Na wstępie,
przypominam, że w pracy tej nie bazuję na OTW, a przedstawiam treść rozumowań
bazujących jedynie na zasadzie kosmologicznej i oczywiście na danych
obserwacyjnych. [Nie bazuję na OTW, nie z powodu
jakiejś kontestacji. Po prostu, OTW jest teorią o charakterze lokalnym, a
Wszechświat jest nielokalny.] Z tego też powodu nie mogę powoływać
się na dostępne źródła. Także nie wiem o istnieniu prac, w których autorzy
podchodzą do spraw tak, jak ja. Na dobre i na złe.
A jednak dziś (może słusznie) sądzi się, że „prędkości”
(w cudzysłowiu, bo chodzi o czasową pochodną czynnika skali*) mogą się zmieniać, w związku z ciągłą zmianą (maleniem) krzywizny przestrzeni. Można więc mówić o
spowolnieniu (lub przyśpieszeniu) ekspansji – bez naruszania zasady kosmologicznej (nie ma tu sił), przy czym ta w dzisiejszej świadomości poznawczej nie zajmuje zbyt
poczesnego miejsca. W dodatku
dostrzegalność obiektów oznacza istnienie kontaktu, oznacza dotarcie stamtąd światła, a czas potrzebny do
uzyskania kontaktu, oczywiście zależy od odległości
i prędkości światła. Daje to możliwość istnienia bytów znajdujących się poza
horyzontem („światło jeszcze od nich nie dotarło”), możliwość tę, że nie
cały Wszechświat jest dostrzegalny.Od razu możliwość tę uznano za fakt dowiedziony. Dlaczego? Dlatego. [Tłumaczy się to tym, że
światło biegnie w przestrzeni zakrzywionej wzdłuż linii geodezyjnej, a nie po prostej euklidesowej.
Potrzebuje zatem więcej czasu, by dotrzeć do obserwatora, może potrzebować nawet więcej czasu, niż wiek
Wszechświata. Tak, ale jak się to ma do znanego faktu, że przestrzeń Wszechświata jest
płaska, euklidesowa?] Dziś obowiązuje więc „paradygmat łącznościowy” –
tak to nazwałem**. Uwarunkowuje on uzyskanie informacji o danym obiekcie, wyłącznie
przybyciem stamtąd fotonów. Nie uwzględnia faktu, że jesteśmy w kontakcie
wzrokowym ze sobą – wszyscy (hipotetyczni mieszkańcy Wszechświata), od samego
początku. [Czym jest ten kontakt wzrokowy (patrząc na fotony)?] Tak ja to widzę
(bez udziału fotonów).
Trochę dziwne, nawet nielogiczne to dzisiejsze pojmowanie. Jeśli dawniej stanowiliśmy
wszyscy, tzn. cały Wszechświat, coś bardzo małego, wprost powstaliśmy z (prawie)
punktu,
widzieliśmy się wtedy wszyscy nawzajem, to jakim prawem (przyrody) mielibyśmy czegoś nie widzieć
i czekać aż zobaczymy po raz pierwszy w historii Wszechświata (nawet jeszcze do dziś nie
zobaczyliśmy)? A tak się sądzi, nie tylko w środowisku amatorów milośników astronomii. Chyba, że nie było
Wielkiego Wybuchu, a Wszechświat jest po prostu nieskończony, a nawet statyczny –
przecież zachciało się uczonym ponownie skorzystać ze stałej kosmologicznej.
Dlaczego? Bo na bezrybiu...
„Oj, przecież
była inflacja i prędkości nadświetlne, a gdy się skończyła, niektóre obiekty
były zbyt daleko, by się, nawet do dziś nam pokazać.” Tak, ale gdy ta inflacja
się skończyła, to odległości wzajemne mimo wszystko były bardzo małe
(milimetry, centymetry). Więc wszyscy się nawazjem mogli widzieć. I tak do
dziś...
W posumowaniu, łącznościowe podejście („Widać dany obiekt dzięki temu, że fotony
wysłane przez niego dotarły już do nas i nie można dostrzec tych, od których
światło jeszcze nie dotarło.”) wydaje się mimo wszystko logiczne i uzasadnione. Czy także w odniesieniu do całego Wszechświata? Jednak tutaj
nie uwzględnia się faktu (dziś to już od dawna fakt), że miał miejsce Wielki
Wybuch, że wszyscy kiedyś, w pewnym momencie, byliśmy razem i jesteśmy
bez przerwy do dziś w kontakcie wzrokowym, widzimy się nawzajem
przez cały ten czas, wszyscy bez wyjątku. I by
zobaczyć, stwierdzić istnienie odległych obiektów,
nie musimy czekać na fotony stamtąd. Widzimy obiekty, nawet te najdalsze, czyli będące w stanie tuż po Wielkim Wybuchu.
Wiec czego jeszcze nie możemy zobaczyć? Wszechświat jest większy, niż jest? To
nonsens. Po prostu wszyscy widzą mnie, a ja widzę wszystkich, z tym, że ci dalsi przedstawiają sobą Wszechświat
młodszy, niż my. [Ale je widzimy.] Niepotrzebni więc są jacyś „fotonowi gońcy”, by zobaczyć obiekt o
charakterze kosmologicznym. Niewykluczone więc, że obserwowany
Wszechświat jest Wszystkością. [Do tego samego wniosku doszliśmy już inną drogą, wychodząc z zasady
kosmologicznej.] Sam horyzont jest rodzajem topologicznej
rozmaitości obejmującej cały Wszechświat. I tak, jak sądzę, należy ogólnie traktować pojęcie Horyzontu. [W powszechnie przyjętej nomenklaturze używa się nazwy
„horyzont kosmologiczny”, ktory pokrywa się z horyzontem cząstek. Przy
określeniu jego bazuje się na OTW. Dziś
uwzględnia się (od niedawna) stałą kosmologiczną.] W tym kontekście niech więc nie zdziwi twierdzenie, że poza
tym (co dane jest obserwacji) nic więcej nie istnieje. Wszechświat w całości dany jest naszej obserwacji. Wystarczy spojrzeć w teleskop o odpowiednio
dużej rozdzielczości. [Dla przypomnienia, tu oczywiście
zakładamy, że miał miejsce Wielki Wybuch. Dla większości astronomów swiadczy o
tym przede wszystkim istnienie promieniowania reliktowego (już pomujając prawo
Hubble'a).
Zupełnie inaczej powinniśmy się odnieść do obserwacji obiektów niemających nic wspólnego ze skalą
kosmologiczną, z tym, co się stało z całym Wszechświatem. Dla przykładu, wybuchy gwiazd
supernowych. Tu oczywiście na fotony trzeba czekać. Ale i w tym przypadku czas oczekiwania
nie odpowiada aktualnej odleglości, gdyż w momencie wybuchu, gwiazda (galaktyka, w której mieszka) znajdowała
się bliżej nas, może nawet znacznie bliżej. Rzecz tę należy uwzględnić
szczegolnie w związku z tym, że oczekiwana jasność supernowych z odległych
galaktyk jest nieco większa, niż stwierdzona obserwacyjnie. Podkreślam, to
zjawisko mimo wszystko nie ma charakteru kosmologicznego.
Interesujące,
że podejście „łącznościowe”
obowiązywało jeszcze zanim Hubble dokonał swego odkrycia, jeszcze w czasach,
gdy uważano, że Wszechświat jest statyczny i nieskończony (wtedy było to w pełni uzasadnione). I tak pozostało. Wbrew
pozorom to dość istotne (szczególnie dla historyków nauki) i chyba w pewnym
sensie symptomatyczne. Podejście dzisiejsze,
jeszcze niejednokrotnie, w różnych zresztą kontekstach, poddane zostanie
weryfikacji. W innym artykule przedstawię ten „klasyczny” opis rzeczy w sposób systematyczny, by skonfrontować z podejściem zastosowanym w tej pracy.
*) Wygoogluj równanie Friedmanna
**) „Paradygmat łącznościowy”, zbieżny z dzisiejszym pojmowaniem kwestii,
przyjmuje istnienie „horyzontu łącznościowego” (To moja nazwa horyzontu
cząstek). Jest to odległość, z jakiej mogą przybyć fotony, od najdalszego
obiektu, który możemy jeszcze dostrzec, gdyż, aby go zobaczyć, czekać mamy na
te fotony, przy czym czas
oczekiwania nie może być dłuższy, niż wiek Wszechświata. Podejście „łącznościowe”, charakteryzujące dzisiejszy stan
zapatrywań kosmologicznych, bazuje na paradygmacie obserwowalności; w
uproszczeniu: „widzimy dzięki temu, ze stamtąd przybyły do nas fotony”. Wynika
z niego możliwość istnienia obiektów poza widzialnym Wszechświatem. Doktryna ta
(powszechnie przyjęta, wprost jak aksjomat), w odniesieniu do zagadnień
kosmologicznych „zapomina”, że kiedyś w przeszłości „wszyscy byliśmy razem”, że
miał miejsce Wielki Wybuch, potwierdzony przecież obserwacyjnie. Od tego
momentu „wszyscy bez wyjątku jesteśmy ze sobą w kontakcie wzrokowym”. Wszyscy widzą mnie, a ja widzę
wszystkich.