poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Katastrofa horyzontalna B. Ciemna energia nie istnieje!


Katastrofa horyzontalna B
Twierdzenie TET. Ciemna energia? To nie to.

Wielka pomyłka. Czyja?


Treść
5. Wiek Wszechświata w oczach obserwatora odległych galaktyk.
    Na wstępie podsumowanie dotychczasowych konkluzji.     
6. Twierdzenie TET i konfrontacja dwóch odrębnych podejść.
7. Jeszcze zanim groźba się spełni.
8. To nie ciemna energia! Wzór na osłabienie supernowych.
9. Zamiast podsumowania.
Á propos.


5. Wiek Wszechświata w oczach obserwatora odległych galaktyk.
      Zanim przejdziemy do obliczeń, które prowadzą do wyników, chyba bardziej zbieżnych z obserwacją, wypowiedzmy ponownie twierdzenie zasadnicze stanowiące dla nich bazę: Wielki Wybuch miał rzeczywiście miejsce, jest faktem przyrodniczym, a przy tym to, co dane jest obserwacji, stanowi Wszechświat w jego absolutnej całości. Twierdzenie to oznacza pośrednio także rezygnację z podejścia łącznościowego, podejścia dopuszczalnego, nawet w pełni uzasadnionego, gdyby Wszechświat był statyczny, a nawet nieskończony. Ale taki nie jest.
     Reasumując dotychczasowy tok przemyśleń stwierdzić możemy co następuje. a) Geometria wewnętrzna Wszechświata jest z natury swej płaska (wielkoskalowa niwelacja niejednorodności lokalnych); b) Jego (hubblowski) horyzont, jest reliktem „miejsca Wybuchu” (nie licząc nieliniowego etapu wstępnego), a jego hubblowski promień równy jest promieniowi grawitacyjnemu; c) W związku ze wzrostem promienia grawitacyjnego rośnie masa grawitacyjna Wszechświata.  d) Promień Wszechświata wzrasta z niezmienniczą prędkością (c), stanowiącą kres górny prędkości względnych. Jej niezmienniczość wynika bezpośrednio z zasady kosmologicznej. Prędkość ekspansji c jest, zgodnie z nią, niezmiennicza dlatego, gdyż jest jednakowa dla wszystkich obserwatorów. Prędkość ta stanowi relikt stanu Wszechświata jako całości z początku przemiany fazowej, kończącej przyśpieszoną, nieliniową ekspansję: URELA – ultra-relativitic acceleration (nie była to inflacja). W momencie tym masa grawitacyjna Wszechświata, właśnie wtedy, równa była zeru. Dokładnie wtedy pojawiły się oddziaływania elektromagnetyczne (światło jest przecież falą elektromagnetyczną). Fotony są więc reliktem tej chwili. Dlatego właśnie prędkość światła w próżni równa jest c, a masa spoczynkowa fotonu równa jest zeru. W ślad za fotonami, w krótkim czasie, wyodrębiły się cząstki (masywne) oddziaływujące elektromagnetycznie, we wszystkich możliwych opcjach. Wszystko to opisałem już w artykułach, traktujących o grawitacji dualnej. e) W związku z immanentną płaskością Wszechświata i wobec bardzo wielkich, kosmologicznych odległości obiektów (poruszajacych się więc z prędkościami relatywistycznymi), możliwe, a nawet konieczne jest uwzględnienie efektów relatywistycznych (STW) przy badaniu ich ruchu.
     Zwróciliśmy już uwagę na to, że obiekty bardzo odległe, w tym kwazary, oddalają się od nas z prędkościami relatywistycznymi. Ich wiek, to znaczy wiek Wszechświata tam, z naszego punktu widzenia, jest inny. Widzimy je jako młodsze od nas. Czym są kwazary? Są właściwie galaktykami we wczesnym stadium rozwoju. Patrząc na nie (w odpowiednio reprezentatywnym zbiorze), widzimy historię Wszechświata, przy tym, wbrew popularnemu sądowi, widzimy je młodszymi nie z powodu tego, że:Fotony, by do nas dotrzeć stamtąd, potrzebowały sporo czasu. Widzimy więc galaktyki takimi, jakimi były w momencie wysłania fotonów”. Nie w tym rzecz.  Wbrew pozorom nie są młodsze o czas  wędrówki fotonów. Widzimy je młodszymi z zupełnie innego powodu. 
     Przecież z galaktykami widzimy się od samego Wielkiego Wybuchu. A jednak rzeczywiście widzimy je młodszymi. Wiek Wszechświata tam, w naszych oczach, jest inny. Możemy go nawet określić. Aby obliczyć czas jaki upłynął (w naszych oczach) u nich od momentu Wielkiego Wybuchu do chwili obecnej, należy więc zastosować znany wzór wyrażający dylatację czasu. Możemy to uczynić i właśnie w taki, a nie inny sposób, tylko dlatego, gdyż kiedyś „wszyscy byliśmy razem” i wzajemnie widzimy się, nieprzerwanie, od samego początku do dziś. Rachuba czasu rozpoczęła się tak u nich, jak i u nas, w tym samym momencie. [Nie zapominamy też o płaskości geometrii Wszechświata.] Prawda, że proste? Czy słuszne, zobaczymy konfrontując wnioski z wynikami obserwacji – przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Oto wzór [I]
To jasne, że „oni” mówią dokładnie to samo o nas. W tym przypadku istnieje pełna symetria¹. Od momentu gdy byliśmy razem, od Wielkiego Wybuchu, minęło u nas, powiedzmy, około piętnastu miliardów lat, czyli: Δt = 15·10^9 lat. Kwazar przez nas wybrany, oddala się od nas ze stałą prędkością v = 272.000 km/s (By to obliczyć należy skorzystać ze wzoru (*) – w Części A – artykuł poprzedni). Obliczmy ile czasu upłynęło tam z naszego punktu widzenia, od momentu naszego rozstania, czyli BB
czyli znacznie mniej niż u nas. To, co widzimy patrząc na kwazar, przedstawia więc obiekt dużo młodszy niż nasza galaktyka, młodszy o prawie dziewięć miliardów lat. Kwazary mogą więc stanowić określone, wczesne stadium rozwoju galaktyk. Ich stosunkowo małe rozmiary (wyglądają jak gwiazdy) są widocznie rozmiarami jąder tworzących się galaktyk. Zauważmy także, iż Wszechświat przed, powiedzmy, dziewięciu miliardami lat był też znacznie mniejszy niż dziś. [Ogólnie uważa się, że nie ma to żadnego wpływu na rozmiary obiektów, nawet galaktyk, które postrzega się w charakterze kropek na rozdymajacym się balonie. Właściwie nie ma co zawracać sobie głowy tą drobną niedogodnością. Ja nie dałbym za to głowy, szczególnie, gdyby cofnąć się w czasie do samych początków. Na aspekt ten zwróciłem uwagę już wcześniej, choć nie był to (tak, jak i teraz) zasadniczy temat.]
     Być może z tego między innymi powodu rejestrowana przez nas gęstość energii promieniowania kwazarów wydaje się nam tak bardzo wielka. Poza tym materia otaczająca kwazar nie zaczęła jeszcze świecić gwiazdami pierwszej (młodszej) populacji. Znaczna jej część zresztą skolapsowała ku jądru. W samym jądrze zachodziły bardzo intensywne procesy związane także z grawitacyjnym zapadaniem się materii istniejących już wcześniej gwiazd starszej, drugiej populacji, co powodowało wyzwalanie się ogromnych ilości energii (w wyniku procesów termojądrowych na wielką galaktyczną skalę), wraz z erupcją materii. Ta materia bogata już będzie w pierwistki ciężkie całego układu okresowego. Z niej właśnie utworzą się gwiazdy pierwszej populacji.  (Mowa o tym będzie w artykułach poświęconych kosmogoniii galaktyk: Jak powstały galaktyki?). Intensywne promieniowanie radiowe, emitowane przez te obiekty, stanowić może indykację tych zjawisk. [Ta intensywność świadczyć też może o większej niż dziś wartości inwariantu c.]
     Niech za przykład posłuży znany już nam kwazar 3C 273 z charakterystyczną strugą (jet). Zgodnie z dość powszechną interpretacją, erupcja materii związana jest jakoś z obecnością czarnej dziury. Ten hipotetyczny obiekt o czarnym kolorze stał się więc panaceum na wszystko*. We wszystkich obiektach astronomicznych o cechach wyjątkowych astrofizycy, z zadziwiającą konsekwencją, doszukują się czarnych dziur. Ja osobiście bardzo powątpiewam w ich istnienie, nawet uzasadniam ich brak (chodzi o czarne dziury z osobliwością)**. Ja? Kim ja jestem? Nawet Hawking ma wątpliwości i wycofuje się z czarnej (łatwiej mu, bo na wózku). Także tę rzecz już zdążyłem opisać,  (w odpowiednim miejscu). Ale cóż, nie ja jestem tu autorytetem. Nie mogę nim być, jeśli sądzę inaczej, w dodatku wytykam różne niedostatki dzisiejszych ugruntowanych przekonań. Inna sprawa, że, by te ugruntowane przekonania posiadać nie trzeba było się przekonać na bazie niezbitych faktów. Wystarczyło uwierzyć. Wiarygodność autorytetów jest niepodważalna. Tego tematu jednak tutaj nie chcę podejmować, by nie stracić głównego wątku (Twarz już dawno straciłem, choć moja maska unosi się gdzieś tam w chmurze i straszy z ekranu tych, którzy nieopatrznie i bezwiednie na nią wpadają).  
     Można by powiedzieć, że patrząc w niebo widzimy historię Wszechświata. Widzimy „nas samych” sprzed iluś tam miliardów lat. Nasz kwazar w obserwowalnej (przez naszych dalekich potomków) przyszłości rozwinie się w galaktykę jak nasza, w niej powstaną gwiazdy, okrążane przez planety, powstanie życie i inteligencja. Jedną z gwiazd obiegać będzie planeta, na której rozwinie się życie i inteligencja. Uczeni tam odkryją nas jako kwazar, czyli protogalaktykę, a jakiś Tam (...) napisze te słowa…Jeśli chodzi o czas, istnieje pełna symetria. Gdyby można było patrzeć zzewnątrz, mielibyśmy dwie galaktyki jednakowo zaawansowane w rozwoju. Oni właściwie już dziś widzą dokładnie to, co my widzimy, z tym, że to „dziś” nie jest wyznaczane za pomocą fotonów, jest czasem globalnym, czasem Wszechświata, czasem niezależnym od układu odniesienia. Być może właśnie to miałby dziś na myśli Izaak Newton. To właśnie czas jaki my mierzymy naszymi zegarami (nie tylko my, wszyscy we Wszechświecie, zgodnie z zasadą kosmologiczną), gdyż znajdujemy się najdalej od Wielkiego Początku. 
     Co byśmy widzieli gdyby nie istniał czasowy efekt relatywistyczny, gdyby nie istniała prędkość niezmiennicza względem dowolnego układu odniesienia )c(? Wówczas każda galaktyka przedstawiałaby sobą czas teraźniejszy, cały Wszechświat byłby czasową jednością. Oczywiście pod warunkiem, że nastąpił wybuch (Czy w tych warunkach byłoby to możliwe?) i wszyscy w tym momencie byliśmy razem, a potem byliśmy przez cały czas w kontakcie wzrokowym. Kwazarów byśmy nie odkryli, co nawyżej w wykopaliskach (w nagraniach wykonanych przez trylobitów, albo ich dumnych przodków z którejś gromady kulistej).  

6. Twierdzenie TET i konfrontacja dwóch odrębnych podejść.
    Powyżej obiecałem ustosunkować się do kwestii czasu potrzebnego światłu z wybuchającej supernowej (ewentualnie innego ekscytującego zdarzenia), należącej do odległej (kosmologicznie) galaktyki, by dotarło do nas. Powszechnie miłośnicy astronomii (nie profesjonaliści) sądzą, że odległość galaktyki, w której nastąpił wybuch, określa bezpośrednio czas wędrówki światła (z winy profesjonalistów-popularyzatorów). Na przykład, jeśli określona galaktyka odległa jest od nas o 8 miliardów lat świetlnych, to światło wędrowało tyleż lat do nas. Zwróciłem na to uwagę już w części pierwszej. Wiemy już, że jest to fatalne, wprost infantylne uproszczenie. Załóżmy, że dziś dostrzegamy supernową w galaktyce, której widmo posiada przesunięcie z = 2. Wiek Wszechświata tam, wyliczamy w oparciu o wzór [I]: 9·10^9 lat (według H = 20). Wiek Wszechświata dziś szacujemy (według przyjętej tu wartości H) na 15 miliardów lat. A teraz uwaga! Różnica wieku naszego i galaktyki (wyznaczonego na podstawie wzoru [I]) oznacza, że tę właśnie liczbę lat temu, według naszej rachuby, wybuchła tam supernowa. Nazwijmy to zdanie roboczo Twierdzeniem o czasie zdarzeń (Theorem of Event Time TET). Od tego momentu do dzisiaj światło od tej supernowej podążało ku nam (i dotarło). Zatem światło ze supernowej podążało ku nam 6 miliardów lat.             A przecież odległość dzisiejsza tej galaktyki od nas równa jest 12 miliardów lat świetlnych. Łatwo to sprawdzić stosując wzór (*) i prawo Hubble'a. Różnica wyraźna. To też powinno być oczywiste na „chłopski rozum”. Przecież gdy wybuchała nasza supernowa, jej macierzysta galaktyka znajdowała się znacznie bliżej nas, z całą pewnością nie w odległości dzisiejszej dwunastu miliardów lat świetlnych. Jaka była ta odległość, obliczymy później. Dzisiejsza odległość nie może więc określać czasu wędrówki światła od supernowej, która wybuchła na przykład przed pięciu miliardami lat (według naszego, a więc i globalnego czasu Wszechświata).
   Dla pełności opisu, dokonajmy obliczeń bazując na OTW, w odniesieniu do naszej przykładowej galaktyki (z = 2).
1. Obliczmy, bazując na wzorze Mattiga dla przypadku rozwoju krytycznego (wzór [D] z pierwszej części), dzisiejszą odległość tej galaktyki od nas (z = 2, H = 20). Otrzymujemy: 12,7 miliardów lat świetlnych. W konfrontacji z wynikiem obliczenia, uzyskanym powyżej, różnica niewielka, ok. 0,7 miliardów lat swietlnych. Można by to złożyć na karb zakrzywienia przestrzeni (gdyby nas to zakrzywienie akurat w tym momencie interesowało).
2. Obliczamy odległość tej galaktyki od nas w momencie wysłania fotonów, które dziś do nas dotarły (wzory D i H)): 4,23 miliardów lat świetlnych.
3. Obliczamy (ze wzoru (B)) wiek Wszechświata dziś (dla  k = 0): 10 miliardów lat. To bardzo mało (Choć jest to uproszczenie, nie uwzględniające wszystkich czynników, w tym ciemnej energii, wynik ten uznać można za reprezentatywny przy testowaniu samej idei, dla porównania z rozwiązaniem kwestii proponowanym w tej pracy). Zauważmy, że odległość dzisiejsza tego kwazara (w latach świetlnych) jest większa niż obliczony przed chwilą dzisiejszy wiek Wszechświata (w latach ta sama liczba). Czy to nie zastanawia? Wynik ten otrzymaliśmy na bazie podejścia łącznościowego. „Wszystko jest oczywiście wytłumaczalne. Wystarczy zastosować OTW. Wszystko jest OK”.
Zapisałem zdanie w cudzysłowiu (cytata) po to, by udobruchać co bardziej zapalczywych obrońców (starego porządku), najczęściej młodych, bo przede wszystkim ci są ostoją konserwy. Jakżesz to? Takżesz, że jeszcze własnych przemyśleń nie posiedli, a wszystko, co wiedzą, to wiedza nabyta. Ich jak najbardziej uzasadniona duma wszystko wyjaśnia. Jak widać, gdybym był współczesnym Mickiewiczem, napisałbym „Odę do młodości” nieco inaczej. Cóż, to przywilej siwej głowy. 
4. Obliczamy wiek Wszechświata w momencie wysłania fotonów: 1,92 miliarda lat (wzór (C)). Trochę mało, zważywszy, że to, co widzimy (tymi fotonami, co dotarły), widzimy przecież obiekt zaawansowany ewolucyjnie, z całą pewnością liczący kilka miliardów lat. Z obliczenia bazującego na wzorze [I] wynika, że patrzymy na galaktykę we Wszechświecie liczącym już 9 miliardów lat (dla H = 20).
5. Czas wędrówki fotonów (już zgodnie z twierdzeniem TET) jest różnicą wieku Wszechświata dziś i wtedy. Bazujemy jednak na wynikach dopiero co przeprowadzonych wyliczeń (w p. 3 i 4). Wynosi on: 8,08 miliardów lat. Wynik ten wyraźnie różni się od wyniku oszacowań bazujących na mojej koncepcji (6 miliardów lat – patrz powyżej). Która metoda jest lepsza? Niechaj osądzi czytelnik, szczególnie wobec dalszych wywodów. Nie zapominajmy przy tym „zgrzytu” niekoherentności przy obliczeniach bazujących na równaniu Friedmanna, gdy okazało się że w momencie wysłania przez kwazar (z = 3) fotonów, nie mógł on jeszcze istnieć (mniej niż półtora miliarda lat od początku ekspansji) – patrz pierwsza część eseju (artykuł poprzedni). Dla obiektów jeszcze odleglejszych, na przakład w przypadku z = 6, zgodnie z obliczeniem na bazie równania Friedmanna, fotony wysłane zostały tylko 540 milionów lat po Wielkim Wybuchu, a w przypadku z = 20 (ta liczba jeszcze wróci do naszych rozważań), tylko 103  miliony lat. To pewne, że wtedy nie mógł istnieć żaden obiekt świecący, nawet pojedyńcze gwiazdy. Planet skalistych oczywiście też nie było. Jeszcze nie istniały bowiem pierwiastki cięższe niż lit.
   Zauważamy zatem istnienie niezgodności wyników tych obliczeń z realiami odpowiadającymi naszej już ugruntowanej wiedzy o ewolucji materii, nie mówiąc o wynikach obliczeń bazujących na mojej koncepcji, raczej zgodnych z tymi realiami.
     Warto przede wszystkim skonfrontować dzisiejszą odległość od określonego obiektu, wyliczoną dwiema metodami.  Jak na razie, dla obiektu z = 2, różnica jest niewielka: (12·10^9 i 20·10^9 ly). Uczyńmy to samo, jednak dla większej wartości z, by uwydatnić jak bardzo dwa przedstawione tu podejścia różnią się. Niech z = 8. Otrzymujemy odpowiednio:  14,63·10^9 ly i 20·10^9 ly. W pierwszym przypadku (bazującym na mojej koncepcji) nie jest możliwe otrzymanie wielkości większej, niż promień horyzontu (według naszych obliczeń: 15 miliardów lat świetlnych), który przecież oddala się z prędkością niezmienniczą. W drugim otrzymujemy liczbę przekraczającą tę wielkość, nawet znacznie. „Tego właściwie wymaga rozwój krytyczny – rzekłby ktoś.” Graniczna odległość (patrz wzór [D]) przy tym, dla z → ∞ , równa jest: 30·10^9 ly. By odległości te przebyć, światło potrzebuje czas znacznie przekraczający wiek Wszechświata, który, według rachuby bazującej na równaniu Friedmanna i dla przypadku rozwoju krytycznego (patrz wzór [B]) i przyjętej przez nas wartości współczynnika Hubble’a, wynosi: 10·10^9 lat. A przecież obiekty te (nawet dla z = 10) są widoczne...
    Co wynika z tej konfrontacji? Otóż z łatwością zauważamy rozbieżności, tym większe, im bardziej odległych obiektów dotyczą. Przypomina to nam rozbieżności, które stanowiły o „katastrofie ultrafioletowej. Tym razem mamy do czynienia z inną katastrofą. Czy moja propozycja jest słuszna? Dla przypomnienia, oparłem się na twierdzeniu, wyróżnionym powyżej tłustym drukiem (TET), twierdzeniu raczej oczywistym, jeśli rozważamy dylatację czasu, w oczach obserwatora, w odniesieniu do obiektów odległych w sensie kosmologicznym. Wyszło mi najpierw (z = 2) 6 mld. lat wędrówki fotonów, a potem (z = 8) 11,71 mld. lat wędrówki fotonów, aż do zauważenia ewentualnego wybuchu supernowej. Ten właśnie sposób podejścia zastosuję dalej, by wyjaśnić „osłabienie supernowych, to, które dało asumpt do wymyślenia ciemnej energii. „To brzmi jak groźba.
   Po czyjej stronie racja? Z punktu widzenia teorii (OTW), wszystko w porządku. Czy także wobec Przyrody? Czy teoria, choć niezwykle dokładna w odniesieniu do układów, daje absolutną prawdę w odniesieniu do Wszechświata stanowiącego wszystkość, a nie element układu? W odniesieniu do Wszechświata jest przecież mimo wszystko niesprawdzalna. Czy wystarcza zgodność rachunkowa z wymogami określonych modeli? Nie istotne tu, co otrzymaliśmy w naszym przykładzie liczbowym. Chodzi o sprawy  ogólniejsze. Wybujała matematyka, czy logos bytu obiektywnego? W tym kontekście OTW, w gruncie rzeczy, nie spełniła oczekiwań, za to  moje propozycje wyszły z tej próby obronną ręką – czy się to komuś podoba, czy nie.
     A wracając do wyników, od razu daje się słyszeć: „Odległość wyliczona na bazie OTW powinna być większa, z tego prostego powodu, że rozszerza się przestrzeń – czynnik dodatkowy. Odległość może być więc dużo większa, niż promień horyzontu, gdyż światło, by dotrzeć do obserwatora, biegnie ze swoją stałą prędkością wzdłuż krzywej geodezyjnej. A jednak obiekty te, jak już zauważyłem, dziś widzimy (I widzieliśmy w przeszłości dowolnie odległej), pomimo odległości wykluczającej kontakt .... „Nie. To, co widzimy jest stanem sprzed miliardów lat wędrówki fotonów. Nie widzimy dzisiejszego stanu obiektu.” Zgadza się. Widzimy obiekt opóźniony w rozwoju, ale widzimy go nawet wtedy, gdy z jest bardzo duże. Przy tym, naszym wzrokiem nie możemy sięgać dalej, niż horyzont Wszechświata, oddalający się z prędkością c. Przecież dzisiejsze rozmiary Wszechświata określa dzisiejsza wartość współczynnika H. Raczej o zobaczeniu przyszłości nie ma mowy.
   ...A może jednak mimo wszystko należałoby spojrzeć na to inaczej? Na razie za wcześnie. Jeszcze nie skończyłem. Powyżej niejednokrotnie zwracałem uwagę na to, że widzimy się cały czas, gdyż pochodzimy z tego samego Wybuchu. To tak, jak dwa samochody... W tym kontekście rozwiązanie (uproszczone – naiwne, prostackie?), nie liczące się z rozszerzaniem się zakrzywionej ponoć przestrzeni, a więc nie bazujące na równaniu Friedmanna, jak się przekonaliśmy, wydaje się nawet bardziej koherentne, bardziej pasujące do realiów, nawet do tego, co podpowiada nam ogólna dzisiejsza wiedza o przyrodzie. [Jeśli zrezygnujemy z subiektywnego nastawienia i z negatywnych emocji.] Zobaczymy to dalej.

7. Jeszcze zanim groźba się spełni
     Powyżej obliczyliśmy wiek kwazara właśnie stosując wzór na dylatację czasu. W tych dawnych czasach oczywiście inna była wartość współczynnika Hubble’a. Można ją wyznaczyć. Bazując na koncepcji alternatywnej wobec akceptowanej powszechnie, przedstawionej wcześniej, wyprowadzimy wzór na H(t) i porównamy go ze wzorem [A] bazującym na równaniu Friedmana. Czy są jednakowe? Raczej trudno tego oczekiwać. Przy wyprowadzeniu bazujemy na ustaleniu że odwrotność współczynnika H równa jest wiekowi Wszechświata (patrz artykuł traktujący o prawie Hubble'a). Dla przypomnienia, odwrotność dzisiejszej wartości współczynnika Hubble'a nazywana jest czasem Hubble'a. To podejście najprostsze, bez sztucznych uwarunkowań, bazujących na tym, czy innym paradygmacie. Zgodnie z tym podejściem, także przestrzeń nie rozszerza się samowolnie. Wiek Wszechświata gdzieś tam (w naszych oczach) jest już znany ze wzoru [I]. Mamy więc:
Zatem:
Choć otrzymaliśmy wyrażenie stosunkowo proste, nie jest ono trywialne. Sama prostota mogłaby nawet stanowić zachętę do uznania tego kierunku przemyśleń za wzbudzający zaciekawienie. Kontynuujmy więc.
   Celem naszym jest wyrażenie H jako funkcji z (przesunięcia ku czerwieni), by porównać ze wzorem [A], przytoczonym w pierwszej części. Dla przypomnienia, oto wzór (*) na wielkość redshiftu z:
Przekształcając wzór (*) - Cz. A,  otrzymujemy:
A to daje w ostatecznym rachunku:
Jak było do przewidzenia, otrzymaliśmy wzór różniący się wyraźnie od wzoru [A]. Inny jest też ich sens fizyczny. We wzorze [A] H jest wartością współczynnika Hubble’a w momencie wysłania fotonu przez daną galaktykę (koncepcja łącznościowa). Natomiast we wzorze [L] H jest wielkością współczynnika odpowiadającą wiekowi Wszechświata zarejestrowanemu przez nas w badanej (przez nas) galaktyce, wieku innego z powodu jej dużej prędkości względem nas, przy oczywistym założeniu, że „kiedyś byliśmy razem”. Zauważmy jednak, że obydwa wzory dają to samo dla obiektów bliskich, co symbolicznie zapisać możemy następująco: z 0 => H = H0 . Stanowić to może kryterium poprawności obliczeń. Który z tych wzorów jest słuszny (jeśli któryś z nich jest)? Na roztrzygnięcie sprawy należy zaczekać. Całe szczęście nie jest to rzecz o zasadniczym znaczeniu dla dalszych przemyśleń, chociaż... Właściwie czas oczekiwania nie będzie zbyt długi. Wystarczy wygenerować antycypację czegoś, co można obserwacyjnie stwierdzić.

8. To nie ciemna energia! Wzór na osłabienie supernowych.
      Wyekwipowani należycie w bazę pojęciową i niezbędne środki opisu, możemy w kulminacji naszych dociekań zająć się tym, co ponoć przesądzone. Zacznijmy od zapowiedzianego wcześniej obliczenia odległości określonej galaktyki, tej mianowicie, w której wybuchła supernowa (chodzi o supernowe Ia), odległości w momencie wybuchu. Interesują nas galaktyki odległe, na tyle, by wyraźny był efekt mniejszej jasności supernowych (w porównaniu z jasnością oczekiwaną na podstawie wielkości przesunięcia ku czerwieni ich macierzystych galaktyk). Dla przypomnienia, to osłabienie spowodowało powołanie do życia (myślę, że dość krótkiego), bytu nazwanego przez astrofizyka amerykańskiego Michaela Turnera w 1999 roku ciemną energią. Bug 2000...
     Załóżmy, że mamy do czynienia z galaktyką odległą od nas o 7 mld lat świetlnych. Prędkość tej galaktyki (według H0 = 20 zgodnie z decyzją podjętą na samym początku naszych rozważań) wynosi: 140.000 km/s. Jej odległość od nas w chwili wybuchu supernowej (nie dzisiaj), obliczymy ze wzoru: 
Wykorzystując wzór [J] otrzymujemy w wyniku: r = 6,181·10^9 lat świetlnych. [Pod warunkiem, ze prędkość v nie ulega zmianie. Jeśli się zmienia, to wyłącznie w związku ze zmianą inwariantu c, o której niewiele dziś wiemy; zmianą chyba w naszej epoce znikomą.] To odległość oczywiście mniejsza, niż dziś. Z powodu różnicy odległości jasność supernowej powinna być więc mniejsza. O ile? To łatwo wyliczyć. Jak wiadomo, obserwowana jasność punktowego źródła światła słabnie z kwadratem odległości od niego (zależność odwrotnie proporcjonalna). Zatem stosunek jasności obserwowanej dziś do jasności oczekiwanej na podstawie redshiftu (h) wyraża się kwadratem odwrotnego stosunku odległości. Wielkość osłabienia jest różnicą: 1 - η.  Otrzymujemy zatem:
Dla galaktyki odległej o 8 mld lat świetlnych otrzymujemy:
                                                   h = 0,716      i      1 – h = 28,4%
Sądzę, że uzyskaliśmy bardzo dobrą zgodność wyniku naszych obliczeń z obserwacją. Oznaczałoby to, że wyjaśnienie fenomenu podane przeze mnie ma duże szanse być słusznym. Jeśli tak, to słusznym było też stosowanie powyższych wzorów, słuszna cała koncepcja, tak przecież odmienna od tej, dziś przyjętej za obowiązującą. Co najważniejsze, koncepcja zaproponowana tutaj zdaje się potwierdzać, gdyż stwierdzone osłabienie supernowych wynosi około 25%, przy czym chodzi o galaktyki odległe od nas o 4 – 8 mld. lat świetlnych. [Mierzona wielkość osłabienia w funkcji odległości jest niepewna, w związku z niepewnością dotyczącą pomiaru odległosci.] Istnieje więc zgodność tych danych z wynikiem powyższego obliczenia. Że to nie przypadek, przekonamy się za chwilę. Jeśli już tak, to „ciemna energia” niech wzbogaci historię twórczych pomyłek. Podkreślam, „jeśli już tak”.
   By postawić kropkę nad i, podejdźmy do sprawy ogólnie. Rozwiążmy zadanie na ogólnych symbolach (jak to się mawia w szkole). Stosując wzory: [J] i (**), mamy [M]: 
Sprawdźcie. Wynik bardzo elegancki, zgodny zresztą z intuicyjnymi oczekiwaniami. Im dalsza jest galaktyka, tym większe powinno być osłabienie (w stosunku do standardowego dla danej odległości). Zauważmy, że w odniesieniu do galaktyk bardzo bliskich, osłabienie jest bardzo, wprost niemierzalnie małe. Wykrywalne jest tylko w odniesieniu do galaktyk bardziej odległych. W kwazarach jednak osłabienie byłoby już spore. To dodatkowe utrudnienie. Trudno oczekiwać, że dostrzeżemy tam wybuch supernowej, w dodatku supernowej Ia, bo białych karłów tam raczej nie ma – są obiektami zbyt młodymi. Kwazary są też zbyt odległe, by dostrzec takie szczegóły, a w dodatku przedstawiają sobą obiekty (dla nas) punktowe o jednolitej, bardzo dużej luminancji.
   Zauważmy, że wzór [M] stanowi antycypację określonych wyników obserwacji. W tym jego ważność. Potwierdzenie obserwacyjne tego wzoru stanowiłoby o słuszności całej koncepcji. Dziś można to z łatwością sprawdzić, gdyż liczba supernowych (oczywiście w licznych odległych galaktykach), odkrytych dzięki burzliwemu rozwojowi technik obserwacyjnych, jest już pokaźna. By zachęcić do pomiarów należałoby jednak podsunąć podaną tu antycypację. Czy oświeceni przez ciemną energię (...) astronomowie zechcą się tym zająć? Mało prawdopodobne. Nobel przypieczętował sprawę. Nawet nie byłoby też realne oczekiwanie, że któryś z nich dokona wielkiego odkrycia i zdobędzie nobelka, zapomniawszy przypadkiem o lekturze tego artykułu. Oczywiście to tylko jedna z możliwych opcji rozwiązania kwestii. (Ktoś by rzekł: „Jeszcze jedna z jego fantazji.”) Czy ciemna energia stanowi zatem obiektywny fakt przyrodniczy? A może ciemna energia jest subiektywnym, lokalnym wrażeniem, złudzeniem? Raczej nie. Po prostu nie istnieje. A jeśli istnieje? To jako fikcja. Nie. Jako kwintesencja... fikcji. 
   Do tego samego wyniku (wzór M) dojść można też inną drogą. Oprzyjmy się na twierdzeniu TET. Przesłanką dla tego twierdzenia przypominam, było spostrzeżenie, że „od momentu Wielkiego Wybuchu jesteśmy w kontakcie wzrokowym ze wszystkimi elementami wybuchającego Wszechświata”. Supernowa jest jednak zjawiskiem odosobnionym, nie mającym znaczenia kosmologicznego. Stąd efekt obserwacyjny, którym zajmujemy się (osłabienie). Różnicę wieku Wszechświata (patrz twierdzenie TET powyżej) tam i u nas w momencie zauważonego wybuchu supernowej, a więc czas jaki upłynął od momentu wybuchu do zauważenia go przez nas, wyrazić można następująco:
Droga, jaką przebył foton w tym czasie równa jest:                                                
Zapytajmy: „O ile krótszą drogę przebyłby promień świetlny, gdybyśmy się nie oddalali?”. Chodzi oczywiście o różnicę między odległością (między naszymi galaktykami) dzisiejszą i odległością w momencie wybuchu supernowej. Stosując prawo Hubble’a w odniesieniu do dwóch momentów czasu (w tym wzór (**)) otrzymujemy:
Od razu widać, że wielkość: (Δr/Δl)^2  mówi nam: „o ile natężenie światła jest mniejsze”. Chodzi bowiem o różnicę dróg. Zatem:
Stąd:
Otrzymaliśmy wynik identyczny [M]. Przy okazji uzyskujemy potwierdzenie spójności spostrzeżenia, które nazwaliśmy twierdzeniem TET, z ogólną koncepcją przedstawioną w tej pracy. Sprzyja to wiarygodności opisywanego tu modelu, w szczególności w odniesieniu do dynamiki ekspansji Wszechświata. Prezentowany tu pogląd zaowocuje w kolejne ustalenia (chyba także dość zaskakujące), do których dojdziemy w odpowiednim czasie, w spostrzeżenia spójne (lub niesprzeczne) z wynikami obserwacji.
   Zauważmy, że definiując i precyzując wielkość osłabienia supernowych Ia w funkcji odległości uzyskaliśmy dodatkowe narzędzie do pomiaru odległości, kryterium nawet dość precyzyjne, pod warunkiem, że odległe supernowe zasadniczo nie różnią się od tych z galaktyk najbliższych. To rzecz do sprawdzenia w konfrontacji z innymi metodami oceny odległości, w szczególności z metodą bazujacą na red-shifcie i prawie Hubble'a (w odniesieniu do galaktyk bardzo odległych). Zbieżność (lub rozbieżność), w każdym przypadku, da sporo do myślenia. Mimo wszystko mamy dodatkową antycypację. Można to przedstawić następująco: mamy do dyspozycji:
Stąd otrzymujemy:
    By zakończyć sprawę, obliczmy (zgodnie z obietnicą), jaka była odległość galaktyki, której redshift z = 2, w momencie wybuchu tam supernowej. [Tak na marginesie, przypominam, że czas wędrówki światła od supernowej wybuchającej w tej galaktyce wyznaczyliśmy w oparciu o wzór [I] i twierdzenie TET, jako równy 6 miliardów lat.] Odległość tej galaktyki w chwili wybuchu supernowej wyliczamy ze wzoru (**). Otrzymujemy: 7,2·10^9ly. Aktualna odległość tej galaktyki wynosi 12 miliardów lat świetlnych. Osłabienie wynosić powinno w tym przypadku aż 64%. Jest już tak duże, że szanse na dostrzeżenie supernowej w tej galaktyce są niewielkie (odległość bardzo duża, a sama supernowa nie jest dużo jaśniejsza od tła. Poza tym galaktyka jest mniejsza rozmiarami, a w dodatku jest chyba galaktyką aktywną, ewentualnie kwazarem. 

9. Zamiast podsumowania
     Czy „interesujace wyniki”, do jakich doszedłem nie stanowią jeszcze jednego (z wielu) przykładu (trzeba przyznać, że) dość swoistego wyczynu? – Mógłby  ktoś z ironią zapytać.  Może to nawet wybryk, ale należy rzecz sprawdzić. Ci, którzy twierdzą, że nie trzeba sprawdzać, stanowią zacniejszą większość. Tak było też (właściwie dokładnie) 500 lat temu. Aż ciarki... Przez 300 lat (z tych pięciuset) odkrycie Kopernika było wiedzą zakazaną. A jednak.. się kręci...               
     Jednoznaczne roztrzygnięcie, to sprawa badań profesjonalnych (Czy ktoś się da na nie namówić?), z użyciem odpowiedniego sprzętu. Z niecierpliwością oczekiwać więc należy zakończenia budowy gigantycznych teleskopów (ok. 30m średnicy zwierciadeł), choć już dzisiejsze mogłyby z powodzeniem wypełnić tę misję. A może, wbrew ugruntowanym teoriom, coś przypadkiem i ku zdumieniu badaczy zostanie odkryte, tak, jak to było na przykład z osłabieniem supernowych?... Tak bywa dosyć często. Wskazane więc, by podsunąć astronomom z obserwatoriów odpowiednią antycypację, co z przyjemnością niniejszym czynię. Póki co, należy więc czym prędzej tę herezję obalić, gdyż ciemna energia stanowi już integralny składnik powszechnej świadomości poznawczej. [A cóż dopiero autorytet szanownej komisji przyznającej Nobelki.] Zanim jednak zacznie się to obalanie, zauważmy, że gdyby okazało się, że supernowe świecą jaśniej (a nie słabiej), to oznaczałoby to, że Wszechświat nie tyle spowalnia (to by musiało wynikać już z równania Friedmanna), co zapada się. Jeśli zatem te wszystkie fantazje mają ręce i nogi, otrzymujemy, tak przy okazji, kryterium dla sprawdzenia rozwojowej tendencji Wszechświata. Jak się więc okazuje, rozszerzamy się. Kryterium to jest nawet mocniejsze, niż przesunięcie widm ku czerwieni. Przekonamy się o tym niebawem. Rozszerzamy się! Jeśli ktoś nie wierzy, niech zaczeka i sprawdzi. Grunt to cierpliwość. Zatem do zagrożenia naszego bytu na razie droga daleka, a nasza cywilizacja... trochę niepokoi znikanie drzew. Gdzie się podziejemy? Spoko, po tych wszystkich wojenkach pod sztandarami różnorodnych świętości nie zostanie nas dużo. Pocieszeniem są też jaskinie. Nie psuć malunków człowieka z Cro-Magnon! Te dzieła sztuki sprzed trzydziestu tysięcy lat przetrwały nawet Potop. Ale dziczy, która dziś ogarnia Europę, z całą pewnością nie przetrwają, tak, jak nie przetrwały monumentalne dzieła sztuki buddyjskiej w Azji Środkowej. Czymże jest Wszechświat wobec ludzkiej potworności? A może to symptomy genetycznej degradacji gatunku? Całe szczęście, nasi potomkowie będą już innym gatunkiem. Ale to na razie tylko nadzieja.
     Jak wiadomo, dziś o przyszłości Wszechświata decyduje ciemna energia (a o naszej inne ciemności). Sądząc po dzisiejszych przypuszczeniach, a właściwie po powszechnie obowiązującym przekonaniu, supernowe z jeszcze bardziej oddalonych galaktyk zdradzać powinny względnie mały efekt osłabienia. Wraz z odległością efekt ten powinien nawet znikać do zera, gdyż grawitacja w tych wczesnych czasach stanowiła czynnik bardziej znaczący. Sądząc po tym, supernowe, te jeszcze dalsze, powinny mieć nawet jasność większą, niż by to wynikało z odległości ich macierzystych galaktyk. Świadczyłoby to o istnieniu spowolnienia ekspansji – przed upływem, powiedzmy, że 5-7 miliardów lat po Wielkim Wybuchu – zgodnie z dzisiejszym głębokim przekonaniem uczonych. Wynikałoby stąd, że powinniśmy oczekiwać stopniowego malenia osłabienia, ku galaktykom bardziej odległym lub, co na jedno wychodzi, stopniowy wzrost tendencji osłabienia w odniesieniu do galaktyk coraz bliższych (w związku z przyśpieszeniem coraz bardziej uwolnionym od grawitacyjnego przyciągania). Ale to już byłoby absurdem, gdyż supernowe z naszego najbliższego otoczenia (z najbliższych galaktyk) służą za wzorzec jasności. I co się okazuje? Otóż, efekt osłabienia supernowych dostrzegany jest jedynie w odniesieniu do galaktyk macierzystych odległych, powiedzmy, że bardziej, niż 1 miliard lat świetlnych. Sam pomiar nie jest łatwy pomimo szybkiego rozwoju technik obserwacyjnych, jest na razie wyzwaniem. W odniesieniu do galaktyk odległych o 7-8 mld. lat świetlnych, osłabienie wynosi ok. 25%. A przecież to właśnie odległość, w której zrównywać się mają wpływy grawitacji i ciemnej energi. To odległość galaktyk, których supernowe nie powinny wykazywać osłabienia. Czy także o tym nie pomyślano w tym owczym pędzie entuzjazmu dla stałej kosmologicznej?  
Niepewność co do wyniku jest spora. Z obliczeń bazujących na wzorze [M] wynika, że osłabienie supernowej w galaktyce odległej o 4 miliardy lat świetlnych, wynosi 7%, a w galaktyce odległej o jeden miliard lat świetlnych, tylko 0,4%. Rzecz taką na prawdę trudno wykryć. Pośrednio potwierdzałoby to moją koncepcję. A ciemna energia... słoń na glinianych nogach. 
     Ciemna energia. Opisałem już niejeden raz przesłanki na podstawie których uczeni doszli do wniosku o przyśpieszeniu ekspansji. To wprost naturalna, nawet spontaniczna reakcja na niespodziankę. [Wciąż mamy niespodzianki. To znak, że obowiązujący model ich nie przewidywał, a więc nie jest adekwatny z rzeczywistością. Zamiast niespodzianek powinny być przewidywania, a w ślad za tym odkrycia je potwierdzajace. Szanowni astronomowie, właśnie otrzymujecie na tacy komplet przewidywań.] Spontaniczna... Nie dziw, że wątpliwości w stosunku do takiego postawienia sprawy są, a ich wymowa jest nie do pominięcia. Ciemna energia stanowi czynnik odpychania. Pomijam tu niezborność tego z zasadą kosmologiczną, zgodnie z którą, tak dla przypomnienia, wypadkowa siła działająca na każdy obiekt fizyczny (w skali kosmologicznej) równa jest zeru. Dajmy na to, tym bardziej, że moja interpretacja tej zasady może być nie w pełni słuszna. W dodatku ogólna teoria względności nie zajmuje się siłami.   
     Można sądzić, że jeśli istnieje ciemna energia, energia odpychajaca (czyli dodatnia), to równoważna jej masa powinna być ujemna, tak, jak dodatnią jest masa związana z ujemną energią potencjalną przyciągania (patrz artykuł traktujący o grawitacji dualnej). A to by sugerowało, że parametr gęstości związany z nią, także powinien być ujemny. W tej sytuacji łączny parametr gęstości powinien być więc równy -0,4 (a nie 1). Już wcześniej zasygnalizowałem tę rzecz. Dla przypomnienia, sądząc na podstawie wniosków, a właściwie swoistej interpretacji wyników obserwacji, masa substancjalna (wraz z masą ciemnej materii) stanowi tylko ok. 30% wkładu do łącznej wartości parametru gęstości, równego jedności (gęstość krytyczna). Przyjmując masę związaną z ciemną energią za ujemną, otrzymujemy: 0,3 – 0,7 = -0,4. Dziwne, że masę związaną z energią odpychania uznano za dodatnią. Z jakiego powodu? Czy chodzi o grube nici? Nawet jeśli są cienkie, to to tylko fastryga. Jakoś trzeba się dopasować. [A potem usankcjonować tę fastrygę Noblem. To zakrawa na symbol.]
Podczas kolejnego czytania znów zastanowiłem się nad znikomością wkładu materii substancjalnej do wartości jedynkowej parametru gęstości. Przyjęte jest, że wkład ten wynosi ok. 30% (wraz z ciemną materią). A reszta? To nie jakaś ciemna energia, jak zauważyliśmy tuż powyżej. Więc co? Przypomnijmy sobie, że znaczna część urelowskiej energii kinetycznej, na samym początku Wielkiego Wybuchu, zdyssypowała w przemianie fazowej. Ta zdyssypowana energia – termodynamiczna stanowi niezmienny w czasie składnik łącznej masy-energii Wszechświata. Aż narzuca się przypuszczenie, że właśnie uwzględniając go otrzymamy wartość masy CMU, dającą średnią gęstość Wszechświata równą gęstości krytycznej, oczywiście bez jakiejś ciemnej energii. W związku ze stałością tego składnika, można wysunąć przypuszczenie, że brakujące 70%, to właśnie energia wewnętrzna (termodynamiczna) Wszechświata, ta, otrzymana podczas przemiany fazowej z dyssypacji nadmiaru energii kinetycznej urelowskiej ekspansji. EUREKA!
     Dodatkowo zauważmy, że te 70% stanowi punkt zaczepienia dla badań nad samymi początkami, oczywiście po uwzględnieniu bazy, którą jest grawitacja dualna.
   „Czym właściwie jest ciemna energia?” Pytanie to padło natychmiast po wymyśleniu tej nazwy. Od razu zwrócono więc uwagę na kwantowe fluktuacje próżni, związane z kreacją i anihilacją cząstek wirtualnych, będące źródłem energii próżni. Czy z niej bierze się ciemna energia, przyśpieszająca ekspansję Wszechświata? I tu pojawia się problem. Wprost zastanawiające jest to, że wielkość energii próżni nie odpowiada zupełnie oczekiwaniom związanym z ciemną energią, bazującym na wnioskach” wyciągniętych z obserwacji supernowych. Okazuje się bowiem, że energia zawarta w jednym centymetrze sześciennym próżni jest  10^120 razy większa od oczekiwanej. Tej rażącej rozbieżności nie da się już stonować. Może należy poszukać jakiegoś czynnika odwracającego, czegoś prawie całkowicie neutralizującego energię próżni? A może poddać w wątpliwość jej istnienie? Istnienie czego? Energii próżni, ciemnej energii? Obydwu? Co wymyślić na jej (ich) miejsce? Chyba można otworzyć sklep z brzytwami. Zyskami chętnie podzielę się z panem Ockhamem. Á propos, w artykułach poświęconych dualnej grawitacji i elsymonom zwróciłem uwagę na to, że prawdziwym źródłem energii próżni może być niezwykle silna grawitacja elementarna. Przypomnijmy sobie siłę Plancka. Właściwie stąd się to wszystko bierze.
   Powyżej, abstrachując od równania Friedmanna, określiliśmy widomy wiek Wszechświata w epoce kwazarów na, powiedzmy, siedem miliardów lat. Powróćmy do tego wątku. Jak już wielokrotnie wspominałem, zgodnie z wiarygodnymi (w każdym razie nie moimi) obliczeniami, już około półtora (do dwóch) miliarda lat po Wielkim Wybuchu zaistniały warunki umożliwiające koncentrację materii wystarczającą do tego by utworzyły się pierwsze złożone obiekty świecące, układy gwiazd, mające ewoluować w kierunku kwazarów, będących, zgodnie z przyjętym tu poglądem, obiektami protogalaktycznymi. Wyniki tych obliczeń przedstawili między innymi George Smoot i Keay Davidson w swej książce: „Narodziny galaktyk” (Wydawnictwo CIS, Warszawa 1996). To nawet pasuje, gdyż, jak wynika z naszych obliczeń opartych na prawie Hubble’a, wybrany przez nas kwazar (OQ 172, z = 3,53) znajduje się w odległości 13,61 miliarda lat świetlnych od nas, czyli reprezentuje to, czym był Wszechświat około półtora miliarda lat po Wielkim Wybuchu. (Tak na marginesie, zauważmy, że już w tych odległych czasach istniała niejednorodność przestrzennego rozkładu materii tak intrygująca dziś astronomów.) I tu właśnie czeka nas niespodzianka. Jak bowiem pogodzić tę tak obiecującą zbieżność z tym, że nasz kwazar, w naszych oczach jest dużo starszy (bardziej zaawansowany w rozwoju), że jawi się nam jako obiekt we Wszechświecie istniejącym już ponad sześć (6,33) miliardów lat (a nie półtora)? Czy sprzeczność? Do kwestii tej ustosunkowałem się już wcześniej, ale nie zawadzi zająć się nią w innym nieco kontekście. Zobaczymy dalej.
   I jeszcze jedno pytanie: Co było wcześniej, przed kwazarami, będącymi przecież już obiektami dość zaawansowanymi pod względem organizacji struktur materialnych? Dlaczego nie widzimy struktur starszych, stanowiących wcześniejszy etap ewolucji? Widocznie zjawisko kwazara poprzedzał etap energetycznie znacznie mniej wydajny, gromadzenia się materii i tworzenia się pojedyńczych gwiazd. Choć pierwsze gwiazdy istniały już co najmniej miliard lat wcześniej, ich (nawet) łączna wydajność świetlna, z powodu rozproszenia, była zbyt mała byśmy mogli je dziś dostrzec. W tym widzieć można przyczynę rzekomego braku materii świecącej nieco dalej (dawniej) niż kwazary. Przypomina to zjawisko supernowej, która pojawia się jakby z niczego, tam gdzie dotąd istniał obiekt na tyle słaby, by nie być widocznym nawet przez największe teleskopy. Jakieś szanse na dostrzeżenie tych najstarszych gwiazd dają poczynania aktualne: budowa gigantycznych teleskopów naziemnych (jak wyżej wspomniałem) i rozwój obserwacyjnych technik satelitarnych, w tym budowa nowego pokolenia obserwatoriów orbitalnych. Zasłużony teleskop Hubble kończy już bowiem swą zaszczytną misję. Jednak nawet te ogromne teleskopy na nic się nie zdadzą w odniesieniu do czasów jeszcze odleglejszych. To zrozumiałe. Materia świecąca jeszcze wówczas nie istniała. Dopiero zagęszczała się by utworzyć pierwsze gwiazdy. One przy tym zaczęły się formować dopiero po ok. 200 milionach lat. Obserwacyjnie określa się ten dosyć długi przedział czasowy mianem epoki ciemnościMamy tu coś w rodzaju luki, przerwy w życiorysie, trwającej około pół miliarda lat. Dziś, dzięki burzliwemu rozwojowi techniki obserwacyjnej, zaczynamy już dostrzegać poświatę rozproszonych pierwszych gwiazd, jeszcze zanim zaczęły tworzyć zgrupowania ewoluujące ku formom pregalaktyk. Jest to zbieżne z moimi (i nie tylko moimi) przypuszczeniami. 
     Nie można w tym kontekście pominąć promieniowania tła, odkrytego przez Penziasa i Willsona. Jest ono reliktem czasów, w których promieniowanie elektromagnetyczne zaistniało stając się dominującym medium (być może od razu tak było – bez anihilacji). Podczas przemiany fazowej (wraz z zakończeniem się fazy Urela), pojawił się chaos, a więc i temperatura, przypominam, że najwyższa w historii. Wtedy właśnie pojawiło się też promieniowanie reliktowe. Jest to zatem promieniowanie o charakterze cieplnym.  Sądzi się że w samych początkach doszło do anihilacji ogromnej liczby cząstek z ich antycząstkami. Czy to jednak dawałoby promieniowanie o charakterze cieplnym? Wątpię. Promieniowanie reliktowe-cieplne pojawiło się jeszcze zanim pojawiły się cząstki masywne, mgnienie przed nimi, a więc zanim mogłoby dojść do anihilacji. Fotony pojawiły się wcześniej, niż cząstki masywne. Ich zerowa masa odpowiada zerowej masie Wszechświata w momencie zakończenia Ureli.  [Zgodnie z mniemaniem bardzo wielu, promieniowanie tła jest reliktem czasów, gdy nastąpiło oddzielenie materii substancjalnej od promieniowania, ok. pół miliona lat od początku ekspansji. To uproszczenie. Promieniowanie to istniało przecież dawniej. Chodzi tylko o to, że czas rozprzężenia stanowi punkt odniesienia. W artykule poświęconym promieniowaniu reliktowemu wykorzystałem to do wstępnego oszacowania długości fali oczekiwanego promieniowania reliktowego.] Czy promieniowanie to jest rezultatem anihilacji materii z antymaterią? Tuż powyżej wyraziłem zwątpienie. Niezależnie od użytej tam argumentacji, zauważmy, że mimo wszystko asymetria między materią i antymaterią, istniała. To wcale nie wyjaśnia nieistnienia antymaterii, nie wyjaśnia asymetrii. O tym, kiedy dominować będzie antymateria, zdążyłem już coś wypaplać, ale będzie jeszcze o tym mowa.  
   Wróćmy do poprzedniego wątku. Jeśli przyjmiemy, że we Wszechświecie mającym wszystkiego nie więcej, niż półtora miliarda lat, zgodnie z teoretycznymi obliczeniami, na które powołałem się wcześniej, istniała już materia świecąca, tworząca wyodrębnione zgrupowania gwiazd (zalążek przyszłych galaktyk), względne przesunięcie jej widma ku „czerwieni” powinno sięgać ok. 20-tu. [To nie tylko moje oszacowanie.] Poniżej wykonamy odpowiednie obliczenie. Dla przypomnienia, wiek Wszechświata w czasach kwazarów (tych wykrytych i znanych) zgodnie z naszymi obliczeniami wynosi, powiedzmy, 5 – 7  miliardów lat). Serię widmową Balmera (w laboratorium światło widzialne) odebralibyśmy (w przypadku z = 20) dopiero w dalekiej poczerwieni. Wątpliwe, czy dziś byłaby wykrywalna środkami pozostającymi do naszej dyspozycji, choć pewną nadzieję dają umieszczane ostatnio na orbicie okołoziemskiej, teleskopy do badań w zakresie podczerwieni. Przykładem może być wysłany w sierpniu 2003 roku, „The Spitzen Space Telescope”. Wzbudza także nadzieję jak już wspomniałem, budowa gigantycznych teleskopów nowego pokolenia, budowanych aktualnie (i niedawno zbudowanych), o średnicy zwierciadeł przekraczającej 10m. Jak już wiemy, projektuje się już teleskop o średnicy 30m. Na tym się jednak możliwości nie kończą. Prawdziwym rekordzistą byłby teleskop ziemno-satelitarny. Otóż satelita stacjonarny znajdowałby się dokładnie w ognisku gigantycznego teleskopu naziemnego, o średnicy zwierciadła na przykład 100km (zbudowanego z segmentów zsynchronizowanych ze sobą). Takie trzy teleskopy, odpowiednio rozmieszczone, mogłyby objąć znaczną połać nieba. To tylko pomysł, który nasunął mi się podczas pisania tego tekstu. Niech specjaliści orzekną, na ile to jest realne.
   Wróćmy do zasygnalizowanego powyżej problemu „rozbieżności” między wiekiem kwazarów obliczonym w oparciu o prawo Hubble’a, a wiekiem wyliczonym ze wzoru [I]. Przede wszystkim obiekty te widzimy jako rozwinięte, o określonych stabilnych już cechach morfologicznych i energetycznych. Już sądząc po tym, moglibyśmy określić z grubsza wiek Wszechświata w czasach kwazarów. Gdy patrzymy na nie, widzimy tym Wszechświat mający, powiedzmy, sześć z hakiem miliardów lat (w odniesieniu do kwazara, którym zajęliśmy się na samym początku). Przedstawia on sobą Wszechświat sprzed około dziewięciu miliardów lat. Wynik ten otrzymaliśmy bazując na szczególnej teorii względności. Te same kwazary znajdują się dziś w odległości, powiedzmy, że około trzynastu miliardów lat świetlnych od nas, czyli tylko dwa miliardy lat świetlnych od horyzontu. Sprzeczność? Niekoniecznie. Otóż prędkość kwazarów jest stała w czasie i nie zmienia się przez wszystkie miliardy lat historii, a wartość stałej H użytej w naszych obliczeniach odpowiada czasom dzisiejszym. Oto korzyść z ustalenia (w poprzednich rozdziałach) o stałości prędkości względnej. Na podstawie tego wiemy jaka jest dziś odległość kwazarów (także w porównaniu z promieniem horyzontu). Wszak także odległość (dzisiejszą) horyzontu wyznaczyliśmy używając dzisiejszej wartości współczynnika H. O tym, jak są daleko od nas wiemy tylko na podstawie ich prędkości (przesunięcie widma ku czerwieni). A jednak patrzmy na nie od samego początku będąc świadkami ich stopniowego (wolniejszego niż u nas, ze zrozumiałych powodów) rozwoju. Dziś, niezależnie od aktualnej odległości, przedstawiają sobą obiekty w jakimś tam stopniu zaawansowane ewolucyjnie, choć dużo młodsze niż my. Nie istnieje więc żadna sprzeczność. Gdybyśmy mogli, patrzylibyśmy cały czas, miliardy lat na ich spowolniony (powolniejszy niż nasz) rozwój. Jednak my, ludzie, możemy dowiedzieć się o tej ewolucji tylko na podstawie obserwacji dużej liczby obiektów reprezentujących sobą różne stadia rozwoju, od kwazara do dzisiejszych galaktyk.
   Przedstawiona tu została „Wielka Pomyłka”, tak to nazwałem. To brzmi bardzo prowokacyjnie i może wywołać reakcje nawet irracjonalne. Czy zmienić to na, powiedzmy, „Poważne Niedopasowanie”? Właściwie, czy ważne jak nazwiemy coś, co wymaga dodakowych przemyśleń, a przede wszystkim badań, nie tylko przy biurku? Bardzo prawdopodobne, że chodzi tu o moją pomyłkę... Nie bacząc na to brnąć będę jednak dalej, bo to dopiero (nawet nie) półmetek. Jakie są dalsze konsekwencje innego podejścia, zobaczymy dalej. Najpierw jednak dadzą się słyszeć reakcje sporej części czytelników, gromkie i wcale nie przyjazne. To naturalne. Proszę więc Was, szanowni gwałtownicy o zwrócenie uwagi na to, że pisząc to wszystko, przedstawiłem określony proces myślowy, głośne rozważania, a nie nowe, zobowiązujące prawdy objawione. Wam wystarczą te stare. Oprócz tego, bardzo dużo jeszcze przed nami. Trzeba więc oszczędzać amunicję.
     Może paść pytanie: Jaka jest wartość przesunięcia z dla protogalaktycznych obiektów bezwzględnie najdalszych, tworzących wyodrębnione skupienia materii? Istniejącymi dziś uczestnikami (i świadkami) tego, co się wówczas działo, są gromady kuliste tworzące dziś, jak wiadomo, halo galaktyczne. Wiek ich szacowany jest nawet na 15 mld lat, choć dziś pewne dane obserwacyjne, łapczywie podchwycone w związku z dzisiejszymi koncepcjami, dają gromadom kulistym, powiedzmy, że o miliard lat mniej. Same gwiazdy gromad kulistych istniały jeszcze zanim uformowała się nasza Galaktyka, już ok. 200 milionów lat po Wielkim Początku. O tym, jak uformowały się gromady kuliste będzie mowa we wspomnianym eseju: pt. „Jak powstały galaktyki?” Wiek gwiazd w gromadach kulistch i innych gwiazd z halo galaktycznego, potwierdzałby moje przypuszczenia dotyczące genezy galaktyk, a w tym także mechanizmu wyjątkowo wydajnej energetycznie emisji promieniowania przez kwazary. 
     Z w pełni wiarygodnych obliczeń, jak wiadomo, wynika, że pierwsze obiekty świecące typu gwiazd pojawić się mogły już po upływie 200 – 500 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Dostrzeżenie pojedyńczych gwiazd jest jednak mało prawdopodobne, w każdym razie w ciągu najbliższch dziesięcioleci. Skoncentrujmy więc uwagę na nieco młodszych protogalaktykach, właśnie uformowanych ok. 1,5 miliarda lat po Wielkim Wybuchu i wypełnionych już mrowiem gwiazd. Sądzę, że zostaną dostrzeżone w rozsądnym czasie. Dlatego w naszych obliczeniach skupimy się właśnie na nich.
Jak będą wyglądały? Chyba jako mgiełki na tle absolutnej czerni. Ale to nie wszystko. Odległość między nimi nie była zbyt duża. Powinniśmy więc zobaczyć coś w rodzaju niejednorodnej poświaty, wypełniającej całą sferę niebieską. Będziemy wówczas dość blisko horyzozntu, który, choć dla nas jest sferą (gdyż zewsząd go „widać”), stanowi początek Wszechrzeczy. Tyle wyobraźnia. Ad rem.
   Dla upoglądowienia sprawy warto trochę policzyć. Najpierw obliczymy wiek Wszechświata odpowiadający obiektom, dla których wartość przesunięcia (już nie ku czerwieni, lecz znacznie dalej) z = 10. Chodzi o obiekt, który kierunkowo znajduje się wśród galaktyk gromady Abell 1835, którą obserwowano z użyciem kamery podczerwieni ISAAC (Infrared Spectrometer And Array Camera), współpracującej z teleskopem VLT. Jak widać, linie lymanowskie (ultrafiolet) już nawet przestały być liniami światła widzialnego. Sam obiekt odkryty został dzięki możliwości wykorzystania zjawiska soczewkowania grawitacyjnego. Obliczenie przeprowadzimy dla wartości współczynnika H = 20 Korzystamy oczywiście ze wzoru:
Otrzymujemy więc:
Interesujące, że jeśli z jest liczbą naturalną, równanie powyższe prowadzi do równania kwadratowego, którego wyróżnik jest dokładnie kwadratem liczby naturalnej. Zainteresowanym czytelnikom proponuję podjęcie próby udowodnienia tego twierdzenia dla dowolnej liczby naturalnej. Dowód ten wcale nie jest trudny. Swoją drogą, to też o czymś świadczy z punktu widzenia filozoficznego (i nie tylko).
Stwierdzany przez nas wiek Wszechświata w naszym obiekcie obliczymy tak, jak już to powyżej robiliśmy, ze wzoru (I):
Wcześniej jednak obliczyć musimy wiek Wszechświata u nas, czyli w miejscu najbardziej zaawansowanym wiekiem. Oprzemy się na definicji wieku Wszechświata jako odwrotności współczynnika H
Wyekwipowani w te dane możemy oszacować wiek Wszechświata tam, wtedy, gdy obserwowana przez nas galaktyka znajdowała się w fazie kwazara odkrytego jako najdalszy ze znanych (z = 10):   
[Dziś (2016) znane są już obiekty, których z przekracza 11.]   Zauważamy, że wiek tego obiektu na razie znacznie przekracza 1,5 miliarda lat. Mamy więc szansę dostrzec obiekty o znacznie większej wartości z. Pytanie: „Jaka jest ta wartość?”, jest jak najbardziej naturalnym. By to obliczyć zakładamy, że:
Oczywiście bazujemy na wzorze (***):
Teraz korzystając ze wzoru (*) otrzymujemy wartość z:
                                                                  z 18,95                          
Nie znając dokładnej wartości współczynnika H, przyjmijmy, że umowna maksymalna wartość przesunięcia wynosi 20 (wspomniałem już o tym wyżej). Można przypuszczać, że szanse odkrycia obiektów odleglejszych, niż te do dziś odkryte, są zatem jak najbardziej realne. Musimy jednak zaczekać na trochę lepsze teleskopy i zaopatrzyć się w odpowiednie antycypacje. Inna sprawa, chyba nie mniej ważna, to możliwość w tym potwierdzenia słuszności drogi jaką obrałem. Dojście do granicy, przez nas wyznaczonej powyżej jest chyba rzeczą nawet realną, sądząc po ostatnich sukcesach w dziedzinie technik obserwacyjnych.
   W ostatnim czasie badania mające na celu dotarcie do najbardziej oddalonych obiektów zintensyfikowały się. Wśród bardziej oddalonych źródeł promieniowania wyróżnić należałoby grupę galaktyk aktywnych. Do grupy tej zalicza się lacertydy, galaktyki Seyferta i oczywiście kwazary. Aktywność tych obiektów polega między innymi na zmienności ich intensywnego promieniowania, co oznacza, że zachodzą w nich bardzo intensywne przemiany energetyczne, w szczególności ruchy materii. Statystycznie najbardziej oddalonymi, najbardziej intensywnie promieniującymi, a przy tym „punktowymi” są kwazary. Galaktyki Seyferta stanowią raczej formę pośrednią, przejściową ku galaktykom normalnym, a lacertydy, też słabsze od kwazarów, wyróżnia „radialne” ku nam ukierunkowanie ich promieniowania. Może to Jet kwazara zwraca się przypadkiem ku nam. Dziś znanych jest ok. miliona kwazarów. Interesujący jest rozkład ich zliczeń w zależności od odległości, do dziś nie w pełni wyjaśniony. Istnieje bowiem wyraźne maksimum. Nazwano to, jak najbardziej słusznie, „ewolucją kosmiczną kwazarów”, choć o przyczynie tej „ewolucji”, jak na razie (!), niewiele wiadomo. Propozycję wyjaśnienia tego fenomenu znajdziecie przede wszystkim w eseju poświęconym kosmogonii galaktyk: „Jak powstały galaktyki?” Otóż zdecydowaną większość stanowią kwazary, których redshift wynosi 2-2,5. Odpowiada to odległości 12-13 miliardów lat świetlnych. Bliżej jest ich mniej (za to więcej coraz normalniejszych galaktyk – wraz ze zmniejszaniem się odległości), a dalej, choć ich liczba w miarę odległości spada, stanowią grupę coraz bardziej reprezentatywną i znaczącą. Dziś znanych jest kilkadziesiąt kwazarów, których z przekracza liczbę 6. Powyżej wspomniałem o rekordziście, którego
z = 10. Odkrycie jeszcze dalszych obiektów, wobec ich faktycznej rzadkości i koniecznych do tego środków technicznych, będzie rzeczą niezwykle trudną. Sądzę, że ekstrapolacja krzywej zliczeń w funkcji z powinna prowadzić do zera w okolicach punktu , odpowiadającego wiekowi Wszechświata równemu 1,5 miliarda lat.        
    Wszystko wskazuje na to, że metoda bazująca na ujawnieniu „wielkiej pomyłki jest nad wyraz koherentna, nawet jeśli nie jest słuszna wobec tego, co przyjęte jest powszechnie jako „wiadome (lub tego, co jak wiadomo, jest w pełni „do przyjęcia). Niech za przykład dla porównania służy artykuł Krzysztofa Rochowicza: „W pogoni za pierwszym światłem – najodleglejsze galaktyki we Wszechświecie***. Tam zresztą znalazłem informację o odkryciu obiektu, którego redshift równy jest 10. Twierdzi w nim autor między innymi, że nowo odkryty obiekt znajduje się w odległości 13,23 mld lat świetlnych, przy tym to, co widzimy przedstawia sobą obiekt istniejący „zaledwie 470 mln lat po Wielkim Wybuchu. Zakładam, że wszystkie obliczenia te, wykonane zostały prawidłowo, pomimo, że ostatni wynik wzbudza moje wątpliwości. Autor po prostu poszedł na łatwiznę. Odjął mianowicie podaną odległość (13,23) od zakładanej dziś jako ostateczny werdykt, wielkości wieku Wszechświata (13,7 miliardów lat, dziś szacuje się na 13,82). Problem w tym, że w tak odległych czasach jeszcze się materii nie śniło w najlepszych snach, że będzie kiedyś tworzyła galaktyki, wypełnione mrowiem gwiazd. W tych odległych czasach pojawiały się tu, czy tam niewielkie skupienia gwiazd, których dostrzeżenie dziś nie jest możliwe. Materia w dużej skali była bowiem jeszcze zbyt ciepła na to, by się należycie zagęścić, by utworzyć się mogło to, czym jest kwazar... 

Á propos
¹) Ta symetria skłania do sądu, a nawet przekonania, że nawet w każdym przypadku nie chodzi o obiektywną względność czasu, nie chodzi o niestałość tempa jego upływu, lecz o świadectwo obserwatora, jego relację z tego, co on widzi (lub co naszym zdaniem powinien zobaczyć w doświadczeniu myślowym). Wielkość dylatacji czasu zależna jest od prędkości, a ruch jest przecież względny (za to prędkość światła – niezmiennicza). Można więc wnioskować, że w rzeczywistości, czas jako taki wcale nie ulega spowolnieniu. Chodzi bowiem o relację obserwatora – podmiotu. Podkreślam: ruch jest względny, a dylatacja czasu, jej wielkość, zależy od tego, z jakiego układu odniesienia ruch danej galaktyki jest obserwowany. W sensie absolutnym, czyli w odniesieniu do całego Wszechświata, kinematyczna dylatacja czasu nie istnieje. Gdyby można było patrzeć na Wszechświat zzewnątrz, to znaczy, „patrzeć” na Wszechświat nielokalnie, to równoważność wszystkich galaktyk byłaby absolutna. O dylatacji czasu w związku z ich ruchem nie byłoby mowy. Stąd symetria. To oczywiście nie przeszkadza jakiemuś obserwatorowi podglądać galatyki, gdy były jeszcze młode. Winę za to podglądanie ponosi Einstein.
    To, jeśli chodzi o dylatację czasu kinematyczną. Problemem dużo poważniejszym jest przyjęta już za fakt przyrodniczy konkluzja wyciągnięta na bazie OTW, że szybkość upływu czasu jest mniejsza w silniejszym polu grawitacyjnym. Ciekawe, jaka byłaby szybkość upływu czasu gdyby nie istniała materia (nie byłoby grawitacji). Czy wtedy czas by nie istniał? Wszak nie może istnieć bez zmienności, której nie ma bez materii. A gdyby materii było bardzo mało, choćby tyciu? To czas płynąłby najszybciej. Wszak im więcej materii, tym silniejsza grawitacja, tym wolniej płynie czas. Gdyby materia nagle pojawiła się z nicości, to na początku, gdy jej prawie niema, szybkość upływu czasu byłaby nieskończenie wielka lub miałaby konkretną, absolutnie największą wartość. Jaką??? Natychmiastowość? (Splątanie, efekt tunelowy? To nie ten rewir.) 0 =  Mamy tu oczywistą pułapkę logiczną. Ale to nie wszystko. Jeśli istnieje grawitacyjna dylatacja czasu, to jest ona zjawiskiem niezmienniczym, tak, jak niezmiennicze jest istnienie grawitacji (to, czy istnieje, czy nie, nie zależy od układu odniesienia). To jednak prowadzi, w związku z niejednorodnością rozkładu materii, do przestrzennej, faktycznej niejednorodności czasowej, do lokalnych zróżnicowań tempa upływu czasu. Stwarza to wątpliwości natury powiedzmy, że filozoficznej (nie lekceważmy tego), już choćby w związku z istnieniem globalnej kosmologicznej i samouzgodnionej ewolucji Wszechświata.
     Zwracałem na to uwagę już w związku z koncepcją Wszechświata oscylującego, w związku z przemianami, które nastąpić mają w momencie inwersji. Przestrzenna niejednorodność czasowa jest bowiem bezwzględnie rzeczą nieodwracalną i w dodatku addytywną. Inwersja Wszechświata byłaby zakłócona, nie przebiegałaby równocześnie wszędzie. A konsekwencje tego byłyby daleko idące. Naruszałoby to między innymi jednorodność wynikającą z zasady kosmologicznej. Dualność grawitacji nie może tego skompensować, gdyż daje o sobie znać tylko w podwymiarach. Jeszcze będzie o tym mowa, w różnych miejscach zresztą. Z problemem grawitacyjnej dylatacji czasu zetknęliśmy się już w poprzednich artykułach. Tę dylatację ostatecznie unieważnię w eseju poświęconym czarnym dziurom.
    Podsumujmy. Określamy wiek Wszechświata naszymi oczami w odległych galaktykach (np. kwazarach) wykorzystując wzór relatywistyczny na dylatację czasu. Relacja obydwu obserwatorów wzajemnie patrzących na siebie, jest identyczna: my widzimy ich opóźnionych w rozwoju w dokładnie tym samym stopniu, co oni nas. Czas tam dla nas płynie wolniej i czas dla nich u nas płynie wolniej (w tej samej mierze). Ale oni dzisiaj, zgodnie z czasem globalnym, są przecież taką samą galaktyką, jak nasza. To jak to jest z tym czasem? Pana czasa w wymiarze kosmologicznym (a także w skali najgłębszej mikroświata) nie obchodzi, co stwierdzają obserwatorzy. I słusznie, gdyż ich relacje są identyczne – pełna symetria. Wszędzie, w całym Wszechświecie czas płynie tak samo nawet jeśli tempo jego upływu stopniowo ulega zmianie, w związku z globalną zmianą tempa zachodzenia zjawisk, a tym, także zmianą szybkości wzrostu entropii, powtarzam, w skali kosmologicznej. Ale tego się nie da wykryć. Nie chodzi więc o inny upływ czasu, a o relację obserwatora. Nie chodzi też o jakieś złudzenie. To obiektywna prawda, z tym, że prawda o charakterze podmiotowym i nie chodzi w rzeczywistości o szybkość upływu czasu, który sobie płynie niezależnie od tego, co zauważamy. Mimo wszystko lokalnie można mówić o czasie podmiotowym, dotyczącym obserwowanych obiektów, czasie  dłuższym od globalnego, mierzonego w miejscu pobytu obserwatora.
     We wszystkich doświadczeniach (także myślowych) testuje się to, co widzieć ma obserwator. Chodzi więc o podejście podmiotowe, o metodologię podmiotową fizyki, która jednak nie stanowi o pełnym wglądzie w przyrodniczą rzeczywistość, wbrew powszechnemu (nawet) mniemaniu. Na obowiązujący dziś paradygmat podmiotowości (związany z empirią) należałoby spogladać inaczej, bo to jeszcze nie wszystko. Przecież wiemy już, że istnieją rzeczy, do których dziś wgląd jest zamknięty właśnie z powodu podmiotowości naszego myślenia fizycznego. Przykładem najbardziej wydatnym jest świat w skali Plancka. Dodajmy do tego, że podmiotowość oznacza lokalność. Istnienie splątania kwantowego stanowi jakby „okienko” wglądu całościowego, wglądu we Wszystkość, stanowiącą niezmiennicze tło dla percepcji lokalnej. Tak aktualnie to widzę.   

*) Pewien astronom z Torunia (było to gdzieś osiem lat temu), czytając te słowa, gdy jeszcze to coś było dopiero częścią notatek na długo przed wydaniem książek, o których wspominam (2010), stwierdził, że koledzy jego, astrofizycy, ukamienowaliby mnie. Tak nazywać te dostojne przedmioty ich fascynacji? To bezsprzecznie bluźnierstwo!  Nie musiał mi tego mówić. Zapewniam, że nie zajmuję się zawracaniem Wisły za pomocą kija, a moje herezje mają dość gruntowne podstawy. Tak mi się przynajmniej dziś wydaje. A tu bomba. W styczniu 2014 dowiedziałem się, że Hawking kwestionuje (z powodów innych, niż moje) istnienie czarnych dziur o cechach powszechnie dziś zakceptowanych. Ale ja, to przecież nie Hawking.
**) Patrz artykuł poświęcony dualnej grawitacji w pierwszej części książki.
***) Urania 3/2004

*     *
*

   Niedawno natknąłem się, tuż przed opublikowaniem pierwszej wersji tego artykułu (na początku roku - 2014), na publikację, której ostateczna konkluzja jest jakby zbieżna z wynikami moich dociekań, opublikowanych, tak dla przypomnienia, już w końcu roku 2010 (w mych książkach) – na nich bazują publikowane tu artykuły. 











 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz