Treść
1. Jak to jest z upływem czasu? Dylatacja
kinematyczna i grawitacyjna.
2. Masa relatywistyczna i nielokalność Wszechświata.
3. EPR i nieco inne spojrzenie na splątanie kwantowe.
1. Jak to
jest z upływem czasu? Dylatacja kinematyczna i grawitacyjna
Artykuł ten we wcześniejszej wersji miał być dodatkiem,
takim á propos do artykułu poświęconego
problemowi horyzontu. Powstał z nagromadzenia refleksji związanych z problemem upływu
czasu. Zebrało się jednak tego tyle, że nie sposób było
utrzymać wszystkiego w ramach tekstu zasadniczego. Refleksje wzbudziła konstatacja, że odległe
od siebie (komologicznie) obiekty są sobie równoważne, że istnieje pełna
symetria między nimi – sądząc już na podstawie zasady kosmologicznej.
Ta symetria – to, co widzą obserwatorzy w galaktykach poruszających się
względem siebie, skłania do sądu, a nawet
przekonania, że nawet w każdym przypadku nie chodzi o obiektywną względność czasu, nie ma mowy o faktycznym zróżnicowaniu tempa jego upływu, lecz o świadectwo obserwatora, jego
relację z tego, co on widzi (lub co naszym zdaniem powinien zobaczyć w doświadczeniu myślowym). Wielkość dylatacji czasu zależna jest od prędkości, a ruch jest przecież względny (za to prędkość światła, jak wiadomo, jest niezmiennicza). Można więc
wnioskować, że w rzeczywistości, czas jako taki wcale nie ulega wydłużeniu. Chodzi bowiem o relację obserwatora – podmiotu. Podkreślam: ruch jest względny, a dylatacja czasu, jej wielkość, zależy od
tego, z jakiego układu odniesienia ruch danej galaktyki jest obserwowany. W sensie absolutnym, czyli w odniesieniu do całego
Wszechświata, kinematyczna dylatacja czasu nie istnieje. Czas jest mimo wszystko parametrem wyjątkowym i nie można nim pomiatać w te
i wewte. Gdyby można było patrzeć na Wszechświat zzewnątrz, to znaczy, „patrzeć” na Wszechświat nielokalnie,
to równoważność wszystkich galaktyk byłaby absolutna. O dylatacji czasu w związku z ich ruchem nie byłoby wówczas mowy. Stąd symetria. To oczywiście nie przeszkadza jakiemuś
obserwatorowi podglądać galatyki, gdy były jeszcze młode. Winę za to podglądanie ponosi Einstein.
Ale to nie koniec. Kojarzy się to bowiem mimo wszystko z paradoksem bliźniąt. Jeden z nich wyleciał poruszając się z odpowiednio dużą prędkością, a potem wrócił. Wrócił młodszy. W tym przypadku nie ma symetrii. Ten który poleciał, musiał przez jakiś czas przebywać w układzie nieinercjalnym (rozpędzić się, hamować, rozpędzić w przeciwną stronę, hamować). W układzie nieinercjalnym na ciało działa siła bezwładności, a ta, zgodnie z postulatem Einsteina równoważna jest grawitacji. Bliźniacy nie są więc sobie równoważni. Stąd tylko krok do stwierdzenia, że w polu grawitacyjnym istnieć powinna dylatacja czasu. Powyżej omówiliśmy dylatację czasu kinematyczną, mającą miejsce wyłącznie w układach inercjalnych. Tam mieliśmy symetrię. A jak to jest w przypadku zdarzeń zachodzących w polu grawitacyjnym?
Ale to nie koniec. Kojarzy się to bowiem mimo wszystko z paradoksem bliźniąt. Jeden z nich wyleciał poruszając się z odpowiednio dużą prędkością, a potem wrócił. Wrócił młodszy. W tym przypadku nie ma symetrii. Ten który poleciał, musiał przez jakiś czas przebywać w układzie nieinercjalnym (rozpędzić się, hamować, rozpędzić w przeciwną stronę, hamować). W układzie nieinercjalnym na ciało działa siła bezwładności, a ta, zgodnie z postulatem Einsteina równoważna jest grawitacji. Bliźniacy nie są więc sobie równoważni. Stąd tylko krok do stwierdzenia, że w polu grawitacyjnym istnieć powinna dylatacja czasu. Powyżej omówiliśmy dylatację czasu kinematyczną, mającą miejsce wyłącznie w układach inercjalnych. Tam mieliśmy symetrię. A jak to jest w przypadku zdarzeń zachodzących w polu grawitacyjnym?
Problemem dużo
poważniejszym jest przyjęta już za fakt przyrodniczy konkluzja wyciągnięta na
bazie OTW, że szybkość upływu czasu jest mniejsza w silniejszym polu
grawitacyjnym. [Pewien aspekt sprawy opisałem z użyciem elementarnej symboliki matematycznej, w dopisku „Á propos”
do pierwszej części eseju poświęconego czarnym dziurom. Ale tu chodzi o inny kontekst.] Ciekawe, jaka byłaby szybkość upływu czasu gdyby
nie istniała materia (nie byłoby grawitacji). Czy wtedy czas by nie istniał? Wszak nie może istnieć bez zmienności,
której nie ma bez materii. A gdyby materii było bardzo mało, choćby tyciu? To czas płynąłby
najszybciej. Wszak im więcej materii, tym silniejsza grawitacja, tym wolniej płynie czas. Mamy paradoks.
Tu jednak warto przypomnieć sobie, że masa grawitacyjna układu, sądząc po moich popełnieniach, zależy od
stopnia koncentracji (w nim) materii i maleje w
miarę ściskania – zgodnie z koncepcją grawitacji dualnej. Co więc z tempem upływu czasu? Grawitacyjna
dylatacja czasu powinna więc maleć wraz z coraz
większą koncentracją materii. To oczywiście nie bardzo pasuje to do dzisiejszych wyobrażeń.
Gdyby materia nagle pojawiła się z nicości, to
na początku, gdyby jej nie było, szybkość upływu czasu byłaby największa (Jaka?), właściwie nieskończenie wielka, co jest nonsensem, gdyż upływ czasu oznacza
zmienność, a ta istnieje tylko tam, gdzie istnieje materia. [Chyba, że czas
jest bytem autonomicznym. Wówczas czas sobie i materia sobie – to już nonsens. Przy tym nie byłoby żadnego uzasadnienia dla
zmienności tempa upływu czasu.] Co
zatem uzasadniałoby zmianę tempa upływu
czasu wskutek silniejszej grawitacji, zależnej bezpośrednio od zawartości
materialnej? Czy chodzi wyłącznie o pułapkę logiczną? Gdyby tylko. Natychmiastowość? Splątanie, efekt tunelowy? 0 = ∞? To nie ten rewir. Chyba, że przedtem nie było nic i nagle: Wielki Wybuch,
czas zaczął płynąć – tak sądzi bardzo wielu, zgodnie z podświadomym imperatywem
teologicznym. Uwaga!
Ale
to nie wszystko. Jeśli istnieje grawitacyjna dylatacja czasu, to jest ona
zjawiskiem niezmienniczym, tak, jak niezmiennicze jest istnienie grawitacji (to,
czy istnieje, czy nie, nie zależy od układu odniesienia). To jednak prowadzi, w związku z niejednorodnością rozkładu materii, do przestrzennej, faktycznej niejednorodności czasowej,
do lokalnych zróżnicowań tempa upływu czasu. Stwarza to wątpliwości natury
powiedzmy, że filozoficznej (nie lekceważmy tego), już choćby w związku z
istnieniem globalnej kosmologicznej i samouzgodnionej ewolucji Wszechświata.
Zwracałem na to uwagę już w związku z
koncepcją Wszechświata oscylującego, w związku z przemianami, które nastąpić
mają w momencie inwersji. Przestrzenna niejednorodność czasowa jest bowiem bezwzględnie rzeczą nieodwracalną i w dodatku addytywną. [A może istnieje proces
kontrakcji czasu? Dla wyrównania strat? Masa ujemna? Antygrawitacja? Musiałoby
to zadziałać w przypadku opóźnienia. No tak, Wiekuisty sobie steruje... [Więc w końcu istnieje, czy nie – ta dylatacja?] Na
przykład podsyła, gdzie trzeba, neutrina. Właśnie w tym celu mają one ujemną
masę. Zagęszczają się tam, gdzie nadmiar grawitacji tworzy opóźnienie – by je
zniwelować. Zatem silna grawitacja przyciąga neutrina. Tak, ale jeśli mają
ujemną masę, to są przecież odpychane przez materię normalną, tym silniej, im
większa jest ich ujemna masa. I masz babo placek.]
Zatem wskutek niejednorodności czasowej, inwersja Wszechświata byłaby zakłócona, nie przebiegałaby
równocześnie wszędzie. A konsekwencje tego byłyby daleko idące. Naruszałoby to między innymi
jednorodność wynikającą z zasady kosmologicznej. Nawet nasze istnienie
byłoby pod znakiem zapytania.
A jeśli zejdziemy głęboko ku skali
grawitacji elementarnej, jak wiemy o niebo silniejszej, niż grawitacja znanych
nam układów makroskopowych, to chyba tam gdzieś czas... czy przestaje płynąć? Gdzieś tam głęboko, w
podwymiarach czas prawie nie płynie, a w naszej skali ucieka (szczególnie, gdy
mamy dużo do zrobienia). Ale przecież to ten sam układ. Czy pod super mikroskopem
czas płynie bardzo wolno, pod mikroskopem elektronowym płynie bardzo szybko, a
bez mikroskopu – dosyć szybko? Zatem wśród atomów czas płynie najszybciej (bo
tam grawitacji nie uświadczysz), a wśród plankonów prawie że nie płynie... Ale
przecież z plankonów zbudowane są cząstki, a z cząstek my...
To jak połączyły się plankony, by utworzyć cząstki? Czy to musiało trwać eony? Dlaczego same cząstki, wszystkie, będąc reliktem (w każdym razie wiele z nich) samych początków, poruszają się z tak dużymi prędkościami? Właściwie dlaczego na początku ekspansja była przyśpieszona (i to jak bardzo)? Można tak pytać i pytać. Wprawdzie dualność grawitacji wysyca w znacznym stopniu układy dane naszej percepcji, ale nie zamyka to debaty. O rzekomej grawitacyjnej dylatacji czasu jeszcze będzie mowa, w różnych miejscach zresztą. Z problemem grawitacyjnej dylatacji czasu zetknęliśmy się już w poprzednich artykułach. Tę dylatację ostatecznie unieważnię w eseju poświęconym czarnym dziurom. Właściwie już tu unieważniam. A te neutrina... Będzie o nich mowa w eseju im poświęconym.
To jak połączyły się plankony, by utworzyć cząstki? Czy to musiało trwać eony? Dlaczego same cząstki, wszystkie, będąc reliktem (w każdym razie wiele z nich) samych początków, poruszają się z tak dużymi prędkościami? Właściwie dlaczego na początku ekspansja była przyśpieszona (i to jak bardzo)? Można tak pytać i pytać. Wprawdzie dualność grawitacji wysyca w znacznym stopniu układy dane naszej percepcji, ale nie zamyka to debaty. O rzekomej grawitacyjnej dylatacji czasu jeszcze będzie mowa, w różnych miejscach zresztą. Z problemem grawitacyjnej dylatacji czasu zetknęliśmy się już w poprzednich artykułach. Tę dylatację ostatecznie unieważnię w eseju poświęconym czarnym dziurom. Właściwie już tu unieważniam. A te neutrina... Będzie o nich mowa w eseju im poświęconym.
Podsumujmy. Określamy wiek
Wszechświata naszymi oczami w odległych galaktykach (np. kwazarach)
wykorzystując wzór relatywistyczny na dylatację czasu. Relacja obydwu
obserwatorów wzajemnie patrzących na siebie, jest identyczna: my widzimy ich opóźnionych w rozwoju w
dokładnie tym samym stopniu, co oni nas. Czas tam dla nas płynie wolniej i czas
dla nich u nas płynie wolniej (w tej samej mierze). Ale oni dzisiaj,
zgodnie z czasem globalnym, są przecież taką samą
galaktyką, jak nasza. To jak to jest z tym
czasem? Pana czasa w wymiarze kosmologicznym
(a także w skali najgłębszej mikroświata) nie obchodzi, co stwierdzają obserwatorzy. I słusznie, gdyż ich relacje są identyczne
– pełna symetria. Globalnie,
tak kinematyczna, jak i grawitacyjna dylatacja czasu nie istnieje. Dylatacja czasu kinematyczna jest efektem lokalnym. A
grawitacyjna? Sądząc z naszych rozważań, nie może być lokalna, gdyż jeśli
istnieje, to jest zachowana, a w dodatku addytywna, co w odniesieniu do całego Wszechświata, w dodatku oscylującego, stworzyłoby obiektywną niekoherentność, wewnętrzną sprzeczność. Grawitacyjna dylatacja czasu nie mogłaby mieć cech relatywności, nie byłaby lokalna pomimo swej lokalności. A przecież teorie względności (obydwie) dotyczą układów lokalnych. Zatem grawitacyjna dylatacja czasu także nie istnieje. Mamy więc
paradoks. Wyjściem z tego paradoksu jest przyjęcie (za istniejącą) dualności
grawitacji.
2. Masa relatywistyczna i nielokalność
Wszechświata
A co z masą relatywistyczną tych bardzo odległych (bardzo szybkich)
galaktyk? Czy określając masę Wszechświata należy brać pod
uwagę tę masę relatywistyczną? Każdy obserwator, niezależnie od
swego położenia mógłby określić tę relatywistyczną masę Wszechświata w identycznym stopniu jako
faktyczny składnik masy całkowitej. Ale gdyby patrzeć zzewnątrz, spoza Wszechświata (gdyby to było możliwe), na wybraną parę galaktyk, w pełni sobie
równoważnych? Czy ich masa jest większa? Masa drugiej większa niż pierwszej i równocześnie masa pierwszej większa niż drugiej, w identycznym stopniu. Paradoks? Można by się zastanowić, czy w ogóle, w
ogólnym spojrzeniu na Wszechświat, rozważanie masy relatywistycznej ma sens
fizyczny. Zgodnie z przyjętą dziś interpretacją STW i w odniesieniu
nawet do lokalnych układów, wzór na masę relatywistyczną, to tylko współczynnik we wzorach na pęd i energię
– nie ma właściwie określonej
treści fizycznej. Ale czy na
tym należy debatę zamknąć? Przypuszczam,
że w odniesieniu do całego Wszechświata – tak. Tak kinematyczna dylatacja
czasu, jak i masa relatywistyczna, to efekty lokalne. Widocznie Wszechświat nie
jest lokalny. Jest zintegrowaną całością. Zatem jego opis całościowy za pomocą środków opisu lokalnego, na
przykład za po mocą OTW, traci na adekwatności. Herezja do kwadratu.
Wszędzie, w całym Wszechświecie czas płynie tak samo nawet jeśli tempo jego upływu stopniowo ulega zmianie, w związku z globalną zmianą tempa zachodzenia zjawisk,
a tym, także zmianą szybkości wzrostu entropii, powtarzam, w skali
kosmologicznej. Ale tego się nie da bezposrednio wykryć. [Zauważmy, w tym kontekście, że ewentualna
zmiana tempa upływu czasu, w związku z ewolucją Wszechświata jako całości,
konsystentna jest z hipotetycznie zakładaną, sukcesywną zmianą prędkości
ekspansji i niezmienniczej prędkości światła. Nie bez kozery za jej pomocą
określa się jednostkę czasu. Dzięki temu prędkość światła
jest absolutnie stała i od razu mamy z głowy jej ewentualną kosmologiczną
zmienność.]
A
wracając do galaktyk – nie chodzi więc o inny obiektywnie upływ czasu, a o relację obserwatora. Nie chodzi też o jakieś złudzenie. To obiektywna prawda,
z tym, że prawda o charakterze podmiotowym i lokalnym. Nie chodzi więc w rzeczywistości, w zakresie globalnym, o szybkość upływu czasu. On płynie sobie niezależnie od tego, co
zauważamy. Mimo wszystko lokalnie można mówić o czasie
podmiotowym, dotyczącym obserwowanych obiektów,
czasie dłuższym od globalnego, mierzonego w
miejscu pobytu obserwatora. Podmiotowość oznacza tym
kontekście lokalność. Chcąc opisać Wszechświat jako całość, musimy się
uwolnić od lokalności. Wszechświat jest nielokalny. Ta nielokalność mogłaby nawet
być konsystentna z ustaleniami mechaniki
kwantowej, która jednak jest zdecydowanie podmiotowa.
Dlatego grubo przesadzają ci, którzy poszukują funkcji falowej Wszechświata, który choć nielokalny, nie jest podmiotowy – jest
obiektywny i niezależny od położenia obserwatora. Zasada kosmologiczna
obowiązuje.
A świat głębokiej małości? Nań można, o zgrozo, spoglądać
deterministycznie (niejednokrotnie pisałem już o tym). Sądząc po moich wymyślałkach, dla
przykładu, fala de Broglie jest falą grawitacyjną, a nie falą
prawdopodobieństwa. Dostajecie wypieków? Dobrze Wam. Nie
boję się smoków buchajacych ogniem, gdyż prędzej, czy później staną się
smoczkami.
We wszystkich doświadczeniach (także myślowych) testuje się to, co
widzieć ma obserwator. Chodzi więc o podejście
podmiotowe, o metodologię podmiotową
fizyki, która jednak nie stanowi o pełnym
wglądzie w przyrodniczą rzeczywistość, wbrew powszechnemu (nawet)
mniemaniu. To z całą pewnością miał na myśli Einstein
nie mogąc pogodzić się z imperatywami metodologicznymi mechaniki kwantowej. Na obowiązujący
dziś paradygmat podmiotowości (związany z empirią) należałoby spogladać
inaczej, bo to, choć ważne, to jeszcze nie
wszystko. Chodzi jednak tak o mechanikę kwantową, jak i
o teorię względności – także o nią. A
jednak się nawzajem okładają.
W kontekście tym ciekawie brzmią
wypowiedzi twórców mechaniki kwantowej. To nie dosłowne cytaty konkretnych
wypowiedzi, a treść wyznawanych przez nich poglądów. Cytuję z książki: Brian
Green – Struktura kosmosu. Niels Bohr: Fizycy zajmują się jedynie rzeczami, które
można zmierzyć. Z punktu widzenia fizyki to jest właśnie rzeczywistość. Próba
wykorzystania fizyki do analizy „głębszej” rzeczywistości, takiej, której nie
można poznać za pomocą pomiarów, to jak proszenie fizyka, aby przeprowadził
analizę dźwięku powstającego podczas klaskania jedną dlonią.
Wolfgang
Pauli: Nie warto się zastanawiać, czy istnieje coś, o czym nic się nie możemy
dowiedzieć tak samo, jak nie warto rozmyślać nad starym pytaniem ile aniołków
mieści się na główce od szpilki. Ogólnie fizyka, a w szczególności mechanika
kwantowa, może zajmować się jedynie mierzalnymi własnościami Wszechświata.
Wszystko inne po prostu wykracza poza domenę fizyki. Jeśli nie można zmierzyć
ani położenia, ani prędkości cząstki, nie ma sensu rozmawianie o tym, czy ma
ona obie te cechy.
Mamy tu jaskrawy
przykład radykalizmu metodologicznego wyznawanego przez wielu fizyków. Tak bym
to nazwał. Czy to ostatnie słowo nauki? Ten radykalizm zamyka przecież drogę
dla działań poznawczych dotyczących skal niemierzalnych. Przypomina mi to
scholastykę i fundamentalizm. A jednak, jak już się przekonaliśmy, sporo można
wydedukować, już choćby badając grawitację dualną – także dla dobra rozwoju
mechaniki kwantowej, jej możliwości obliczeniowych, a także jej interpretacji,
które na mnie sprawiają wrażenie tymczasowości. Ale kimże ja jestem... Jakimś
emerytowanym nauczycielem.
Albert Einstein twierdził, że mechanika
kwantowa pomimo niezaprzeczalnych sukcesów, nie może być ostatnim słowem przy
opisie mikroświata. Nieoznaczoność i określanie parametrów stanu układów w
kategoriach probablistyki świadczyłyby właśnie o tym. Choć podchodził
podmiotowo, a zatem lokalnie do problemu poznawczości, nie wiązał aktu poznania z wpływem
zakłócającym działań badawczych na przedmiot badań. Przypisywane mu
powiedzenie, że Księżyc istnieje nawet wtedy, gdy nie patrzmy nań, jest tego
wyrazem. [Może myślał tak dlatego, gdyż uwaga jego nie była skoncentrowana
wyłącznie na skali mikroświata. Czy dlatego, gdyż patrzał szerzej?]
Zreasumujmy. Wiemy już, że
istnieją rzeczy, do których dziś wgląd jest zamknięty właśnie z powodu
podmiotowości naszego myślenia fizycznego. Przykładem najbardziej wydatnym jest świat w skali
Plancka. Dodajmy do tego, że podmiotowość oznacza
lokalność. Interesujące, że istnienie splątania kwantowego sprzeciwia się temu, stanowi jakby „okienko” dla
wglądu całościowego, wglądu we Wszystkość, stanowiącą niezmiennicze tło dla
percepcji lokalnej. Tak aktualnie to widzę.
3. EPR i nieco
inne spojrzenie na splątanie kwantowe
Einstein chyba intuicyjnie mimo wszystko sprzeciwiał się bezwzględnej podmiotowości fizyki, choć być może nie w pełni uświadamiał sobie istnienie
alternatywy dla tego podejścia. Dlatego miał zastrzeżenia wobec radykalności mechaniki kwantowej, dla
której sens poznawczy posiada tylko to, co dane
jest obserwacji. Sprzeciwiał
się probablistyczności, w szczególności temu, że nieoznaczoność,
między innymi związana z ingerencją aktu badania na stan przedmiotu badań, jest immanentną cechą procesu
poznawczego, a może nawet przyrody. A jednak także on, jak na razie, był orendownikiem podmiotowości, z tym, że
deterministycznej.
Innymi słowy,
właśnie lokalność uważał za bazę dla dociekań i nie akceptował możliwości splątania. Mamy tu
rodzaj niekonsekwencji. Może właśnie dlatego argumentacja przytaczana przez
niego, a właściwie przez trójkę, której przewodził (Einstein, Podolsky, Rosen –
EPR), mogła być obalona. Uczynił to Bell bazując na podstawach mechaniki kwantowej. Ja jednak patrzę
na to nie z pozycji mechaniki kwantowej, bo interesuje mnie Wszechświat,
którego nielokalność chyba wykazałem w poprzednim rozdziale bazując na
innych zupełnie przesłankach. Czy zatem lokalna u nasady teoria względności
może pretendować do opisu Wszechświata jako całości, który, jak stwierdziliśmy, jest nielokalny? Pytanie dosyć
światoburcze, choć posiada bazę w naszych przemyśleniach.
Chyba należałoby rozróżnić między
podmiotowością, która stanowi bazę
poznawczą tak dla teorii względności jak i mechaniki kwantowej, a
lokalnością (lub jej brakiem). W związku z tym, sądzę, przynajmniej w tej
chwili, że spór miedzy EPR, a mechaniką kwantową jest bezprzedmiotowy,
szczególnie w odniesieniu do Wszechświata jako całości, który jest nielokalny.
Nielokalność charakteryzuje też mechanikę kwantową. Różnica polega w gruncie
rzeczy na tym, że w fizyce deterministycznej (i kosmologii) obserwator nie ma wpływu na
przebieg badanych zjawisk. Natomiast, gdy uczestnictwo podmiotu w badaniu modyfikuje jego wynik
(chodzi o fizykę mikroświata), w związku z nieoznaczonością, wynik badania nie
może być zdeterminowany (indeterminizm). Prawdopodobieństwo (nie pewność)
dotyczące parametrów stanu cząstek stwarza możliwość splątania, możliwość np.
korelacji stanów niezależnie od odległości dzielącej dwa układy, powiedzmy, że
dwie cząstki tego samego rodzaju. Pojęcie
splątania zostało wprowadzone przez jednego z twórców mechaniki kwantowej –
Erwina Schrödingera w 1935 roku.
Ale rzecz ma chyba sens trochę głębszy, szczególnie gdy na myśli mamy Wszechświat
będący tworem skończonym i ewoluującym. Istnienie splątania z pewnością nie jest przypadkowe. Świadczyć może o istnieniu jakiejś pierwotnej wewnętrznej więzi cechujacej całą materię w związku z tym, że „wszyscy
kiedyś byliśmy razem” tworząc coś bardzo małego. Wszechświat jest
samouzgodniony. Od tego czasu istnieje korelacja, szczególnie
w skali małości najmniejszej, w
skali struktury materii, w skali cząstek. Wykrycie jej zawdzięczamy, to trzeba zaznaczyć,
właśnie mechanice kwantowej. Chyba więc istnieje jakaś więź genetyczna cechująca całą
materię Wszechświata. Teoria Wielkiego Wybuchu jest z tym konsystentna. Istnienie splątania wprost świadczy o tym, że
zdarzenie to zaszło. Tak
można sądzić. Oczywiście nie ja pierwszy to zauważyłem.
Na
początku „wszyscy byliśmy razem”. Wszechświat rozszerza się we wszystkich
kierunkach w identycznym tempie. Wszechświat rozwija się identycznie we
wszystkich skalach rozmiarowych, a więc także w skali struktury cząstek. W
całym Wszechświecie istnieją te same cząstki, w tak samo zróżnicowanych
chwilowych stanach. Jeśli w doświadczeniu zwracamy uwagę na którąś z nich, określając
jej stan (zgodnie z formalizmem mechaniki kwantowej oznacza
to redukcję, albo kolaps, funkcji falowej), to w tym samym momencie, w dowolnej odległości, bez
uzgodnienia i bezczasowo, w stanie skorelowanym znajduje się inna
cząstka. Mówimy, że cząstki te są splątane. Możliwość splątania przewiduje
mechanika kwantowa, ale powodem
istnienia tej zaskakującej możliwości jest, moim skromnym zdaniem, powszechne samouzgodnienie Wszechświata, nota bene
modelowanego zgodnie z moimi pryncypiami. Można
nawet mówić o zasadzie zachowania stanu Wszechświata w
danym momencie czasowym – w tym sensie, że jest jednakowy dla każdego
obserwatora. Wyraża to zresztą zasada kosmologiczna. Tak, jak wielkość
współczynnika Hubble'a H jest w danym momencie wszędzie jednakowa. Mamy tu
pełne samouzgodnienie podstawowych cech i relacji nawet jeśli obserwator (i
szatan) bawi się wszczegóły. Ewolucja Wszechświata jest samouzgodniona. Tylko
wtedy mówić można o ewolucji całości i oczywiście o oscylacjach. Można
powiedzieć, że istnienie splątania, pomimo, że nazwane jest kwantowym, jest
konsystentne z zasadą kosmologiczną. Można nawet powiedzieć, że cecha
Wszechświata, której wyrażeniem jest zasada kosmologiczna, implikuje to, co
jest splątaniem – w szczegółach, w skali
dowolnie małej. Mechanika kwantowa odkryła tę rzecz, ale jednak przyroda jest
zdeterminowana. W tym punkcie Einstein miał rację mówiąc o Księżycu. W rzeczywistości
nie chodzi bowiem o wpływ aktu obserwacji na stan badanego układu i opartą na
tym zasadę nieoznaczoności. To rzecz głębsza. To cecha Wszechświata. Einstein
chyba to przeczuwał. Tu przypominają mi się poglądy Macha o istnieniu
powiązania między ogólnymi cechami Wszechświata, a jego strukturą nawet (a może
właśnie) w najgłębszej skali. [Warto dodać, że w artykule wiążącym cechy
plankonów z obrotami, w artykule 27, wprost stwierdziłem, że nie ma
sprzeczności między indeterminizmem, a determinizmem.]
Zatem cały spór między EPR, a mechaniką kwantową jest
sporem dwóch radykalizmów. Okazuje się, że jednak uzgodnienie stanowisk jest
możliwe. I tak musi być, bo przecież przyroda jest jedna. Nikt tu nie przegrał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz