środa, 8 kwietnia 2020

4. Znów ten upływ czasu

   Skąd właściwie się bierze ten efekt czasowy? Można to w sporym uproszczeniu (i obrazowo) wytłumaczyć następująco. Otóż grawitacja zakrzywia przestrzeń. Z tego powodu promień świetlny, spełniający rolę pośrednika w przekazywaniu informacji, przebyć musi dłuższą drogę, zanim dociera do odbiorcy (po łuku, a nie wzdłuż cięciwy, tak, jak na powierzchni kuli; ogólniej: wzdłuż krzywej geodezyjnej). Nie musi więc chodzić o wydłużenie czasu jako takiego, lecz o efekt obserwacyjny w związku z paradygmatem łącznościowym, w ramach doktryny lokalności. [Doktryna ta wyklucza natychmiastowość w oddziaływaniach między dowolnie odległymi obiektami (nie wyłączając odległości znikomo małej).] Nie musi oznaczać więc to także zatrzymania czasu dla obserwatora patrzącego na czarną dziurę (ewentualnie istniejącą) i oczekującego (Ad Calendas Graecas) na zachodzące w niej widome zmiany. Zgodnie z wyjaśnieniem powyżej, chodzi więc o to, że promień świetlny, biegnący tam gdzieś pod horyzontem po okręgu, nigdy do nas nie dotrze. Będziemy czekali nań dosyć długo, w przypadku skrajnym, nieskończenie długo. To czas mierzony biegiem fotonów, na które czeka obserwator, a nie czas sam w sobie. Czy czas potrzebny fotonom, jeśli potrzeba go więcej dla przebycia dłuższej drogi, płynie z tego powodu w tempie wolniejszym?

    Nie mieszajcie podmiotowości, efektu obserwacji, z tym, co jest obiektywne i niezależne od udziału obserwatora w akcie poznawczym. Poznawczość, empiryczność kontra obiektywna rzeczywistość. Einstein, gdy przeciwstawiał się mechanice kwantowej, mówił o Księżycu, który świeci nawet wtedy, gdy na niego nie patrzymy. Ale sam nie wyzwolił się z podmiotowości patrzenia, która siłą rzeczy oznacza lokalność na bazie empiryczności. Oczywiście to rzecz głębsza, niż wrażenie wyimaginowanego obserwatora. Chodzi o to, że samo oddziaływanie pomiędzy dwoma punktami zajmującymi inne położenia, zgodnie z aktualnym sposobem myślenia, nie może być natychmiastowe. Uzgodnienie wymaga czasu i zachodzi z prędkością nie większą od c. Tak zresztą sądzą wszyscy. Na tym polega paradygmat lokalności.                                                                                      Tak, ale stwierdziliśmy, już nie jeden raz, tutaj, w tej pracy, że grawitacja jest nielokalna (tak, jak Wszechświat i plankon). Ona istnieje wszedzie i cały czas, w pełnym samouzgodnieniu (przypomnijmy sobie zasadę zachowania zasobu grawitacji). Wprost jako byt generujący wszystkość nazywaną przez nas Wszechświatem. Nie ma więc mowy o lokalności i „transporcie” uzgodnień podczas oddziaływań. Nie prowadźmy doświadczeń (nawet myślowych) „in vitro”, nie zapominajmy o istnieniu tego tła. Nieuwzględnienie go jest przyczyną kłopotów i niekonsekwencji.                                                                                           Coś nowego, czy brednie? Nawet jeśli brednie, to wymagają zastanowień. I o to właśnie chodzi. 
     Nie bacząc na tę wątpliwość wiemy, że zgodnie z przyjętą dość powszechnie interpretacją, w dowolnym polu grawitacyjnym tempo upływu czasu jest tym mniejsze, im silniejsze w danym punkcje jest pole grawitacyjne (bo pole określa się w konkretnym punkcie). Zatem w innym punkcie tego pola czas płynie w innym tempie. Wszak nie chodzi o pole jednorodne. Jak pogodzić, uzgodnić ze sobą te punkty? A jeśli punkty te należą do tego samego przedmiotu, na przykład rakiety, której część już wystartowała, a część jeszcze nie? Jej przód już leci, a silnik jeszcze nie zaczął pracować? Każdy wymyślić może inny przykład.
   Kiedyś rzecz odniosłem do Wszechświata oscylującego, którego cykliczna zmienność naruszona zostaje przez nierówne tempo upływu czasu w układach lokalnych. Doszedłem wówczas do wniosku, że upływ czasu nie może być igraszką jakichś lokalnych wydarzeń. A jeśli wynika to z teorii, to nie dla dobra jej interpretatorów. Stwórca by tak nie zrobił. Czas jest jeden, globalny kosmiczny. Raz zaistniała niejednorodność czasowa nie może być zlikwidowana. Chyba, że coś może odwrócić rzecz, w dodatku dokładnie w tym samym stopniu. Co to takiego? „Antygrawitacja”? To tylko hasło, słowo bez pokrycia w realiach przyrodniczych. Jeśli grawitacja powoduje lokalną zmianę tempa upływu czasu (zwolnienie), to wszelkie zjawiska zachodzące w układzie już nie nadrobią opóźnienia. Przy tym każdy układ jest elementem układów hierarchicznie większych, a to czyni je niejednorodnymi czasowo – aż do skali Wszechświata. Co z nim?
     Dualna grawitacja nie przewiduje lokalnych zmian tempa upływu czasu. To też warunek dla istnienia oscylacji Całości, na które nie mogą mieć wpływu lokalne wydarzenia (chodzi tu wyłącznie o lokalne tempo upływu czasu). Dodam, że model Wszechświata oscylującego ze stałą częstotliwością jest zatem modelem najbardziej koherentnym. Czy chodzi o „Wszechświat totalny”? Chodzi o Wszechświat obiektywny, niezależny od ludzkch słabości kognitywnych. Podałem przecież sporo nietuzinkowych argumentów na poparcie tezy, że jedynym czasem jest czas globalny Wszechświata. Właśnie zmienność Wszechświata stanowi o istnieniu czasu. A sama zmienność ma charakter cykliczny. Oto jeszcze jedna cecha istoty bytu nazywanego czasem, gdy mowa o skali globalnej, kosmologicznej. Dla przypomnienia, ten czas globalny, kosmiczny, to nasz czas, gdyż jesteśmy najdalej od początku. Jeśli mimo wszystko miałoby się zmieniać tempo upływu czasu, to tylko czasu globalnego, wszędzie w tym samym stopniu. Czy jednak może się zmieniać?  Tu mamy problem. „Załóżmy, że u nas rozpoczął się jakiś globalny przełom, procesy przebiegają dużo szybciej. Ale w obiektach oddalonych, jeszcze do tego nie doszło.” Tak, nie doszło wizualnie, podmiotowo, lokalnie, z powodu istnienia względności ruchu. Gdyby patrzeć z zewnątrz, zaobserwowalibyśmy ten przełom w jednej chwili wszędzie. Taka jest różnica między względnością-lokalnością, a nielokalnością, którą przedstawia sobą Wszechświat.

    Można przypuszczać, że globalne zmiany szybkości upływu czasu, jeśli takowe istnieja, są bezpośrednio powiązane ze stopniowymi zmianami prędkości ekspansji. Dlaczego? [wyobraźnia nie daje spokoju.] Gdyż przestrzeń (próżnia) jednorodnie wypełniona jest plankonami, a ich koncentracja, malejąca stopniowo w miarę ekspansji Wszechświata, decyduje o wielkości prędkości światła. [Niech ktoś sobie nazwie to morze plankonowe eterem. Są tacy, którzy do dziś wierzą uparcie w eter nie dlatego gdyż rozumieją cokolwiek z tego, lecz dlatego, gdyż nie pasuje im kształt nosa Einsteina, nawet jeśli bezpośrednio nie zdają sobie z tego sprawy.]
   Załóżmy, że szybkość upływu czasu (globalnego) stopniowo maleje, przy czym Wszechświat oscyluje. Maleje też stopniowo, coraz wolniej, prędkość ekspansji. A przed samą inwersją? Czy czas się zatrzyma gdy prędkość zmaleje do zera? Co potem? Nie byłoby „potem”. Nastąpiłby zastój, statyczna wieczność (w przypadku zatrzymania się czasu). Całe szczęście (dla Wszechświata) to, że ustaliliśmy (tak sobie wykoncypowałem), iż prędkość ekspansji nie zmaleje do zera, że w pewnym szczytowym momencie nastąpi „inwersja obsadzeń” i rozpocznie się przyśpieszona kontrakcja Wszechświata (antymaterialnego). Ale tam, wtedy, dzisiejsza sekunda, chyba trwać będzie miliony naszych lat – oczywiście jeśli tempo przebiegu zjawisk dyktuje tempo upływu czasuTo jednak wcale nie jest koniecznością.
   Co począć? Chyba raczej wywnioskować, że szybkość zachodzenia zjawisk lokalnych nie ma wpływu na szybkość upływu czasu. Oto przykład pierwszy z brzegu. Powolne utlenianie i spalanie - nie ma to żadnego wpływu na to jak chodzi zegarek (nawet najdokładniejszy) już choćby dlatego, gdyż nie ma żadnego związku przyczynowego między procesem chemicznym, a tym, co zachodzi w zegarze. Gdyby miała, to periodyczność rozwoju Wszechświata stałaby pod znakiem zapytania; może nawet czas zatrzymałby się tuż przed inwersją Wszechświata. Co potem? Już wiemy – nie byłoby „potem”. Czy w związku z tym tradycyjna definicja czasu jako miary zmienności, też nie w pełni trafia w sedno? Newton śmieje się zza grobu. Czas globalny, kosmologiczny jest nielokalny. A może tempo upływu czasu, tego nielokalnego, globalnego, zmienia się? Pomimo rozważań powyżej, kropki nad i postawić (dziś) nie można. Newtonowi trochę zrzedła mina.
    A grawitacja? Ta jest bytem obiektywnym i nielokalnym w sensie samego istnienia – prawo zachowania zasobu grawitacji. [O zachowaniu zasobu grawitacji pisałem już w artykule poświęconym grawitacji dualnej, a niedługo wrócę do tego.] „Jeśli zatem istnieje grawitacyjna dylatacja czasu, to ma także ona charakter nielokalny (bo grawitacja) pomimo, że ma dawać o sobie znać tylko w układach lokalnych.” Mamy tu niekonsekwencję i niedopasowanie, wprost sprzeczność. Wniosek: Grawitacyjna dylatacja czasu nie istnieje. Oczywiście nie po raz pierwszy doszedłem do tego wniosku. „Wszystkie drogi prowadzą...” Oj, tylko nie tam (koronawirus).                                                                                                   Innymi słowy, grawitacja, jako byt obiektywny (i nielokalny w sensie samego swego istnienia – prawo zachowania zasobu grawitacji), nie może nadawać czasowi cech lokalności. Dylatacja grawitacyjna nie istnieje, za to kinematyczna, w związku ze względnością ruchu (lokalność), ma się dobrze.
A konkluzja ostateczna? Tę pozostawiam  Wam, czytelnicy.
     Jak już siedzimy w problematyce związanej z upływem czasu, powróćmy do rozważań, które już dawniej prowadziliśmy przy innej okazji. W ten sposób zbierzemy w jednym miejscu argumentację wskazującą na potrzebę innego, alternatywnego spojrzenia na problem. Być może po to, by łatwiej było tę potrzebę wyeliminować. Może dzięki temu przyczynię się do lepszego zrozumienia i do akceptacji dzisiejszego widzenia spraw.
Oto przebieg rozumowania. Á propos, spowolnienie czasu... Jeśli już czas ulega spowolnieniu, to co należałoby powiedzieć o promieniowaniu wysłanym z miejsca o silnej grawitacji? Czy w promieniowaniu tym zachowane jest „piętno” tego opóźnienia także wtedy, gdy już ośrodek, przez który przechodzi, praktycznie pozbawiony jest grawitacji? (Już była o tym mowa) Czy światło opuszczając obszar o silnej grawitacji powraca do stanu sprzed wtargnięcia w ten obszar?A może jest inaczej: światło z obiektu bardziej odległego, przypadkowo przechodzące w pobliżu obiektu bardzo masywnego (silna grawitacja), zmienione zostaje na zawsze (w procesie nieodwracalnym)? Tak by mogło wynikać, jeśli zmiana ta uwarunkowana jest przez zmianę tempa upływu czasu. Jednak obserwacja zdaje się wskazywać na to, że raczej nie. Znamy bowiem obiekty będące źródłem promieniowania rentgenowskiego i gamma, obiekty skondensowane, których pole grawitacyjne jest bardzo silne. Promieniowanie stamtąd mimo wszystko jest bardzo krótkofalowe. Sądzimy, że to promieniowanie źródłowe, takie jakie tam powstało. 
    Ale bądźmy uparci. Jeśli promieniowanie, podczas swej wędrówki dostaje się do (innego) obszaru o silnej grawitacji, jego fala wydłuża się. Po drodze, dosyć długiej ku nam jest sporo grawitacyjnych niespodzianek – obszarów o stosunkowo silnej grawitacji. Jeśli zachodzi nieodwracalny proces wydłużenia fali wskutek dylatacji czasu, to w zasadzie nie możemy oczekiwać promieniowania rentgenowskiego (lub gamma) z obiektów odległych, tym bardziej, że opóźnienia (po drodze) dodają się. W tej sytuacji powinniśmy widzieć generalnie obiekty dalsze jako bardziej czerwone. Bardziej odległe kwazary powinny być widoczne tylko w podczerwieni. Jakoś nie stwierdzamy tego. Przeciwnie,  promieniowanie docierające  do nas, to przecież między innymi promieniowanie rentgenowskie lub gamma, docierajace z obiektów nawet bardzo odległych. Zatem nie popełnimy dużego błędu wnioskując, że wydłużenie fali w polu grawitacyjnym jest procesem odwracalnym. Warto tę rzecz zbadać. Ja tu nie roztrzygam. Zatem, czy chodzi o faktyczną dylatację czasu, czy też tylko o uwarunkowane energetycznie (lokalne i odwracalne) wydłużenie fali? Oto (o to) jest pytanie. W drugiej części tego eseju zajmiemy się tym.
    A tak właściwie, co ma współnego grawitacyjna dylatacja czasu z promieniowaniem? Czy tylko to, że po promieniowaniu można ją rozpoznać? Czy rzeczywiście można? Ta dylatacja ma miejsce tylko w poblizu tych masywnych obiektów. Przecież przyczyną tej dylatacji ma być pole grawitacyjne. Po czym więc mielibyśmy poznać, że w pobliżu np. gwiazdy neutronowej lub w pobliżu cenrtum galaktyki, czas płynie wolniej? Dłużej trwająca ewolucja obiektów znajdujących się tam? Jak to rozpoznać? Może wolniej okrążają masywne obiekty? [Z tym mamy problem, gdyż szybkość orbitalna zależy od masy obiektu centralnego, która nie jest znana. To by mogło sugerować, że obiekt wytwarzający silne pole grawitacyjne posiada masę mniejszą niż posiada...] Może prędkość światła tam jest mniejsza? Jak to wykryć? Przecież zmiana (wzrost) długości fali świetlnej wcale nie świadczy zmniejszeniu się prędkości jej rozchodzenia się. Jeśli mamy mówić o spowolnieniu czasu w określonych obszarach, to promieniowanie od obiektów odległych, przechodzące przez te obszary, powinno przybyć do nas z opóźnieniem, z powodu lokalnie mniejszej prędkości światła. A może dlatego neutrina z supernowej 1987A, wyprzedziły biegnące stamtąd fotony? Tak, ale także neutrina powinny się spóźnić.
    Czy roztrzygnęliśmy coś? To było raczej głośne myślenie. Do grawitacyjnego wydłużenia fal jeszcze powrócimy.
     A jednak na bazie OTW twierdzi się, że grawitacyjna dylatacja czasu jest faktem przyrodniczym, bez zastrzeżeń (i bez refleksji), a nawet prowadzi do zatrzymania upływu czasu w czarnej dziurze dla obserwatora zzewnątrz. Dla obserwatora. Obserwator siedzący w środku stwierdza coś zupełnie innego. Czy chodzi więc o faktyczną, obiektywną zmianę tempa upływu czasu pod działaniem grawitacji? Przecież ważny jest układ odniesienia, ważne jest to, skąd patrzymy. Zatem to także rzecz o charakterze lokalnym. Trochę podobna była sytuacja z kinematyczną dylatacją czasu. Jeśli jednak rzecz dotyczy grawitacyjnej dylatacji czasu, to lokalne zakłócenienie może decydować o całości – w wymiarze globalnym. Tego raczej przyjąć nie można.
     A same czarne dziury, wraz ze swoją ewolucją zatopione są przecież w czasie globalnym. Cały czas coś się z nimi dzieje. Oddziałują z otoczeniem, a materia w środku, nawet jeśli nie jesteśmy w stanie jej dostrzeć, nie powinna się różnić od materii nam znanej. Ale cóż, to tylko zdroworozsądkowe patrzenie na „rzeczywistość bardziej złożoną” –  dziś nie w modzie. Bardziej do przyjęcia (także medialnie) jest fizyka baśniowa (tak nazwał te wszystkie nieudowodnione niezwykłości dzisiejszej nauki sam Jim Baggott w swej książce: „Pożegnanie z rzeczywistością”). Szanowni naukowcy, uprasza się o ośmieszenie tego wszystkiego, oczywiście z użyciem argumentacji empirycznej (a nie tej bazującej na teoriach, w których adekwatność w rozważanych skalach, śmiem, mam do tego powody powody, wątpić). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz