sobota, 27 czerwca 2020

22. Zasób grawitacji i jego zachowanie

   Powyżej wyraziłem brak entuzjazmu w odniesieniu do możliwości istnienia fal grawitacyjnych, w każdym razie w skali percepcji astronomicznej. Swą niepewność uzasadniam następująco. Załóżmy, że zbliżają się do siebie dwa ciała, dla przykładu, dwie czarne dziury (jak w doświadczeniu LIGO). Każde ma określoną masę, a więc określony jednoznaczny zasób grawitacji. [Pojęcie to wprowadziłem po raz pierwszy w eseju poświęconym grawitacji dualnej i zapowiedziałem pogłębienie tej kwestii, co niniejszym czynię.] Jeśli zbliżając się do siebie, powoduja emisję fali grawitacyjnej, to łączny zasób grawitacji ulega erozji – część zostaje bezpowrotnie tracona. A przecież same ciała jako takie nie zmieniły się. Zasób grawitacji w posiadaniu każdego z nich, nie uległ zmianie. [Przy założeniu, że materia ma strukturę ziarnistą – liczba plankonów tworzących te ciała nie ulega zmianie.] Zatem układ nie traci swej grawitacyjności, nie emituje jakiejś fali grawitacyjnej unoszącej energię. Łączna energia grawitacyjna układu jest zachowana. Zgodnie z moim modelem, malenie (ujemnej) energii wiązania – gdy zbliżają się do siebie, równe jest wzrostowi (dodatniego) niedoboru masy. Bilans tych zmian zeruje się. Jak widać, grawitacja dualna i z tym sobie poradziła, bez powoływania do życia nowego bytu w postaci fali grawitacyjnej. Dziś, po cichu, zakłada się, że grawitacja stanowi medium ciągłe (nie ziarniste). To daje więc możliwość kombinowania, z pomocą dodatkowego bytu – fali grawitacyjnej. Ale tam, gdzie chcemy poznać strukturę materii, natrafiamy na problemy, na niezgodność z faktami; już choćby z tym, że można cząstki subatomowe usystematyzować. Wymownie świadczą o tym karkołomne zawijasy prób kwantowania grawitacji – dziś pętlowa grawitacja kwantowa w szczególności, próby (nie oszukujmy się) prowadzące donikąd. A jedyną korzyścią jest nisza dla kolejnych doktoratów. Wszystko się zapętla (...). Aleksander wiedział, co zrobić z czymś takim.
     O energii wiązania grawitacyjnego, a więc także o deficycie masy, mówi się w odniesieniu do obiektów astronomicznych, raczej wyjątkowych (np. kolapsujacy układ czarnych dziur – tak na zamówienie). W odniesieniu do układów bardziej normalnych kwestię tę pomija się (a wykrycia fal grawitacyjnych nie oczekuje się). A w mikroświecie? O tym nie ma mowy (tam grawitacja jest zaniedbywalnie słaba). Jedną z przyczyn takiego stawiania sprawy jest nieuwzględnianie tego, że masa grawitacyjna jest masą układu. W tej sytuacji – stąd gorączkowa potrzeba posługiwania się falami grawitacyjnymi, potrzeba gorączkowego  poszukiwania dowodu ich istnienia. Stąd interpretacje wyników badań zgodne z oczekiwaniami (jeśli nie pobożnymi życzeniami – to ostatnio dosyć częste nawet w fizyce). Przyjęta dziś idea fal grawitacyjnych, pomijając formalne (z konieczności) dopasowanie jej do wymowy równań OTW – matematyka na to pozwala, jest zbieżna z ideowymi podstawami spektroskopii optycznej – stąd pomysł. Nie zawsze jednak analogia trafia w sedno. Tutaj właśnie bohrowski model atomu wodoru – jako ideowy prototyp, raczej nie wypalił. Wszak grawitacja jest oddziaływaniem podstawowym, bazowym, a elektromagnetyzm – wtórnym, sądząc po moich konkluzjach.
    A czym jest ten tajemniczy „zasób grawitacji”? Jeśli grawitacja polega wyłącznie na zakrzywieniu przestrzeni, to pojęcie to jest nierelewantne. Jednak myśmy poszli inną drogą, chyba efektywniej wyjaśniającą fakty obserwacyjne. Przyjęliśmy mianowicie za uzasadnione (na bazie faktów) istnienie bytu elementarnego absolutnie, utożsamianego przez nas z plankonem. [Wykluczyliśmy tym istnienie nieskończonej ciągłości przestrzennej (pola grawitacyjnego i bytów materialnych) w głąb.] Właśnie plankon stanowi byt będący jednostką zasobu grawitacji. Przy tym, jego oddziaływanie z innymi plankonami przebiega zgodnie z wymogami grawitacji dualnej. [W podobny sposób na poziomie elementarnym definiuje się pęd, jako zasób ruchu w danym ciele – proporcjonalny do masy ciała. W tym przypadku jednak chodzi o wielkość posiadającą charakter lokalny.] Zasób grawitacji określonego układu, nie ulega więc zmianie, jest wprost niezniszczalny, jako wielkość określona przez liczbę plankonów, będących bytami niezniszczalnymi. Jest więc wielkością niezmienniczą. [Nie należy mylić tego z pojęcim masy (grawitacyjnej), która jest funkcją wzajemnej odległości elementów układu.] Z angielska byłoby to: gravity resource Rg . Dla przykładu, jeśli ciało zapada się grawitacyjnie, jego masa maleje, ale zasób grawitacji w nim nie ulega zmianie, bo nie zmienia się liczba plankonów składających się na to ciało. Niezmienność stałej grawitacji G ma z tym właśnie związek. Być może, to już fantazja nawet mocno przesadzona. Czas pokaże. Jak dotąd nie podjąłem próby matematycznego zdefiniowania wielkości zasobu grawitacji. Jeśli to słuszne, to... kto pierwszy, ten lepszy. Symbol już macie. By pomóc Wam, poniżej sformułowałem Prawo Zachowania Zasobu Grawitacji (Law of Conservation of Gravity Resource)Zasób grawitacji dowolnego układu (zamkniętego) Rg constPozostaje więc niezmienny podczas oddziaływań zachodzacych w tym układzie; jest ten sam, niezależnie od wzajemnych położeń elementów układu.
                                                                    ΔEp + ΔEd = 0
Tutaj: Ed, to energia równa defektowi masy. Grawitacja jest niezniszczalna tak, jak niezniszczalne są plankony.
Prawo to bazuje na trzech filarach:
1. Istnienie bytu elementarnego absolutnie, stanowiącego jednostkę zasobu grawitacji i utożsamianego z plankonem.
2. Nowa definicja masy grawitacyjnej, jako masa układu.
3. Istnienie defektu masy grawitacyjnej (to oczywiście nie jest żadną nowością, choć jej skonkretyzowanie zawdzięczamy właśnie nowej definicji masy grawitacyjnej).
     Pamietamy przy tym, że masa grawitacyjna nie jest miernikiem zawartości materialnej (ilości materii) – nie tylko w związku z lokalnym efektem kinematycznym masy relatywistycznej. Masa jest zmiennym parametrem każdego układu, jednym ze wskaźników zmian zachodzących w tym układzie. Przykład: opisując ruch planety po elipsie można, zamiast posługiwać się parametrem mimośrodu elipsy można rozważyć maksymalną zmianę masy grawitacyjnej układu. Oznaczyć to można jako δɱ.
   Tu może pojawić się wątpliwość. Układ ciał na ogół jest źródłem pola grawitacyjnego (ma niezerową masę). Jeśli w polu tym znajdzie się ciało „obce”, to działa nań siła. Jeśli układ, na przykład gwiazd neutronowych kolapsuje, to zmienia się cyklicznie natężenie pola grawitacyjnego, zmniejsza się cyklicznie masa grawitacyjna układu. Na zewnątrz rejestrujemy cykliczne zmiany natężenia pola. Nasze próbne ciało drga. Wynika stąd, że układ nasz traci energię (Fale grawitacyjne?). Owszem, z tym, że to ciało, poprzez fakt tego oddziaływania, jest także elementem układu. Mamy więc w tym przykładzie układ trzech ciał.
   Prawo zachowania zasobu grawitacji sugeruje, że grawitacja jest nielokalna – na realizację oddziaływania nie trzeba czekać. Paradygmat lokalności tutaj nie obowiązuje. To dodatkowy argument za słusznością zwątpień dotyczących istnienia fal grawitacyjnych (w każdym razie określanych zgodnie z dzisiejszymi wymogami).
  Wróćmy do naszego obiektu, do jądra galaktyki. Warto podkreślić (jeszcze raz), że w przeciwieństwie do atomu, tutaj rządzi grawitacja (a nie oddziaływanie elektromagnetyczne). To, co dzieje się z elektronem w atomie, tutaj, bardzo blisko półhoryzontu, dzieje się z dowolną cząstką masywną. Rozmiary układu są przy tym o niebo większe, niż rozmiary atomu, tak, jak oddziaływania elektromagnetyczne w atomie są o niebo silniejsze, niż grawitacyjne (tamże). A tu? Dominuje grawitacja, w dodatku skwantowana. Nawet jeśli dana cząstka posiada ładunek, nie ma to zupełnie znaczenia, gdyż nie promieniuje, a przy tym jej ruch orbitalny (cykliczny) uwarunkowany jest grawitacyjnie. [Ta cząstka znajduje się odpowiednio blisko.] Można nawet sądzić, że przy tak silnej grawitacji dochodzi do unifikacji. Już dawno przecież oddziaływania elektromagnetyczne (cząstek) uznałem za wtórne, za inną manifestację grawitacji w pewnych specyficznych układach plankonowych. Zresztą, same fotony, w tych warunkach ulegają dezintegracji.
    A tak wracając do naszych cząstek podczas ich ruchu, zauważyć można, że  nie ma tu superpozycji stanów, gdyż pole grawitacyjne źródłowe, centralne, jest praktycznie polem jedynym (na tyle dominującym). Jest też na tyle silne, że może modyfikować w jakimś stopniu nawet strukturę samych cząstek. W warunkach tych, w odniesieniu do cząstek opadajacych radialnie, w warunkach unifikacji, znika element strukturalny stanowiący o istnieniu ładunku elektrycznego wszystkich elsymonów (to już nie elektrony, protony...) – zgodnie zresztą z zasadą zachowania ładunku (łączny równy jest zeru). Elementy strukturalne tworzące go połączą się. Stanie się to nawet dosyć wcześnie. Coś podobnego stanie się podczas ostatniego etapu kontrakcji, tuż przed utworzeniem się panelsymonu... Znikną wtedy oddziaływania silne, a także elektromagnetyczne, znikną więc fotony. Fantazjujemy? Po prostu trzeba być konsekwentnym. Zatem, czy ta nasza kula już nie jest nawet zbiorem neutronów? Materia kwarkowa, albo coś jeszcze bardziej egzotycznego, coś bardziej podobnego do materii w momencie przemiany fazowej w początkach Wielkiego Wybuchu? Coś jeszcze bardziej skondensowanego?
     Cóż, pofantazjowaliśmy sobie, ale kropki nad i nie postawiłem. To tylko zachęta do badań, albo... dodatkowa zachęta do odrzucenia tego wszystkiego.

środa, 17 czerwca 2020

21. Co się kroi w środku... Skwantowana grawitacja i fale grawitacyjne?

    Powyżej oszacowaliśmy rozmiary naszej galaktycznej czarnej dziury (tej supergęstej centralnej kuli, której powierzchnia jest faktycznym horyzontem, ścianą (wall) między tym, co (powiedzmy, że) znamy, a tym, co...). Przypominam, że materia ponad jej powierzchnią nie ma wpływu na jej całościowe cechy grawitacyjne (prawo Gaussa). Już z powyższych wymyśleń wynika, że pełne jądro Galaktyki, zamknięte horyzontem grawitacyjnym, rozmiarami swymi jest o niebo większe, niż ta kula. Materii jest tam pod dostatkiem, a grawitacja jest bardzo silna. Mimo wszystko obiekt świeci, chyba nawet intensywnie – tak wygląda jądro każdej galaktyki spiralnej, sądząc po tym, świeci nie tylko materią otaczającą. „Czarna dziura i świeci???” Teraz już wiemy dlaczego. Chodzi więc, powtarzam, nie tylko o materię otaczajacą z zewnątrz obiekt zamknięty horyzontem grawitacyjnym, lecz także o materię zalegajaca nawet poniżej tego horyzontu. Stwierdziliśmy to już wcześniej.   
     Ciekawe, co się dzieje poniżej horyzontu (nie czekając na odpowiedni film z Fabryki Snów). Skonstatowaliśmy już, że prędkość orbitalna kołowa równa jest c w połowie promienia grawitacyjnego, to znaczy, w naszym przypadku, na linii powierzchni kuli (pod warunkiem, że cała pierwotna materia obiektu sięga  co najwyżej powierzchni o promieniu równym połowie promienia grawitacyjnego. Tam też znajduje się (twarda) powierzchnia czarnodziurowego jądra galaktyki. Cząstki materii, które znajdują się powyżej, przynajmniej część z nich, okrążają jądro, przy tym im krążą bliżej, tym ich prędkość bliższa jest c. Ale przecież tej wartości osiągnąć nie mogą.  
      I tu pojawia się problem. Nie istnieje żadna granica między sytuacją realizowalną (v < c), a sytuacją wykluczoną (v = c). Czy cząstki, spadające na powierzchnię kuli, swą prędkością zbliżające się ku granicy (c), to znaczy do sfery zakazanej dla nich, odległej o połowę promienia grawitacyjnego od centrum obiektu, nigdy jej nie osiągną? Tak by mogło wynikać. A ich masa? Wzrastać ma do nieskończoności? Nieskończenie długi czas? Niewątpliwie, zgodnie z (potwierdzanymi wprost na każdym kroku) przewidywaniami szczegolnej teorii względności. W dodatku to jakby przypomina nam „klasyczną” czarną dziurę (w interpretacji bazującej na OTW). To brzmi zachęcająco, z tym, że jeśli obserwatora nie ma, to nie ma też powodu do niepokoju z powodu wydłużajacego się relatywistycznie czasu oczekiwania, tym bardziej, że kuliste jądro galaktyki uzyskało swe cechy dosyć szybko bez konsultacji z nami. Być może to samo powiedziałby Einstein wspominając Księżyc, choć wtedy nie podobała mu się mechanika kwantowa... Czy wszędzie musi się wtryniać ten obserwator? Podmiotowe traktowanie przyrody chyba się już przejadło. Pisałem o tym już wcześniej. A sama cząstka wpada i nie obchodzą ją poznawcze perypetie obserwatora z zewnątrz. [„Brzmi zachęcająco”? Bo tak, jak w OTW? A przecież problemu czarnych dziur wcale nie uważa się za rozwiązany, nawet jeśli dziennikarze piszą z zachwytem, bo to dziura, w dodatku czarna.]
    Czy cała materia ściągana z zewnątrz przez jądro galaktyki krążyć ma jak szaleniec tuż tuż, w nieokreślenie małej odległości od zakazanej orbity odpowiadajacej prędkości niezmienniczej? Tego po przyrodzie wolałbym nie oczekiwać. Na szczęście (moje), istnieje jeszcze jedna możliwość. Otóż orbity cząstek, jeśli są krzywymi zamkniętymi, to są stacjonarne. Cząstki nie mogą promieniować. Oznacza to skwantowanie orbit (podobnie, jak w atomie), więc  nie jest tak, że wszystkie krążą razem tuż tuż, prawie w odległości R/2. „W jakiej odległości naprawdę? Nieokreślenie małej?” To nie trzymałoby się kupy. Zatem skwantowanie orbit. Jeśli cząstka porusza się już po orbicie zamkniętej, to jest to jej stała orbita (aż do momentu jakiegoś zderzenia). Jeśli przy tym posiada ładunek elektryczny, to oczywiście nie promieniuje (ruch cykliczny). Także o emisji fali grawitacyjnej nie ma mowy, nawet jeśli istnieje. Swoją drogą, nie zapominajmy, że cały czas chodzi o oddziaływanie naszej cząstki ze wszystkim, co pod nią. [A skąd ona wie, że porusza się po orbicie zamkniętej, tutaj tak przecież rozległej? Ma wgląd w całość? Fenomenologicznie wszystko OK, ale w szczegółach gnieździ się diabeł. Czasami warto rozważać rzeczy bez ograniczenia, jakie wprowadza nieoznaczoność klasycznie kwantowa.] Chyba, że wskutek oddziaływania z określonym czynnikiem zewnętrznym (np. zderzenia z inną cząstką) nastąpi przejście na inny poziom energetyczny. A jeśli jedynym parametrem jest masa cząstki? To jeśli orbita jest otwarta, to czy może się zamknąć? „By się zamknąć, powinna być źródłem fali grawitacyjnej, unoszacej energię.” Tak powiedziałby ktoś w miarę zorientowany. Co do tego wcale nie jestem przekonany w stu procentach. Na razie jednak mam za mało argumentów dla uzasadnienia tej wątpliwości pomimo, że na temat fal grawitacyjnych (w dzisiejszym rozumieniu), wypowiadałem się wcześniej. A co do tych krążących po orbitach zamkniętych... Powinien istnieć poziom podstawowy energii. Gdzie? Gdzieś najbliżej zakazanej orbity, odpowiadającej prędkości światła. Byłaby to oczywiście orbita kołowa o promieniu większym niż promień naszej kuli. Intuicja podpowiada bowiem, że najniższa orbita kołowa powinna znajdować się w pewnej znaczącej już odległości od powierzchni kuli o promieniu R/2. [To R dotyczy wyłącznie materii kuli o maksymalnej gęstości, a nie całego jądra Galaktyki, zamkniętego przez horyzont grawitacyjnya przy tym zawierającego także materię ściągniętą do jądra później.] Taka byłaby wersja rozwiązania kwestii (wyłącznie na bazie wyobraźni). Powinny być zatem spełnione określone warunki skwantowania. O tym parę refleksji niżej. Chyba im dalej, tym większe zagęszczenie poziomów energetycznych. Jak w atomie. To byłby nowy trop, choć należałoby rzecz rozpracować. Na razie przyjąć można, sądząc po analogii z atomem wodoru, że długość stacjonarnej orbity równa jest wielokrotności długości jakiejś fali. Czy grawitacyjnej? Czy w tej sytuacji, dla określonego n (liczba naturalna) mielibyśmy, zgodnie z zakazem Pauliego, tylko jedną parę cząstek tego samego rodzaju (lub skończony zbiór różnych cząstek)? Byłoby więc tam stosunkowo mało materii, a my oczekujemy sporo. Mamy dylemat, chyba, że układ nasz nie podlega statystykom kwantowym – to przecież nie atom. Ale to nie wszystko. Sama cząstka jest, jak już wiemy, układem grawitacyjnym. Zatem, w tak silnym polu zewnętrznym (dla niej), jej spoistość strukturalna może być zagrożona. Kto wie, może już tam następuje stopniowa dezintegracja materii, nie koniecznie dopiero po przekrczeniu zaczarowanej ściany (ognia). Firewall stanowiłaby kres tego procesu. A początek? Chyba już po przekroczeniu horyzontu. Mimo wszystko, jak widać, mamy tu powód do pogłębienia zastanowień. Tę rzecz, w znacznej części, sceduję na młodych (chyba tych, którzy się jeszcze nie urodzili...)    
  Łatwo powiedzieć: kwantyzacja orbit. A co określa skwantowanie poziomów energetycznych? Jakie kryterium, jaka funkcja o wartościach dyskretnych (określona przez liczby naturalne) wyznacza parametry (w szczególności promienie) poszczególnych orbit? Czy chodzi o energię potencjalną? „Jeśli masy cząstek są zróżnicowane, to mielibyśmy spory bałagan z rozkładem poziomów energetycznych.” Ale przecież bardziej miarodajny jest potencjał pola, który nie zależy od masy cząstki, a jedynie od masy ciała dominującego i odległości od jego środka. Zresztą, także prędkość orbitalna w takim układzie nie zależy od masy cząstki, a wyłącznie od jej położenia – to już wiemy ze szkoły średniej. Jak widać, dla młodych pozostało sporo roboty, nawet by udowodnić, że to wszystko jest bzdurą (sądząc po tym wszystkim, sama koncepcja posiada bowiem spory ładunek heurezy).
     To kieruje naszą uwagę ku układowi planetarnemu, choć w przypadku planet okrążających Słońce mogą być mierzalne odchylenia, już w związku z tym, że masa grawitacyjna układu, to nie tylko masa Słońca, że masa nawet najmniejszego meteoroidu jest znacznie większa w odniesieniu do Słońca, niż masa cząstki elementarnej okrążającej jądro galaktyki. Swoja drogą, jeśli w przypadku planet to skwantowanie orbit istnieje, to jeśli nawet (powiedzmy, że) cztery miliardy lat temu doszło do jakiejś wielkiej kolizji (stąd asteroidy, komety), to Układ zdążył się ustabilizować, a planety zajęły już w zasadzie przynależne im orbity, szczególnie planety wewnętrzne, mniej masywne (Jowisz i Saturn podczas tej kolizji, przypadkiem znajdował się dosyć daleko od kolidujących ze sobą ciał niebieskich, ale z Neptunem było nieciekawie). Reguła Titiusa-Bodego (T-B)* wskazuje przecież na istnienie wyraźnej prawidłowości. W pierwszym przybliżeniu można nawet użyć analogii z bohrowskim modelem atomu wodoru. Na razie jednak to wyłącznie fantazja. I chyba długo nią będzie.
*) Była już o tym mowa
     Skwantowanie orbit? Czy pójść dalej i oczekiwać jekiejś specjalnej reguły, jakiegoś kryterium? Przy opisie atomu (oddziaływanie elektromagnetyczne), w szczególności dla układu najprostszego, mamy wielokrotności długości fali de Broglie, a ogólniej, określony przestrzenny rozkład prawdopodobieństwa dla położeń elektronów. Tu, na razie, nie ma punktu zaczepienia (poza nieśmiałą wielokrotnością długości jakiejś hipotetycznej fali).
     A jeśli mamy do czynienia z ruchem niecyklicznym? Podchodząc tradycyjnie do sprawy, stwierdzić można, że w przypadku tym, prawidłowość, o jakiej mowa powyżej nie może  zachodzić, co prowadzić powinno do emisji fali (Jakiej?) i utraty energii, aż do zamknięcia się orbity dzięki spełnieniu warunku stacjonarności.  [Tu opis przypominajacy mechanikę falową byłby bardzo przydatny.] O jakie fale chodzi? O fale elektromagnetyczne? Prawdopodobieństwa? A może w obydwu przypadkach (planety – atom), chodzi jednak o fale grawitacyjne? Jeśli tak, to zupełnie inne, niż te rzekomo wykryte w doświadczeniu LIGO. A może znane nam z mechaniki kwantowej, fale prawdopodobieństwa są właśnie tymi falami grawitacyjnymi? Te przecież nie przenoszą energii, jako twory matematyczne. 
    Skojarzenie fal de Broglie z falami grawitacyjnymi miało już miejsce w początkach naszych rozważań, z tym, że w odniesieniu do skali struktury cząstek. Tutaj mamy obiekt nieco (...) większy, ale idea w zasadzie ta sama.  [Choć to nie to samo, przecież dobre pomysły, te same (nie moje, lecz Przyrody), manifestują się podobnie w różnych okolicznościach, nawet odległych w ich fizykalnej scenerii i w skali rozmiarowej.] To brzmi lepiej, niż niematerialne fale prawdopodobieństwa, choć rozwiązanie takiego równania falowego dałoby określone prawdopodobieństwo. Tam, w odniesieniu do skali struktury, jak pamiętacie, uznałem, że także fale elektromagnetyczne mają charakter grawitacyjny. Pomimo, że jądro galaktyki i atom, to nie to samo, podobieństwo rzuca się w oczy, jakby chodziło jednak o to samo. Po prostu, uniwersalność praw przyrody. Zresztą już dawno stwierdziłem, że grawitacja stanowi bazę dla wszelkich oddziaływań. Dziś, jak wiemy, źródłem pomysłu z falami grawitacyjnymi, jest wynikające z równań Maxwella, istnienie promieniowania elektromagnetycznego, emitowanego (Przez co?) wskutek ruchu przyśpieszonego cząstki naładowanej. Jednak w  istocie rzecz ma się na odwrót: pierwotna jest grawitacja, a ta jest nielokalna. [Co ma z tym wspólnego nielokalność? Otóż, nie trudno wykazać, że elektromagnetyzm ma charakter lokalny. Jak? Pole magnetyczne jest efektem względnego ruchu cząstek, które posiadają ładunek elektryczny, a przecież względność jest cechą lokalności.] 
     Ale mimo wszystko możemy mówić o skwantowanej grawitacji. To dziś święty graal współczesnej fizyki. Teraz już wiemy gdzie ma to miejsce – w okolicach litego jądra galaktyki, ale być może także w układach planetarnych (reguła T-B). [Tu warto zaznaczyć, że także dzisiejsze usiłowania, poszukiwania kwantowej grawitacji, mają wiele wspólnego z dociekaniami dotyczącymi czarnych dziur. Dlaczego niezbyt owocne? Chyba zaczynamy się domyślać.]
    Z całą pewnością to rzecz bardziej złożona. Przypomnijmy sobie, że samo jądro galaktyki, jako całość, pulsuje w związku z inercją samej zapaści, która miała miejsce jeszcze wtedy, gdy było kwazarem. Oznacza to, że natężenie pola w danym punkcie ulega cyklicznym, zmianom. W związku z tym parametry skwantowanych orbit ulegają cyklicznym zmianom.  [Mamy więc przyczynę zmian ekologicznych na Ziemi (26 milionów lat).] Chodzi o okres pulsacji obiektu pełnego, zamkniętego horyzontem grawitacyjnym, znacznie większego od naszej kuli, dzięki materii zalegającej powyżej niej. Materia ta jest wciąż wychwytywana zzewnątrz, co może mieć jakiś wpływ na stopniową zmienność (wydłużanie się) okresu pulsacji jądra galaktyki. Tu warto zauważyć, że w rzeczywistości chodzi o zjawisko bardziej złożone. Pulsacje kuli – cykliczna zmienność natężenia jej pola grawitacyjnego, pobudza do oscylacji otoczkę. W tych warunkach możliwa jest sytuacja rezonansowa.  
     Czy także wewnętrzna kula ściąga materię? Przecież  prędkość materii opadającej na nią dąży do c. Tak, ale ta materia ma już, być może, zupełnie inne cechy, niż znana nam materia neutronowa. Rzecz wymagałaby bardziej wnikliwych badań (jeśli to wszystko ma sens).
    Jak widać, można więc mimo wszystko mówić o istnieniu dyskretności w rozkładzie energii oddziaływania grawitacyjnego – tam gdzieś głęboko. Dodatkową wskazówką na realność (bazową) tej dyskretności (poziomów energetycznych) jest zakładana tu ziarnistość grawitacji. Jak widać (to już filozofia), fakt, że jeśli dany układ zmienia się cyklicznie (w ogóle istnienie cykliczności zmian), to nie emituje, nie traci energii (dyskretność). [Przedstawiony tu układ traktować można jako zamknięty. Zbiega się to z faktem istnienia immanentnej ziarnistości materii.] 
A co się dzieje z cząstkami spadającymi radialnie?
     Ale to nie koniec. Pozostała jeszcze jedna (co najmniej) kwestia. Co się dzieje z cząstkami opadającymi radialnie (lub helikalnie)? Załóżmy, że ruch ich nie zostaje zakłócony. Czy w końcu transmutują się w fotony? Fotony o nieskończenie długiej fali? Chyba raczej nie. A co z prawem zachowania ładunku? Jest spełnione. Czy dlatego, gdyż elementy strukturalne określające przeciwne ładunki – wszystkich cząstek, po prostu łączą się ze sobą (łączny ładunek równy jest zeru)? Nie koniecznie. A inne prawa, na przykład  zachowania liczby leptonowej? Na pewno są spełnione. Co do szczegółów, do diabła z nimi, coś się wymyśli. W sumie, materia opadająca jest elektrycznie obojętna, co oznacza, że łączny ładunek przenikający przez horyzont, jest zerowy. W tej sytuacji utrata ładunku w miarę zbliżania się do „ściany”, nie narusza prawa jego zachowania. Na razie niewiele jest podstaw do opisu zmian (także strukturalnych) takiej opadającej cząstki. Chyba zanim dotrze do „horyzontu zdarzeń” (powierzchnia wewnętrznej kuli), w niezwykle silnym polu grawitacyjnym, straci cechy znanych nam cząstek. Strukturalnie dopasuje się do materii tworzącej tę kulę. Choć to opis podobny do pobożnego życzenia, na razie na tym poprzestaniemy, tym bardziej, że przypomina się Firewall. Jeśli sądzicie, że amunicja mi się skończyła, a ja utkwiłem w ślepym zaułku, to dlatego, że nie wiecie (nie pamiętacie), co wymyśliłem w odniesieniu do neutrin. Może odgrywają one jakąś rolę w tym, co się dzieje w jądrze galaktyki. W każdym razie zbliża się kolejna bomba heurytyczna.  
     Coś podobnego stanie się podczas ostatniego etapu kontrakcji Wszechświata, tuż przed utworzeniem się panelsymonu... Znikną wtedy oddziaływania silne, a także elektromagnetyczne, znikną więc fotony. Zaklęta i niedopuszczalna prędkość c też straci swój sens. Przecież cała materia ma strukturę grawitacyjną. Nic dziwnego, że w odpowiednio silnym polu los cząstek nam znanych jest przesądzony. Na bazie grawitacji dualnej plankonowej, będzie można (może nawet w niedalekiej) przyszłości skonkretyzować ilościowo odpowiednie kryteria. Fantazjujemy? Bez fantazji nie ma nauki. Po prostu trzeba być konsekwentnym. Zatem, czy ta nasza kula już nie jest zbiorem neutronów? Materia kwarkowa, albo coś jeszcze bardziej egzotycznego, coś podobnego do materii w momencie przemiany fazowej w początkach Wielkiego Wybuchu? Rozmiary kuli (nawet znacznie) mniejsze? Pokombinujcie sobie. A tak swoją drogą, czy ja mam się wszystkim zajmować?

sobota, 13 czerwca 2020

20. Dalej o masywnym centrum galaktyki

 W dodatku obiekt nasz sobie pulsuje, jakby oddychał, czego rezultatem są (w przypadku naszej Galaktyki), okresowe wymierania, co 26 milionów lat (na naszej planecie i być może na innych planetach – sądząc już po hipotezie przedstawionej w artykule wstępnym do eseju poświęconego oscylacjom Wszechświata). To jednak (ten długi okres pulsacji) nie bardzo się zgadza z wynikami liczbowymi, otrzmanymi powyżej (stosunkowo duży deficyt masy). Jeśli mimo wszystko coś w tym jest (za sprawą estetyki),  to można sądzić, że sporo materii jednak wypełnia „pustkę” między powierzchnią kuli, a powierzchnią horyzontu. Do tego stopnia, że w rzeczywistości promień grawitacyjny obiektu jest jednak większy, i to znacznie – za sprawą materii zzewnątrz, uwięzionej przez obiekt i wciąż wpadającej. Materia ta sobie wpada zzewnątrz cały czas i jest jej coraz więcej.  Promień grawitacyjny obiektu zatem rośnie. Rośnie tak długo, aż nie staje materii na zewnątrz. Nic nie ogranicza tego procesu.  Wynikałoby stąd, że warstwa ponad kulą jest jednak chyba w rzeczywistości nawet znacznie grubsza, niż połowa promienia grawitacyjnego naszej kuli (po przyjęciu estetycznego założenia). To by mogło być zgodne z oszacowanymi rozmiarami naszego obiektu (Sagitarius A). Sama warstwa ponad kulą powinna też pulsować, przy czym okres pulsacji uwarunkowany jest tak przez pulsacje litej kuli, jak i przez materię powyżej. Być może w pewnych warunkach (masa ściąganej materii sukcesywnie rośnie) dochodzi nawet do jakiejś sytuacji rezonansowej. Sytuacja ta powtarzać się może na przykład w odstępie właśnie 26 milionów lat. W dodatku masa grawitacyjna tej materii, gdy ta dostaje się do środka, nie zmniejsza się wydatnie. W tak dużym obiekcie, to normalna materia (a nie zgęszczona do granic, jak w centrum). Mamy więc obiekt „czarnodziurowy” nowego typu. W dodatku on świeci...  
    Sam wspomniany wyżej okres wymierania gatunków powinien stopniowo wydłużać się. Może to da nadzieję na przedłużenie istnienia gatunku ludzkiego (pod warunkiem, że sami się nie wykończymy, bo rządzą nami ci mniej udani).
     Przyznać trzeba, że opis precyzyjny takiego układu wymaga pogłębiających badań z użyciem zaawansowanych środków matematycznych. Ja nie mam czasu na ich podjęcie. Moje wrodzone lenistwo ogranicza zresztą działania poznawcze do przemyśleń o charakterze konceptualnym. Właściwie, czy lenistwo? Przecież ta praca jako całość nie dotyczy jakiegoś konkretu badawczego, gdyż tworzy ogólny system. W tej sytuacji takich konkretnych tematów badawczych jest bez liku, wprost setki, a jeśli meritum tej pracy sprawdzi się, to będziemy mieli wykładniczy wzrost liczby publikacji. Chciałbyś... Na dokładne rozpracowanie tych tematów, już dziś, potrzeba... to za dużo jak na jednego człowieczka dosyć skromnej postury, w dodatku niemłodego. Nisza dla młodych (jeśli to wszystko ma sens). To także spora pokusa dla scenarzystów filmów SF. Jedni główkują, a drudzy robią na tym kasę. Od nich się zacznie, bo ci w akademiach wolą pleśń i pajęczyny niż coś nowego. Na razie o tym nawet nie wiedzą (że pajęczyny?).   
     W tej sytuacji może ktoś zapytać o to, jak uzgadniane są zmiany obiektu – w związku z jego dużymi rozmiarami. Zgodnie z obowiązującym paradygmatem prędkość przekazu informacji uzgadniającej jest niewiększa od c. Czy paradygmat ten ma moc uniwersalną? Jeśli tak, to pełne skoordynowanie ruchu całości nie jest możliwe, w szczególności jeśli chodzi o obiekt rozległy, jak np. jądro galaktyki. Chyba, że pole grawitacyjne jest nielokalne i nie ma sensu mówić o prędkości jego rozchodzenia się. Dlaczego nielokalne? Bo istnieje wszedzie. Już była o tym mowa. Elementarne źródła tego pola, plankony, są niezniszczalne.    
     Tak swoją drogą warto sprawdzić, czy cykliczność galaktycznego pola grawitacyjnego (26 milionów lat) dotyczy także innych planet, a także innych układów planetarnych (poza Układem Słonecznym). Jak? To się zobaczy. [Na ogół, by odpowiedzieć na pytanie, trzeba je najpierw zadać. Dziś, na razie, wątła jest baza do zadawania pytań, więc pozostają zaskoczenia, a dzięki nim sporo radosnej twórczości.] Ale z tym sprawdzaniem  nie musimy się śpieszyć, chyba, że nasi kosmici w swych latajacych talerzach są ocaleńcami – opuścili swą planetę z powodu nieznośnych zmian warunków ekologicznych, także zmieniających się w cyklu 26 milionów lat. To byłoby argumentem, ale należałoby ich delikatnie o to zapytać. Oni lepiej wiedzą, gdyż są od nas mądrzejsi. Sądząc po dokumentacji sumeryjskiej, by ratować swą planetę (Nibiru), okradli nas ze złota jakieś sto tysięcy lat temu (w Afryce i Ameryce Południowej), a w dodatku drogą manipulacji genetycznych, na bazie tutejszych stworzeń, stworzyli niejakiego Adama i niejaką Ewę (by ich potomkowie pracowali w kopalniach złota – z doniesień Zecharii Sytchina). Dziś, z jednej strony uprawiają naukę, a z drugiej, wzajemnie się zabijają (tradycja nie ginie od samego Kaina). Naukę zresztą rozwijają przede wszystkim dla lepszej efektywności tego zabijania. W przyrodzie sprzężenie zwrotne odgrywa niepoślednią rolę. Tak swoją drogą, teraz mogliby (Nibirianie) już wracać do domu, a nam głowy nie zawracać... Pomagają nam (cóż, jesteśmy ich dziećmi) w rozwoju nauki i techniki (w zamian za swój pobyt), a tym doprowadzają nas do kompletnego zdebilenia, gdyż jako masa nie dorośliśmy do tego. A może i mnie uczynili bezwiednym głosicielem „nowych prawd”? Chyba im o to chodzi. Gog i Magog już się nawet ujawnił: wystarczy spojrzeć na ten nasz świat. Cwaniaczkowie, chcą zająć i skolonizować naszą planetę bez godzenia w naturę. Tu mają rację. A poza tym, niech się Kainowie sami pozabijają.

niedziela, 7 czerwca 2020

19. O czarnej dziurze w jądrze galaktyki

  Zatem nie chodzi tu o osobliwość. Zróbmy w związku z tym małe obliczonko. Pofantazjować nie zaszkodzi (już nikomu). Przyjmijmy, że masa („substancjalna”*) jądra galaktycznego wynosi 1040kg. W wyniku zapaści grawitacyjnej stało się ono kulą o gęstości chyba nieco większej, niż gęstość jądra atomowego (w sensie koncentracji materii).
Promień tej kuli (w górnej granicy odpowiadający gęstości jądra atomowego, ok. 4·10^17kg/m³) wynosi ok. 18200 km (sprawdźcie). Oczywiście promień grawitacyjny obiektu jest znacznie większy, choć wynosi chyba mniej niż 14,82 miliardów kilometrów (kto chce niech sprawdzi) w związku z istnieniem (zakładanym) defektu masy. Mamy więc malutkie, granicznie gęste jądro i ponad nim, aż do horyzontu grawitacyjnego, stosunkowo rozległą warstwę pustki (to w pierwszym spojrzeniu). Co się tam dzieje? O tym niejeden film można nakręcić (w Hollywood czekają na tę książkę). A tak na marginesie, ciekawe jakie jest natężenie pola grawitacyjnego na powierzchni tej kuli o promieniu 18200km. Otóż dosyć duże. Wynosi ok. 2·10^15m/s² (jeśli nie uwzględniamy deficytu masy i odpychania grawitacyjnego w bardzo krótkim zasięgu, jeśli nie uwzględnimy zmienności związanej z pulsacjami).
   A jeśli uwzględnimy deficyt masy? To sobie pospekulujemy. Załóżmy, że rzeczywiście jądro galaktyki zapadło się, aż do podanych wyżej rozmiarów (18200 km) lub może nawet mniejszych. Jaka jest jego masa grawitacyjna? Dla oszacowania masy maksymalnej, należałoby znać łączną energię wiązania neutronów (w tym grawitacyjnego) w obiekcie o takiej gęstości. [A może już nie neutronów? Materia gluonowo-kwarkowa?] To na prawdę nie trywialny problem. Chodzi o to, że ciśnienie (górnych warstw na dolne) rośnie wraz z głębokością. Im głębiej, tym defekt masy właściwy (przypadający na jednostkę masy) jest większy. Jaki jest maksymalny? Dobre pytanie. Odpowiednie obliczenia wymagają jednak bardziej zaawansowanego aparatu matematycznego. Sprawę tę pozostawiam więc otwartą, choć już teraz uzasadnione jest przypuszczenie, że do znaczącego ubytku masy wystarczy już tylko nieznaczne zmniejszenie średniej odległości między (powiedzmy, że) środkami neutronów. Rezultatem tego może być nawet wydatne zmniejszenie się masy jądra obiektu, a więc także wielkość promienia grawitacyjnego. Obszar pustki ponad jądrem nie musi więc być aż tak duży. Czy pustki? Zobaczymy dalej. Można też przypuszczać, że koncentracja materii w prawie całym obiekcie („prawie” – nie biorąc pod uwagę warstwy zewnętrznej) powinna być w zasadzie bardzo zbliżona. Ale to już mniej istotne.
     Załóżmy, że cząstka naładowana (np. elektron) przyciągnięta z zewnątrz wtargnie do środka, przecinając linię horyzontu. To nasza cząstka próbna. Załóżmy, dla uproszczenia, że porusza się po okręgu. Jej prędkość orbitalna kołowa na samej linii horyzontu (łatwo to sprawdzić, bazując na podejściu quasi-newtonowskim) wynosi 70,71% prędkości światła  (c/√2). Zauważmy, że jej masa nie odgrywa roli, pomimo prędkości relatywstycznej. Prędkość orbitalna bowiem od masy nie zależy (bo to grawitacja centralna obiektu dominującego w nieporównywalnym stopniu). Dotyczy to także cząstek poruszających się inaczej. Co istotne, cząstki naładowane powinny w tej sytuacji być źródłem promieniowania elektromagnetycznego, w związku z ich ruchem przyśpieszonym. [Chyba, że poruszają się po trajektorii zamknietej (np. elipsie). Zwróciłem już uwagę na to, że układ cykliczny nie promieniuje. Gdyby promieniował, to traciłby energię, więc nie mógłby być układem cyklicznym. Przykład stanowić może atom z elektronami okrążającymi jądro. Tu jednak droga przebywana przez elektron (lub inną cząstkę posiadającą ładunek) jest dosyć długa. Skąd obserwator patrzący w pewnej chwili ma wiedzieć, że elektron porusza się po torze zamkniętym? Po prostu nie promieniuje. A poza tym to klasyczne zagadnienie Keplera.]
     To było na linii horyzontu. A poniżej? Przyśpieszenie jest jeszcze większe, a promieniowanie cząstek poruszających się po krzywej otwartej – takich też jest sporo, jest bardziej energetyczne (o większej częstotliwości). Takie będzie po wydostaniu się cząstki z bardzo silnego pola grawitacyjnego, panującego w tym obszarze. Czy się w ogóle wydostanie? Raczej wpadnie i przepadnie na amen dotarłszy do centralnej kuli. Samo promieniowanie zaniknie w miarę zbliżania się do niej. Może jakaś opcja wydostania się istnieje. Była o tym mowa wcześniej. Dlatego (czarnodziurowe)  jądro galaktyki, tak, czy inaczej, promieniuje.  
    Łatwo wykazać, że w odległości równej połowie promienia Schwartzschilda prędkość orbitalna kołowa równa jest c. Tej prędkości jednak cząstki osiągnąć nie mogą. Tam mogą się wyżywać fotony, jeśli jeszcze istnieją, bo ich częstotliwość dąży do zera. Cząstki masywne okrążają więc nasze jądro gdzieś w przedziale odległości (R/2,R] od jego środka, nawet bardzo daleko – pamiętamy podaną wyżej wielkość promienia grawitacyjnego (14,82 mld. km). Czy rzeczywiście tak daleko? Przecież masa grawitacyjna naszego jądra, naszej kuli, jest mniejsza, może nawet znacznie, od masy początkowej (sprzed zapaści grawitacyjnej). W związku z tym także jej promień grawitacyjny jest znacznie mniejszy. A może po uwzględnieniu ubytku masy (a także dla spełnienia wymogów estetyki), należałoby dopuścić przypuszczenie, że dokładnie tam, gdzie prędkość orbitalna równa jest c sięga substancjalna powierzchnia obiektu, powierzchnia litej kuli. W sytuacji tej warstwa pustki ponad nią miałaby grubość połowy promienia grawitacyjnego, a sam promień grawitacyjny nie byłby większy od 36400 km (patrz obliczenie powyżej). [Podkreślam, że chodzi wyłącznie o upraszczające założenie uzasadnione przez względy estetyki, a także założenie, że pod horyzontem, aż do powierzchni kuli, nie ma materii. A jeśli jest, to łączna masa obiektu jest większa, a sam horyzont, może znajdować się nawet znacznie wyżej. Ale nie uprzedzajmy faktów.] Przy założeniu (roboczym), że pod horyzontem, aż do kuli, nie ma materii, można obliczyć masę grawitacyjną takiego obiektu, zakładając podaną wyżej wartość promienia grawitacyjnego. Wychodzi: 2,46·1034kg, czyli ok. miliona razy mniej, niż przed zapaścią. To masa tylko dziesięć tysięcy razy większa od masy Słońca. W moim guście to chyba jednak stanowczo za mało. Ale przecież tutaj kierujemy się jedynie względami estetycznymi, a poza tym to model roboczy, nie uwzględniający materii zalegającej powyżej naszej twardej kuli i materii, która przez miliardy lat wpadała do obiektu, ściągana grawitacją. Co nam to wszystko przypomina? Tak, żródło Sagitarius A w centrum naszej Galaktyki. Przyjmuje się, że jest ono supermasywną czarną dziurą, o masie rzędu 4 milionów mas Słońca – sądząc na podstawie ruchów obiektów satelickich. Rozmiary tego obiektu ocenia się na ok. 9 mln. km. A może materii tam jest znacznie więcej? To byłoby nawet konsystentne z naszym modelowaniem bazującym na grawitacji dualnej i zgodne z tym, co napisałem powyżej.  [Trzeba przyznać, że estetyczne względy mogą jednak być różne, tak, jak różne są gusty.] Mimo wszystko brnijmy dalej.
     Czy sama kula byłaby tą prawdziwą czarną dziurą? Może i czarną, ale nie z osobliwością i bez perypetii z upływem czasu. Stamtąd (chyba) fotony nie mogą się bowiem wydostać, już choćby dlatego, gdyż ich częstotliwość dąży do zera – Czym pozostają? Nicością? A pozostałe cząstki (masywne)? Te musiałyby krążyć z prędkością światła, co oczywiście nie jest możliwe. Inna sprawa, czy tam fotony (tym bardziej cząstki masywne) mogą jeszcze istnieć jako takie. Możliwe, że wszystkie bez wyjątku cząstki, gdzieś tam ulegają dezintegracji, czyli rozpadają się na czworościany plankonowe lub nawet na pojedyńcze plankony. Przypomnijmy sobie hipotezę o Firewall. [Dziś sądzi się, że ta dezintegracja (jeśli już ta „ściana ognia” istnieje) oznacza zamianę materii w nicość, no bo co by miało powstać? Ale to by było metafizyką.] Autorzy tej hipotezy (i jej fani), nawet nie zdają sobie sprawy z tego, na czym polegałaby ta nagła dezintegracja materii i co by z niej zostało – taka sobie fajna (i atrakcyjna) hipoteza, pole do popisu dla młodych doktorantów i nic poza tym. A jednak...         Stałoby się to przy tym chyba raczej nie na granicy horyzontu, tylko głębiej, chyba w połowie promienia grawitacyjnego. Sama kula tam gdzieś głęboko, sądząc po tym, już nie zawiera cząstek nam znanych. Raczej, szczególnie w samym środku, przypomina strukturalnie kryształ panelsymonu tuż przed przemianą fazową (Wielki Wybuch). To ułatwi sprawę, gdy Wszechświat zapadając się, ponownie skurczy się do rozmiarów minimalnych, tuż przed kolejnym Big Bangiem. A kochana metafizyka? Czort z nią.


*Masa substancjalna, czyli masa sprzed zapaści grawitacyjnej, przy pomijalnym defekcie masy.

czwartek, 4 czerwca 2020

18. Powstaje czarna dziura. Czy to takie oczywiste?

Parę słów refleksji przed dalszym ciągiem
     Spekulacje? Cóż, prawdziwa nauka zaczyna się mimo wszystko od pytań i spekulacji, w ślad za tymi pytaniami – wbrew temu, co sądzą liczni kibice nauki, a także wielu tych, którzy żyją z „naukowania” (w tym, popularyzatorów). Dla tych jedyne kryterium naukowości, to matematyka i publikacje w szanujących się periodykach naukowych. Ile jest tam chłamów wie tylko ten, kto to czytał. Tak dobitnie wyraził się na ten temat znany fizyk portugalski, João Magueijo w swej książce pt. Szybciej niż światło (Wyd Amber, 2003). Ja bym nie śmiał szargać świętości której nimbem otaczają się gospodarze tych wyroczni nauki. By tam opublikować, często wystarczy nośne nazwisko i nośność medialna. Ostatnio aż roi się od sensacyjnych  i odpowiednio nagłośnionych doniesień o rzekomych odkryciach i hipotezach, nierzadko wzbudzających zadumę – dla kogoś, kto rozumie. Każde doniesienie, choćby najskromniejsze wywołuje medialną wrzawę, na ogół wbrew woli samego autora, wrzawę często merytorycznie odległą od tego, co zamierzał przedstawić. Sami autorzy, w pogoni za sławą, bywa że nie czekają na zweryfikowanie wyników. Dla mediów wszystko jedno.
     Tak nawiasem mówiąc, nauka na państwowym garnuszku musi dbać o siebie. Mnie te uwarunkowania nie dotyczą, a same spekulacje... prowadzić mogą do ciekawych konkluzji, już niezależnie od wartości merytorycznej – o niej decyduje wyłącznie empiria, choć także z jej interpretacją różnie bywa, szczególnie w przypadku zaskakujących wyników obserwacji – to dzieje się najczęściej.  
Co należy uwzględnić przy próbie opisu?

     Wróćmy do poprzednich rozważań. Przyjmijmy, że masa zgniecionego (na przykład wybuchem supernowej) obiektu przekracza wartość 6,76 mas Słońca (sądząc na podstawie wzoru (4)). Jego średnia gęstość jest więc już równa lub mniejsza od gęstości materii jądrowej, co czyni realną możliwość, że zamkniętym będzie przez horyzont grawitacyjny (załóżmy, że obiekt nie rotuje). Jeśli obiekt taki jest pozostałością po wybuchu supernowej, to jaka była jej masa przed wybuchem? Oczywiście znacznie Większa. Obiekty takie, choć rzadko, występują.
Z tym kolapsem, to nie jest taka prosta sprawa. Masa początkowa zapadającego sie obiektu jest większa, ale w miarę malenia jego rozmiarów, wzrasta defekt masy (najpierw bardzo powoli). Docelowa masa obiektu, czyli w momencie pojawienia się horyzontu grawitacyjnego, jest (w niektórych przypadkach nawet wyraźnie) mniejsza. Przy szacowaniu masy „czarnej dziury” należy to wziąć pod uwagę. Czarnodziurowanie następuje więc nieco później, niż oczekujemy (jeśli następuje).
     W odniesieniu do obiektów wielokrotnie masywniejszych, dziś stanowiących jądra galaktyk, przypuszczać można, że po pierwszej, bardzo krótkiej niespokojnej, wybuchowej, fazie ich ewolucji, znaczna część materii skolapsowała i schowała się pod horyzontem. Chyba działo się to średnio dziesięć miliardów lat temu, w epoce kwazarów, z których, zgodnie z fantazjami mej książki, uformowały się jądra dzisiejszych galaktyk (nie wszyscy dziś tak sądzą, nawet jeśli czytali mój esej poświęcony genezie galaktyk). Kolapsując dalej, materia ta zagęściła się. Pojawiło się odpychanie, a więc i pulsacje objętościowe, zrozumiałe, że o odpowiednio małej częstotliwości*. Oczywiście średnia gęstość takiego obiektu jest zdecydowanie mniejsza od gęstości materii jądrowej, pomimo, że zamknięty on jest horyzontem. A o osobliwości (punkt, w którym zawiera się cała masa obiektu) nie ma mowy nawet jeśli materia ta tworzy kulę o rozmiarach stosunkowo niewielkich w porównaniu z jej promieniem grawitacyjnym.

*) Pulsacje te z grubsza opisałem w artykule wstępnym, stanowiącym nawiązanie do eseju na temat oscylacji Wszechświata. Te drgania objetościowe, zachodzić mogą w gwiazdach odpowiednio masywnych. My widzimy gwiazdy te jako pulsujące, regularnie bardziej lub mniej. Wśród nich wyróżniają się cefeidy, pulsujace regularnie, przy czym okres pulsacji zależy od ich masy.