Załóżmy, że na początku do czynienia mamy z
„gazem” plankonowym, którego wszystkie elementy są sobie równoważne. Ten gaz, jeśli
ilościowo jest ograniczony, nie może na dłuższą metę tworzyć jednorodnego statycznego
kontinuum, nawet jeśli taki jest jego stan początkowy. Pamiętamy przecież o
właściwościach plankonu. Stąd mamy „gaz” (w cudzysłowiu). [A tak na marginesie,
czy może istnieć stan absolutnie początkowy, czyli stan, od którego zaczyna się
istnienie czasu? Czy w ogóle możliwe jest istnienie nieczasu?]
Jeśli układ
ten jest przestrzennie ograniczony, to także istnieje nieskompensowana
grawitacja przyciągajaca plankony, zwłaszcza te, które znajdują się w obszarze
skrajnym. Sam układ posiada wtedy centrum (też grawitacyjne). W tym przypadku
statyczność zostaje naruszona.
Jeśli jednak układ jest nieograniczony,
nieskończony, to mamy (przy warunkach statyczności i jednorodności) sytuację, w
której ruch względny nie istnieje wskutek pełnego zbilansowania sił (siła
wypadkowa działająca na każdy element równa jest zeru). W kontekście
zastanowień kosmologicznych, byłaby to też absolutna wieczność pozbawiona
czasu. Sądząc już po istnieniu autora tego popełnienia, nie jest to możliwe. [Oczywiście
przy założeniu, że nie istnieje czynnik zewnętrzny, transcendentalny, który
miałby zapoczątkować ruch, czyli „siła wyższa”, primum moblile, zakłócajaca ten
wieczny spokój. Czy to wystarczyłoby, aby z nieskończonego kontinuum wyczarować
Wszechświat z całą jego zmiennością? Kiedy zachciało się tej „sile wyższej” i
dlaczego? W jakim momencie nieczasu...? Innymi słowy: Czy było to możliwe wobec
nieistnienia czasu? Przecież, by istniał czas musi istnieć zmienność, a
przecież już wola działania u tego kreującego czynnika transcedentalnego
oznaczać musi istnienie czasu. Niech przemyśli rzecz ten, którego te rzeczy
bawią. Do zastanowień jak powstały plankony nie namawiam.] Na
szczęście, my nie zajmujemy się czynnikami trascendentalnymi (by nie powiedzieć:
teologią). Zajmujemy się znanym nam, już
dzięki zmysłom, realnym
Wszechświatem, który jest dynamiczny, a nie statyczny, nie posiada centrum,
czego wyrazem jest zasada kosmologiczna (a więc i prawo Hubble'a); nie istnieje
przy tym przestrzeń na zewnątrz od niego. Takie istnienie centrum, a także
istnienie przestrzeni extra, przeczyłoby bowiem zasadzie kosmologicznej, którą
przyjęliśmy apriorycznie. Przeczyłoby też przewidzianej poprawnie temperaturze
promieniowania reliktowego – tej wyznaczonej w badaniu empirycznym. Jak na razie
jest to sąd raczej odosobniony pomimo, że zasada kosmologiczna jest powszechnie
akceptowana...
Dziś sądzi się, że średnica
obserwowalnego Wszechświata wynosi
ok. 92 miliardy lat świetlnych, patrz
(Ctrl) tu i tu
(https://pl.wikipedia.org/wiki/Widzialny_Wszechświat). Czy to ostatnie słowo nauki? To
ostatnie słowo dzisiejszych jej przedstawicieli. Jak na razie, Wszechświat
(potencjalnie) może być taki lub siaki – zgodnie z równaniem
Friedmanna-Einsteina (wraz z dodatkiem w postaci stałej kosmologicznej). [A co jest poza tą granicą (92 mld ly)? Jeśli przestrzeń
pozbawiona materii, to przeczyloby to zasadzie kosmologicznej i uczyniłoby Wszechświat
bytem lokalnym. Zresztą, tak się go dziś traktuje – wbrew zasadzie
kosmologicznej.]
Jeśli Wszechświat
jest immanentnie płaski, to może być dużo prościej, a jego aktualna średnica
jest rzędu 30 miliardów lat świetlnych. W dodatku, jeśli nie było inflacji,
która wypchnąć miała dużą część Wszechświata poza zasięg widzenia (bo przecież
była przemiana fazowa, a po niej ekspansja hubblowska), to te 92 miliardy można
sobie podarować jako kuriozum przełomu wieków. Nie chodzi więc o rozszerzanie
się autonomicznej przestrzeni, a jedynie o względny ruch obiektów, których
prędkość graniczna wyznacza granicę płaskiej przestrzeni zajmowanej przez
Wszechświat. Jedyną komplikacją (tu zwróciłbym się do matematyków-topologów) byłoby
ograniczenie absolutne metryki istniejącej przestrzeni do rozmiarów
hubblowskich. „Jeśli jest płaska, to powinna być nieskończona”, ale taką nie
jest – niewątpliwie świadczy o tym już istnienie zmienności, oraz istnienie
promieniowania reliktowego. Nie jest taką także z powodu limitu c, który, w
konfrontacji ze sposobem rozszerzania się (ruchy względne, a nie rozszerzająca
się przestrzeń), właściwie wskazuje na historyczność, na zmienność – był kiedyś
początek tego stanu rzeczy. Stanu rzeczy, a nie początek Wszystkości. W dodatku, jeśli „początek tego stanu rzeczy”, to z dużą
dozą przekonania dlatego, gdyż zmienność Wszechświata ma charakter cykliczny.
[Tu, nie powściągając cugli w fantazjowaniu (chyba nie czczym), wyobrazić sobie
można wstęgę Möbiusa, której szerokość określa (z obu stron) kształt cykloidy. Liniowy
przekrój poprzeczny tego paska symbolizowałby chwilowe rozmiary Wszechświata.
Dlaczego cykloidy? O tym innym razem.]
Pozostawmy więc opcję jednorodnego i statycznego
gazu na boku. Ponieważ w gazie plankonowym mają miejsce liczne oddziaływania,
oczekiwać można, że rozwija się on w kierunku tworzenia się układów bardziej
lub mniej złożonych, tworzenia się grudek elsymonowych. Nie mamy tu bowiem do
czynienia z gazem doskonałym, w którym cząsteczki są punktami nie „odczuwającymi”,
że są przyciągane lub odpychane, a ich spotkania są zderzeniami doskonale
sprężystymi zachodzącymi w zerowym zasięgu. „Co, zderzenie, to nie odpychanie?
– Tak, ale ten zerowy zasięg..” O tym w następnym poście. [ I jeszcze jedno skojarzenie. Te wymienione wyżej „grudki
elsymonowe”, to przede wszystkim przestrzenne układy czworościanowe – tworzą się
najłatwiej jako najprostsze. Wniosek stąd, że w świecie realnym, przypuszczalnie
w sumie leptonów jest więcej, niż hardonów – bardzo dużo jest neutrin. Niektórzy
sądzą, że ich liczba nawet zbliżona jest do liczby fotonów.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz