wtorek, 21 kwietnia 2020

9. Na cenzurowanym – ciąg dalszy

    Wiadomo na przykład, że w osobliwości ogólna teoria względności załamuje się. Załamuje się dużo wyżej. Opis odpychania grawitacyjnego w odpowiednio krótkim zasięgu, mógłby chyba stanowić dopełnienie tej teorii. W kontekście tym poszukiwania kwantowej teorii grawitacji na bazie dzisiejszego pojmowania spraw, są raczej bezzasadne, będąc właściwie przejawem konceptualnej inercji. Czy koniecznie należy podporządkować deterministyczną grawitację kwantowym nieoznaczonościom? A może odwrotnie? Możliwe to jest dzięki istnieniu (na razie tylko w mych pracach) bytu absolutnie elementarnego, utożsamianego z plankonem, a także dzięki temu, że grawitacja ma charakter dualny i jest pierwotnym żywiołem – innym, niż te przypisywane greckim filozofom szkoły Jońskiej. Zatem pierwotnym jest kwant bytu materialnego, co czyni grawitację, gdzieś tam głęboko, oddziaływaniem o charakterze kwantowym (w sensie dyskretności na przykład poziomów energetycznych, ograniczoności ilościowej możliwych połączeń w układach plankonowych i istnienia wysycenia grawitacyjnego – patrz artykuły w szczególności poświęcone elsymonom. Dzisiejsze usiłowania połączenia grawitacji ze skwantowaniem w jego klasycznej postaci, na ogół kończą się granicą niewłaściwą, czyli prowadzą do rozbieżności. Nic dziwnego. Pragnie się połączyć dwie rzeczy z góry uznawane za sprzeczne ze sobą. A jednak sprzeczność w rzeczywistości nie istnieje – pod warunkiem uznania przez mechanikę kwantową grawitacji za istniejącą. Cóż, mechanika kwantowa u swych podstaw nie uwzględnia grawitacji z powodu jej słabości gdzieś tam wysoko w skali atomowej, w dodatku grawitacji będącej nie tyle oddziaływaniem, co miarą krzywizny przestrzeni („Jak się to ma do sił elektromagnetycznych i jądrowych?”); a swym rozpędem w głąb zapomniała, że ta sama grawitacja w innej skali (piętro niżej), stanowić może czynnik decydujący. Chodzi oczywiście nie tylko o słabość oddziaływań grawitacyjnych, lecz także o to, że w dzisiejszym ich pojmowaniu nie są one renormalizowalne, a to właściwie wyklucza ich uwzględnienie przy stosowaniu tradycyjnych procedur obliczeniowych w ramach kwantowej teorii pola. Dlaczego nie są renormalizowalne, możemy się domyslać. Poszukiwanie kwantowej grawitacji na tej bazie nie ma więc sensu. Zwrócilem na to uwagę już kilkakrotnie.
   Niezależnie od tego znów paść mogą pytania: Czy te dwa niekompatybilne, niekonsystentne ze sobą systemy (OTW i mech. kwantowa) w istocie ich modeli i działań, są jedynymi możliwymi tworami formalnymi? Czy do tego stopnia jedynymi, że cechy opisu są równocześnie cechami ontologicznymi, stanowiąc tym jedyną możliwość fizycznego istnienia, jedyny możliwy warunek poznawalności? Czy granica między ontologią, a epistemologią zatarta jest do tego stopnia, że są sobie nawet tożsame? Czy nieoznaczoność i jej probabilistyczna interpretacja, to obiektywne, immanentne cechy bytu przyrodniczego, a nie opisu? Czy zakrzywienie przestrzeni, to fakt przyrodniczy, a nie „patent” formalny? Czy „dokooptowanie” czasu do wymiarów przestrzennych stanowi konieczność obiektywnego bytu? A może to tylko formalny zabieg, „patent”, który dobrze działa w zakresie percepowalnym?         Pytania takie (i podobne) zadawane były zawsze. Tu aktualność ich jest szczególnie wyraźna. Mimo wszystko prawda jest jedna, natomiast jej opis zależy od kognitywnych możebności i jest zmienny w czasie.
   Nie należy więc utożsamiać bytów matematycznych z realiami stricte przyrodniczymi. A to się robi   nagminnie. Zauważmy, że utożsamianie bytów matematycznych z realnością ontologiczną prowadzi do postaw wykluczających jakąkolwiek możliwość falsyfikacji tworzonych tak  twierdzeń. „Przecież podważać realności przyrody nie można”. Taka teoria staje się wprost automatycznie „prawdą objawioną”, a nauka zbiorem dogmatów, scholastyką. W tej sytuacji, dla laika zainteresowanego nauką, na przykład przestrzeń zakrzywiona jest faktem wprost namacalnym plastycznie, a inny sposób modelowania, na przykład grawitacji, (równoważny, zbieżny wynikami), jest niedopuszczalny. A przecież to mimo wszystko tylko matematyka. Różnymi drogami (procedurami matematycznymi), dojść można do tych samych, poprawnych empirycznie, wyników.  Dobitnym przykładem tego jest równoważność dwóch sposobów zapisu w mechanice kwantowej: falowe równanie Schrödingera i macierzowa metoda Heisenberga.
     Innym przykładem takiego utożsamiania bytów matematycznych z bytami ontologicznymi jest pojęcie energii. Energia jest bytem matematycznym, a traktuje się ją wprost substancjalnie. W tę pułapkę wpadają też fizycy, gdy mówią, że „czysta energia” np. energia próżni zamienia się na masę (na razie będącą pojęciem matematycznym); tę jednak posiadają przecież konkretne byty materialne. Mamy więc zamianę energii na materię. Innym przykładem jest utożsamianie promieniowania elektromagnetycznego (rzecz ontologiczna, materialna) z energią. Niewinny zwrot: „atom wysyła energię” stosowany jest nagminnie (zamiast: „emituje promieniowanie”). Mówi się też, wprost nagminnie, że z energii tworzą się cząstki. Zwykle zaczyna się niewinnie od skrótu myślowego – z ust nauczyciela, a potem to drobne „przejęzyczenie”, już nie uświadomione jako takie, mamy w książkach, w salach wykładowych i w interpretacjach teorii. A potem się dziwimy, że większość doktoratów, nawet z fizyki, to chłamy. To wprost nagminne. Niby skrót myślowy. Przydałoby się, by każdy kandydat na fizyka zaliczyć musiał przedmiot: „Fizka elementarna”.  

   A odpychanie? O odpychaniu dziś rzeczywiście wiele się mówi, z tym, że w tym przypadku mowa o jakiejś ,,piątej sile” (brzytwa) i przede wszystkim (w odniesieniu do całego Wszechświata) ciemnej energii, stanowiącej w gruncie rzeczy (w opinii badaczy – nie koniecznie słusznej) dopełnienie zjawiskowe dla przywróconej do łask stałej kosmologicznej, najpierw przyjętej, a potem odrzuconej z kretesem przez samego Einsteina (też brzytwa).  Cóż, Wszechświat statyczny do dziś ma swój urok, tym bardziej, że kosmologia bazująca na równaniu Friedmanna nie w pełni spełnia oczekiwania. Jakoś trzeba wszystkie te niedoroby pogodzić ze sobą... dla stworzenia czegoś konsystentnego... poprzez dopasowywanie nowych bytów ad hoc. Á propos, każdy model, każdy pomysł, nawet absurdalny, posiadać może swą reprezentację matematyczną. Wtedy posiada też wszelkie cechy naukowości... A „jak naukowe, to i prawdziwe”, w odczuciu laika.   
   Właściwie jedynym bodźcem dla tych najnowszych badań jest wynik jakiejś obserwacji, a przede wszystkim jego interpretacja (w chwili zaskoczenia nikt nie wpadł na lepszy pomysł). To nie wyraz lekceważenia z mojej strony. Po prostu jak na razie za mało jest danych jednoznacznych i nie było odpowiedniego pomysłu, na bazie aktualnego systemu i obowiązujących paradygmatów. Do dziś aktualny system, wraz z obowiązującymi paradygmatami, ma się dobrze, więc dalej kombinują,... jak koń pod górę.  Zaskakujące wyniki obserwacji, a właściwie już samo istnienie zaskoczenia, mogłoby jednak świadczyć o tym, że ten system nie jest pełny (lub nawet adekwatny) – to już herezja (z mojej strony). Wynik obserwacji  jednak, wcale nie musi świadczyć o istnieniu ciemnej energii. Raczej jedynie o tym, że jej ewentualne istnienie można wcisnąć (ze sporą dozą determinacji) w dzisiejsze modelowanie Wszechświata. Już samo zaskoczenie świadczy o tym, że system, stanowiący bazę dla tego modelowania, a przy tym zaskoczony, nie jest adekwatny z rzeczywistością obiektywną. I to, o dziwo, wystarczy (między innymi nie przeszkodziło komisji przyznającej Nobla), pomimo, że jak na razie nie jest ten wynik obserwacji w pełni miarodajny, choćby tym, że jego interpretacja może być zupełnie inna. Przykład stanowić może moja interpretacja (uwzględniająca aspekt ilościowy wraz z przykładem obliczeniowym, dającym wynik w zasadzie zbieżny z obserwacją) opisana w eseju z ,,Katastrofą horyzontalą” w podtytule. To wcale nie dowodzi, że właśnie ja mam rację. Ważne jest istnienie alternatywy, a wynik obserwacji (lub doświadczenie) rostrzygnie. A jednak określone paradygmaty, choćby ten absolutyzujący ogólną teorię względności wraz z mechaniką kwantową, wskazują jedyny nurt badań, oczywiście w obrębie jednej, jedynej mega-koncepcji. Być może słusznie, chociaż... A teoria superstrun i M-teoria? Z całą pewnością stanowi dość istotny postęp konceptualny (choć w ramach tejże megakoncepcji). Stanowi też (drepcząc w ślepym zaułku) dowód na to, że tak w standardowej kosmologii, jak i w opisie materii w skali mikrostruktury bytu, istnieją naprawdę poważne luki. Sądzi się, że to obiecująca perspektywa, a nawet superspektywa (w związku z supersymetrią), bazująca zresztą na zaakceptowanych powszechnie paradygmatach fizyki dwudziestego wieku. 
Otóż to. 
     Ale wielu stara się za wszelką cenę złamać consensus omnium – to od razu ich wyróżnia (czynnik ludzki jest nie mniej ważny) pomimo, że poza megakoncepcję nie wychodzą. Oto przykład jednego z wielu doniesień naukowych, tym razem  z dnia 2.11.2015. Wielki nagłówek w mediach: Czy czas cofa się? W Physical Reviev Letters ukazał się artykuł podważający pewne wnioski z ogólnej teorii względności, dotyczące upływu czasu. Z badań autorów artykułu wynikać ma, że entropia wewnątrz czarnej dziury nie wzrasta, lecz maleje. Wywnioskowali więc, że tam czas płynie do tyłu. Szybko opublikowali (by ich nie uprzedzono), a szacowny periodyk od razu przyjął i zatwierdził publikację. Cuda niewida. Wolę flogiston.
     Czarna dziura... jeszcze nie udowodniono jej istnienia (sporo miałaby tu do powiedzenia grawitacja dualna), a mimo to liczba prac na jej temat dawno przekroczyła sto tysięcy. Skorzystała na tym przede wszystkim matematyka (już nie mówiąc o korzyściach bardziej przyziemnych dla samych autorów). Mamy znów dzielenie skóry na żywym niedźwiedziu (i włosa jego sierści na czworo).

Parę refleksji nie na temat.
     Dziś niewiele zostało z tego sensacyjnego doniesienia (patrz tuż powyżej). Kto je pamięta? Marzenie o Nobelku prysło. Zamiast trzymać się obłędnie błędnych (nie bacząc na rozsądek) interpretacji w ramach megakoncepcji, która kruszy się u samych podstaw, warto spojrzeć na rzecz trzeźwiej i mniej dogmatycznie. Te ciagłe kombiny, to wyraźny znak schyłku. A przecież wiek XXI zaczął się dosyć dawno. Dalej kombinują, a poważny i szacowny periodyk naukowy... tam czas nie płynie do tyłu (...) pomimo, że horyzont tam zamknięty. Po prostu tam zatrzymał się. Ja już dawno przestałem myśleć o wysyłaniu do periodyków. Czas coś zmienić w tym systemie naukowych doniesień. Czas uniezależnić się od widzimisię redaktorów i recenzentów. Czas uniezależnić wymianę myśli naukowej od wszechwładnych mediów. Popularyzacja, owszem ważna, ale nie jako tania sensacja. Szkoda, że w czasach łatwości i powszechności przekazu istnieć musi drugi obieg. Niestety, przez gąszcz swiatowej sieci, tworzącej gęstniejącą chmurę, przebić się coraz trudniej. Pisząc to trafiam do jednostek. Mogę tylko w naiwności liczyć na to, że z czasem liczba czytelników przekroczy ,,masę krytyczną”. Niech się to to zacznie od krytyki moich tez. Jestem przekonany, że jeśli sama koncepcja w ogólności (bez szczegółów) jest słuszna, to sama się wybroni. Na razie siedzę na beczce prochu (nie prochów).  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz