Treść
Zagajenie
1. Wstępne
oszacowania.
2. Przesłanki
prowadzące do hipotezy Inflacji.
3. Przebieg procesu
inflacji na cenzurowanym.
4. Co „zyskaliśmy”
dzięki inflacji?
5. Co na to empiria?
Zagajenie
Dzisiejsze oblicze Wszechświata, w znacznym
stopniu jest konsekwencją warunków jakie panowały i procesów jakie przebiegały
w najwcześniejszym, bardzo krótkim okresie, w małym ułamku pierwszej sekundy od
chwili „startu”. W okresie tym według sądów dziś przyjętych, temperatura była z „całą pewnością” niezwykle wysoka. Gdy „zmalała”
do 10^29K (to dość wiarygodne
oszacowanie), zgodnie z teorią, wyodrębniły się oddziaływania jądrowe i elektrosłabe.
Nastąpiło to po upływie czasu ok. 10^-34s od początku Wybuchu.
Oszacujmy dla orientacji wstępnej (i z ciekawości nastolatka), rozmiary Wszechświata
po upływie tego czasu. Czy na samym początku były
zerowe (osobliwość), czy nie, to nie istotne. Dane jakimi dysponujemy
umożliwią nam to, znamy bowiem także temperaturę panującą dziś, oraz dzisiejsze
rozmiary Wszechświata. Z termodynamiki wiadomo, że temperatura promieniowania
wypełniającego zamkniętą przestrzeń (więc także Wszechświat), zmienia się wraz
ze zmianą jej rozmiarów. Zależność tę przyjąć można za
odwrotnie proporcjonalną. Do wniosku tego można
też dojść drogą rozumowania. Otóż, temperaturę
promieniowania powiązać można z długością fali odpowiadającej
maksymalnemu natężeniu w widmie ciała doskonale czarnego (prawo Wiena).
Rozszerzanie się Wszechświata, wzrost jego rozmiarów liniowych, powinno
prowadzić do proporcjonalnego wydłużania się fali promieniowania zawartego w
nim, bo jego ilość (liczba fotonów) nie ulega zmianie. Wniosek stąd, że
temperatura powinna maleć proporcjonalnie do rozmiarów. Rozumowanie to jest w
zasadzie słuszne pod warunkiem zupełności przestrzennej układu. Rozszerzanie
się całości daje indykację wzrostu długości fali. Jeśli jednak Wszechświat obserwowalny nie jest wszystkim, jest częścią
większego układu, przewidywanie dotyczące długości fali promieniowania
reliktowego, właściwie nie ma sensu. Mimo to wprost automatycznie (dziś)
zakłada się, że obserwowalny Wszechświat jest częścią, nawet znikomą, czegoś
znacznie większego. Zatem ocena temperatury
promieniowania reliktowego nie ma sensu. A jednak już dawno temu przewidziana
została poprawnie przez Gamowa. Nawet moje wprost amatorskie oszacowania w
artykule poświęconym promieniowaniu reliktowemu prowadziły do wyników z grubsza
zbieżnych z cechami faktycznego promieniowania. Jaki stąd wniosek? Otóż ten, że
Wszechświat przez nas percepowany jest Wszystkością. Dodam od siebie, że
horyzont grawitacyjno-hubblowski zamyka go całkowicie. Hipoteza inflacji (ostatnio coraz częściej nazywana teorią, a nawet zbiorem, czy klasą teorii)
prowadzi wprost do mniemania, że to, co widać nie
jest wszystkim, że to nawet drobna część całości. Takiemu pojmowaniu sprawy sprzyja też aktualna interpretacja
ogólnej teorii względności. Dla wielu stało się mniemanie
to nawet założeniem wstępnym, pomimo, że nie ma na to żadnego dodwodu
empirycznego, a przede wszystkim, nie jest ono spójne z ilościowymi cechami
promieniowania reliktowego (patrz powyżej).
Odrębny problem, wcale nie tuzinkowy, stanowi wyjaśnienie
zmian długości fali fotonu w powiązaniu z jego strukturą (?). Ciekawe, jaki
jest związek tej struktury ze zmianami rozmiarów Wszechświata. Skąd, na
przykład, foton osobiście wie, że Wszechświat
rozszerza się i w jaki sposób wpływa to na jego budowę decydującą o takiej, a
nie innej częstotliwości promieniowania jakie tworzy wraz z identycznymi sobie?
Czy fenomenologiczne podejście
wystarcza? Zająłem się tym w artykułach traktujących o dualności grawitacji, w pierwszej części książki. Jakąś sugestię stanowi też treść artykułów poprzednich, wskazujących
na rolę ekspansji
i zmian niezmienniczej prędkości
ekspansji. Nawiasem mówiąc, już ten
elementarny fakt, wyrażony w podkreślonym powyżej pytaniu, świadczyłby o
strukturalności (a nie ciągłości), wprost ziarnistości materii. Do rozwiązania kwestii na
razie mimo wszystko daleko. Na razie mamy tylko obiecujący trop. Jestem pewien, że sama próba definitywnego rozwiązania bazować będzie właśnie na przesłankach
wprost nie korespondujących z dzisiejszym widzeniem spraw. Przecież dziś nie rozważa się kwestii struktury cząstek, w
szczególności fotonów. To wymaga jednak odrębnych badań, dla których baza już istnieje (dzięki mym skromnym
wysiłkom). Dziś pytania takie (te z początku tej dygresji)
zadają właściwie tylko uczniowe w liceum (i
infantylni staruszkowie jak ja). [Pod warunkiem, że nauczyciel pozwala im na to – dziś niepozwalanie, to rola nauczycieli, oczywiście tych
nielicznych, którzy wiedzą więcej niż zawartość podręczników. Inni nauczyciele
nie zrozumieją pytań. Inkwizycja nie jest
potrzebna. Na studiach, ci byli licealiści o
pytaniach takich zapominają. Nie mają czasu na samodzielne myślenie. Nawet ci
najzdolniejsi. A potem stają jednym murem wraz z inkwizytorami, imponując gorliwością, dumni
z zakupionej wiedzy.
1. Wstępne oszacowania
Dane jakimi dysponujemy
wystarczą nam by wykonać odpowiednie obliczenie, a
właściwie oszacowanie wielkości Wszechświata w momencie, gdy jego temperatura była
odpowiednio wysoka, zgodnie zresztą z dość (w tym
przypadku) wiarygodnymi przewidywaniami teorii. We wspomnianym na początku artykule, bazując na zakładanym
powyżej związku długości fali promieniowania reliktowego z rozmiarami
Wszechświata, oszacowaliśmy długość fali tego promieniowania, jak się okazało,
z niezłym wynikiem. Rozumowanie bazujące na tym związku stanowiło dla nas
wówczas podstawę dla przewidywania istnienia promieniowania reliktowego,
odkrytego (dla przypomnienia) w roku 1964 przez Penziasa i Wilsona. Temperatura
tego promieniowania dziś, jak wiadomo, równa jest 2,7K, a rozmiary dzisiejsze
Wszechświata oszacować można na 15 miliardów lat świetlnych (według arbitralnie
założonej z góry, okrągłej wartości współczynnika Hubble’a: 20). Zestawmy więc nasze
dane:
oto stosowne obliczenie:
Z całą pewnością przyjąć można, że obliczenie bazujące jedynie na
powyższych przesłankach i użytych przez nas danych, jest daleko posuniętym
uproszczeniem, daje tylko i wyłącznie ogólną orientację, dla stworzenia inflacyjnej atmosfery [Proszę się nie obawiać, przynajmniej nam
nie grozi krach na giełdzie]. Dodatkowo zwróćmy uwagę na to, że nie jest nam znany
dokładnie wiek Wszechświata, choćby w tym kontekście, że nas interesują nie
miliardy lat, lecz drobne ułamki sekundy. Dodajmy do tego, że promieniowanie
tła, którego temperaturę wykorzystaliśmy w powyższym obliczeniu, jest reliktem
czasów znacznie późniejszych, czasów w których miało miejsce tak zwane
rozprzężenie, czyli separacja materii substancjalnej i promieniowania. Od tego
czasu Wszechświat jest przeźroczysty. Przed tym był „ognistą kulą”. Wszechświat
liczył już sobie wówczas około pół miliona lat (właściwie 300.000 – 700.000
lat). Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, gdyż samo promieniowanie istniało,
właściwie od początku (powiedzmy, że prawie). Co ważniejsze, że w istocie
rzeczy nie znamy właściwości materii w chwili 10^-34s (i wcześniej);
wykluczone, by istniało już wówczas w ogóle promieniowanie elektromagnetyczne.
Być może w tym właśnie momencie (lub nieco później) pojawiło się. Do wyniku
otrzymanego przez nas powinniśmy ustosunkować się więc z dużą rezerwą. [Także do obliczeń (właściwie oszacowań) przeprowadzanych w
zaciszu campusa.] Wynik ten jednak stworzy racjonalną bazę (patrząc na
to okiem niespecjalisty – specjaliści zanurzeni są
po uszy w aktualnie obowiązujących treściach swych wąskich specjalności)
dla hipotezy inflacji, do której ustosunkowuję się w tym eseju, bazując właściwie na ustaleniach, do jakich
już doszliśmy w poprzednich artykułach. Esej ten w jakimś stopniu stanowi więc próbę
podsumowania dotychczasowych rozważań i odskocznię dla badań wiążących
globalność i całościowość ze strukturą na poziomie elementarnym (nawet
absolutnie). Stanowi też próbę konfrontacji koncepcji
tutejszych ze zgoła innym podejściem, dziś akceptowanym powszechnie.
2. Przesłanki
prowadzące do hipotezy Inflacji.
Zgodnie z teorią GUT (Grand
Unified Theory), która unifikować ma oddziaływania silne z elektrosłabymi,
na pewnym etapie doszło do separacji
wymienionych wyżej oddziaływań. Wcześniej były one jednak połączone w jedno, powiedzmy, że pierwotne. A grawitacja? Ta jest jakby poza sprawą. Czy dlatego, gdyż jest wyłącznie
czynnikiem zakrzywiającym przestrzeń, co czyni oddziaływanie to
nieoddziaływaniem? To bardzo
wygodny unik. A grawitacja dualna? To jakaś herezja. A jednak, może właśnie dlatego mamy kłopoty, których
parawan równań wcale nie zasłania. Jeśli ktoś chowa się za parawanem, to wiemy
dokładnie co ma do ukrycia.
Według
obowiązującej teorii, dzięki
bardzo wysokiej temperaturze (powyżej 10^29 K) oddziaływania silne i
elektrosłabe były zunifikowane. Istniały wówczas tylko bozony
cechowania X i monopole magnetyczne. [Co było
wcześniej? Nie wiemy.] Układ zaczął rozszerzać się, wraz z tym malała koncentracja
materii i temperatura. Było to przyczyną
rozpadów. [Z jakiej paki? „Tak by wynikało z tego, co dziś
istnieje.”] Rozpad cząstek X (i ich antycząstek) – na kwarki i
leptony, prowadził do separacji oddziaływań silnych i elektrosłabych. Rozpad
bozonów X nie był jednak symetryczny w sensie
czasu rozpadu. Dlaczego? Czy Stwórca był Partaczem?
Nieeee, po prostu lubuje się w łamaniu symetrii. Spowodować
to musiało zdecydowaną dominację (stwierdzaną także dziś) materii nad antymaterią. [To w
końcu, czy była wielka anihilacja, czy nie?] Jak widać, teoria elegancko dopasowała
się do stanu faktycznego. Ten zabieg dopasowania w fazie wstępnej badań jest jak najbardziej uzasadniony. Jak
już wiadomo, według mojego modelu, przedstawionego w poprzednich
artykułach, problem antymaterii został rozwiązany
zupełnie inaczej (warto przypomnieć sobie, tak dla
konfrontacji), bez dopasowywania się, w dodatku bez powoływania sztucznego: „jeśli tak, to
widocznie (być może)”, które za sprawą mediów
staje się prawdą objawioną nawet dla adeptów fizyki. Krytycyzm u nich godny uwagi – tylko wobec
wszystkiego, co inne.
Poważny problem jednak stanowią monopole
magnetyczne. Czy są one jakością fizyczną realną, czy też są plewami teorii,
manifestującymi kres jej stosowalności? W samej teorii przyjęte są jako byt
realny, a nawet konieczny. Posiadają przy tym bardzo wielką masę, są
masywniejsze od zwykłych cząstek (protonów)
nawet 10^15 raza. Dziś jednak nie istnieją (a może jednak?).
Elektromagnetyzm materii dzisiejszej wprost wyklucza ich istnienie. Gdyby nie
znikły na jakimś wczesnym etapie ewolucji materii (pomimo,
że są cząstkami trwałymi), na przykład wtedy gdy pojawiło się
oddziaływanie elektromagnetyczne, nawet mała ich liczba spowodowałaby to, że
masa Wszechświata byłaby bardzo duża sprawiając tym jego bardzo szybkie
zamknięcie się, jeszcze zanim by powstały gwiazdy i galaktyki (zgodnie z podejściem bazującym na równaniu Friedmanna, które jest już, w świetle
moich prac, anachronizmem). [Inna sprawa, że
gdyby monopole istniały w momencie
pojawienia się oddziaływań elektromagnetycznych, to te wygladałyby dziś
inaczej, a rozwój materii przebiegałby w innym zupełnie kierunku. Gdybyśmy mimo
wszystko zaistnieli, to chyba jako jakieś monstra.] Nasze istnienie przeczy takiemu rozwojowi
wypadków. Sam elektromagnetyzm uwzględniający istnienie monopoli byłby zgoła
czymś innym, niż to, co znamy. Gdybyśmy istnieli, nie bylibyśmy nami. Zupełnie inna byłaby
struktura materii. Wiemy z autopsji co powodują monopole. Jestem za tym, by je
z teorii wyeliminować (łatwiej magnetyczne, niż tytoniowy i spirytusowy). Jak więc znikły te
nieszczęsne monopole? W jakim zdarzeniu (przy założeniu,
że nie są one li tylko produktami ubocznymi modelowania)? „Być może wcale nie
znikły, tylko rozproszyły się odpowiednio, na tyle, że znalezienie choćby
jednego w naszej Galaktyce byłoby mało prawdopodobne.” Niezłe rozwiązanie,
wbrew pozorom wcale nie infantylne.
Swoją drogą wcale nie lekceważę monopoli i nie prześmiewam, choć nie
przyjmuję ich za byt faktyczny. Niezależnie od tego fascynuje mnie zadziwiająca
moc nauki, która dotarła już do bytu tkwiącego bardzo głęboko pod względem
skali rozmiarowej i bardzo przy tym masywnego (nazwanego monopolem), wychodząc
z założeń wprost nie korespondujących z grawitacją. Skąd więc się wzięła ta ogromna
masa monopola? Stąd, że jesteśmy już dosyć blisko
skali Plancka. [A może to znak, że bez
grawitacji, teoria GUT jest niepełna? A grawitacja? Ta wpycha się sama właśnie
obecnością monopoli (przez ich
wielką masę). Problem w tym, że powinna być dualna (to
warunek, by wszystko grało), co nie jest dziś uzmysławiane. „Wszystkim rządzą kwanty”. A może jednak grawitacja?] „Pole grawitacyjne się nie
liczy, a masa monopolu, to inna sprawa.” Aaaa chodzi
tylko o to, że Wszechświat przy dużej ich ilości może się zamknąć (lepiej, byś się sam zamknął) jeszcze zanim pojawi się ta szkarada, która siebie nazywa człowiekiem (wiemy
dobrze, w czym przede wszystkim przejawia się człowieczeństwo) i jeszcze gorsza, która psoci wzbudzając wątpliwosci wobec inflacji. Czy w związku wielką masą, monopol oddziaływuje grawitacyjnie
silnie z otaczającą materią? „Jeśli ich nie czujemy, to widocznie zostały odpowiednio rozproszone.
Dlatego właśnie w mikroświecie grawitacja nie odgrywała
żadnej roli” – oto sposób na wybrnięcie
z opresji. „Zostały rozproszone”... Jednakże, jeśli Wszechświat obserwowalny stanowi wszystkość, jeśli jest przestrzennie ograniczony,
to niezależnie od tego, czy są, czy też nie są rozproszone, miałyby wpływ
istotny (ten sam, niezależnie od stopnia
rozproszenia) na globalną masę Wszechświataº. [Dziś jednak nie rozważa się masy Wszechświata, lecz gęstość średnią,
a właściwie parametr gęstości, już choćby dlatego, gdyż „obserwowalny Wszechświat, to część, nawet znikoma,
nieznanej całości”.
Czy słusznie?] A może jednak nie widzimy wszystkiego? Widocznie manopole wszystkie uciekły
gdzieś tam w zaświaty (dzięki inflacji). Fajne rozwiązanie. Tak, ale dlaczego
pojawienie się monopoli miałoby zwiększać masę Wszechświata? Przecież nic do
niego nie przybyło, a to to pojawiło się w nim. Aha, z energii próżni. Czym więc jest energia
(jeśli
stanowi budulec tworów materialnych)? Jak wiadomo, jest bytem matematycznym.
Równoważność energii i masy jeszcze nie tworzy bytów materialnych, cząstek, wbrew oczekiwaniom myślowej inercji. Materia jest niezniszczalna i nie powstaje z
niczego, a środek opisu, nawet najbardziej trafny, nie ma nic wspólnego z samym
bytem materialnym. „Słowo ciałem się stało”? To tylko metafora. Przecież najpierw były bozony cechowania X i monopole. Całkiem najpierw?
Grawitonów jeszcze nie było? To nie dotyczy sprawy (?).
Sądzi się, że
dzięki odpowiedniemu rozproszeniu naszych kochanych monopoli, nie doszło do zamknięcia się Wszechświata zanim
powstały gwiazdy i galaktyki. Czy zatem Wszechświat obserwowalny nie stanowi Wszystkości (patrz uwaga podkreślonaº tuż powyżej)? Pytam z głupia frant. To jak to jest z promieniowaniem reliktowym, którego
temperaturę (również my) wyznaczyliśmy wychodząc z założenia, że Wszechświat obserwowalny jest właśnie wnęką
zamykającą to promieniowanie, czyli w
całości dany jest obserwacji? Czytelniku, rozważ i zadecyduj.
Z oszacowania jakie przeprowadziliśmy powyżej wynika, że rozmiary Wszechświata u kresu epoki GUT były
rzędu kilku
milimetrów. Obliczmy teraz jaką drogę
przebyć może promień świetlny w ciągu czasu zamykającego tę epokę. Oto
obliczenie:
Wynik zaskakująco różny od otrzymannego poprzednio. Zupełnie nieuzasadnione
jest więc upatrywnie przyczyn w tym, że wykonując pierwsze obliczenie cofaliśmy
się w czasie od dziś, tu zaś podążaliśmy naprzód od chwili zero. [Wynik ten byłby wiążący pod warunkiem, że wartość inwariantu
nie ulega zmianie, czyli wtedy była równa dzisiejszej. Inna sprawa, że w tak
wczesnej fazie ekspansji warunki były zupełnie
inne a dzisiejsza inwariantna prędkość ekspansji była tylko planem na
przyszłość. „A może to dowód na to,
że prędkość światła z początku była bardzo wielka w porównaniu z dzisiejszą?”
Wniosek taki byłby dla mnie łatwizną niczym nie popartą.] Liczba otrzymana w
ostatnim obliczeniu określa właściwie promień horyzontu łącznościowego, a nie
promień grawitacyjny (Schwarzschilda), choćby dlatego, że nie jest znana masa
Wszechświata w tej konkretnej chwili. Jeśli miałby to być promień
Schwarzschilda, masa równa byłaby 20
kg (łatwo to obliczyć). Odpowiadałoby to, tak nawiasem
mówiąc, wypowiedzianej już w artykule poświęconym
masie Wszechświata tezie o sukcesywnym wzroście masy, skoordynowanym ze
wzrostem horyzontu grawitacyjnego. Ale nie o gdybanie chodzi i nie w tym rzecz, a tutaj nic nie wiemy o Ureli i przemianie fazowej.
Wróćmy
do sedna sprawy. Na bazie naszych
oszacowań stwierdzamy, że s jest zdecydowanie mniejsze od rozmiarów
Wszechświata jakie otrzymaliśmy wcześniej. Czy zatem rozmiary
Wszechświata na początku rosły szybciej niż światło? Jeśli obydwa
wyliczenia są uzasadnione, a rozmiary Wszechświata w wybranym przez nas momencie były aż tak wielkie w porównaniu z wynikiem ostatniego
obliczenia, to łatwo wysnuć wniosek (Czy
słuszny?), że Wszechświat obserwowalny, także dziś, stanowi tylko częśc wprost znikomą tego, co wybuchło. Wszak
rozmiary dzisiejsze (obserwowalne) byłyby proporcjonalne do wyniku ostatniego
obliczenia, gdyż nie mogą być
większe niż droga przebyta przez światło w czasie równym wiekowi Wszechświata. Wniosek? Na początku rozmiary Wszechświata musiały wzrastać dużo
szybciej, z prędkością większą, niż prędkość światła, a to by sugerowało, że
Rzeczywiście widzimy tylko znikomą część Wszechświata. Choć to
brzmi logicznie, chyba to raczej zbyt śmiała hipoteza, notabene nie
wytrzymująca konfrontacji ze zgoła innym, prostszym podejściem do kwestii, bazującym na twierdzeniu, uzasadnianym niejednokrotnie
i dogłębnie, że: Wszechświat widzialny jest Wszystkim.
„Czy rosły szybciej niż światło?” Przede wszystkim zwróćmy uwagę na to, że rozmiary początkowe wcale nie
musiały być zerowe. Wynik obliczenia pierwszego jest więc w jakiejś mierze z
tym spójny. W związku z tym wynik ostatniego
obliczenia może nie być
adekwatny z domniemanym przebiegiem procesu, nawet
jeśli w początkach ekspansji inwariant c był znacznie większy, niż dziś (co
dawałoby wynik trochę bardziej znośny). Zresztą,
samo obliczenie dotyczy jedynie przedziału
czasowego, którego początek wcale nie musiał być początkiem Wszechrzeczy. A jeśli początek przedziału czasowego pokrywał się z
początkiem Wszechrzeczy? To rozmiary początkowe wcale nie musiały być zerowe. W
tej sytuacji jednak, by osiągnąć przewidywane (kilka milimetrów), w czasie już
znacznie krótszym, musiały wzrastać bardzo szybko, z prędkością dużo większą,
niż prędkość swiatła. Będzie o tym mowa
także w artykule pt. Plankony i obrót.
Przyjmuje się, że „osobliwość” na samym początku miała
rozmiary planckowskie. Wobec docelowych rozmiarów rzędu milimetrów i czasu jaki upłynął do tego
momentu, nie może dziwić wniosek, że ekspansja, musiała być przyśpieszona (z docelową prędkością ekspansji znacznie większą od c). Jaki był mechanizm fizyczny
tego przyśpieszenia – to już inna sprawa. Tylko tego rodzaju proces, w czasie którego, na pewnym etapie prędkość przekraczać mogła
(i to znacznie) prędkość światła, zapewnić mógł zgodność przewidywania
bazującego na znanych prawach przyrody (choćby nasze pierwsze przybliżone obliczenie) z danymi
obserwacyjnymi. Dzięki procesowi takiemu można (być może) także uwolnić się od problemu
monopoli, a także od problemów horyzontu i płaskości. Pokusa wielka. Chyba to właśnie skonstatował fizyk amerykański Alan Guth i wtedy wpadł na pomysł przyśpieszonej ekspansji. Uczony ten właśnie zajmował się Teorią Wielkiej Unifikacji: GUT (nomen-omen).
[Problemami płaskości i horyzontu
zajmowaliśmy się wcześniej, w poprzednich artykułach.
Dla nas już problemy te nie istnieją. Powyższe
zdania stanowią część relacji, jedną z motywacji stanowiących bazę dla
hipotezy inflacji (i bazę dla jej kontrowania). ]
3. Przebieg procesu inflacji na cenzurowanym.
Oto po krótce opis sprawy (wraz z pytaniami
i okolicznościowymi komentarzami). Zakładam, że
zainteresowani kwestią, zapoznali się już wcześniej z zasadniczymi elementami hipotezy inflacji. W swojej relacji, bez wnikania w szczegóły, a tym bardziej
w formalizmy, przedstawię wątki zasadnicze. Uczynię to po swojemu, stosując
metodę problemową. [Tak to się mawiało w dawnej szkole, z orzełkiem bez korony
i bez celebrytów w czerni. Dziś nauczanie problemowe jest rzadkością. Problemów
już nie ma, gdyż Ktoś zadbał o wszystko].
Jak wiadomo,
ogólna teoria względności stanowi dziś główne
narzędzie badawcze kosmologii. Na niej bazuje tak zwany model standardowy Wszechświata, zakładający rozszerzanie się przestrzeni
zgodnie z równaniem Friedmanna. Sam fakt
rozszerzania się jest jednak
czymś jakby „zastanym” (redukcja pewnej liczby możliwości przewidywanych przez
równania, do tej jednej, potwierdzonej przez obserwację), tak, jak istnienie materii. Wbrew temu, co sądzą liczni czytelnicy książek
popularno-naukowych, sam fakt ekspansji (ten push do przodu) nie wynika z
równania Friedmanna. Wspominałem już o tym. Równania OTW nie mówią bowiem nic o
tym, jak się to wszystko zaczęło, dlaczego mamy „rozszerzanie się” pomimo, że
grawitacja, to przecież przyciąganie. „To już było”, gdy OTW wzięła sprawę w
swe ręce, a wzięła nie od samego początku, który był
osobliwością, której teoria ta nie opisuje.
Wraz
z tym mikroświat jest domeną kwantowej teorii pola, dziś stroniącej od
grawitacji. Rzeczą naglącą stało się więc
znalezienie fizycznej przyczyny samego Wybuchu. [Dziś
poszukuje się tak zwanej kwantowej grawitacji. Powodzenia!] W sytuacji
tej każdy pomysł „trzymający się kupy” (oczywiście w
ramach określonej mega-koncepcji) zyskuje rangę odkrycia. Dla wszystkich
było rzeczą oczywistą, że tajemnica tkwi w cechach mikroświata (a o szczegółach decyduje diabeł i
boskie cząstki). Stąd już krótka droga do posłużenia
się teorią wielkiej unifikacji GUT, a w jej ramach do pól Higgsa. Pole Higgsa
wprowadzono pierwotnie, by umożliwić spontaniczne łamanie symetrii, co
doprowadzić miało do zróżnicowania się podstawowych cząstek materii, do zróżnicowania się ich mas i do wyodrębnienia się w ostatecznym
rezultacie kwarków, gluonów, elektronów, fotonów i neutrin. [A co było przyczyną łamania symetrii? Co było przyczyną samej
spontaniczności? Widocznie to musialo się
stać, czego dowodem jest istnienie tych cząstek,
a nawet istnienie nas. Zaiste, bardzo logiczne.] Rozkład gęstości energii tego pola nie mógł być więc
gładki (w związku z tym zróżnicowaniem). Jednak pole mające być sprawcą procesu inflacyjnego
powinno mieć właśnie rozkład w miarę gładki, już choćby
dlatego, gdyż grawitacja (też jako zakrzywienie przestrzeni) ma charakter
ciągły (a nie dyskretny). To drugie pole nazwane
zostało więc polem inflatonowym. [Gdyby Guth,
proces wymyślony przez siebie, nazwał „kukuryku”, to mielibyśmy „pole
kukurykowe”] Mnożenie bytów? Tak, ale z jak najbardziej uzasadnionej
potrzeby.
Samą przyczyną
inflacji było wyzwolenie się ogromnej energii zawartej
w próżni, co ujawniło się jako ogromne ujemne ciśnienie, które utożsamia się z niezwykle silnym
odpychaniem grawitacyjnym. Dlaczego „grawitacyjnym”? „Dlatego, gdyż to
ujemne ciśnienie pola inflatonowego wywarło ogromną siłę i spowodowało gwałtowne rozszerzanie się przestrzeni.” Materię substancjalną stanowiły wtedy bozony X i monopole. [Skąd się wzięły? Z energii próżni? Nie, z pola, które
przekształciło
się w cząstki.] Na co ta siła
działała? Czy już istniała jakaś forma materii? Sądząc po założeniu, że wszystko zaczęło się od
osobliwości, to raczej chyba nie. Czy do powstania materii wystarczyła
„czysta” energia? Przecież w tym przypadku „energia”, to nie promieniowanie
elektromagnetyczne, to nie fotony, które nie mogły przecież jeszcze istnieć. „To energia równoważna masie, która tworzy grawitację w
formie zakrzywionej przestrzeni”. A
bozony Higgsa, to nie łaska? „Bozony Higgsa,
cząstki X, monopole itd.” – menażeria do dyspozycji.
Powiedzmy, że nie ma problemu z dojściem do materii nam znanej. To zresztą w
kontekście naszych rozważań sprawa uboczna. Kiedy to się stało? To filozoficznie bardzo kłopotliwe
pytanie. Odpowiedzią wykrętną na nie jest
stwierdzenie, że wtedy zaczął się też czas. Waniajet teologią. Inną odpowiedzią, także wykrętną, jest przyjęcie tezy, że stało się to nie
tylko u nas, nie tylko w naszym bąbelku, lecz w różnych miejscach nieskończonego mega-wszechświata,
w różnym czasie. [Chłop swoje – pop swoje: wszechświat nieskończony.] Ale tego się nie da zbadać pomimo, że fantazja domaga
się swych praw, na przykład do określenia statystyki tego inflatonowego megabąblowania (jak na patelni), a nawet prawdopodobieństwa, że tu mi wyrośnie... Przypomina
mi to wykręcanie się tatusia od odpowiedzi na kłopotliwe pytanie dziecka,
zadawane przy bajeczce na dobranoc. A bociany, to nie łaska? Wybaczcie.
Sama inflacja nie
zapoczątkowała jednak Wybuchu. Zaczęła się, jak już
zdążyłem zasygnalizować, nieco później, po upływie ok. 10^-35 s. Dlaczego? Otóż,
zgodnie z teorią, inflacja jest zdarzeniem, które nastąpiło w istniejącym już
Wszechświecie. Potrzebny był jakiś czas na wytworzenie się pola inflatonowego,
a tym, odpowiednio dużego ciśnienia ujemnego. Uprzestrzeniona
riemanowsko grawitacja, by wziąć wszystko w
swoje objęcia, musiała mieć co wziąć. Przecież
najpierw musiały pojawić się cząstki X, a
także monopole, które inflacja miała odpowiednio rozproszyć. Czy bozony X nie uległy rozproszeniu? W jakim medium? Przecież one tworzyły to medium, razem z
monopolami. Te jednak się rozproszyły (?). Tak, ale bozony X rozpadły się na to, co znamy, między innymi na to, co tworzy nas. A monopole? Jakby znikły. Zadziwia ich
rzadkość (rozproszenie) w stosunku do bozonów X pomimo, że zgodnie z teorią powstało ich sporo. Chyba powinniśmy je
napotykać. Co więc zarobiliśmy dzięki inflacji?
Tylko czas, gdyż przesunęliśmy „wiadomy” początek do tyłu... Co więc spowodowało sam Wybuch? Chyba jakiś stwórca („jakiś”, więc z małej litery)... Pole
do popisu dla księży naukowców. W tym krótkim czasie poprzedzającym inflację, przestrzeń
miała rozszerzać się wystarczająco powoli, (po to – nie przyczynowość, a celowość) by materia była
jednorodna pod względem temperatury. [„Tak być musiało, gdyż w
przciwnym razie nie istnielibyśmy” – trochę wykrętne stosowanie zasady
antropicznej.] Jaki sens fizyczny miała
wówczas temperatura? Oczywiście nie chodzi o średnią energię kinetyczną
cząsteczek, lecz o gęstość energii pola. W porządku. Czy
na samym początku temperatura była nieskończenie wysoka? Nie? Ile mogła wynosić? Lekką
ręką wskazano na temperaturę Plancka (pisałem już o tym). Ale potem
powstał ruch (uporządkowany całości i wyodrębniających się jej elementów, oraz ruch chaotyczny nowopowstałych cząstek). Jaka część tej
pierwotnej energii „przeznaczona została” na ruch
uporządkowany? [Jaki sens ma ten ruch
uporządkowany wobec pseudo-ruchu związanego z ekspansją przestrzeni?] Jaka
część tej energii
stała się energią wewnętrzną decydującą o temperaturze materii? Co ma wspólnego tamta pierwotna temperatura z temperaturą
określoną przez ruch chaotyczny cząstek i promieniowanie? Czy zmiana temperatury miała charakter ciągły?
Przejdźmy nad tym do porządku dziennego (przynajmniej na razie), tym bardziej, że wstępnie, w innym miejscu,
przedstawiłem już inny zupełnie model w odniesieniu do temperatury, moim skromnym zdaniem, jakby bardziej racjonalny i spójny, a przy tym prosty i zrozumiały dla każdego wykazującego
choćby odrobinę dociekliwości i ciekawości świata. Model ten odpowiada z łatwością na powyższe pytania. Ale problem stanowi tu „medialna wiara w nieomylność
nauki”, powoli
upodabniajaca się do „medialnej wiary w
nieomylność innej instancji”, do dziś
pretendującej do
roli wyroczni. Nie tak dawno palono na stosie czarownice.
Wróćmy do
rozpoczętego wątku. Dzięki zachowanej wcześniej, u progu inflacji, jednorodności temperatury, podczas gwałtownego
inflacyjnego rozszerzania się, zachował się stan pierwotny, jednakowy wszędzie.
Zachowała się jednorodność, pomimo braku wzajemnego kontaktu pomiędzy
poszczególnymi częściami („wyjaśnienie” problemu horyzontu). Zachowała się ta
sama tendencja rozwojowa. Przy tym wszelkie niejednorodności wygładziła
gwałtowna ekspansja przestrzeni. A jednak na mnie robi to
wrażenie dostosowywania się alibi do przebiegu śledztwa. Poszczególne części?
Wszystko się rozczłonkowało? Nie. Chodzi o to, co by widział lokalnie
obserwator. Zatem jednorodność powszechna zachowała się, a wszystko, czego nie
widzimy (bo jest zbyt daleko), wiemy czym jest,
bo jest tym, co my.
A dlaczego jednak
istnieje niejednorodność lokalna? Po prostu
dlatego, gdyż wszystkim rządzą prawa kwantowe. Eleganckie wyjście z opresji. Wskutek
nieoznaczoności musiały istnieć tu, czy tam (pomimo wygładzenia, o którym tuż
powyżej) przypadkowe odchylenia, fluktuacje. Za ich przyczyną powstały
struktury odosobnione: galaktyki, ich gromady i obszary pustki między nimi. A
dlaczego Wszechświat mimo wszystko jest aż tak jednorodny? Gdyż Całość została
stworzona z jednej tylko fluktuacji pola inflatonowego. A co z innymi
fluktuacjami? Ile ich jest? nieskończenie wiele?
To już nie nasza sprawa, tym bardziej, że nawet naszego rodzinnego bąbelka nie
jesteśmy w stanie ogarnąć, gdyż to, co widzimy, to mikrodrobiazg w porównaniu z
całością, drobiazg którego granice (zasięg widzenia) wyznacza prędkość światła i czas.
Zatem wszystko ciągnie się w nieskończoność,
nieskończenie wiele wszechświatów rodzących się w bólach, przepraszam, w
bąblach inflatonowych. Czy starcza budulca (energii)? Właściwie, to powinien
też istnieć proces odwrotny: antybąblowanie. W jaki sposób? Czy rodzaj wybieracza surowców wtórnych, kosmiczny recykling? Niekoniecznie. Po każdej inflacji wszystko stopniowo
degraduje się. Na pewnym etapie pojawia się życie i cywilizacja, by swą
degradacją (widzimy to na codzień) zamanifestować tendencję ogólną. A potem
wszystko rozpływa się śmiercią
cieplną schodząc do Hadesu energii próżni,
spływając Tartarem i Polami Elizejskimi, a na wspólnym ujściu tych rzek, z
połączenia dobra i zła dochodzi do eksplozji. Triumfalny bąbel! Oto cykliczność
Przyrody!
Tak więc Wielka
Unifikacja (GUT), choć nie dotyczy grawitacji i jest teorią kwantową,
dzięki zastosowaniu ujemnego ciśnienia pola inflatonowego, przewidzieć mogła
możliwość zajścia inflacji. To ogromne ciśnienie było przyczyną niezwykle
silnego odpychania grawitacyjnego. Dlaczego raptem grawitacyjnego? Raptem odpychania? Tym razem grawitacja utożsamiona
została z ujemnym ciśnieniem? Jakim prawem? Gdyż rozszerzała się
przestrzeń. W tym momencie także ogólna teoria względności miała więc coś do
powiedzenia.
Inflacja skończyła się. W tym momencie – co się stało z prędkością nadświetlną? Tu
sprawa nie jest jasna. Utworzyła się materia cząstek w większości znanych nam,
o masie spoczynkowej niezerowej. Ich prędkość względna oczywiście w każdym
przypadku jest mniejsza od niezmienniczej, a niezmienniczą i tylko niezmienniczą mają
fotony (i co jeszcze?). Materia ta wypełniać ma więc cały wielki wszechświat (którego
znikomą cząstką ma być nasz Wszechświat). Ale to jeszcze nie odpowiedź na zadane
pytanie. Jest za to sporo innych pytań. Dlaczego po bardzo krótkim czasie
inflacja zakończyła się? Czy dlatego, gdyż pojawiły się cząstki masywne? Bo skończyło się paliwo napędzające przyśpieszoną ekspansję przestrzeni? Co
z bezwładnością materii, która już istniała? Z jaką prędkością
„resztkową” Wszechświat jako całość zaczął rozszerzać się? Co to znaczy „z jaką prędkością”? Czy chodzi
o kres górny prędkości względnych poszczególnych elementów układu, czy też
wyłącznie o tempo ekspansji określone wartością współczynnika Hubbble'a (wyrażonego przez czynnik skali)? Czy chodzi o ruch, czy też o rezultat puchnięcia czasoprzestrzeni (uspokojony bąbel pola
inflatonowego)? Skąd więc się wzięła temperatura stworzona przez ruch chaotyczny
cząstek? Sprawa nie jest jasna. Może właśnie dlatego
namnożyło się już sporo wersji teorii inflacji. Powinien
to być sygnał do odwrotu (podobnie było z
superstrunami).
Ja osobiście widziałbym w tym tylko hipotezę i mnożenie bytów, wątpliwe, czy z
uzasadnionej potrzeby, chyba, że potrzebę uzasadniał brak punktu zaczepienia.
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Zdolnych doktorantów przybywa z każdym rokiem. Tematy
czekają. Być „in” w inflacji to coś (dlatego nie
flacja).
Właśnie Allan Guth nazwał ten proces inflacją (inflatio – nadymać, rozdmuchiwać). Z całą pewnością inflacja została rozdmuchana, ale to już nie jego wina. Na pomysł ten wpadł rozważając
„pola Higgsa”i bazując na koncepcji „fałszywej próżni”, będącej ponoć
przyczyną, jak się sam wyraził, „bardzo silnego odpychania grawitacyjnego”, utożsamianego z ujemnym ciśnieniem. Tak to było,
gdy wpadł na swój pomysł. Potem rzecz się rozwinęła (i dalej rozwija, być może
po to, by doprowadzić do ostatecznej konkluzji, że... nie tędy droga.).
Odpychanie to spowodować miało więc
wykładniczą ekspansję Wszechświata, w czasie której rozmiary jego miały ulec
podwojeniu w ciągu zaledwie 10^-37s. Inflacja zaszła w bardzo krótkim przedziale czasowym, ale
już to wystarczyło, by nastąpiło około stu (może nawet więcej) podwojeń.
Rozmiary Wszechświata miałyby więc wzrosnąć około 10^30 raza*.
Tak nawiasem mówiąc, jeśli na początku rozmiary były
zerowe, to po tym wykładniczym, imponującym wzroście,... w dalszym ciągu
powinny być zerowe, gdyż iloczyn zera i jakiejkolwiek liczby daje zero.
Widocznie zerowe na początku nie były. Więc jakie były?... Z
tego choćby powodu sama inflacja rozpoczęła się nieco później (czy dla
uniknięcia zera?) A na samym początku jednak zerowe? Osobliwość?
Tak się sądzi, pomimo, że iloczyn...
Pomysł inflacji przyjął
się szybko (Z braku laku dobry kit.), choć nie
przekreśla to opcji, według której osobliwość nie miała miejsca, a początkowe
rozmiary zgoła nie były zerowe. Proces ten zresztą zaczął się „dopiero” po
upływie ok. 10^-35s. od momentu wybuchu. Wzbudza to pewną wątpliwość: „Mimo wszystko dlaczego nie od samego początku?”,
„Dlaczego wtedy, a nie w innym czasie?” „Dlaczego w ogóle?” oraz
wrażenie (na razie intuicyjne) niespójności, którego zresztą inni (szczególnie
ci z Ameryki) wcale nie muszą podzielać. Jednak czuje się w tym, co ma być
obiektywnością przyrodniczą, jakby rękę człowieka, istoty ułomnej, a nie
Stwórcy.
A jednak ta hipotetyczna
inflacja dosłownie zmiata wszystkie monopole do tego
stopnia, że wydają się być niewykrywalne. Zgodnie z teorią GUT monopole mają
być najprostszymi defektami topologicznymi pól Higgsa, a pojawiły się na styku
niedopasowanych obszarów (?), oczywiście w temperaturze unifikacji, rzędu 10^29K. Ich gęstość w przestrzeni, którą zajmowały miałaby dorównywać gęstości
atomów, a masa (indywidualna) miałaby być bardzo wielka, rzędu 10^15 masy
protonu. Mimo wszystko nie wykrywamy ich. To jeden z trzech klasycznych
problemów kosmologii (pozostałe dwa: horyzontu i płaskości). A stała kosmologiczna? To dziś integralny element
kosmologii. A może po prostu monopole nie istnieją? Czy oznaczałoby
to, że nie było żadnych niedopasowań? W każdym razie, nawet jeśli monopole
istnieją, nie
mają żadnego wpływu na cechy fizyczne percepowalnego przez nas mikroświata i
naszego otoczenia – tego, co widzimy, patrząc nawet ku najdalszym galaktykom. Takie duchy? „Niedopasowań”? W prawdziwej (nie wykombinowanej przez człowieka)
Przyrodzie wszystko pasuje jak ulał. Właśnie to starożytni nazywali boskością.
Dziś „boskość” emanuje z radia pt. Muchomor sromotnikowy, a w szkołach – z czerni głównych celebrytów wychowania i edukacji, z tamtą boskością nie mając nic wspólnego. Niektórzy celebryci mają za to boskie używanie (młodzież się garnie do Bozi). Nibirianie
wiedzą dlaczego lepiej nie ujawniać się pomimo, że u nas w Polsce jeszcze nie jest tak źle. [Z jednej strony
antyaborcja ratuje poczęte życie przed kobietami (niech sobie głupie
protestują), a z drugiej, uchwala się, że dzień pierwszy maja ma być dniem
konia – w wyniku sejmowej debaty na
temat chwalebnej roli konia w historii Polski. Gdy kiedyś przed czterdziestu
laty uczyłem fizyki w liceum, otrzymałem przydomek Koń. Dziś, po latach jestem
dumny ze swych uczniów.] Chyba jednak Nibirianie myślą przede wszystkim o czarnej sotni z księżycowym sierpem (i bez młota), zalewającej Europę, która dla poprawności politycznej
udaje, że jest ślepa, więc rozsądek nawet pisany Brajlem jest dla niej
nieczytelny. A może (Europejczycy z tą czarną) mają jakiś wspólny cel? Dziwny jest ten świat. Wolę inflację, a Nibirianie wiedzą dlaczego mi
nie do śmiechu.
A prędkość nadświetlna? „Problematyczność
prędkości nadświetlnej jest w zasadzie pozorna, gdyż teoria względności nie
wyklucza jej formalnie, w dodatku mówi się tu właściwie o zmianach samej
czasoprzestrzeni, a nie o ruchu w sensie mechaniki klasycznej.”
Interesujące, że mamy tu do czynienia z intuicyjnym kojarzeniem mechaniki
kwantowej z ogólną teorią względności, co jak na razie, w badaniach
podstawowych, nie dało rezultatów jednoznacznych wobec stojącej temu na
przeszkodzie dychotomii (determinizm i indeterminizm). Czy
zatem koncepcja, na której bazuje hipoteza inflacji, nie jest słuszna?
Odpowiedź dać mogą tylko dalsze badania. Na razie inflacja zdaje się
wyjaśniać sporo znanych, choć, jak dotąd, nie w pełni zrozumiałych faktów.
Powinna też coś antycypować. Powinna.
4. Co „zyskaliśmy” dzięki
inflacji?
Zyskaliśmy między innymi to, że Wszechświat jest płaski. W każdym razie uzyskać można dopasowanie
teorii do tego niewątpliwego faktu obserwacyjnego (dzięki usunięciu
niedopasowań...). Bazując na inflacji, w sposób poglądowy płaskość przedstawić
można w postaci powierzchni gigantycznej kuli (którą stał się Wszechświat w
wyniku inflacji), tak, jak płaską jest powierzchnia Ziemi dla nas. Tutaj, jak
widać, płaskość jest tylko przybliżona, a nie immanentna, jak w modelu
zaprezentowanym przeze mnie. Bąbelek pola
inflatonowego tak się ma do płaskiej przestrzeni, jak mój platfus do Kuli
Ziemskiej.
Formalnie rzecz biorąc problem polega na
tym, że wielkość:
(Ω - parametr gęstości), zgodnie ze standardową teorią Wielkiego Wybuchu, bazującą
wyłącznie na równaniach ogólnej teorii względności,
w szczególności na równaniu Friedmanna, stale rośnie. Inflacja odwraca
tę sytuację, co sprawia, że parametr gęstości zbliża się do jedności,
oznaczającej płaskość. Co za
sprytna manipulacja. Tak nawiasem mówiąc, jeśli równanie Friedmana nie
wystarcza dla uzyskania płaskości, to Wszechświat budowany na nim może być
źródłem wątpliwości nawet dużo większych niż powszechne przekonanie o
słuszności drogi, jaką wytycza. Jestem w porządku, gdyż powiedziałem to, jak
widać, szeptem. Jak wiadomo, podejście do kwestii, zaprezentowane w mych pracach, jest zgoła odmienne i chyba uzasadnione
bardziej dogłębnie, w każdym razie dużo prościej. Wadą jednak jest to, że bez
zaawansowanej matematyki, bo nie jest ona potrzebna,
gdy mowa o zagadnieniach podstawowych. Dziś
Wielka Matematyka ma tworzyć podstawy Bytu. Nieskończona liczba rozwiązań
równań daje rękojmię jednoznaczności realnej Przyrody... I to ma być kryterium prawdy. Za to doktoraty mają swój ciężar gatunkowy. I słusznie. Niech
młodzi uczą się warsztatu naukowego. Niestety, w ogromnej większości przypadków, na warsztacie wszystko
się kończy, niezależnie od dalszej kariery.
Inflacja „rozprawiła” się również z
problemem horyzontu, gdyż wyjaśniła (?) zadziwiającą jednorodność
promieniowania tła (posiadającego charakter promieniowania cieplnego, ciała
doskonale czarnego) pomimo odległości pomiędzy dwoma jego źródłami, na przykład
między obiektami w przeciwnych kierunkach patrzenia, mogącej przekraczać
odległość horyzontu. W przypadku tym nie jest ponoć możliwy kontakt, gdyż „czas
konieczny dla jego realizacji, dłuższy jest niż wiek Wszechświata”. Już
wcześniej, w swych poprzednich artykułach,
zwróciłem uwagę na tę kwestię. Dla przypomnienia, problem horyzontu zilustrowany
został w uproszczeniu następująco, w formie pytania: Czy obiekty znajdujące się
po stronie prawej i lewej od nas (prawie w odległości horyzontu od nas) widzą
się wzajemnie (są ze sobą uzgodnione) pomimo, że (ponoć)
odległość między nimi większa jest niż R? „Raczej nie powinni się widzieć”. Inflacja „załatwiła ten
problem” tym, że tuż przed jej zajściem możliwa była termalizacja (wzajemny
kontakt cieplny, bo chodzi o promieniowanie termiczne). Że wtedy nie było jeszcze materii substancjalnej (cząsteczek)
i oczywiście promieniowania elektromagnetycznego (mającego być „cieplnym”), nie
wzrusza nikogo. Gwałtowne
powiększenie rozmiarów zachowało uzgodniony stan, wspólne cechy materii, pomimo
braku (w następstwie tego) jakiegokolwiek kontaktu między rozproszonymi częściami.
Stąd jednorodność i izotropia pomimo braku kontaktu.
Czy dla każdego obserwatora te dwie części
(widoczna i niewidoczna) były identyczne? Jeszcze na ten temat wypowiem się w części B tego eseju. Zgodnie z moim podejściem do sprawy, kontakt istniał (i istnieje) między wszystkimi, od samego początku, bez potrzeby
przesyłania fotonów (patrz artykuły
poprzednie, w
szczególności: „Katastrofa horyzontalna”.). Teraz już wiem, dlaczego inflacja zaczęła się dopiero po pewnym czasie od
początku Wybuchu. Z nakazu moralnego obowiązku musiała zaczekać na termalne
uzgodnienie tych, którzy się za chwilę rozstaną na wieki wieków. A czym była ta materia,
mająca się uzgodnić termalnie? Otóż była osobliwością lub osobliwą postosobliwością
(dzisiejsze czarne dziury stanowią neoosobliwość). Czy było wtedy co uzgadniać?
Znów powiedziałem cichutko, bo z nikim nie uzgadniałem.
To nawet sprytne, choć pytanie: „Czy na prawdę wzajemnie
się nie widzą?”, wcale nie jest pozbawione sensu. Ten sens wysłowiony już
został w poprzednich artykułach. Przypomnijmy
sobie że problem zniknie jeśli zrezygnujemy z konepcji łącznościowej (patrz w szczególności esej pt. „Katastrofa
Horyzontalna”). Na niej właśnie bazuje „termalizacja”, wzbudzająca sporą
wątpliwość. W mikroczasie poprzedzającym „Wybuch” temperatura, jako wielkość opisująca układ
będący w stanie statystycznego nieuporządkowania mnogości nieprzeliczalnych
elementów, nie mogła bowiem jeszcze istnieć. Nie mogła już choćby dlatego, że
te elementy jeszcze nie powstały. Na samym początku był bowiem
idealny porządek, pełne uporządkowanie strukturalne (najniższa, zerowa wartość entropii). Najpierw jest porządek, a potem bałagan. Inna sprawa, że
sprzątamy, by móc bałaganić, a bałaganimy, by sprzątać. Jak widać, także tu
mamy cykliczność.
Wróćmy jednak do naszej relacji. Samo
powiększenie rozmiarów przebiegało z zachowaniem cech warunkowanych przez
zasadę kosmologiczną (z zachowaniem skali hubblowskiej). Dzięki temu właśnie
promieniowanie reliktowe biegnące zewsząd jest w zasadzie identyczne, pomimo,
że aktualnie kontakt między tymi obszarami nie istnieje. To „w zasadzie” jest
istotne, gdyż oznacza, że nawet najlepsze uzgodnienie (jak w życiu) nie jest
absolutne. Zatem istnieje możliwość pojawienia się drobnych (na początku)
nieregularności (zmarszczek), które ponoć doprowadziły do stworzenia
charakterystycznej struktury kosmicznej, niejednorodności wizualnej. To jedna z
możliwości, jaką daje hipoteza inflacji – czy bez inflacji nie byłoby to
możliwe?
W moim odczuciu argumentacja
inflacyjna mająca wytłumaczyć jednorodność świata (pomimo niemożliwości
wzajemnego kontaktu) jest jakby troszkę naciągana, między innymi tym, że
stanowi próbę dopasowania się do faktów obserwacyjnych. To dopasowywanie równań
do wyników badań empirycznych stało się nawet rodzajem procedury badawczej.
Można to robić przy założeniu, że same równania sa absolutnie słuszne. A
przecież w rzeczywistości stanowią one mimo wszystko tylko model aktualny, właściwie cały zbiór modeli (do wyboru, do koloru) słuszny w ograniczonym zakresie
(przez empiryczne ograniczenia), przyjęty jako
obowiązujący, zgodnie z dzisiejszym widzeniem sprawy. Myślę, że odczucie to
podzielają też inni, a przyjmują inflację „z braku laku”. W poprzednich artykułach wskazałem na dużo prostsze rozwiązanie
kwestii, w każdym razie bez potrzeby stosowania karkołomnych wygibasów
myślowych mających dopasować Przyrodę do matematyki. A może to tylko moje
subiektywne wrażenie, moje „nieprzystosowanie lub wprost niedopasowanie”? W
każdym razie inflacyjne wyjaśnienie problemu horyzontu nie w pełni zbieżne jest
z tym, co stwierdziłem w poprzednich artykułach.
Stwierdziłem wręcz, że ci na antypodach (powiedzmy: prawie na antypodach) mimo
wszystko widzą się wzajemnie. Odrzuciłem tym ostatecznie podejście
łącznościowe. Przyczynę niejednorodności wizualnej, według mnie bardziej
„trzymającą się kupy”, podałem w artykułach
poprzednich, w rozlicznych kontekstach. Ale, czy mam rację? Racja stanu
jest ważniejsza.
Inflacja sprawiła nawet, że pełne rozmiary
bytu, którego częścią jest obserwowany Wszechświat są o
niebo większe, nawet ok. 10^23 raza, niż to, co dane
jest naszej obserwacji. W poprzednich artykułach, a
także w początkach tej pracy, ustosunkowałem się do sprawy uzasadniając
swe wątpliwości co do ewentualnego istnienia czegoś poza horyzontem, który,
zgodnie z przyjętą przeze mnie koncepcją,
ogarnia Wszystko. Ale czy logika „chłopskiego rozumu” wystarcza?
W inflacji upatruje się przyczynę
braku uzgodnienia własności w tym, że „przekaz informacji nie może być szybszy
niż światło”. Łatwo więc powiązać to z obserwowaną niejednorodnością rozkładu
przestrzennego galaktyk. Opis tego w oparciu o hipotezę inflacji jest naturalną
konsekwencją dociekań. W daleko posuniętym uproszczeniu, brak kontaktu
spowodować musiał pojawienie się, na początku, drobnych niejednorodności.
Początkowe drobne zmarszczki zaewoluowały z czasem, dzięki grawitacyjnemu ich
pogłębieniu, w galaktyki, gromady galaktyk, spowodowały niejednorodności ich
przestrzennego rozkładu. Tak zwana Wielka Ściana,
będąca ogromnym zbiorowiskiem galaktyk, wyróżniającym się na tle rozległej
pustki wokół niej, stanowi tego poglądowy przykład. Wszystko pięknie, z tym, że
jako wieczny malkontent i sceptyk odczuwam (intuicyjnie?) w tym wszystkim jakby
„niedopasowanie”, może nawet niekonsekwencję, przepraszam, dopasowywanie
(wyników obserwacji) do matematycznej koncepcji rojącej się od wieloznaczności.
Z jednej strony bowiem inflacji zawdzięczamy jednorodność (dzięki zachowaniu
się uzgodnień z okresu przedinflacyjnego), z drugiej zaś dzięki tejże inflacji
mamy niejednorodność struktury wielkoskalowej, nawet w obszarach, z którymi
jesteśmy w kontakcie (choćby wzrokowym). Zatem niejednorodności pojawiły się
nawet wewnątrz obszaru uzgodnionego absolutnie, gdyż części jego nigdy nie
rozstały się z powodu inflacji. Tylko część (znaczna)
uleciała na wieki wieków. Przecież
Wielką Ścianę widzimy, a Wielkiego Atraktora**
czujemy.
A czy to, co
uleciało na wieki wieków, także posiada (dzięki inflacji) cechy
materii przez nas obserwowanej? Niby tak jest, ale empirycznie wykazać tego się
nie da.
Nie chodzi więc tylko o
obszary nie mogące być ze sobą w kontakcie (z powodu zbyt wielkiej odległości).
A może po prostu dawniej nie widzieliśmy Ściany. Czego jeszcze nie
widzieliśmy? Andromedy? Nas samych w całości (głowa nie widziała kieszeni)? A
Teraz? Widzimy w kieszeni... Wielkiego
Atraktora. To pachnie skandalem (To, co napisałem, czy to, o czym piszę?).
Przyroda z defektem? Stwórca partacz (przepraszam: Partacz)? Nie! O to Go nie
podejrzewam. Jeśli już, to nie On. Niee, przecież tutaj chodzi o fluktuacje
kwantowe w mikroskali ściśniętej materii. To wspaniały patent.
Tak na marginesie: Co ma wspólnego światło,
a właściwie jego prędkość ze zmianami metryki czasoprzestrzeni? Czy uzgodnienie
zachodzić może tylko z prędkościami nie większymi niż c? Bo tak
chce łącznościowy paradygmat? Poza tym, cała przestrzeń rozwija się zgodnie z
tym samym imperatywem fizykalnym, więc sprawa „braku” uzgodnienia nie wchodzi
tu (raczej) w rachubę, w każdym razie w czasie inflacji. Do kwestii tej
ustosunkowałem się we wcześniejszych artykułach
wskazując na „chwilowe” nieuzgodnienie w związku z
zajściem przemiany fazowej, wraz z
zakończeniem Ureli. A może to ja nie mam racji? Na co się właściwie
porywam? Z motyką na Słońce? Nie. Na Betelgeuse.
Wróćmy do samouzgodnienia w
okresie najwcześniejszym. Świadczyłaby o nim
późniejsza izotropia i jednorodność promieniowania reliktowego. Czy wiązać to
jakoś z inflacją? Trochę trudno, gdyż promieniowanie wówczas jeszcze nie
istniało, a przyczyna jego drobnej niejednorodności jest, moim skromnym
zdaniem, inna niż się dziś przypuszcza. Jaka? Patrz niżej. Zgodnie z
dzisiejszym pojmowaniem sprawy, wyrażając to w prostych słowach możemy
stwierdzić, że rozwój inflacyjny miał rozpocząć się od pojedyńczego „bąbelka”
fluktuacji pola inflatonowego. Ten jeden, rozszerzając się gwałtownie wygładził
wszystkie niejednorodności (czy uwarunkowane przez pola Higgsa?). A jak
powstała wielkoskalowa niejednorodność? Otóż, znów wskutek fluktuacji, która
spowodowała, że sama inflacja zakończyła się w różnych miejscach niedokładnie w
tym samym czasie. Przejście fałszywej próżni w gorącą materię nie zaszło więc
wszędzie równocześnie. To stworzyło „zmarszczki”, a więc też fluktuacje gęstości materii. [Dlaczego? Widocznie tak się stało,
sądząc po tym, co widać. Piknie. Grawitacja od razu z tych
fluktuacji utworzyła centra ściągające materię. Tak rzecz skrótowo i w ogólnym zarysie przedstawić można w oparciu o
dzisiejsze pojmowanie spraw (albo o moje pojmowanie tego pojmowania).
5. Co na to empiria?
Zajmijmy się promieniowaniem tła. Jest ono bardzo
jednorodne i izotropowe (to słowo „bardzo” wskazuje na to, że nie w stu procentach).
Oczywiście nie ma sensu brać tu pod uwagę wykrywalnego wpływu ruchu Ziemi na
rozkład temperatury tego promieniowania, a nawet ruchu naszej Galaktyki w
stronę Wielkiego Atraktora. Chodzi bowiem o niejednorodność uwarunkowaną
kosmologicznie. Być może ta znikoma niejednorodność promieniowania reliktowego, wykryta przez satelitę
COBE (i bardziej sprecyzowana w dalszych
badaniach), jest reliktem czasów, w których nastąpiła separacja promieniowania i
materii substancjalnej (zaszła oczywiście znacznie później niż hipotetyczny
proces inflacyjny). To jedna z możliwych opcji, powiedzmy hipoteza robocza. Dla
przypomnienia, proces separacji rozciągnięty był w czasie na około pół miliona
lat. Tak, ale co było przyczyną tego rozciągnięcia w czasie? Być może przyczyną
tego rozciągnięcia w czasie była niejednorodność przestrzenna rozkładu materii
substancjalnej (dziś obserwowana jako niejednorodność wielkoskalowa), a także
niejednorodność rozkładu temperatury promieniowania, istniejąca już wówczas.
Wraz z tym, nie mam przekonania do tezy, zgodnie z którą przyczyną tego, że
rozprzężenie rozciągnięte było w czasie, był na przykład brak uzgodnienia w
istniejącej wówczas materii, choć tak można by sądzić.
Sądząc z powyższego, nie w rozciągnięciu
rozprzężenia w czasie upatrywać należy pierwotną przyczynę znikomej
niejednorodności promieniowania tła. W dodatku samo promieniowanie istniało od
dawna. Oddziaływanie elektromagnetyczne (a więc i promieniowanie) pojawiło się, zgodnie z moimi przemyśleniami, tuż po przemianie
fazowej, zaraz po trwającym mgnienie braku samouzgodnienia, opisywanym niejednokrotnie wcześniej. Dla
przypomnienia, ten brak samouzgodnienia jest, zgodnie z przyjętym tu
założeniem, przyczyną wielkoskalowej niejednorodności materii substancjalnej, a
z tego powodu także przyczyną niejednorodności promieniowania. Od samego
początku nie jest więc to promieniowanie jednorodne w stopniu absolutnym. Nie zapominajmy też, że istotną rolę w tworzeniu się
podukładów, wyodrębniajacych się jako przyszłe zbiorowiska galaktyk, miała
ciemna materia, dzięki swej bardzo silnej grawitacji (o jej istocie była mowa w
atykule drugim poświęconym plankonom).
Przypuszczać więc można, że nie inflacja
zamieszana jest w tę aferę. Sądzę, że wyniki badań nie są sprzeczne z tym przypuszczeniem. Wracając do promieniowania
zauważmy, że z całą pewnością „pamięta” ono czasy najwcześniejsze, gdy tylko
pojawiło się oddziaływanie elekromagnetyczne. Krótkotrwałe nieuzgodnienie
kończące przemianę fazową, wspomniane wyżej kilka razy, na samo promieniowanie
miało jednak wpływ stosunkowo niewielki. Dlaczego? Zauważmy, że Wszystko, co
właśnie stawało się Wszechświatem, ograniczone było horyzontem
grawitacyjnym o promieniu, wszystkiego dwudziestu paru kilometrów (taki w
każdym razie będzie wynik pewnego obliczenia). Co istotniejsze, to to, że nieuzgodnienie
dotyczyło właściwie jedynie materii masywnej, gdyż z natury rzeczy ta nie
może poruszać się z prędkością światła. Na promieniowanie musiało ono mieć
jednak wpływ w związku z tym, że materia masywna
oddziaływała z promieniowaniem od chwili jego wyodrębnienia się, w związku z
nieustającymi intensywnymi przemianami, w tym
kreacji i anihilacji. Dziś materia ta (w tym także „ciemna”) tworzy Ściany i Atraktory. Samo promieniowanie nie było więc odseparowane od
materii cząstek, z którymi oddziaływało, a nawet przez jakiś czas było z nią w
równowadze. Stanowiło ono jednak znaczącą przewagę ilościową.
Fotonów było znacznie więcej, niż wszystkich pozostałych cząstek (razem
wziętych). To bardzo ważny szczegół. Z tego właśnie powodu
niejednorodność materii substancjalej (cząstek masywnych) mogła co najwyżej w
nieznacznym stopniu naruszyć jednorodność promieniowania. To właśnie
stwierdzamy patrząc w niebo i badając promieniowanie reliktowe którego
niejednorodność jest właściwie tylko śladowa.
Reasumując
możemy więc stwierdzić co następuje: zróżnicowany rozkład przestrzenny
materii substancjalnej, istniejący od pierwszych chwil po przemianie fazowej (mojego chowu) jest przyczyną rozciągnięcia się w
czasie procesu separacji promieniowania i materii substancjalnej (rozprzężenia). Ta niejednorodność
rozkładu materii masywnej, która pojawiła się podczas przemiany fazowej, siłą rzeczy
spowodować musiała drobną niejednorodność promieniowania tła wykrytą
przez satelitę COBE. Drobna dlatego, gdyż
promieniowanie (elektromagnetyczne) stanowiło (i stanowi) ogromną przewagę
ilościową. Niejednorodność rozkładu materii
masywnej miała z tego powodu znikomy wpływ na
rozkład gęstości promieniowania.
Z jednej strony przemiana fazowa była przyczyną wyraźnej dziś niejednorodności rozkładu materii masywnej, z drugiej zaś, właśnie w tym krótkim czasie braku samouzgodnienia (i wstępnej fraktalizacji materii) pojawiło się (wraz z oddziaływaniem elektromagnetycznym) promieniowanie. Nie mogło więc ono siłą rzeczy być jednorodnym w sposób absolutny. Niejednorodność wielkoskalowa materii masywnej wraz z niejednorodnością (od samego początku) promieniowania, spowodowały to, że rozprzężenie nie było zdarzeniem punktowym (czasowo), że trwało stosunkowo długo. Jednak wpływ niejednorodności materii masywnej na samo promieniowanie, jak już wyżej zaznaczyłem, był znikomy, pomimo równowagi między promieniowaniem, a materią cząstek, jaka już na początku panowała. Fotonów było bowiem ok. miliarda razy więcej, niż pozostałych cząstek razem wziętych. Nic więc dziwnego, że stwierdzona obserwacyjnie niejednorodność promieniowania reliktowego jest znikoma.
Z jednej strony przemiana fazowa była przyczyną wyraźnej dziś niejednorodności rozkładu materii masywnej, z drugiej zaś, właśnie w tym krótkim czasie braku samouzgodnienia (i wstępnej fraktalizacji materii) pojawiło się (wraz z oddziaływaniem elektromagnetycznym) promieniowanie. Nie mogło więc ono siłą rzeczy być jednorodnym w sposób absolutny. Niejednorodność wielkoskalowa materii masywnej wraz z niejednorodnością (od samego początku) promieniowania, spowodowały to, że rozprzężenie nie było zdarzeniem punktowym (czasowo), że trwało stosunkowo długo. Jednak wpływ niejednorodności materii masywnej na samo promieniowanie, jak już wyżej zaznaczyłem, był znikomy, pomimo równowagi między promieniowaniem, a materią cząstek, jaka już na początku panowała. Fotonów było bowiem ok. miliarda razy więcej, niż pozostałych cząstek razem wziętych. Nic więc dziwnego, że stwierdzona obserwacyjnie niejednorodność promieniowania reliktowego jest znikoma.
Wspominałem
już parę razy o obowiązującym powszechnie twierdzeniu, przyjmowanym niejednokrotnie
nawet za pewnik, że widoczny Wszechświat stanowi tylko część układu znacznie
większego. Odnosiłem się do tego „przekonania” bardzo sceptycznie, właściwie
uzasadniałem potrzebę jego odrzucenia. Hipoteza inflacji wychodzi mu jednak na
przeciw. Zasadniczą przyczyną tego przekonania jest podejście „łącznościowe”.
Istnieje tu określona niekonsekwencja: my stanowimy tylko część Wszechświata,
ale rozważania dotyczące samych jego początków sugerują zupełność
materialno-przestrzeną. Chyba, że straciliśmy z powodu (tym razem tylko)
inflacji, kontakt z dużą częścią macierzystego układu.
Ale to nie wszystko. Według wielu badaczy,
istnienie promieniowania reliktowego w takiej, a nie innej postaci, zawdzięczać
należy inflacji. „Dzięki niej bowiem, pomimo braku uzgadniającego kontaktu,
cechy Wszechświata wszędzie są jednakowe (jednorodność i izotropowość
promieniowania tła, biegnącego z obszarów, zbyt odległych, by mogły być ze sobą w kontakcie).” Przyjmuje się też
(jako rzecz oczywistą), że Wszechświat obserwowalny jest znacznie mniejszy,
niż ten, co powstał z bąbla fluktuacji pola inflatonowego. Przypomnijmy sobie: Promieniowanie reliktowe jest
promieniowaniem cieplnym. Jak wiadomo, temperatura promieniowania cieplnego
zawartego w obszarze zamkniętym, zmienia się liniowo wraz ze zmianami
jego rozmiarów. Na podstawie tego oszacowaliśmy
długość fali „hipotetycznego” promieniowania reliktowego (zresztą, z zupełnie
dobrym wynikiem). Wykonanie tego obliczenia miało sens przy założeniu, że
Wszechświat tworzy obszar zamknięty. Jeśli
przyjmuje się (dziś), że Wszechświat obserwowalny, jest
tylko częścią, nawet znikomą całości, to rozważanie wymiarów dostępnych obserwacji
(tylko części układu) nie daje możliwości wyznaczenia temperatury
promieniowania (sposobem zastosowanym w artykule
traktującym o promieniowaniu tła. Zauważyłem to już niejeden raz. Jeśli jednak temperatura wyznaczona na podstawie
rozmiarów dostępnych (promień hubblowski) daje wynik poprawny, to znak, że
Wszechświat nie jest większy, niż ten percepowalny – hubblowski. Jest to jednak
wyraźnie sprzeczne z konkluzją (do jakiej prowadzi hipoteza inflacji), że
wszechświat jest znacznie większy, niż ten percepowalny. Zatem już choćby z
tego powodu, hipoteza inflacji powinna być odrzucona. A może się mylę?
Jeśli tak, to trzeba znaleźć inne wytłumaczenie dla istnienia promieniowania
reliktowego... Zanim zaczniemy szukac zauważmy, że zaprezentowane rozumowanie
prowadzi do konkluzji, że Wszechświat ograniczony przez horyzont hubblowski
jest Wszystkim, konkluzji
wyrażanej już wielokrotnie. Oczekiwanie czegoś znajdującego się dalej nie ma po
prostu sensu. Oto jeszcze jeden argument potwierdzający wizję Wszechświata
przedstawioną w tej pracy.
To także okazja do wyrażenia wątpliwości, jaką wzbudza podejście
łącznościowe, stosowane dziś w kosmologii.
*) Alan H. Guth – Wszechświat inflacyjny (Prószyński
i S-ka, Warszawa 2000)
**) Wielki Atraktor stanowi obszar bardzo rozległej
„pustki”. Uważa się go za rozległe skupisko ciemnej materii, powodujące
intensywny ruch wielu, setek, może nawet tysięcy galaktyk. Dzięki skrupulatnej
analizie drobnych niejednorodności promieniowania tła stwierdzono, że nasza
Galaktyka przemieszcza się z prędkością ok. 600 km/s w kierunku nie zaznaczonym
wielką liczbą galaktyk, lecz przeciwnie. To kierunek ku Wielkiemu Atraktorowi,
„widocznie niezwykle masywnemu”... Albo to obszar
pustki, ku której zmierzają galaktyki, po prostu „dla wyrównania ciśnień”.
Czy tak, jak w gazie? Raczej nie. Ale jeśli przestrzeń tworzy sieć plankonowa,
niejednorodna w skali lokalnej, w tym miejscu rzadsza, to ruch galaktyk w tamtą
stronę byłby uzsadniony. Niezależnie od tego, tam prędkość światła
(promieniowania elektromagnetycznego) lokalnie może być inna, mniejsza.
Wyjaśniłem to w jednym z artykułów o dualnej grawitacji. Zatem byłby to rodzaj
rozpraszającej soczewki grawitacyjnej. Bazując na tym można pokusić się o
zbadanie sprawy. Wynik pozytywny stanowiłby też pośrednio potwierdzenie
koncepcji dualnej grawitacji. Czy ktoś zechce podjąć się tych badań?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz