Lekceważenie dorobku (a właściwie przekazu)
Sumerów wcale nie jest naukowe. Jest wyrazem bezmyślnej wiary w zaprzeczenie
(bo „skąd oni mogli wiedzieć”). Okazuje się, że przekaz sumeryjski jest
zakamuflowanym przekazem naukowym. Nie chodzi w nim o jakieś transcedentalne
wymysły. W tym celują archeolodzy. Dla wielu z nich wszystkie wystające
szczegóły wykopanych artefaktów stanowią dowód kultu fallicznego.
Artykuł ten stanowi
pewien wyłom tematyczny. Po prostu, w trakcie przygotowywania kolejnego
artykułu, zainspirowany lekturą jednej z książek Zecharii Sytchina, wpadłem na
pewien pomysł.
Dzięki
koncepcji grawitacji dualnej możliwy był spójny (sądzę że bardziej spójny, niż
teorie istniejące) opis procesów, które doprowadziły do uksztaltowania się
galaktyk, a także do utworzenia się materii złożonej z pierwiastków ciężkich.
Cała ta materia „dymów po fajerwerkach” zalega w rozległych obszarach dysku
galaktycznego, rozciąga się na dziesiątki tysięcy lat świetlnych. Te dymy
widoczne są we wszystkich galaktykach spiralnych i znajdują się wyłącznie w
płaszczyźnie dysku. Oczywiście w dalszym ciągu także tam dominuje wodór. Właśnie
tam powstają więc młode gwiazdy, a także planety mające je okrążać. Jak
powstały gwiazdy, już w zasadzie wiadomo. Obserwacje zdają się potwierdzać
nasze domysły, oparte na sprawdzonych teoriach. Problem jednak stanowi geneza
planet, obiektów o masach zbyt małych, by możliwa tam była fuzja jądrowa.
Pewne jest, że
planety wraz z gwiazdami, które okrążają tworzą wspólny system. Świadczy o tym
fakt wolnej stosunkowo rotacji gwiazd posiadających układy planetarne. Najlepszym
przykładem jest nasz Układ Słoneczny. Oznacza to, że większa cząść momentu pędu
układu przypada właśnie na planety.
Ale
jak powstały? Na to pytanie jeszcze nie padła ostateczna odpowiedź. Wymyślono
liczne teorie, ale z różnych powodów teorie te nie zadawalają. Przy kolejnym
czytaniu manuskryptu książki uzmysłowiłem sobie pewien znany fakt, to, co
wiadomo z obserwacji z pomocą sond wysłanych już dosyć dawno, w szczególności Voyagera
1 i 2, a także sondy Pioneer 11. Zauważyłem też zgodność
wyników tych badań z przekazem sumeryjskim sprzed chyba sześciu tysięcy lat. I
wtedy zapaliło się światełko. Kluczem do rozwiązania zagadki jest woda.
Czy
planety powstały z gruzu meteoroidów? Z komet? Tak sądzą niektórzy. A te kamienie? A te komety? "Z pyłów stopniowo, po części
elektrostatycznie." Z pyłów zalegających pierwotny dysk, jeszcze zanim Słońce
stało się gwiazdą. Mam co do tych kamieni (i komet) spore wątpliwości. Czas potrzebny na
utworzenie się obiektu w dosyć rzadkim mimo wszystko, jednorodnym jak na skalę
Układu Słonecznego, obłoku pyłowym, powinien być znacznie dłuższy, niż wiek Układu
Słonecznego – jeśli mowa wyłącznie o pyle. To może nawet niemożliwe.
Przypuszczam, że
zalążki planet istniały jeszcze zanim na Słońcu rozpoczęła się synteza
termojądrowa, chociaż ciała te należały do obłoku materii, w którym uformowała
się nasza gwiazda i stanowiły z nią wspólny układ, układ stopniowo zagęszczający się. Świadczy o tym powolna rotacja Słońca. Jednakże istniała też możliwość formowania się planet poza
takim układem. Wystarczyło, że materia pyłowego obłoku była wystarczająco gęsta,
a sam obłok był w miarę jednorodny. Ale to było dosyć dawno. Dziś możliwość ta odpada. Sądzę, że dziś tworzenie się planet
wokół nowopowstających gwiazd, jest bardzo utrudnione, w wielu przypadkach, nawet
niemożliwe. [Możliwa jest też sytuacja, w której
uformowany obiekt zostaje wystrzelony poza układ przez silne pole grawitacyjne
na przykład gwiazdy, w pobliżu której znalazł się.]
Czy
chodzi wyłącznie o pył mineralny? Formująca się gwiazda, nasze Słońce – nie
była niezbędna dla utworzenia się planet, choć zdecydowana ich większość ukształtowała się z
materii obłoku zagęszczającego się dzięki znacznemu gradientowi potencjału
grawitacyjnego (w obłoku o dużej gęstości). Jak więc
planety powstały?
[A dlaczego planety wewnętrzne są zdecydowanie
mniejsze od planet okrążających Słońce dalej? Widocznie gazy i pyły zalegajace
przyszłe centrum Układu, stosunkowo wcześnie zostały ściągnięte do środka – z
nich utworzyło się Słońce. Ciała skaliste, te najbliżej, utraciły budulec, nie
mogły więc dalej rosnąć materią pyłową. Przy tym mimo wszystko nie zostały
ściągnięte przez tworzące się Słońce wskutek swej stosunkowo dużej
bezwładności. W zasadzie podobne są sądy dzisiejsze, choć nie jest to temat
eksponowany. Planety zewnętrzne, to te, które nie utraciły gazów i pyłów. Są
wielkie i masywne. A Ziemia? Zobaczymy dalej.]
Jak wytłumaczyć fakt, że wśród meteorytów
znalezionych na ziemi wyróżnić można w zasadzie dwa rodzaje: skaliste i
żelaziste? Jak powstały te kamienie i bryły – jedne ze skał krzemianowych, inne
z dużą zawartością żelaza; wszystkie o nieregularnych kształtach? [Ten
nieregularny kształt też jest zagadkowy.] Czy z mikroskopijnego pyłu dymów
galaktycznych? To niemożliwe. W skali rozmiarów Układu Słonecznego obłok pyłowy
był dosyć jednorodny. Na istnienie zarodzi kondensacji było stanowczo za
wcześnie. Nie mogły więc powstać obiekty o dużych stosunkowo wymiarach, w
dodatku tak wyraźnie zróżnicowane pod względem składu chemicznego, jak meteoroidy.
Zadziwiające, że jakoś na ten oczywisty fakt nie zwraca się uwagi. Tu warto
dodać, że żelazo jako stosunkowo ciężkie, w większej swej części zalega w
centralnej części planet. Sądzę, że nie tylko Ziemi. Skąd się wzięło w
meteoroidach? O tym dalej.
Jak więc
powstały planety z tych drobin pyłu? Same drobiny pyłu poruszają się zbyt
szybko, a ich grawitacja jest zaniedbywalnie słaba. Nawet jeśli się zderzają,
to z tego chleba nie będzie – kontynuują z osobna swą wędrówkę. A
elektrostatyki tam było niewiele. Koncentracja materii w takim obłoku jest mimo
wszystko zbyt mała, by zachodziło elektryzowanie przez tarcie, czy przez
tworzenie się wiązań van der Waalsa – to by trwało w każdym razie zbyt długo.
Przecież prędkości względne ziaren pyłu nie były małe. Nie tędy droga. W
dodatku materia pyłowa z czasem
rozprasza się, więc szansa na łączenie się mikroskopijnych pyłków ze sobą jest
znikoma – dziś dużo mniejsza, niż przed dziesięciu miliardami lat. Znikoma,
jeśli nie uwzględnimy jeszcze jednego faktora. Jeszcze chwilka.
Do dziś
zagadka istnienia meteoroidów nie została (oficjalnie i naukowo) rozwiązana. „Najprawdopodobniej
są wynikiem rozpadu komet, gdyż te zawierają w sobie także sporo materii w
postaci skał i kamieni.” A jak powstały komety? Co za złośliwość. Jak już
stwierdziłem (Czy niesłusznie?), kamienie i okruchy skalne nieregularnych
kształtów nie mogły powstać z samorzutnego połączenia ziaren pyłu, a przecież
istnieją. Z ziaren pyłu powstać mogły (Jak?) wyłącznie obiekty o kształcie
owalnym, właściwie kuliste. Tu pomijam to, że musiały istnieć jakieś dodatkowe
czynniki sprzyjające łączeniu się ziaren pyłów – o tym niżej.
Zatem,
tak meteoroidy, jak i komety, powstać mogły wyłącznie wskutek rozbicia
stosunkowo dużego ciała – planety lub Księżyca. Meteoroidy żelaziste dawniej
znajdowały się w jądrze dużej stosunkowo planety, a skaliste znajdowały się
przy jej powierzchni. Tak, jak to jest na Ziemi. Na tę rzecz zwróciłem uwagę
już dawno, przy innej okazji. Dodajmy, że kamienie te, swym składem, niewiele
różnią się od skał występujących na Ziemi – wyłączając skały osadowe
pochodzenia organicznego, które dziś w znacznym stopniu stanowią element nawet
dominujący w stratygrafii geologicznej. Wiek tych kamyków z nieba przypomina
wiek najstarszych skał ziemskich (ok. 4 mld. lat).
Jak więc powstały planety? Ponawiam pytanie.
Fakt pierwszy (dotąd raczej nie uwzględniany): powszechność wody
To, że na
Ziemi jest sporo wody, nie jest niespodzianką (szczególnie dla marynarzy).
Wenus posiada grubą i gęstą atmosferę, w ktorej z całą pewnością jest sporo
wody. Gdyby zawarty w atmosferze kwas siarkowy przereagował ze skałami
powierzchni planety, sądzić można, że otrzymalibyśmy oceany. Dziś temperatura
tam jest zbyt wysoka, aby mogła istnieć woda w postaci ciekłej. O obecności
wody na Marsie, szczególnie w przeszłości, świadczy ukształtowanie powierzchni
(koryta licznych rzek i rozlewisk). Sądzi się, że w postaci lodu zalega tam
woda pod powierzchnią. Zaskoczyło uczonych odkrycie sporych ilości wody
szczególnie w księżycach wielkich planet. Prawie wszystkie większe księżyce
posiadają wodę. Na niektórych z nich woda stanowi główny składnik ich budowy. Oto
przykłady. Sonda Voyager 2 w roku
1981 przekazała dane dotyczące księżyca Saturna Japetus. Po analizie danych von
R. Eshleman z Uniwersytetu Stanforda stwierdził, że księżyc ten zawiera 55%
wody w postaci lodu, 35% materiału skalnego i 10% zamarzniętego metanu. Podobny
był wynik badania Tytana, a także księżyca Jowisza Callisto. Sądzi się, że
powierzchnię Europy tworzy gruba warstwa lodu wodnego, a pod nią ocean wodny w
stanie ciekłym, o głębokości kilkudziesięciu kilometrów. Przypuszczać można, że
na planetach olbrzymach także jest sporo wody. Wiemy też, że komety są zlepkiem
skał (kamieni) z lodem wodnym (w szczególności), który w pobliżu Słońca
sublimuje tworząc warkocz.
Wody jest dużo. To można było
przewidzieć (zanim wypowiedzieli się marynarze). Woda, to związek wodoru i
tlenu. Właściwie wystarczy zwrócić uwagę na to, że tlen powstaje w gwiazdach
jako drugi etap jądrowej syntezy pierwiastków, zresztą tak jak i węgiel. W
uproszczeniu, z helu 4 powstaje nietrwały beryl 8 (proces 2α), a ten
przyłączając hel 4 daje trwały izotop węgla 12. Kolejne przyłączenie helu 4
daje tlen 16. Wraz z tym w gwieździe zachodzą inne procesy jądrowe, np. cykl
CNO (węgiel, azot, tlen). Nic dziwnego, że tlen i węgiel zajmują wysokie
pozycje (tlen trzeci po wodorze i helu, a węgiel czwarty) pod wzgledem
rozpowszechnienia pierwiastków we Wszechświecie. Po wypaleniu się helu powstają
dalsze, cięższe pierwiastki, w szczególności azot, neon, magnez, krzem, fosfor
i siarka. W mniejszej ilości pozostałe pierwiastki. Synteza powolna kończy się
na żelazie posiadającym największą energię wiązania (na jeden nukleon). Wraz ze
wzrostem masy jąder, wzrasta tendencja do ich rozpadu (a nie łączenia). Jednak
w ogromnej większości gwiazd, żelazo jeśli już powstaje, to pozostaje na wieki
wieków w ich jądrach. Tylko nieliczne gwiazdy wybuchają. A jednak w pyłach jest
także sporo żelaza. Wiemy dlaczego (z eseju poświęconego kosmogonii galaktyk).
Dodajmy do tego, że w dalszym ciągu wodoru jest najwięcej, a przy tym, wbrew
powszechnemu przekonaniu (paplaniu), głównym źródłem pierwiastków ciężkich nie
są supernowe. W wymienionym eseju stwierdziłem, że tylko w procesie globalnym
na skalę galaktyczną, opisanym tam, mogły powstać wszystkie bez wyjątku pierwiastki,
wśród nich transuranowce, nawet te najcięższe.
Mamy więc
sporo tlenu, który z wodorem tworzy wodę. Mamy też sporo węgla, azotu, siarki i
innych pierwiastków, z których utworzyły się w procesach samorzutnych,
naturalnych (jeszcze przed powstaniem Słońca), związki organiczne od węglowodorów
po aminokwasy. Mamy też sporo tlenków, w szczególności metali, węgla i krzemu,
a także soli: siarczanów, azotanów, chlorków, fosforanów, itp., z których utworzyły się związki mineralne
stanowiące bazę dla tworzenia się skał. Wszystkie te substancje, dzięki
analizie widmowej, wykrywamy w materii międzygwiazdowej.
Mamy więc wodę w sporych
ilościach, mamy też pyły mineralne.
A woda ma
szczególne własności. Cząsteczki wody mają charakter silnie polarny, są
dipolami – z tego powodu powodują dysocjację elektrolityczną. Ta polarność
cząsteczek wody sprawia też, że wiążą się z nimi cząsteczki substancji
mineralnych, w szczególności związki (tlenki) krzemu, magnezu, żelaza, wapnia, glinu itd.. W „dymach po fajerwerkach” znajdowały się nie tylko pyły materii
mineralnej, także woda (w postaci gazowej). I było jej sporo. Dzięki
szczególnym cechom cząsteczek wody tworzyły się ciała. Dziś, nasze skały mają w
sobie sporo wody. Wystarczy je stosownie podgrzać, by otrzymać parę wodną. Dzisiejsze
minerały wprost zawdzięczają swe mechaniczne własności, wodzie stanowiącej
część ich struktury krystalicznej.
Woda więc
wiązała ze sobą drobne ziarna pyłu, na razie jeszcze w obłoku międzygwiazdowym,
w „dymie po fajerwekach”, w nowo utworzonych ramionach spiralnych. Uwodnione
drobiny pyłu łączyły się. Drobne kulki łączyły się ze sobą i wzrastały poruszając
się w środowisku mineralno-wodnym. Narastały dość szybko, wyłapując w ruchu ziarna
pyłu. Działo się to dosyć szybko, jak na galaktyczną skalę czasową. Przypomina
to wzrost kuli śnieżnej staczającej się po zaśnieżonym stoku. Wszystkie
zyskiwały w przybliżeniu kształt kulisty, w związku z względną jednorodnością ośrodka. Tylko w ten sposób
mogły utworzyć się ciała makroskopowe w jednorodnym środowisku wodno-pyłowym. Tak
tworzyły się stopniowo zalążki planet. A jak powstały kamyki? Powtarzam: Kamyki
powstały z rozbicia większych obiektów, o rozmiarach już planetarnych, w wyniku
zderzeń i znacznie później.
Środowisko
było rzeczywiście lokalnie
jednorodne. Tworzyły je bowiem dymy po
gigantycznej eksplozji termojądrowej (zjawisko kwazara). Zajęły one rozległe
obszary rzędu dziesiątek tysięcy lat świetlnych. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia
galaktyk. By utworzyły się obiekty nawet wielkości planety, nie była potrzebna
gwiazda. Inna sprawa, że w zagęszczonym lokalnie obłoku tworzenie się obiektów
planetarnych było bardziej ułatwione, niezależnie od tego, że na ogół utworzyła
się tam także gwiazda. Można sądzić, że w przestrzeni międzygwiezdnej jest
sporo takich samotnych planet i brązowych karłów. Jedną z nich była planeta
Nibiru, która wtargnęła do Układu Słonecznego w dalekiej przeszlości (sądząc po
artefaktach sumeryjskich, odkrytych przez archeologów).
Chyba warto
poważniej zająć się więc kosmogonią sumeryjską, która wyjaśnia sporo. Lepiej nie określać ich spuścizny (tysiące tabliczek glinianych zapisanych
pismem klinowym) jako zbiór legend stanowiacych o ich wierzeniach religijnych,
jako „fantazje niczym nie poparte”. To lekceważenie ich dorobku (a właściwie
przekazu) wcale nie jest naukowe. Jest wyrazem bezmyślnej wiary w zaprzeczenie.
Problem polega na tym, że archeolodzy są analfabetami w dziedzinie nauk
ścisłych i wskutek swej niewiedzy manifestują swą pogardę dla „technokratów” (w
skrajnych przypadkach), a ich hipotezy, jeśli nie bazują na naukach ścisłych są
wprost żenujące. Natomiast fizycy odnoszą się z lekceważeniem dla wytworów
wyobraźni („dość ograniczonej”) archeologów, a nie znając języków ludów sprzed
tysięcy lat, nie mogą badać osobiście i bezpośrednio ich spuścizny. W dodatku
dziś nauki ścisłe są w odwrocie, nie tylko w Polsce. W szkołach fizyka i chemia
jest redukowana do zera. Za to historia, jako przedmiot najlepiej nadający się
do manipulacji (ukierunkowanych kłamstw) ostatnio w Polsce zwiększyła swój stan
posiadania (większa liczba godzin nauczania. Cel: „lepsze wychowanie”.). O tym
można całą książkę.
Okazuje się,
że przekaz sumeryjski jest zakamuflowanym przekazem naukowym. Zakamuflowanym? Raczej
relacją językiem niespecjalisty z tego, czym dysponowało to, co dziś nazywamy
nauką. Dzisiaj rolę tę spełniają dziennikarze (a nie kapłani), z tym, że
rozumieją znacznie mniej (niż oni). Nie chodzi w tym przekazie o jakieś transcedentalne wymysły. W tym
celują archeolodzy. Dla wielu z nich wszystkie wystające szczegóły wykopanych
artefaktów stanowią dowód kultu fallicznego.
Ogromna wiedza, do dziś właściwie
nie zbadana, tkwi też w Torze, szczególnie w Genesis. To właściwie ta sama
wiedza, gdyż pochodzi z Sumeru. Abraham pochodził z sumeryjskiego miasta Ur.
Świadczy o tym istnienie tak zwanego kodu Biblii (Nie wyśmiewajcie!), świadczą
prace wybitnych znawców Tory i kabalistów. Dla przykładu, Nechunia Ben Hakanah
i Ramban. Ten pierwszy (żył w pierwszym wieku naszej ery) wyliczył na podstawie
zapisu Tory wiek Wszechświata na 15,3 miliarda lat. Nic dodać, nic ująć. Kościół katolicki do dziś bierze przekaz Tory wprost literalnie, w
dodatku nie ze źródłowej wersji hebrajskiej i stwierdza autorytatywnie, że
Wszechświat powstał ok. 6000 lat temu. Zaiste postęp. I wierzą w nawrócenie
tych, którzy swój światopogląd budują na zapisie Tory w jej oryginalnym języku. Ramban zaś określił pierwotną substancję
Wszechświata. To coś, co kojarzyć się może z grawitacją plankonów – pierwotny
grawitacyjny żywioł. Pisałem już o tym w innym miejscu.
Co twierdzili
Sumerowie? Przede wszystkim znali wszystkie planety Układu Słonecznego. Nawet
wiedzieli o istnieniu Plutona pomimo, że nie dysponowali teleskopami. Do
niedawna wprost uważano, że Saturn jest ostatnią planetą. Planetę Uran odkrył
William Herschel dopiero w roku 1781. Pierwszą planetoidę Ceres odkrył w roku
1801 Giuseppe Piazzi – ciekawe, że bazował na zarzuconej dziś regule Titiusa-Bodego (T-B), a Plutona odkrył Clyde Tombaugh dopiero w 1930.
Widocznie swą wiedzę Sumerowie otrzymali... (wolę nie kontynuować). Tym
bardziej godna rozważenia jest kosmogonia Sumerów. W dziele Enuma elisz opisane
zostały wydarzenia jakie miały miejsce przed miliardami lat w początkach
istnienia Układu Słonecznego. Doszło wówczas do kolizji jednego z księżyców planety
Nibiru, z planetą wówczas okrążającą Słońce (już uformowane) miedzy Marsem i
Jowiszem, planetą o nazwie Tiamat.
Nibiru wtargnęło
zzewnątrz do Układu Słonecznego poruszając się wprzeciwnym kierunku, niż
planety Układu i w płaszczyźnie trajektorii odległej kątowo od płaszczyzny
orbit pozostałych planet. W wyniku kolizji, planeta „wodna”, Tiamat,
doznala poważnego uszczerbku. Jej część rozproszyła się tworząc pas asteroidów,
meteoroidy i komety. Z
jej części wierzchniej, złożonej z glinokrzemianów (skał), utworzyły się
meteoroidy kamienne, a także komety (bo było tam sporo wody, widocznie
w postaci lodu). Także (jak się okazuje) żelaziste jądro planety doznało
uszczerbku, mamy więc meteoroidy żelaziste.
To, co zostało z tej planety, wraz z jej
księżycem, poszybowało ku Słońcu. Wskutek kolizji i oddziaływania
grawitacyjnego z Nibiru, ruch tej planety (a także Nibiru) został bowiem zahamowany. Nibiru stał się satelitą Słońca,
nową planetą, natomiast uformowana na nowo, już dużo mniejsza planeta zajęła (wraz ze swym księżycem) nową orbitę między Wenus i Marsem.
To nasza Ziemia.
[Sądząc
wyłącznie na podstawie intuicji, mógłbym stwierdzić, że Mars przy tym stopniowo
oddalił się, nawet znacznie, od Słońca (wraz
z
zajęciem jego miejsca przez Ziemię – byłą Tiamat). Z tego powodu
wody tam zamarzły, a para wodna zawarta w atmosferze, zresublimowała. Dlatego
dziś, między innymi jego atmosfera jest tak rzadka. Tu pominąłem wpływ na losy
tej planety, zderzeń z asteroidami (resztkami z robicia Tiamat). To, jeśli
reguła T-B ma jednak jakiś sens i oznacza jakieś skwantowanie orbit
planetarnych. Tego jednak na razie nie wiemy. Na razie to tutaj stanowi
intuicyjne mrzonki.] Poszukiwanie nowej
planety w pasie Kuipera trwa. Pewne dane wskazują na możliwość potwierdzenia
jej istnienia. Wtedy astronomowie nabiorą wodę w usta, tę z byłej Tiamat.
A sama woda? O tym, że znajduje się na księżycach
wielkich planet, Sumerowie też wiedzieli. Można by rzec, że właśnie dzięki wodzie
powstać mogły planety, dzięki wodzie istniejemy nie tylko dlatego, gdyż musimy
pić.
Dla konfrontacji proponuję lekturę:
Popełniony przeze mnie tekst stanowi chyba
jakąś alternatywę dla dzisiejszych zapatrywań, przede wszystkim w związku z
tym, że uwzględnia istotną rolę wody w tworzeniu się ciał, w kondensacji pyłów.
Ale to nie koniec.
Fakt drugi: Rozpady promieniotwórcze
Proces
tworzenia się planet rozpoczął się na długo zanim zaczął formować się Układ
Słoneczny – zaraz po eksplozji, w wyniku której powstały ramiona spiralne pełne
materii mineralnej o stosunkowo dużym zagęszczeniu (nie jak dziś). Właśnie
wtedy i tylko wtedy była szansa na to, by zaszła akrecja, na samym początku z
całą pewnością nie o charakterze grawitacyjnym (pamiętamy o roli wody). W tej
wczesnej epoce było także stosunkowo dużo materi, w skład której wchodziły też
pierwiastki promieniotwórcze. Ich rozpad dopiero zaczynał się. Nawet małe kulki
powstałe z akrecji pyłów, kulki o rozmiarach powiedzmy, że centymetrowych,
zawierały sporo tych pierwiastków (ich dzisiejsza ilość, to nędzne resztki).
Ich rozpad rozgrzewał te kulki. Było to
czynnikiem dodatkowym ich łączenia się, już choćby poprzez reakcje
endotermiczne. Często zderzały się i łączyły ze sobą, bo koncentracja materii
była wówczas spora, znacznie większa, niż dziś, a prędkość względna sąsiadów była
na tyle mała (wszystkie leciały w tę samą stronę), by podczas zderzeń (spotkań)
łączyły się ze sobą i nie rozbijały się nawzajem (zderzenia niesprężyste). Wysoka
temperatura stanowiła dodatkowy czynnik spajania się, zlewania się ze sobą
naszych kulek materii. W pierwotnym obłoku było ich sporo.
Rosły więc
stosunkowo szybko. Proces tworzenia się takich planetezymali trwał chyba nie więcej, niż sto
milionów lat. To stosunkowo krótki czas. Jak wykazują badania – radioaktywne
datowanie najstarszych meteorytów na zawartość niestabilnych nuklidów, proces
kształtowania się podstawowych elementów Układu Słonecznego nie trwał dłużej,
niż kilkadziesiąt milionów lat. [Dla uczonuch dziś jest to zagadką.] Oznaczałoby
to, że wspomniane badania potwierdzają (w każdym razie nie wykluczają) powyższą
hipotezę wskazującą na mechanizm tworzenia się pierwotnych form kulistej
materii.
Planetezymali było stosunkowo
dużo. Łączyły się ze sobą tworząc obiekty coraz większe. Niektóre z nich,
wskutek dużej lokalnej koncentracji określonych pierwisastków
promieniotwórczych, eksplodowały jak bomba jądrowa (wskutek reakcji
łańcuchowej). W większości jednak materia gromadziła się bez większych
przeszkód, ale trzeba przyznać, że obiekty bardziej masywne (planetopodobne),
wskutek rozpadu promieniotorczego, były już bardzo gorące (tysiące kelwinów).
[Dziś sądzi się, że przyczyną wysokiej temperatury pierwotnych planet były
intensywne zderzenia między nimi. Jak widać, nie tylko to. Na mnie to
uwarunkowanie wysokiej temperatury zderzeniami, sprawia wrażenie bałamutności.]
Wszystko to,
dla przypomnienia, zanurzone było w stosunkowo gęstej chmurze wodoru z
domieszką helu, a także pary wodnej, dwutlenku węgla, metanu. Wokół najmasywniejszych z obiektów gromadziło
się sporo wodoru. Prawdopodobieństwo wybuchu jądrowego w centrum było
stosunkowo duże, tym bardziej, że temperatura skalistego jądra musiała być
wysoka (dodajmy duże ciśnienie gazu ponad jądrem). Nic dziwnego, że wybuch
jądrowy w takim układzie zainicjować musiał syntezę termojądrową helu z wodoru.
Jeśli obiekt był wystarczająco masywny, synteza jądrowa mogła przebiegać długo.
I tak powstać mogła gwiazda, nasze Słońce.
Sam wybuch
jądrowy jednak wywiał sporo wodoru. Można więc przypuszczać, że tak uformowała
się gwiazda o małej stosunkowo masie (czerwony lub brązowy karzeł). Z obiektów
bardziej masywnych w których nie doszło do wybuchu jądrowego, uformowały się
gwiazdy bardziej masywne, w których zapłon nastąpił w związku z wysoką
temperaturą (także skalistego jądra wskutek rozpadu promieniotórczego) i dużej
koncentracji materii gazowej. Takich obiektów w pierwotnej chmurze materii
mogło być nawet kilka. Nic dziwnego, że znaczna liczba gwiazd tworzy układy, na
ogół podwójne. [Układy podwójne mogły też powstać inaczej. Otóż, w bardzo dużym
obiekcie gazowym, wskutek braku uzgodnienia warunków, mogło dojść w krótkim
odstępie czasowym do zainicjowania syntezy helu w dwóch, a nawet w trzech
miejścach. Obiekt taki ewoluował w kierunku ich rozdzielenia. Gwiazda
Betelgeuse w Orionie nie jest idealną kulą, co oznaczać może, że istnieją w
niej dwa niezależne centra syntezy jądrowej. Opisałem to w eseju poświęconym genezie galaktyk. To jednak nie
wyklucza mechanizmu opisanego powyżej.] Nic dziwnego, że układy te tworzą
gwiazdy zróżnicowane pod względem masy. Chodzi więc o nieuwzględniany w
dotychczasowych hipotezach, aktywny udział pierwiastków promieniotwórczych,
których stężenie w dymach młodej galaktyki spiralnej było jeszcze stosunkowo
duże.
Tak powstały
gwiazdy pierwszej, młodej populacji. Gdy masa wodoru zgromadzonego wokół nie
była wystarczająco duża, nawet jeśli doszło do wybuchu jądrowego, to po krótkim
stosunkowo czasie materia uspokoiła się. Tak powstały planety olbrzymy. Obiekty
te musiały znajdować się odpowiednio daleko od obiektu centralnego, od
formującej się gwiazdy – naszego Słońca. [Tak na marginesie, przypuszczać można,
że zawartość helu w ich atmosferach, może być nieco (lub nawet zdecydowanie)
większa, niż ogólna zawartość helu w Galaktyce. Chodzi o te planety, w których
doszło do eksplozji jądrowej w skalistym centrum. Rzecz tę należy zbadać Mamy
więc antycypację.]
Te duże planety
uformowały się dalej od centrum. A co z planetami małymi, wewnętrznymi?
Dlaczego małe? Otóż, w pobliżu dominującego obiektu protogwiazdowego, łączenie
się planetezymali było utrudnione. Utrzymały się, dzięki swej bezwładności, tylko
obiekty najmasywniejsze. Dzisiaj to planety: Merkury, Wenus i Mars, który wtedy
był raczej bardziej masywny, z rozleglejszą atmosferą i sporą ilością wody. Reszta
materii opadła na Słońce. Bombardowanie jeszcze się nie zaczęło. Komet i
asteroidów jeszcze nie było. Wspomniana już wyżej planeta Tiamat, przed
katastrofą spowodowaną przez planetę Nibiru (sądząc po relacji Sumerów), miała
masę (jądra skalistego, nie licząc rozległej atmosfery), powiedzmy, że o 1/3
większą, niż masa dzisiejszej Ziemi. Biorąc to pod uwagę – jej gęstą atmosferę
z dużą zawartością pary wodnej, można oszacować, że swymi rozmiarami wizualnymi
niewiele ustępować musiała Uranowi i Neptunowi.
Z czasem, intensywność rozpadów
promieniotwórczych malała. Układ Słoneczny stopniowo stabilizował się. Planety
stopniowo stygły (szczególnie na powierzchni). Od ukształtowania się Układu
Słonecznego minęło powiedzmy, że pół miliarda lat. I wtedy do Układu wtargnęła
planeta Nibiru i uczyniła to, co uczyniła. Między Marsem i Jowiszem powstał pas
asteroidów, powstały komety – wszystko z resztek materii wyrwanej z Tiamat i z
materii książyców planety Nibiru. Zaczęło się wielkie bombardowanie. Do dziś
istnieje zagrożenie.
Sądząc po tym
wszystkim, w próbie podsumowania (i w rodzącej się na bieżąco i gorąco
konkluzji), przypuszczać można, że gwiazdy najmłodsze (tworzące się dziś), mają
na ogół mniej planet, niż te starsze, jak na przykład nasze Słońce. Chodzi o
to, że warunki dla tworzenia się skalistych obiektów planetezymalych, są mniej
korzystne. Materia pyłowa jest rzadsza, znaczna część pierwiastków promieniotwórczych
uległa już rozpadowi. Trzeba jednak zaznaczyć, że planetezymale z całą
pewnością już istnieją od dawna (gdy mogły się tworzyć). Jest ich mimo wszystko
sporo, a obłok materii, w którym tworzy się gwiazda, kurczy się grawitacyjnie,
co umożliwia stopniowe tworzenie się planet, z tym, że już nie tak gorących.
Szanse na tworzenie się samotnych, błądzących obiektów materialnych, są coraz
mniejsze. Czy może tam powstać życie? Zdala od macierzystej gwiazdy? Dziś
raczej nie, gdyż są to obiekty zimne (jeśli jakimś cudem utworzyły się dopiero
teraz – rozpad promieniotwórczy pierwiastków ciężkich jest znacznie mniej
intensywny). Jednak Nibiru powstała dawniej. Jej wewnętrzne ciepło mogło
zapewnić, pomimo wielkiej odległości od Słońca, warunki, w których rozwinąć się
mogło życie, nawet inteligentne – to już z doniesień Sumerów. Czy mógł tam
powstać tlen – bez fotosyntezy? Widocznie tak. A my? Jesteśmy do Nibirian
podobni, jak dwie krople wody. Przecież stworzyli nas na swoje podobieństwo. [A
w ogóle co z życiem na Ziemi? Zapytajcie o to paleobiologów.] Sądząc po
relacjach sumeryjskich, biochemiczne źródło życia, wspólne dla obydwu planet, w
związku z kontaktem między nimi przed miliardami lat, dało możliwość dla
odpowiedniej manipulacji genetycznej na ziemskim materiale. Stało się to przed
około dwustu tysiącami lat. Sam proces antropogenezy musiał trwać dobrych parę
tysięcy lat.
Sam nie wiem, czy żartuję, czy mówię serio.