środa, 19 października 2016

Upływ czasu, a lokalność i splątanie w aspekcie kosmologicznym.

Treść
1. Jak to jest z upływem czasu? Dylatacja kinematyczna i grawitacyjna.
2. Masa relatywistyczna i nielokalność Wszechświata.
3. EPR i nieco inne spojrzenie na splątanie kwantowe.

1. Jak to jest z upływem czasu? Dylatacja kinematyczna i grawitacyjna
   Artykuł ten we wcześniejszej wersji miał być dodatkiem, takim á propos do artykułu poświęconego problemowi horyzontu. Powstał z nagromadzenia refleksji związanych z problemem upływu czasu. Zebrało się jednak tego tyle, że nie sposób było utrzymać wszystkiego w ramach tekstu zasadniczego. Refleksje wzbudziła konstatacja, że odległe od siebie (komologicznie) obiekty są sobie równoważne, że istnieje pełna symetria między nimi – sądząc już na podstawie zasady kosmologicznej. 
   Ta symetria to, co widzą obserwatorzy w galaktykach poruszających się względem siebie, skłania do sądu, a nawet przekonania, że nawet w każdym przypadku nie chodzi o obiektywną względność czasu, nie ma mowy o faktycznym zróżnicowaniu tempa jego upływu, lecz o świadectwo obserwatora, jego relację z tego, co on widzi (lub co naszym zdaniem powinien zobaczyć w doświadczeniu myślowym). Wielkość dylatacji czasu zależna jest od prędkości, a ruch jest przecież względny (za to prędkość światła, jak wiadomo, jest  niezmiennicza). Można więc wnioskować, że w rzeczywistości, czas jako taki wcale nie ulega wydłużeniu. Chodzi bowiem o relację obserwatora – podmiotu. Podkreślam: ruch jest względny, a dylatacja czasu, jej wielkość, zależy od tego, z jakiego układu odniesienia ruch danej galaktyki jest obserwowany. W sensie absolutnym, czyli w odniesieniu do całego Wszechświata, kinematyczna dylatacja czasu nie istnieje. Czas jest mimo wszystko parametrem wyjątkowym i nie można nim pomiatać w te i wewte. Gdyby można było patrzeć na Wszechświat zzewnątrz, to znaczy, „patrzeć” na Wszechświat nielokalnie, to równoważność wszystkich galaktyk byłaby absolutna. O dylatacji czasu w związku z ich ruchem nie byłoby wówczas mowy. Stąd symetria. To oczywiście nie przeszkadza jakiemuś obserwatorowi podglądać galatyki, gdy były jeszcze młode. Winę za to podglądanie ponosi Einstein. 
     Ale to nie koniec. Kojarzy się to bowiem mimo wszystko z paradoksem bliźniąt. Jeden z nich wyleciał poruszając się z odpowiednio dużą prędkością, a potem wrócił. Wrócił młodszy. W tym przypadku nie ma symetrii. Ten który poleciał, musiał przez jakiś czas przebywać w układzie nieinercjalnym (rozpędzić się, hamować, rozpędzić w przeciwną stronę, hamować). W układzie nieinercjalnym na ciało działa siła bezwładności, a ta, zgodnie z postulatem Einsteina równoważna jest grawitacji. Bliźniacy nie są więc sobie równoważni. Stąd tylko krok do stwierdzenia, że w polu grawitacyjnym istnieć powinna dylatacja czasu. Powyżej omówiliśmy dylatację czasu kinematyczną, mającą miejsce wyłącznie w układach inercjalnych. Tam mieliśmy symetrię. A jak to jest w przypadku zdarzeń zachodzących w polu grawitacyjnym?
  Problemem dużo poważniejszym jest przyjęta już za fakt przyrodniczy konkluzja wyciągnięta na bazie OTW, że szybkość upływu czasu jest mniejsza w silniejszym polu grawitacyjnym. [Pewien aspekt sprawy opisałem z użyciem elementarnej symboliki matematycznej, w dopisku „Á propos” do pierwszej części eseju poświęconego czarnym dziurom. Ale tu chodzi o inny kontekst.] Ciekawe, jaka byłaby szybkość upływu czasu gdyby nie istniała materia (nie byłoby grawitacji). Czy wtedy czas by nie istniał? Wszak nie może istnieć bez zmienności, której nie ma bez materii. A gdyby materii było bardzo mało, choćby tyciu? To czas płynąłby najszybciej. Wszak im więcej materii, tym silniejsza grawitacja, tym wolniej płynie czas. Mamy paradoks.
   Tu jednak warto przypomnieć sobie, że masa grawitacyjna układu, sądząc po moich popełnieniach, zależy od stopnia koncentracji (w nim) materii i maleje w miarę ściskania – zgodnie z koncepcją grawitacji dualnej. Co więc z tempem upływu czasu? Grawitacyjna dylatacja czasu powinna więc maleć wraz z coraz większą koncentracją materii. To oczywiście nie bardzo pasuje to do dzisiejszych wyobrażeń.
   Gdyby materia nagle pojawiła się z nicości, to na początku, gdyby jej nie było, szybkość upływu czasu byłaby największa (Jaka?), właściwie nieskończenie wielka, co jest nonsensem, gdyż upływ czasu oznacza zmienność, a ta istnieje tylko tam, gdzie istnieje materia. [Chyba, że czas jest bytem autonomicznym. Wówczas czas sobie i materia sobie – to już nonsens. Przy tym nie byłoby żadnego uzasadnienia dla zmienności tempa upływu czasu.] Co zatem uzasadniałoby zmianę tempa upływu czasu wskutek silniejszej grawitacji, zależnej bezpośrednio od zawartości materialnej? Czy chodzi wyłącznie o pułapkę logiczną? Gdyby tylko.  Natychmiastowość? Splątanie, efekt tunelowy? 0 = ∞? To nie ten rewir. Chyba, że przedtem nie było nic i nagle: Wielki Wybuch, czas zaczął płynąć – tak sądzi bardzo wielu, zgodnie z podświadomym imperatywem teologicznym. Uwaga!  
    Ale to nie wszystko. Jeśli istnieje grawitacyjna dylatacja czasu, to jest ona zjawiskiem niezmienniczym, tak, jak niezmiennicze jest istnienie grawitacji (to, czy istnieje, czy nie, nie zależy od układu odniesienia). To jednak prowadzi, w związku z niejednorodnością rozkładu materii, do przestrzennej, faktycznej niejednorodności czasowej, do lokalnych zróżnicowań tempa upływu czasu. Stwarza to wątpliwości natury powiedzmy, że filozoficznej (nie lekceważmy tego), już choćby w związku z istnieniem globalnej kosmologicznej i samouzgodnionej ewolucji Wszechświata.   
     Zwracałem na to uwagę już w związku z koncepcją Wszechświata oscylującego, w związku z przemianami, które nastąpić mają w momencie inwersji. Przestrzenna niejednorodność czasowa jest bowiem bezwzględnie rzeczą nieodwracalną i w dodatku addytywną. [A może istnieje proces kontrakcji czasu? Dla wyrównania strat? Masa ujemna? Antygrawitacja? Musiałoby to zadziałać w przypadku opóźnienia. No tak, Wiekuisty sobie steruje... [Więc w końcu istnieje, czy nie – ta dylatacja?] Na przykład podsyła, gdzie trzeba, neutrina. Właśnie w tym celu mają one ujemną masę. Zagęszczają się tam, gdzie nadmiar grawitacji tworzy opóźnienie – by je zniwelować. Zatem silna grawitacja przyciąga neutrina. Tak, ale jeśli mają ujemną masę, to są przecież odpychane przez materię normalną, tym silniej, im większa jest ich ujemna masa. I masz babo placek.]
     Zatem wskutek niejednorodności czasowej, inwersja Wszechświata byłaby zakłócona, nie przebiegałaby równocześnie wszędzie. A konsekwencje tego byłyby daleko idące. Naruszałoby to między innymi jednorodność wynikającą z zasady kosmologicznej. Nawet nasze istnienie byłoby pod znakiem zapytania.
     A jeśli zejdziemy głęboko ku skali grawitacji elementarnej, jak wiemy o niebo silniejszej, niż grawitacja znanych nam układów makroskopowych, to chyba tam gdzieś czas... czy przestaje płynąć? Gdzieś tam głęboko, w podwymiarach czas prawie nie płynie, a w naszej skali ucieka (szczególnie, gdy mamy dużo do zrobienia). Ale przecież to ten sam układ. Czy pod super mikroskopem czas płynie bardzo wolno, pod mikroskopem elektronowym płynie bardzo szybko, a bez mikroskopu – dosyć szybko? Zatem wśród atomów czas płynie najszybciej (bo tam grawitacji nie uświadczysz), a wśród plankonów prawie że nie płynie... Ale przecież z plankonów zbudowane są cząstki, a z cząstek my...
   To jak połączyły się plankony, by utworzyć cząstki? Czy to musiało trwać eony? Dlaczego same cząstki, wszystkie, będąc reliktem (w każdym razie wiele z nich) samych początków, poruszają się z tak dużymi prędkościami? Właściwie dlaczego na początku ekspansja była przyśpieszona (i to jak bardzo)? Można tak pytać i pytać. Wprawdzie dualność grawitacji wysyca w znacznym stopniu układy dane naszej percepcji, ale nie zamyka to debaty. O rzekomej grawitacyjnej dylatacji czasu jeszcze będzie mowa, w różnych miejscach zresztą. Z problemem grawitacyjnej dylatacji czasu zetknęliśmy się już w poprzednich artykułach. Tę dylatację ostatecznie unieważnię w eseju poświęconym czarnym dziurom. Właściwie już tu unieważniam. A te neutrina... Będzie o nich mowa w eseju im poświęconym.  
    Podsumujmy. Określamy wiek Wszechświata naszymi oczami w odległych galaktykach (np. kwazarach) wykorzystując wzór relatywistyczny na dylatację czasu. Relacja obydwu obserwatorów wzajemnie patrzących na siebie, jest identyczna: my widzimy ich opóźnionych w rozwoju w dokładnie tym samym stopniu, co oni nas. Czas tam dla nas płynie wolniej i czas dla nich u nas płynie wolniej (w tej samej mierze). Ale oni dzisiaj, zgodnie z czasem globalnym, są przecież taką samą galaktyką, jak nasza. To jak to jest z tym czasem? Pana czasa w wymiarze kosmologicznym (a także w skali najgłębszej mikroświata) nie obchodzi, co stwierdzają obserwatorzy. I słusznie, gdyż ich relacje są identyczne – pełna symetria. Globalnie, tak kinematyczna, jak i grawitacyjna dylatacja czasu nie istnieje. Dylatacja czasu kinematyczna jest efektem lokalnym. A grawitacyjna? Sądząc z naszych rozważań, nie może być lokalna, gdyż jeśli istnieje, to jest zachowana, a w dodatku addytywna, co w odniesieniu do całego Wszechświata, w dodatku oscylującego, stworzyłoby obiektywną niekoherentność, wewnętrzną sprzeczność. Grawitacyjna dylatacja czasu nie mogłaby mieć cech relatywności, nie byłaby lokalna pomimo swej lokalności. A przecież teorie względności (obydwie) dotyczą układów lokalnych. Zatem grawitacyjna dylatacja czasu także nie istnieje. Mamy więc paradoks. Wyjściem z tego paradoksu jest przyjęcie (za istniejącą) dualności grawitacji.

2. Masa relatywistyczna i nielokalność Wszechświata
   A co z masą relatywistyczną  tych bardzo odległych (bardzo szybkich) galaktyk? Czy określając masę Wszechświata należy brać pod uwagę tę masę relatywistyczną? Każdy obserwator, niezależnie od swego położenia mógłby określić tę relatywistyczną masę Wszechświata w identycznym stopniu jako faktyczny składnik masy całkowitej. Ale gdyby patrzeć zzewnątrz, spoza Wszechświata (gdyby to było możliwe), na wybraną parę galaktyk, w pełni sobie równoważnych? Czy ich masa jest większa? Masa drugiej większa niż pierwszej i równocześnie masa pierwszej większa niż drugiej, w identycznym stopniu. Paradoks? Można by się zastanowić, czy w ogóle, w ogólnym spojrzeniu na Wszechświat, rozważanie masy relatywistycznej ma sens fizyczny. Zgodnie z przyjętą dziś interpretacją STW i w odniesieniu nawet do lokalnych układów, wzór na masę relatywistyczną, to tylko współczynnik we wzorach na pęd i energię – nie ma właściwie określonej treści fizycznej. Ale czy na tym należy debatę zamknąć? Przypuszczam, że w odniesieniu do całego Wszechświata – tak. Tak kinematyczna dylatacja czasu, jak i masa relatywistyczna, to efekty lokalne. Widocznie Wszechświat nie jest lokalny. Jest zintegrowaną całością. Zatem jego opis całościowy za pomocą środków opisu lokalnego, na przykład za po mocą OTW, traci na adekwatności. Herezja do kwadratu.
     Wszędzie, w całym Wszechświecie czas płynie tak samo nawet jeśli tempo jego upływu stopniowo ulega zmianie, w związku z globalną zmianą tempa zachodzenia zjawisk, a tym, także zmianą szybkości wzrostu entropii, powtarzam, w skali kosmologicznej. Ale tego się nie da bezposrednio wykryć. [Zauważmy, w tym kontekście, że ewentualna zmiana tempa upływu czasu, w związku z ewolucją Wszechświata jako całości, konsystentna jest z hipotetycznie zakładaną, sukcesywną zmianą prędkości ekspansji i niezmienniczej prędkości światła. Nie bez kozery za jej pomocą określa się jednostkę czasu. Dzięki temu prędkość światła jest absolutnie stała i od razu mamy z głowy jej ewentualną kosmologiczną zmienność. 
      A wracając do galaktyk – nie chodzi więc o inny obiektywnie upływ czasu, a o relację obserwatora. Nie chodzi też o jakieś złudzenie. To obiektywna prawda, z tym, że prawda o charakterze podmiotowym i lokalnym. Nie chodzi więc w rzeczywistości, w zakresie globalnym, o szybkość upływu czasu. On płynie sobie niezależnie od tego, co zauważamy. Mimo wszystko lokalnie można mówić o czasie podmiotowym, dotyczącym obserwowanych obiektów, czasie dłuższym od globalnego, mierzonego w miejscu pobytu obserwatora. Podmiotowość oznacza tym kontekście lokalność. Chcąc opisać Wszechświat jako całość, musimy się uwolnić od lokalności. Wszechświat jest nielokalny. Ta nielokalność mogłaby nawet być konsystentna z ustaleniami mechaniki kwantowej, która jednak jest zdecydowanie podmiotowa. Dlatego grubo przesadzają ci, którzy poszukują funkcji falowej Wszechświata, który choć nielokalny, nie jest podmiotowy – jest obiektywny i niezależny od położenia obserwatora. Zasada kosmologiczna obowiązuje. 
  A świat głębokiej małości? Nań można, o zgrozo, spoglądać deterministycznie (niejednokrotnie pisałem już o tym). Sądząc po moich wymyślałkach, dla przykładu, fala de Broglie jest falą grawitacyjną, a nie falą prawdopodobieństwa. Dostajecie wypieków? Dobrze Wam. Nie boję się smoków buchajacych ogniem, gdyż prędzej, czy później staną się smoczkami.
   We wszystkich doświadczeniach (także myślowych) testuje się to, co widzieć ma obserwator. Chodzi więc o podejście podmiotowe, o metodologię podmiotową fizyki, która jednak nie stanowi o pełnym wglądzie w przyrodniczą rzeczywistość, wbrew powszechnemu (nawet) mniemaniu. To z całą pewnością miał na myśli Einstein nie mogąc pogodzić się z imperatywami metodologicznymi mechaniki kwantowej. Na obowiązujący dziś paradygmat podmiotowości (związany z empirią) należałoby spogladać inaczej, bo to, choć ważne, to jeszcze nie wszystko. Chodzi jednak tak o mechanikę kwantową, jak i o teorię względności – także o nią. A jednak się nawzajem okładają.  W kontekście tym ciekawie brzmią wypowiedzi twórców mechaniki kwantowej. To nie dosłowne cytaty konkretnych wypowiedzi, a treść wyznawanych przez nich poglądów. Cytuję z książki: Brian Green – Struktura kosmosu.  Niels Bohr: Fizycy zajmują się jedynie rzeczami, które można zmierzyć. Z punktu widzenia fizyki to jest właśnie rzeczywistość. Próba wykorzystania fizyki do analizy „głębszej” rzeczywistości, takiej, której nie można poznać za pomocą pomiarów, to jak proszenie fizyka, aby przeprowadził analizę dźwięku powstającego podczas klaskania jedną dlonią.
Wolfgang Pauli: Nie warto się zastanawiać, czy istnieje coś, o czym nic się nie możemy dowiedzieć tak samo, jak nie warto rozmyślać nad starym pytaniem ile aniołków mieści się na główce od szpilki. Ogólnie fizyka, a w szczególności mechanika kwantowa, może zajmować się jedynie mierzalnymi własnościami Wszechświata. Wszystko inne po prostu wykracza poza domenę fizyki. Jeśli nie można zmierzyć ani położenia, ani prędkości cząstki, nie ma sensu rozmawianie o tym, czy ma ona obie te cechy.
   Mamy tu jaskrawy przykład radykalizmu metodologicznego wyznawanego przez wielu fizyków. Tak bym to nazwał. Czy to ostatnie słowo nauki? Ten radykalizm zamyka przecież drogę dla działań poznawczych dotyczących skal niemierzalnych. Przypomina mi to scholastykę i fundamentalizm. A jednak, jak już się przekonaliśmy, sporo można wydedukować, już choćby badając grawitację dualną – także dla dobra rozwoju mechaniki kwantowej, jej możliwości obliczeniowych, a także jej interpretacji, które na mnie sprawiają wrażenie tymczasowości. Ale kimże ja jestem... Jakimś emerytowanym nauczycielem.
   Albert Einstein twierdził, że mechanika kwantowa pomimo niezaprzeczalnych sukcesów, nie może być ostatnim słowem przy opisie mikroświata. Nieoznaczoność i określanie parametrów stanu układów w kategoriach probablistyki świadczyłyby właśnie o tym. Choć podchodził podmiotowo, a zatem lokalnie do problemu poznawczości, nie wiązał aktu poznania z wpływem zakłócającym działań badawczych na przedmiot badań. Przypisywane mu powiedzenie, że Księżyc istnieje nawet wtedy, gdy nie patrzmy nań, jest tego wyrazem. [Może myślał tak dlatego, gdyż uwaga jego nie była skoncentrowana wyłącznie na skali mikroświata. Czy dlatego, gdyż patrzał szerzej?]
     Zreasumujmy. Wiemy już, że istnieją rzeczy, do których dziś wgląd jest zamknięty właśnie z powodu podmiotowości naszego myślenia fizycznego. Przykładem najbardziej wydatnym jest świat w skali Plancka. Dodajmy do tego, że podmiotowość oznacza lokalność. Interesujące, że istnienie splątania kwantowego sprzeciwia się temu, stanowi jakby „okienko” dla wglądu całościowego, wglądu we Wszystkość, stanowiącą niezmiennicze tło dla percepcji lokalnej. Tak aktualnie to widzę.

3. EPR i nieco inne spojrzenie na splątanie kwantowe
   Einstein chyba intuicyjnie mimo wszystko sprzeciwiał się bezwzględnej podmiotowości fizyki, choć być może nie w pełni uświadamiał sobie istnienie alternatywy dla tego podejścia. Dlatego miał zastrzeżenia wobec radykalności mechaniki kwantowej, dla której sens poznawczy posiada tylko to, co dane jest obserwacji. Sprzeciwiał się probablistyczności, w szczególności temu, że nieoznaczoność, między innymi związana z ingerencją aktu badania na stan przedmiotu badań, jest immanentną cechą procesu poznawczego, a może nawet przyrody. A jednak także on, jak na razie, był orendownikiem podmiotowości, z tym, że deterministycznej. Innymi słowy, właśnie lokalność uważał za bazę dla dociekań i nie akceptował możliwości splątania. Mamy tu rodzaj niekonsekwencji. Może właśnie dlatego argumentacja przytaczana przez niego, a właściwie przez trójkę, której przewodził (Einstein, Podolsky, Rosen – EPR), mogła być obalona. Uczynił to Bell bazując na podstawach mechaniki kwantowej. Ja jednak patrzę na to nie z pozycji mechaniki kwantowej, bo interesuje mnie Wszechświat, którego nielokalność chyba wykazałem w poprzednim rozdziale bazując na innych zupełnie przesłankach. Czy zatem lokalna u nasady teoria względności może pretendować do opisu Wszechświata jako całości, który, jak stwierdziliśmy, jest nielokalny? Pytanie dosyć światoburcze, choć posiada bazę w naszych przemyśleniach.
     Chyba należałoby rozróżnić między podmiotowością, która stanowi bazę poznawczą tak dla teorii względności jak i  mechaniki kwantowej, a lokalnością (lub jej brakiem). W związku z tym, sądzę, przynajmniej w tej chwili, że spór miedzy EPR, a mechaniką kwantową jest bezprzedmiotowy, szczególnie w odniesieniu do Wszechświata jako całości, który jest nielokalny. Nielokalność charakteryzuje też mechanikę kwantową. Różnica polega w gruncie rzeczy na tym, że w fizyce deterministycznej (i kosmologii) obserwator nie ma wpływu na przebieg badanych zjawisk. Natomiast, gdy uczestnictwo  podmiotu w badaniu modyfikuje jego wynik (chodzi o fizykę mikroświata), w związku z nieoznaczonością, wynik badania nie może być zdeterminowany (indeterminizm). Prawdopodobieństwo (nie pewność) dotyczące parametrów stanu cząstek stwarza możliwość splątania, możliwość np. korelacji stanów niezależnie od odległości dzielącej dwa układy, powiedzmy, że dwie cząstki tego samego rodzaju. Pojęcie splątania zostało wprowadzone przez jednego z twórców mechaniki kwantowej – Erwina Schrödingera w 1935 roku.
    Ale rzecz ma chyba sens trochę głębszy, szczególnie gdy na myśli mamy Wszechświat będący tworem skończonym i ewoluującym. Istnienie splątania z pewnością nie jest przypadkowe. Świadczyć może o istnieniu jakiejś pierwotnej wewnętrznej więzi cechujacej całą materię w związku z tym, że „wszyscy kiedyś byliśmy razem” tworząc coś bardzo małegoWszechświat jest samouzgodniony. Od tego czasu istnieje korelacja, szczególnie w skali małości najmniejszej, w skali struktury materii, w skali cząstek. Wykrycie jej zawdzięczamy, to trzeba zaznaczyć, właśnie mechanice kwantowej. Chyba więc istnieje jakaś więź genetyczna cechująca całą materię Wszechświata. Teoria Wielkiego Wybuchu jest z tym konsystentna. Istnienie splątania wprost świadczy o tym, że zdarzenie to zaszło. Tak można sądzić. Oczywiście nie ja pierwszy to zauważyłem.    
   Na początku „wszyscy byliśmy razem”. Wszechświat rozszerza się we wszystkich kierunkach w identycznym tempie. Wszechświat rozwija się identycznie we wszystkich skalach rozmiarowych, a więc także w skali struktury cząstek. W całym Wszechświecie istnieją te same cząstki, w tak samo zróżnicowanych chwilowych stanach. Jeśli w doświadczeniu zwracamy uwagę na którąś z nich, określając jej stan (zgodnie z formalizmem mechaniki kwantowej oznacza to redukcję, albo kolaps, funkcji falowej), to w tym samym momencie, w dowolnej odległości, bez uzgodnienia i bezczasowo, w stanie skorelowanym znajduje się inna cząstka. Mówimy, że cząstki te są splątane. Możliwość splątania przewiduje mechanika kwantowa, ale powodem istnienia tej zaskakującej możliwości jest, moim skromnym zdaniem, powszechne samouzgodnienie Wszechświata, nota bene modelowanego zgodnie z moimi pryncypiami. Można nawet mówić o zasadzie zachowania stanu Wszechświata w danym momencie czasowym – w tym sensie, że jest jednakowy dla każdego obserwatora. Wyraża to zresztą zasada kosmologiczna. Tak, jak wielkość współczynnika Hubble'a H jest w danym momencie wszędzie jednakowa. Mamy tu pełne samouzgodnienie podstawowych cech i relacji nawet jeśli obserwator (i szatan) bawi się wszczegóły. Ewolucja Wszechświata jest samouzgodniona. Tylko wtedy mówić można o ewolucji całości i oczywiście o oscylacjach. Można powiedzieć, że istnienie splątania, pomimo, że nazwane jest kwantowym, jest konsystentne z zasadą kosmologiczną. Można nawet powiedzieć, że cecha Wszechświata, której wyrażeniem jest zasada kosmologiczna, implikuje to, co jest splątaniem –  w szczegółach, w skali dowolnie małej. Mechanika kwantowa odkryła tę rzecz, ale jednak przyroda jest zdeterminowana. W tym punkcie Einstein miał rację mówiąc o Księżycu. W rzeczywistości nie chodzi bowiem o wpływ aktu obserwacji na stan badanego układu i opartą na tym zasadę nieoznaczoności. To rzecz głębsza. To cecha Wszechświata. Einstein chyba to przeczuwał. Tu przypominają mi się poglądy Macha o istnieniu powiązania między ogólnymi cechami Wszechświata, a jego strukturą nawet (a może właśnie) w najgłębszej skali. [Warto dodać, że w artykule wiążącym cechy plankonów z obrotami, w artykule 27, wprost stwierdziłem, że nie ma sprzeczności między indeterminizmem, a determinizmem.]
     Zatem cały spór między EPR, a mechaniką kwantową jest sporem dwóch radykalizmów. Okazuje się, że jednak uzgodnienie stanowisk jest możliwe. I tak musi być, bo przecież przyroda jest jedna. Nikt tu nie przegrał. 











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz