Poprzednie
artykuły stworzyły
określone tło, bazę pojęciową i filozoficzną dla zrozumienia sedna koncepcji,
którą staram się przedstawić, koncepcji będącej wynikiem mych przemyśleń, które
jak na razie nie zasłużyły na to, by ktoś podjął się trudu ich weryfikacji.
Stąd ewentualne nieścisłości i błędy. Niech wreszcie zaczną mi je wypominać! Zajmuję
się przecież dziedziną o charakterze interdyscyplinarnym – trudno być omnibusem we wszystkich dziedzinach. A dodatkowo
w swych badaniach jestem osamotniony. Można by
powiedzieć, że biję w ciemno (tak, jak to zrobili z ciemną energią), gdyż
(ogólnie) każda koncepcja, w szczególności jeśli odbiega od standardu, powinna
być poddana debacie w gronie ludzi zawodowo przygotowanych. Jak na razie o
czymś takim nie wiem pomimo, że czytelnictwo mych artykułów (dziś już to wiem),
przerosło oczekiwania – pomimo, że artykuły te wcale nie są
łatwe. Czyta je dosłownie cały świat pomimo przeszkody
natury językowej. Szczególnie dużym zainteresowaniem cieszą się artykuły w Stanach
Zjednoczonych.
Wahałem
się, czy puścić ten artykuł, ale właśnie
pomyślałem, że jeśli ktoś przeczytał wszystkie poprzedzające go, wyrobił sobie
już określone zdanie na temat meritum lub na temat autora. Jeśli autora, to co
on tu jeszcze robi? Jeśli na temat meritum i dalej czyta, to uodpornił się na
niespodzianki i może w dalszym ciągu ich oczekuje, choćby z zaciekawienia.
Jeśli popełniłem błędy, to ich sprostowanie może także coś wnieść do
sprawy. Nie myli się kto nie robi nic. A
jeśli myląc się zainspirowałem kogoś, to byłby to tylko powód do satysfakcji. W
artykułach tych są też rzeczy, które przed decyzją skazującą mnie na banicję,
należałoby po prostu sprawdzić w obserwacji lub eksperymencie. Ale przecież
lepiej i łatwiej nie czytać (i z góry skazywać).
Treść
1.
Grawitacja i obrót. Jakie są wewnętrzne cechy plankonu?
2. Spinowy
moment pędu plankonu.
3.Wnioski
i interpretacje.
4.
Konsekwencje kosmologiczne.
1. Grawitacja i obrót
„Tak obraca się kula ziemska”, to słowa mojej Matki, błogosławionej
pamięci. Miałem wówczas około czterech lat. Mama przyglądała się bacznie mej
zabawie dziecięcą grzechotką w kształcie kuli, obracającej się na osi
połączonej z uchwytem, będącą własnością mej malutkiej siostrzyczki (dziś już
babci). Stałem obok jej łóżeczka i obracałem wciąż tę kulę wpatrując się w nią
z uwagą. I wówczas usłyszałem: „Tak obraca się kula ziemska”. Pamiętam jakby to
było dziś. Coś wówczas widocznie zarezonowało z moją naturą. Kim byłem w poprzednim
wcieleniu? Niezwykle silne wspomnienie z dzieciństwa do dziś towarzyszące
mi, świadczy niewątpliwie o wrażeniu jakie wywarły na mnie Jej słowa. Niestety
nie dożyła wydania mych książek, a tym bardziej mej działalności blogowej.
Także często powraca w mojej świadomości
dziecięca fascynacja mapami. Pamiętam, „ogromną” mapę Związku Radzieckiego,
rozłożoną na podłodze. Były to wczesne lata powojenne. Wprost leżąc na tej
mapie wpatrywałem się w
nią godzinami. Rozpoznawałem góry, miasta, rzeki i morza. Był też
niemiecki atlas świata – grube tomisko, z mapami, na których poprzedni
właściciel zaznaczał kredkami linię frontu, a mój
Tata trzymał w nim, między kartkami, różne dokumenty. Wtedy jeszcze nie
było skoroszytów i twardych dysków. Ale byłem normalnym dzieckiem. Wraz z innymi ganiałem po gruzach
zrujnowanego Szczecina i po bunkrach z czasów wojny. Najbardziej lubiliśmy
zabawę w pach-pach. Potem były inne mapy, ważne, że mapy. Jako uczeń bardzo lubiłem geografię.
W
czasach powojennych, luksusów nie było. Zagrożony gruźlicą jeździłem do
prewentorium. Właśnie tam będąc – do dziś to pamiętam, przegrałem poważny
zakład. W połowie lat pięćdziesiątych sporo mówiło się o Marsie (kanały itp.)
Dla wielu Mars był jedyną znaną planetą. Naraziłem się na pośmiewisko gdy
stwierdziłem, że planeta Wenus bardziej zbliża się do Ziemi niż Mars. Założyłem
się. Wychowawca roztrzygnął na moją niekorzyść. Dziś mamy inne czasy, ale
ludzie się nie zmienili. Także ja ze swoimi wymyślałkami.
Fascynował mnie
(już później) widok zdjęć spiralnych galaktyk.
Przykuwały mą uwagę szczególnie mocno wiry podobne do
tych spływających w zlewie, wskazujące na intensywny ruch. Do dziś to
pozostało. Podczas swych prelekcji niejednokrotnie celowo przyrządzam sobie
czarną kawę, by w wirującej piance
zademonstrować galaktykę w jej dynamice i rozwoju,
by zwrócić uwagę znów
na jedność świata.
Każdy, kto, choćby pobieżnie, z naturalnej
ciekawości świata (Dziś zjawisko to coraz rzadsze, szczególnie wśród
młodzieży.), próbował zapoznać się z treścią ogólnej teorii względności, musiał
natknąć się na zasadę równoważności, która stanowi jej „bazę ideową”. Zgodnie z
tą zasadą siła grawitacyjna równoważna jest sile bezwładności pojawiającej się
w układzie nieinercjalnym. Takim układem może być na przykład przyśpieszający
pociąg, skręcający autobus, karuzela w lunaparku, wirówka pralki, albo
centryfuga, mogąca mieć zgoła zupełnie nie
pokojowe przeznaczenie.
Liczne fakty potwierdzają tę
teorię.
Zapytajmy więc:
„Jak powiązać zasadę równoważności z modelem plankonowym?”
Parametrem istotnym każdej bez wyjątku cząstki, jest jej spin, którego iloczyn z przekreśloną stałą Plancka określa spinowy
moment pędu cząstki. Na ogół przedstawia się go w sposób popularny jako
wielkość związaną z ruchem obrotowym cząstki (jak kula ziemska). Ruch obrotowy cechuje właściwie każdy swobodny byt materialny, jest nawet jego
cechą swoistą. Od galaktyki po elektron i neutrino. To cecha niejako
„osobista”, wewnętrzna ciała (cząstki). Ruch postępowy zaś jest
odzwierciedleniem świata zewnętrznego, stanowiącego układ odniesienia,
oddziaływującego na dane ciało, tworzącego przestrzeń. Drugą swoistą cechą
każdego bytu materialnego jest związana z nim
grawitacja. Czy na najniższym poziomie samorealizacji bytu istnieje związek
pomiędzy wymienionymi dwiema cechami? Czy zasada równoważności w tym przypadku
oznacza rodzaj dualizmu? W analogii z dualizmem korpuskularno-falowym: (cząstka « fala), mielibyśmy dualizm: grawitacja « obrót. Byłaby to ekstrapolacja einsteinowskiej zasady
równoważności na pojedyńczy byt elementarny.
Ciekawe do czego
dojdziemy stosując ten nowy dualizm wobec plankonu.
Oprzyjmy się na hipotezie, że łączna energia pola grawitacyjnego
otaczającego określony obiekt równa jest połowie jego masy spoczynkowej
(patrz Apendyks do artykułu pierwszego, traktującego o dualności grawitacji (piątego). Sądząc po rozważaniach tam prowadzonych
przypuszczać możemy, że hipoteza ta ma zasięg uniwersalny (jeśli jest słuszna,
to absolutnie). Sądzę, że wnioski z przemyśleń, jakie niebawem przeprowadzimy stanowić
będą kryterium słuszności, tak wprowadzonego tu dualizmu, jak i wymienionej
wyżej hipotezy. [Jeśli już nie „słuszności”, to przynajmniej niesprzeczności
logiczno-intuicyjnej z tym, co dane jest naszej kognicji.] Zgodnie z tym
dualizmem zatem, łączna energia zawarta w polu grawitacyjnym plankonu równa powinna być liczbowo energii jego ruchu obrotowego. Wyrazić to można
też inaczej: suma energii ruchu obrotowego plankonu i energii zawartej w jego
polu grawitacyjnym, równa jest zeru. To tak, jakby energetycznie, patrząc z zewnątrz, plankon był nicością, a tak na
prawdę, to jego osobista sprawa. [Więc co nam do tego? Zobaczymy.] To mi
się nawet podoba, choć nie tylko o estetykę tu chodzi. Kiedyś doszliśmy do
spostrzeżenia, że wartość liczbowa masy Wszechświata (dodatniej) równa jest w
każdej chwili grawitacyjnej energii potencjalnej (ujemnej) – razem także zero.
Konsystentne to jest z twierdzenim, że Wszechświat jest wszystkością, że nie ma
nic materialnego poza nim. Innymi słowy: z zewnątrz Wszechświat jest
niewidoczny, niemożliwy dla jakiejkolwiek detekcji. Czy zagalopowałem się? A
jeśli tak, to co?
Przy okazji znów warto zauważyć, że
ujemność energii potencjalnej nie jest „wyłącznie sprawą umowy”. Minus po
prostu oznacza przyciąganie. Wracając do plankonu (i dalej kombinując),
skonstatujmy też, że chyba rzeczą filozoficznie uzasadnioną jest to, iż plankon jako taki, nie może być źródłem
ujemności lub dodatniości, gdyż to sugerowałoby dwuznaczność, obcą tworowi
elementarnemu absolutnie. Należałoby tu mówić raczej o czymś innym (nie plus,
nie minus, nie zero). Można też podejść do sprawy inaczej i sądzić, że właściwa
mu „dodatniość” spójna jest z asymetrią stwierdzaną w odniesieniu do tego, co
poddane może być obserwacji lub wyraża ogólne cechy Przyrody. Przykładem tego
może być przesunięcie widm ku czerwieni,
także w fazie kontrakcji – było o tym w artykule trzecim poświęconym oscylacjom
Wszechświata. Innym przykładem może być wzrost (i tylko wzrost)
entropii (w tym samym artykule), a
także dominacja materii nad antymaterią. W tym sensie plus ma przewagę nad
minusem. O istnieniu asymetrii świadczyć by mogła też wirowość pola elektromagnetycznego.
Nie
bacząc jednak na to popełnić można przypuszczenie, że asymetria nie ma z tym
nic wspólnego. Po prostu jedyność zapisuje się jako „dodatniość”. Dlaczego nie „ujemność”?
Pocieszeniem dla mnie (i dla reszty tej gorszej połowy) może być to, że w innym
systemie zapisu ta „dodatniość” zastąpiona byłaby przez „nijakość” wówczas nie
byłoby problemu.
Przyjmijmy dla
uproszczenia (przecież to nie teoria, a pogłębienie pytań), że plankon jest ciałem sztywnym – w tym
momencie nie uczestniczy w żadnym oddziaływaniu. Zajmujemy
się wyłącznie jego sprawami osobistymi. Zapiszmy symbolicznie treść naszego dualizmu:
Wyrażenie po prawej stronie równania jest
energią kinetyczną ruchu obrotowego; I jest momentem bezwładności plankonu, a w prędkością
kątową. Momentu bezwładności nie znamy. Nie wiadomo, czy można uznać plankon za litą kulę gęstościowo jednorodną. Możemy
jednak założyć, że prędkość liniowa punktu na jego powierzchni równa jest c.
Bo jeśli inna, to jaka? [Powiedz czytelniu: „Jakie to naiwne...”] Zatem:
Otrzymujemy więc co następuje:
Jakie są wewnętrzne cechy plankonu?
Zauważmy, że taki właśnie moment
bezwładności posiada cienka obręcz (względem osi centralnej i prostopadłej do
jej płaszczyzny). W przypadku plankonu oznaczać by to mogło (na bazie naszej
wyobraźni), że cała jego masa zgromadzona jest na
jego równiku lub też „obręcz” tę tworzy punkt materialny o masie plankonowej, orbitujący z prędkością c. [Czy to możliwe wobec
niezerowej masy? To przecież plankon, a nie byle ciało. Jeśli to wszystko ma jakiś sens,
to plankon jest dość specyficznym bytem topologicznym. Topolodzy, do dzieła!] Innych punktów nie ma, gdyż
ten jedyny, o prędkości c wyczerpuje „zasób masy” plankonowej. W dodatku prędkość liniowa punktów poza równikiem
byłaby mniejsza (w przedziale [0,c)), a więc względna z całą tego
problematycznością, szczególnie wobec faktu, że chodzi o obiekt elementarny
absolutnie. To tylko poglądowy model
wskazujący na to, że nie będzie łatwo tę rzecz opisać w zgodzie ze stanem
faktycznym, to znaczy, poprzez ten opis antycypować fakty empiryczne. [A może płaszczyzna
orbit też się obraca? Tak, ale przecież nie można wyróżnić osi obrotu tej
płaszczyzny, żadnej osi. Chyba do opisu tego należałoby uwzględnić dodatkowy,
czwarty wymiar, chyba ten sam, który odpowiedzialny jest za specyficzną
topologię Wszechświata.] Można też powiedzieć, że statystycznie wszystkie płaszczyzny są
sobie równowazne i tym zakończyć debatę. Przynajmniej tymczasowo. A po co tak daleko
sięgać? Moment bezwładności jest taki i kropka. Wszak niewiele powiedzieć można
o samym plankonie. W każdym razie nie jest litą i sztywną kulą. Jest przecież
elementarnym polem grawitacyjnym, posiadajacym moment bezwładności taki, a nie
inny. Raczej pewne jest, że ma symetrię sferyczną, a oś rotacji powinna
przebiegać przez jego środek. W tym przypadku wszystkie osie są sobie
równoważne. Po co od razu kojarzyć plankon z konkretnymi obiektami naszego
otoczenia? W dodatku, tak określona z góry wielkość momentu bezwładności
pozwala na geometryczne modelowanie takiego obiektu. Nie musiałby to być
np. pierścień. Gestość energii pola mogłaby dla przykładu maleć ku środkowi i
tam dążyć do zera. Niech ewentualnym opisem (wyliczeniem) tego zajmą się
młodzi.
Jeśli mimo
wszystko, choćby na chwilę, pozostaniemy przy dziwnym modelu punktu materialnego orbitującego z prędkością
liniową c, zauważamy, że plankon reprezentuje sobą
unifikację ruchu obrotowego z ruchem postępowym. Czy to nie fantastyczne? A
może po prostu przesadziłem (już na dobre). Czy powściągnąć cugle?
A jeśli, tak z ciekawości i dla upoglądowienia tego,
z czym mamy do czynienia, przyjmiemy model z „obręczą”? To zapytajmy: „Jaka
siła dośrodkowa działa na ten krążący punkt materialny?” Sądząc po masie plankonu i jego rozmiarach – bardzo wielka. Obliczmy
ją:
ostatnie wyrażenie otrzymamy korzystając ze
wzorów definicyjnych (artykuł szósty pierwszej części). To siła ogromna,
nawet w naszej skali:
Nawet ośmiokrotnie większa od tak zwanej (niesłusznie) siły
Plancka. Kto chce, niech sprawdzi. Dla porównania,
średnia siła przyciągania między Ziemią a Słońcem wynosi: 3,6·10^22N . Zaiste inny to świat. Oto prawdziwe oblicze grawitacji...
Jeszcze do tego tematu wrócimy.
Być może ta modelowo domniemana dziwna właściwość plankonu stanowi wynik rzutowania (niezamierzonego
przeze mnie) obiektu posiadającego większą niż 3 liczbę wymiarów, na trzy
wymiary, do których ograniczony jest zastosowany tu siłą rzeczy opis. To jednak
nie powinno mieć żadnego wpływu na sprawy zasadnicze, na końcowy wynik od
strony fizycznej. Poza
tym to tylko model wspomagający wyobraźnię, którą ogranicza ograniczoność naszej wiedzy.
Cugle? Na to
jeszcze za wcześnie. Kontynuujmy
więc. Zauważmy (już po raz drugi), że plankon sam w
sobie nie może mieć określonej jednoznacznie (co do kierunku) osi obrotu, gdyż
wszystkie punkty należące do plankonu są sobie
równoważne. To tak, jakby się wcale nie obracał, gdyż moment obrotowy jest
wielkością wektorową. Sytuacja zmienia się diametralnie wraz z obecnością w
otoczeniu innych plankonów, w szczególności,
gdy tworzą one układy (grawitacyjne), a szczególnie elsymony. Jak widać, nie ma zbyt
wielkiego sensu rozpatrywanie plankonu
odosobnionego, nie tylko z powodu braku realności takiej sytuacji i nie tylko z powodu potrzeby uwzględnienia nieznanej nam topologii. Jeden plankon
nie tworzy przecież Wszechświata. Nie ma sensu także z tego powodu, że obecność
sąsiadów stanowi o istnieniu przestrzeni, co od razu narzuca konieczność
istnienia określonej, względnej orientacji członków zbiorowości w związku z
istnieniem oddziaływania między nimi. Właśnie to oddziaływanie jest pierwotną przyczyną tak ruchu
postępowego, jak i rotacji. Być może właśnie to „sąsiadowanie” stanowi o istnieniu konkretnego spinu – konkretnego i identycznego w związku z identycznością wszystkich
plankonów. Jakiego? Zobaczymy to dalej, choć już teraz można zauważyć, że przy pełnej
statystycznej równoważności wszyskich, istnieć mogą w odniesieniu do każdego
dwie możliwości orientacji. Zatem ten sam spin ma połowa. To mogłoby już
podpowiedzieć intuicji, że spin plankonu wynosi 1/2. Patrz dalej.
Tu, jak widać, nie bazuję na mechanice
kwantowej. W odniesieniu do bytu absolutnie elementarnego, w pierwszym
podejściu, można ograniczyć się do „naiwnego” opisu deterministycznego, a
wynik, jak, się okaże, być może kogoś zaskoczy.
Wychodzimy z założenia a priori, że pojedyńczy plankon
reprezentuje sobą absolutną elementarność. Ta jednak oznacza przecież pełną
symetrię. Mechanika kwantowa załatwia tę sprawę nierozróżnialnością,
nieoznaczonością i uśrednieniem, a cechy swoiste tak określonej cząstki stanowią zbiór reprezentatywny i nie dotyczą
pojedyńczego konkretnego egzemplarza. Czy to jednak wystarcza w odniesieniu do tworu
elementarnego absolutnie, który właściwie stanowi antytezę kwantowości
probablistycznej, pomimo, że wyraża sobą kwantowość w znaczeniu semantycznym
(ziarnistość)? Przecież swymi parametrami powinien być
niezmienniczy. Może znów przyda się sąd, że opis plankonu wymaga, jak już wyżej wspomniałem, metod
wprzęgających więcej niż trzy wymiary przestrzenne. To, w każdym razie,
sugeruje moje stargane poczucie logiki.
Nie powinno to jednak przeszkadzać w
operowaniu „fenomenologicznymi” właściwościami plankonu
(zgodnie z uwagą tuż powyżej, zapisaną kursywą). Swoją drogą, w kwantowym,
uśrednionym wcieleniu, plankon byłby po prostu
kulką, stanowiącą (jako powierzchnia) miejsce geometryczne położeń...czego?
Punktu? Jakiegoś tworu bezwymiarowego? Kulką, gdyż statystycznie położenie osi
„pierścienia” może być dowolne. Chyba mimo wszystko, w odniesieniu do plankonu sprawa nie kończy się na trzech wymiarach i
na statystyce. Tym właściwie można zamknąć debatę. Niech przyszłość osądzi
(jeśli nie uzna tego wszystkiego za jeszcze jeden, dość szczególny zresztą, bo jednostkowy
rodzaj folkloru).
Sceptycyzm i
ostrożność wobec nowych sądów jest jak najbardziej słuszną reakcją. Wymaga tego
postulat o obiektywności nauki. I nie tylko dlatego. Jeśli jednak tylko
odrobina przejdzie przez filtr sceptycyzmu i niewątpliwie ważnego krytycyzmu,
bądę miał prawo do refleksji: Mimo wszystko wynik interesujący, zważywszy na to
jak niewiele manifestuje się naszym zmysłom, w naszym świecie ograniczonym
naszą obiektywną (a także subiektywną) ograniczonością. Prawo do optymizmu (że
coś w tym jest), daje też dalszy ciąg rozważań, prowadzących do nie mniej
zastanawiających wyników.
2. Spinowy moment pędu
plankonu
Na wstępie sądzę, że słusznym będzie, dla wygody czytelnika nie
mającego bezpośredniego kontaktu z treściami fizyki ogolnej, zdefiniowanie tej
wielkości. Wektor momentu pędu, krócej: krętu danej cząstki
(punktu materialnego) zgodnie z definicją, skierowany jest prostopadle do
płaszczyzny wyznaczonej przez wektor jej pędu i wektor promienia wodzącego ku
tej cząstce z punktu, w którym moment pędu jest określany. Zwrot krętu określa
reguła śruby prawoskrętnej. Widzimy to na rysunku poniżej.
Algebraicznie zapisujemy moment pędu cząstki, będącej
punktem materialnym, jako iloczyn wektorowy promienia wodzącego ku cząstce i
jej pędu (w ruchu postępowym). Przedstawiają to poniższe wzory:
Tutaj: m – masa cząstki; v – jej prędkość w ruchu
postępowym. Przy tej okazji zauważamy, że wielkość, którą zdefiniowaliśmy nie
posiada cech niezmienniczości, gdyż zależna jest od wyboru układu odniesienia.
Rozważa się także moment pędu własny ciała o niezerowych
rozmiarach, traktując je na ogół jako ciało sztywne. Istotną rolę odgrywa wówczas
położenie osi obrotu, względem której określany jest moment bezwładności ciała,
a więc także jego kręt. Przykładem pasującym do naszych rozważań jest kręt kuli
obracającej się względem osi centralnej. Matematycznie (i skalarnie) moment
pędu ciała sztywnego przedstawia wzór:
Tutaj ω - prędkość kątowa, I – moment bezwładności ciała,
w przypadku kuli o promieniu r wyraża się on wzorem:
Wracamy
do plankonów. Znając moment
bezwładności plankonu, już
niezależnie od domniemanej takiej, czy innej budowy, możemy obliczyć jego moment pędu. Oto obliczenie:
Korzystając
ze wzorów definiujących parametry plankonowe (artykuł szósty pierwszej części).
Otrzymujemy więc:
Jest to spin
cząstek nazywanych fermionami. Z cząstek najbardziej znanych, fermionami są:
elektron, neutrino, proton, neutron, mion (m), taon (τ), a także kwarki. Wynik niezwykły.
3. Wnioski i interpretacje
Po pierwsze,
wygląda na to, że plankon jest fermionem,
podlega więc zakazowi Pauliego, który mówi, że w określonym stanie kwantowym
może znajdować się tylko jedna cząstka z mnogości cząstek tego samego rodzaju. Rzeczywiście, dwa
plankony nie mogą zajmować dokładnie tego samego miejsca w związku z istnieniem
odpychania grawitacyjnego między nimi. Wynikałoby stąd, że źródłem zakazu Pauliego
jest elementarna grawitacja. Sam zakaz stanowiłby właściwie pomost (jedyny
nam znany) między bytem absolutnie elementarnym, a światem percepowalnym. Á propos, dzięki
temu pomostowi możliwa jest empiryczna weryfikacja całej koncepcji.
Jeżeli plankon
jest fermionem, to mamy określone kryterium dla budowy elsymonów. Zauważmy, że
gdyby plankon był bozonem, nie otrzymalibyśmy
elsymonów – cząstek. Wszystkie plankony mogłyby
„zmieścić się” w jednym miejscu. Przypomina mi się liczenie diabłów w główce
szpilki. Widocznie diabły są bozonami. Już wcześniej, nawet dwukrotnie padło
„podejrzenie”, że plankony są fermionami. I oto
mamy potwierdzenie tego.
Po drugie, wcale
nie ma pewności, że otrzymany przez nas wynik (wzór (3)) jest poprawny, to
znaczy, odzwierciedla obiektywną rzeczywistość.
Po trzecie,
jeśli nawet model nasz jest formalnie poprawny, wątpliwe, czy plankony podlegają statystykom kwantowym jak cząstki
powszechnie znane i wykrywalne. Przecież skala ich rozmiarów jest o wiele
rzędów mniejsza, od skali, w której „obraca się” mechanika kwantowa, od skali
obserwowalności (observable) stanowiącej jej bazę. Poza tym, na tym
elementarnym poziomie samorealizacji bytu, kwantowy indeterminizm jest sprawą
wątpliwą. Inna sprawa, że statystyki kwantowe są takie, jakie są,
właśnie w związku z określonymi cechami plankonów. Cechy elementarności
absolutnej dyktują przecież to, czym jest świat naszej bezpośredniej percepcji.
Po czwarte,
kwantyzacja (jak na razie), choćby w związku z właściwą jej nieoznaczonością,
probablistycznym, indeterministycznym charakterem badań, oznacza zamglenie,
niepewność co do wartości parametrów... Nie ma tu „jednotorowości”. Tym
kwantyzacja sprzeczna jest z elementarnością, której cechą swoistą jest
jednoznaczność (jak kto woli: „jednotorowość”) i determinizm.
W
samej rzeczy, byt prawdziwie elementarny jest jednością w tym sensie, że nie
istnieją dwa (lub więcej) byty prawdziwie elementarne, gdyż byłoby to nawet
sprzeczne z istotą elementarności absolutnej.
Po piąte, choć
rozważamy mnogość plankonów, wiemy, że
wszystkie są w istocie swej natury identyczne. Nie chodzi więc o zespół cech
reprezentatywnych składających się na model tworzony przez uśrednienie,
bazujące na doświadczeniu (obserwable); tak, jak w mechanice kwantowej. Nie ma
więc nieoznaczoności w odniesieniu do ich cech. Poza tym w tej najmniejszej
skali nie ma mowy o jakimś uśrednieniu, a tym bardziej o obserwacji i
eksperymencie. Tak, ale spin jest przecież wielkością o charakterze
kwantowym... Właściwie nie ma się o co spierać. Po prostu, tę wyjątkową
jednoznaczną cechę (spin) wydobyto przez zastosowanie procedur mechaniki
kwantowej (bardzo udanych, sądząc po wynikach), mimo wszystko jako parametr
jednoznaczny. Podobnie jest ze stałą Plancka. „Wszystkie drogi prowadzą do...”
Kwantowość, w
kontekście naszych rozważań, oznacza przede wszystkim atomistyczność, dyskretność poziomów. „Kwant”
oznacza przecież najmniejszą porcję, konkretną ilość, a stała Plancka
wyraża właśnie to – jest
kwantem działania.
Historycznie, dopiero po tym ustaleniu rozpoczął się bałagan z nieoznaczonością i falami
prawdopodobieństwa. Ich fizyczny, a nie czysto matematyczny sens podałem w artykule
traktującym o dualiźmie korpuskularno-falowym (bazując na ustaleniach tej pracy, sądzę, że
weryfikowalnych). W plankonowej skali
rozmiarów, prawdopodobieństwo dotyczące określonych parametrów stanu, sprowadza
się po prostu do jedności. Wraz z tym, te zasadnicze dwie cechy kwantowości
(ziarnistość i nieoznaczoność), nie są ze sobą sprzeczne, są komplementarne.
Dziś, w odniesieniu do skal subatomowych, właściwie wszystko rozważa się w
kategoriach nieoznaczoności i prawdopodobieństwa, a mimo to wyniki obliczeń
wprost budzą podziw swą zgodnością z doświadczeniem. A tak na marginesie dodajmy, że mechanika kwantowa nie wytyka nosa poza
dwa-trzy oddziaływania. Na razie nie tyka grawitacji (gwoli przypomnieniu). Sądzę, że istotny postęp nastąpi gdy grawitacja zostanie uwzględniona, a
to dzięki jej modelowaniu w skali absolutnie elementarnej.
Po szóste, fizyczną przesłankę dla naszego ustalenia stanowi grawitacja, a
ściślej, odpychanie grawitacyjne w odpowiednio krótkim zasięgu, a także
założenie o istnieniu bytu absolutnie elementarnego, identyfikowanego z plankonami. To odpychanie jest więc czymś
bezwzględnym, bezwarunkowym, a nie, na przykład rezultatem gry
prawdopodobieństw. A jednak plankon jest
fermionem, czyli tworem podlegającym statystyce kwantowej. Ustalenie to mogłoby
prowadzić więc do wniosku, że chodzi tu o inny aspekt skwantowania, w którym
komplementarność dotyczy także jednoznacznego zdeterminowania w takim samym
stopniu, jak nieoznaczoności wraz z jej charakterem probablistycznym. Mechanika kwantowa jest przede wszystkim procedurą
badawczą, bazującą bezwzględnie na danych empirycznych. Bardzo udaną. Dzięki niej możemy sporo dowiedzieć się o istocie bytu, uzyskać dane
o charakterze ontologicznym. Nie należy jednak ontologizować procedur – robi
się to dosyć czesto, gdy formalistyczna strona badań zdominowuje stronę
poznawczą. Można więc zaryzykować twierdzenie, że na tym
najniższym poziomie samorealizacji bytu materialnego dochodzi do unifikacji
(z natury rzeczy) zdeterminowania z kwantowością. Prawdopodobieństwo w tej
skali dąży więc do jedności. Dzisiejsze usiłowania połączenia grawitacji ze
skwantowaniem (w aspekcie nieoznaczoności), na ogół kończą się granicą
niewłaściwą, czyli prowadzą do rozbieżności. To proste. Grawitacja ma charakter
deterministyczny. Czy ktoś chce, czy nie chce. „Fluktuacje kwantowe w pobliżu
skali plankowskiej są tak wielkie, że nie ma mowy o jednoznaczności, o
jakimkolwiek zdeterminowaniu cech przestrzennych każdego
bytu w tej skali” – powiedziałby ktoś. Zamiast niebotycznych fluktuacji kwantowych nie do opanowania można rozważać jednak
konkretne drgania (plankonowe) cechujące każdy
elsymon, drgania mające konkretną
(grawitacyjną) przyczynę i uzależnione od stopnia złożoności określonego układu. Taka rzecz jest już możliwa do opisania. A
„fluktuacje kwantowe” uniemożliwiające wgląd w głąb, to nie tyle fakt przyrodniczy (jak
sądzą niektórzy), co wniosek wynikający z określonej
koncepcji, której adekwatność z rzeczywistością obiektywną w określonej skali może już być pozorna. Istnienie tych
fluktuacji zamyka wgląd mechaniki kwantowej w obszary jednoznacznie
elementarne. Tam się kończy jej chwalebna rola. To, że rzeczywiście w
eksperymencie, sięgając coraz głębiej natrafiamy na problem zdolności
rozdzielczej niweczącej jednoznaczność obrazu, wynika stąd, że chcemy dosłownie, literalnie zobaczyć, choć
świadomi jesteśmy swej ograniczoności fizycznej i ograniczoności wglądu w
związku z tym, że mamy do naszej dyspozyji medium strukturalnie złożone
(fotony). To tak, jak byśmy chcieli bombardując kulami armatnimi poznać
budowę ziarenka piasku. [To także cecha poznawania podmiotowego.] Ale to nasza
ograniczoność, a nie przyrody. Wymyśliliśmy więc mechanikę kwantową i mamy uzasadnione powody do
dumy. Zresztą bez tego nie myślelibyśmy o świecie skrajnych małości (ja próbuję
ten świat opisać). Przyroda w swej naturze jest bowiem bytem
zdeterminowanym, gdyż stanowi obiektywną jednoznaczność. Indeterminizm stanowi jakość
epistemologiczną. Sam Wszechświat nie byłby tym, czym jest (absolutną jednoznacznością),
gdyby w skali najmniejszej cechowała go nieoznaczoność immanentna. Jak
na razie, poza mechaniką kwantową uczeni nie widzą innej możliwości wglądu w
rzeczywistość najmniejszych skal.
Ale mechanika kwantowa, w związku z właściwą jej
nieoznaczonością, otwiera opcje nieprzyczynowości. Otwiera opcje dla
manipulacji ontologicznych. W tej sytuacji mistycyzm jest rzeczą dosyć atrakcyjną, a niektórzy w
nieoznaczoności, w tym, do czego może
prowadzić, dostrzegać chcą dowodu istnienia Boga. Teiści
są dumni z tego, że niektórzy fizycy dają się omamić mistycyzmem, że widzą w
tym wszystkim udział czynników transcedentalnych.
Ale przecież tu nie chodzi o Świętą Trójcę i temu podobne d...e. W kontekście
indeterminizmu kwantowego, pretendującego do bycia obiektywną cechą przyrody, jeśli istnieje Bóg, to my nie istniejemy, bo wewnętrznie, w skali mikro jesteśmy nieoznaczeni. Nasze
istnienie jako zintegrowanych żywych bytów, przeczy temu. Oto manowce
współczesnej nauki, którą znów próbuje sterować religijna ortodoksja. Dawniej
prowadziło to do stosów i polowania na czarownice, a dziś... popatrzmy na ten
religijny świat. Przecież nie tylko o katolicyzm chodzi.
W świetle tego nie dziw, że w usiłowaniach powiązania mechaniki kwantowej z grawitacją, prowadzonych dziś, pojawia się granica niewłaściwa.
Niekonsekwencja tkwi chyba w tym, że pragnie się połączyć dwie (rzekomo)
sprzeczne ze sobą, (wykluczaczające się wzajemnie wprost z założenia) jakości: deterministyczna i indeterministyczna. Dlaczego się pragnie? Czy to nie dziwne?
Irracjonalny upór bazujący na „pierwotnej” intuicji? W gruncie rzeczy
sprzeczność w rzeczywistości przecież nie istnieje. Jeśli bazą jest grawitacja (dualna), faktycznie deterministyczna, to nie
ma sprzeczności, gdyż indeterminizm jest cechą zabiegów poznawczych, a nie
cechą obiektywnego bytu materialnego.
Indeterminizm kontra determinizm?
Nie ma sprzeczności!
„Sprzeczność”
jest cechą niepełnego opisu. Po prostu mechanika kwantowa u swych podstaw nie uwzględnia
grawitacji z powodu jej słabości gdzieś tam wysoko w skali atomowej, a swym
rozpędem w głąb zapomniała, że ta sama grawitacja w innej skali (piętro niżej),
stanowić może czynnik decydujący. Stwierdziliśmy to wyżej. Przyczyna tej
słabości grawitacji jest już (w
świetle wyłącznie moich publikacji) raczej oczywista. Masa cząstek
subatomowych, elsymonów, jest przecież w znacznym stopniu zredukowana przez znaczny
niedobór masy. Ich grawitacja nie może więc stanowić istotnego faktoru przy opisie oddziaływań cząstek.
Przy rozważaniach bardziej ogólnych (i bardziej sięgających w głąb), należy
mimo wszystko zweryfikować podejście i grawitację uwzględnić. W dodatku
uwzględnić należałoby też odpychanie grawitacyjne w odpowiednio krótkim zasięgu
(w przypadku odpowiednio dużej koncentracji materii)*. Czy rzeczywiście należy?
Chyba jednak warto sprawdzić co z tego wyjdzie.
*) Nieuwzględnianie grawitacji w
relatywistycznej kwantowej teorii pola spowodowane jest nie tylko słabością
tego oddziaływania. Problem zasadniczy stanowi jego nierenormalizowalność.
Renormalizacja jest procedurą obliczeniową usuwającą nieskończoności w rachunku
perturbacyjnym, stosowanym przez kwantową teorię pola. Tak przeprowadzane
obliczenia dają wyjątkową zgodność z doświadczeniem. Być może uwzględnienie
odpychania grawitacyjnego uczyni grawitację renormalizowalną, a samą teorię
znacznie uprości. Warto tę rzecz sprawdzić, sądzę, że bez kwantowania
grawitacji. Chyba to możliwe.
To „zerowanie się”
grawitacji w skali subatomowej wzbudza refleksję. Zauważmy, że w skali tej
istnieje grawitacyjne minimum, dzięki któremu dają o sobie znać oddziaływania
lokalne układów plankonowych, manifestujące się
nam jako elektrosłabe i silne. Dają one ogromne bogactwo zjawisk, między innymi
umożliwiają powstanie złożoności stanowiącej podstawę życia. Ta nisza życia,
tak by wynikało, stanowi jednak, jak widać,
znikomą część całości. Po obu stronach tej niszy panowanie grawitacji jest
absolutne i decyduje o tym, czym jest Wszechświat. (Q)
Wracając do zakazu Pauliego zauważmy, że jeśli konkluzje nasze korespondują z obiektywną
rzeczywistością, jego sens jest dużo głębszy, niż się przyjmuje powszechnie,
gdyż obowiązuje on w najgłębszych pokładach samorealizacji bytu. Jego fizyczną
bazą byłaby grawitacja. Takie podejrzenie padało już niejednokrotnie przy
różnych okazjach. Wynikałaby stąd możliwość poszerzenia zakresu stosowalności mechaniki kwantowej także na
nonobserwable. Czy to (fizycznie, a nie
wolicjonalnie) możliwe? Sądząc po treści powyższych wywodów, to nawet bardzo
wskazane. Ekstrapolując otrzymany przez nas wynik na aspekt bardziej ogólny,
możemy więc stwierdzić, że prawdziwe cechy Przyrody są niezmiennicze
względem metod ich opisu, nie są zależne od tego jakim sposobem próbujemy je
zgłębić, jaką stosujemy teorię, czy procedurę badawczą. Przykładem
dobitnym jest zresztą sama mechanika kwantowa, a w niej dwa równoważne sobie,
różne sformułowania: mechanika macierzowa (Heisenberg) i mechanika falowa (Schrödinger).
Nie jest
to przy tym sprzeczne z twierdzeniem, że te obiektywne cechy często
narzucają określony sposób opisu, w związku z właściwą nam
ograniczonością percepcyjną. Nie jest to wcale wielkim odkryciem. Czy u „Marsjan” nauka rozwijałaby się
w podobny sposób? Sądzę, że odpowiedź twierdząca nie byłaby zbytnim ryzykiem.
Przecież psychologia i rodzaj aparycji nie jest tu najważniejszym faktorem.
Wszak prawda jest jedna. A w życiu? Czasami wystarczy jakiś pomysł
wystarczająco dziwny (pod warunkiem, że można go obrobić matematycznie), by się
młodzi fizycy dali złapać na ten błysk.
Także tu mamy do czynienia z nieoznaczonością, bo albo będzie rybka, albo...
Nie uważam, aby zachodziła tu potrzeba wymieniania „wynalazków”, których
słuszność potwierdzają swym niewątpliwym autorytetem dziennikarze.
Po siódme, w
związku z wynikiem naszych rozważań (wzór (3)), zauważmy, że spin plankonu jest jednoznacznie dodatni (nie ±). I słusznie, wszak mowa o tworze parexcellence
elementarnym, stanowiącym sam w sobie jedność, a także o tym, że wszystkie plankony są identyczne. Wiąże się z tym izotropia
otaczającej je przestrzeni. Nie może więc istnieć dla pojedyńczego plankonu kierunek wyróżniony (Patrz uwagi
wcześniejsze).
Czy zatem w plankonie
obroty odbywają się równocześnie we wszystkich kierunkach? Nie można określić
orientacji osi obrotu? Względem czego? Czy oś obrotu jest równocześnie
równoległa do kierunku ruchu postępowego (tak, jak w przypadku neutrina) i
prostopadła (jak w przypadku pozostałych cząstek)? Jak to możliwe? Czy w tym
(między innymi) przejawia się istota prawdziwej elementarności? [Nie tylko to. Warto zauważyć, że plankon jest obiektem
nielokalnym, to znaczy, że jego parametry nie wykazują cech względności.] A może wewnętrzna geometria przestrzeni plankonowej jest taka, że zapewnia jednoznaczność
tam, gdzie my widzimy nieskończoną różnorodność (?). Chyba to jednak nie takie
dziwne. Wiąże się to przecież z absolutną izotropowością przestrzeni, jaką sobą
tworzy. A w dodatku ten czwarty wymiar przestrzenny. Za
trzydzieści lat będziecie się kłócić. Ja będę
sędziwym stulatkiem (nie ważne gdzie). Sądzę też, że (możliwa tu) interpretacja
kwantowa nie jest z tym sprzeczna. Na razie stwierdzamy, że wszystkie wielkości
opisujące plankon są dodatnie. Nie ma minusa.
Także w tym widocznie przejawia się prawdziwa elementarność, choć stanowi to o
swoistej asymetrii... Notabene daje to też określoną wskazówkę dotyczącą
topologii bytu elementarnego absolutnie, a także bytu stanowiącego Wszystkość –
Wszechświata. Patrz też uwagi na ten temat, poprzedzające powyższe
obliczenia.
Po ósme, układ plankonów, czyli elsymon, określona cząstka, na
przykład elektron (gdy mowa o fermionach), jako układ o kreślonym poziomie
złożoności, posiadając własny moment magnetyczny; wykazywać może w określonych warunkach
spin tak dodatni, jak i ujemny. Zachodzi to podczas oddziaływania, choćby w
„reakcji” na zewnętrzne w stosunku do danej cząstki pole magnetyczne.
W warunkach
braku takich oddziaływań cząstki te są nierozróżnialne, a spin 1/2 dotyczy
wszystkich. Przykład najprostszy stanowić może układ proton – elektron.
Względne ustawienie ich spinów, w związku z istnieniem ich własnych momentów
magnetycznych, może być równoległe lub antyrównoległe. Układy takie nie są już
identyczne pod względem energetycznym – ma miejsce zróżnicowanie poziomów
energetycznych. To właśnie jest przyczyną istnienia promieniowania o długości
fali 21,1 cm, wskazującego na obecność wodoru neutralnego (nie samych protonów)
w określonych obszarach przestrzeni międzygwiezdnej. Dla astronomów ma to spore
znaczenie badawcze. Istnienie tego promieniowania przewidział już w roku 1945
astronom holenderski H.C. van de Hulst.
Zadziwiające, że
plankon, tak bardzo mały przecież, posiada
moment pędu charakteryzujący na przykład elektron. Zadziwiające
nie mniej to, że cząstki różniące się między sobą, także masą, mają ten sam
spin, w dodatku równy spinowi plankonu. Jak to wyjaśnić mając na myśli aspekt
strukturalny? Fenomenologicznie świadczy to o istnieniu
wspólnego dla wszystkich cząstek elementu strukturalnego (nawet jeśli mowa o
bozonach mających spin całkowity). Świadczy bezpośrednio o istnieniu struktury.
Jak dotąd struktury cząstek nie rozważano, gdyż nie było za co złapać. Teraz
już jest. Właśnie
plankon swym spinem manifestuje swą wszechobecność
jako „aktywny” element każdej cząstki. I chyba nic dziwnego.
Przecież masa pojedyńczego plankonu jest bardzo wielka w porównaniu z masą
wszystkich cząstek (ok. 10^20 raza), a w związku z tym właśnie, jego
„osobisty” moment pędu dominuje
bezwzględnie w każdej cząstce.
Jeśli wszystko to jest
prawdą, to można przypuszczać, że spin elektronu (i innych fermionów), jest
wypadkową wielkiej liczby (nieparzystej) połówkowych spinów wszystkich plankonów tworzących go (wszystkie oprócz jednego
znoszą się wzajemnie). A jednak: „Jak mogą się znosić, jeśli wszystkie są
identyczne?” Otóż chodzi nie tyle o spiny (1/2), co
moment pędu
nierozróżnialnych (z osobna) plankonów. Chodzi o układy plankonów
wprost połączonych ze sobą (masa
grawitacyjna tych układów tylko w znikomym stopniu przekracza wartość zero). Energetycznie uprzywilejowaną
powinna być w tym przypadku forma, w której momenty pędu (kręty) sąsiadów wzajemnie
zorientowane są przeciwnie (moment pędu jest wielkością wektorową), co daje
układowi kręt zerowy. Być może nawet tak właśnie (a nie inaczej) plankony są ze sobą połączone. Daje to możliwość
otrzymania tak fermionu, jak i bozonu. Przedstawia to schematycznie poniższy
rysunek, mający upoglądowić rzecz, która
stanowi faktycznie tylko jeden z aspektów większej złożoności. Tu nie uwzględnia
się na przykład, zakładanego istnienia dwóch rodzajów połączeń
tworzących elsymony: czworościanu i dwunastościanu. Krzyżyki i kółka symbolizują przeciwne zwroty
wektorów krętu. Dla przypomnienia, fermiony mają spin połówkowy, a bozony całkowity
(na tym rysunku zerowy).
Można więc sądzić, że spin jest pierwotną cechą
każdej cząstki, rodzajem „atawizmu” wskazującego na to, że wszystko zaczęło się
od plankonu. Czy to wyjaśnia sprawę? To dopiero
początek (jeśli mądrzejsi ode mnie nie uznają, że właśnie na tym wszystko się
kończy). Kontynuujmy... Rzecz dotyczy w jednakowym stopniu fermionów i bozonów,
przynajmniej w pierwszym przybliżeniu. Najbardziej reprezentatywną grupę
bozonów stanowią fotony o spinie równym 1. Widzimy
to na rysunku poniżej.
Dwa połączone ze sobą
plankony nie mogą zatem
utworzyć fotonu, gdyż zgodnie z modelem przedstawionym na pierwszej parze rysunków, spin dwóch połączonych plankonów równy byłby zeru (a nie równy jedności). W dodatku, foton jako kwant pola
elektromagnetycznego, posiadać powinien w swej budowie elementy strukturalne ładunku
elektrycznego, wbrew
temu, co można było sądzić znagła na bazie samych rysunków. [Tak na marginesie: foton. Dlaczego jego
prędkość jest wieksza od prędkości wszystkich cząstek masywnych? Już to
notabene oznacza niezmienniczość tej prędkości. Po prostu, jego masa
grawitacyjna równa jest zeru – nie posiada on bezwładności (nie
przeciwstawia się siłom, więc jest najszybszy – tak można dydaktycznie rzecz
skomentować).] W oparciu o przesłanki
powyższe i wcześniejsze, przypuszczać można, że foton jest obiektem
posiadającym dwa bieguny. Zbudowany jest z dwóch, chyba identycznych członów,
posiadających (każdy z nich) spin 1/2. Tu
przypominamy sobie modelowanie chromosomowe z
artykułu poprzedniego. To
nas jakoś zbliża do przypuszczeń dotyczących elektronów, pozytonów i ich
anihilacji. Na rozwinięcie tego tematu chyba jednak za wcześnie, pomimo
skojarzeń chromosomalnych w artykule na temat dualizmu
korpuskularno-falowego. A kwarki?
W
rzeczywistości z całą pewnością nie chodzi o zabawę klockami. Nawet jeśli sama
koncepcja ma jakieś szanse korespondować z tym, co może być prawdą
przyrodniczą, droga ku rozwikłaniu zagadki mimo wszystko ginie w dosyć gęstej
mgle. To przecież dopiero pierwsze kroki w tym systemie zapatrywań, ku zrozumieniu struktury mikroświata, która wbrew rosnącym w głąb bytu
fluktuacjom kwantowym, dana jest opisowi jednoznacznemu, wprost
deterministycznemu. Tak mi się widzi (przez okulary
przeciwmgłowe). Sądzę, że w odniesieniu do skali plankowskiej (a nie
skali subatomowej, uwarunkowanej przez obserwable), jest to możliwe. [Przypomnijmy
sobie deterministyczne wyjaśnienie efektu tunelowego w poprzednim artykule.] Herezje? Kto doczytał do tego miejsca i się gniewa, niech ma za to.
Niezależnie od tego gratuluję, że dotrwał, a jeśli zechce kontynuować, zostanie wynagrodzony kolejnymi
herezjami. Ciekawość, to...
A
kwarki i cała reszta? Wprawdzie model kwarkowy, wraz z kwantową teorią pola,
opisuje elegancko wiele rzeczy (poza nieszczęsną grawitacją), ale o
elementarnej strukturze cząstek już formalnie zaelementarnionych, nie wiemy
nic. Pole do popisu dla młodych (tylko tych, którzy mają cierpliwość czytać, bo są wystarczajaco
ciekawi – takich
jest coraz mniej). Fluktuacje kwantowe, struny,
supersymetria... Chyba jednak nie tędy droga, w każdym razie dla mnie.
Supersymetria? À propos, od dosyć dawna zajmuję się z dużą dozą zaangażowania zliczaniem skwarków** w śląskich kluskach.
**) Skwarki – odpowiedniki
kwarków w supersymetrii.
Celem badań (do
których namawiam młodych) byłoby poznanie zasad budowy elsymonów trwałych, to
znaczy tych, które mogą w ogóle istnieć. Nie istotne, że po zaistnieniu, choć
po upływie określonego czasu, w większości rozpadają się one wskutek ingerencji
zzewnątrz (na ogół neutrin, zgodnie z jedną z tutejszych hipotez). Ale to już
inna sprawa. Zwróćmy uwagę, że masa plankonu
jest znacznie większa od masy każdej z cząstek, którymi zajmuje się fizyka
współczesna, bo około 2,4·10^22 raza od masy elektronu. Przyczyna tego jest już nam znana.
Godne podkreślenia jest to, że znów zamanifestowała się jedność świata, co może
stanowić kryterium poprawności obranej drogi, w każdym razie zaspakaja wymogi
prezentowanych tu fantazji i poczucia estetyki (mam nadzieję, że nie „szczególnego”).
A jak
to jest z rotacją cząstek? „To wprost oczywiste, że rotują.” O tym, że tak jest, świadczyłoby doświadczenie.
Wszystkie cząstki oprócz neutrin oddziaływują
elektromagnetycznie. Na ich ruch ma wpływ pole magnetyczne. Oznacza to, że
każda posiada moment magnetyczny. Przy tym istnienie momentu magnetycznego
świadczy o istnieniu rotacji. W układzie takim, jak atom,
orientacja momentu magnetycznego elektronów pozostaje w ścisłym związku z
momentem magnetycznym jądra. To w bardzo dużym uproszczeniu. Wielkość momentu magnetycznego określonej
cząstki nie jest jednak dowolna. Zależna jest od jej spinu. Dla przykładu, spinowy moment magnetyczny elektronu ma
bezpośredni wpływ na własności magnetyczne materii w stanie krystalicznym (np. ferromagnetyzm). Sam spin przy tym, zgodnie z powyższymi
fantazjami, pochodzi od plankonu. Problemem zasadniczym byłoby więc powiązanie
struktury plankonowej cząstek z ich cechami określonymi na bazie mechaniki
kwantowej i wyznaczonymi doświadczalnie. Ze spinem nie jest tak prosto, choć modeluje się go w książkach popularnych
(i w szkole) jako wirowanie cząstek wokół osi. Łatwo tak modelować, gdy chodzi
o elektrony związane, na przykład w atomie. Ale to przypadek szczególny.
Znamienne, że ten sam spin
mają cząstki różniące się między sobą (elektrony, protony). W dodatku wielkość
ich spinu nie zależy od tego, w jakich zjawiskach dana cząstka uczestniczy,
oraz, czy jest samotna, czy też tworzy jakiś układ z innymi cząstkami. Już to
zatem świadczyłoby o pierwotności samego spinu, jako parametru czegoś znacznie
mniejszego od danej cząstki. Rozumowanie to prowadzi więc do przypuszczenia o
nieelementarności elektronu (i innych cząstek), o istnieniu jakiegoś bytu dużo
mniejszego, choć stanowiącego integralny element strukturalny każdej bez
wyjątku cząstki.
Znacznie więcej na ten temat będzie w
artykułach następnych, traktujących o cząstce neutrino.
Sądzę, że
młodym nie zaszkodzi także zastanowić się nad zdawałoby się marginalną kwestią:
Czy elektron (lub jakakolwiek inna cząstka) obraca się? „Ależ oczywiście” – w
odpowiedzi, nikogo nie zaskakuje. Ale przecież źródłem spinowego momentu pędu elektronu jest, zgodnie z powyższymi fantazjami, moment pędu jednego z plankonów.
Zatem, czy ten gigant (na przykład elektron) w porównaniu z malusienkim plankonem, mając w dodatku symetrię nie koniecznie kulistą (albo na tyle duży, by ją posiadać), obraca się? Jeśli tak, to jak to manifestować się powinno w doświadczeniu?
Chyba raczej nie spinem mającym swe źródło we własnościach pojedyńczego plankonu. Chyba zatem nie obrót danej cząstki
określa jej spin. Tak zresztą się sądzi i określa się spin jako parametr nierozłączny każdej cząstki, wynikający z
jej natury kwantowej – co
wcale nie wyjaśnia sprawy, co najwyżej werbalizuje niezrozumienie. Słusznie
więc, że nie chodzi o obrót samej cząstki. W samej rzeczy. Gdyby bowiem spin
cząstki określał jej własny, całościowy moment pędu, zbiór możliwych
„osobistych” momentów pędu cząstek byłby znacznie bogatszy, jeśliby nie był
wprost liczbą dowolną i zależną oczywiście od ich masy i wpływu
otoczenia (od zewnętrznych pól). Byłaby więc mowa o rotacji cząstki, na przykład w skutek
działania zewnętrznych pól. A jednak mamy spin, na przykład 1/2 (Elektronu,
protonu, itd.). Kogo to z Was
młodych zastanowiło? Dla potwierdzenia tego
wniosku zauważmy, że moment pędu ciała obracającego się zależy od jego masy,
ściślej: od jego momentu bezwładności. Jak to możliwe więc, by ten sam moment
pędu posiadał elektron i proton, cząstki o tak różnych masach? Widcznie spin
nie pochodzi od samej cząstki, nie zależy od jej cech „zewnętrznych”, lecz jest
jej parametrem
pierwotnym i pochodzi od „jakiegoś” podstawowego elementu jej struktury, na
tyle elementarnego, że jest jednakowy dla prawie wszystkich cząstek. Czy plankonu? Wszystkie drogi prowadzą do...
Stwierdziliśmy powyżej, że wielkość spinowego momentu pędu nie zależy od masy
cząstki. Patrząc na to deterministycznie – to fakt zagadkowy. Można więc pomyśleć tak: im cząstka bardziej masywna, tym wolniej się obraca, w dodatku tak, że jej własny moment pędu jest niezmienniczy względem momentu bezwładności cząstki. To jednak
prowokuje do kłopotliwych pytań, np.: Co jest tego przyczyną? Dlaczego ten
moment pędu wynosi dokładnie 1/2ћ ? Czy oddziaływania zewnętrzne nie mają w tym
przypadku wpływu na kręt cząstki? Dlaczego? Jak widać, pomysł ten sprawia wrażenie „sztucznego
dopasowana”.
Mamy więc wyjaśnienie (Czy tylko dla laika?), dlaczego wiązanie spinu cząstki z jej własnym
obrotem wokół osi „nie jest słuszne”. W książkach popularno-naukowych podkreśla
się, że ten „obrót cząstki” to tylko upoglądowienie czegoś
znacznie bardziej złożonego, że wynika z zależności o charakterze
matematycznym („Istnienie
spinu wynika z symetrii obrotowej funkcji falowej cząstki” – za Wikipedią). Ale nie wyjaśnia się dlaczego nie jest słuszne utożsamianie
spinu z ruchem wirowym czastki. A jednak, jak widać, okazuje
się, że chodzi nie tylko o „uwarunkowania kwantowe” i „charakter
relatywistyczny” spinu, albo o „czysto matematyczny” sens tej wielkości. Widzę
w tym potwierdzenie słuszności koncepcji o istnieniu bytu absolutnie
elementarnego, niezależnie zresztą od tego, czym by był.
Ale to jeszcze nie wyjaśnia naturalnej rotacji cząstek (poza spinem).
Tu nie wystarcza stwierdzenie, że oddziaływują z otoczeniem. A jak nie ma
otoczenia, to cząstka nie obraca się? Czy to tylko naiwne dywagacje?
By się nie rozpraszać, nie tworzyć
łańcucha przypuszczeń i spekulacji ostatecznie prowadzących do nikąd,
ograniczmy się w konkluzji do hipotezy, że
źródłem naturalnej rotacji, nawet ciał, jest istnienie spinu plankonowego. Spin plankonowy
stanowiłby więc praprzyczynę obrotu wszelkich ciał. Ruch obrotowy intryguje
i intrygował od zawsze, a jego opis, to rzecz na razie powierzchowna,
powiedzmy: fenomenologiczna. To mi przypomina leczenie objawowe bez wnikania w przyczyny. Czy
dotarliśmy do przyczyny, czy już wiemy skąd nogi rosną? [Przypomnijmy sobie
intelektualne przygody i perypetie z wiadrem
napełnionym wodą – Newton, Mach, Einstein.]
Warto zwrócić uwagę na to, że masa
Plancka jest bardzo duża w porównaniu z masą każdej cząstki, jest wprost
niebotyczna. Moment pędu Plankonu w związku z tym stanowi chyba
parametr dominujący, wprost rządzi całą cząstką, a jej ewentualna rotacja własna stanowi
czynnik pomijalny. Nie dziw, że ma to wpływ na
cechy dynamiczne samych cząstek,
a także układów, zbiorów cząstek związanych ze sobą, a nawet na ciała stanowiące
zespoły skondensowanej materii, w szczególności gdy chodzi o zjawisko rotacji. Plankon rządzi do
tego stopnia, że oddziaływania cząstki z utoczeniem, a także cechy jej
wewnętrznej budowy, modyfikują tylko w ograniczonym stopniu jej naturalną rotacyjność (uwarunkowaną
plankonowo). Dlatego właśnie mówi się o spinowym momencie pędu cząstki
niezależnie od jej stanu dynamicznego. Przy deterministycznym podejściu, rzecz
nabiera wagi. W spojrzeniu głębiej, ku strukturze cząstek, prawda nie zaciera
się wskutek nieoznaczoności. Sądząc po tym wszystkim można przypuszczać, że
naturalny ruch obrotowy wszystkich ciał ma swe źródło w spinie plankonowym. Czy
to cząstka subatomowa, czy to Kula Ziemska. Ruch obrotowy jest niejako
genetyczną cechą każdego tworu materialnego, a tym genem jest spin plankonowy.
Być może tu tkwi rozwiązanie kwestii rotacji w ogóle. Należałoby
jeszcze dodać, że w przypadku ciał makroskopowych, rozkład przestrzenny
orientacji spinów plankonowych, w uśrednieniu jest zerowy i tylko dlatego przy
opisie rotacji ciał nie bierze się go pod uwagę, a decyduje wyłącznie istnienie
pary sił działających na ciało. Doszliśmy do tego
bazując na dualiźmie grawitacji i ruchu obrotowego. „Doszliśmy”, ale podkreślić należy, że to wszystko jest
hipotezą, którą trzeba zweryfikować.
A czy ktoś zastanowił się, z czysto filozoficznego powodu, dlaczego 1/2,
a nie na przykład 1/3? Wiem, to wychodzi z obliczeń. Ale dlaczego to, a nie coś
innego? Czy dlatego, że „na dwoje babka wróżyła?”, dwie strony medalu? Połowa
jakiejś całości tak samo prawdopodobna? Istnienie alternatywy? Ekspansja i
kontrakcja? Od plankonu zaczyna się wszystko, a on?... A może chodzi o to, że
każdy ruch w danym momencie ma jeden z dwóch możliwych zwrotów, zatem w danym
momencie reprezentowana jest połowa możliwych ruchów, jakie by nie były? Nieco inaczej przewidywałem to zanim doszedłem
do wzoru (3). Czasami nie zawadzi trochę pofilozofować (nawet
po chłopsku).
Powyżej
przedstawione zostały kolejne etapy (osiem) rozumowania. Wcale nie jest pewne,
że na tym sprawa się kończy. Co do jednego mam przekonanie: niezależnie od wyników
badań bardziej zaawansowanych profesjonalnie, nastąpił określony postęp w
zrozumieniu sprawy, choćby na poziomie „filozofowania”. A w krytyce jest czego się czepiać – rzecz najważniejsza.
4.
Konsekwencje kosmologiczne
Przyroda realizuje się w ogromnym
zróżnicowaniu form. Zadziwiające, że właściwe jej cechy manifestują się bardzo
podobnymi, jeśli nie identycznymi formami opisu i to w różnych skalach. To nie
nowość. Powyżej zwróciliśmy uwagę na związek między ruchem obrotowym i
grawitacją. Zasada równoważności stanowiła bazę dla ogólnej teorii względności.
Niesłusznym byłoby więc tu pominięcie Ernesta Macha, którego filozoficzne idee
wywarły niemały wpływ na Einsteina. Zasada Macha, choć kontrowersyjna, do dziś
ma wpływ na sposób myślenia filozofów i kosmologów. Mówi, że inercjalny układ
odniesienia określony jest przez uśredniony ruch wszystkich obiektów we
Wszechświecie. Oznacza to, że w opróżnionym z materii Wszechświecie nie
istnieje układ inercjalny, nie jest on jakością semantyczną. W świetle naszych
ustaleń, dodatkowo stwierdzić możemy, że jedyny faktycznie istniejący,
inercjalny układ odniesienia określony jest przez moment (miejsce), w którym ruszyła
ekspansja hubblowska. Dziś reprezentuje go horyzont Wszechświata. Bazując na tych
uogólnieniach i uwzględniając wyniki naszych przemyśleń, stwierdzić możemy, że
cechy przyrody, nawet w najmniejszej skali rozmiarów, uwarunkowane są przez
najogólniejsze cechy globalne Wszechświata i odwrotnie. To „odwrotnie” być może
jest, z naszego punktu widzenia, jeszcze ważniejsze. Zdania te właściwie
równoważne są opinii wypowiedzianej na początku tego akapitu. Opinia, którą tu
wyraziłem pozostaje w ścisłym związku z przyjętym przez nas twierdzeniem, że
Początek, wspólny jest dla wszystkiego, co istnieje. Chodzi oczywiście o
wyróżniony moment w procesie o charakterze cyklicznym. Wprost uznajemy to za
obiektywny fakt przyrodniczy. Oto jeszcze jeden argument dla potwierdzenia faktu zajścia Wielkiego Wybuchu.
A jak się to ma do naszych ustaleń? Zbiór
pytań jest niewyczerpany, nawet nie licząc tego pytania. Tak właściwie należałoby zakończyć ten artykuł. Niestety kropka nad „i” zawieruszyła się gdzieś, a nam
przychodzi borykać się z wątkami, które dotąd nie dały o sobie znać w sposób
należyty, przy tym zasób pytań jest niewyczerpalny. Na część z nich nawet
możemy już odpowiedzieć. Wiemy, że oddziaływania grawitacyjne w skali atomu są
bardzo słabe w porównaniu z elektromagnetycznymi, a co dopiero silnymi. Jak
pogodzić to z przyjętą przez nas tezą, że źródłem wszystkich oddziaływań jest
grawitacja? W tej chwili już nie jest trudno odpowiedzieć na to pytanie. Otóż
stwierdzana przez nas masa cząstek jest znikomo mała w porównaniu z masą łączną
wszystkich rozdzielonych plankonów tworzących
daną cząstkę. Znaczna ich masa jest zamknięta. Grawitacja, jaką wywierają na
siebie te cząstki jest więc bardzo słaba. Przypomnijmy
sobie „niszę życia”, której istnienie uświadomiłem sobie w refleksji ze znaczkiem (Q) powyżej, w rozdziale trzecim, zapisanej inną czcionką. Być może „magiczny” czynnik: 10^40 wskazuje na gęstość upakowania plankonów w materii
percepowalnej przez nas. Siła z jaką oddziaływują ze sobą same plankony jest potężna, niewspółmiernie w
porównaniu z siłami
charakteryzującymi oddziaływania silne (te najsilniejsze). Oto przykład
liczbowy. Siła z jaką przyciągają się wzajemnie (grawitacyjnie) dwa plankony z odległości charakterystycznej dla ich rozmiarów,
równej ich średnicy, jest około 10^33 razy większa od siły przyciągania między dwoma nukleonami
odległymi od siebie o odległość odpowiadającą ich rozmiarom (powiedzmy 10^-16). Nic dziwnego, że plankony tak chętnie
łączą się ze sobą, tworząc układy z całą pewnością bardzo złożone liczebnie
(setki, tysiące, miliony?). Nic dziwnego też, że jądra atomowe są dużo uboższe,
gdyż zawierać mogą tylko nieco ponad 270 nukleonów***.
***) Przypuszcza się, że możliwe jest istnienie jąder
stosunkowo trwałych, zawierających więcej niż 270 nukleonów (tzw. wyspy stabilności). Stosunkowo niedawno
udało się wytworzyć jądro o masie 277, zawierające 112 protonów, a ostatnio (2010) otrzymano kilka atomów pierwiastka 117 (Ununseptium
294). Interesujące, że w przyrodzie (tej przez nas
percepowalnej) nie istnieją. Te dwie przesłanki prowadzić mogą do wniosku, że
naturalne warunki nukleogenezy stanowią o ograniczeniu liczby pierwiastków
mogących istnieć w przyrodzie. Warto w tym kontekście przypomnieć sobie, że
zanim powstały gwiazdy, istniały tylko trzy pierwiastki: wodór, hel i lit. Daje
to asumpt do nowych przypuszczeń o charakterze kosmologicznym. Jeśli bowiem w
laboratorium wytworzyć można pierwiastki nie istniejące w przyrodzie, to znak,
że warunki stworzone dla tego celu w laboratorium nigdy w naturze nie
zaistniały lub też pierwiastki te są nad wyraz nietrwałe i nie zachowały się do
dziś, w każdym razie nie mogą powstawać dziś, na przykład w gwiazdach
supernowych, bo byłyby do wykrycia. Jeśli więc powstały, zdarzyło się to bardzo
dawno, na przykład w kwazarach. Hipotezę dotyczącą zjawisk, jakie zaszły w
związku z zapaścią kwazara, w szczególności nukleogenezę pierwiastków
superciężkich, przedstawiłem w artykule drugim poświęconym
powstaniu galaktyk.
„Setki, tysiące,
miliony”? Ile właściwie plankonów potrzeba, by
utworzyć przyzwoitą cząstkę? Czy dowolnie dużo? Czy nie ma żadnych ograniczeń? Z całą
pewnością są. Zdanie na ten temat wyrobić sobie można z lektury artykułu siódmego (część pierwsza), oraz artykułu
poświęconego dualizmowi kopuskularno-falowemu.
Sprawą naprawdę
zagadkową jest geometria Wszechświata. Co jakiś czas motyw ten powraca w
naszych rozważaniach. Zbudowaliśmy model elsymonowy materii. Nasze myślenie wzbogaciło się o ten element.
Wcześniej przyjęliśmy za obowiązujący model oscylującego Wszechświata, uznaliśmy przy tym, że
jego globalna geometria uzasadnia nieustanny (bez zatrzymania) ruch, tylko i
wyłącznie „do przodu”, bez zmiany kierunku – w momencie przełomu. Czy model
elsymonowy sprzyja poszukiwaniom takiej geometrii? Wskazywałyby na to
skojarzenia, które pojawiły się już wyżej, choćby w związku z domniemaną bardzo swoistą rotacją plankonu. A może plankon swoją specyficzną topologią modeluje cały Wszechświat,
jest pod względem topologicznym jakby wszeświatem elementarnym, jak komórka
elementarna monokryształu? Chyba nie całkiem, gdyż Wszechświat jako
całość absolutna nie może rotować. Zasada kosmologiczna wyraża także to.
Powróćmy do
dualizmu GO (grawitacja « obrót). Powyżej, przy omawianiu sprawy skoncentrowaliśmy się na
przyciąganiu, w dodatku zajmowaliśmy się tylko plankonem.
Spróbujmy powiązać ten dualizm ze zjawiskami mogącymi zajść w układach o dużej
koncentracji materii, szczególnie w sytuacji, w której pojawić się ma efekt
grawitacyjnego odpychania. Załóżmy, że mamy do czynienia z rotującym, ściskanym
jądrem zapadającego się obiektu. Jego masa staje się już zerowa. Co z jego
obrotem? Jeśli wspomniany wyżej dualizm istnieje (albo można go odnieść do tej
sytuacji), to, w związku z zerowaniem się masy, obrót powinien znikać. Masywny
obiekt zapadając się, w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem, w pewnym momencie
(Jakim? Dobre pytanie), zamiast obracać się coraz szybciej bez ograniczeń,
zaczyna zwalniać. Coś tu nie gra. Przyśpieszenie ruchu obrotowego jest przecież
koniecznością podyktowaną przez zasadę zachowania momentu pędu. Jak wyjść z
tego ambarasu? Otóż, aż do momentu, w którym masa staje się zerowa, prędkość
obrotu rośnie (choć szybkość jej wzrostu stopniowo maleje do
zera) i jest w punkcie
zerowym maksymalna, a więc nie zerowa. Tak nawiasem mówiąc, interesujące, jaka
jest maksymalna prędkość liniowa podczas takiego obrotu. Intuicja (jej część
agresywna) podpowiada, że c, ale to wcale nie takie pewne, bo jest to
prędkość zakazana dla materii substancjalnej. Jeśli obiekt zapada się dalej,
Pani intuicja twierdzi, że grawitacja odpychająca jest reakcją antyobrotową. Nie koniecznie
intuicja. Wystarczy, że masa staje się ujemna. Mamy właściwie złożenie dwóch
momentów pędu. Moment pędu (składnik) związany z masą ujemną, skierowany
przeciwnie, narasta, powodując na pewnej głębokości zatrzymanie obrotów. A co
potem? Silne odpychanie powoduje rozszerzanie się. Czy w tym momencie układ
zaczyna obracać się w przeciwną stronę? Intuicja podpowiada, że tak. Jeśli tak,
to do czego doprowadzi kolizja obrotów w przeciwne strony, zachodząca głęboko
we wnętrzu gwiazdy? Czy do emisji promieniowania (gamma?) na zewnątrz i dzięki
temu do „uspokojenia”? Chciałbyś.
Intuicja nie koniecznie musi mieć rację. Układ nie
musi wcale obracać się w przeciwną stronę. Nawet się nie zatrzyma, wbrew temu,
co powyżej stwierdziłem. Podczas zapadania się, aż do wyzerowania się masy,
prędkość kątowa obrotu wzrasta, chociaż coraz wolniej (w związku z maleniem
masy). W momencie wyzerowania się masy prędkość obrotu jest maksymalna. Przy
dalszym ściskaniu prędkość maleje i dąży do zera w związku ze wzrastaniem masy
ujemnej. Czy osiągnie to zero? Chyba raczej nie. Zatrzymanie zapaści następuje
znacznie wcześniej. Nie mówimy bowiem o Wszechświecie w momencie poprzedzającym
Wybuch, w
warunkach koncentracji materii znacznie większej. Zatem prędkość obrotu ulegnie
tylko zwolnieniu, by następnie z powrotem wzrastać aż do osiągnięcia stanu masy
zerowej, a następnie znów maleć. Nie ma więc mowy o zmianie kierunku obrotu.
Czy tak lepiej?
To tyle w
odniesieniu do zapadającej się gwiazdy. Coś innego zapadający się Wszechświat.
W nim wszystko, co dotąd wirowało, zatrzymuje się wraz z zatrzymaniem zapaści.
To moment, punkt na osi czasu. Dochodzi do odbicia, jak w zwierciadle. Przypomina to neutrino zbliżające się do
swego odbicia w lustrze, które jawi mu się antyneutrinem. Rzeczywiście.
Zapadający Wszechświat, tak dla przypomnienia, zawierać ma antymaterię. Gdy
zatrzymuje się granicznie ściśnięty, następuje odbicie, jakby w zwierciadle,
odbicie nowym Wybuchem, wybuchem materii (będącej antymaterią dla antymaterii),
a to, co się obracało w np. w lewo, zacznie się obracać w prawo. Tu warto
zajrzeć do artykułu pierwszego poświęconego cząstkom neutrino – co jest źródłem
ich skrętności i jak się to ma do zjawisk zachodzących w samych początkach
ekspansji, a także pod koniec kolapsu w drugiej połowie cyklu. W szczególności
warto poczytać sobie rozdział: „Jak
wyodrębniły się neutrina?”. Dodać do
tego należałoby, że sam Wszechświat jako całość nie rotuje. O tym już wiemy od
dawna.
Popuściliśmy znów wodze fantazji. Czy należy
powściągać ją cuglami? A kropka nad „i” oddala
się w dalszym ciągu. Nawet
już jej nie widać. W momencie zatrzymania kontrakcji Wszchświata zatrzymuje się
więc też obrót (wszystkiego, co się dotąd obracało, a nie cały Wszechświat, bo
on się przecież nie obraca). Czy dotyczy to także plankonów? Chyba
nie, gdyż są tworami prawdziwie elementarnymi i nic nie może zakłócić tego czym
są, tym bardziej, że nie można
wyróżnić żadnego konkretnego kierunku. [Przesrzegam przed próbami wprowadzenia ad hoc,
antyplankonów. Po prostu, to nie miałoby sensu, a świadczyłoby o niezrozumieniu
istoty rzeczy.] I dobrze, gdyż właściwie
stanowią sobą geny ruchu. Wszechświat gotów do wybuchu był z pewnością
powszechną statycznością (trzeba lojalnie przyznać, że tylko na „mgnienie
oka”). Swoją drogą, czy Wszechświat, jako całość obraca się? (Mimo
wszystko zapytałem, bo
niektórzy w dalszym ciągu sądzą, że tak.) Z całą
pewnością nie, gdyż aby to miało miejsce, musiałby istnieć układ odniesienia,
zewnętrzny w stosunku do niego. Poza tym istnienie osi obrotu, czyli
uprzywilejowanego kierunku, godziłoby w sposób rażący w zasadę kosmologiczną,
której spełnienie warunkuje sens wszystkich naszych rozważań, a przy tym czyni
za dość żądaniu pełnej, można by rzec, absolutnej symetrii, jaką reprezentować
sobą powinien twór globalny, tożsamy w całej pełni z Przyrodą. Chyba na
podobieństwo plankonów... Czy zatem także Wszechświat, z tego samego powodu ma spin
1/2? ...A może każdy
z plankonów to
odrębny wszechświat jak nasz (trochę mały, więc z małej litery), trochę
podobnie, jak w zakończeniu pierwszego filmu o dwóch facetach w czerni...? Czy
mimo wszystko jednak Wszechświat obraca się? Co stwierdzałby wówczas
obserwator? Chyba to, że na każdy obiekt działa siła mająca określony kierunek
(odśrodkowa siła bezwładności), przy czym w miarę rozszerzania się
Wszechświata, siła ta, wobec stałego okresu obrotu, byłaby coraz mniejsza.
Oznaczałoby to, że przyśpieszenie ekspansji (jeśli ma miejsce) stopniowo
maleje. Wraz z tym Wszechświat rozszerzając się chyba obracałby się coraz
wolniej, zgodnie z zasadą zachowania momentu pędu.
Przyśpieszenie malałoby więc jeszcze szybciej. Po jakim czasie osiągnęłoby
wartość zero? Mimo wszystko chyba po nieskończenie długim czasie. A przecież
materia tworząca wybuchający Wszechświat była ilościowo ograniczona, a to
powinno raczej wykluczać nieskończoność. Oprócz tego istnienie wyróżnionego
kierunku (siła, oś obrotu) przeczyłoby w sposób jawny zasadzie kosmologicznej.
Wniosek? Wszechświat nie obraca się. Do tego samego wniosku doszliśmy sądem, że
nie istnieje żaden byt poza Wszechświatem. A może z obrotem plankonu jest dokładnie to samo. Czy zatem jego wewnętrzny
moment pędu musi oznaczać istnienie obrotu? Czy możliwe, że to, co my odbieramy
jako obrót jest zgoła czymś innym po uwzględnieniu dodatkowych wymiarów?..
Pospekulowaliśmy sobie. Czasami to nawet zdrowo. Na stare lata komórki mózgowe
dzięki temu znów rozmnażają się (Zgodnie z pobożnym życzeniem? Czy trzeba odkryć naukowych, by dojść do
takiej konkluzji? Jakiej? Że się rozmnażają, czy że zgodnie z pobożnym
życzeniem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz