piątek, 31 sierpnia 2018

6. „Łącznościowe” podejście na cenzurowanym.


   Na wstępie, przypominam, że w pracy tej nie bazuję na OTW, a przedstawiam treść rozumowań bazujących jedynie na zasadzie kosmologicznej i oczywiście na danych obserwacyjnych. [Nie bazuję na OTW, nie z powodu jakiejś kontestacji. Po prostu, OTW jest teorią o charakterze lokalnym, a Wszechświat jest nielokalny.] Z tego też powodu nie mogę powoływać się na dostępne źródła. Także nie wiem o istnieniu prac, w których autorzy podchodzą do spraw tak, jak ja. Na dobre i na złe.  
   A jednak dziś (może słusznie) sądzi się, że „prędkości” (w cudzysłowiu, bo chodzi o czasową pochodną czynnika skali*) mogą się zmieniać, w związku z ciągłą zmianą (maleniem) krzywizny przestrzeni. Można więc mówić o spowolnieniu (lub przyśpieszeniu) ekspansji – bez naruszania zasady kosmologicznej (nie ma tu sił), przy czym ta w dzisiejszej świadomości poznawczej nie zajmuje zbyt poczesnego miejscaW dodatku dostrzegalność obiektów oznacza istnienie kontaktu, oznacza dotarcie stamtąd światła, a czas potrzebny do uzyskania kontaktu, oczywiście zależy od odległości i prędkości światła. Daje to możliwość istnienia bytów znajdujących się poza horyzontem („światło jeszcze od nich nie dotarło”), możliwość tę, że nie cały Wszechświat jest dostrzegalny.Od razu możliwość tę uznano za fakt dowiedziony. Dlaczego? Dlatego. [Tłumaczy się to tym, że światło biegnie w przestrzeni zakrzywionej wzdłuż linii geodezyjnej, a nie po prostej euklidesowej. Potrzebuje zatem więcej czasu, by dotrzeć do obserwatora, może potrzebować nawet więcej czasu, niż wiek Wszechświata. Tak, ale jak się to ma do znanego faktu, że przestrzeń Wszechświata jest płaska, euklidesowa?] Dziś obowiązuje więc „paradygmat łącznościowy” – tak to nazwałem**. Uwarunkowuje on uzyskanie informacji o danym obiekcie, wyłącznie przybyciem stamtąd fotonów. Nie uwzględnia faktu, że jesteśmy w kontakcie wzrokowym ze sobą – wszyscy (hipotetyczni mieszkańcy Wszechświata), od samego początku. [Czym jest ten kontakt wzrokowy (patrząc na fotony)?] Tak ja to widzę (bez udziału fotonów).

    Trochę dziwne, nawet nielogiczne to dzisiejsze pojmowanie. Jeśli dawniej stanowiliśmy wszyscy, tzn. cały Wszechświat, coś bardzo małego, wprost powstaliśmy z (prawie) punktu, widzieliśmy się wtedy wszyscy nawzajem, to jakim prawem (przyrody) mielibyśmy czegoś nie widzieć i czekać aż zobaczymy po raz pierwszy w historii Wszechświata (nawet jeszcze do dziś nie zobaczyliśmy)? A tak się sądzi, nie tylko w środowisku amatorów milośników astronomii. Chyba, że nie było Wielkiego Wybuchu, a Wszechświat jest po prostu nieskończony, a nawet statyczny – przecież zachciało się uczonym ponownie skorzystać ze stałej kosmologicznej. Dlaczego? Bo na bezrybiu...

„Oj, przecież była inflacja i prędkości nadświetlne, a gdy się skończyła, niektóre obiekty były zbyt daleko, by się, nawet do dziś nam pokazać.” Tak, ale gdy ta inflacja się skończyła, to odległości wzajemne mimo wszystko były bardzo małe (milimetry, centymetry). Więc wszyscy się nawazjem mogli widzieć. I tak do dziś... 

   W posumowaniu, łącznościowe podejście („Widać dany obiekt dzięki temu, że fotony wysłane przez niego dotarły już do nas i nie można dostrzec tych, od których światło jeszcze nie dotarło.”) wydaje się mimo wszystko logiczne i uzasadnione. Czy także w odniesieniu do całego Wszechświata? Jednak tutaj nie uwzględnia się faktu (dziś to już od dawna fakt), że miał miejsce Wielki Wybuch, że wszyscy kiedyś, w pewnym momencie, byliśmy razem i jesteśmy bez przerwy do dziś w kontakcie wzrokowym, widzimy się nawzajem przez cały ten czas, wszyscy bez wyjątku. I by zobaczyć, stwierdzić istnienie odległych obiektów, nie musimy czekać na fotony stamtąd. Widzimy obiekty, nawet te najdalsze, czyli będące w stanie tuż po Wielkim Wybuchu. Wiec czego jeszcze nie możemy zobaczyć? Wszechświat jest większy, niż jest? To nonsens. Po prostu wszyscy widzą mnie, a ja widzę wszystkich, z tym, że ci dalsi przedstawiają sobą Wszechświat młodszy, niż my. [Ale je widzimy.] Niepotrzebni więc są jacyś „fotonowi gońcy”, by zobaczyć obiekt o charakterze kosmologicznym. Niewykluczone więc, że obserwowany Wszechświat jest Wszystkością. [Do tego samego wniosku doszliśmy już inną drogą, wychodząc z zasady kosmologicznej.]      Sam horyzont jest rodzajem topologicznej rozmaitości obejmującej cały Wszechświat. I tak, jak sądzę, należy ogólnie traktować pojęcie Horyzontu. [W powszechnie przyjętej nomenklaturze używa się nazwy „horyzont kosmologiczny”, ktory pokrywa się z horyzontem cząstek. Przy określeniu jego bazuje się na OTW. Dziś  uwzględnia się (od niedawna) stałą kosmologiczną.]   W tym kontekście niech więc nie zdziwi twierdzenie, że poza tym (co dane jest obserwacji) nic więcej nie istnieje. Wszechświat w całości dany jest naszej obserwacji. Wystarczy spojrzeć w teleskop o odpowiednio dużej rozdzielczości. [Dla przypomnienia, tu oczywiście zakładamy, że miał miejsce Wielki Wybuch. Dla większości astronomów swiadczy o tym przede wszystkim istnienie promieniowania reliktowego (już pomujając prawo Hubble'a).

    Zupełnie inaczej powinniśmy się odnieść do obserwacji obiektów niemających nic wspólnego ze skalą kosmologiczną, z tym, co się stało z całym Wszechświatem. Dla przykładu, wybuchy gwiazd supernowych. Tu oczywiście na fotony trzeba czekać. Ale i w tym przypadku czas oczekiwania nie odpowiada aktualnej odleglości, gdyż w momencie wybuchu, gwiazda (galaktyka, w której mieszka) znajdowała się bliżej nas, może nawet znacznie bliżej. Rzecz tę należy uwzględnić szczegolnie w związku z tym, że oczekiwana jasność supernowych z odległych galaktyk jest nieco większa, niż stwierdzona obserwacyjnie. Podkreślam, to zjawisko mimo wszystko nie ma charakteru kosmologicznego.  
    Interesujące, że podejście „łącznościowe” obowiązywało jeszcze zanim Hubble dokonał swego odkrycia, jeszcze w czasach, gdy uważano, że Wszechświat jest statyczny i nieskończony (wtedy było to w pełni uzasadnione). I tak pozostało. Wbrew pozorom to dość istotne (szczególnie dla historyków nauki) i chyba w pewnym sensie symptomatyczne. Podejście dzisiejsze, jeszcze niejednokrotnie, w różnych zresztą kontekstach, poddane zostanie weryfikacji. W innym artykule przedstawię ten „klasyczny” opis rzeczy w sposób systematyczny, by skonfrontować z podejściem zastosowanym w tej pracy. 

*) Wygoogluj równanie Friedmanna
**) „Paradygmat łącznościowy”, zbieżny z dzisiejszym pojmowaniem kwestii, przyjmuje istnienie „horyzontu łącznościowego” (To moja nazwa horyzontu cząstek). Jest to odległość, z jakiej mogą przybyć fotony, od najdalszego obiektu, który możemy jeszcze dostrzec, gdyż, aby go zobaczyć, czekać mamy na te fotony, przy czym czas oczekiwania nie może być dłuższy, niż wiek Wszechświata. Podejście „łącznościowe”, charakteryzujące dzisiejszy stan zapatrywań kosmologicznych, bazuje na paradygmacie obserwowalności; w uproszczeniu: „widzimy dzięki temu, ze stamtąd przybyły do nas fotony”. Wynika z niego możliwość istnienia obiektów poza widzialnym Wszechświatem. Doktryna ta (powszechnie przyjęta, wprost jak aksjomat), w odniesieniu do zagadnień kosmologicznych „zapomina”, że kiedyś w przeszłości „wszyscy byliśmy razem”, że miał miejsce Wielki Wybuch, potwierdzony przecież obserwacyjnie. Od tego momentu „wszyscy bez wyjątku jesteśmy ze sobą w kontakcie wzrokowym”. Wszyscy widzą mnie, a ja widzę wszystkich. 
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz