Nieskończoność jest jedna, a
skończoności jest bez liku, wprost nieskończenie wiele...
Józef Gelbard
Zasada kosmologiczna i jej
niedoceniane znaczenie.
Treść
1.
Sformułowanie zasad kosmologicznej. Czy Wszechświat
oscylujący?
Zasada kosmologiczna → cykliczność przyrody.
A co widzimy patrząc ku odległym galaktykom? Czas globalny, a lokalne
niejednorodności
czasowe.
Wszechświat nie jest nieskończony! A co z czasem?
2. Modele
Wszechświata spełniające zasadę kosmologiczną.
3. Model ze stałymi
prędkościami (rzeczywistego ruchu) i jego w
konfrontacja z modelami
przyjętymi dziś.
4. Rozmiary
Wszechświata. Przestrzeń. Prędkość ekspansji, a
niezmiennicza prędkość światła.
Dodatek: Stałość, czy
niezmienniczość?
1. Sformułowanie Zasady. Czy
Wszechświat oscylujący?
Zasada kosmologiczna
jest
postulatem orzekającym, że obserwowane, ogólne cechy Wszechświata
wszędzie są jednakowe, nie są zależne od tego w jakim rejonie Wszechświata
obserwator znajduje się. Zasada ta bazuje na przeświadczeniu, że my nie
zajmujemy miejsca wyjątkowego. Pierwszym w czasach poprzedzających
współczesność, który dokonał zmiany układu odniesienia w badaniach
astronomicznych, czyniąc Słońce obiektem centralnym, detronizując Ziemię do
roli satelity, był Mikołaj Kopernik (1473 – 1543). Pracą swą dokonał on
przewrotu epokowego w sposobie myślenia, stworzył bazę dla rozwoju nauki
uwolnionej z teologicznych imperatywów i twierdzeń nie
popartych empirią, sprawił, że przyrodę zaczęto postrzegać jako byt
obiektywny. Zasada kosmologiczna jest tego wyrazem dobitnym, dlatego często
utożsamia się ją z osobą Kopernika, choć w sposób bardziej jawny i dosadny jej
sens wyraził Giordano Bruno, który, jak wiadomo, na
mocy wyroku Świętej
Inkwizycji, w roku 1600 spalony został na stosie. Cóż,
prawdziwe idee są na ogół niebezpieczne dla swych głosicieli. Czy tylko 400 lat temu? A
fałszywe? Są niebezpieczne dla wszystkich ludzi. Ale za to wygrywają w głosowniu. Niech żyje demokracja!
Zasadę tę przyjmujemy a priori, tak, jak aksjomat w
matematyce (właściwie jedyny w tej pracy) odpowiadający głębii ludzkiej
intuicji poznawczej. Intuicja ta, w przeciwieństwie do niektórych sądów
pochopnych, odzwierciedla właściwie istotę bytu obiektywnego, nie zawsze
zresztą w zgodzie z racjonalizmem działań o charakterze poznawczym.
Na bazie zasady kosmologicznej spróbujemy, w
kolejnych artykułach, zbudować Wszechświat, to znaczy odgadnąć jego zasadnicze,
immanentne cechy. Czy wszystkie potwierdza (i potwierdzi) obserwacja astronomiczna?
Czy wszystkie te cechy spójne są z dzisiejszymi zapatrywaniami? Także temu
poświęcimy nieco uwagi.
Zatem, jakich charakterystycznych cech
Wszechświata powinniśmy oczekiwać bazując na zasadzie kosmologicznej? W
pierwszej kolejności oczekiwać powinniśmy tego, że w całym Wszechświecie budowa
materii jest jednakowa, oczekiwać powinniśmy Wszędzie
istnienia tych samych pierwiastków chemicznych, tych samych cech
promieniowania, tych samych właściwości fizycznych materii. Tych samych cech podstawowych zjawisk fizycznych, tych samych podstawowych praw przyrody. Tu nie chodzi wyłącznie o obiekty super dalekie. Prawa
Przyrody są jednakowe w każdym inercjalnym układzie odniesienia. Á propos, co
nam to przypomina? Oczywiście przypomina einsteinowską zasadę względności.
Mamy
więc jedność przestrzenną i czasową – jeśli teraz, to
także zawsze. Obserwacja astronomiczna potwierdza słuszność tych oczekiwań, a więc
pośrednio spójność faktów obserwacyjnych z zasadą kosmologiczną. Ale to nie wszystko.
W gruncie
rzeczy mało kto zastanawia się nad treścią tej zasady, dla większości jej treść uśpiona
jest gdzieś łęboko w podświadomości. Większością
nawet pracownicy nauki dalecy są w swych codziennych zmaganiach z
teraźniejszością od
refleksji i filozoficznej zadumy. Cóż, mamy dziś masową naukę i masową kulturę. To dobrze, bo jest znacznie więcej do zrobienia, a to wymaga większej nadwyżki kadr...
Dziś mało kto w związku z
tym uświadamia sobie, przeżywa refleksję, filozoficzną zadumę. Pracownik nauki
po prostu obserwuje, bada, mierzy, liczy (walcząc jak lew o pozycję w swym światku...). Wśród ludzi nauki
dominują świetnie wyuczeni warsztatowcy (na to nastawiona jest edukacja akademicka), dla których
zasadniczą rzeczą jest metoda, a nie idea. Konkurencja
jest duża, gdyż uprawianie nauki nobilituje. Wymienianie celebrytów naukowców
jest tu zbędne. Nauka skoszarowana jest w placówkach finansowanych przez
państwo lub przez wielkie konsorcja naukowo-przemysłowe. Dawniej wielcy
artyści i wielcy uczeni nie byli
wspomagani, więc byli wolni. Dziś, by być intelektualnie niezależnym, trzeba być
emerytem (chyba, że się coś nowego wymyśli, pod warunkiem, że w ramach
obowiązującej mega-koncepcji).
Dla większości
pracowników nauki powszechna jednorodność cech materii jest rzeczą pozarefleksyjną, oczywistą samą przez się, jakby zdeterminowaną (już przez sam
warsztat, choć równocześnie sam
warsztat sugeruje rzeczy nie koniecznie spójne z tym, co przyroda sobą ujawnia lub chciałoby się w przyrodzie widzieć). Dla niektórych
z nich tekst pozbawiony matematyki, już przez sam fakt tego braku, jest wprost „nienaukowy”. „Lanie wody przeznaczone jest dla amatorów”. Wielu (z zasady powszechnego rutynowego mniemania, a nie z
głębii refleksji) wzdraga się przed spekulatywnością dociekań i
wywodów. Podejście to stało się wprost trendem. Komu się chce czytać? Ważna ostatnia linijka.
A
jednak prawdziwa nauka powinna unikać wszelkich trendów i mód. By nie było nieporozumień, ja interesuję się astronomią od dziecka, może dlatego zdążyłem wyrobić w sobie własne spojrzenie
na Wszechświat (oczywiście rozwinięte dzięki formalnemu wykształceniu). Dziś, „dzięki” mediom nauka stała się elementem pop-kultury – na dobre i
na złe, a uprawiający ją, czy chcą, czy nie, stanowią jej tryby. Świat pieniądza decyduje o wszystkim, nawet o grantach, państwowych dotacjach na niezależne (...) badania. Czy to źle? Przecież dzięki temu
mamy teleskopy nowej generacji i
teleskopy satelitarne. Mamy też astrofizyczny trend – dla mediów to bardzo fotogeniczne; dzięki
temu mamy też granty na
badania w wielkich zespołach... na potrzeby uzbrojenia Co ma do tego nauka w o Wszechświecie? A gwiezdne wojny to nie łaska?
Ad rem...
Zasada kosmologiczna → cykliczność przyrody
Jedność
przestrzenna i czasowa... Wynikać więc stąd
może wniosek o istnieniu wspólnoty genetycznej wszystkiego, co stanowi sobą
Wszechświat, pomimo tak znacznego oddalenia większości obiektów. Uświadomienie
tego prowadzi do konieczności rozważenia dwóch opcji. Zgodnie z pierwszą
cechy ciał, substancji, promieniowań są zdeterminowane i wieczne. Jednak, czy zachodzą wówczas
jakiekolwiek zjawska? Czy istnieją w ogóle
oddziaływania? Czy istnieje promieniowanie? Czy istnieje zróżnicowanie substancjalne i
zróżnicowanie cech skupienia materii? W przypadku tym sprawa jest raczej zamknięta dla
dalszych dociekań, choćby przez to, że sam czas, manifestujący się nam
istnieniem ciekawości, raczej nie ma racji bytu (już nie mówiąc o podmiocie). Zgodnie z drugą istnieje globalny proces
ewolucyjny, zmienność, wskazująca właśnie na istnienie czasu. To czyni uzasadnionymi badania empiryczne, obserwację, a
ta potwierdza wspólnotę genetyczną cech fizycznych materii Wszechświata.
Przy tej okazji warto
zauważyć, że wspólnota cech
fizycznych materii pomimo znacznego oddalenia obiektów sugeruje, że kiedyś dawno temu wszyscy byliśmy razem,
a przy tym czas dla wszystkich płynie jednakowo. Wszak rozwój z zachowaniem identycznych cech rozproszonej materii (pomimo
rozproszenia) wymaga jakiegoś pierwotnego uzgodnienia, może nawet samouzgodnienia całości. Cała materia powinna mieć wspólną historię. Stąd wniosek,
że tempo rozwoju wszędzie jest jednakowe (co nie znaczy, że nie może się zmieniać (pozostając jednakowym wszędzie). Wszyscy, kiedyś, dawno temu, wszyscy
byliśmy razem i tworzyliśmy coś bardzo małego w
porównaniu z tym, co dziś widzimy.
Ktoś by mógł stwierdzić, że nie chodzi o samouzgodnienie, lecz o kreację Wszystkości przez obiekt transcendentalny i kropka. A jak On powstał? W jakim celu? Czy przy tym powołał do życia czas? W jakim momencie nieczasu stworzył się
czas?... I wszstko wyłącznie po to, by rozpleniła
się jakaś szkarada, której cechy zwierzęce są w nieustającym konflikcie (i na
ogół wygrywają) z istotą intelektualnej refleksji, z bezinteresowną ciekawością
świata postrzeganego w kategoriach dobra, z empatią i tolerancją? To już manowce.
Dawno temu byliśmy więc (jako materialne istnienie) czymś stosunkowo małym. A dziś? Odległości są ogromne. W takim razie ma miejsce
ekspansja. Oczywiście to jeszcze nie wniosek. To jedna
z opcji. Kurczenie powszechne też wymaga czasu, zmienności, a jeśli przy
tym ma miejsce, to wcześniej musiała zachodzić ekspansja (w związku ze
wspólnotą cech i koniecznością uzgodnienia). W tej sytuacji wprost narzuca się myśl
o cykliczności Przyrody. Tak sądzili
już starożytni.
Ale to dopiero przymiarka. Swoją drogą, tak niewiele nam
było potrzeba, by dojść do powyższych „ustaleń”. Wystarczyło przyjęcie zasady
kosmologicznej i najbardziej elementarna obserwacja (m.in. widm). Także
stwierdzenie naszego istnienia za fakt...
A co widzimy patrząc ku odległym galaktykom?
Czas globalny, a lokalne niejednorodności czasowe.
...Wbrew pozorom nie jest to
takie oczywiste (Że istniejemy?). Patrząc ku odległym obiektom
widzimy Wszechświat już nie dzisiejszy. Czy to, co widzimy gdzieś tam daleko jest identyczne z tym, co znamy z
naszego otoczenia? Raczej chyba nie. Wydatny przykład tego stanowią kwazary,
istniejące tylko i wyłącznie bardzo daleko (bardzo dawno). Świadczy to o istnieniu ewolucji, o zmienności. Nie jest
więc słuszna tak zwana mocna zasada kosmologiczna, zgodnie z którą Wszechświat,
nie tylko wszędzie, lecz także zawsze był i będzie taki sam. Wszechświat nie
jest statyczny. Ta Wszystkość jednak się zmienia. Właściwie dopiero odkrycie
kwazarów i hierarchii ewolucyjnej galaktyk, wraz z
odpowiednią hierarchią odległości
(kwazary, galaktyki aktywne, galaktyki z naszego otoczenia),
stworzyło obserwacyjną bazę dla obalenia „mocnej” („uogólnionej”, „drugiej”)
zasady kosmologicznej. Przypieczętowało (to obalenie)
odkrycie promieniowania reliktowego.
Czy zmienność ta godzi także w zasadę
kopernikańską? Wszak odległe
obiekty wyglądają inaczej, niż te bliżej. Nie. Przecież to samo stwierdzamy
niezależnie od kierunku patrzenia (i położenia
obserwatora). Wszechświat cechować powinna
izotropia, a nawet jednorodność w odpowiednio dużej skali. Sądzę (oczywiście nie tylko ja), że
zmienność, ewolucyjność, nie narusza zasady kopernikańskiej. Wniosek stąd
ten, że istnieje globalne samouzgodnienie dotyczące całości. Jakby
Wszechświat był organizmem żywym. To, że obiekty dalsze przedstawiają sobą
przeszłość, jest sprawą obserwacji z określonego stanowiska. Dziś obserwatorzy z obiektu, który my widzimy jako
kwazar, widzą właśnie nas jako kwazar. Wszystkie obiekty w
danym momencie globalnego czasu kosmicznego, są jednak tak samo czasowo odległe od Początku. Szkoda, że nie można obserwować Wszechświata od zewnątrz, by się o tym naocznie przekonać.
Czy istnienie czasu oznacza istnienie początku?
Nie od razu odpowiemy na to pytanie. Wszyscy obserwatorzy, niezależnie od tego, gdzie się
znajdują, stwierdzają dokładnie to samo, między innymi widzą sąsiadów
opóźnionych w rozwoju. Czym więc jest ten czas globalny? To czas własny
obserwatora – najbardziej wysunięty do przodu. Przyjęcie zasady
kosmologicznej prowadzi więc do wniosku o istnieniu kosmologicznego czasu
globalnego. Nie mylić z newtonowskim czasem absolutnym.
W tym kontekście, niepokojącą,
może właśnie dlatego marginalną (...), jest nie rozwiązana do dziś kwestia
niejednorodności czasowej. O tym się raczej nie myśli, więc o rozwiązywaniu nie ma mowy. Lokalne niejednorodności przestrzennego rozkładu materii nie stanowią
problemu w odpowiednio dużej skali. Nawet wielkie zaburzenia jednorodności nie
biją w zasadę kosmologiczną, gdyż nie godzą w istotę jednorodności praw i cech materii w każdej skali. Problemem
poważnym są (uznane za istniejące) niejednorodności tempa upływu czasu pomimo, że mają one wyłącznie zasięg
lokalny. [A może właśnie dlatego?] Rzecz tę bagatelizuje się bezrefleksyjnie. A jednak właśnie z powodu tej niejednorodności globalna ewolucja jest zakłócona. Poszczególne, lokalne fragmenty są
opóźnione w stosunku do całości. Jeśli ewolucja Wszechświata ma charakter cykliczny
– bardzo wiele na to wskazuje – nie tylko
argumentacja powyższa, to w chwili
inwersji z ekspansji w kontrakcję (jeśli
już przyjmiemy możliwość oscylacji Wszechświata), część już zaczyna zapadać się, a część jeszcze ekspanduje. Dodam, właściwie już tu zdradzę, że cechy materii w fazie kontrakcji powinny być inne (antymateria). W czasie
inwersji (rozciągniętej w czasie wskutek
lokalnej niejednorodności czasowej), zasada
kosmologiczna zostałaby naruszona. A
wymieszanie postępowej antymaterii ze wsteczną materią – lepiej uciekać.
Kwestię
niejednorodności czasowej dziś wmieciono pod dywan. Czy słusznie? Myślę, że
tak. Otóż przyczyną tej niejednorodności jest, zgodnie z obowiązującą dziś
doktryną, grawitacyjna dylatacja czasu, tym większa, im silniejsze jest lokalne
pole grawitacyjne. Jeśli słuszną jest zasada kosmologiczna, to niesłuszną
jest ta doktryna. Osobiście jestem za tym, by ponownie rozważyć jej słuszność. Zegary
atomowe nie roztrzygają kwestii, gdyż pole grawitacyjne działa na ich chód, a
nie na upływ czasu, tak, jak powoduje wydłużenie fali promieniowania
elektromagnetycznego i ew. odchylenie jego strumienia. Na rzecz tę zwróciłem uwagę także w innym miejscu. W końcu, zgodnie z moim
przekonaniem, problem (pod dywanem) doczeka się swego nieistnienia. Na razie, z
lęku przed tym, siedzi, jak mysz pod miotłą. [Kinematyczna dylatacja czasu, w wymiarze kosmologicznym
jest efektem łączącym wszystkie bez wyjątku obiekty, jak się o tym przekonamy
później, w ścisłym powiązaniu z odległością. Nie ma więc mowy (w tym przypadku)
o naruszeniu zasady kosmologicznej.]
Wszechświat nie jest nieskończony! A co z czasem?
To, że jednak
jesteśmy w stanie widzieć, co się zdarzyło nawet przed miliardami lat (gdy
obserwujemy obiekty bardzo odległe), nie bije zupełnie w to, co dziś
stwierdzamy jako cechy ogólne Wszechświata. Przekonamy
się o tym dalej. W dodatku, wspólnota cech pomimo tak dużego oddalenia, mogłaby
wskazywać na to, że Wszechświat (już ten dany obserwacji) stanowi zintegrowaną CAŁOŚĆ, a
to znak, że rozmiarami
Wszechświat jest ograniczony. Nie jest nieskończony. Stwierdziliśmy przecież, że kiedyś, dawno temu wszyscy
byliśmy razem i stanowiliśmy coś bardzo małego (w związku z pełnym
samouzgodnieniem cech). W dodatku
nieskończoność przestrzenna właściwie wykluczałaby
jakąkolwiek ewolucję (jeśli w skali globalnej, to także w odniesieniu do skal
lokalnych). Nie istniałoby czasowe powiązanie (obserwowalnych)
obiektów, a przecież istnieje nawet w
odniesieniu do tych najbardziej oddalonych
– we wszystkich kierunkach widzimy tę samą hierarchię zmian ewolucyjnych. W dodatku zdajemy się nawet widzieć Wszechświat sprzed
epoki kwazarów (jednolita, słaba poświata, najprawdopodobniej utworzona przez
gwiazdy pierwotne, które tworzyć się zaczęły już po dwustu milionach lat od
początku. Można by powiedzieć, że moglibyśmy zobaczyć Wszechświat od samego
początku, a nie widzimy tylko z powodów technicznych. Dziś sądzi się inaczej. Ale
nie uprzedzajmy faktów.
A co z czasem? Że istnieje, nie mamy
wątpliwości. A kiedy zaistniał? Wbrew pozorom nie ma zgodności w tej kwestii. A jeśli już ewolucja ma
miejsce, to czy możliwe, że nigdy się nie skończy, że miała też miejsce zawsze, w nieograniczonej
przeszłości? A może się kiedyś zaczęła? Kiedy rozpoczęło się więc istnienie czasu (wraz z zaistnieniem ewolucji)? Jaki był więc jej stan
pierwotny? Zgodnie z poglądem dość powszechnym, w pewnym momencie czas
zaistniał (razem z przestrzenią). Czy to logiczne? Co było przed tym
początkiem?... Czy to całkiem naiwne pytanie? Także to: Czy po tym triumfalnym początku czas
już sobie będzie płynął w nieskończoność? Pewne, że pytania te wywołują zmieszanie. Pewni wszystkiego są tylko ci, którzy nie myślą. By się od tych pytań (i wielu innych) uwolnić, warto rozważyć opcję cykliczności Przyrody, cykliczności
ewolucji Wszechświata. Wróciliśmy do pomysłu, który się już pojawił. Czy rzeczywiście Wszechświat pulsuje, oscyluje? To by jakoś pogodziło ewolucję z nieskończonością. Jak widać, sporo pytań przed
nami. Wielu kosmologów szuka uzasadnienia dla tego bądź co bądź intuicyjnego
priorytetu cykliczności. Ale trzeba za coś złapać.
Tu rzecz mamy na tacy. Wątek ten będzie niejednokrotnie powracał. Ciekawe, że
filozofie Starożytnego Wschodu przyjmują cykliczność za podstawową cechę
Przyrody. [Dziś priorytet jakby stracił na znaczeniu.
Dzięki ciemnej energii i stałej kosmologicznej, będącej reliktem początków
dwudziestego wieku (wówczas widziano Wszechświat jako nieskończony i
statyczny), dzisiejszy Wszechświat, w opinii większości astronomów, ekspanduje od zera w nieskończoność.] A jednak priorytet cykliczności powraca,
a przy tym nie obędzie się bez katastrofy (horyzontalnej).
Jak widać, sporo wniosków wyciągnęliśmy
(już) z jednej tylko przesłanki. A jeśli mimo wszystko zasada
kosmologiczna nie jest słuszna? To wnioski bazujące na niej doprowadzą
nas do sprzeczności z wynikami obserwacji. Uznajmy więc, przynajmniej roboczo,
zasadę kosmologiczną (kopernikańską) za bazę dla dalszych przemyśleń (zresztą, inną bazą nie dysponujemy), tym bardziej, że jak na razie, takich sprzeczności nie odkryliśmy. Dodam, że w
naszych rozważaniach zaczynamy właściwie od zera (by nie sugerować się
czymkolwiek innym, niż fakty obserwacyjne). Nie teorie i nie poglądy prywatne
koryfeuszy. Czy sprostam temu?
2. Modele
Wszechświata spełniające zasadę kosmologiczną.
Pomijam tu modele dzisiejsze, bazujące na
koncepcjach przeze mnie odrzucanych z kretesem, w szczególności model LCDM (Lambda Cold Dark Matter), dziś chyba najbardziej
przyjęty, choć korci nawet nie jedną brzytwę. Nie chodzi też o modele określane jako zbiór równań
matematycznych. Pomijam też wszelkie modele bazujące na OTW. Wolę w naiwnosci
ducha zaczynać od zera; jak już wspomniałem, bazować na zasadzie
kosmologicznej, a nie na dzisiejszych „ustaleniach” nauki, co do których mam
w tej kwestii (nie tylko ja) dość uzasadnione wątpliwości.
Przede wszystkim,
jak już powyżej zauważyłem, powinniśmy się liczyć z możliwością, a nawet
koniecznością istnienia kosmologicznego czasu uniwersalnego, wcześniej nazwanego czasem globalnym, którego pomiar
możliwy jest jedynie z naszego stanowiska, jako nasz czas. Dla nas bowiem
wszystkie obiekty oddalone, są młodsze, zegary tam wskazują NAM godzinę
wcześniejszą. Zasada kosmologiczna mówi, że każdy obserwator stwierdza to samo,
co my. Stwierdza on, zgodnie z tym, co zaznaczyłem powyżej, także to, że
odległe (dla niego) obiekty zasadniczo różnią się od tych z jego otoczenia.
Zatem mieszkańcy kwazarów wcale nie sądzą, że ich galaktyka jest kwazarem,
czyli protogalaktyką. Sądzą o nas to, co my o nich. Zasada kosmologiczna
kategorycznie wyklucza możliwość naruszenia tej symetrii.
Tak nawiasem mówiąc oznaczać to może (jeśli nie powinno),
że wszystkie obiekty całego Wszechświata łączy wspólne pochodzenie, wspólna
historia, a jeśli kiedyś powstały, to ich tworzenie
się zapoczątkowane zostało w tym samym momencie
(i oczywiście we wspólnym miejscu), a tempo rozwoju jest identyczne. Podobną myśl wyraziłem już powyżej (też tłustą czcionką), gdy stwierdziłem istnienie wspólnoty genetycznej
Wszystkiego).
Interesujące, że do tak daleko posuniętego
wniosku dojść można już w wyniku przyjęcia (a priori) zasady kosmologicznej. Wystarczy być trochę konsekwentnym. W gruncie rzeczy jej przyjęcie pociąga za sobą
konieczność przyjęcia tezy, że historia Wszechświata jest wspólna dla
wszystkiego, co stanowi jego zawartość, że istnieje powiązanie wszystkich jego
elementów. Czy to nie zastanawia?
Spróbujmy teraz, bazując na zasadzie
kosmologicznej wyciągnąć wnioski dotyczące dynamiki obiektów mających znaczenie
kosmologiczne. Jaki jest ich ruch? W rozważaniach
poniższych, drogą eliminacji, wybierzemy opcje (lub alternatywy), najbardziej
wewnętrznie spójne, najbardziej zgodne z tym, co już wiemy (nawet od dawna).
Istotne, że wszystkie z opcji prezentowanych tu, spełniać mają zasadę
kosmologiczną. Oczywiście roztrzygające
znaczenie dla ewentualnych przypuszczeń będą miały wyniki obserwacji. Oto kolejne etapy przemyśleń, wraz z roboczymi propozycjami
określonych modeli. Ich rozważenie, drogą eliminacji, doprowadzi do konkluzji,
która stanowić będzie bazę dla dalszych dociekań dotyczących budowy
Wszechswiata.
1. Wszystkie obiekty poruszają się z tą samą prędkością (Z jaką?
Dobre pytanie.), niezależnie od odległości dzielącej obiekty. Nie chodzi tu
oczywiście o „wewnętrzne” prędkości obiektów w układach lokalnych, tylko o
prędkości w skali kosmologicznej, powiedzmy 100 milionów lat świetlnych co
najmniej. Dzięki temu nasze miejsce nie jest wyjątkowe.
Zgodnie z tym modelem Wszechświat jest statyczny i nieskończony. Czy jednak istnienie innych, tych lokalnych,
prędkości – o ich istnieniu świadczy obserwacja,
nie kłóci się trochę z tą jedyną i wspólną? Co ze względnością ruchu? W dodatku
pytanie: „Ile wynosi ta wspólna prędkość?”, nie jest pozbawione sensu, a odpowiedź
na nie, nie wydaje się możliwa.
2. Prędkości są
zróżnicowane, z tym, że nie charakteryzuje ich określony rozkład przestrzenny,
co oznacza, że w każdym kierunku patrzenia prędkość średnia w zbiorze obiektów
jest jednakowa. Od razu jednak pytamy: Ile wynosi ta średnia prędkość? Odpowiedzią może
być albo zero, albo prędkość światła, gdyż każda inna prędkość („Jaka? Dlaczego
ta, a nie inna z nieskończonego zbioru prędkości?”) niewątpliwie jest bardzo
wątpliwa. Zauważmy, że druga możliwość spośród obydwu tu wymienionych odpada,
gdyż prędkość światła zarezerwowana jest tylko dla fotonów, tym bardziej nie
może więc być prędkością średnią prędkości mniejszych
od c.
Może więc prędkość średnia równa
jest zeru? Czy to realne? Co wynika z obserwacji?
Obserwacje astronomiczne potwierdzają istnienie ruchów względnych galaktyk (w
każdym razie ruchów galaktyk względem nas). Odległości
między galaktykami zmieniają się, jednak na podstawie ruchów w grupie lokalnej galaktyk nie
można jednoznacznie zawyrokować istnienia określonej tendencji o znaczeniu
kosmologicznym. Na przykład słynna galaktyka w Andromedzie (M 31) zbliża
się do nas z prędkością około 300 km/s. Okazuje się jednak, że, sądząc z
obserwacji, większość galaktyk oddala się.
Trudno więc oczekiwać zerowania się prędkości średniej
w odniesieniu do dużej liczby galaktyk. A gdybyśmy, nie licząc się z tym, opowiadzieli się
za modelem średniej zerowej prędkości,
sprawa byłaby zakończona. Dalsze
poszukiwania nie miałyby sensu. A jednak ,,zasadnicza statyczność” tego modelu Wszechświata trochę kłóci się z naszym,
bardzo zresztą zmiennym istnieniem, z istnieniem ewolucji w przyrodzie,
starzeniem się i (bardziej naukowo) sukcesywnym wzrostem entropii. Kłóci się
też z ustaleniem (powyżej), że Wszechświat zmienia się. Z jednej strony
przyroda wykazuje, wszędzie i we wszystkich skalach, te same cechy
ogólne, z drugiej zaś, cechy te charakteryzują się zmiennością. Przyroda
rozwija się, ewoluuje. Zmienność jest jej cechą swoistą. Wynika to z
obserwacji, także nas samych. Także tę
opcję należałoby odrzucić.
Sprecyzujmy
rzecz bardziej. Jeśli nie będziemy zajmowali się ruchami własnymi
galaktyk (w dowolnych kierunkach), z prędkościami stosunkowo małymi (dotyczy to
układów lokalnych) i skoncentrujemy się na ruchach o znaczeniu kosmologicznym,
to nasza uwaga ograniczy się jedynie do badania ruchów radialnych. Po prostu, w
przypadku ogromnych odległości ruchy własne (tangencjalne) są nie do wykrycia i trudno oczekiwać wykrycia jakiejś prawidłowości wraz z
odległością. Zresztą, jej
istnienie raczej naruszałoby zasadę kosmologiczną (na przykład, wiekszość
galaktyk poruszałaby się na prawo. W kontekście tym, możliwe, że w
przypadkach odosobnionych takie ruchy (własne) są do wkrycia,
ale nie mogą mieć one znaczenia
kosmologicznego, nie dają podstaw dla wnioskowań dotyczących cech ogólnych
Wszechświata. Poza tym, w odniesieniu do prędkości radialnych
dysponujemy narzędziem obiektywnego pomiaru: badanie widm w powiązaniu z
efektem Dopplera.
3A. Można sądzić, że zasady kosmologicznej nie narusza
określony rozkład (uwarunkowany przez odległość) różnych prędkości
radialnych obserwowanych obiektów, względem określonego obserwatora
(znajdującego się w dowolnym miejscu), pod warunkiem,
że prędkości te zależne są od odległości w sposób matematycznie zdefiniowany. Jeśli w oczach każdego obserwatora rozkład taki zdefiniowany jest jednakowo, to jest to zgodne z zasadą
kosmologiczną. Może na przykład być tak, że w określonym kierunku patrzenia połowa galaktyk
się zbliża, a połowa oddala (koresponduje to z modelem drugim). Jeśli tak, to
średnia prędkość radialna równa jest zeru, gdyż każdej galaktyce zbliżającej
się odpowiada galaktyka oddalająca się z tą samą prędkością. A jaka byłaby
prawidłowość, zależność prędkości (oddalania się – zbliżania się) od
odległości? Pomyślimy dalej. Czy taki model jest do przyjęcia? Raczej tak. Co
nam zostało, to sprawdzić prędkości radialne galaktyk. Zanim jednak zaczniemy
sprawdzać, kontynuujmy nasze „teoretyzowanie”. To
fajnie, gdy któreś z przewidywań, choćby bazujących na spekulacjach (i na
znajomości podstawowych praw przyrody), potwierdzą badania empiryczne. A jednak
już coś zdążyłem wypaplać. Powyżej stwierdziłem przecież, że, jak się okazuje,
zdecydowana większość galaktyk oddala się. Jeśli tak, to model opisany tuż powyżej (fragment podkreślony) jest
raczej nierealny.
3B. Wróćmy do
pierwszego zdania z poprzedniego akapitu – fragment zapisany tłustym drukiem: „..prędkości te zależne są od odległości w sposób
matematycznie zdefiniowany.” W najprostszym
przypadku [Te najprostsze przypadki przy opisie
przyrody należy preferować. Przykład stanowić może
zasada Fermata.] prędkości są stałe dla danej pary obiektów i
proporcjonalne do ich wzajemnej odległości. [Dalej uznamy, że stały w
czasie jest stosunek v/c prędkości obiektu do prędkości światła.] Im dalej od
nas znajduje się określona galaktyka, tym prędkość jej względem nas jest
większa. Tendencja odwrotna nie jest realna, gdyż stworzyłoby to sytuację, w
której najbliżsi sąsiedzi powinni byli poruszać się z prędkością podświetlną
(jeśli nie z prędkością światła), co jest absurdem. Możliwe są jednak dwa
zwroty prędkości: do nas lub od nas. Roztrzygnięcie dać może obserwacja
astronomiczna. Już ta możliwość (odwołania się do obserwacji) stanowi o
przewadze tego wariantu.
Zatem prędkości względne (radialne) są w
odniesieniu do określonej pary, stałe i
proporcjonalne do wzajemnej odległości. Dla obserwatora z Ziemi galaktyka
dwukrotnie bardziej oddalona porusza się z prędkością dwa razy większą. Niżej przedstawiam dowód na to, że model ten jest zgodny z
zasadą kosmologiczną. Zgodnie z tym
modelem, Wszechświat bądź się rozszerza, bądź
też kurczy. Model taki nie jest już modelem statycznym. Wszechświat rozwija się
bowiem w określonym kierunku, ewoluuje, nie tylko zmianami lokalnymi, lecz jako całość.
Samo istnienie powszechnego ruchu, a w tym
istnienie zależności prędkości względnej obiektów, od ich wzajemnej odległości, sugerowałby bądź: 1. istnienie
absolutnego początku (kiedyś w przeszłości) lub 2. dążenie, od nieskończonego
dawna ku ostatecznemu końcowi, sprowadzającemu się do punktu lub też...3.
cykliczność zmian. Tę cykliczność sugerowały już
wcześniejsze przemyślenia (w pierwszym rozdziale), bazujące na innych
przesłankach. Także ograniczoność ilościowa, na
którą zwróciłem uwagę wcześniej, sugerowałaby właśnie to. Co lepsze spośród trzech powyższych opcji? Proszę wybierać, w każdym razie cykliczność, to trop godny uwagi. Dodać do tego można, że pomimo
postulowanej tu proporcjonalności prędkości do odległości, prędkość ta nawet
nie osiąga prędkości światła, która jest nieosiągalnym kresem górnym prędkości
względnych obiektów masywnych. Oto jeszcze
jeden znak, że Wszechświat jest ograniczony rozmiarami, a to daje szansę istnieniu cykliczności, może nawet
oscylacji (trudno mówić o oscylacjach tworu nieskończenie wielkiego). Tak, ale jak pogodzić tę cykliczność, z
proporcjonalnością prędkości do odległości? Do
wątku tego wrócimy wzbogaceni o nowe ustalenia, już
w innych artykułach.
Zatem, przypuszczać można, że wszystkie
modele zbudowane na bazie proporcjonalności spełniają zasadę kosmologiczną. Czy jednak
wszystkie są realne fizycznie? Weźmy najprostszy model ze zmienną prędkością, model, w którym
proporcjonalne do odległości jest przyśpieszenie. Czy
jest fizycznie realny? Pytanie to zbija z tropu wzbudzając wątpliwość,
gdyż źródłem przyśpieszenia jest siła, która jest wielkością wektorową. Kłóci
się to z założoną izotropowością Wszechświata. Poza tym, zgodnie z zasadą
kosmologiczną, zgodnie z założeniem o jednorodności, siły pochodzące
od obiektów znajdujących się po przeciwnych stronach (gdziekolwiek), powinny
kompensować się. Siła wypadkowa działająca na każdy obiekt powinna być więc
równa zeru. Wynikałby stąd wniosek, że natężenie kosmologicznego pola grawitacyjnego równe
jest wszędzie zeru. To dość ważki
argument za tym, że kosmologiczna prędkość względna (dwóch określonych
obiektów) jest stała. Uczeń, nawet w szkole podstawowej stwierdziłby, że jest
to zgodne z pierwszą zasadą dynamiki.
Mielibyśmy wówczas do czynienia z ruchem bezwładnym. Do
tego stopnia?? Czy mielibyśmy wtedy do czynienia także z „kosmologią
naiwną”? By odnaiwnić rzecz, powiedzmy, że chodziłoby właściwie o
stałość stosunku prędkości obiektu do prędkości światła w związku z tym, że
prędkość radialną wyznacza się obserwacyjnie, bazując na efekcie Dopplera (tam
mowa o prędkości radialnej obiektu promieniującego w stosunku do prędkości
światła). Mimo wszystko to coś nowego. To też nie
bardzo zgadza się z dzisiejszym widzeniem spraw, na podstawie innych z gruntu
założeń.. W dodatku, sama prędkość niezmiennicza (c) wcale nie musi być
stała... Jeszcze wrócimy do tego tematu.
Można jednak do sprawy podejść inaczej.
Zasada kosmologiczna jest niezmiennicza względem czasu. Oznacza to, że
przyśpieszenie (lub opóźnienie) może mieć miejsce, gdyż w danym momencie
Wszechświat widziany zewsząd jest identyczny. Tym kierować się można przyjmując
możliwość globalnego przyśpieszenia (lub opóźnienia) za realną. A co z
siłami? Otóż, jeśli przyjmiemy, że rozszerza się (lub kurczy)
przestrzeń, nie ma mowy o ruchu w sensie newtonowskim. Zatem „wszystko
w porządku”. A jeśli wbrew wszystkiemu
chodzi o rzeczywisty ruch rozbiegających się (lub
zbiegających się) galaktyk, a nie o puchnący balon zakrzywionej przestrzeni? To raczej
trudno mówić o przyśpieszeniu (lub opóźnieniu), choćby w związku z
rozumowaniem przedstawionym powyżej. W tej sytuacji naukę o
Wszechświecie należałoby budować od początku. I chyba właśnie tak
będzie...
[Abstrachuję
tu od dzisiejszych usiłowań – z jednej strony OTW z równaniem Friedmanna
(przyciąganie), a z drugiej jakaś ciemna energia napędzana przez stałą
kosmologiczną, mająca działać w przeciwną stronę. I by nie było sił, sprawę
załatwia ekspandująca czasoprzestrzeń. Czterowymiarowy balonik, a my na jego
riemanowsko zakrzywionej powierzchni. Może tak jest lepiej.]
3. Model ze stałymi prędkościami (rzeczywistego
ruchu) i jego
konfrontacja z modelami przyjętymi dziś.
Pozostańmy więc
przy modelu ze stałymi prędkościami względnymi (w stosunku do c). Model ten zilustrujemy
poniżej. To właściwie model najprostszy. Oczekujemy, że takie właśnie modele
preferuje Przyroda. A jednak nie był on (o dziwo) jak dotąd poważnie
brany pod uwagę. Wprawdzie rozważana była stała prędkość jako taka, ale traktowana
była jako model uproszczony, przeznaczony bardziej dla
amatorów, niż dla profesjonalistów, gdzieniegdzie dla zilustrowania zasady
kosmologicznej, która sama w sobie już nie stanowiła rzeczy
zasadniczej, a tym bardziej bazy wyjściowej (jak to jest w moich poczynaniach). Przyczyna takiego
podejścia ma charakter raczej historyczny, a nie
merytoryczny. Jeszcze zanim Hubble odkrył swoje prawo
(1929), ogłoszona została ogólna teoria względności (1915). Od razu, właściwie
wszyscy zainteresowani sprawą, nie zważając na nic, rzucili się na tę nową teorię, jak na kurę
znoszącą złote jaja, co było w pełni uzasadnione zważywszy na jej niebywały potencjał
heurystyczny. W ciągu kilkunastu lat namnożyło się bez liku modeli Wszechświata
bazujących na nowej teorii, nad którą pracował przecież nie byle kto. Droga dla
innych (potencjalnie) koncepcji była tym samym zamknięta.
Wracając do rzeczy, zatem, za kosmologię
wzięła się ogólna teoria względności, czyniąca przestrzeń bytem autonomicznym. Tu podkreślam, stało się
to jeszcze zanim odkryta została prawidłowość nazwana prawem Hubble'a (która
bardzo zaskoczyła świat nauki), jeszcze zanim zrezygnowano (za sprawą
odkrycia Hubble'a) z tak wówczas oczywistego modelu Wszechświata nieskończonego
i statycznego. Czy do końca zrezygnowano? Wszak stała
kosmologiczna wróciła do łask jako ważny element przy modelowaniu Wszechświata,
wbrew decyzji Einsteina. Skromnie przypuszczam, że Einstein miał rację, już
choćby dlatego, gdyż Wszechświat nie jest statyczny i nieskończony. W dodatku,
ciemną energię niedługo, w drugiej części książki,
wyślę do niebytu. Przepraszam szanowną Komisję Noblowską. Warto zajrzeć do wspomnianego już eseju, w którym wprowadziłem pojęcie
Katastrofy
horyzontalnej. To znamienne, że nawet
dziś ogólna teoria względności jest źródłem nietuzinkowych
pomysłów. Świadczy to na jej korzyść. A jednak.... Dziś kosmologia
bazująca na ogólnej teorii względności, wbrew pozorom i rozwiniętej już
dogmatyce, napotyka na spore kłopoty. Nie wszyscy to sobie uświadamiają. Nie pomoże
pewność siebie epigonów i licznych zadziornych forumowiczów w sieci
internetowej, nie pomoże wybujała matematyka. W dodatku próby połączenia OTW z mechaniką kwantową,
jak na razie pozostają w sferze pobożnych życzeń (ze strunami też coś nie
klapuje – nieskończone kłopoty z nastrojeniem...). Nie pomoże
też ciemna energia, nie pomoże „teoria” inflacji. Cóż, inflacja teorii. A brzytwy? Wprost zaczynają się już stępiać. Nawet Ockham
się martwi.
Uzasadnioną rzeczą jest więc zrobić to, czego
nie zrobiono wtedy sto lat temu, za sprawą entuzjazmu dla nowej idei.
Zrobić to, co dziś
stanowić już może nawet alternatywę dla dzisiejszego modelowania. Chodzi między
innymi o „naiwny” model, który usiłuję przedstawić w swych pracach, model ze stałymi
prędkościami (rzeczywistego ruchu). Od niego właściwie wszystko się
zaczyna. Najpierw jednak należy udowodnić,
że taki model jest w ogóle zgodny z zasadą kosmologiczną. Poniżej przedstawię
rozumowanie, które wcale nie jest moim wynalazkiem.
Można je znaleźć w niejednym podręczniku astronomii.
Wyobraźmy sobie cztery galaktyki: A, B, C, D,
równooddalone od siebie, tworzące jedną linię
prostą. My
zamieszkujemy galaktykę B. Jeśli ruch tych galaktyk ma charakter
kosmologiczny (realizują określoną wspólną dla wszystkich ogólną tendencję), to
albo wszystkie oddalają się, albo też wszystkie zbliżają się. Przyjmijmy, że
się oddalają, w dodatku, wszystkie ze stałą prędkością. Galaktyka C
oddala się od nas z prędkością v. [Nie rozważamy tu stosunku v/c dlatego,
gdyż c traktujemy jako stałą. Ewentualne zmiany tej wielkości miałyby charakter
globalny i byłyby zależne od czasu. My jednak badamy rzecz w określonym
momencie.] Z tą samą
prędkością oddala się galaktyka D od galaktyki C (w związku z
założoną proporcjonalnością prędkości do odległości). Wynika stąd, że galaktyka
D oddala się od nas z prędkością 2v. Galaktyka A oddala
się od nas w kierunku przeciwnym, także z prędkością v. To stwierdzamy
my. A co stwierdza mieszkaniec galaktyki C? Otóż my oddalamy się od niej
z prędkością v, tak samo jak galaktyka D w przeciwną stronę, a
galaktyka A z prędkością 2v. Według mieszkańców
galaktyki A galaktyka D oddala się z prędkością 3v. To
samo stwierdzają mieszkańcy galaktyki D w odniesieniu do galaktyki A.
Zatem, niezależnie od tego, na której galaktyce znajduje się obserwator,
rozkład prędkości galaktyk sąsiednich jest identyczny. Mamy więc zgodność z
zasadą kosmologiczną.
W modelu tym
podstawę stanowi stałość prędkości, ale istnieje też możliwość konstrukcji
innych modeli, także spełniajacych zasadę kosmologiczną. Tutaj jednak
preferujemy ten najprostszy. Przyroda też preferuje modele najprostsze. Poza tym,
zgodność innych możliwych modeli z zasadą kosmologiczną, raczej jeszcze nie
zapewnia ich fizycznej realności. Już się o tym powyżej przekonaliśmy rozważając
ruch przyśpieszony (przy założeniu, że chodzi o ruch rzeczywisty, a nie
rozdymającą się przestrzeń). Możemy więc stwierdzić w konkluzji, że prędkości
względne (odległych) galaktyk są stałe w czasie (v/c = const) – w odniesieniu
do określonej pary obiektów i proporcjonalne do wzajemnej odległości. Na tym
stwierdzeniu bazować będziemy w (aroganckiej) próbie opisu Wszechświata. Traktujmy stwierdzenie to jako antycypację czekającą na
obserwacyjne potwierdzenie.
Dziś sądzi się
powszechnie, że rozwiązaniem kwestii jest przyjęcie, że ewentualne rozszerzanie
się (lub kurczenie się) nie jest związane z faktycznym ruchem, lecz jest
wynikiem zmian metryki przestrzeni. Czy słusznie? Będzie o tym mowa niejeden
raz dalej. Ale dajmy na to, że w związku z tym właśnie możliwe jest
przyśpieszenie (daje tę możliwość doktryna o rozszerzającej się przestrzeni,
czyli odejście od modelu newtonowskiego). Samo przyśpieszenie byłoby, zgodnie z
zasadą kosmologiczną, proporcjonalne do odległości. W sytuacji tej narzucają się od razu pytania:
Jaka jest przyczyna przyśpieszenia? Czy chodzi o przyśpieszenie „na zewnątrz”? Pomimo,
że grawitacja działa w przeciwną stronę, pomimo, że ogólna teoria względności
opisuje wyłącznie przyciągające działanie grawitacji (jeśli nie liczyć tzw.
stałej kosmologicznej, wprowadzonej przez Einsteina i przez niego odrzuconej
jako „największa pomyłka w jego życiu”)?
Czy samo przyśpieszenie w danym momencie
obserwacji rośnie wraz z odległością? Jeśli na zewnątrz, to przyśpieszenie kwazarów powinno być
bardzo duże pomimo, że ich prędkość względem
nas jest bardzo wielka, bliska nieosiągalnej prędkości światła... A przecież tam (wtedy,
gdy Wszechświat był mały) grawitacja była
najsilniejsza, najsilniej spowalniała ekspancję. „Chyba raczej przyśpieszenie maleje”... A
jeśli odwrotnie – maleje wraz z odległością, to najbliższe nam galaktyki
oddalają się (lub zbliżają) z największym przyśpieszeniem. Jakim? Tego się
przecież nie obserwuje. Malenie przyśpieszenia wraz z odległością jest więc
także raczej nie do przyjęcia, tak, jak i wzrost. Patrząc na to oczami
Friedmanna sądzić możemy, że
chodzi nie tyle o przyśpieszenie, co o opóźnienie, opóźnienie malejące z
czasem (wskutek grawitacji coraz słabszej w miarę ekspansji). To stanowiłoby o dynamice Wszechświata. Problemy horyzontu i
płaskości, pojawiające się przy tej okazji, rozwiązuje
nam inflacja”*. Jak znalazł.
W tej mniej więcej sytuacji dokonano
obserwacyjnego odkrycia: słabszego, niż oczekiwano świecenia
odległych supernowych. Znów fakty zaskoczyły świat nauki (to bardzo
wymowne wobec przekonania, że oto to, a będziemy mogli wszystko...). A gdy jest
zaskoczenie, to każdy pomysł, szczególnie „jednego
z naszych”, osłabia motywację do poszukiwań na
bazie tego, co już wiadome. I tak pojawiła się ciemna energia, od razu zresztą
skojarzona ze stałą kosmologiczną. Cały świat już wie (...) o istnieniu ciemnej
energii, tym bardziej, że uhonorowano już jej głównych rzeczników i badaczy
nagrodą Nobla (Adam Riess, Brian Schmidt, Saul Perlmutter – 2011). W kosmologii ostatnimi czasy, dzięki temu, nastąpiło
spore ożywienie. Najbardziej wziętym dziś jest wspomniany już model kosmologiczny (LCDM – Lambda Cold Dark Matter). Lambda Λ, to
stała kosmologiczna, której Einstein się wyrzekł, a dziś to gwiazda pierwszej
wielkości. Wszystko bazuje na jednej sztancy (OTW + Λ) , jakby tam gdzieś chował
się Święty Graal (albo Święty Mikołaj). Model ten od razu też zyskał na znaczeniu. W kontekście naszych aktualnych
rozważań przyjęcie istnienia ciemnej energii
jest jednak gołosłowne. Przecież budujemy wszystko od zera. A sama „ciemna energia”? Nikt jej przecież nie widział. A sama obserwacja? Istnieje, jak się przekonacie, lepsze jej
wytłumaczenie. To co zrobić ze stałą kosmologiczną?
To nie mój problem. Zapytajcie Einsteina.
Ta ciemna energia, ponoć dawniej, wskutek
silniejszej powszechnej grawitacji (Wszechświat był mniejszy), przyśpieszała
ekspansję słabiej, a nawet, przed upływem ok. siedmiu
miliardów lat po Wielkim Wybuchu miało miejsce na
razie jeszcze, grawitacyjne spowolnienie
ekspansji. Patrząc na galaktyki bardzo odległe, a tym
bardzo młode, powinniśmy więc oczekiwać nawet opóźnienia
TAM ekspansji, czyli pojaśnienia supernowych. A
u nas? Powinniśmy stwierdzić, że przyśpieszenie spowodowane przez ciemną
energię powinno być największe, gdyż dziś,
wskutek ekspansji przestrzeni, grawitacja jest słabsza, niż dawniej (w
mniejszym stopniu kompensuje więc ciemną energię). Zatem supernowe najbliższych
galaktyk powinny świecić dużo słabiej (ta właśnie obserwacja stanowiła
powód dla wymyślenia ciemnej energii), niż właśnie swiecą stanowiąc wzorzec jasności... To przecież absurd. Warto
się zastanowić. W eseju
pt. „Katastrofa
Horyzontalna” sprowadzę ciemną energię
do niebytu, wskazując na możliwość zgoła innego wyjaśnienia efektów
obserwacyjnych, rzekomo świadczących o przyśpieszeniu ekspansji. Z całą pewnością pójdziemy inną (niż ta nagłośniona) drogą. Wróćmy jednak do naszych aktualnych dociekań.
Dla pełności
obrazu: Chyba, że Wszechświat się zapada... Teoretycznie możliwa jest
także ta opcja. Uprzedzając tok wynurzeń, jakie by się pojawiły w związku z tą
możliwością stwierdzam rzecz wiadomą dziś szerokiej publiczności. Z obserwacji
wynika, że Wszechświat (aktualnie) rozszerza się. Wariant zapadania się w tym
kontekście odpada. [Jak się przekonamy później, to wcale nie takie oczywiste (i potrzebne jest jeszcze jedno kryterium), gdyż także
podczas kontrakcji będzie przesunięcie widm ku czerwieni (?). Cierpliwość niektórych
wystawiam na próbe, ale nie ma rady. Niech wiedzą, że czeka ich jeszcze sporo przeżyć nie
mniej bolesnych (psychosomatycznie). Ci bardziej przewidujący zakończą lekturę
na tym artykule.]
Zatem jak się Wszechświat
rozszerza? Czy zgodnie z modelem przedstawionym powyżej (galaktyki A, B, C,
D), to znaczy z prędkościami
proporcjonalnymi do odległości? Może jednak przy tym przyśpiesza? Na razie
jednak możliwość tę, a także możliwość przyśpieszonej kontrakcji, odłóżmy na później, tym bardziej, że jest mniej atrakcyjna z powodu argumentacji
przedstawionej powyżej. Być może już ten
prostszy model, w którym prędkość względna dwóch określonych obiektów jest
stała, zbieżny będzie z danymi obserwacyjnymi. Jeśli nie, będzie jeszcze o czym
rozprawiać, będziemy też dysponować bazą ku temu,
między innymi świadomi istnienia koncepcji wyeliminowanej – jeśli
już.
4. Rozmiary Wszechświata
A teraz szanowni czytelnicy, zwróćcie uwagę. W przypadku
prędkości bardzo dużych, relatywistycznych, w odniesieniu do obiektów
najbardziej oddalonych, odległość ich
od nas
wzrasta (od obiektu do obiektu) inaczej, wolniej, w sposób zsynchronizowany ze
wzrostem prędkości, przy zachowaniu proporcji, którą postuluje zasada
kosmologiczna. Chodzi o to, że w związku z ograniczeniem możliwej prędkości do
prędkości światła c, także odległość ma swój kres górny. Oznacza to, że rozmiary
Wszechświata są też ograniczone. Wcześniej
doszliśmy do tego bazując raczej na przesłankach filozoficznych. To wzmacnia
naszą tezę. Wszechświat nie może być nieskończony w swych rozmiarach!
Zauważmy istnienie zbieżności rozwoju, ewolucji, ukierunkowanego
jednoznacznie ruchu, ze skończonością, z ograniczonością przestrzenną
Wszechświata. Z całą pewnością to nie przypadek.
Czy bazując na
powyższym ustaleniu można wyznaczyć rozmiary Wszechświata? Otóż można, w
związku z założoną proporcjonalnością prędkości radialnej (względem nas)
galaktyk do ich odległości, oraz w związku z istnieniem kresu górnego prędkości
(c). Oczywiście możliwe to jest pod
warunkiem, że tę proporcjonalność wykryjemy obserwacyjnie. Proporcjonalność tę
zapisać można w następujący sposób: v/r
= const. Rozmiary Wszechświata (R) odpowiadałyby prędkości światła (c).
By je wyliczyć, należałoby jedynie... wyznaczyć wielkość współczynnika proporcjonalności
(tej stałej – const). Należałoby więc odwołać się do
obserwacji. To bardzo ważne ustalenie. Można
by rzec, że koncepcja ta jest falsyfikowalna.
Ale to
jeszcze nie koniec. Warto zwrócić też uwagę na zdawałoby się oczywistą
konsekwencję tego ustalenia. W związku z wzajemnym oddalaniem się obiektów o
znaczeniu kosmologicznym wnioskujemy, że Wszechświat jako całość rozszerza się (jeśli
już); przy tym prędkość graniczna wzajemnego oddalania się obiektów dąży do c
(bo większą być nie może). Można więc (na razie roboczo) przyjąć, że c
jest prędkością ekspansji Wszechświata. [Dziś tempo ekspansji określa się
zupełnie inaczej, ale to nie istotne. Wszak zaczynamy od zera w związku z inną
zupełnie koncepcją.] Te obiekty, które miały największą prędkość (stałą, w zasadzie od samego
początku), teraz są najdalej, a ich prędkość (teoretycznie) dąży do c.
Zatem przestrzeń Wszechświata jest płaska (euklidesowa), gdyż określona jest przez faktyczny ruch względny
bezwładny obiektów. Przy tym jej wielkość ograniczona jest
przez promień Wszechświata, oczywiście
rosnący z prędkością c; promień określony jako największa z możliwych
odległość wzajemna (w danym momencie) obiektów fizycznych.
Co więc określa przestrzeń
Wszechświata? Czy stan jej
zakrzywienia, czy poprostu
względny, bezwładny ruch obiektów? Skłaniam się do takiego właśnie widzenia
spraw. A co jest dalej, poza
materialną wszystkością? Chyba jakaś niedefiniowalność, albo po prostu
(powinniśmy być konsekwentni) przestrzeń poza Wszechświatem nie istnieje.
Przestrzeń powiększa się wzrostem odległości. Pozwolę sobie nawet na stwierdzenie,
że dany obserwacji Wszechświat jest Wszystkim, jest pełnym i jedynym
Istnieniem. Czy przesadziłem (sądząc po aktualnych wyobrażeniach)? Nie wydaje
mi się.
A gdzie jest centrum
Wszechświata, to znaczy miejsce Wybuchu? Nie ma z tym problemu, jeśli
Wszechświat obserwowalny jest i był zawsze wszystkością tak materialną, jak i przestrzenną. Wszystkie punkty,
wszelkie dzisiejsze położenia ciał stanowią razem ten punkt Wybuchu, bo przecież „wszyscy kiedyś
byliśmy razem”.
Tu ocieramy się o zagadnienie
topologii Wszechświata. I o tym będzie mowa. W nagrodę za cierpliwość.
Przy tej okazji zauważmy, na razie tak mimochodem, że prędkość c, to
nie tylko prędkość swiatła. To także, a właściwie przede wszystkim, prędkość, z
jaką wzrasta (jeśli wzrasta, a nie maleje) promień Wszechświata, czyli
maksymalna, graniczna (na dany moment) odległość między obiektami fizycznymi.
Nie ważne w którą stronę (w jakim kierunku) patrzymy – wszędzie jest jednakowa.
Także w tym przejawia się zasada kosmologiczna. Zwróćcie uwagę, że jeśli dla
każdego obserwatora, niezależnie od jego położenia i ruchu względem innych
obiektów lokalnych i nielokalnych (właśnie
tak jest), teoretycznie
najdalsze obiekty, niezależnie od kierunku patrzenia, zgodnie z zasadą
kosmologiczną, poruszają się z tą samą prędkością, to prędkość ta nie zależy od
układu odniesienia, innymi słowy, jest niezmiennicza. Właśnie tu tkwi tajemnica niezmienniczości prędkości
światła!!! Prędkość c jest
niezmiennicza właśnie dlatego, gdyż jest prędkością, z jaką ekspanduje
Wszechświat, jednakową dla wszystkich obserwatorów.
Sto lat
temu, bez tej kosmologicznej przesłanki, a
wyłącznie na bazie elektromagnetyzmu, postu-lat o niezmienniczości prędkości
światła stanowił rewolucyjną heurezę tworząc istotę
szczególnej teorii względności. [Einstein być może nawet nie wiedział o doświadczeniu
Michelsona-Morley'a.] Dziś, po stu-latach niezmienniczość
c jest wnioskiem z zasady kosmologicznej (pod warunkiem
zastosowania koncepcji proponowanej w tej pracy). Samo istnienie kresu górnego prędkości (względnej) wynika już z istoty
elektromagnetyzmu. Zwróciłem na to uwagę w swej książeczce poświęconej
dydaktyce STW** A co
ma ta kosmologia wspólnego
z oddziaływaniem elektromagnetycznym (wszak chodzi o prędkość światła)?
Widocznie oddziaływanie to pojawiło się (wyodrębniło) dokładnie w momencie, gdy
ustaliła się prędkość ekspansji Wszechświata. Jest to zatem rzecz wtórna. „Prędkość światła” jest reliktem
tej wyjątkowej chwili w historii Wszechświata. W kontekście tym uzasadnione
może być przypuszczenie, że prędkość fali elektromagnetycznej może być lokalnie zróżnicowana (nawet w próżni), w związku z niejednorodnym rozkładem materii w wielkiej skali. Czy to
przypuszczenie rozsądne? Okaże się w przyszłości.
Na tematy te będzie jeszcze sporo
w innych artykułach.
I
jeszcze jedno. Zgodnie z twierdzeniem Noether, niezmienniczość podstawowych praw ruchu powiązana jest ze spełnieniem
określonych zasad zachowania. W szczególności, niezmienniczość wyboru
kierunku w przestrzeni związana jest z zasadą zachowania momentu pędu. Zasada
zachowania momentu pędu jest uniwersalna, co wykazało doświadczenie. Zatem
istnieje pełna symetria w odniesieniu do kierunku. Co nam to przypomina?
Oczywiście zasadę kosmologiczną. Jak widać, zasada kosmologiczna, to nie tylko
wymóg naszej intuicji poznawczej. To wprost wniosek z niewątpliwie słusznych i
uniwersalnych ustaleń dotyczących przebiegu zjawisk fizycznych, ustaleń
bazujących na eksperymencie i potwierdzonych we wszystkich bez wyjątku
zjawiskach. To coś mówi.
Do wielu ustaleń zbieżnych z prezentowaną tu koncepcją można
było dojść już w wiekach szesnastym, siedemnastym. To
nie przesada. Inna sprawa, że model taki
z całą pewnością nie byłby preferowany. Nawet w początkach XX wieku nauka
dotrzegała właściwie tylko możliwość wskazaną tu jako
drugą (przyjętą bez głębszej refleksji, szczególnie w odniesieniu
do ogólnej
dynamiki obiektów) za jedynie istniejącą. Wszechświat nieskończony,
statyczny był wówczas oczywistością. Na poglądzie
tym bazował Eintein wprowadzając w swych równaniach pola (OTW) stałą
kosmologiczną (Λ), dającą możliwość odpychania, dla
zneutralizowania powszechnego przyciagania stanowiącego
immanentną cechę grawitacji. [Po
niedługim czasie wycofał się z tego nazywając rzecz, swą największą pomyłką.] Mimo wszystko był to przebłysk genialnej intuicji zważywszy na to, że myślał tak ze stuletnim (dokładnie) wyprzedzeniem. Wszak tyle lat minęło już od jego prac nad ogólną teorią względności. Dziś, gdy piszę te słowa (kolejne czytanie) mamy rok
2015. Jednak wbrew pozorom jego genialna intuicja nie ma nic
wspólnego z rzekomym istnieniem ciemnej energii (to wynalazek epigonów
– z całym szacunkiem), lecz w związku z dualnością grawitacji (przypuszczam, że gdzieś tam w podświadomości coś
kołatało, ale wtedy było za wcześnie). Chyba Einstein przeczuwał tę właśnie możliwość, choć nie miał podstaw
dla jej werbalizacji. Wiedza o Wszechświecie była bowiem wówczas zbyt uboga. Nawet nie
wiedziano, że poza naszą Galaktyką istnieją miliardy innych. W dodatku także wiedza o mikroświecie była na razie w
powijakach. Choć już w czasach Galileusza można było pójśc we wskazanym tu kierunku (zasada
kosmologiczna), a Giordano Bruno w duchu tej zasady fantazjował (i źle skończył), nawet w czasach Einsteina było stanowczo za wcześnie.
Okazuje się, że także dziś... Niezalenie od tego, zmiana nawyków myślowych jest
procesem bardzo powolnym. Może właśnie dlatego dokonał się „triumfalny” powrót do
zarzuconej koncepcji stałej kosmologicznej. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Tak na
marginesie dodam od siebie, że powrót ostatnimi czasy do stałej kosmologicznej,
jeszcze zanim „odkryto” ciemną
energię, świadczy, wbrew pozorom, o obiektywnym istnieniu głębokiego kryzysu
kosmologii bazującej w sposób bezkrytycznie totalny na ogólnej teorii
względności, którą należałoby już dziś nieco uzupełnić, a może nawet
zmodyfikować. „Czy to przypadkiem nie szarganie świętości?” Prawdziwa
nauka lubi szargać. Jestem przekonany, że Einstein nie poszedłby w kierunku,
który odrzucił (i słusznie). A teraz, cóż, tonący brzytwy się chwyta (tutaj
brzytwy Ockhama).
Ale wróćmy do Wszechświata. W ostatecznej konkluzji tego (bądź co bądź pierwszego)
artykułu, na bazie zasady kosmologicznej, popełnić możemy nawet stwierdzenie, że Wszechświat jest nadobiektem samouzgodnionym, a tempo jego rozwoju
wyznacza czas globalny. Rozwój Wszechświata w każdym jego elemencie, nawet w
najmniejszej skali przebiega tak samo. Przypuszczenie to uzasadniane będzie, na bazie różnych
przesłanek w dalszych artykułach.
Doszliśmy do wniosków
daleko idących, zbudowaliśmy w zasadzie zręby spójnego modelu Wszechświata. A tak niewiele nam było do tego
potrzeba. Wszystko teraz zależy od wyników obserwacji astronomicznych.
Jeśli nie potwierdzają słuszności modelu, który idziemy zbudować (na bazie proporcjonalności prędkości
i odległości, jako wniosku z zasady kosmologicznej), to albo należy
poszukać innego rozwiązania sprawy, zgodnego z zasadą kosmologiczną, albo
zasada ta nie jest słuszna. Ten wniosek pozostawiłbym jednak na sam koniec.
*) O problemach tych mowa będzie w
innym miejscu. Ich „rozwiązanie” stanowi
hipoteza inflacji.
**) „Elementarne
wprowadzenie do szczególnej teorii względności, nieco... inaczej” (Toruń 2010 –
2016).
Dodatek:
Stałość, czy niezmienniczość?
We
wspomnianej tuż powyżej książeczce napisałem:
...Często, aż nazbyt często, podkreśla się „stałość” prędkości światła, a nie jej „niezmienniczość”. Nawet zastępuje się niezmienniczość stałością – nie tylko na lekcjach w liceum. Przykład: Wikipedia – „Niezmienność prędkości światła”. Nie wiem, czy wg. Einsteina stałość oznaczała też niezmienniczość. Skłonny jestem przypuszczać, że niefortunne użycie słowa „stały” na samym początku (1905), spowodowało to, że teraz wszyscy, także naukowcy, niesłusznie utożsamiają te dwa pojęcia. Z tego powodu jeśli ktoś uzna za możliwą zmienność w czasie prędkości światła, to „narusza (lub nawet obala) szczególną teorię względności”. Wcale nie obala, jeśli w dalszym ciągu uznaje niezmienniczość tej prędkości. Nie chodzi więc tu o niedbałość. Zatem, stałość i niezmienniczość, to nie to samo. Patrząc na to kosmologicznie można nawet uznać za istniejącą, możliwość zmienności c w czasie, z tym, że raczej nie w przestrzeni, bo postulat zgodności z zasadą kosmologiczną jest nie mniej ważny od niezmienniczości prędkości światła – to już do STW nie należy. Dziś stałość wydaje się rzeczą oczywistą. Wydaje się. (...)
Zgodnie z dzisiejszym widzeniem
spraw, przestrzeń jaką tworzy Wszechświat, jest „balonem” riemanowskiej
przestrzeni o dodatniej krzywiźnie. Wszechświat materii jakby znajduje się na
powierzchni tego balonu. Dzięki takiemu stawianiu sprawy nie ma punktu
wyróżnionego, nie ma centrum. Ale to nie jedyny możliwy sposób pozbycia się tego
wyjątkowego punktu (by uczynić zadość zasadzie kosmologicznej). Można też
rozumować inaczej. Patrz powyżej.
Bardzo ciekawe zajęcie. Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuń