Pod koniec poprzedniego postu napomknąłem o zderzeniach. Kontynuujmy ten
motyw.
Interesujace
z punktu widzenia psychologicznego jest to, że w ogóle rozważa się coś takiego
(odbicie doskonale sprężyste w zerowym zasięgu), jakby to naprawdę miało
miejsce w przyrodzie. Przykład szczególny stanowić mogą zderzenia swobodnych
elektronów z pojedyńczymi fotonami, traktowane jak zderzenia sprężyste centralne
kul. Tak w każdym razie odbierają rzecz
zaineresowani nauką młodzi ludzie. Tak też często interpretowany jest efekt
Comptona w szkołach (oczywiście niesłusznie, ale z nieco innego powodu). A
jednak fizycznie (odbicie doskonale
sprężyste w zerowym zasięgu) to przecież absurd. „To jednak tylko rodzaj
przybliżenia” – rzekłby ktoś... Przybliżenia oddalającego od rzeczywistości
także wyobraźnię, którą chcemy u młodych rozwijać tak, by tę rzeczywistość
przybliżała. Jeśli już w szkole wychodzi się z takich i podobnych założeń a
priori, to nic dziwnego, że pojawiają się, nawet dosyć często, automatycznie i
bezrefleksyjnie, sądy niezbyt poprawne nawet u ludzi nauki. Stereotypy
ukształtowane w młodości żyją własnym życiem i są tym mocniejsze, im są bardziej
irracjonalne. Już nie chcę podawać przykładów spoza fizyki.
Ad rem. Spróbujmy opisać (jakościowo), co
się może stać, gdy elektron zbliży się do fotonu. [Spróbujmy opisać to, nie
bazując na mechanice kwantowej, w sposób jakby mechanistyczny. To nie znaczy,
że lepiej. To znaczy, że trzeba spróbować.] Prędkość elektronu względem innych
ciał nie ma tu zupełnie znaczenia. Inne ciała nie mają z tym nic
wspólnego, są daleko poza naszym układem, a nawet o elektronie nic nie wiedzą.
W dodatku zbiór ich prędkości względem naszego elektronu [0,c) wyklucza sens
zajmowania się jego energią kinetyczną, której wartość zależy od układu
odniesienia – o jednoznaczności nie ma tu mowy. A jednak, wśrod astronomów są
tacy (Celowo nie przytaczam nazwisk, bo są dosyć znani i cytowani – stąd wiem o
nich.), którzy kosmiczne promieniowanie rentgenowskie tłumaczą tym, że
„elektrony wysokoenergetyczne podczas zderzenia z fotonami promieniowania
reliktowego przekazują im energię, czyniąc z nich fotony promieniowania
rentgenowskiego, a nawet gamma.” Co znaczy: „wysokoenergetyczne”?
Mowa przecież o energii kinetycznej, która zależy od układu odniesienia. Foton
nie rozpoznaje energii kinetycznej elektronu poruszając się przecież z właściwą
mu prędkością niezmienniczą.
Elektron spotkał się z fotonem. Zatrzymajmy
kadr w momencie największego ich
zbliżenia. Prędkość elektronu względem otoczenia nie stanowi tu
żadnego faktoru.] Obaj gracze są elsymonami. Pole grawitacyjne elektronu w
momencie jego zbliżenia do fotonu, powoduje deformację wzajemną obydwu.
Następuje polaryzacja w układzie drgań plankonów tworzących je – indukcja grawitacyjna). Tym samym, foton staje
się źródłem nieskompensowanego pola grawitacyjnego. Przyciąga elektron (i
sam jest przyciągany). [Z tego też powodu bieg światła odchylany jest w silnym
polu grawitacyjnym (nie koniecznie za sprawą zakrzywienia przestrzeni).] Mamy
tu analogię w odniesieniu do elektrostatyki – indukcja elektrostatyczna (jak
skrawki papieru w polu potartego przedmiotu). W
naszym układzie ma miejsce oddziaływanie grawitacyjne. Jak wiadomo, w polu
grawitacyjnym zwiększa się długość fali promieniowania (wbrew powszechnemu
przekonaniu, bynajmniej nie z powodu grawitacyjnej dylatacji czasu, w każdym
razie tak śmiem sądzić), ale to tylko na moment kontaktu*.
Zaraz
po tym promieniowanie, a więc i foton, powraca do swego stanu pierwotnego, do
pierwotnej energii. W
doświadczeniu nie może to być uchwycone. Możliwe do uchwycenia jest jednak
rozproszenie, zgodnie z zasadą zachowania pędu. Już to sugeruje, że model
grawitacyjności fotonu jako elsymonu jest niesprzeczny. Sama
zmiana pędu świadczy o tym, że uczestniczy on
w oddziaływaniu. Jakim? Oczywiście grawitacyjnym.
Z opisu tego
absolutnie nie wynika, że w wyniku takiego oddziaływania zmienia się sam
foton (jego częstotliwość). Już
strukturalność fotonu taką rzecz wyklucza. Zmienić się może co najwyżej
kierunek jego ruchu (także elektronu).
Tak na marginesie, wracając do
oddziaływania fotonu, warto zauważyć, że zakłócenia zachodzących w nim drgań
wewnętrznych, a tym indukcyjne wywołanie jego grawitacyjności, spowodować mogą
tylko cząstki masywne (nawet elektron). Foton samotny nie jest źródłem pola
grawitacyjnego. Nic dziwnego, że wiązki świetlne ze sobą nie oddziaływują.
Model plankonowy wyjaśnia również ten fakt. [A jeśli cząstka posiada masę
ujemną? To foton odchyla się w przeciwną stronę. Sądzę, że w przyszłości
zaistnieje szansa sprawdzenia tego. Rozpraszanie światła na neutrinach? Być
może tak będzie można odkryć, że rzeczywiście neutrina mają masę ujemną... O
neutrinach w eseju im poświęconym.]
Choć wszystko to brzmi raczej logicznie, nieodzowne są
badania... nawet jeśli to wszystko skwitujesz Czytelniku jako „fantazjowanie
dla ubogich”. Jeśli tak skwitujesz, to albo nie czytałeś wszystkiego, albo już
jesteś zaprogramowany. Decydujące znaczenie ma eksperyment, a ten, jak na razie
nawet nie próbował obalić modelu, który ze sporą dozą arogancji przedstawiam w
swych pracach. Przy tym fakty znane, raczej potwierdzają go (w każdym razie nie
falsyfikują).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz