także stosunkowo dużo materi, w skład której wchodziły też pierwiastki promieniotwórcze. Ich rozpad dopiero zaczynał się. Nawet małe kulki powstałe z akrecji pyłów, kulki o rozmiarach powiedzmy, że centymetrowych, zawierały sporo tych pierwiastków (ich dzisiejsza ilość, to nędzne resztki). Ich rozpad rozgrzewał te kulki.  Było to czynnikiem dodatkowym ich łączenia się, już choćby poprzez reakcje endotermiczne. Często zderzały się i łączyły ze sobą, bo koncentracja materii była wówczas spora, znacznie większa, niż dziś, a prędkość względna sąsiadów była na tyle mała (wszystkie leciały w tę samą stronę), by podczas zderzeń (spotkań) łączyły się ze sobą i nie rozbijały się nawzajem (zderzenia niesprężyste). Wysoka temperatura stanowiła dodatkowy czynnik spajania się, zlewania się ze sobą naszych kulek materii. W pierwotnym obłoku było ich sporo.
     Rosły więc stosunkowo szybko. Proces tworzenia się takich planetezymali trwał chyba nie więcej, niż sto milionów lat. To stosunkowo krótki czas. Jak wykazują badania – radioaktywne datowanie najstarszych meteorytów na zawartość niestabilnych nuklidów, proces kształtowania się podstawowych elementów Układu Słonecznego nie trwał dłużej, niż kilkadziesiąt milionów lat. [Dla uczonuch dziś jest to zagadką.] Oznaczałoby to, że wspomniane badania potwierdzają (w każdym razie nie wykluczają) powyższą hipotezę wskazującą na mechanizm tworzenia się pierwotnych form kulistej materii.
     Planetezymali było stosunkowo dużo. Łączyły się ze sobą tworząc obiekty coraz większe. Niektóre z nich, wskutek dużej lokalnej koncentracji określonych pierwisastków promieniotwórczych, eksplodowały jak bomba jądrowa (wskutek reakcji łańcuchowej). W większości jednak materia gromadziła się bez większych przeszkód, ale trzeba przyznać, że obiekty bardziej masywne (planetopodobne), wskutek rozpadu promieniotorczego, były już bardzo gorące (tysiące kelwinów). [Dziś sądzi się, że przyczyną wysokiej temperatury pierwotnych planet były intensywne zderzenia między nimi. Jak widać, nie tylko to. Na mnie to uwarunkowanie wysokiej temperatury zderzeniami, sprawia wrażenie bałamutności.]  
     Wszystko to, dla przypomnienia, zanurzone było w stosunkowo gęstej chmurze wodoru z domieszką helu, a także pary wodnej, dwutlenku węgla, metanu. Wokół najmasywniejszych z obiektów gromadziło się sporo wodoru. Prawdopodobieństwo wybuchu jądrowego w centrum było stosunkowo duże, tym bardziej, że temperatura skalistego jądra musiała być wysoka (dodajmy duże ciśnienie gazu ponad jądrem). Nic dziwnego, że wybuch jądrowy w takim układzie zainicjować musiał syntezę termojądrową helu z wodoru. Jeśli obiekt był wystarczająco masywny, synteza jądrowa mogła przebiegać długo. I tak powstać mogła gwiazda, nasze Słońce.  
     Sam wybuch jądrowy jednak wywiał sporo wodoru. Można więc przypuszczać, że tak uformowała się gwiazda o małej stosunkowo masie (czerwony lub brązowy karzeł). Z obiektów bardziej masywnych w których nie doszło do wybuchu jądrowego, uformowały się gwiazdy bardziej masywne, w których zapłon nastąpił w związku z wysoką temperaturą (także skalistego jądra wskutek rozpadu promieniotórczego) i dużej koncentracji materii gazowej. Takich obiektów w pierwotnej chmurze materii mogło być nawet kilka. Nic dziwnego, że znaczna liczba gwiazd tworzy układy, na ogół podwójne. [Układy podwójne mogły też powstać inaczej. Otóż, w bardzo dużym obiekcie gazowym, wskutek braku uzgodnienia warunków, mogło dojść w krótkim odstępie czasowym do zainicjowania syntezy helu w dwóch, a nawet w trzech miejścach. Obiekt taki ewoluował w kierunku ich rozdzielenia. Gwiazda Betelgeuse w Orionie nie jest idealną kulą, co oznaczać może, że istnieją w niej dwa niezależne centra syntezy jądrowej.  Opisałem to w eseju poświęconym genezie galaktyk. To jednak nie wyklucza mechanizmu opisanego powyżej.] Nic dziwnego, że układy te tworzą gwiazdy zróżnicowane pod względem masy. Chodzi więc o nieuwzględniany w dotychczasowych hipotezach, aktywny udział pierwiastków promieniotwórczych, których stężenie w dymach młodej galaktyki spiralnej było jeszcze stosunkowo duże.   
     Tak powstały gwiazdy pierwszej, młodej populacji. Gdy masa wodoru zgromadzonego wokół nie była wystarczająco duża, nawet jeśli doszło do wybuchu jądrowego, to po krótkim stosunkowo czasie materia uspokoiła się. Tak powstały planety olbrzymy. Obiekty te musiały znajdować się odpowiednio daleko od obiektu centralnego, od formującej się gwiazdy – naszego Słońca. [Tak na marginesie, przypuszczać można, że zawartość helu w ich atmosferach, może być nieco (lub nawet zdecydowanie) większa, niż ogólna zawartość helu w Galaktyce. Chodzi o te planety, w których doszło do eksplozji jądrowej w skalistym centrum. Rzecz tę należy zbadać Mamy więc antycypację.]
    Te duże planety uformowały się dalej od centrum. A co z planetami małymi, wewnętrznymi? Dlaczego małe? Otóż, w pobliżu dominującego obiektu protogwiazdowego, łączenie się planetezymali było utrudnione. Utrzymały się, dzięki swej bezwładności, tylko obiekty najmasywniejsze. Dzisiaj to planety: Merkury, Wenus i Mars, który wtedy był raczej bardziej masywny, z rozleglejszą atmosferą i sporą ilością wody. Reszta materii opadła na Słońce. Bombardowanie jeszcze się nie zaczęło. Komet i asteroidów jeszcze nie było. Wspomniana już wyżej planeta Tiamat, przed katastrofą spowodowaną przez planetę Nibiru (sądząc po relacji Sumerów), miała masę (jądra skalistego, nie licząc rozległej atmosfery), powiedzmy, że o 1/3 większą, niż masa dzisiejszej Ziemi. Biorąc to pod uwagę – jej gęstą atmosferę z dużą zawartością pary wodnej, można oszacować, że swymi rozmiarami wizualnymi niewiele ustępować musiała Uranowi i Neptunowi.
     Z czasem, intensywność rozpadów promieniotwórczych malała. Układ Słoneczny stopniowo stabilizował się. Planety stopniowo stygły (szczególnie na powierzchni). Od ukształtowania się Układu Słonecznego minęło powiedzmy, że pół miliarda lat. I wtedy do Układu wtargnęła planeta Nibiru i uczyniła to, co uczyniła. Między Marsem i Jowiszem powstał pas asteroidów, powstały komety – wszystko z resztek materii wyrwanej z Tiamat i z materii książyców planety Nibiru. Zaczęło się wielkie bombardowanie. Do dziś istnieje zagrożenie.
     Sądząc po tym wszystkim, w próbie podsumowania (i w rodzącej się na bieżąco i gorąco konkluzji), przypuszczać można, że gwiazdy najmłodsze (tworzące się dziś), mają na ogół mniej planet, niż te starsze, jak na przykład nasze Słońce. Chodzi o to, że warunki dla tworzenia się skalistych obiektów planetezymalych, są mniej korzystne. Materia pyłowa jest rzadsza, znaczna część pierwiastków promieniotwórczych uległa już rozpadowi. Trzeba jednak zaznaczyć, że planetezymale z całą pewnością już istnieją od dawna (gdy mogły się tworzyć). Jest ich mimo wszystko sporo, a obłok materii, w którym tworzy się gwiazda, kurczy się grawitacyjnie, co umożliwia stopniowe tworzenie się planet, z tym, że już nie tak gorących. Szanse na tworzenie się samotnych, błądzących obiektów materialnych, są coraz mniejsze. Czy może tam powstać życie? Zdala od macierzystej gwiazdy? Dziś raczej nie, gdyż są to obiekty zimne (jeśli jakimś cudem utworzyły się dopiero teraz – rozpad promieniotwórczy pierwiastków ciężkich jest znacznie mniej intensywny). Jednak Nibiru powstała dawniej. Jej wewnętrzne ciepło mogło zapewnić, pomimo wielkiej odległości od Słońca, warunki, w których rozwinąć się mogło życie, nawet inteligentne – to już z doniesień Sumerów. Czy mógł tam powstać tlen – bez fotosyntezy? Widocznie tak. A my? Jesteśmy do Nibirian podobni, jak dwie krople wody. Przecież stworzyli nas na swoje podobieństwo. [A w ogóle co z życiem na Ziemi? Zapytajcie o to paleobiologów.] Sądząc po relacjach sumeryjskich, biochemiczne źródło życia, wspólne dla obydwu planet, w związku z kontaktem między nimi przed miliardami lat, dało możliwość dla odpowiedniej manipulacji genetycznej na ziemskim materiale. Stało się to przed około dwustu tysiącami lat. Sam proces antropogenezy musiał trwać dobrych parę tysięcy lat.
Sam nie wiem, czy żartuję, czy mówię serio.