środa, 10 sierpnia 2016

Katastrofa horyzontalna A.


Katastrofa horyzontalna A.
Problem horyzontu – konfrontacja dwóch stanowisk.

Treść
Wstęp
1. Problem horyzontu
2. Wstępna konfrontacja dwóch koncepcji. Czy można stosować  
     Szczególną teorię względności w odniesieniu do obiektów mających
     znaczenie kosmologiczne?
3. Próba uściślenia na bazie równania Friedmanna, we wstępnej
     konfrontacji z rzeczywistością i zdrowym rozsądkiem.
4. Co by z tego wszystkiego mogło wynikać?



Wstęp
Na przełomie wieków XIX i XX doszło do przełomu w fizyce. Teoria promieniowania ciała doskonale czarnego na bazie fizyki klasycznej okazała się sprzeczna z wynikami badań eksperymentalnych. Teoria Rayleigha-Jeansa, w miarę poprawna w odniesieniu do fal długich, rozminęła się całkowicie z prawdą doświadczalną w odniesieniu do fal krótkich, tym bardziej, im krótsze fale rozważała. Nazwano to „katastrofą ultrafioletową”. Prawidłowy, zgodny z doświadczeniem, opis promieniowania ciała doskonale czarnego uzyskano po uwzględnieniu uwarunkowań kwantowych (kwantyzacja, czyli porcjowanie np. energii promieniowania, dyskretność poziomów energetycznych) – wzór Plancka. Coś mi się wydaje,   że podobny przełom czeka także kosmologię współczesną (w każdym razie sądząc po proponowanym tu modelu). Katastrofa horyzontalna. Wszystko się bowiem zaczyna od problemu horyzontu. W dwóch kolejnych artykułach podejmę próbę uzasadnienia swych zapatrywań w tej kwestii, no i oczywiście tego wiele mówiącego wyrażenia (dla określenia dzisiejszego stanu wiedzy). Jak na razie, to wprost niewybaczalna arogancja z mej strony. Co za brak pokory...
   W artykule poprzednim sporo miejsca poświęciłem równaniu Friedmanna, bez przesady, nawet teraz uznanemu za podstawowe równanie kosmologii. Równanie to tworzy bazę dla dalszych badań, koniecznych już choćby z tego powodu, że samo równanie nie rozwiązuje dwóch problemów: problemu płaskości i problemu horyzontu. O płaskości przestrzeni Wszechświata była już mowa w poprzednich artykułach. Tam nie przedstawiłem tego jako aktualny problem, gdyż uznałem, że Wszechświat jest płaski (brak zakrzywienia) w samej swej istocie. Podałem sporo argumentów na rzecz tej tezy. Tutaj zajmę się problemem horyzontu, który w swietle mej argumentacji, ma przestać być problemem. Na początku przedstawię jednak ten problem inaczej, niż się to zwykle czyni, bazując w zasadzie na własnym modelowaniu. Chyba zyskam tym na poglądowości.
Problemy te zostały (rzekomo) rozwiązane dzięki hipotezie inflacji, której poświęcę odrębny esej. 

1. Problem horyzontu
     Jak już ustaliliśmy, nasze położenie we Wszechświecie nie jest wyjątkowe. Mimo to stwierdzamy, że niewątpliwie znajdujemy się w jego środku. Jednak nie tylko my, lecz wszyscy stwierdzają to samo, niezależnie od tego gdzie się znajdują – w całej rozleglości, w całym ogromie Wszechświata. I tu pojawia się problem. Nasze centralne położenie oznacza istnienie średnicy, czyli odległości między skrajnymi punktami „na lewo i na prawo” od nas. Odległość między tymi punktami powinna być więc równa 2R. Wynika stąd, że prędkość względna dwóch obiektów znajdujących się na tych „antypodach” równa jest 2c. To jednak nie jest możliwe, zgodnie z ograniczeniem prędkości do c, stanowiącej kres górny prędkości obiektów oddziaływujących elektromagnetycznie, choćby materii galaktyk. To także niezmiennicza prędkość ekspansji Wszechświata. Dalej, niż sfera o promieniu R, Wszechświat nie sięga. To nie jest możliwe. Istnienie „średnicy” 2R nie jest też konsystentne z zasadą kosmologiczną. Mamy kłopot, gdyż oznaczać by to mogło, że część Wszechświata nie jest widoczna. Nie byłoby to jednak zgodne z przyjętą już i uzasadnianą różnymi argumentami tezą, że „widzimy Wszystko, a odległość R jest promieniem grawitacyjnym (też hubblowskiego) horyzontu, ogarniającego całą zawartość Wszechświata.” Przy tym położenie obserwatora, gdziekolwiek by się znajdował, nie jest wyjątkowe (zgodnie z zasadą kosmologiczną). Wychodząc z pewnika (bazującego na zasadzie kosmologicznej), że każdy obserwator widzi siebie jako centrum Wszechświata, przyjęliśmy, że horyzont znajduje się dokładnie w odległości R od niego (zgodnie z definicją), przy czym odległość ta ciągle wzrasta. Sam horyzont jest także miejscem geometrycznym położeń wszystkich obserwatorów, wszak najbardziej oddalony od nas obserwator (w odległości R) „widzi” nas tuż przy horyzoncie. R jest też odległością każdego obserwatora od miejsca-momentu Wielkiego Wybuchu, będącego początkiem wszystkiego, co dane jest naszym zmysłom. Wszyscy kiedyś bowiem byliśmy razem. Tak przedstawia się, w kilku słowach, topologia Wszechswiata (łaściwie takie są przesłanki dla jej formalnego określenia). O odległości 2R nie ma więc mowy. 

A jeśli jednak ta odległość 2R istnieje, to co tam jest? Jeśli dobrze popatrzymy, po prostu zobaczymy siebie, a właściwie zwierciadlane odbicie nas samych. Dobrze, że daleko, gdyż odbicie to zbudowane jest z antymaterii... Upsss, wypsnęło mi się. Trochę dla żartu. Wierutne fantazie. Przed Wami, czytelnicy, fantazje niemniejsze, które o dziwo (i o zgrozo) mogą mieć znamiona rzeczywistości.

    Dziś sądzi się, że horyzont nie zamyka pełnej zawartości materialnej Wszechświata, że choćby za sprawą inflacji istnieją byty, których dostrzeżenie nie jest (dziś, może wcale) możliwe. Tu (pod moim dachem) jednak, dla przypomnienia, preferowany jest pogląd, że Wszechświat w całości jest dostrzegalny, że mówienie o bytach poza horyzontem nie ma sensu, że sam horyzont zamyka nawet całą przestrzeń. Oczywiście chodzi o horyzont grawitacyjno-hubblowski. Czy zatem obserwatorzy z antypodów widzą się wzajemnie? Sądzę, że tak, z tym, że odległość między nimi jest nawet mniejsza, niż R w związku z ich mimo wszystko podświetlną prędkością względną (dwukrotnie większa odległość zastrzeżona jest dla nas i naszych antynas). Właściwie, czy Wszechświat byłby opisywalny (jako całość), gdyby tylko jego część, nie wiadomo jaka, dana była obserwacji? [Tu warto przypomnieć sobie konkluzję do jakiej prowadziły rozważania dotyczące promieniowania reliktowego. Zgodną z przewidywaniami długość fali tego promieniowania otrzymaliśmy (nawet my, obliczonkami na poziomie licealnym) zakładając, że Wszechświat jest zamkniętą wnęką o określonych rozmiarach. Jeśli nie jest możliwe określenie tych rozmiarów, to nie jest możliwe określenie długości fali (a więc i temperatury tego promieniowania). A jednak nasze (uproszczone) przewidywanie i oczywiście przewidywanie uczonych, zostało w pełni potwierdzone.] Jeśli tylko część dana jest obserwacji, to wynikałoby stąd, że wydedukowane na podstawie obserwacji cechy Wszechświata są cechami lokalnymi... To daje szerokie pole dla fantazji (na przykład wieloświat), jak byśmy już wszystko wiedzieli o naszym poczciwcu, jakby nadszedł czas na dalszą penetrację. Wprost przeciwnie. To fantazjowanie świadczy o istotnych brakach wiedzy. Prawdziwa wiedza sprowadza się do prostoty. Prawda jest jedna, a niepewności tworzą zbiór nieskończony. Łatwiej więc szukać prawdy w ich gąszczu. A ja popełniam poważną niestosowność brutalnie sprowadzając wszystko na ziemię twierdzeniem, że Wszechświat obserwowalny jest Wszystkością.
     Zasygnalizowany tu został (w dość niekonwencjonalny sposób), tak zwany problem horyzontu, jeden z dwóch podstawowych problemów kosmologii  (ten drugi, to problem płaskości, który dla nas przestał już być problemem). Nawet go wstępnie „ideologicznie” roztrzygnąłem bazując na specyficznej wizji topologii Wszechświata. Zagadnienie to omówione zostało w innym artykule. Jednak  wbrew pozorom to jeszcze nie koniec debaty na ten temat. To tylko wstęp, gdyż same „problemy” wynikają wprost z dzisiejszego opisu spraw bazującego na OTW i na paradygmacie łącznościowym*, a także na zdemonizowanej mechanice kwantowej (na przykład „funkcja falowa Wszechświata”).
     Spróbuję w uproszczeniu opisać problem ten nieco inaczej, w sposób bardziej tradycyjny, by później zaproponować jego rozwiązanie zgoła odmienne niż to powszechnie znane, a we mnie wzbudzające sporo wątpliwości. Za chwilę przedstawię pierwsze argumenty. Potem dla upoglądowienia sprawy zilustruję rzecz przykładami obliczeniowymi.
   Obserwator, znajdujący się w dowolnym miejscu (zasada kosmologiczna) widzi siebie jako centrum Wszechświata. Patrząc w lewo i w prawo spogląda oczywiście ku jego granicom, ku horyzontowi. Jak daleko sięga jego wzrok, widzi po ubu stronach to samo: tę samą materię, te same cechy jej rozkładu. Dostrzega obiekty (będąc w środku), których wzajemna odległość sprawia wrażenie większej (w skrajnym przypadku nawet prawie dwukrotnie), niż odległość od horyzontu (promień Wszechświata). [Tradycyjnie przyjmuje się, że tak właśnie jest pomimo rzekomego zakrzywienia przestrzeni, pomimo, że Wszechświat, wbrew konserwatywnej intuicji (lub intelektualnego lenistwa), nie jest nieskończony.] „Swiatło nie mogło więc w czasie równym wiekowi Wszechświata przebyć drogi dzielącej je. Jeszcze nie doszło do kontaktu między nimi, nie mogło dojść do uzgodnienia cech, procesów i rozkładu materii. Z tego samego powodu także my (ponoć) widzimy tylko część Wszechświata. A jednak ich cechy fizykalne nie różnią się niczym istotnym. Dowodem obserwacyjnym tego jest izotropowość i jednorodność promieniowania tła, biegnącego od tych nie kontaktujących się (ponoć) ze sobą obszarów (z lewa i z prawa), stwierdzona dzięki intensywnym badaniom prowadzonym w ostatnich latach.” Godne podkreślenia jest to, że chodzi o promieniowanie, będące reliktem czasów, w których dopiero kształtowało się dzisiejsze oblicze Wszechświata. Jego wiek jest przecież skończony. Wszak gdyby Wszechświat był nieskończenie wielki, nie dostrzeglibyśmy gradacji zaawansowania ewolucyjnego obserwowanych obiektów. Tak można „podsumować” tradycyjne widzenie sprawy. „Mamy więc problem. Co się stało, jakie zdarzenie spowodowało to, że mimo wszystko Wszechświat jest jednorodny i izotropowy (już pomijając to, że przestrzeń jaką tworzy jest płaska)?” Wszyscy myślą, że stało się coś wyjątkowego. Deus ex machina? „Oczywiście, Inflacja!” A jednak nie koniecznie. W gruncie rzeczy należało zapytać inaczej. Zamiast: „Co się stało, by...?”, można było zapytać: „Jaka jest przyczyna?”. Nie chodzi więc o jakieś ekstra wydarzenie dla spełnienia potrzeb (ukryta celowość). W każdym razie nie mam przekonania do tego, że mogło zajść wydarzenie skonstruowane w sposób sztuczny tak, by dopasować się do znanych faktów i przy tym pozbyć się problemów dotąd nie rozwiązanych. [Domyślić się można, że tym wspaniałym konstruktorem jest nie kto inny, jak sam człowiek (z całym bagażem niedostatków). Czy to podejście jest w stu procentach naukowe?] Inflacja jest (bo w rzeczywistości jej nie było) wydarzeniem w gruncie rzeczy bezprzyczynowym: „Aż tu nagle jak nie pie...” w niemiejscu i w nieczasie. O hipotezie tej znacznie więcej będzie w eseju specjalnie jej poświęconym. Jak wiadomo, z poprzednich artykułów, na samym początku BB zajść miał proces przyśpieszonej ekspansji: Urela, będący skutkiem odpychania grawitacyjnego (grawitacja dualna mojego chowu); proces stanowiący pierwszy etap, początek cyklu oscylacji Wszechświata. Tu, w przeciwieństwie do inflacji, mamy konkretną przyczynę fizyczną, konkretny proces (odpychanie grawitacyjne).
   Zatem, czy ci z antypodów nie mogą widzieć się wzajemnie? Nie mogą, gdyż światło jeszcze nie zdążyło przebyć drogi równej odległości między nimi? By roztrzygnąć sprawę przypomnijmy sobie, że horyzont jest wspólny dla wszystkich, bo jest to moment Wybuchu, w którym wszyscy uczestniczyliśmy, a zasada kosmologiczna obowiązuje wszystkich w jednakowym stopniu. Zasada ta żąda, by odległość wszystkich od horyzontu była jednakowa, gdyż wszyscy są sobie równoważni, a horyzont jest wspólnym dla wszystkich miejscem (momentem) startu. Poza tym, ci tam z antypodów wcale nie uważają, że horyzont znajduje się tuż tuż. Horyzont dla nich jest tak samo odległy, jak dla nas. Zatem, jeśli ja, będąc w centrum, widzę i jednych i drugich, czy to pewne, że oni sami się nawzajem nie widzą? Tylko dlatego, gdyż my (dziś) nie widzimy, nie dostrzegamy możliwości ich wzajemnego kontaktu, ograniczeni przez paradygmat łącznościowy (i demon nieskończoności), a przestrzeń Wszechświata postrzegamy tak samo, jak przestrzeń naszego fizycznego otoczenia
   Poza tym, tak dla przypomnienia, co najważniejsze, wszyscy wtedy byliśmy razem, wszyscy się nawzajem widzimy od samego opoczątku Wielkiego Wybuchu. Zatem czekanie na fotony, które mają dotrzeć, byśmy mogli zobaczyć po raz pierwszy w historii jakiś tam obiekt, jest nieporozumieniem, powiedziałbym nawet: „infantylnością” (choć trzeba przyznać, że inflatylną), gdyby nie to, że dziecko tak by nie pomyślało. Chyba, że Wszechświat jest nieskończony i statyczny. W tym wariancie jednak już czekać nie trzeba (w związku z czasową nieskończonością i niezmiennością). Widocznie mentalnie jesteśmy jeszcze tam (demon). Wszystko wskazuje jednak na to, że Wszechświat ewoluuje, aktualnie ekspanduje, a kiedyś w przeszłości był czymś bardzo małym. A jednak mimo wszystko paradygmat łącznościowy stał się automatyczną bazą dla wartościowań, bazą dla wnioskowania i pojmowania kosmologii i... wyprowadził nas na manowce, czego oznaką jest istnienie między innymi problemu horyzontu. Paradygmat ten stał się wprost mentalnym DNA. Przydał się więc pomysł inflacji, której „trafność” polega na dopasowaniu się do problemów, by je zminimalizować do obserwacyjnego zera, ale nie zlikwidować. Zatem nie tędy droga Przydał się też tutaj, dla uwypuklenia sztuczności i niekonsekwencji tradycyjnego myślenia kosmologicznego.  Jeszcze wrócimy do tego wątku.

2. Wstępna konfrontacja dwóch koncepcji.
     Wielokrotnie wspominałem o kwazarach. Są to obiekty, z percepowanych, najbardziej oddalone od nas. Przesunięcie ku czerwieni ich widm jest bowiem szczególnie duże, na ogół przekracza liczbę 3. W latach osiemdziesiątych ub. wieku znane już były kwazary wykazujące przesunięcie widm dochodzące do 4. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych, odkrywano już obiekty, dla których przesunięcie ku czerwieni dochodziło do sześciu, a stosunkowo niedawno**, dzięki zastosowaniu wymyślnych metod badań (m.in. bazujących na wykorzystaniu grawitacyjnego soczewkowania światła kwazarów przez masywne ciała (galaktyki) znajdujące się znacznie bliżej nas), zarejestrowano obiekty, których z przekracza nawet 10. Wspomnę jeszcze o tym dalej.
    Dla wstępnego zilustrowania zagadnienia posłużę się konkretnym przykładem liczbowym. Rzecz potem zostanie uściślona. Pozostajemy przy kwazarach. Za przykład do naszych obliczeń weźmy jednak kwazar bliższy,
bardziej reprezentatywny: OQ 172, dla którego z = 3,53. Stosunkowo łatwo obliczyć jego prędkość. W tym celu stosujemy wzór:
Prędkość radialna tego kwazara wynosi prawie 272000 km/s. W oparciu o prawo Hubble’a (według H = 20) obliczyć można też jego odległość: 13,6 miliardów lat świetlnych (horyzont znajduje się w odległości 15 mld. lat świetlnych). To odległość aktualna, gdyż posługiwaliśmy się aktualną na dziś wartością współczynnika H. [Zostawcie w spokoju te 13,8 mld lat rzekomego wieku Wszechświata (Friedmann + ciemna energia)] 
  Czy rzeczywiście odległość aktualna? W celu wyznaczenia wartości (dzisiejszej) wspólczynnika H powinniśmy właściwie bazować na pomiarach dokonywanych na obiektach stosunkowo bliskich, o stosunkowo niewielkim względnym przesunięciu widm. Wówczas jednak wpływ (zakłócający) na wynik mają ruchy własne galaktyk, nie mające nic wspólnego z kosmologią. Wynik pomiaru jest więc niepewny. Pomiar należy wykonać więc dla sporej liczby obiektów i uczynić rzecz sprawą statystyki. Odległości ich przy tym nie są jednakowe, a współczynnik H wyznaczony na podstawie obserwacji obiektów bardziej oddalonych odpowiada dawniejszym czasom – wówczas wartość jego była większa. Oto jeszcze jedna przyczyna braku precyzji w obliczeniach z użyciem współczynnika Hubble'a. Całe szczęście odchylenia od jego wartości rzeczywistej, nie mają znaczenia, gdy chodzi o ustalenia o charakterze ogólnym, kosmologicznym.
   Obserwujemy nasz kwazar. Czy widzimy go dzięki temu, że właśnie przybywają do nas fotony wysłane przez niego? Nie. Widzieliśmy go zawsze, a patrząc mogliśmy śledzić jego ewolucję (oczywiście pomijam tu naturalną, długość ludzkiego życia). Dla przypomnienia, my tu nie bazujemy na paradygmacie łącznościowym, gdyż zakładamy, że cały czas widzimy (potencjalnie) wszystko, co istnieje i nie musimy czekać, aż przybyłe fotony dadzą nam świadectwo istnienia czegoś, o czego istnieniu dotąd nie mogliśmy wiedzieć (z powodu odległości większej, niż R). Dla przypomnienia, rozpatrując zagadnienia kosmologiczne, nie bazujemy na ogólnej teorii względności i jej filozoficznych konsekwencjach. Wszelkie kontrargumenty bazujące na tej teorii będą więc strzelaniem na wiwat (lub przykładami do obalenia związku z tą teorią). Oczywiście nie chodzi tu o obalenie samej teorii, której wcale nie odrzucam, tylko o to, że nie stosuję jej do zagadnień kosmologicznych – wyraźnie to podkreślam. A jeśli ktoś zapragnie, nazwać moje wyczyny herezją, schizmą lub modelowaniem naiwnym, nie pogniewam się. Przynajmniej znak, że czytał, więc może ma coś więcej do powiedzenia poza ciskaniem gromów. Z jednej z bajek Andersena wynika, że nawet dzieci wnoszą coś do ogólnej wiedzy, tym bardziej, że paplanie jest jej integralnym składnikiem jako nadbudowa kulturowa.
    Zgodnie z dość powszechnym, wprost automatycznym sądem licznych miłośników astronomii, niestety nie weryfikowanym przez specjalistów (Dlaczego?), światło od odległych obiektów, by dotrzeć do nas, byśmy mogli dostrzec ich stan w chwili wysyłki fotonów, potrzebuje liczbę lat równą ich aktualnej odległości (w latach świetlnych). To, co widzimy, jest więc stanem sprzed tyluż lat. OK. Zatem to, co widzimy, na przykład w odniesieniu do rzeczonego kwazara, zdarzyło się przed trzynastu z „hakiem” miliardami lat, jak gdyby taka była odległość od nas, gdy zostały wysłane fotony... Wszechświat statyczny??? Jak widać, to spore uproszczenie, gdyż w momencie wysłania światła, nasz kwazar znajdował się bliżej nas. Wszechświat przecież rozszerza się. W jakiej odległości znajdował się wówczas? Obliczymy niebawem.
     W odniesieniu do obiektów lokalnych, na przykład Słońca, nie ma zastrzeżeń. Wybuch na Słońcu dostrzegamy po upływie ok. 8,3 minuty. W odniesieniu do obiektów dalszych, w szczególności tych o znaczeniu kosmologicznym, trzeba uwzglednić to, że ma miejsce ekspansja. I tu właśnie dochodzimy do rozstaju dróg w jej opisie. Albo ekspansja jest puchnięciem przestrzeni autonomicznej w stosunku do materii (zgodnie z OTW), albo też jej istnienie jest rezultatem naturalnego ruchu względnego obiektów. Właśnie to drugie podejście należy rozwinąć, bo dotąd nikt się tym poważnie nie zajmował, a wyniki skonfrontować z dzisiejszym modelowaniem i oczywiście z roztrzygającymi wynikami obserwacji. Chyba warto.
     Zgodnie z koncepcją przedstawianą tutaj, wiek Wszechświata jest po prostu czasem hubblowskim, a nie wynikiem wiarygodnych obliczeń bazujących (tylko z jednej strony) na faktach obserwacyjnych, oraz (z drugiej strony) na narzuconej koncepcji, która, zgodzicie się ze mną, wcale nie musi być adekwatna z cechami Wszechświata realnego. W kontekście tym 13,8 miliarda lat, to wcale nie prawda objawiona (jak sądzą liczni miłośnicy astronomii), a liczni naukowcy już paplają – „bazują na miarodajnych i sprawdzonych wynikach badań”. Podobnie z rozmiarami Wszechświata. Dziś wszyscy już wiedzą, że średnica Wszechświata obserwowalnego wynosi 92 miliardy lat świetlnych. Skąd się to wzięło? To trochę (...) więcej, niż podwojony promień hubblowski. Otóż przestrzeń puchnie. Przy omawianiu ruchu należy więc operować tak zwanymi współrzędnymi współporuszającymi się. W koncepcji, którą przedstawiam, mam z tym spokój.     
     Ale to nie wszystko. Nie ma dowodu na to, że nie istnieją byty nieobserwowalne. Zatem możliwe jest ich istnienie. Często kojarzy się tę możliwość z inflacją (jako podkładka) – powyżej pisałem już o tym. Dla niektórych możliwość często staje się dowiedzionym faktem.
    A tak wracając do naszego kwazara...  To, co widzimy przedstawia sobą obiekt już dość zaawansowany w rozwoju, liczący z  całą pewnością znacznie więcej, niż 1,4 miliarda lat (od początku ekspansji: 15 – 13,6). Sądząc po wynikach badań, w tym wiarygodnych obliczeń (nie moich), pierwsze protogalaktyki, które przekształciły się potem w kwazary, uformować się mogły dopiero po upływie ok. 1,5 miliarda lat od BB. Wtedy jeszcze nie były kwazarami. Nasz kwazar był dopiero jakimś zgęszczeniem gwiazd, oddalajacym się od nas ze stałą prędkością – tą samą, co dziś i dlatego wiemy, jak daleko jest dziś. To, co widzimy jest obiektem starszym, na przykład istniejacym już 5 miliardów lat od uformowania się z protogalaktryki. Widzimy to, gdyż mieliśmy możność podglądania go cały czas, od samego początku ekspansji. Á propos, widzimy, że tam ewolucja przebiega wolniej, niż u nas. Dlaczego? Dalej zajmiemy się i tą kwestią uściślając rzecz.
   Można wprost zastanowić się nad tym, czy ma sens rozważanie wędrówki fotonów dla wnioskowań kosmologicznych, w tym, dla określenia wieku Wszechświata na podstawie równania Friedmanna i z uwzględnieniem paradygmatu łącznościowego: „Fotony wędrują od momentu, gdy się pojawiły, aż docierają do nas.” Przecież w momencie „Startu” wszyscy bylismy razem, więc ta wędrówka nie jest warunkiem dostrzeżenia obiektu, jak sądzą niektórzy miłosnicy astronomii, a sądu tego nie weryfikują autorzy książek popularyzujących astronomię. Cały czas bowiem (przez wszystkie minione miliardy lat) widzimy go.  
     Chodzi więc o to, jakim go widzimy. Przecież, gdy fotony zostały wysłane, odległość między nami była inna, może nawet znacznie mniejsza, a sam kwazar był już obiektem zaawansowanym w rozwoju. Właśnie to stwierdzamy. Ten przysłowiowy foton został wysłany znacznie później i właśnie do nas dotarł. A o tym jak daleko jest nasz kwazar, mówi nam jego prędkość (wielkość redshiftu – z), niezależnie od naszego fotonu. Gdy jednak mówimy o ekspansji Wszechświata, o procesie globalnym, czakanie na fotony przylatujące do nas z miejsca Wybuchu, tożsamego z horyzontem hubblowskim, docierające, by nas o fakcie Wybuchu poinformować, naprawdę nie ma sensu.

     Patrząc na określoną galaktykę, możemy określić jej udział w ekspansji, określić jej parametry kosmologiczne (na przykład wielkość redshiftu z). A teraz załóżmy, że w galaktyce tej ma miejsce jakieś wydarzenie nie mające nic wspólnego z kosmologią, np. wybuch supernowej. Właśnie dostrzegamy go. Co powinniśmy stwierdzić badając jasność tej supernowej? To odosobnione zdarzenie, nie mające nic wspólnego z kosmologią. Wrócimy do tego wątku. 
    Podkreślam jeszcze raz. Jeśli Wielki Wybuch faktycznie nastąpił, zakładamy, że tak, gdyż wskazują na to argumenty obserwacyjne, to przecież kiedyś wszyscy byliśmy razem stanowiąc elementy czegoś bardzo małego i zintegrowanego. Jako elementy tej całości widzieliśmy się przez cały czas i widzimy się dzięki temu także dziś, bez przerwy cały ten długi czas miliardów lat. Zatem czekanie na fotony mające przybyć od odległych obiektów, jako warunek ich (Ponownego?) zobaczenia, po prostu nie ma sensu. A tak sądzą niektórzy miłośnicy astronomii. Dotyczy to wszelkich obiektów o znaczeniu kosmologicznym, nawet najdalszych.
     W kontekście powyższych wynurzeń, w szczególności wobec widomego, innego zaawansowania ewolucyjnego odległych galaktyk (ich opóźnienia w stosunku do nas), narzuca się pytanie: Czy można stosować szczególną teorię względności w odniesieniu do obiektów mających znaczenie kosmologiczne? Odpowiem nie od razu. Otóż rozważając w pierwszym rozdziale problem horyzontu, zwróciłem uwagę na to, że zgodnie z aktualnym widzeniem spraw, możliwe jest istnienie odległości większej, niż R, możliwa jest więc prędkość większa, niż c (już choćby w skojarzeniu z prawem Hubble'a). Ograniczenie c dotyczy właściwie informacji, uzgodnienia właściwości i zjawisk. Niewykluczona jest więc prędkość większa, niż lokalnie mierzona prędkość światła.  Czy to nie przeczy szczególnej teorii względności? Okazuje się, że nie... „Wiąże się to bezpośrednio z istnieniem pola grawitacyjnego, zakrzywiającego czasoprzestrzeń. Otóż w niej każdemu nieosobliwemu punktowi przyporządkować można styczną (do zakrzywionej grawitacją) płaską czasoprzestrzeń Minkowskiego, w której obowiązują w pełni prawa szczególnej teorii względności, w tym oczywiście niezmienniczość prędkości światła. Gdy chodzi jednak o dwa oddalone (wystarczająco) od siebie punkty, czasoprzestrzenie Minkowskiego związane z nimi nie pokrywają się. Zakrzywienie przestrzeni łączącej bardzo odległe od siebie obiekty jest już znaczące Sygnał biegnie przecież po krzywej geodezyjnej, a nie po prostej. Ich prędkość względna może więc być większa od c. Dla przypomnienia, prawa szczególnej teorii względności obowiązują w odniesieniu do układów inercjalnych. Obecność pola grawitacyjnego jednak narusza tę inercjalność. [Pamiętamy, że ruch w układzie nieinercjalnym traktować można jako ruch w polu grawitacyjnym.] Zatem wszystko w porządku, a stosowanie wzorów relatywistycznych gdy mowa o obiektach bardzo dalekich nie ma żadnego uzasadnienia”. Tak, często uzasadnia się rzecz. Czy jednak w odniesieniu do Wszechświata jako całości przesłanka ta jest słuszna? Przecież wspomniany kwazar widzimy, zatem światło od niego już do nas dotarło (oczywiście nie z prędkością większą niż c). Czy słuszna pomimo, że prawo Hubble’a jednak obowiązuje, a prędkość naszego kwazara wyznaczona przez nas w oparciu o analizę widmową jest jak najbardziej wiarygodna (nie tylko dla mnie)? A przecież wyznacza się ją ze wzoru relatywistycznego, wynikającego bezpośrednio ze szczególnej teorii względności, w tym przypadku zastosowanej bez wahania i bez zastanowienia, nawet w odniesieniu do najbardziej odległych obiektów. Chodzi o wzór (*) przytoczony powyżej. Czyż więc teorii tej (STW) nie można stosować wobec obiektów bardzo dalekich, pomimo, że przecież łączy je wspólna historia, że kiedyś w przeszłości wszystkie były razem i uczestniczyły wspólnie w Wielkim Wybuchu jako elementy tego samego układu? Przypomnijmy sobie, że zgodnie z ustaleniem tej pracy w wielkiej skali Wszechświat jest w swej naturze płaski. Płaski jest też zgodnie z obserwacją. W każdym razie możliwe do wykrycia odchylenia od płaskości mają charakter lokalny, natomiast w odniesieniu do obiektów o charakterze kosmologicznym są one absolutnie niezauważalne. To odwrotnie, niż się dziś przypuszcza (patrz fragment powyżej, zapisany kursywą), wbrew skonstatowanej przecież płaskości, która z tego właśnie powodu stanowi „problem”. Czy zatem stosowanie ogólnej teorii względności przy opisie Wszechświata jako całości jest w pełni uzasadnione? Ze szczególną raczej nie ma problemu (wobec tejże płaskości).
   Płaskość Wszechświata, jak już wiemy, uzasadnia zresztą już zasada kosmologiczna, z której wynika, że wypadkowa siła kosmologiczna, działająca na każdy obiekt, równa jest zeru (nawet jeśli ktoś uroczyście stwierdzi, że stosowanie tu sił nie ma najmniejszego sensu, gdyż chodzi o rozszerzającą się przestrzeń). W ostatecznej konkluzji stwierdzić więc możemy, że  dopuszczalne jest stosowanie wzorów szczególnej teorii względności (STW) wobec bardzo odległych obiektów.  
  Tutaj pojawić się może jednak wątpliwość. W artykule poświęconym grawitacji Wszechświata stwierdziliśmy, że jego potencjał grawitacyjny jest stały, w dodatku niezerowy, bo zależy od prędkości ekspansji - c. Uzasadnione więc może być twierdzenie, że mimo wszystko widzieć należy przestrzeń Wszechświata jako riemanowski bąbel, ale to przeczy płaskości, stwierdzonej przecież obserwacyjnie. „Tak, ale Wszechświat rozszerza się, a potencjał (jako wzór) nie ulega zmianie. Czy to ma oznaczać, że w rzeczywistości potencjał maleje... maleniem inwariantu c – by zmniejszała się krzywizna?” Problem jednak w tym, że to malenie inwariantu nie jest przewidywane przez OTW, w dodatku raczej nie jest proporcjonalne do czasu. Jeśli zachodzi, to z całą pewnością aktualnie dużo wolniej, niż w początkach ekspansji – wtedy przemiany były dużo intensywniejsze. W eseju poświęconym oscylacjom Wszechświata przedstawiłem wzór na inwariant jako funkcję czasu, wzór bazujący na równaniu cykloidy. [Cykloidalny rozwój preferuję, gdyż cykloida jest krzywą tautochroniczną – patrz artykuł: „Przyczynek do topologii Wszechświata”.]
     „Zatem problem płaskości w dalszym ciągu istnieje – w związku z zakładaną w tym momencie niezerowością potencjału. Uprzedzam więc, że i tym się zajmę – w Aneksie do artykułu Neutrino A. Tam pojawił się pewien pomysł na dodatkowe wsparcie tezy o płaskości przestrzeni Wszechświata. Zatem, potencjał (ujemny) przez cały czas jest kompensowany przez potencjał (dodatni) wytwarzany przez neutrina. Zmiany tego potencjału, widocznie przebiegają identycznie jak zmiany potencjału ujemnego. Ale to już spekulacje. Zostawmy.

   Ad rem. Wszechświat jest płaski i można stosować STW przy badaniu dynamiki ekspansji Wszechświata. Choć nie ma pewności, że ta droga jest właściwa, pójdźmy nią, a następnie skonfrontujmy otrzymane wyniki z obserwowalną rzeczywistocią. Pójdźmy wbrew wszystkiemu. Zanim jednak pójdziemy tą drogą (dzisiaj zarośniętą chwastami, jeśli w ogóle została wytyczona), warto uściślić to, co stanowi bazę dla powszechnie uzgodnionego, dzisiejszego pojmowania spraw. To nie dróżka dla samotnika, to szeroka autostrada dla tysięcy aut, na którą się wszyscy pchają pomimo korków (i tworzą nieprzebywalny zator).

3. Próba uściślenia na bazie równania Friedmanna, we wstępnej konfrontacji z rzeczywistością i zdrowym rozsądkiem.
   Nadszedł czas uściślenia. W artykule traktującym o gęstości Wszechświata, przedstawiłem podstawowe równanie kosmologii, równanie Friedmanna, będące równaniem ogólnej teorii względności, majacym modelować Wszechświat. [To model bez stałej kosmologicznej, bardziej reprezentatywny w kontekście rozważań prowadzonych tutaj. Poza tym uważam, że Einstein miał rację odrzucając tę stałą. Chodzi o to, że Wszechświat nie jest statyczny i nieskończony.] Na nim będziemy bazować w tej próbie uściślenia. Ogólna teoria względności jest dziś jedynym środkiem modelowania Wszechświata. Czy jedynym możliwym? Pytanie zdawałoby się retoryczne (odpowiedź twierdząca). Oczywiście, także tu obowiązuje podejście łącznościowe. Uwzględniamy też, tym razem w sposób bardziej formalny to, że wartość współczynnika Hubble’a dawniej była inna niż dziś. Wyraża to wzór poniższy (słuszny dla rozwoju według modelu krytycznego) [A]:
Tutaj: H – wartość współczynnika w momencie wysłania przez dany obiekt fotonów, które właśnie dziś docierają do nas, H0  – wartość aktualna, z – wielkość przesunięcia ku czerwieni widma danego obiektu – wzór (*).
   Teoria ta przewiduje także, że dla przypadku rozwoju krytycznego:
Tutaj: t0  – dzisiejszy wiek Wszechświata (pod warunkiem, że rozwija się według modelu krytycznego, na co wskazuje obserwacja i bez uwzględnienia tzw. ciemnej energii); t – wiek Wszechświata w chwili wysłania fotonów. Zauważmy przy okazji, że wiek Wszechświata jest mniejszy, niż by to wynikało bezpośrednio z prawa Hubble’a, mniejszy od tak zwanego czasu Hubble'a (jeśli słuszną jest metoda bazująca na równaniu Friedmanna). W naszym przypadku, zamiast 15 mld. lat mielibyśmy tylko 10 mld. lat. (Te 13,7 zawdzięczamy ciemnej energii – niech będzie zdrowa.) Te 10 miliardów lat stanowi problem, gdyż nawet w naszej, wcale nie najstarszej Galaktyce znajdują się gwiazdy, które uformowały się znacznie dawniej (w szczególności gwiazdy gromad kulistych w halo galaktycznym). W tej sytuacj ciemna energia jest jak znalazł. Powszechnie akceptuje się pogląd, że przyczyną (tej mniejszej wartości) jest powszechna grawitacja hamująca ekspansję. Czy słusznie (już sądząc na podstawie zasady kosmologicznej)?
    Brnijmy. Z powyżej przedstawionych zależności od razu otrzymujemy związek między tymi czasami:
Załóżmy, dla przykładu, że mamy do czynienia z kwazarem, którego z = 3. Ile lat miał Wszechświat w momencie wysłania fotonów przez kwazar, na który właśnie patrzymy? Przyjmując wartość H0 = 20  otrzymujemy:
t = 1,25·10^9 lat.   Zastanawia, że stało się to mniej, niż półtora miliarda lat po Wielkim Wybuchu. Wtedy jednak materia była jeszcze zbyt ciepła, by kondensować się, by utworzyć obiekt, który my widzimy jako ukształtowany już kwazar, funkcjonujący z całą pewnością już kilka miliardów lat. To, co widzimy, to przecież stan, w jakim znajdował się nasz kwazar w chwili wysłania fotonów...
   Ale to nie koniec. Zajmijmy się odległościami. Bazować będziemy na znanym wzorze Mattiga, podanym tu dla przypadku rozwoju krytycznego: 
Tutaj: d0  - dzisiejsza odległość obiektu od nas. Zauważmy, że dla z = 3, 
otrzymujemy wartość bezpośrednio wynikającą z prawa Hubble'a. Ta wartość z stanowi więc rodzaj przełomu. Poniżej rzecz rozwiniemy. Ze wzoru [D] wyliczyć możemy też dzisiejsze rozmiary Wszechświata. Wystarczy przyjąć, że z →  (w odniesieniu do horyzontu). Otrzymujemy więc:
Jak widać, odległość ta jest dwukrotnie większa, niż promień Schwartzschida Wszechświata, równy promieniowi wynikającemu bezpośrednio z prawa Hubble’a. [Dla nas to odległość do naszych antynas.] Uwzględniając wzory [B] otrzymujemy:
[Tak można, po uwzględnieniu ciemnej energii, otrzymać dzisiejszą średnicę Wszechświata równą 92 mld lat świetlnych. Bez ciemnej energii i dla wartości H = 20, mamy:  60 mld ly. Czy to ostatnie słowo nauki?]
oraz:
Tutaj R – rozmiary Wszechświata w momencie wysłania fotonów przez nasz obiekt. Kontynuujmy. Obliczmy odległość tego obiektu od nas w momencie, gdy wysłał fotony, dziś docierające do nas. [Czy rozpoznajemy je?... Supernowa?] W tym celu skorzystajmy ze wzoru:
Zauważmy rzecz interesującą. Otóż, poczynając od z > 3, d > R. Już wcześniej, powyżej zwróciliśmy na to uwagę. Obiekty te w chwili emisji światła, które do nas dotarło, znajdowały się poza horyzontem, nie mogły być widoczne. Wreszcie się pojawiły (i są widoczne dziś). W którym miejscu się pojawiły? Na horyzoncie, jako najdalsze możliwe do zaobserwowania. A przecież ich prędkość jest znacznie mniejsza od prędkości światła (z > 3). Co to za horyzont? Oczywiście łącznościowy. Na nim tutaj wszystko bazuje. Nie grawitacyjny i nie hubblowski. W dodatku przestrzeń jest już wyraźnie zakrzywiona.

Istnienie granicy z = 3 na której dokonuje się przełom choćby cech obserwowalności, we mnie wywołuje rodzaj zwątpienia. Istnienie czegoś takiego w odniesieniu do konkretnego układu fizycznego, to normalka, szczególnie gdy na próbkę poddaną badaniu oddziaływują równocześnie różne czynniki. Może to być na przykład inwersja spinów w materiale metamagnetycznym pod wpływem określonego zewnętrznego pola magnetycznego i określonej temperatury, zmieniająca diametralnie właściwości magnetyczne materiału. W odniesieniu do Wszechświata rzecz taka wydaje się wątpliwą. Sztuczność tej granicy wydaje się wskazywać na sztuczność samej teorii, na jej nieadekwatność w odniesieniu do Wszechświata jako absolutnej całości i Wszystkości. Zaściankowość bazująca na „obserwable”, lokalność narzucająca się całości. Po prostu coś mi tu nie pasuje. Może to „tylko” filozoficzna intuicja?

    Ale dajmy na to. Jeśli tak, to właściwie jedyny (przynajmniej na razie) poważny problem pojawił się, gdy wyznaczyliśmy wiek Wszechświata w momencie wysłania fotonów przez obserwowany obiekt. Choć jedyny, nie można jednak tego problemu lekceważyć. Dla przypomnienia, stało się to zanim mógł powstać, choć za pośrednictwem tychże fotonów jawi się nam ukształtowanym kwazarem. 
     Czy wobec tego zastosowanie Ogólnej Teorii Względności w tym Szczególnym przypadku Wszechświata jest uzasadnione? Czy można traktować Wszechświat, tę wszystkość, jako „chmurę” pyłu podlegającą jakimś tam ciśnieniom? Oto jest pytanie. A może należałoby jakoś zmodyfikować równanie Friedmanna? Uwzględnić to, co dały ostatnie lata intensywnego rozwoju (choćby metod i technik obserwacyjnych)?  Gdyby tylko o modyfikację chodziło... „Na co się on porywa?! Przecież jedynym środkiem opisu, jedyną drogą do zrozumienia Wszechświata jest ogólna teoria względności.” – stwierdza któryś z czytelników ze sporą dozą zniecierpliwienia i przygany. A mi nagle znów przypomniała się pewna baśń Andersena. Proszę mi wybaczyć tę niestosowność.
   Na razie pójdźmy inną drogą. Być może jej konsystentność pozwoli przy okazji także na porzucenie aktualnie obowiązującego, łącznościowego podejścia do kwestii, będącego źródłem problemu horyzontu (między innymi). Ośmielam się nawet stwierdzić, że to (dzisiejsze) podejście jest błędne. (Mojej reputacji nic już nie uratuje.) Na nim bowiem bazując dochodzi się do wyników nie potwierdzających wizję intuicyjcyjną (czy tylko moją?). Zatem nie w wymyśleniach mających dostosować Przyrodę do wymogów równań matematycznych, nie w spekulacjach obcych duchowi Przyrody, należy szukać prawdy o świecie. Nie pomoże nawet oparcie się na teorii, której słuszność potwierdziły liczne testy... dotyczące stosownego zakresu badań. Bo przecież każdy model obsługujący świadomość badawczą, dobry jest tylko dla określolonego zbioru percepowalnych bytów. Śmiem sądzić, że OTW w dzisiejszej postaci zrobiła już swoje. Wszechświat jest trochę za duży.  
Katastrofa Horyzontalna?    


4. Co by z tego wszystkiego mogło wynikać?
     Moim skromnym zdaniem rozwiązanie jest dużo prostsze. Niewątpliwie bazuje ono na tym, że bardzo wielka prędkość obiektów o charakterze kosmologicznym (wystarczająco odległych) wymaga uwzględnienia efektów relatywistycznych, co jest tu możliwe w związku z tym, że cały Wszechświat jest płaski euklidesowy.  Ale to nie wszystko.
   A teraz zwróćmy uwagę. Podkreślam jeszcze raz: „Wielki Wybuch” rzeczywiście miał miejsce, więc kiedyś wszyscy byliśmy razem! Czyżby o tym zapomniano? Od tego momentu, cały czas widzimy się wzajemnie, wszyscy, cały Wszechświat wszystkimi swoimi częściami. To tak, jak dwa samochody, które rozstały się wyruszając równocześnie z tego samego miejsca by podążać, każdy w swoją stronę nie traciwszy przy tym ani na chwilę kontaktu wzrokowego. Także my, cały ten długi czas, od zarania kosmicznych dziejów, jesteśmy w kontakcie wzrokowym ze wszystkimi, najodleglejszymi nawet galaktykami. Oczekiwanie na łączność za pomocą fotonów (by obiekt wreszcie zobaczyć) jest bezzasadne, wprost nie trzyma się kupy. Owszem miałoby to jakiś sens, gdyby Wszechświat był nieskończony i statyczny. Można by przypuszczać, że jak na razie zakodowani jesteśmy podświadomie takim właśnie modelowaniem Wszechświata. Może miałoby sens, gdyby tworzyły się nowe byty (z niczego). Chyba raczej nie tworzą się, respektując podstawowe prawa przyrody (z tych, które zdążyliśmy już odkryć, w szczególności zasady zachowania). [A tak na marginesie, istnienie zasad zachowania świadczy też o tym, że Wszechświat jest ilościowo ograniczony.]
Wniosek: Problem horyzontu w gruncie rzeczy nie istnieje. Został wydumany na bazie paradygmatu łącznościowego.
   Co innego czas, który upłynął od zajścia określonego zdarzenia, na przykład wybuchu supernowej (albo „kichy” w jednym z oddalających się wzajemnie samochodów). W tym przypadku wyznaczamy czas w sposób tradycyjny, dzieląc znaną odległość przez prędkość światła. Nie stanowi problemu wyznaczanie czasu gdy mowa o obiektach stosunkowo bliskich, o małej prędkości kosmologicznej. Dość problematyczne jest jednak wyznaczenie czasu gdy mowa jest o zdarzeniach, które miały miejsce w obiektach bardziej oddalonych, choćby dlatego, że odległość dzisiejsza jest inna, nawet znacznie większa niż, w momencie ich zajścia. Przykład stanowić może wybuch supernowej w jakiejś odległej galaktyce. [Wybuch ten nie ma oczywiście nic wspólnego z kosmologią. To wydarzenie o charakterze lokalnym. Traktowanie go jako faktor o charakterze kosmologicznym nie sensu. A jednak...] Temat ten rozwinę dalej. 
A może właśnie tu tkwi przyczyna stwierdzonej obserwacyjnie, mniejszej niż oczekiwana jasności supernowych z odległych galaktyk? Jak wiemy, wyciągnięto stąd wniosek, że galaktyki, do których należą wspomniane supernowe, znajdują się dalej, niż by to wynikało z prawa Hubble’a, w odniesieniu do ich prędkości wyznaczonych z przesunięcia widm ku czerwieni. Jak wiemy, było to przesłanką dla konkluzji, że prędkość ekspansji rośnie. Konsekwencją tego było wymyślenie ciemnej energii jakby pasującej do stałej kosmologicznej, którą, wbrew postanowieniu Einsteina przywrócono do łask i trzymano w zanadrzu. I oto nadarzyła się okazja... Chyba znów mamy do czynienia z klasycznym mnożeniem bytów ponad potrzebę. Czy zbytek arogancji z mojej strony? Zobaczymy dalej.
Tak między nami, z każdym rokiem przybywa młodych ambitnych fizyków, a nowych podstawowych idei brak. Potrzebne są nowe tematy badawcze. O proszę, stała kosmologiczna – pobawmy się nią. Wcześniej były superstruny. Ich temat już właściwie wyczerpał się. Teraz mamy już nowy pomysł: „A nuż prędkość światła zmienia się?” Co uzasadnia tę rzecz? Nie ważne. Mamy nową ideę do rozpracowania – teoria VSL João Magueijo (Variable Speed of Light). I tak się toczy nauka. Trzeba podkreślić, że wszystkie te (i inne) usiłowania nie wybiegają poza określoną mega-koncepcję.   
     Propozycję zgoła innego rozwiązania kwestii sugeruje pytanie zadane tuż powyżej (to zapisane tłustym drukiem). Rozwijając je zauważmy, że światło od wspomnianych supernowych musiało, by do nas dotrzeć, przebyć dłuższą drogę, niż ich odległość od nas w momencie wybuchu. Same macierzyste galaktyki nie uczestniczyły w tym procederze, pełniąc uczciwie rolę wymienionych wyżej samochodów. To tylko przypuszczenie. By uzasadnić zasadność podjęcia tej kwestii, należy przeprowadzić stosowne obliczenia. Zrobimy to jednak później, zaopatrzeni w odpowiednie środki natury ilościowej, a także umotywowani wynikami rozważań, jakie przeprowadzimy niebawem.

*) Tu warto przypomnieć odnośnik z dwiema gwiazdkami do artykułu poświęconego prawu Hubble'a, właśnie na temat „paradygmatu łącznościowego”.
**) W roku 2004 odkryty został obiekt, którego red-shift z = 10. Obiekt ten kierunkowo znajduje się wśród galaktyk gromady Abell 1835, ktorą obserwowano z użyciem kamery podczerwieni ISAAC  (Infrared Spectrometer And Array Camera), współpracującej z teleskopem VLT.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz