wtorek, 9 sierpnia 2016

Czy to, co widzimy jest całym Wszechświatem?


Czy to, co widzimy jest całym Wszechświatem?

Przesłanki dla odpowiedzi twierdzącej wraz z podsumowaniem dotychczasowych rozważań kosmologicznych


     Sugerowaliśmy to już nie jeden raz. Tutaj rzecz przemyślimy znów, zwracając uwagę na aspekty dotąd nie wysłowione. Chodzi o to, że pogląd, jaki wyrażałem już, dziś stanowi kuriozum. To wprost prowokacja, może nawet arogancja „kogoś spoza branży. Tym zasługuję chyba na zaszczyt być obwinionym lub, w najlepszym razie, na honor służenia w trochę mniej zaszczytnej roli adwokata diabła.

   Powszechnie przyjmuje się, że wszystko, co jest do zaobserwowania, Wszechświat, to tylko część układu, ograniczona horyzontem „łącznościowym”, określonym przez czas jaki potrzebowało światło by do nas stamtąd dotrzeć. Czas ten nazwać można wiekiem Wszechświata. Model ten wyjaśnia dlaczego nie jest możliwe odnalezienie środka, to znaczy punktu, w którym nastąpił Wielki Wybuch.

     Czy rzeczywiście wyjaśnia? Właściwie uzasadnia potrzebę intuicyjną pozostania przy modelu Wszechświata nieskończonego, bo „jeśli jest skończony rozmiarami, to niezależnie od tego, czy widziany jest w całości, czy nie, musi mieć jakieś centrum”. Zatem wyjaśnienie to jest pozorne. Oczywiście intuicja, także tu, podpowiada, że przestrzeń jest płaska, co nie w pełni jest uświadamiane. Można też inaczej: „Punkt taki istnieje, ale nie jest możliwe określenie jego położenia, bo nie widzimy całości.” Czy zasada kosmologiczna dotyczy tylko tej części widzialnej? Czy zatem ma charakter lokalny? – Od razu narzucają się kłopotliwe pytania. Chodzi więc właściwie o wymiganie się od odpowiedzi na pytanie dlaczego nie jest możliwe odnalezienie punktu, w którym nastąpił Wielki Wybuch. 

  Tych możliwości wyjaśnienia niemożności określenia punktu startu jest jednak więcej. Jedną z nich jest przyjęcie, że Wszechświat obserwowalny jest po prostu  przestrzenną wszystkością (poza nim przestrzeń nie istnieje).
  Dla ścisłości, ten preferowany dziś model zasadniczo odrzuca możliwość dostrzeżenia całości, w związku z tym, że prędkość światła jest skończona, a „widzimy obiekty wyłącznie dzięki temu, że światło od nich dociera do nas”.  Wbrew pozorom, to nie takie oczywiste. Zagadnieniu temu poświęcone są kolejne artykuły – cierpliwości.
  Dlaczego tak trudno przyjąć tę tezę (że widzimy wszystko), a tak łatwo pogodzić się z nieskończonością? Być może to tajemnica bytu o nazwie „człowiek”. A jednak znalazło się rozwiązanie kompromisowe (ja osobiście z natury bezkompromisowo nie uznaję kompromisów, szczególnie gdy chodzi o wykrywanie prawdy obiektywnej, która jest oczywiście jednoznaczna; co innego handel): „wszechświat (nie ten widziany przez nas) nie jest nieskończony, jest jednak dużo większy niż obszar wyznaczony przez horyzont (łącznościowy). Przyczyniła się do tego „inflacja”, czyli rodzaj przyśpieszonej ekspansji w bardzo krótkim przedziale czasowym po starcie”.
Nie zmusza to mnie od razu do rezygnacji, do poddania się. Raczej skłania do zadumy. Opcja proponowana przeze mnie nie jest bowiem sprzeczna z obserwacją i chyba bardziej konsekwentna. Mam nadzieję, że się o tym przekonacie.
   Nie można jednak z powodów, powiedzmy osobistych (w imię bezkompromisowości), odrzucać to, co już zaakceptowano powszechnie, tym bardziej odrzucać paradygmat „łącznościowy.

  Tak na marginesie warto zauważyć, że paradygmat łącznościowy jest konsystentny z podmiotowością dzisiejszej fizyki, dla której bazą dla obiektywnego wnioskowania, dla ustaleń ogólnych, jest obserwacja, ogólniej empiria. Oczywiście nie neguję tego, a tylko zwracam uwagę na to, że to jeszcze nie wszystko. Często ta podmiotowość komplikuje wydatnie drogę dochodzenia do ustaleń obiektywnych. W kosmologii, dla przykładu, czeka się, aż fotony łaskawie dotrą do nas. O problemach, do jakich prowadzi takie podejście, opowiadam przy każdej okazji, przedstawiając rozwiązania alternatywne, w szczególności prostsze, wraz z antycypacjami zbieżnymi z tym, co już znane.  Moim skromnym zdaniem ta podmiotowość, choć w swoim czasie (sto lat temu) stanowiła poważny krok do przodu, dziś, jako zasada wyłączna, jedyna, staje się anachronizmem, stanowi istotne utrudnienie dla dalszych poczynań badawczych. Z tego powodu na przykład, dzisiejsza fizyka nie ma możliwości badania struktury cząstek (w tym leptonów), z tego powodu zamknięty dla fizyki jest świat elementarnych oddziaływań grawitacyjnych, w tym świat grawitacji dualnej; z tego powodu marzenie o wielkiej unifikacji jest tylko marzeniem. Nie oznacza to wcale, że należy całkiem zrezygnować z metodologii dotychczasowej. Pomimo barier nieoznaczoności i komplikacji matematycznych (droga długa i zawiła)  coś się udaje. W szczególności przykład stanowić może tzw. energia próżni imponująca swym ogromem (i zagadkowością). Wiadomo o jej istnieniu, ale nie wiadomo, że jej źródłem jest pierwotna grawitacja. Wskazują na to wyniki dociekań w artykułach poświęconych grawitacji dualnej. 
   Nadszedł czas zmian. Osobiście świadom tego próbuję unikać opisu podmiotowego, a to może prowadzić do wniosków zaskakujących. Kto doczytał do tego miejsca, zdaje sobie sprawę z tego. Trzeba jednak przyznać, że nie zawsze tak można, ale warto być świadomym istnienia tej innej drogi.  
  W gruncie rzeczy, jeśli wszystko na Początku stanowiło „punkt” (w sensie czegoś o bardzo małych rozmiarach), wszystko było razem, więc ucieczka (w wyniku wybuchu) części materii (nie ważne jakiej części) poza horyzont, nie była możliwa przy prędkości mniejszej od c, bo prędkość tę wyznacza horyzont. To jednak nie odpowiada wizji wszechświata znacznie większego, niż ten obserwowalny (w związku z ograniczonością prędkości światła).  W sukurs tezie, że nie cały Wszechświat dany jest naszej obserwacji, przychodzi więc właśnie „inflacja” wspominana niejednokrotnie (o niej więcej w poświęconym jej eseju). Miało się to stać zgodnie z obliczeniami, w bardzo krótkim przedziale czasowym:  10^-35 - 10^-33 s. od początku wybuchu. Rozmiary liniowe wzrastały wówczas wprost w sposób wykładniczy, a prędkość znacznie przekroczyła c. Wprawdzie nie jest znany żaden „klasyczny” mechanizm fizyczny dający możliwość ruchu z prędkością większą niż światło, w szczególności możliwość przekraczania tej prędkości przez obiekty materialne (w tym możliwość przekazywania informacji), ale cechy obserwowalnego Wszechświata wskazują (?) na to, że coś takiego chyba miało miejsce. „Widocznie słuszną jest teza, że chodzi tu nie o ruch w sensie newtonowskim, lecz o ekspansję samej czasoprzestrzeni.” Wtedy nadświetlność jest możliwa, a samemu Wybuchowi nadać można cechy wydarzenia o charakterze grawitacyjnym – odpychanie wskutek jakiegoś ujemnego ciśnienia.     
    A jednak niekoniecznie inflacja. Do wniosku o istnieniu możliwości ekspansji nadświetlnej na samym początku, doszliśmy także w naszych rozważaniach, bazujacych na grawitacji dualnej (silne odpychanie) i na modelu panelsymonu – w wizji poglądowej, sprężystego quasi-kryształu, rozszerzającego się impetem powszechnego odpychania. Tu mamy skonkretyzowanie fizycznych uwarunkowań nadświetlnej ekspansji w początkach Wielkiego Wybuchu.
  Tego procesu nieliniowej ekspansji nie utożsamialiśmy więc z inflacją. Nazwałem ten proces inaczej: URELA (Ultra-relativistic Acceleration), gdyż bazuje on na zupełnie innych przesłankach, przede wszystkim na faktycznym ruchu materii, a nie na zmianach metryki czasoprzestrzeni. W dodatku istnieje konkretna przyczyna fizyczna ekspansji materii – grawitacja dualna (wprost siłowe odpychanie w bardzo krótkim zasięgu), w przeciwieństwie do przyczyn inflacji: jakieś niedopasowania, tajemnicze fluktuacje energii próżni, jakieś pole inflatonowe, jakieś, jakieś. Brzytewka łypie na to i skrzy się tajemniczą radością. O tym więcej w dalszej części tej pracy. Fizycy i kosmolodzy przyjęli teorię inflacji (trzeba przyznać, że nie wszyscy z entuzjazmem, szczególnie ci z Europy).
 [A dlaczego czekali na coś w tym rodzaju? Przede wszystkim z powodu problemu horyzontu i płaskości. Przylgnęli do teorii Friedmanna i nawet nie pomyśleli, że może ona nie wyrażać prawdy kosmologicznej. Co było słuszne sto lat temu, nie musi być jednakowo słuszne dziś. Mniejsze o dokładną rachubę lat.]    
Przyjęli, gdyż nie znaleźli rozwiązania alternatywnego. Dla myślącego laika jednak wszystko to trąci metafizyką, bo „jak się chce, to można wymyślić wszystko”. Inflacja, jak już wspomniałem, dodatkowo przyszła w sukurs „odwiecznej” tezie, że wszystko to, co widzimy nie jest Wszystkim. Podświadomie wierzymy w nieskończony Wszechświat.
   Ale dajmy na to. Zastanówmy się. Przede wszystkim przyjąć powinniśmy, że nawet w okresie hipotetycznej inflacji zasada kosmologiczna pozostawała w mocy. Wymaga tego symetria bytu, nawet jeśli symetrie niższego rzędu są łamane. Możemy więc przyjąć, że istniał określony rozkład prędkości, na przykład zgodny zasadniczo z prawem Hubble’a. Pomimo, że nie chodzi tu o faktyczny ruch, a jedynie o ekspansję czasoprzestrzeni? „No i co z tego? Przecież także dziś mowa o rozszerzającej się przestrzeni, a nie o ruchu jako takim.” Tak, ale Doppler działa – redshift jest podstawowym wskaźnikiem prędkości („ucieczki”) galaktyk. Więc jak to jest: ruch, czy przestrzeń?

 Jeśli już wyznaczamy prędkość na podstawie efektu Dopplera (oczywiście relatywistycznego), a wzory szczególnej teorii względności jednak słuszne są tylko dla układu inercjalnego, to co tu robi zakrzywiona przestrzeń riemanowska, jeśli jest równocześnie płaska, sądząc z obserwacji? Jak się więc to ma do bąbla pola inflatonowego, który rzeczywiście będzie płaski, ale dopiero w nieskończoności?

  Nie bacząc na te wątpliwości, konkludować można, że dla „obserwatora” tylko część poruszała się z prędkością nadświetlną, więc z oczu jego znikła jeszcze zanim, pojawił się horyzont, grawitacja i oddziaływanie elektromagnetyczne. Tak można rozumieć sąd, że dziś nie wszystko widzimy, ponieważ za horyzontem (łącznościowym) znajduje się nawet znaczna część układu. Mimo wszystko Wszechświat, czyli to, co widzimy, jest dość duży. Gdyby prędkość wszystkich elementów układu względem wszystkich pozostałych przekraczała c, dziś, nawet najmniejszy krasnoludek stwierdziłby, że jest absolutnie samotny, a rzecz nazywana Wszechświatem nie istniałaby wcale. Nie istniałby też ruch, który przecież spowodował jego straszliwą samomotność. Bo, by istniał ruch, potrzebne są co najmniej dwa ciała. Innymi słowy, gdyby prędkość względna wszystkich elementów przekraczała wartość c, bylibyśmy zupełnie samotni do tego stopnia, że nawet nie istnielibyśmy, gdyż atomy w naszym ciele nie powstałyby, nawet jeden elektron nie wiedziałby o istnieniu drugiego. W dodatku, gdyby materia miała strukturę ciągłą (nie miała struktury w głąb), nasz krasnoludek byłby wprost nicością. Nawet elektron musiałby się odelektronić, by zadość uczynić warunkowi ciągłości. To powinno nas przekonywać, że nawet podczas ekspansji, tej nadświetlnej, prędkość względna poszczególnych elementów układu, stanowiła monotoniczny zbiór od zera do…. Po pojawieniu się horyzontu zatem, część była widzialna, obserwowalna, część druga zaś poruszała się z prędkością większą niż c i tym przepadła dla nas obserwatorów na wieki wieków. Tak można sądzić na podstawie powyższych przesłanek. Czy słusznie?
  Odległość wówczas była na tyle mała, że widzieli się wzajemnie wszyscy, których względna prędkość była nie większa (a właściwie mniejsza) od c. Sama łączność między nimi nie mogła, aż do dziś zresztą, ulec likwidacji, w związku z ich podświetlną prędkością. To to, co dziś odbieramy jako „nasz” Wszechświat. Czy zatem „horyzont łącznościowy” i łącznościowe traktowanie widoczności, traci tym sens? A przecież na tym zbudowana jest właściwie cała kosmologia...
   Z tym łącznościowym podejściem to tak, jakby wszystko zaczęło się nie od czegoś bardzo małego, lecz wprost przeciwnie, od istnienia czegoś wielkiego. Czy się w ogóle od tego zaczęło, wbrew awidentnym danym obserwacyjnym? Czyżby zatem mimo wszystko Wszechświat był nieskończony i statyczny? W takiej sytuacji rzeczywiście, by coś zobaczyć, trzeba zaczekać, aż światło stamtąd dotrze, bo wcześniej nie było żadnego kontaktu. Tak, ale jeśli wieczny i nieskończony, to przecież musimy widzieć wszystko, aż ku (prawie) nieskończoności, gdyż minął już (nieskończenie) długi czas na to, by sygnał skądś tam przybył do nas. Poza tym niebo powinno świecić „dosyć” jasno*. Chyba, że chodzi o jakieś odosobnione wydarzenia, na przykład jakieś wybuchy. Nasz Wszechświat jest jednak inny. Swą aktualną egzystencję zaczął od Wybuchu – momentu, w którym wszystkie jego elementy tworzyły coś bardzo małego rozmiarami. Od tego czasu wszyscy się nawzajem widzą. Herezja? Może...pomimo, że to raczej logiczne. 
  Wracając do sedna, zapytajmy: Co na to zasada kosmologiczna? W odniesieniu do obiektów „naszych”, oczywiście obowiązywała i obowiązuje do dziś. A w stosunku do tych szybszych, niż światło? Czy można coś o nich wiedzieć nie będąc w kontakcie z nimi? Jakiej części całości byśmy nie widzieli? Właściwie nie ważne, gdyż chodzi o to, że te szybsze nie byłyby dane naszej obserwacji. To jednak poddaje w wątpliwość możliwość spełnienia zasady kosmologicznej w odniesieniu do globalnej całości. Wątpliwość pogłębia to, że obiekty szybsze, niż światło nie są wykrywalne z pomocą fotonów, nawet jeśli stanowią materię taką, jak nasza. Wątpliwość jeszcze bardziej pogłębia to, że prędkość światła stanowi granicę, ewentualnie oś symetrii, nieprzekraczalną dla materii substancjalnej, bo przecież prędkości tej ciało o niezerowej masie spoczynkowej, nie może nawet osiągnąć. Wniosek zatem, że zasada kosmologiczna w odniesieniu do całości jest łamana i to nie tylko dlatego, gdyż „aby badać, trzeba widzieć”. A przecież wcześniej, przed inflacją, jednak wszystkie obiekty, jako integralna całość, podlegały zasadzie kosmologicznej...
     Ale to nie wszystko. Problem nie mniej istotny stanowi to, że prędkość obserwowanych obiektów, zgodnie z prawem Hubble’a, zależna jest od odległości i ma charakter lokalny. Jest też prędkość wielkością względną. Te same obiekty są więc dla jednych obserwatorów „tachionami”, dla innych zaś „naszymi starymi znajomymi”. Istnieją zatem wśród nich także obiekty  poruszające się dokładnie z prędkością c, gdyż prędkości tworzą ciąg monotoniczny. Wśród nich także My dla kogoś jesteśmy „fotonami”, dla kogoś innego uwstecznionymi czasowo duchami, a dla naszych przyjaciół doliniedoli, starymi druhami. Czy ta wyjątkowa względność nie jest przesadą? Mi się szczególnie podoba być światłem...Posadę uwstecznionego ducha wolę podarować szefowi (zawsze miałem na pieńku z bosami), by go wreszcie nie widzieć (Przepraszam, szefce, bo teraz wszystkie kierownicze stanowiska przechwytują, wprost dla zasady, niewiasty (wolałbym wiedźmy). Cóż taka moda. To też rodzaj inflacji. Gendryk szmendryk. A zasady... nawet jeśli już ktoś je posiada, to wcale (i tym bardziej) nie jest pozbawiony kwasów. Przecież dla świętego spokoju warto być nijakim.
     Istnieje jeszcze inny aspekt sprawy. Czy „tachionami” (wskutek tego, że znajdują się odpowiednio daleko – poza horyzontem) mogą być w ogóle, znane nam twory materialne, jak na przykład gwiazdy, czy też ściśle określone cząstki, właściwie wszelkie ciała? Ale czy to możliwe, by mogły poruszać się szybciej niż światło oddziaływując przy tym elektromagnetycznie, choćby między sobą, poza nami? A może granica c ma charakter względny? Wbrew temu, że c jest absolutnie niezmiennicze? „Bo przecież chodzi tylko o tranzytywność informacji, o kontakt”? Chyba jakaś wewnętrzna sprzeczność tkwi w tym wszystkim, zważywszy choćby na to, że wobec względności ruchu, zgodnie z powyższym, istnieć mogą obiekty o prędkości c, posiadające masę spoczynkową.
     Łatwo skonstatować w tym kontekście, że nie istnieją tacheo-gwiazdy, tacheo-elektrony itp. Oto jeszcze jeden argument za tym, że to, co dane jest naszym badaniom, to, co znajduje się bliżej, niż horyzont, jest faktycznie Wszystkim. Zatem nieliniowa ekspansja na samym początku (nie ważne jak ją nazwać) nie uczyniła niewidoczną nawet najmniejszej części tego, co kiedyś wybuchło, a teraz jest Wszechświatem. Jakżesz to? Zobaczymy dalej, choć już wcześniej wskazałem na opcję (jeśli nie konieczność) przemiany fazowej, kończącej stadium ureli. [Co do inflacji – co ją zakończyło i jaki to miało wpływ na dalsze losy Wszechświata, w szczególności na dynamikę jego rozwoju – trudno o konkrety.] W pracy tej uznałem za słuszne przyjęcie tezy, że jedynymi cząstkami (nawet faktycznie) poruszającymi się z prędkościami większymi niż światło mogą być neutrina (pomimo, że są wśród nas, a nie gdzieś daleko), co zbieżne jest z tym, że nie oddziaływują elektromagnetycznie. Przyjęcie tego założenia prowadzi notabene do bardzo ciekawych wniosków, nawet bardziej konsystentnych z eksperymentem, niż modele obowiązujące dziś. Przepraszam za mimowolną arogancję. Dla gniewnych, to przecież tylko Fantastyka przesłaniająca niedouczenie. Złośliwie zachęcam ich do lektury eseju poświęconego cząstce neutrino. Przyda się waleriana.
    Reasumując stwierdzić możemy, że albo prędkość wszystkich względem wszystkich była większa od c, czemu przeczy to, że to, co stanowi Wszechświat nie jest mikrokrasnoludkiem biadającym nad swą nieszczęsną samotnością; albo nie było wcale prędkości większej niż c, a inflacja, czy też urela to twory naszej ograniczoności. To jednak nie jest spójne z wnioskami, jakie wyciągneliśmy, na podstawie obserwacji, że kiedyś tam, na samym początku, miała miejsce ekspansja nieliniowa, że prędkość ekspansji większa była w jakimś tam przedziale czasowym niż c. A może istnieje trzecie wyjście? Nie, tylko nie kompromis... Otóż prędkość nadświetlna owszem istniała na pewnym wstępnym etapie, ale w pewnej chwili, w przemianie fazowej, zredukowała się do naturalnej prędkości fotonów, które się właśnie wyodrebniły i mniejszych od niej prędkości pozostałych cząstek, które wyodrębniły się w ślad za fotonami. Była  o tym mowa już w artykułach poświęconych dualnej grawitacji. A co z uzgodnieniem? Można sądzić, że w pierwszej nadświetlnej fazie Wszechświat był obiektem samouzgodnionym, na podobieństwo kryształu. Było już o tym wcześniej i jeszcze będzie.     
   Na razie, dajmy na to, że jednak inflacja zdarzyła się, że mimo wszystko widzimy tylko część materii, która w niej uczestniczyła. A nuż coś interesującego się z tego wykluje. Czy ta druga część przepadła na zawsze? Według mniemania dość powszechnego, ta druga część ma być sukcesywnie odsłaniana dzięki rozszerzaniu się horyzontu (łącznościowego). Czyż ta reszta ze stoickim (to znaczy będąc w spocznku) spokojem czeka aż dostrzeżemy ją? A może się porusza, dalej ze swoją nadświetlną prędkością? Bo co ją miało wyhamować? A jeżeli wyhamować, to do jakiej prędkości? Jakiej względem czego? Dajmy na to, że jednak widzimy coraz więcej. Powinniśmy dziś widzieć więcej niż wczoraj. Jeśli przy tym pozostaniemy przy założonej z góry ograniczoności ilościowej układu, który wybuchł (bo, jak pogodzić się z wybuchem nieskończonej ilości?), oczekiwać powinniśmy, że w końcu „wyleje się wszystko”. I co wtedy? A może już się wylało? Kiedy? Co by o tym świadczyło? Poza kwazarami nie widać nic. Czy dawniej kwazary nie były nasze? Co jeszcze nie było nasze? A może galaktyka w Andromedzie (jedna z najbliższych nam) też kiedyś nie była nasza (nie ważne jak wtedy, na początku, wyglądała)? A może my, w postaci pojedyńczego przysłowiowego elektronu nie widzieliśmy nic samotni w otchłannej nicości zerowymiarowej i czekaliśmy na zbawienie w postaci kolegi, który pojawiłby się (kiedy?) „wychodząc z nas”? A jego prędkość byłaby równa prawie c? Jakie „prawie”? Co z tego wszystkiego wynika? Otóż to, że mniemanie o porywaniu galaktyk nie jest koherentne z faktem naszego istnienia. Jeśli zatem ta druga część „układu” istnieje, co bardzo wątpliwe jest, jak już powyżej stwierdziliśmy i uzasadniliśmy, to dla nas ona nie istnieje, na zawsze. Być może więc gdzieś tam pędzi dalej ze swą nadświetlną prędkością grając nam na nosie. Czy jest sens się nią zajmować? Wszak nie możemy tego sprawdzić, nie możemy niczego roztrzygnąć, nawet jeśli wierzymy całą duszą w jej istnienie, pomimo bardzo mocnych przesłanek za tym, że ta „pędząca” po prostu nie istnieje.. Jeśli to wiara, to wszystko w porządku. „A dlaczego temperatura promieniowania reliktowego jest taka, a nie znacznie niższa?” (patrz artykuł poświęcony promieniowaniu reliktowemu) Nie przeszkadzaj!
   W podsumowaniu stwierdzić możemy, że to, co dziś widzimy, zawsze dane było obserwacji. Czy to tylko to, co nawet w najwcześniejszej fazie inflacyjnej (czy też urelowskiej) ekspansji, oddalało się od nas z prędkością mniejszą niż c? Nie koniecznie. Możliwe, a nawet dość zachęcające jest „to trzecie” rozwiązanie, że miała miejsce przemiana fazowa, że po prostu nie istnieje jakaś tam nadświetlna część. Zatem, to, co widzimy, to nasz kochany Wszechświat w swej okazałej całości i w całej swej okazałości. Myślę, że przy tej okazji warto zerknąć do artykułów traktujących o masie i grawitacji Wszechświata.
    W książce tej zaproponwany jest inny, alternatywny model przyśpieszonej ekspansji na samym początku (materii, a nie czasoprzestrzeni), dużo prostszy i być może bardziej koherentny z danymi obserwacyjnymi („być może” dlatego, gdyż dotąd nie otrzymał formy matematycznej umożliwiającej testowanie ilościowe). Zapraszam młodych. Według tego modelu, przyśpieszona ekspansja nie wyklucza możliwości widzenia całego Wszechświata (z dużej litery) i to zawsze. Bardzo możliwe, że nie w pełni spójny jest ten model z teorią wielkiej unifikacji, wspomnianej już (GUT), w jej „strefie przygranicznej”, tam, gdzie fizyka kwantowa załamuje się wysyłając do nieskończoności (matematycznej) to, co skończone, a nawet konkretne (w każdym razie filozoficznie), w wymiarach bliskich plankowskim ≈ 10^-35m . Nie świadczy to wcale na niekorzyść modelu, który pragnę przedstawić.. Raczej wprost przeciwnie. Przecież ta próba Wielkiej (...) unifikacji pomija oddziaływanie podstawowe – grawitację.
     Załóżmy mimo wszystko, że model akceptowany powszechnie jest słuszny. Znaczna część globalnego wszechświata znajduje się poza horyzontem. Jak więc horyzont, którego prędkość oddalania się równa jest dokładnie c, dogoni tę część niewidoczną, jeśli ta uciekała kiedyś z prędkością nadświetlą? Jeśli jednak ta część kiedyś uciekła, dlaczego dziś, a właściwie od momentu zakończenia inflacji, miałaby wracać? Jaki interes miałaby w tym? [A ciemna energia, rozpędzająca ekspansję ku nieskończoności? No właśnie.] Ale dajmy na to, że wraca i jeszcze się nie skończyło to Wielkie Powracanie. 
   Tak między nami, jeśli wraca, to od momentu ustania inflacji. Czy w ciągu piętnastu miliardów lat, które upłynęły od tego momentu nie zdążyła jeszcze cała materia wrócić? A kiedy wreszcie wróci? Co wtedy się stanie, gdy dokona się ten Akt Wielkiego Powrotu? Bez flaszki? A może już się dokonał? Kiedy? Więc mimo wszystko widzimy Wszystko! Pomimo, że...?  
   Niech obiekty Stamtąd powracają sobie do „macierzy” i stają się widoczne dla nas.Ich prędkość teraz mniejsza jest od c. Swoją drogą, „Jak dokonać się mogła skokowa zmiana prędkości z nadświetlnej na podświetlną dokładnie w momencie ustania inflacji?, to odrębne pytanie, wcale nie tuzinkowe.). Oznacza to, że się zbliżają, wbrew tendencji powszechnej, którą wyraża empiryczne prawo Hubble’a; właściwie dla obserwatora, od razu po przekroczeniu horyzontu oddalają się, zgodnie z tym prawem, choć, by się do nas dostać, musiały przedtem się zbliżać... Oczywiście zbliżać w tym sensie, że ich prędkość oddalania jest mniejsza od c, a więc w pewnym momencie powinny pojawić się. Dla obserwatora jednak najpierw pojawiają się nagle na horyzoncie. Ale przecież sam horyzont oddala się od nas z prędkością c, a ich prędkość jest przecież mniejsza od prędkości c. Ach, to może pojawiają się nieco przed horyzontem? W jakiej odległości od niego? Tuż tuż? Centymetry? Jaki z tego wszystkiego wniosek? (jeszcze jedno pytanie) Otóż ten, że nawet jeśli z powodu jakiejś tam inflacji, część globalnego wszechświata nie jest widoczna, to i nie będzie, na wieki wieków, amen. A co z promieniowaniem reliktowym? Nie przeszkadzaj!
   Do niedawna sądzono powszechnie, że tempo ekspansji stopniowo maleje z powodu grawitacji (jak prędkość rzuconego do góry kamienia). Dziś, na podstawie pewnych danych obserwacyjnych, sądzi się odwrotnie, a sąd ten od razu stał się kategoryczny. Tak nawiasem mówiąc, to dość symptomatyczne. Notabene, sąd ten bardzo służy hipotezie o istnieniu ciemnej energii, która ma go wyjaśniać..., którą uznano już za prawdę naukową pomimo, że zupełnie nie wiadomo jaka jest jej natura. Dużo w tym psychologii.
   Zatem „prędkość rośnie”, choć oczywiście nie może osiągnąć prędkości światła. Była już o tym mowa w artykule poświęconym masie Wszechświata i będzie mowa później. Można by sądzić, już teraz i niezależnie od psychologii, że jest to odkrycie niezwykle ważne, pomimo, że je zwalczam (efektywnie – zobaczymy to dalej). Ważne dlatego, gdyż pośrednio (dzięki podjęciu tematu) stanowi potwierdzenie moich domysłów. Jeśli mowa o samym efekcie (pociemnienia supernowych), to niezależnie od jego interpretacji, właściwie wali się cała kosmologia bazująca na równaniach Friedmanna. Zobaczymy to później. W sytuacji tej moje podejście stałoby się jak na razie jednym z nielicznych, jeśli nie jedynym, koherentnym rozwiązaniem kwestii budowy i ewolucji Wszechświata. Wzbudza to we mnie poważny lęk. A może się po prostu gdzieś fatalnie pomyliłem? Jeśli tak, to udowodnienie, że cały ten rozbudowany system (książka pokaźnych rozmiarów) powinien iść do kosza, wymagać będzie odrębnej pracy doktorskiej (jeśli nie habilitacyjnej)... No i fajnie, zapraszam kandydatów.  
   Niejednokrotnie zwracałem uwagę na to, że, sądząc po wynikach obserwacji, Wszechświat ewoluuje tak, że najbardziej odpowiednim (sądząc na podstawie teorii Friedmanna) byłby model krytyczny. Spójne to jest z przyjętą wcześniej tezą, że horyzont zamykający, nota bene, wszystko co istnieje, rozszerza się w kierunku radialnym z prędkością światła. Wbrew powszechnemu sądowi nie jest więc to horyzont „łącznościowy. Czy rzeczywiście? Zbudowaliśmy nasz model, ale można też podejść do sprawy inaczej. Załóżmy, że mimo wszystko widzimy tylko jakąś część wszechświata (wielkiego, zatem z małej litery). Reszta znajduje się poza horyzontem (łącznościowym). Patrz rysunek 1 poniżej. Może to nawet Wszechświat nieskończony, a w nim my jako bąbel, nie jedyny zresztą, to oczywiste, zatopiony być może w morzu bąbli, czyli we wszechświecie wyższego rzędu będącym superbąblem zatopionym… (Przypomina mi to zakończenie filmu rozrywkowego o dwóch facetach w czerni, tego pierwszego). Dawali go kilkakrotnie w telewizji. Tylko wtedy bowiem
nieskończoność nie wyklucza ewolucji. To także zgodne jest z modną dziś koncepcją wieloświatów. Granice Wszechświata wyznacza oczywiście horyzont znajdujący się w odległości kilkunastu miliardów lat świetlnych od nas (zaznaczony czarnym okręgiem na rysunku 1). Pytanie: „Jak  możliwa jest ekspansja w nieskończonym układzie, który siłą rzeczy jest statyczny?” pozostawiam bez odpowiedzi. Cóż, chyba hierarchiczne bąblowanie załatwia tę sprawę.
   A jednak, logicznie rzecz rozpatrując, należałoby przyjąć, że ten Wielki wszechświat w całości ewoluuje, gdyż ewoluują jego elementy. A to właściwie świadczyłoby o jego... przestrzennej ograniczoności. Czy byt nieskończony może ewoluować? Spójrzmy na rysunek. Z odległości większej niż promień horyzontu światło jeszcze nie zdążyło do nas dotrzeć, zatem promień ten stanowi „granicę łącznościową”. Z tej przyczyny powinni przyłączać się do nas nowi „lokatorzy”. Model ten bazuje na przeświadczeniu, że to, co widzimy patrząc na określony obiekt, zdarzyło się liczbę lat temu równą jego odległości od nas, wyrażonej w latach świetlnych. O istnieniu obiektów dalszych nie możemy nic powiedzieć, bo światło od nich jeszcze do nas nie dotarło. W gruncie rzczy to model Wszechświata statycznego i nieskończonego sprzed stu lat, a nie tego, który kiedyś tam wybuchł, a teraz ekspanduje. Model ten jest powszechnie akceptowany (czy akceptowalny?), a umacnia tę akceptację teoria inflacji. Zgodnie z nią jednak Wszechświat jest częścią integralną, tą obserwowalną, większej całości (ilościowo ograniczonej, bo przecież jest rezultatem wybuchu), która także ewoluuje, a to stoi w sprzeczności z intuicyjną bazą dla tego modelu, stanowiącą wszechświat nieskończony i nieograniczony. Co ważne jednak, model ten pozwala na wymiganie się od odpowiedzi na pytanie: „Gdzie znajduje się centrum wybuchu?”. Przyjmijmy, że model ten jest słuszny. Wszechświat (ten nasz) stanowi więc część większej całoci. Jego wiek wyznacza promień  horyzontu. Ale przecież wiek tej niewidocznej części jest ten sam. I tu sprzeczność, chyba, że …obiekty znajdujące się tam są „tachionami” poruszającymi się szybciej niż światło, reliktami inflacji. Wyklucza to jednak możliwość przałączania się ich do nas. Nie ma więc nowych lokatorów, z taką gościnnością dziś zapraszanych do naszej Wielkiej Przygody. Do wniosku tego doszliśmy, jak widać, różnymi drogami. To też argument.   
   Podejdźmy do sprawy nieco inaczej. We Wszechświecie stanowiącym część widzialną większego układu, obserwator stanowi centrum lokalne (patrz rysunek 2). Zatem dwaj 

obserwatorzy oddaleni od siebie widzą „nieco” inny Wszechświat. Dla przykładu, obserwator będący mieszkańcem galaktyki Anromedy (M 31) widzi obiekty, których my nie widzimy. Nazwijmy je roboczo „Oskarami. Nie widzimy ich, gdyż znajdują się poza naszym lokalnym horyzontem. Jeśli tak, to ich prędkość względem nas większa jest od prędkości światła (zgodnie z wnioskami jakie wyciągnęliśmy na podstawie inflacyjnej koncepcji ewolucji Wszechświata, a także przed chwilą), a nawet sądząc z prawa Hubble'a. Prędkość ich względem Andromedy jest jednak mniejsza od c, pomimo, że galaktyka ta praktycznie względem nas jest w spoczynku (prędkość z jaką się do nas zbliża (nie oddala) nie ma nic wspólnego z kosmologiczną ekspansją). Stanowimy praktycznie wspólny układ odniesienia. Znów mamy sprzeczność.
   Jaki stąd wniosek? Bardzo możliwe, że rzeczywiście to, co widzimy jest wszystkim, że horyzont wyznaczony przez prawo Hubble’a jest też horyzontem grawitacyjnym (Schwartzschilda). Spójne z tym wnioskiem są rozważania z artykułu dziewiątego, poświęconego masie Wszechswiata, wskazujące na istnienie odpowiedniości oszacowanej przez nas masy Wszechświata i wyznaczonego na jej podstawie promienia horyzontu grawitacyjnego (Schwartzschilda), z rozmiarami Wszechświata wyliczonymi w oparciu o obserwację, czyli na podstawie prawa Hubble’a. Jakoś nie znajdujemy miejsca na horyzont łącznościowy, określający odległość graniczną obiektu, który jeszcze może być widziany wziąwszy pod uwagę prędkość światła, które zdążyło do nas dotrzeć. Zaiste, czyż nie jest sprzeczne to łącznościowe podejście z tym, że byliśmy wszyscy razem tam wówczas, uczestnicząc w Wielkim Wybuchu jako elementy tego samego bytu? Temat ten rozwiniemy w następnym artykule. A Oskary? Ku nim zwracają swe pożądliwe lica co gwieździściejsze gwiazdy (i co gwieździściejsi gwiazdorzy), gdyż ich horyzonty nie sięgają zbyt daleko, sprowadzając się właściwie do jednego, jedynego punktu widzenia.
   Czy horyzont jest indywidualną sprawą obserwatora, a położenie jego zależne jest od tego, gdzie dany obserwator znajduje się? Z całą pewnością, jeśli jest to horyzont łącznościowy, lokalny. Gdzie znajduje się ten drugi horyzont (grawitacyjny)? Jest „miejscem startu”, więc powinien być wspólny dla wszystkich obserwatorów, niezależnie od ich położenia, chociażby dlatego, że jest horyzontem globalnym, a prędkość jego oddalania się jest niezmiennicza. Czy niezmiennicza, bo tak mi się zachciało? Bezsprzecznie...nie. Powtarzam (artykuły pierwszy i dziewiąty): gdyby nie była taka, byłaby względna, czyli różna z różnych układów odniesienia. Przeczyłoby to jednak zasadzie kosmologicznej. Przecież horyzont dotyczy wszystkich w jednakowym stopniu, choćby dlatego, gdyż reprezentuje moment (wspólnego dla wszystkich) Wielkiego Wybuchu. Zatem znajduje się dalej niż ten łącznościowy. O ile dalej?... Tak, ale to, co widzimy pozwala nam na oszacowanie masy Wszechświata, a więc i promienia Schwartzschilda, czyli promienia grawitacyjnego ...Czy zatem te dwa horyzonty są jednak równoważne pomimo lokalności horyzontu łącznościowego i absolutności promienia grawitacyjnego?... Chyba należy spojrzeć na tę sprawę inaczej. Odrzucić istnienie horyzontu łącznościowego? Sprawami tymi zajmiemy się w następnym artykule
   Póki co podsumujmy dotychczasowe przemyślenia uwzględniając najistotniejsze konkluzje, do jakich doszliśmy rozważając zagadnienia kosmologiczne. To konieczne wobec zaskakujących treści artykułów następnych. Jakby dotąd nie było niespodzianek... Taki półmetek.
1. Za podstawę dla rozważań przyjęta została a priori zasada kosmologiczna, oraz określona filozoficzna wykładnia wskazująca między innymi na konieczność wykluczenia istnienia osobliwości w realnym świecie. Drugim filarem jest newtonowska teoria grawitacji, zmodyfikowana dzięki wykorzystaniu elementów szczególnej teorii względności. Ogólnej teorii względności nie stosuję sądząc, że nie spełnia oczekiwań podczas prób spójnego opisu Wszechświata jako całości, a także opisu materii nadgęstej.  
2. Oto podstawowe wnioski wynikające z zasady kosmologicznej. Nie wszystkie uzmysławiane są w bezpośrednim związku z tą zasadą.
a) Istnienie niezmienniczej prędkości ekspansji c, która, jako relikt przemiany fazowej (wraz z końcem Ureli), jest także prędkością światła w próżni, w związku z pojawieniem się w tym samym momencie oddziaływań elektromagnetycznych. W tym tkwi tajemnica niezmienniczości prędkości światła. Oddala to potrzebę stosowania parametru gęstości jako wskaźnika przebiegu ekspansji – o tym dalej.
b) Wszechświat ewoluuje, przy czym kosmologiczne prędkości względne galaktyk (prędkość radialna) – chodzi o faktyczne ruchy, a nie o puchnącą przestrzeń – wykazują prawidłowość proporcjonalności do wzajemnej odległości.
c) Globalne natężenie pola grawitacyjnego równe jest zeru. To zerowanie się natężenia pola grawitacyjnego sugeruje płaskość geometrii Wszechświata.
d) Nie może istnieć centrum, czyli punkt uprzywilejowany.   
3.Proporcjonalność prędkości względnej do odległości potwierdzona została obserwacyjnie: prawo Hubble'a.
4. Prędkości względne właściwe (v/c) są stałe w czasie, przy tym czas kosmologiczny, globalny jest czasem rejestrowanym przez obserwatora bezpośrednio. W dodatku, wbrew sądom istniejącym, grawitacja lokalna nie ma wpływu na szybkość upływu czasu.  
5. Oszacowana została masa Wszechświata. Oszacowaliśmy masę pomimo, że jest wielkością ekstensywną. Uzasadnienie możliwości poczynienia takiego kroku – w tekście. Doprowadziło to do spostrzeżenia, że promień Schwarzschilda odpowiadający oszacowanej tak masie pokrywa się z rozmiarami Wszechświata wynikającymi z prawa Hubble’a. Spostrzeżenie to uznane zostało za rzecz nieprzypadkową, co sprowokowało do twierdzenia (wprzódy dość ryzykownego), że horyzont grawitacyjny Wszechświata pokrywa się dokładnie z jego horyzontem Hubblowskim. Równość ta została nawet zapostulowana.
6. Przyznać trzeba, że masa Wszechświata, której oszacowanie przyczyniło się do sformułowania postulatu równości promieni H i G, jak podkreśliłem w artykule dziewiątym, w gruncie rzeczy nie jest w tej pracy traktowana jako liczba określająca konkretną ilość materii. Wyznaczenie tak rozumianej masy nie jest możliwe, choćby dlatego, gdyż materia najbardziej odległa reprezentuje czasy, w których nie istniały jeszcze obiekty świecące. Zaobserwowanie tej materii nie będzie możliwe nawet jeśli techniki obserwacyjne będą znacznie bardziej rozwinięte, niż dziś (to wcale nie umniejsza dumy z osignięć dzisiejszych). Z tych powodów wprowadziłem pojęcie Umownej Masy Wszechświata (CMU), która daje niezmiennie gęstość zapewniająjąca płaskość przestrzeni, jaką tworzy Wszechświat, zgodnie z ustaleniami bazującymi na obserwacji.
7. Odkrycie równości promieni: grawitacyjnego i hubblowskiego pozwoliło na wyznaczenie gęstości średniej Wszechświata. Okazało się, że tak wyprowadzony wzór na gęstość jest identyczny ze wzorem na gęstość krytyczną, odpowiadającą w teorii Friedmanna-Einsteina przestrzeni o geometrii płaskiej (euklidesowej). To potwierdziło słuszność postulatu o równości tych promieni, w szczególności słuszność obranej drogi.
8. Równość promieni G i H dała też asumpt do stwierdzenia, że masa Wszechświata (to masa grawitacyjna, a nie ilość materii substancjalnej) sukcesywnie rośnie, przy czym, zgodnie z zaproponowaną tu hipotezą, jej wzrost zsynchronizowany jest ze wzrostem wartości jego globalnej (ujemnej) energii potencjalnej, której w poszukiwaniach „brakującej masy Wszechświata” nie uwzględniono w związku z przyjęciem (za jedynie słuszną) tezy, że rozszerza się przestrzeń, a ekspansja Wszechświata nie jest ruchem w sensie newtonowskim.
9. Uznałem, że krytyczność, jako jeden z trzech modeli wynikających z równania Friedmanna, wprost nie jest rzeczą adekwatną z proponowanym tu modelem Wszechświata, gdyż płaskość geometrii Wszechświata jest immanentna, jest jedyną możliwą opcją. W związku z tym i w związku ze znikomością wyznaczonego z obserwacji parametru gęstości (tylko ok 5%), poddana została w wątpliwość zasadność jego stosowania (lub metod jego wyznaczania). Ciemną energię usunąłem z rejestru.
10. W związku z tym właśnie uznałem, że masa równoważna hipotetycznej ciemnej energii (70%) jest fikcją (artykuł jedenasty). Część masy jest więc zamknięta, można więc mówić o deficycie masy, jak w układzie nukleonów tworzących jądro atomowe (tu chodzi oczywiście o inny rodzaj oddziaływania). Okazało się, że masa grawitacyjna Wszechświata jest proporcjonalna do czasu, a stąd wynika wniosek, że kiedyś w odległej przeszłości, masa Wszechświata równa była zeru. [W tym momencie pojawiło się oddziaływanie elektromagnetyczne, a więc także bezmasowe fotony.]
11. Początek ekspansji miał jednak miejsce wcześniej. Można więc określić masę w tej początkowej fazie jako ujemną. Pasowałoby to do przypuszczenia o istnieniu odpychania, którego skutkiem była przyśpieszona ekspansja, której nadałem nazwę: URELA (ultrarelativistic acceleration). Ujemna masa, odpychanie... O tym było w artykułach traktujących o dualności grawitacji.
12. Wszechświat  na samym początku nie był osobliwością, miał określone (choć małe) rozmiary. Był panelsymonem, quasi-monokryształem maksymalnie ściśniętym – stąd odpychanie grawitacyjne w pierwszej fazie ekspansji. Tę fazę ekspansji nazwałem Urelą. Ekspansja zatem, zanim stała się hubblowską, przebiegała nieliniowo. Podczas tej nieliniowej ekspansji względna prędkość przekroczyła wartość c. (Urela stanowi alternatywę dla Inflacji.) Tu dała o sobie znać dualność grawitacji. Do wniosku o nieliniowości wzrostu rozmiarów – nadświetlnej ekspansji prowadziło też założenie, że Wszechświat na samym początku miał niezerowe rozmiary, nie był osobliwością.
13. Urelę zakończyła przemiana fazowa, w czasie której zdyssypował nadmiar energii kinetycznej. W wyniku tego pojawił się chaos, a układ zyskał (dopiero wtedy) nowy parametr – temperaturę. Prędkość ekspansji zredukowała się do wartości c, a jej niezmienniczość potwierdza słuszność empirycznie uzasadnionego wniosku, nazwanego zasadą kosmologiczną.  
 „Temperatura początkowa”, rzekomo prawie nieskończenie wysoka i przyjęta wprost jako fakt bezsporny jako oczywistość, wzbudziła we mnie poważne zastrzeżenia już na samym początku rozważań. Zgodnie z moimi przemyśleniami, warunki, w których pojawiły się parametry termodynamiczne, określające własności całościowe materii (w tym temperatura), stworzyła dopiero przemiana fazowa (a w jej wyniku chaos), wraz z zakończeniem Ureli.
14. Uznałem istnienie ciemnej materii za fakt przyrodniczy, a nawet określiłem jej istotę – czym jest. Otóż, podczas przemiany fazowej uwolniły się i chaotycznie rozproszyły, swobodne plankony. One właśnie utworzyły ciemną materię.
15. Uznałem, że bazę dla określenia masy dowolnego układu, stanowi grawitacja dualna. Grawitacji dualnej i plankonom poświęciłem artykuły 5-8.
16. Tam wprowadzone zostało pojęcie masy grawitacyjnej układu, która fenomenologicznie odpowiada masie bezwładnej ciała. Możliwe to było dzięki wprowadzeniu pojęcia bytu absolutnie elementarnego. To umożliwiło, w każdym razie jako logicza konsekwencja, chyba po raz pierwszy w historii, na wyjaśnienie dlaczego masa bezwładna równa jest grawitacyjnej. Jak wiadomo, równość ta została zapostulowana przez Einteina i stanowi jedną z podstaw ogólnej teorii względności.
17. Nie uznałem Jednak OTW za bazę dla modelowania Wszechświata jako całości. Wysunąłem przypuszczenie, że mimo wszystko jego rozszerzanie się, wbrew sądowi obowiązującemu, jest faktycznym ruchem, a nie zmianą li tylko metryki zakrzywionej czasoprzestrzeni. Wynikło stąd przypuszczenie, że Wszechświat rozszerza się wszystkimi jego elementami, we wszystkich skalach rozmiarowych, tak, jak to musiało być na samym początku, zważywszy na to, że nie był punktową osobliwością. Dziś sądzi się, a nawet podkreśla to, że nawet galaktyki już nie rozszerzają się będąc bezwolnymi „pasażerami” jakby kropkami na nadymającym się balonie zakrzywionej riemanowsko przestrzeni. Uznałem to za niekonsekwencję.
18. Choć równanie Friedmana przewiduje trzy modele, trzy warianty ewolucji Wszechświata, na bazie określonych przesłanek uznałem za stosowne, przyjęcie  tezy, że w związku z jego specyficzną topologią, „krytyczność” jest cechą stałą i niezmienniczą. Sama przestrzeń jest z natury rzeczy płaska. W gruncie rzeczy nie ma więc mowy o jakiejś tam krytyczności, gdyż mowa o jedynej istniejącej możliwości. Zwróciłem już na to uwagę w innym kontekście. Można nawet pokusić się o wyrażenie sądu (przy tej wyjątkowej okazji podsumowania), że płaskość Wszechświata oznacza, iż jest to stan globalnej równowagi, do której zmierza przecież każdy układ fizyczny. Tak, jak nisza energii potencjalnej między przyciąganiem (dalej), a odpychaniem (bliżej).  Każde zakłócenie tej równowagi w wyniku jakichś przemian lokalnych zostaje zniwelowane przez procesy „porządkujące”. Tym Wszechświat podobny jest do organizmu żywego (a właściwie odwrotnie), który dzięki homeostazie zachowuje równowagę metaboliczną pomimo zmiennych oddziaływań środowiska, pomimo dynamiki wewnętrznej, rozwojowej organizmu (np. starzenia się). Płaskość nie jest więc czymś wyjątkowym, nie jest „wybrykiem natury”. Wprost przeciwnie. To jedyna opcja. Nie wyklucza to jednak istnienia globalnych „naturalnych” zmian ewolucyjnych. Poddaje to w wątpliwość słuszność tezy, że opis Wszechświata jako całości jest domeną tylko i wyłącznie ogólnej teorii względności. Dane obserwacyjne nie są sprzeczne z pogladem wyrażonym powyżej.
19. Spójna z tym jest teza, że Wszechświat nie jest elementem układu. Jest absolutną jednością o cechach raczej innych, niż kula pyłu, którego ziarna wzajemnie się przyciągają. Sąd ten konsystentny jest z opinią (dziś niezbyt popularną), że byt obserwowalny przez nas, Wszechświat, to Wszystkość, która kiedyś w przeszłości „wybuchła”. Innymi słowy: Wszechświat, którego wymiary wyznacza horyzont grawitacyjno-hubblowski, jest absolutną pełnością, poza którą poszukiwania nie mają sensu. Zatem badania Wszechświata, niby zzewnątrz, mijają się z celem.  
20. Fakt Wybuchu świadczy o ograniczności przestrzennej (a także materialnej) Wszechświata, a to sugeruje, że oscyluje. Głębsze przemyślenia prowadzące do tej konkluzji znajdziecie już w artykule pierwszym (i oczywiście dalszych). Oscylacjom Wszechświata poświęciłem odrębny esej. Bazując na tym przypuszczeniu, uznałem, że tworzy on określoną formację topologiczną. Nawet wyraziłem przypuszczenie, że pulsacje Wszechświata zsynchronzowane są z cyklicznymi zmianami prędkości światła, która jest przede wszystkim niezmienniczą prędkością ekspansji. Więcej o tym w eseju traktującym o oscylacjach Wszechświata. Inwersja nie powinna więc polegać na zatrzymaniu się, jak podrzucone do góry ciało. Jej mechanizm powinien być inny – jeszcze o tym będzie.
21. W tym artykule podałem dodatkową argumentację na rzecz wysuniętej znacznie wcześniej tezy, że Wszechświat obserwowalny, ograniczony sferą horyzontu grawitacyjno-hubblowskiego, jest Wszystkością. A w związku z tym, że zaszedł Wielki Wybuch i „wszyscy byliśmy kiedyś razem”, (tworząc coś bardzo małego, a to coś było całą istniejącą przestrzenią), już w artykule na temat zasady kosmologicznej wyjaśnić mogłem dlaczego nie ma sensu określić miejsca tego Wybuchu: „A gdzie jest centrum Wszechświata, to znaczy miejsce Wybuchu? Nie ma z tym problemu, jeśli Wszechświat obserwowalny jest i był zawsze wszystkością tak materialną, jak i przestrzenną. Wszystkie punkty, wszelkie dzisiejsze położenia ciał stanowią razem ten punkt Wybuchu.” Jest to cytat z mojej drugiej książki: Elementarne wprowadzenie do Szczególnej Teorii Względności, nieco... inaczej     (rozdział poświęcony konsekwencjom kosmologicznym ustaleń STW).
22. Poddałem krytyce paradygmat łącznościowy, wskazując równocześnie na niezmienniczość horyzontu grawitacyjnego Wszechświata. Pogłębienie przemyśleń w tym duchu i rozwinięcie koncepcji nastąpi już w artykułach następnych. W nich zajmę się w szczególności problemem horyzontu.

Jeśli coś pominąłem, niech Czytelnik dopisze.

*) Chodzi o paradoks fotometryczny Olbersa. „Jeśli Wszechświat jest nieskończony, to w każdym punkcie nieba powinna być jakaś gwiazda lub inne ciało świecące. Niebo powinno być niezwykle jasne. A jednak jest czarne. Dziś już nie ma paradoksu. Widoczny Wszechświat jest rezultatem Wielkiego Wybuchu. Ilość materii, jaką tworzy Wszechświat jest więc ograniczona.” Jest to wersja uproszczona, spójna z wielokrotnie przytaczaną argumentacją, wskazującą na ograniczoność ilościową Wszechświata.  














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz