sobota, 15 października 2016

O inflacji Cz. 2. Inflacja? Nie, urela.


Treść
1. Dalsze argumenty przeciw inflacji – i co z tego?                                                                       
2. A moja wizja w tym temacie?
3. A jak się to ma do oscylacji Wszechświata?
4. Zamiast podsumowania  


 1.Dalsze argumenty przeciw inflacji – i co z tego?
     Podsumujmy (i rozwińmy) ostatnie spostrzeżenia, wyrażając je nico inaczej. Zgodnie z dość powszechnie przyjętym poglądem, przyczyną dużej niejednorodności wizualnego rozkładu materii był brak uzgodnienia własności i procesów, już w czasie trwania inflacji. O dziwo, ta sama przyczyna (inflacja) sprawiła zadziwiającą jednorodność promieniowania reliktowego. Nie mniej zadziwiające jest to, że wspomniana niejednorodność nie dotyczy właściwości cząstek, budowy atomu i cech promieniowania elektromagnetycznego, jednakowego w całym Wszechświecie. Niejednorodność rozkładu materii w dużych skalach nie dotyczy jej cech wewnętrznych. Oznaczać by to mogło, że zróżnicowanie pojawiło się odpowiednio późno, gdy „baza genetyczna” materii nam znanej była już ukształtowana. Sądząc po tym można przypuszczać, że niejednorodność rozkładu galaktyk nie jest rezultatem procesów, które zaszły w najwcześniejszej hipotetycznej, inflacyjnej fazie wybuchu. „Nieuzgodnienie własności i procesów” w okresie inflacji mogłoby, jak wyżej wspomniałem, na przykład spowodować zróżnicowanie przestrzenne cech morfologicznych materii: budowy atomów, rozkładu poziomów energetycznych, a w związku z tym cech promieniowania, innego rozkładu ilościowego określonych cząstek, itp., w różnych obszarach. Nie byłoby więc zasady kosmologicznej, nie byłoby też prawa Hubble`a. A jednak inflacja nie spowodowała tego zróżnicowania pomimo, że wydarzyła się wystarczajaco wcześnie. Dodajmy, że w tej wczesnej fazie przyśpieszonej ekspansji nie istniało jeszcze oddziaływanie elektromagnetyczne, nie powstało jeszcze promieniowanie, dziś wykrywane jako reliktowe. A jednak argumenty te, choć ważkie, nie przesądzają sprawy, nie obalają ostatecznie hipotezy inflacji, dlatego, gdyż widocznie te same prawa Przyrody obowiązują zawsze, wszędzie i w każdej skali. [Nota bene już to twierdzenie jest niezwykle ważne, powiedziałbym nawet: zasadnicze, a nawet mocniejsze, niż dzisiejsze sądy na jego temat pomimo, że poprzedzić je można słowem: „credo”. Z tego też powodu także niejednorodność wielkoskalowa nie jest większa (niż jest). Właśnie dzięki temu też cechy materii (budowa atomu, cechy promieniowania elektromagnetycznego, itp) wszędzie są jednakowe. Dodajmy do tego, że niejednorodność wielkoskalowa nie pociąga za sobą naruszenia zasady kosmologicznej, co oznacza, że materia (nie ważne jaka), mimo wszystko tworzy, w odpowiednio dużej (nie lokalnej) skali, jednorodne kontinuum. Jaki więc wniosek? Że są też inne powody dla odrzucenia inflacji. Część z nich już przedstawiłem. Być może przyczyna niejednorodności rozkładu materii (świecącej), związana jest jednak mimo wszystko (biorąc pod uwagę chwilowe nieuzgodnienie podczas przemiany fazowej) z obecnością materii ciemnej, nie dającej się wykryć metodami optycznymi. Opisałem to już na początku tego zbioru artykułów. książki. Dla upoglądowienia rzeczy przeprowadźmy doświadczenie, w którym do lejka wsypujemy równocześnie dwa różne proszki: biały – lekki i czarny – ciężki. Po ich wysypaniu się na płaszczyznę powinniśmy otrzymać określoną niejednorodność rozkładu, przypominającą obserwowany Wszechświat (w pierwszym wejrzeniu, nie uwzględniajacym grawitacji, której dominującym źródłem jest właśnie ciemna materia). Naturę tego „czarnego proszku” opisałem w artykule drugim traktującym o plankonach. Bardzo możliwe więc, że nie „brak uzgodnienia” spowodowany przez inflację jest przyczyną obserwowanego rozkładu materii. Zastanawiające jest też, dlaczego pomimo rzekomego braku uzgodnienia procesów w skutek prędkości nadświetlnej wzajemnego oddalania się poszczególnych elementow układu, teraz je widzimy (choćby ich część). Właściwie to proste. Wszak prędkość wzajemnego oddalania się najbliższych sąsiadów nie przekraczała prędkości światła, a wiec były one uzgodnione. Zgodnie zresztą z zasadą kosmologiczną, której formalny zapis stanowi prawo Hubble`a. To to, co widzimy dziś. Jakaś część Wszechświata była więc „wizualnie uzgodniona, mianowicie ta, która nie uciekła, ta, którą widzimy po dziś dzień. To przecież ten Wszechświat, którego zróżnicowanie morfologiczne obserwujemy. Już wcześniej zauważyłem, że, jeśli już inflacja miała miejsce, to jeszcze podczas jej trwania prędkość względna tylko części była większa od c. Istniała więc część obserwowalna. [Różna dla różnych obserwatorów...] To to, co widzimy dziś. [Akurat my. Co widzą mieszkańcy jakiegoś kwazara?] Zatem zróżnicowanie strukturalne tego, co widzimy, Wszechświata, nie jest spowodowane komunikacyjną izolacją, jaka miała rzekomo miejsce w czasie inflacji. Bo to, co widzimy, było zawsze widzialne, nawet w czasie inflacji, a to co nie było widzialne, także dziś nie jest dane naszym zmysłom.  Że w tym przypadku chodzi o fluktuacje kwantowe i stąd widoczne zróżnicowanie? Przyczyny zróżnicowania, jak wiadomo, mogą być też inne.
     A teraz (dziś)... Jeśli horyzont określimy jako miejsce geometryczne punktów, których prędkość względem nas równa jest c, to to, co ewentualnie znajduje się dalej, powinno (zgodnie z prawem Hubble'a) oddalać się od nas szybciej, niż światło. „To możliwe, gdyż nie ma z nimi kontaktu.” Istnienie możliwości w teorii jeszcze nie przesądza sprawy na korzyść. Ale to przecież materia jak nasza. Czy nasi dalecy koledzy z kwazara, patrząc w tę samą stronę, co my, widzą jakąś inną część Wszechświata, mianowicie tę dla nas niedostępną i oddalającą się od nas z prędkością nadświetlną, a granica między tymi częściami: naszą i dla nas niewidzialną, siłą rzeczy porusza się z prędkością światła pomimo, że prędkość ta zakazana jest dla materii masywnej? Wraz z tym, względem kwazara, ta „granica” porusza się z predkością mniejszą od c. Czy to możliwe? A tak swoją drogą, jeśli względem nas coś porusza się z prędkością nadswietlną, a w zględem kogoś innego (kwazar) z predkością podświatlną, to jak to jest z tą niezmienniczością? Jeśli niezmiennicza, to dlaczego względna? W dodatku, co z uzgodnieniem? Kwazar ten jest uzgodniony z tymi niewidzialnymi, a my nie? Jeśli on, to i my, także jesteśmy uzgodnieni (dzięki uzgodnieniu z nim), choć nie widzimy... Ot tak na chłopski rozumº..
  Przypuszczenie, że do zróżnicowania wizualnych cech morfologicznych Wszechświata, doszło później (choćby nieco), a właściwie w wyniku zupełnie innego zdarzenia, jest w tym świetle dość uzasadnione, a inflacja... to ważny etap w historii badań, poszukiwań (czasami po omacku) przyczyn obserwowanego stanu rzeczy; siłą rzeczy bazujących na aktualnym stanie wiedzy i zapatrywń, a nie na faktach, których część na razie nie znamy, a część tłumaczymy niewłaściwie.
2. A moja wizja w tym temacie? 
   Zgodnie z moją hipotezą, do której wciąż powracam, naruszenie jednorodności materii nastąpiło podczas przemiany fazowej, w bardzo krótkim przedziale czasowym, gdy prędkość c jako kres górny prędkości zaczynała dopiero stanowić o prędkości ekspansji (aż do dziś). Dzięki stosunkowo krótkiemu czasowi braku uzgodnienia i stosunkowo małym rozmiarom układu, nastąpić mógł szybki powrót do wzajemnego kontaktu, a dziś wszyscy widzą wszystkich. Czynnikiem sprzyjającym było też to, że w momencie tym wartość inwariantu c, była maksymalna, zgodnie z ustaleniem, będącym wynikiem eliminacji innych możliwych opcji. Opisałem to w eseju o oscylacjach Wszechświata. Taki właśnie przebieg wypadków spowodować musiał też nierównomierne wymieszanie się ciemnej materii z tą, która zaewoluowała ku formom świecącym. Opisane wyżej doświadczenie z lejkiem byłoby upoglądowieniem czegoś dość bliskiego temu, co mogłoby prowadzić do tego, co chciałoby się nazwać rzeczywistością. A w tej „rzeczywistości ciemna materia ściągnęła ku sobie materię wodorowo-helową tworząc zalążki zbiorowisk galaktycznych, a także samych galaktyk, a nawet gwiazd. W artykule drugim traktującym o plankonach, zwróciłem uwagę na to czym może być ciemna materia, rozwiązując tym ostatecznie, pod warunkiem słuszności proponowanego modelu, ewentualnie, sprawę niejednorodności wizualnej obiektów świecących. Kontynuację tej myśli stanowi esej pt. „Jak powstały galaktyki” na bazie przekonania o istnieniu ciemnej materii (i oczywiście na bazie dualnej grawitacji). Czy to tylko czcza fantazja, czy też fantazja ze źdźbłem prawdy (naukowej, nie koniecznie obiektywnej), przekonamy się... Wieczność jest najlepszym lekarstwem na niecierpliwość.  
   Rozumowanie badaczy poszło jednak inną drogą. W inflacji widzieli (trzeba przyznać, że nie wszyscy) przyczynę obserwowanej niejednorodności rozkładu materii. Dzięki usilnym staraniom grupy badaczy, we wrześniu 1989 roku umieszczony został na orbicie okołoziemskiej, wspomniany już kilkakrotnie, satelita badawczy o nazwie COBE (Cosmic Background Explorer), którego zadaniem było badanie promieniowania tła. Wynik przeszedł najśmielsze oczekiwania. Anizotropia temperatury promieniowania reliktowego została wykryta. Choć bardzo mała, „była wystarczająco wyraźna, by urealnić hipotezę inflacji…Za sprawą bardzo precyzyjnych pomiarów przeprowadzonych przez tego satelitę, astrofizycy uzyskali potwierdzenie słuszności sądu, że promieniowanie tła ma rzeczywiście cechy promieniowania termicznego ciała doskonale czarnego. Wynik ten właściwie stanowił ostateczny werdykt w sporze o to, czy Wielki Wybuch miał miejsce – na jego korzyść...A „inflacja zabrała się na łebka. Przecież sama hipoteza inflacji dostosowała swe parametry do wyników obserwacji. Nie dziw, że potwierdzają one jej słuszność... chociaż, czy naprawdę słuszność pomimo historii z promieniowaniem reliktowym, opisanej na początku pierwszej części (A) tego eseju (i poniżej)? Same wyniki badań dotyczących małych niejednorodności, badań prowadzonych do dziś, a więc nie zakończonych jeszcze, wcale nie muszą sugerować ich inflacyjnego pochodzenia o czym się już zdążyliśmy przekonać. Także odkrycie (ogłoszone 17 marca 2014 i mocno nagłośnione przez media, a dziś już cisza)* nie jest dowodem zajścia inflacji, choć potwierdza, że miał miejsce jakiś proces 

przyśpieszonej ekspansji – może chodzi nie tyle o inflację, co o urelę opisaną przeze mnie w wielu miejscach. Ale to wcale nie znaczy, że rozmiary Wszechswiata są znacznie większe niż hubblowskie – co dziś się sądzi. Wszak nie dałoby to możliwości trafnego przewidzenia długości fali promieniowania reliktowego, o czym wspomniałem powyżej. 
    Mimo wszystko być może to ja nie mam racji... A jeśli ta niewidzialna część oddala się szybciej, niż światło? To nie ma z nią kontaktu. Należałoby więc wymyślić twierdzenie, że wszystkie obliczenia dotyczyć mogą wyłącznie części widzialnej, czyli tej poruszającej się z prędkością podświetlną (faktycznie i potencjalnie – w związku z koncepcją łącznościową). Tak, ale obserwator z kwazara patrząc w tę samąstronę... (patrz jedna z uwag kursywą powyżej, ze znaczkiemº). W dodatku sama inflacja skończyła się już po upływie 10^-33 sekundy. Czy dlatego, gdyż pojawiły się cząstki masywne? A jeśli masywne (i nie tworzące uporządkowanej struktury), to co z ich względną prędkością? Tu teoria milczy, a my już wiemy co bylo dalej (po ureli).
  Jeśli zasada kosmologiczna obowiązuje w całym wielkim mega-wszechświecie (Dlaczego nie miałaby obowiązywać? Przecież obserwator może znajdować się wszędzie.), a horyzont zamykajacy obserwowalny Wszechświat oddala się od nas z prędkością niezmienniczą, to obiekty oddalone bardziej, niż ten horyzont, siłą rzeczy oddalać się powinny, zgodnie z prawem Hubble'a, z prędkością większą – te dalsze nawet ze znacznie większą.  
     W ślad za tym nasunąć się może przypuszczenie, że jeśli całość tworzy to, co stanowiło zawartość pełnego bąbla pola inflatonowego (czyli tworzy nasz pełny wszechświat), to prędkość ekspansji, jako kres górny prędkości względnych, powinna być prędkością z jaka rozszerza się powierzchnia tego (byłego) bąbla, stanowiąca prawdziwy horyzont. Właśnie to powinna być prędkość niezmiennicza (jako jednakowa dla wszystkich obserwatorów prędkość ekspansji, zgodnie z konkluzją wyjaśniającą istnienie prędkości niezmienniczej, w artykułach poprzednich). Z całą pewnością to prędkość może nawet miliony razy większa od c. Prędkość c nie może więc być niezmiennicza, wbrew temu, co wiemy o niej z doświadczenia. Wniosek: Chyba jednak to, co widzimy jest wszystkością, wbrew sądom powszechnym.To urealnia też hipotezę o zajściu przemiany fazowej wraz z zakończeniem ureli.
   Twierdzi się, że inflacja wyeliminowała monopole magnetyczne. Inna rzecz co sądzić można o ich realności fizycznej (uwaga na ten temat w części pierwszej tego eseju). To, że Wszechświat rozwija się według modelu krytycznego, jest ponoć też wynikiem inflacji. Czyżby? Patrz artykuły poprzednie. Co więc z inflacji zostało? Przede wszystkim to, że istnieje gdzieś tam świat dla nas niewidzialny, niemożliwy do wykrycia. Nostalgia za niewidzialnym jest cechą bardzo ludzką, z tym, że jest to raczej psychologia.  
   Wróćmy do naszej relacji. Wiadomo już (z moich doniesień), że masa materii świecącej mniejsza jest od masy umownej Wszechświata (CMU), tworzącego przestrzeń płaską. Przypominam, że w naszym oszacowaniu uznaliśmy, że „nawet pięciokrotnie. Nie biorę tu pod uwagę tych nieszczęsnych 70%, jakie dodano za sprawą ciemnej energii (i stałej kosmologicznej), którą uważam za przemijające, choć mocno nagłośnione kuriozum (Przedwczesny Nobel uciszył wątpiących – nie dla dobra nauki.). [Dodano, gdyż obserwacyjnie wyznaczony parametr gęstości był dużo mniejszy od jedności. Jak pamiętacie, ja poszedłem inną drogą.]
    Przy tym masa Wszechświata sukcesywnie rośnie. Mechanizm jej wzrostu wyjaśniłem w poprzednich artykułach. Jak wiadomo, resztę masy substancjalnej stanowi masa ciemnej materii. Właściwie dzięki niej, Wszechświat pod względem rozkładu przestrzennego materii (uwzględniając lokalną masę grawitacyjną) jest bardziej jednorodny niż to widać, pomimo nadspodziewanych intensywnych ruchów materii nie uzasadnionych lokalną grawitacją. [Dla przypomnienia, nasza galaktyka porusza się z prędkością około 600 km/s i to nie w kierunku którejś z bliskich galaktyk, lecz w stronę Wielkiego Atraktora (Nie chodzi o zbliżanie się (do nas) galaktyki Andromedy, z prędkością ok. 300 km/s względem Słońca i ok. 100 km/s względem Drogi Mlecznej).] Niektórzy badacze w fakcie tym widzą jeszcze jedno potwierdzenie słuszności hipotezy inflacji. Czy tylko inflacji? Właściwie potwierdzenie tylko tego, że inflacja nie jest z tym faktem sprzeczna. Stąd na razie jeszcze daleko do faktycznego związku przyczynowego.         
     Jest rzeczą zadziwiającą, że w ogóle istniejemy. Gdyby ilościowe cechy przyrody były tylko nieznacznie inne, Wszechświat, albo by wcale nie istniał, albo wyglądałby zupełnie inaczej. Gdyby oddziaływanie „silne” było tylko o drobinkę silniejsze, zawartość helu byłaby dużo większa, co miałoby niebagatelny wpływ na kształtowanie się gwiazd i na skład chemiczny materii. Gdyby były o drobinkę słabsze, istniałby w zasadzie tylko wodór. [A jeśli wszystkie oddziaływania są manifestacją jednego tego samego oddziaływania –  grawitacji? Wówczas nie dziw, że jest właśnie tak, jak jest. Już pomijając to, że bazowanie na równaniu Friedmanna uznaliśmy za niezbyt miarodajne.]  Gdyby tempo ekspansji było tylko troszeczkę mniejsze (o 10^-14 ), Wszechświat już dawno by się zapadał, a troszkę większe (o 10^-6 ), gwiazdy by w ogóle nie powstały. Wiemy o tym dzięki symulacjom komputerowym (opartym na określonych, tradycyjnych (OTW), założeniach, które nie koniecznie muszą być słuszne). Stephen Hawking powiedział, że prawdopodobieństwo naszego istnienia równe jest prawie zeru. Widocznie istnienie nasze jest jedyną istniejącą opcją. Tak trudno dopowiedzieć to jedno zdanie? Wszechświat nie jest bytem stworzonym przez zdarzenia losowo przypadkowe, zgodnie ze zdeterminowanym sposobem indeterministycznego myślenia, opieczętowanym przez mechanikę kwantową – u bardzo wielu. Wszechświat jest nawet faktem zdeterminowanym. Dowodem tego jest nasze istnienie. Do tego stopnia? Jeśli jest więc sens mówić o prawdopodobieństwie, to tylko po to, by stwierdzić, że równe jest jedności, wbrew autorytatywnemu sądowi Hawkinga (i innych, pomijając paplaczy), z całym szacunkiem dla jego dorobku naukowego. A zasada antropiczna?ª Nie zawsze zażywanie antropiny jest korzystne. Teraz ktoś zacznie podejrzewać mnie o to, że pochodzę z Nibiru. 
3. A jak się to ma do oscylacji Wszechświata?
  Zatem, czy inflacja była przyrodniczą koniecznością? Nie ma innego scenariusza dla początku Wszechświata? Jak się to ma do przewidywanego (a właściwie planowanego przeze mnie) powrotu w wyniku kontrakcji Wszechświata? Wiele wskazuje przecież na to, że Wszechświat oscyluje. Czy w końcowej fazie zapaści zajdzie antyinflacyjny kolaps? Czy możliwa tu jest zapaść przyśpieszona w fazie poprzedzającej zatrzymanie tuż przed ponownym wybuchem? To by było trochę dziwne, jeśli by miało się to zatrzymać. Chyba, że nie ma zamiaru zatrzymać się po to, by wybuchnąć inflacją po drugiej stronie lejka... Może więc jednak opóźnienie? 
     Czy tak, czy owak, w procesie tym powinna uczestniczyć także materia, która miałaby powrócić z zaświatów, to znaczy ta, która wskutek inflacji, znalazła się poza horyzontem i dziś jest niewidoczna, ta ponoć znaczna część Wszechświata. Dla nas oddala się ona z prędkością większą, niż niezmiennicza prędkość horyzontu (bo jest dalej, zgodnie z prawem Hubble'a). Czy istnieje możliwość powrotu tej materii i uczestnictwa we wspólnym kolapsie? Zbadajmy to, nawet jeśli z góry wiemy, że to nonsens. Przede wszystkim zapytajmy: Jak wszystko to jednak wyhamuje, najpierw do prędkości światła (zakazanej przecież dla materii o niezerowej masie) [Pamiętamy o uwadze kursywą, zaznaczonej kółeczkiem º], następnie do prędkości zerowej, podczas ostatecznej zapaści? Właściwie, granicy określonej przez prędkość światła nie może przekroczyć żadne ciało o niezerowej masie spoczynkowej (nie może też przekraczać obiekt o masie zerowej, gdyż taka jest jego „naturalna” prędkość). Nie chodzi tu przecież o węzły monokryształu, ktorych względna prędkość (gdy się rozszerza) może być dowolnie wielka (nie nieskończona), gdyż nie kontaktują się ze sobą. Jeśli zatem w wyniku inflacji część wybuchającej formacji znalazła się po drugiej stronie osi c (w jaki sposób, nie ważne), to już wrócić nie może. W tej sytuacji chyba również ponowna zapaść całości nie jest możliwa, a Wszechświat nie oscyluje, lecz rozszerza się w nieskończoność. Temu jednak zdaje się przeczyć ograniczona zawartość materialna Wszechświata. Zatem, niech mimo wszystko oscyluje, a z problemem przekraczania granicy c, załóżmy, że się jakoś „uporamy w przyszłości. Przecież tylko testujemy sprawę i świadomi jesteśmy, że w gruncie rzeczy problemu nie ma, gdyż granica nie musi być przekraczana. Po prostu Wszechświat obserwowalny jest Wszystkością. Pamiętamy o tym. [A tak w gruncie rzeczy, czy te dalej (niewidoczne) rzeczywiście oddalają się od nas z prędkościami nadświetlnymi? Przecież gdy pojawiły się cząstki o dodatniej masie, ich prędkość względna była mniejsza od c. To chyba zakończyło proces inflacji. To dlaczego ich nie widać? No tak, paradygmat łącznościowy. Mamy czekać aż się pojawią. Ale przecież...]   Jaki więc byłby wówczas mechanizm fizykalny takiej zapaści? Czy cała ogromna energia schować się ma na moment w fałszywej próżni po to tylko, by się znów ujawnić wybuchem stanowiącym wrota do nowego żywota (…)? Z jakiej przyczyny? Bo tak zachciało się kapryśnemu Stwórcy? Raczej nie Jemu.  
   Jeśli już, to jak zatrzyma się (lub co ją zatrzyma) ta antyinflacja, redukująca przecież przestrzeń w sposób wykładniczy? Chyba się wcale nie zatrzyma. Po prostu będzie erupcją, wielkim wybuchem „po drugiej stronie” (lustra?). Tam będzie inflacją, ku radości tych, których stworzy nowe wcielenie wszechświata i...fantazja uczonych. To bardzo atrakcyjna opcja (dla dziennikarzy). Ja osobiście (proszę o wybaczenie) optuję za modelem Wszechświata oscylującego, który, choć mniej błyskotliwy,  posiada cechy modelu bardziej spójnego logicznie i chyba bazującego na faktach obserwacyjnych w większym stopniu, niż modele medialne, w których nie wiadomo już, co posiada cechy naukowości, a co opiera się jedynie na wydumaniach nieposkromionej fantazji. Pozwalam sobie nawet na stwierdzenie, że model Wszechświata oscylującego służyć może nawet za kryterium spójności hipotez i teorii pretendujących do opisu materii w szczególności i ogólnie Wszechświata. Powrócimy jeszcze do tego motywu. Odrzućmy więc opcję antyinflacyjnej zapaści, a także nieskończonej ekspansji. Dlaczego? O tym także dalej. 
   Można przypuszczać (zresztą, nie po raz pierwszy w historii), że „wybuch”, zapoczątkowujący ekspansję Wszechświata, czyli gwałtowne, rozszerzanie się w początkowej fazie ekspansji, był wynikiem odpychania niezwykle silnego, choć o bardzo krótkim zasięgu. Zasięg ten, czyli maksymalna odległość między najbliższymi sąsiadami „pokłóconymi” (węzłami sieci), musi być mniejszy, chyba co najmniej o jeden rząd od zasięgu sił jądrowego przyciągania (10^-15m ). Teoria inflacji w zasadzie coś takiego zakłada. Oto słowa samego Alana Gutha: „Fałszywa próżnia prowadzi w efekcie do silnego odpychania grawitacyjnego”*. Dlaczego jednak w myśl teorii (z punktu widzenia przyrodniczo-filozoficznego), to „odpychanie grawitacyjne prowadzi do wykładniczej ekspansji Wszechświata”? Jeśli bowiem mowa o odpychaniu grawitacyjnym, tak na „chłopski rozum”, siła odpychania powinna maleć wraz z odległością, a to oczywiście wyklucza rozwój wykładniczy. Poza tym, niech się szanowni inflacjoniści zdecydują, czy chodzi o odpychanie, czyli siłę, rzecz na wskroś newtonowską, czy też o wzrost wzajemnych odległości poszczególnych elementów wskutek rozszerzania się czasoprzestrzeni? Otóż to. W hipotezie inflacji chodzi o zakrzywioną (bąbel) przestrzeń pola inflatonowego (wprowadzonego ad hoc), kojarzącą się automatycznie z grawitacją (cóż, zdeterminowane skojarzenia). A przecież cała ta teoria (GUT) ma tyle współnego z grawitacją, co pobożne życzenia.
   Jeśli przyjąć, że na samym początku Wybuchu nasz obiekt stanowił uporządkowaną strukturę, coś w rodzaju monokryształu, to siła wzajemnego oddziaływania (grawitacyjnego odpychania) elementów stanowiących węzły tej sieci, spowodować musiała ich ruch przyśpieszony. Dla uproszczenia rozważań, bez wpływu na istotę rzeczy, przyjmijmy, że węzły te są identyczne. Chwilowe, względne przyśpieszenie sąsiednich węzłów tej sieci (nawet nie ważne czym są, a my już wiemy) było jednakowe wszędzie, co oznacza, że zwielokrotniało się w odniesieniu do dalszych sąsiadów (węzłów sieci). Po bardzo krótkim czasie prędkość dalszych sąsiadów musiała więc być już bardzo wielka. Rzeczywiście, rozwój czegoś takiego musiał być wykładniczy  (2ⁿ). Zauważmy, że byłoby to przy tym zgodne z zasadą kosmologiczną. Ten prosty model tłumaczy chyba lepiej (niż model inflacyjny) przyśpieszoną ekspansję – od samego początku (a nie po jakimś czasie) i możliwość tę, że prędkość względna (odpowiednio odległych sąsiadów) mogła być większa, nawet znacznie, od prędkości światła. W tym przypadku nie chodzi jednak o przekraczanie granicy c, tym bardziej, że bardziej odległe od siebie węzły nie są ze sobą w kontakcie, nie jest możliwa łączność między nimi; wszystkie przy tym są w dokładnie tej samej sytuacji. Nie potrzeba też rozszerzać przestrzeni (dla wyzwalającej się energii próżni), by pogodzić się z prędkością nadświetlną. Sprawę na siebie bierze uporządkowana struktura („kryształ”) obiektu gotowego do wybuchu i odpychanie grawitacyjne w najbardziej elementarnej skali. Nie ma więc początkowej osobliwości, co oznacza, że nie ma też mowy o inflacji. 
  Wniosek stąd, że nawet jeśli na jakimś „wstępnym” etapie Wybuchu prędkość względna przekraczała (nie ważne w jakim stopniu) prędkość światła, to gdy ten „kryształ” pękł, prędkość względna (chyba) była co najwyżej równa c. Była to maksymalna prędkość względna rozszczepionych elementów wcześniejszego monolitu. [Chodzi o to, że nadświetlna prędkość istnieć mogła tylko i wyłącznie jako prędkość względna odległych sąsiadów, węzłów uporządkowanej sieci, nie mających ze sobą bezpośredniego kontaktu. Także w naszym świecie byłoby to możliwe. W gruncie rzeczy trudno też tę prędkość nazwać nadświetlną. Chodzi o to, że kryterium stosunku do prędkości światła w okresie Ureli nie miało sensu.]
   Nie była to jednak prędkość c o wartości „na zamówienie”. Jednakże była to już niezmiennicza prędkość ekspansji, w związku z jednorodnością i izotropią materii (zasada kosmologiczna). Jej wartość w tym momencie, jak wiemy, była największa (w związku z najwyższą wówczas temperaturą), by potem maleć, najpierw szybko, potem bardzo powoli, aż do inwersji (patrz artykuł: „Wszechświat oscylujący A”). Musiała więc nastąpić przemiana fazowa, związana z zerwaniem wiązań między węzłami sieci, gdy odległość między nimi przekroczyła określoną (dla nas na razie nie znaną), wartość. O przemianie fazowej była już mowa  niejednokrotnie. Tu opisana została z grubsza jakby z innej strony. 
  Jak widać hipoteza zakładająca oscylacje Wszechświata stanowić może niezłe kryterium poprawności sądów, hipotez, a nawet teorii. (Zwróciłem na to uwagę już powyżej.) W dodatku przyjęcie za możliwe, istnienia początkowego „krystalicznego tworu”, mononlitu o określonych rozmiarach i szczególnych cechach topologicznych (dziś jeszcze nie znanych), stanowi doskonałą bazę heurystyczną dla kontynuacji badań. Jak wiadomo, tej właśnie przyśpieszonej ekspansji nadałem nazwę Urela.
   Jeśli już mówimy o odpychaniu, spójrzmy na nukleony. Jakieś odpychanie między nimi rzeczywiście istnieje. Gdyby nie istniało, nukleony przecież przeniknęłyby się wzajemnie, same też miałyby punktowe rozmiary, właściwie wszystko sprowadziłoby się do punktu. [„Zaraz, przecież nukleony są fermionami, więc nie mogą, zgodnie z zakazem Pauliego, przenikać się wzajemnie”. To jest tylko regułka. Rzecz opisałem (na bazie grawitacji dualnej) w pierwszej serii pięciu artykułów. Zgodnie z moim przypuszczeniem, już tam, źródłem zakazu Pauliego jest grawitacja dualna.] Nasze istnienie przeczy temu. W rzeczywistości odpychanie to rośnie wydatnie wraz z maleniem odległości, na tyle, że objętość jądra atomowego, prawie równa jest łącznej objętości nukleonów rozdzielonych. Tak nawiasem mówiąc, świadczy to pośrednio o złożoności strukturalnej nukleonów i o tym (pośrednio), że ich rozmiary określają stan równowagi między wzajemnym przyciąganiem, a odpychaniem (grawitacyjnym) elementów tej struktury, odpychaniem bardzo silnym – przecież pamietamy odpychanie między plankonami (tu nie wnikamy w szczegóły).  Rzeczą właściwie niewykonalną jest ścieśnienie jądra (tak, jak nieściśliwą jest ciecz). To fakt doświadczalny. To niezwykle silne odpychanie, być może uniemożliwia pełną zapaść grawitacyjną obiektów masywnych, czyniąc czarną dziurę (tą z osobliwością) czymś raczej fikcyjnym. Wszak nawet supermasywny Wszechświat zatrzymał się tuż przed swym wspaniałym odrodzeniem. A co dopiero jakaś tam gwiazda, nie koniecznie pierwszej wielkości (?). Można więc zaryzykować (i to jak zaryzykować...) twierdzenie, że czarne dziury (z osobliwością) nie istnieją, natomiast nie można wykluczyć istnienia obiektów zamkniętych przez horyzont grawitacyjny, tych mianowicie, których gęstość średnia jest niewiększa, niż gęstość materii jąda atomowego. Gęstość średnia takich obiektów, jak już wiadomo, jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu ich masy (tak, jak w przypadku Wszechświata) – patrz artykuł o grawitacji Wszechświata, a także esej poświęcony czarnym dziurom. Cierpliwości.
   Interesujące, że równowaga między („silnym”) przyciąganiem a odpychaniem między nukleonami w krótszym zasięgu (czyżby jednak antygrawitacja?), niedopuszczającym do nieskończonego zapadania się, sugeruje unifikację tych oddziaływań, do tego stopnia, że odpychanie to stanowi składową część oddziaływań silnych w ich opisie teoretycznym. Dodajmy do tego, że w samych początkach zunifikowane były wszystkie oddziaływania, z grawitacyjnym włącznie, a właściwie istniała wyłącznie grawitacja. Pozostałe oddziaływania, jak już niejednokrotnie zaznaczałem, są wynikiem wtórnym oddziaływań określonych układów grawitacyjnych. Kto wie, być może rozpad słaby jest uzewnętrznieniem się efektu odpychania grawitacyjnego? Pomysł ten stanowi jeden z elementów treści eseju poświęconego neutrinom Jeśli tak, to właśnie neutrino, uczestniczące przecież w rozpadach promieniotwórczych, sprawia swą obecnością wspomniany efekt odpychania. W tym kontekście zgoda na tezę, że grawitacja to tylko i wyłącznie przyciąganie, oraz zatwierdzenie paradygmatu metodologicznego bazującego na podejściu łącznościowym, wyklucza właściwie możliwość unifikacji oddziaływań, uwzględniającej grawitację. Odnoszę wrażenie, że w nowej teorii unifikacyjnej, powiedzmy „NewGUT” nie pojawią się już monopole magnetyczne, a wydarzenie typu inflacji, jeśli miało miejsce, nie będzie papierowym efektem rozważań z pogranicza metafizyki.
   Mimo wszystko, oto, pokrótce, przebieg aktu Stworzenia, Genezis, w oparciu o dzisiejszą wiedzę i dzisiejszy stan zapatrywań (z moimi wtrętami). Wszechświat od początku swego istnienia przeszedł pewną liczbę przemian fazowych. Okres pierwotny (do  10^-42s –czas Plancka, nie jest (jak na razie i nie licząc moich konkluzji) dany opisowi szczegółowemu. To okres biblijnego Chaosu (w języku Biblii brzmi to: tohu wawohu, czyli pustka i chaos)**Ja jednak w swojej pracy przedstawiam model Wielkiego Wybuchu od samego początku. Warto tę rzecz właśnie tu zaznaczyć. Temperatura w tym momencie szacowana jest na 10^32K. Jeśli w ogóle ma sens użycie wielkości fizycznej opisującej stan układów istniejących dziś (dla tego, co istniało wtedy). Oczywiście nie jest to temperatura uczciwie wyliczona, jak myślałby ktoś. To po prostu tzw. temperatura Plancka. Zauważyłem już to w innym miejscu. Na temat sensu mówienia o temperaturze na samym początku ekspansji, a także, kiedy w ogóle pojawiła się, wypowiedziałem się już w innym miejscu. Warto jednak przypomnieć, że entropia na samym początku równa była zeru. Już choćby dlatego trudno mówić o konkretnej wartości temperatury (jeśli uznamy za słuszną, dlaczego nie, trzecią zasadę termodynamiki, w sformułowaniu dotyczącym idealnego kryształu: zerowa temperatura – zerowa  entropia.). A tu chcą, aby temperatura była najwyższa z możliwych.
   Wróćmy do relacji. W tym okresie chaosu wszystkie oddziaływania były zunifikowane. Wtedy właśnie, zgodnie z tą relacją,  wyizolowała się grawitacja. [Proces ten próbuje opisać teoria superstrun, będąca nota bene na etapie „prób i błędów”, na razie bez rezultatów jednoznacznych w potwierdzeniu doświadczalnym lub obserwacyjnym, choć przyznać trzeba, że wnosi coś nowego, coś budzącego nadzieję na postęp w zrozumieniu rzeczy. Ja osobiście poszedłem jednak w innym kierunku. Pisałem już o tym.] Pozostałe oddziaływania na razie zunifikowane były w GU(T)ciu. Pojawiają się cząstki X i monopole. I wtedy, po upływie czasu 10^-35 – 10^-34s   następuje inflacja. Wszechświat rozrasta się w sposób wykładniczy, nawet 10^30  razy, pomimo bardzo krótkiego czasu. Proces zakończył się bowiem w chwili 10^-33s. 

  Co spowodowało ustanie inflacji? W jakim fizycznie momencie? Co do tego nie ma jasności. Najlepszym wyjściem byłoby to, że nasz balonik pola inflatonowego w pewnym momencie pękł i wszystko się rozproszyło. Pękł jak bańka mydlana. Byłaby to nasza przemiana fazowa. Więc po co nam balonik, jeśli wiemy, że chodzi po prostu o zwykłe odpychanie grawitacyjne, o grawitację dualną? Do balonowania zobowiązuje nas autonomiczna przestrzeń.
  Co się działo po ustaniu inflacji? Jaka była materia w pierwszych chwilach po tym? Kontynuuję relację. Co wiadomo, to to, że aż do chwili 10^-11s panowały warunki, których dziś w naszych laboratoriach niesposób odtworzyć. Do tego konieczne są energie dziś nie osiągalne nawet w największych akceleratorach. Można sądzić, że wtedy właśnie wyizolowały się oddziaływania elektrosłabe (wraz z silnymi, z którymi tworzyły przedtem jedność). Po upływie 10^-11s, oddziaływania elektromagnetyczne oddzieliły się od słabych. Pojawiły się elektrony (leptony) i kwarki (być może także cząstki bardziej egzotyczne, które nie są nam znane).  Jeśli ustalenie to jest wiarygodne, to zerową masę grawitacyjną (zgodnie z moimi fantazjami) miał Wszechświat w tym właśnie momencie, a w chwilę po tym pojawiła się niejednorodność strukturalna w pierwszych oznakach fraktalizacji, a także ruszyła ekspansja hubblowska. W momencie tym (dopiero) pojawiło się promieniowanie elektromagnetyczne.
   Po upływie czasu 10^-4s   od początku, kwarki zaczęły łączyć się dając lawinę cząstek (wraz z ich antycząstkami), wśród nich oczywiście nukleony. To zintensyfikowało wydatnie procesy kreacji i anihilacji, zachodzące w morzu fotonów. Część z tych fotonów dociera do nas jako promieniowanie tła. Już wcześniej ujawniła się przewaga cząstek nad antycząstkami, ponoć z powodu niesymetrycznego rozpadu cząstek X i ich antycząstek (wspomniano o tym na początku). Inną przyczynę, chyba bardziej strawną (i mniej obawiającą się brzytwy) tej przewagi podałem w artykułach poprzednich, w szczególności tych poświęconych oscylacjom Wszechświata. 
   Po upływie około minuty istniały już pierwsze jądra atomowe, oprócz protonów: deuter, tryt, dwa izotopy helu, a w końcu także lit, choć w ilości bardzo niewielkiej w porównaniu z wodorem i helem. Cięższe pierwiastki nie powstały, nie zdążyły powstać, gdyż temperatura była już zbyt niska, a gęstość zbyt mała. Zaczną pojawiać się po kilkuset milionach lat w pierwszych gwiazdach. Temperatura stopniowo obniżała się. Po około trzystu tysiącach lat spadła do trzech tysięcy kelwinów. Elektrony wychwycone przez pole jąder zaczęły okrążać je tworząc atomy. Energia fotonów promieniowania wypełniającego przestrzeń była (statystycznie) zbyt mała, by wyrwać elektrony z ich orbit. I tak materia substancjalna oddzieliła się od promieniowania. Proces ten (nazywany jest rozprzężeniem) zakończył się po upływie około 700.000 lat od początku ekspansji. Był więc rozciągnięty w czasie. Fakt ten, (znikoma) anizotropia i (drobna) niejednorodność temperatury promieniowania reliktowego, wykryta dzięki pomiarom przeprowadzonym z pomocą satelity COBE, mają wspólne źródło (Pisałem o tym w części A). 
   Patrząc na odpowiednio dużą połać nieba widzimy coś, co przypomina nam pianę,  której część białą stanowią obszary świecące, a czarna być może jest pustką. Pasma gromad galaktycznych utworzyły się tam, gdzie była ciemna materia. Rzecz tę potwierdziły badania przeprowadzone z pomocą teleskopów satelitarnych – poprzez badanie efektów soczewkowania grawitacyjnego. Cechy fizyczne ciemnej materii sugerują na razie tylko hipotezy. Ja osobiście pozwoliłem sobie na opis tej materii, jako byt konkretny, w sposób dosyć koherentny, bazujący na przyjętej w mym modelu dualności grawitacji, a także na przyjętym tylko w mych pracach, istnieniu bytu elementarnego absolutnie, który utożsamiłem (i nazwałem) z plankonem (patrz seria artykułów o dualnej grawitacji). 
   Jak więc doszło do ubicia tej pianki? Sądzę, że był to proces rozciągnięty w czasie. Jak już wielokrotnie zaznaczałem, miało to miejsce jeszcze wtedy, gdy materia była stosunkowo gęsta. Z tych dwóch czynników, jeden (gęstość) umożliwił zajście fluktuacji, drugi (czas) pogłębił te fluktuacje, a trzeci, dotąd nie wymieniony: dość szybkie obniżanie się gęstości materii w miarę postępu ekspansji, spowodował, że od tego, co się już stało, nie było odwrotu. Kiedy to miało miejsce? Jak już wiemy, tuż po przemianie fazowej, opisywanej wielokrotnie. Inflacji w to nie ma sensu mieszać z powodów zaznaczonych wyżej, nawet nie jeden raz. 

4. Zamiast podsumowania   
   Mam chyba mentalność przeżuwacza, gdyż wciąż te same motywy powracają, choć w nieco innych skojarzeniach. Pozwala to spojrzeć na powracające motywy jakby z innej strony. Jak bumerang powraca w skojarzeniach problem prędkości ekspansji znacznie przekraczającej c. Wyjaśnienia (w ramach hipotezy inflacji, a także dzisiejszej ogólnej koncepcji), które już padły, nie do końca przekonują mnie, a cóż dopiero uważnego i krytycznego czytelnika. Według modelu inflacyjnego, bazującego na koncepcji friedmannowskiej, rozszerzała się sama przestrzeń, nie ma więc powodu do niepokoju. Mimo wszystko pytania: „Dlaczego nagle, ni stąd ni zowąd „zachciało się” przestrzeni to co się jej zachciało (albo samemu polu inflatonowemu zachciało się pojawić (deus ex machina) i nadąć do tego stopnia, by zabąblować przestrzeń w wymiarze dla nas nie do ogarnięcia; co na jedno wychodzi)? Dlaczego wtedy, a nie w innym czasie?”, mimo wszystko nie są pozbawione sensu, a odpowiedź (wymijająca, gdyż innej nie otrzymamy) niezależnie od tego, jak bardzo by była uczona, nafaszerowana w dodatku szczegółami, terminami i równaniami, z całą pewnością nie zadowoli. Wszak równania wyrażają samą koncepcję, która może być taka lub siaka. Tys prowda. 
   Mimo wszystko w warunkach wyjątkowych prędkość nadświetlna (materii, a nie jako kaprys przestrzeni) jest możliwa. Powyżej przedstawiłem model czegoś takiego, bazujący na pierwotnym strukturalnym uporządkowaniu obiektu tuż przed samym początkiem. Zwróciłem też uwagę na to, że ... „trudno też tę prędkość nazwać nadświetlną. Chodzi o to, że kryterium stosunku do prędkości światła w okresie Ureli nie miało sensu. Nie przeczy to zresztą szczególnej teorii względności. Jak się okazało, możliwy do zbudowania jest model nawet bardziej koherentny, niż istniejący (i obowiązujący), model, w którym proces podobny do hipotetycznej inflacji miałby stanowić etap naturalny rozwoju Wszechświata (Od samego początku!). Co najważniejsze, byłby on pozbawiony kłopotliwych dodatków, choćby sławetnych monopoli. Nadmienię wiec, że zgodnie z przyjętym w mej pracy założeniem (bardzo dyskusyjnym zresztą, nawet bezdyskusyjnie odrzucanym), z prędkością nadświetlną poruszać się, mimo wszystko, może materia (zgodnie z moim przypuszczeniem, neutrina), nie uczestnicząca zupełnie w oddziaływaniu elektromagnetycznym, materia będąca reliktem czasów poprzedzających pojawienie się tego oddziaływania. Wskutek odpychania (grawitacyjnego) w chwili startu, prędkość mogła więc wzrastać bez ograniczeń, tym bardziej, że chodzi tu o prędkość „bez kontaktu”, jak to opisane jest powyżej. Dopiero po czasie, powiedzmy 10^-11s (zgodnie z obliczeniami, w odniesieniu do tej skali już dość wiarygodnymi i zgodnie z dzisiejszym pojmowaniem spraw), rozdzieliły się ostatecznie oddziaływania słabe i elektromagnetyczne***.  
   Czy oznaczałoby to, że urela trwała znacznie dłużej, niż inflacja? Chyba pytanie to nie ma znaczenia. Albo inflacja, albo urela. W każdym razie model z urelą nie wymaga istnienia cząstek X, a co za tym idzie także monopoli. To proces zupełnie inny. Urela skończyła się przemianą fazową, podczas której powstało wszystko, co dziś istnieje, a rozwój Wszechświata zyskał cechy, które stwierdzamy dziś. Wraz z początkiem przemiany fazowej pojawiły się oddziaływania elektromagnetyczne – pojawiło się promieniowanie – wyodrębniły się fotony, a potem cząstki masywne. Dopiero wtedy więc cała materia, oprócz neutrin, oddziaływała elektromagnetycznie. [Gdy się już pojawiło to oddziaływanie, cała materia, która się wtedy wyodrębniła, siłą rzeczy musiała w tym oddziaływaniu uczestniczyć – tak na chłopski rozum. To to, co dziś stwierdzamy.] Dodam, że grawitacyjna masa Wszechświata, na moment, równa była wówczas zeru, a gdy, zaraz po tym pojawiły się cząstki masywne, neutrina powodowały ich rozpad – dały o sobie znać (właśnie wyodrębnione, zgodnie z teorią) oddziaływania słabe. Same neutrina pojawiły się widocznie wcześniej. Będzie o tym w poświęconemu im eseju. 
   Wynalazek inflacji jest wynikiem naturalnego biegu wydarzeń, gdyż: „Jak wyjaśnić inaczej wszystkie fakty obserwacyjne bazując na teorii stanowiącej właściwie szczyt dokonań fizyki ostatnich lat?”. Wraz z tym jednak, do dziś nie wiadomo (nie licząc moich popełnień), bez „patentów unikowych z pogranicza dobrych chęci i metafizyki, co stanowi bazę fizyczną dla prędkości nadświetlnej (tej inflacyjnej). Puchnięcie przestrzeni i bąbel pola inflatonowego, to tylko domysł, a nie fakt ustalony w wyniku obiektywnej obserwacji. Argument: „Nie można tego wykluczyć” nie może posiadać rangi roztrzygającej. Uzasadnia tę nadświetlną prędkość, zgodność tego odgadnienia (hipotezy inflacji) z tym jak widzimy (lub chcemy widzieć) nasz świat.  [Przy uwzględnieniu wyników obserwacji, stanowiących sugestię dla modelowania, które jednak nie generuje antycypacji, a nawet bywa zaskakiwane nowymi obserwacjami.] „To sprawa ekspandującej czasoprzestrzeni – mówi się, „wszak dowodem tego (że się to wydarzyło), jest nasze istnienie. Gdyby nie zaszła inflacja... Oto przykład dość niefortunnego zastosowania zasady antropicznej, gdy brakuje argumentów rzeczowych. Jest to jednak rodzaj wykrętu (szczególnie w tym przypadku), rodzaju demagogii (na użytek mediów) wobec braku innych rozwiązań. [Przypomina mi to „dowody” na istnienie Boga.] Mówi się także: „Prędkość nadświetlna może istnieć, z tym, że przekaz informacji możliwy jest tylko z prędkością nie większą od c. [Z tym bym się zgodził – w środowisku materii oddziaływującej elektromagnetycznie. Zgodnie z moimi przypuszczeniami (uzasadnionymi chyba nie najgorzej w odpowiednim miejscu), neutrina zajmują miejsce po drugiej stronie osi c.] Jest to rzekoma przyczyna „braku uzgodnienia, prowadzącego ponoć do obserwowanej niejednorodności rozkładu materii. Jak wiemy, istnieje alternatywne rozwiązanie tej kwestii. 
  Jest też inflacja (mym skromnym zdaniem) tworem bazującym, w swych podstawach motywacyjnych, na anachronicznym paradygmacie „świetlno-łącznościowym”. Tak to nazwałem, bo jestem wielki prowokator... może dlatego, gdyż możliwy jest jednak także „bezłącznościowy” ruch nadświetlny, będący w pełni uzgodnionym ruchem poszczególnych elementów uporządkowanej strukturalnie całości. W tej specyficznej sytuacji samouzgodnienia, inflacja wygląda jak nie przypiął i nie przyłatał. [Przypominam (znów) o hipotezie, że neutrina znajdują się po drugiej stronie osi c, hipotezie dość solidnie uargumentowanej – patrz artykuły poświęcone neutrinom.] A wielkoskalowe niejednorodności? O tym była już mowa wcześniej. Czy zatem rezygnacja z paradygmatu „świetlno-łącznościowego” da szansę opisu bardziej spójnego wydarzeń z pierwszych chwil Wielkiego Wybuchu? Wydaje mi się, że tak, w szczególności, gdy uwzględni się dualność grawitacji. Podstawy dla tego opisu już mamy.
     Śmiem twierdzić, że inflacja jest tworem sztucznym, dopasowanym do tego, co wnoszą badania empiryczne. Jest hipotezą roboczą, wytworem umysłu poszukującego z samozaparciem i determinacją (ze wszech miar godne to jest uhonorowania), a nie rzeczywistym procesem bazującym na immanentnych cechach przyrody. Jest po prostu modelem, jednym z wielu. Jest „sondą zapuszczoną tam, gdzie oko nie sięga. „Inflacja jest  hipotezą mającą pogodzić wyniki obserwacji z teorią (-ami) na razie nie zakończoną i niezbyt pewną w odniesieniu do skali rozmiarów niezwykle małych, gdzie wraz z ogólną teorią względności załamuje się też mechanika kwantowa.. W skali tej nie można już przecież patrzeć na cząstki jako punkty materialne. Proszę o wybaczenie... Kojarzy mi się to z wnioskowaniem archeologów. Dla nich każdy artefakt, posiadający choćby tylko nieco uwydatnioną część, nazywany jest dowodem kultu fallicznego...
     Nie mniej istotne jest to, że w teorii zaniedbana jest grawitacja, która z całą pewnością w rozważanej skali staje się czynnikiem istotnym, jeśli nie decydującym, szczególnie gdy jest grawitacją dualną. Próby włączenia grawitacji do opisu mikroświata, są podejmowane, na razie ze skutkiem wzbudzającym „ostrożny optymizm”. Badania koncentrują się na próbach połączenia ogólnej teorii względności z mechaniką kwantową. To bardzo trudne, zważywszy na odmienność podejścia tych teorii. Pierwsza posiada bowiem cechy deterministyczne, druga zaś bazuje na nieoznaczoności, a jej obliczenia sprowadzają się do wyznaczania prawdopodobieństw. A przecież bardzo głęboko, przy odległościach porównywalnych z długością Plancka mechanika kwantowa załamuje się. Podobnie jak ogólna teoria względności. Co więc dać może połączenie tych tak wrogich sobie anachronizmów? Czy probablistyczną i nieoznaczoną jednoznaczność będącą cechą absolutnego zdeterminowania? Pomimo, że cechy materii w dostępnej nam skali zdeterminowane są w swej nieoznaczoności? To nawet brzmi dość interesująco. Rezultatem tych prób jest teoria (właściwie klasa teorii) superstrun. W sensie konceptualnym teoria ta niewątpliwie przybliża nas do sedna, choć na dzisiejszym etapie nie daje wyników ilościowych jednoznacznych. W moim odczuciu są trzy przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze, jak już wspomniałem powyżej, bardzo możliwe, że ogólna teoria względności załamuje się w skali małości dotąd nieosiągalnej; po drugie, załamuje się też mechanika kwantowa wobec cech deterministycznych przyrody w skali par excellence elementarnej (Zwróciłem na to uwagę już wcześniej. Po trzecie, teorie superstrun nie uwzględniają dualności grawitacji.  
     Nie wychodzi na dobre inflacji także konfrontacja z modelem Wszechświata oscylującego, szczególnie zaprezentowanym w tej książce, modelem „quasi-cykloidalnym. Teoria w pewnej mierze spójna z tym modelem, opracowana przez Cartana zakłada istnienie minimalnych, niezerowych rozmiarów początkowych. Oprócz tego szczegółu, także tę teorię odrzuciłem, z innych powodów. Omówiłem to w eseju poświęconym oscylacjom Wszechświata (część A.) Istnienie minimalnych skończonych rozmiarów (a nie osobliwości), właściwie, w sensie konceptualnym, czyni cały ten rejwach bezzasadnym, tak na pierwszy rzut oka, czyli pomijając inne aspekty sprawy. Także domniemany brak uzgodnienia własności i procesów, spowodowany łącznościowym traktowaniem sprawy, oraz sławetne monopole, powinny chyba otrzymać honorowe miejsce jako przyczynki do historii fizyki. Wszystko to sprawia też, dla patrzącego z boku, wrażenie mnożenia bytów bez potrzeby. Same teorie zadziwiają pomysłowością, choć w pierwszym rzędzie są matematyką, a nie fizyką. Ale nie ma wyjścia, choć traci na tym poglądowość i możliwość „kontaktu między przyrodą, a wyobraźnią. W rezultacie tego zdarza się, że nawet najbardziej „niedorzeczne wyniki działań matematycznych zyskać mogą w środowisku akademickim rangę tworów fizycznie realnych i wzbudzać w co ambitniejszych (młodych) fizykach sporo emocji. Tak nawiasem mówiąc, świadczy to o braku zaufania dla intuicji. Powszechnie sądzi się, że jedyną bazę dla intuicji stanowi wiedza nabyta (w tym doświadczenie). Nie uwzględnia się genetycznej spuścizny, wpływu obiektywnych praw przyrody na logiczną strukturę myśli i doznań psychicznych (poprzez specyfikę budowy mózgu i jej uwarunkowania fizykaklne). To rodzaj intelektualnego lenistwa, syndrom czarnej skrzynki, którą jest wybujała matematyka. Sporo jest dziś teorii. Coraz większe trudności piętrzą się na drodze poznania. [To chyba znak, że trzeba zmienić azymut.] Także hipoteza inflacji dała początek teoriom, choć sama jest tworem teorii. Można by rzec: Teoria inflacji jest wynikiem inflacji teorii. Jest ich sporo i będzie jeszcze więcej, po horyzont. Także w tym przejawia się „Katastrofa Horyzontalna. Co jakiś czas pojawiają się nowe pomysły świadczące o usilnych poszukiwaniach kamienia filozoficznego. Wszystko jednak w obrębie określonej megakoncepcji, która wcale nie musi być słuszna. W dodatku, jak na razie, właściwie odwiecznie, człowiek wymyśla teorie by nagiąć Przyrodę do swej ograniczoności. Nie może być inaczej. Sama Przyroda jednak w istocie jej praw jest dużo prostsza. Mawiają, że teoria by być słuszną, powinna być wystarczająco zwariowana. Być może jest w tym coś, chociaż wynika stąd, że świadomość ludzka daleka jest (na razie?) od zrozumienia Przyrody w pełni jej istoty. Mnogość teorii i mnożenie bytów wcale nie świadczy o głębii zrozumienia, wprost przeciwnie, wszak jest cechą poszukiwań. W dodatku w teoriach odbija się też projekcja specyfik kulturowych i mentalnych u ludzi nauki wywodzących się z różnych środowisk. To bardzo wzbogaca, ale nie ułatwia. A jednak fundamentalne prawa Przyrody są zadziwiająco proste. Prawdziwe jej cechy określone przez te fundamentalne prawa dają się wyrazić w sposób prosty i klarowny. W każdym prawdziwym odkryciu zadziwia prostota i logika opisu. Czy cechą „zwariowaności jest prostota? Tak by to wyglądało. Niech za przykład służą osiągnięcia Newtona, Maxwelle’a, Einsteina i innych. Stanowi to wskazówkę, choć nie ułatwia poszukiwań.
     Hipoteza inflacji stanowi poważny krok na przód w poszukiwaniach prawdy, niezależnie od tego, w jakim stopniu adekwatna jest z realnością przyrodniczą. W pracy swej dałem wyraz swym wątpliwościom, których przyczyną jest nie koniecznie ograniczoność mych kompetencji w rozważanym temacie. Ja ze swej strony opisuję koncepcję, tym razem bazującą na przesłankach fizykalnych konkretnych, „namacalnych, na grawitacji dualnej – tu wyłącznie ja jestem specjalistą, oraz na założeniu, że wczesny Wszechświat, nie zawierający materii oddziaływającej elektromagnetycznie, mógł ekspandować z prędkością dowolnie dużą (by nie powiedzieć: nadświetlną). Można by to nazwać Pierwszą Ekspansją, od czasu zero do momentu przemiany fazowej. Sam proces nazwałem, jak wiadomo, URELA (Ultra-relativistic Acceleration). Po prawdzie, imię takie dałbym swej córce (mam tylko synów).  

*            *
*
  ª) Zasada antropiczna (niejednokrotnie wspominałem o niej) w wersji uproszczonej to zasada orzekająca, że istnienie człowieka stanowi dowód na to, że świat zbudowany jest tak, a nie inaczej. W szczególności chodzi o wartości liczbowe stałych fundamentalnych takie, by umożliwić powstanie życia i oczywiście człowieka. Dla mnie to zakamuflowana forma teizmu, zastępowania immanentnej przyczynowości obiektywnego świata przyrodniczego, przez antropocentryczną celowość. W tym kontekście sama istota Bóstwa byłaby nawet podporządkowana istocie ludzkiej, wprost zdegradowana do roli służenia poczynaniom ludzi; w szczególności, ludzi czyniących zło. [Nie stanowi to dobrej bazy dla edukacji i dla rozwoju ciekawości świata. A wychowanie... W skrajnym przypadku mamy bohaterskich sześciolatków z bronią gotową do zabijania.] Wszak do dziś z tym samym bogiem (z małej litery) na ustach, żołnierze przeciwnych armii mordują się wzajemnie, a terroryści muzułmańscy angażują tego samego boga w swe zbrodnie. O tej degradacji świadczą poczynania wyznawców obydwu religii wtórnych – oprawców w imię miłości bliźniego... Nic dziwnego, że istocie tej wolno wszystko. Człowiek jako Pan wszechbytu. Jakie to małe, jakie to tanie, choć niektórych napawa dumą pomimo, że ludobójstwo jest wynalazkiem człowieka, a nie zwierząt. O pokorze owszem, mówi się dużo. Dlaczego? Bo najbardziej razi jej brak, szczególnie wśród tych, którzy do niej nakłaniają.
   Mamy więc odpowiedź na często zadawane pytanie: „Dlaczego Bóg na to pozwolił?”, pytanie aktualne szczególnie w Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu 27 stycznia, ustanowionym w roku 2005 przez ONZ. Rychło w czas... Wraz z tym, ta Organizacja Narodów Zjednoczonych (Co ich jednoczy?) nie kryje swego poparcia dla tych, którzy dążą otwarcie do likwidacji całego narodu. [75 lat temu było podobnie.] Hipokryzja godna Szatana (tym razem z dużej litery). Dwa tysiące lat prześladowań, dwa tysiące lat dążenia do unicestwienia – dziś resztek tego starożytnego narodu, dumnego ze swych osiągnięć dla dobra ludzkości. Odpowiedzialność zbiorowa – za co? Sumienie zbiorowe – co to takiego? 
     Kiedyś dawno temu Hilel powiedział poganinowi, który zapytał go o istotę judaizmu: Nie czyń bliźniemu twemu, co tobie niemiłe – to cała Tora. Reszta jest komentarzem. Czy właśnie dlatego nienawidzi się jego ziomków, nawet dwa tysiące lat po tym? Mamy tu coś w rodzaju syndromu plagiatora – zerżnął, więc nienawidzi z natury rzeczy autorów źródła. Podobnie ma się rzecz z dwiema religiami stworzonymi na bazie judaizmu, stanowiącymi jego spłycenie, a nawet, poza płytkim werbalizmem, odstąpienie (to było zbyt abstrakcyjne) od zasadniczych treści.
     Jeśli jesteś dobroczyńcą, to wiedz, że ktoś cię nienawidzi. Jeśli uczyniłeś zło, to nienawidzisz tych, którym to zło wyrządziłeś i świadków swej podłości, a kłamstwo twych ust góruje nad prawdą, wprost stanowi motyw działania. Podobni tobie uwierzą w każde kłamstwo, bo nienawiść pozbawia rozumu. Nie możesz też znieść widoku tych, którzy nie są tacy, jak ty. Więc wymyślasz dla nich podłości, które cechują właśnie ciebie. I krzyczysz: Łapaj złodzieja.      
  Trwa to tysiące lat. I nie maleje ta nienawiść, lecz rośnie. Dziś z dwóch stron. Gog i Magog. 
Dobrze, że Kosmici dostrzegają mimo wszystko także istnienie dobra i dlatego ludzkość jeszcze istnieje. Powiedział mi o tym w tajemnicy Nibirus, tak dla przestrogi i ostrzeżenia. Jak mnie znalazł? Po prostu serfuje.

*)Alan H. Guth – Wszechświat inflacyjny (Prószyński i S-ka, Warszawa 2000)
**) Interesujące, jak chaos może istnieć w pustce. Widocznie wynika to z absolutnej, zasadniczej niemożności dotarcia za pomocą „szkiełka i oka” do skali takich małości, stąd „pustka”. A to, co się tam naprawdę działo, musiało być bardzo skomplikowane, zatopione w ogromnej mnogości. Tylko wtedy bowiem chaos, nawet w dzisiejszym naukowym znaczeniu, ma jakiś sens. Tu oczywiście chodzi o stan po rozpoczęciu się przemiany fazowej. Tak na marginesie: Biblia prawdę mówi… 
***) Właściwie utworzyły się jako efekt złożoności określonych, powtarzalnych układów grawitacyjnych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz