Zatem mamy jedność przestrzenną i czasową... Wynikać więc stąd może wniosek o
istnieniu wspólnoty genetycznej wszystkiego, co stanowi sobą Wszechświat,
pomimo tak znacznego oddalenia większości obiektów. Uświadomienie tego prowadzi do
konieczności rozważenia dwóch opcji. Zgodnie z pierwszą, cechy
ciał, substancji, promieniowań są zdeterminowane i
wieczne. Jednak, czy zachodzą wówczas jakiekolwiek zjawska? Czy
istnieją w ogóle oddziaływania? Czy istnieje promieniowanie? Czy istnieje
zróżnicowanie substancjalne i zróżnicowanie cech skupienia materii? W
przypadku tym sprawa jest raczej zamknięta dla dalszych dociekań, choćby przez
to, że sam czas, manifestujący się nam istnieniem
ciekawości, raczej nie ma racji bytu (już nie mówiąc o podmiocie piszącym te słowa). Zgodnie z drugą istnieje
globalny proces ewolucyjny, zmienność, wskazująca właśnie na istnienie
czasu. To czyni uzasadnionymi badania empiryczne, obserwację, a ta
potwierdza wspólnotę genetyczną cech fizycznych materii Wszechświata.
Przy tej okazji warto zauważyć,
że wspólnota cech fizycznych materii pomimo znacznego oddalenia obiektów
sugeruje, że kiedyś dawno temu wszyscy byliśmy razem, a przy tym czas
dla wszystkich płynie jednakowo. Wszak rozwój z zachowaniem identycznych cech
rozproszonej materii (pomimo rozproszenia), wymaga jakiegoś pierwotnego
uzgodnienia, może nawet samouzgodnienia całości. Cała materia powinna mieć
wspólną historię. Stąd wniosek, że tempo rozwoju wszędzie jest jednakowe,
co nie znaczy, że nie może się zmieniać (pozostając jednakowym wszędzie). Wniosek,
że wszyscy, kiedyś, dawno temu, wszyscy byliśmy razem i tworzyliśmy coś bardzo
małego w porównaniu z tym, co widzimy dziś, jest więc w pełni uzasadniony.
Ktoś mógłby stwierdzić, ze nie chodzi o
samouzgodnienie, lecz o kreację Wszystkości przez obiekt trancedentalny i
kropka. A jak On powstał? W jakim celu? Czy przy tym powołał do życia
czas? W jakim momencie nieczasu stworzony został czas?... I wszystko wyłącznie
po to, by rozpleniła się jakaś szkarada, której cechy zwierzęce są w
nieustannym konflikcie (i na ogół wygrywają) z istotą intelektualnej refleksji,
z bezinteresowną ciekawością świata, w dodatku postrzeganego w
kategoriach dobra, z empatią i tolerancją? To już manowce.
Dawno temu byliśmy więc (jako
materialne istnienie) czymś stosunkowo małym. A dziś? Odległości są
ogromne. W takim razie ma miejsce ekspansja. Oczywiście to jeszcze nie
wniosek. To jedna z opcji. Kurczenie powszechne też wymaga czasu, zmienności, a
jeśli przy tym ma miejsce, to wcześniej musiała zachodzić ekspansja (w związku
ze wspólnotą cech i koniecznością uzgodnienia). W tej sytuacji wprost narzuca
się myśl o cykliczności Przyrody. Tak sądzili już starożytni
(ci najdawniejsi).
Ale to dopiero przymiarka. Swoją drogą, tak niewiele nam było
potrzeba, by dojść do powyższych „ustaleń”. Wystarczyło przyjęcie zasady
kosmologicznej i najbardziej elementarna obserwacja (m.in. widm). Także
stwierdzenie naszego istnienia za fakt...
Może
więc paść pytanie: Czy
istnienie czasu oznacza istnienie absolutnego początku? Jeśli zasada
kosmologiczna prowadzi do wniosku o cykliczności Wszechświata, to mówienie o
absolutnym początku nie ma sensu. Raczej chodzi o pewien szczególny moment „początku
nowego cyklu”, tak, jak wybieramy swobodnie jakiś punkt na sinusoidzie. My
wybraliśmy ten moment, moment początku ekspansji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz