niedziela, 29 maja 2016

Plankony i elsymony. Cz. 1. Na początku...

Plankony i elsymony

Cz. 1. Na początku...



     Warto na wstępie podkreślić, że artykuł ten, tak jak poprzedni* (i następne) przedstawia rozumowanie, a nie „nowe prawdy”. Przedstawia pytania, a w śród nich także te, których dziś nie zadaje się; poszukiwania, hipotezy i ich weryfikację.  W wyniku tego otrzymujemy obraz dość zaskakujący, choć logicznie raczej spójny, czegoś, co może okazać się nawet prawdą przyrodniczą. A jeśli nie? To też dobrze. Twórcze błądzenie wspomaga obiektywną prawdę lub potwierdza słuszność dotychczasowej drogi. A może jednak?...

     Pomimo, że artykuł ten nie jest napisany w konwencji doniesienia naukowego, raczej w konwencji popularnej, głównym adresatem są właśnie czytelnicy mający już pewne przygotowanie. Chodzi o to, że materiał ten nie został zweryfikowany pod względem merytorycznym, a zawiera treści tak nowe, że trudno polecić je młodemu czytelnikowi (a jednak, niech wykorzysta swój nieskalany krytycyzm). Trudno też tu powoływać się na jakiekolwiek źródła, nie ma mowy o cytowaniu i przytaczaniu opinii ludzi parających się badaniami w tej dziedzinie – a szkoda. Dotyczy to zresztą wszystkich artykułów tego zbioru. Mam nadzieję, że to nie zniechęci ludzi nauki do lektury tego dokumentu (i pozostałych), do lektury całej tej obszernej pracy. Nadzieja jest...  


Treść
Wstęp
1. Maksymony  Plankony
2. Układ dwóch plankonów (i sporo refleksji). Idea bozonów
     przekazujacych siły pod wielkim znakiem zapytania (grawitony???)
3. Defekt masy układu dwóch plankonów.
4. Wypadkowa masa układu dwóch plankonów.
5. Elsymon – cząstka.
6. Wysycanie się pól i energia zawarta w polu grawitacyjnym,
     czyli: wspominki z dawnych czasów.
Skojarzenia, refleksje, przemyślenia  


Wstęp
Fenomenologia zawodzi tam, gdzie odpada możliwość bezpośredniej ingerencji empirycznej w badane układy. To przecież oczywiste, już choćby w związku z semantycznym znaczeniem słowa fenomenologia. Dotyczy to w takim samym stopniu mechaniki kwantowej, jak i ogólnej teorii względności. Chyba raczej nie można więc stosować tych teorii, a właściwie ich procedur badawczych, jako kryterium poprawności w odniesieniu do skal nie poddawalnych wglądowi empirycznemu. Każda teoria ma ograniczony zakres adekwatności, więc i stosowalności. Moja próba wglądu w tę podwymiarową rzeczywistość, jest, jak widać, bardzo arogancka. Ale cóż, kości rzucone.
Jak więc sprawdzić słuszność rozważań, w szczególności słuszność wniosków, do których prowadzą? To proste. Wnioski z rozważań prowadzą do określonych przewidywań, antycypacji efektów obserwacyjnych i doświadczalnych. Zgodność z przewidywaniami czyni założenia wstępne godnymi uwagi. Czy zatem rozważania takie (pozbawione bezpośredniej bazy empirycznej) są mniej naukowe? Są jak najbardziej naukowe, pod warunkiem, że bazują na uniwersalnych prawach podstawowych, wydedukowanych wcześniej, a potwierdzonych we wszystkich bez wyjątku zjawiskach i skalach rozmiarowych. Byłyby naukowe nawet gdyby mimo wszystko empiria nie potwierdzałaby wniosków i hipotez pojawiających się w trakcie dociekań. A jednak, jak się okaże, konkluzje, do jakich prowadzą przemyślenia zawarte w tej pracy, nie godzą w wyniki badań prowadzonych w skalach dostępnych dla empirii pomimo, że nie bazują na powszechnie przyjętych procedurach.  
Można szukać usilnie błędów w założeniach (szczególnie w artykule poprzednim) i od razu zrezygnować z lektury, nawet jeśli się ich nie znalazło. Ten artykuł byłby już poza zasięgiem jekiejkolwiek uwagi, nie istniałby dla uważnego krytyka (a co dopiero następne...). Można też podjąć wysiłek sprawdzenia toku rozumowania, wysiłek konfrontacji przewidywań z tym, co wnosi empiria. Takie postępowanie uważałbym za bardziej naukowe i bardziej uczciwe. Cierpliwość, otwartość, dobra wola... to już psychologia. A ciekawość świata i bezinteresowność wypływająca z niej?...

1.Maksymony - Plankony.
Ze stałych uniwersalnych: G, c, h (G – stała grawitacji, c – prędkość światła, h – stała Plancka) utworzyć można wyrażenia (stałe), mianowane jednostkami długości i masy. Oto one:

Można też utworzyć wielkość o jednostce czasu. Wystarczy podzielić 
przez c: 

Tę wielkość uważam za mniej istotną, mniej zasadniczą w sensie przyrodoznawczym. Po prostu jest wielkościa wtórną i rzadziej zachodzić będzie potrzeba stosowania jej. Poza tym, nie można czasu traktować na równi z wielkościami stanowiącymi parametry bytów materialnych.
     Wielkości te wprowadził jako „jednostki naturalne” Max Planck już w roku 1899. Tych naturalnych jednotek jest sporo, tak, jak sporo jest różnorakich wielkości fizycznych. My skoncentrujemy się w zasadzie na dwóch najbardziej podstawowych,  przedstawionych powyżej. Nie ma potrzeby rozważanie innych w związku z określoną treścią tej pracy. Markow (1966) nazwał je maksymonami. Dziś wielkości te nazywane są odpowiednio: długoscią Plancka, masą Plancka, czasem Plancka i tak dalej. Maksymonem nazwę dalej coś innego.
     Uzasadnieniem dla tej nazwy są wartości liczbowe tych nowych stałych, wyznaczające, być może, granicę stosowalności dzisiejszej fizyki. Fizyka współczesna nie jest bowiem w stanie opisać rzeczywistości w skalach przekraczających granice wyznaczone przez wartości tych wielkości. 
  „Maksymony” wymienione wyżej otrzymały nazwę maksymonów kwantowych, gdyż we wzorach definiujących je występuje stała Plancka (stąd indeks q). Oto ich wartości liczbowe:
Wielkość L(q), czyli długość Plancka, zgodnie z interpretacją przyjętą dziś, jest długością graniczną. Odległości mniejszych fizyka współczesna nie jest w stanie rozważać. Odległości mniejszych nie można powiązać z żadnym bytem fizycznym. Długość (odległość) tę znaleźć można w teorii superstrun. Zagadkowa jest masa Plancka. Jest ona ogromna w porównaniu z masami nawet najbardziej masywnych cząstek (zamiast być, zgodnie z oczekiwaniami, znacznie od nich mniejsza). Masa Plancka nie jest więc wielkością graniczną. Jak się przekonamy, nie umiejsza to jej znaczenia. Z tego powodu gęstość Plancka, jak się za moment okaże, jest bardzo wielka. Otrzymamy ją oczywiście dzieląc masę Plancka przez objętość… czego? Sześcianu? A może kuli? Przyjmijmy, że słuszniejsze będzie bazowanie na symetrii, w miarę możliwości najdoskonalszej, na symetrii sferycznej, by nie istniały kierunki wyróżnione, by odległość była wielkością jednoznaczną. Wszak, po cichu, zakładamy izotropowość przestrzeni. Przyjmijmy więc, że długość Plancka jest średnicą kuli, której objętość posłuży nam do wyznaczenia gęstości. Otrzymujemy zatem:
Można też utworzyć wielkości graniczne „klasyczne”. Właśnie one przyjmą tu nazwę maksymonów. Wyrażenia, które je definiują nie zawierają stałej Plancka, a zamiast niej występuje ładunek elementarny. Oto one:
Jak widać, we wzorach tych ładunek elementarny wyrażamy w jednostkach układu CGSES (Układ elektrostatyczny CGS (centymetr, gram, sekunda)), gdzie k = 1, oraz: 
Dzięki temu wzory definiujące mają bardzo prostą postać. Oto wartości liczbowe tych stałych: 
W związku z tym, że pole elektromagnetyczne uważam za wtórne w stosunku do pola grawitacyjnego, dalej maksymonów (klasycznych) nie będę rozważał. Inna sprawa, że istnienie ich, w szczególności ich paramtery, może trochę niepokoić w związku z ustaleniami, do jakich dojdę bazując wyłącznie na kwantowych wielkościach granicznych. Chodzi o sens fizyczny. Spróbujmy wstępnie spojrzeć na tę rzecz. W tym celu przepiszmy wzór na masę graniczną (5): 
Podnieśmy go stronami do kwadratu, następnie pomnóżmy stronami przez G i podzielmy przez kwadrat odległości. Otrzymamy wówczas: 
Lewa strona tego równania jest newtonowską siłą grawitacyjną, a prawa strona siłą coulombowską. Mamy więc sens fizyczny masy maksymonowej. Otóż równa jest ona masie punktu materialnego, który z identycznym sobie oddziaływuje grawitacyjnie z siłą równą sile coulombowskiej oddziaływania wzajemnego cząstek o ładunku elementarnym, z tej samej odległości. Może to jakiś trop w kierunku unifikacji elektromagnetyzmu i grawitacji? Chyba na rozstrzygnięcie sprawy dziś stanowczo za wcześnie. Myślę, że na razie na tym możemy poprzestać. Wróćmy więc do kwantów.
  Czy sens fizyczny wielkości Planckowskich ogranicza się jedynie do określonych (granicznych) wartości liczbowych? Gdyby istniały konkretne obiekty fizyczne obdarzone cechami określonymi przez te wielkości, byłyby one tworami bardzo interesującymi: niezwykle małymi i niezwykle gęstymi. Taki hipotetyczny byt nazwiemy Plankonem (Dla wygody, w polskiej wersji, bez litery c). Kwantowa grawitacja??? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Na razie nie dysponujemy bazą na to, by na nie odpowiedzieć.
A może Wszechświat w chwili zapoczątkowującej ekspansję był Plankonem? Raczej nie, wszak jego parametry określone są jednoznacznie, a Wszechświat zmienia się. Poza tym, jeśli już plankon istnieje, co miałoby go zmusić do tego, by się nagle zmieniał? Dajmy na to. Jak pogodzić te zmiany z podstawowymi cechami przyrody, których wyraz dają podstawowe zasady fizyki, choćby zasady zachowania? Nie dość na tym. Jeśli plankon był kiedyś wszystkością, to czym jest teraz? Wszechświatem? Tworem tak bardzo złożonym, a w nim my, istoty, z których każda stanowi cały świat...? Byłoby to oczywiście w rażącej sprzeczności z istotą bytu elementarnego. Zatem, nie tędy droga. Spójrzmy więc na to inaczej. Plankon posiada określoną masę. Wiadomo, że masa jest nieodłącznym parametrem każdego ciała, każdej cząstki, każdego układu materialnego. A może plankon jest rodzajem cząstki? Jeśli tak, to byłby cząstką prawdziwie elementarną. Czy bytem elementarnym absolutnie, tym, o którym wspominałem w poprzednim artykule*? Może właśnie plankony, ogromną ich liczbą, stanowią materię pierwotną, a materia znana nam, we wszelkich jej formach, jest właśnie z nich zbudowana? Ciekawe do czego doprowadzi nas uznanie (na razie robocze) plankonu za cząstkę.
W poprzedniej pracy, w artykule poświęconym oddziaływaniu grawitacyjnemu punktów materialnych zwróciłem uwagę na możliwość, a właściwie imperatyw, istnienia bytu elementarnego absolutnie. Nakazywały to w gruncie rzeczy względy filozoficzne (i logika narracji). Plankon byłby właśnie takim bytem. Dziś to idea. Dwieście lat temu (1808) John Dalton wprowadził do chemii pojęcie atomu** jako bytu niepodzielnego, będącego najmniejszą, niepodzielną częścią pierwiastka chemicznego. Doszedł do przekonania, że możliwość nieskończonego ciągłego podziału ilościowego materii w głąb nie jest konsystentna z istnieniem stałych stosunków wagowych (masowych), pierwiastków tworzących związki chemiczne. Jednakże w jego czasach atom był na razie ideą bardziej filozoficzną, niż uświadomieniem istnienia konkretnego bytu fizycznego o określonych cechach. Nikt wówczas nawet nie pomyślał o doświadczalnym wykryciu czegoś takiego (jako rzecz zupełnie nierealna).
Sto lat temu atom stanowił już byt konkretny, poddawalny badaniom empirycznym. W roku 1911 Ernest Rutherford odkrył jądro atomowe. Dziś o budowie (już) atomu wie każdy (szanujący się) licealista. Znanych jest wiele (nawet bardzo) cząstek subatomowych, a teoria standardowa usystematyzowała je w sposób elegancki. Być może już nadszedł czas na poznanie struktury cząstek. Struktury wszystkich cząstek, nie tylko hadronów. Wskazywałby przecież na to fakt, że pomimo różnorodności ich cech „prywatnych”, coś je ze sobą łączy. Teoria standardowa usystematyzowała je. Możliwe to było pod warunkiem wspólnoty „genetycznej”, pod warunkiem jedności całej materii. Istnieć więc powinien wspólny dla wszystkich element, byt powtarzalny, który stanowi jednostkę strukturalną całej materii. Z całą pewnością (nawet dużo) głębiej, niż skala, w której „urzędują” kwarki. Inna sprawa, że tego, jak na razie, właściwie nie rozważamy. Czyż z tego powodu mam zrezygnować? Plankony? Tak, ale nie uprzedzajmy faktów. Po prostu nie chcę być gołosłowny.¹¹

2. Układ dwóch plankonów (i sporo refleksji).
     Plankon posiada określoną masę, jest więc źródłem pola grawitacyjnego. Zważywszy na to, że masa ta jest niezwykle duża w konfrontacji z rozmiarami, zapytajmy: „Jaki jest promień Schwarzschilda obiektu o masie planckowskiej?” By to obliczyć w sposób ogólny, skorzystajmy ze wzorów: (1), (2), oraz ze wzoru na promień grawitacyjny:
Oto obliczenie: 
Identyczną zależność otrzymamy w odniesieniu do maksymonów. Widzimy, że promień Schwarzschilda równy jest podwojonej średnicy plankonu. Wynika stąd, że plankon jest niewidoczny, w każdym razie dla obserwatora posługującego się fotonami jako środkami przekazu informacji. Czy w ogóle można się tu wysługiwać fotonami? Czy jest cząstką wirtualną? Jeśli już, to zupełnie inną, niż te nam znane. To, że można go nazwać czarną dziurą jest w kontekście dalszych rozważań, wprost mało istotnym szczegółem. Zajmować się będziemy bowiem przede wszystkim tym co ma miejsce w środku, pod horyzontem (zdarzeń?). Ten kierunek badań sugeruje nam zresztą wynik ostatniego obliczenia. 
   Zanim jednak wejdziemy do środka, by w ogóle mieć na to pretekst, zająć się musimy, na początku, układem plankonów. Wobec ich znikomych rozmiarów, mniejszych niż ich promień grawitacyjny (Schwartzschilda), rzeczą naturalną jest zbadanie niedoboru masy takiego układu. Ograniczymy się do układu dwóch. Potraktujmy przy tym plankony jak cząstki na wskroś elementarne. Parametry plankowskie (jako graniczne) dają asumpt do sądu, że właśnie plankon jest tym bytem absolutnie elementarnym, o którym wspomniałem w pracy poprzedniej (*), obiecując scharakteryzowanie go, co niniejszym czynię (zaczynam czynić). Nawet jeśli de facto jest wyłącznie ideą filozoficzną (tak, jak to było dwieście lat temu z atomem). 
   By nie brakowało ogniw w naszych dociekaniach zacznijmy od omówionego już w poprzedniej pracy (*) defektu (niedoboru, deficytu) masy istniejącego w układach jądrowych. Wiadomo, że łączna masa nukleonów tworzących jądro atomowe jest mniejsza od ich masy w sytuacji gdy nie są powiązane ze sobą oddziaływaniami silnymi. Defekt masy jest różnicą między tymi masami. W „szkolnym” wyjaśnieniu defektu zwraca się uwagę na to, że aby oddalić od siebie cząstki wzajemnie przyciągające się należy dostarczyć energię (wykonać pracę przeciw siłom przyciągania). A co się stanie, gdy nukleon zzewnątrz dociera do jądra atomowego i zostaje przezeń przyłączony? Bez wnikania w szczegóły i możliwe zróżnicowanie sytuacji, stwierdzić można, że jeśli zostanie pochłonięty przez jądro, nadmiar masy równważny jest energii emitowanego fotonu, na ogół fotonu gamma.¹² Chodzi o to, że łączna masa układu jest teraz mniejsza, niż była, wliczając w to masę neutronu, przed jego przyłączeniem.
     Zatem, (...) gdy nukleon zzewnątrz dociera do jądra atomowego (...) jeśli zostanie pochłonięty przez jądro, nadmiar masy (...) emitowany jest energią emitowanego fotonu. W przypadku grawitacji sytuacja staje się jednak kłopotliwa. Nie stanowi oczywiście problemu opis swobodnego ruchu ciała, z punktu widzenia energetycznego, w układzie takim, jak Ziemia. Nie jest problemem nawet dla licealisty. Problem stanowią jednak układy elementarne. W nich nie ma mowy o rozpraszaniu się energii w sensie termodynamicznym. Temperatura jako miara średniej energii kinetycznej molekuł traci tu rację bytu, nie jest relewantna. Także temperatura jako wielkość charakteryzująca promieniowanie, nie jest relewantna, bo nie ma mowy o promieniowaniu cieplnym w tak ograniczonych układach.  Trudno też myśleć o emisji fotonu, którego energia równa byłaby defektowi masy, bo: W jakim momencie wzajemnego zbliżania się nastąpiłoby to, gdyby w ogóle nastąpiło, zważywszy na to, że grawitacja to nie elektromagnetyzm? Poprzez kwantyzację? Emisję „grawitonów”, choć są one jedynie tworami hipotetycznymi, a szanse wykrycia ich są wprost zerowe? A jeśli nawet grawitony, to co jaki czas? Tak nawiasem mówiąc: Czym byłyby grawitony, jeśli plankon jest tworem absolutnie elementarnym?
   A jeśli fotony...Czy jeden foton, czy też wiele? Ile ich? Co jaki czas (znów) każdy? Jakie to byłyby fotony?*** Wszak grawitacja ma charakter ciągły (nie bacząc na hipotetyczne grawitony, co do których istnienia mam poważne i uzasadnione wątpliwości). W dodatku grawitacja, z jaką oddziaływują cząstki elementarne jest, w porównaniu z oddziaływaniem elektromagnetycznym niezwykle słaba.¹³ A może jednak mimo wszystko także grawitacja jest skwantowana****, z tym, że nie chodzi tu o grawitony. Idea bozonów przekazujacych siły, w tej scenerii, jest pod wielkim znakiem zapytania.
     Ewentualne skwantowanie grawitacji kojarzy się od razu z cechami układów planetarnych. Ruch planet przypomina trochę ruch orbitalny elektronów w atomie. Wiadomo, to nie to samo. Ale przecież to przykład ruchu cyklicznego (patrz treść odnośnika z trzema gwiazdkami), przy czym planety krążą po orbitach stacjonarnych. Czy orbity te spełniają jakiś warunek skwantowania? Czy zajmują przypisane im miejsce? Klasyczny, newtonowski opis nie przewiduje tego. A jednak mamy regułę Titiusa-Bodego*****. Sprawa otwarta. Może coś wniesie do tego grawitacja dualna. A w układach elementarnych?

     Wracamy więc do cząstek. W przypadku ruchu cyklicznego sprawa jest zamknięta – układ nie promieniuje. Załóżmy, że chodzi o ruch niecykliczny. Czy w tym przypadku, wraz ze wzajemnym zbliżaniem się cząstek, ma miejsce emisja promieniowania? Gdy chodzi wyłącznie o grawitację, to raczej nie. A w odniesieniu do posiadajacych ładunek elektryczny... Zauważmy, że mniejszej odległości wzajemnej odpowiada także mniejsza masa grawitacyjna układu. Czy emitowany jest więc foton o energii równej różnicy niedoborów mas? Raczej nie, bo to przecież oddziaływanie grawitacyjne. Masa grawitacyjna układu jest mniejsza – wzrasta energia wiązania. A gdyby nawet, to energia wiązania, w odniesieniu do atomów i ich układów, jest znikoma i absolutnie niemierzalna. Można to sobie policzyć (patrz artykuł poprzedni). Czy rzeczywiście nie? Przecież podczas przemian jądrowych foton jest emitowany, foton o konkretnej energii równej niedoborowi masy. Emitowany jest, gdyż stan docelowy (i początkowy), określony jest jednoznacznie. Poza tym tu (nukleony) są cząstkami oddziaływującymi elektromagnetycznie, stąd możliwość emisji fotonów. Nie oczekujmy emisji, gdy nie jest określony stan docelowy. Jednak sytuacja (fenomenologicznie) jest inna gdy mamy do czynienia ze strumieniem naładowanych cząstek. Ich ruch przyśpieszony i wzajemne oddziaływania, na przykład gdzieś w dysku akrecyjnym gwiazdy neutronowej lub bliżej, w akceleratorze, sprawia, że są źródłem promieniowania. Ciekawe, jak rzecz wygląda od strony strukturalnej (budowa cząstki, oddziaływania wzajemne cząstek tworzących strumień).
   Jak widać, dotykamy tu spraw unifikacji oddziaływań tak jądrowych, jak i elektromagnetyczntch z grawitacyjnymi. Niech się więc młodzi tym zajmą. Chyba najpierw zechcą udowodnić, że to wszystko bzdury – motywacja negatywna jest na ogół silniejsza. To część zabawy. 
     Wróćmy do plankonów. Przyjęliśmy już, że modelują one byt absolutnie elementarny (nawet jeśli to tylko hipoteza robocza). Wracając do oddziaływań... Jeśli plankony są rzeczywistymi, cząstkami absolutnie elementarnymi, to oddziaływując ze sobą nie mogą przecież wymieniać fotonów lub innych bozonów, na przykład grawitonów („przekazujących siły”), które siłą rzeczy, jako nie plankony, musiałyby być tworami złożonymi. W dodatku fotony (lub inne bozony) mają być zbudowane właśnie z plankonów dzięki oddziaływaniom między nimi. Mamy więc rodzaj sprzeczności. Trudno więc na tym podstawowym poziomie bytu materialnego zaakceptować model oddziaływania bazujący na „bozonach przekazujących siły”. Nie dość na tym. Samo oddziaływanie między plankonami powinno mieć raczej charakter grawitacyjny. Grawitony? W świetle tego, co już zostało powiedziane, ich kandydatura raczej odpada. Innymi słowy... Oddziaływanie między dwiema cząstkami elementarnymi absolutnie, polegające (zgodnie z dzisiejszym paradygmatem) na wymianie cząstek (bozonów) złożonych, to rzecz nierealna, wprost absurd, nawet jeśli masa pojedyńczego plankonu jest dużo większa od masy bozonu-pośrednika. Przecież sam bozon powinien być zbudowany z plankonów, jako wynik ich wzajemnego oddziaływania. Czy oddziaływania za pośrednictwem tychże bozonów?...   
     A gdy mowa o ciele, czyli układzie (nawet dwóch punktów materialnych), to, co byłoby źródłem grawitonów (lub innych bozonów),  dzięki którym czujemy, że układ ten przyciąga nas? Czy środek masy układu (Przyroda jest sprawiedliwa.)? Miejsce, gdzie nic nie ma? Wyjątkowe miejsce przestrzeni? Nie mnóżmy bytów ponad potrzebę. Nie o jakieś grawitony chodzi. Są one zresztą dzieckiem myślowej inercji, dzieckiem paradygmatów, które stworzyły mechanikę kwantową, działającą, z dużym zresztą powodzeniem, ale na zupełnie innym terenie (w innej skali), a w dodatku bez grawitacji.           Wynikałby stąd wniosek, nawet ogólny, że grawitacja w ogóle nie potrzebuje pośredników. To jeszcze jeden argument za tym, że jest oddziaływaniem pierwotnym. A może właśnie tu mamy jakiś punkt zaczepienia dla prób deterministycznej interpretacji splątania kwantowego?              
     Wprost automatycznie nasuwa się pytanie: Czy oddziaływanie grawitacyjne jest natychmiastowe (nie z prędkością światła)? To już by była herezja wprost herezjalna. Oj szykuje się stosik. Mimo wszystko... przecież zasięg grawitacji jest nieskończony, a jej istnienie w czasie jest nieograniczone. W dodatku, nowe źródła pola grawitacyjnego przecież nie powstają. Można wprost mówić o prawie zachowania elementarnych źródeł pola grawitacyjnego, bo plankony są niezniszczalne, a nowe nie kreują się. Zatem nie trzeba czekać na realizację zamówienia. Nawet nie trzeba niczego zamawiać. Tu warto się zastanowić. Przecież już zasada kosmologiczna prowadzi do konkluzji, że Wszechświat jest nadobiektem samouzgodnionym, a tempo jego rozwoju wyznacza czas globalny. Rozwój Wszechświata w każdym jego elemencie, nawet w najmniejszej skali przebiega tak samo. Będzie o tym sporo w dalszych artykułach.
     Jak widać, kości zostały już rzucone. Zobowiązuje to do obrania innej drogi tak w odniesieniu do grawitacji, jak i w odniesieniu do paradygmatu dotyczącego „przekazywania sił”. Czy taka droga istnieje? Sądzę, że tak, że byłaby to też droga do unifikacji wszystkich oddziaływań (nie wyłączając grawitacji); unifikacji, która ma miejsce jednak (z całą pewnością) nie w skali naszych fizycznych doznań, a nawet nie w skali atomu. Gdzieś znacznie głębiej, przy odpowiednio dużej koncentracji materii. Można sądzić, że chodzi o materię gwiazd neutronowych i materię jąder galaktycznych. Materia o wielkiej koncentracji istniała też w początkach Wielkiego Wybuchu. No, z tym zgadzają się już wszyscy... Twórcy teorii superstrun niuchali w tamtą stronę, ale zakałapućkali się w nieposkromionych nieskończonościach matematycznych. Nie dziw. Posługiwanie się w odniesieniu do tego samego bytu teoriami, z których jedna nie czuje grawitacji a druga grawitacyjnie ściąga wszystko ku punktowej osobliwości, jest rzeczą naprawdę karkołomnąPowiedziałbym bardziej dosadnie:  Gdzie znajdują się superstruny? Tam, gdzie OTW nie dociera i tam, gdzie mechanika kwantowa zawodzi  (zbyt wielkie fluktuacje). Rozmiary przestrzenne cząstek są dużo mniejsze, niż przestrzenna nieoznaczoność. Do czego prowadzić więc może związek niedojdy ze ślepcem? Właśnie to obliczają strunowcy. Niech będą zdrowi. 
     Dodajmy do tego, że zgodnie z preferowanym tu poglądem, w „podwymiarach” panuje niepodzielnie grawitacja. A przecież dla mechaniki kwantowej oddziaływaniem podstawowym jest elektromagnetyzm, przy tym archeo-bazą dla  samego faktu istnienia skwantowania jest niepodzielność ładunku elementarnego i jego zachowanie (także w odniesieniu do kwarków). W kontekście tym bazą dla ewentualnego skwantowania grawitacji byłoby istnienie bytu elementarnego absolutnie, modelowanego przez plankony.

3. Defekt masy układu dwóch plankonów.
     Tutaj powrócimy do rozważań, jakie prowadziliśmy już w poprzedniej pracy, traktującej o grawitacji układu punktów materialnych. Dla przypomnienia, wartość liczbowa defektu masy układu powinnna być równa różnicy między wartością energii potencjalnej w nieskończoności (zerową, tam też defekt masy równy jest zeru), a wartością energii potencjalnej, odpowiadającą zastanej wzajemnej odległości tych ciał (jak wiadomo ujemną). Wniosek stąd, że defekt masy równy jest liczbowo energii potencjalnej układu w zadanej sytuacji, z tym, że jest liczbą dodatnią. W zapisie symbolicznym: 
Masę wyrażamy tu w jednostkach energii (Δmc²).
   Niech układ taki stanowią dwa plankony. Dalej obliczymy energię potencjalną tego układu.
Gdy plankony stykają się ze sobą (rysunek A tuż powyżej), oczywiście odległość między ich środkami: r = L(q). Przy obliczaniu energii potencjalnej oprzemy się na newtonowskim prawie grawitacji. Jednak wzoru:   

nie możemy zastosować bezpośrednio, gdyż nie uwzględnia on defektu masy. Oto jak  można ten defekt masy zdefiniować:

Wzór ten jest w zasadzie identyczny ze wzorem (4) poprzedniej pracy. Tu jednak masy są jednakowe. 
   Defekt masy bowiem jest różnicą między łączną masą odpowiadającą bardzo dużej odległości (w przypadku plankonów mowa o ich podwojonej masie), a masą układu w zadanej sytuacji, gdy odległość jest mała, na tyle, że defekt masy należy już uwzględnić. Zapisać to można następująco:
 Czy wzór (8) jest słuszny? Zbadamy to później, zaopatrzeni lepiej w nieodzowne środki. Jeśli jest słuszny, to wyniki obliczeń bazujących na nim, powinny być ze sobą spójne, a także spełniać określone oczekiwania. W przypadku punktów materialnych, otrzymaliśmy wynik satysfakcjonujący. 

   Najpierw obliczymy ubytek masy układu dwóch plankonów stykających się (patrz rysunek A powyżej). W przypadku tym  r = L, ubytek masy równy jest M, masa układu równa jest więc tyle samo. W samej rzeczy. By się przekonać o tym, wystarczy skorzystać z następującej równości:

Korzystać z niej będziemy nie jeden raz. By wykazać jej słuszność wystarczy oprzeć się na wzorach definiujących wielkości Plancka występujące w tym wzorze – dobre ćwiczenie dla licealistów.
   Można więc zdefiniować długość Plancka L jako odległość między dwoma plankonami taką, że układ „widziany jest” zzewnątrz jako jeden plankon. Wynik zachęcający. W dodatku przypomina on nam wynik podobnego obliczenia wykonanego w poprzedniej pracy, a dotyczącego układu dwóch punktów materialnych i dosyć podobną, nową definicję promienia grawitacyjnego, a więc przypadku ogólnego. Świadczyłoby to o tym, że w naszym aktualnym badaniu idziemy właściwą drogą.      

   A jaka jest odległość, jeśli masa wypadkowa równa jest zeru, to znaczy, ubytek masy 
układu równy jest podwojonej masie plankonowej? Czy to możliwe? Wszak, by zadość uczynić temu warunkowi, plankony powinny się nawzajem przenikać. Przedstawia to rysunek B. Uczyńmy więc jeszcze jeden krok naprzód. Zauważmy, że nie istnieje żadna przyczyna, dla której nasze plankony miałyby być pokryte skorupą stawiającą opór próbie wdarcia się do środka. Istnienie takiej skorupy oznaczałoby bowiem istnienie dodatkowego odpychania. A przecież plankony stanowią w założeniu byt prawdziwie elementarny. Odpychanie (opór skorupy) stanowiłoby o istnieniu dodatkowego, nie branego pod uwagę, oddziaływania, także świadczyłoby o strukturalnej złożoności samego plankonu. Stanowiłoby więc o istnieniu jakichś oddziaływań (dualnych) w jeszcze mniejszej skali, co wykluczałoby absolutną (z założenia) elementarność plankonu. Zresztą, to ewentualne oddziaływanie, ten nowy wprost świat byłby dosłownie nie do opisania. Sam plankon opisać możemy bowiem dzięki temu, że parametry planckowskie bazują na obserwablach. Dodajmy do tego, że istnienie takiej skorupy, przypuszczalnie nie byłoby konsystentne z właściwościami znanej nam materii. Jednak by do tego wniosku dojść, należałoby bliżej poznać świat plankonów i ich układów, a także powiązać go ze światem naszych percepcji. Taki jest cel naszych badań. Niezależnie od tego brzytwa Ockhama ostrzega nas przed pochopnym wprowadzaniem nowych bytów.     
   Ostatecznie zdajemy sobie sprawę z tego, że patrząc na plankony nawzajem wnikające w siebie, po prostu stwierdzamy, że chodzi tu o oddziaływanie dwóch (źródłowych) pól grawitacyjnych. Takie twory (plankony) byłyby więc elementarnymi źródłami pól grawitacyjnych, a wraz z tym, budulcem całej materii (wraz z promieniowaniem). Warunkiem na to byłoby istnienie odpychania grawitacyjnego (tak, jak to było z układem punktów materialnych). Warto zwrócić tu uwagę na to, że pole grawitacyjne, ogólnie, jest zachowawcze: centralne i potencjalne. W sposób naturalny oczekujemy więc, że także pole plankonu (bytu elementyarnego absolutnie) jest właśnie takie, to znaczy, nie jest polem wirowym (polem o niezerowej rotacji). Zresztą cechy pola plankonu jako bytu elementarnego absolutnie, powinny rzutować na cechy pól grawitacyjnych (i innych pól silowych) w dowolnych skalach. Cholernie ambitny plan do przeforsowania.., albo po prostu niesforne myśli. 
   Zbliżmy więc do siebie nasze plankony jeszcze bardziej. Zapytajmy: „Jaka powinna być odległość między ich środkami, jeśli defekt masy równy jest ich łącznej masie (?), to znaczy: 
Wykorzystując wzór (10), otrzymujemy: 
Jak widać, w tym przypadku, układ jest „niewidzialny” (także dla czujników wykrywających pole grawitacyjne), bo jego masa grawitacyjna równa jest zeru. Co nam to przypomina? Oczywiście fotony. A jeśli jeszcze bardziej zbliżymy je do siebie? To mamy odpychanie grawitacyjne. Czy istnieją cząstki odpychające? Neutrina? Oj te niesforne myśli... ²¹

4.Wypadkowa masa układu dwóch plankonów.
Z obliczeń jakie przeprowadziliśmy powyżej wynika, że w odniesieniu do układu dwóch plankonów, ubytek masy równy jest masie jednego z nich gdy odległość między ich środkami równa jest długości Plancka. Masa układu zeruje się gdy odległość równa jest jej połowie. Widzimy więc absolutną zbieżność tego z wynikami obliczeń przeprowadzonych w artykule poprzednim, zajmującym się układem dwóch punktów materialnych (dla przypomnienia, długość Plancka równa jest połowie promienia grawitacyjnego). Okazuje się więc, że wyniki naszych badań są jak najbardziej ogólne i niezależne od skali rozmiarów. To oczywiście dopinguje do dalszych dociekań. Wyznaczmy masę grawitacyjną układu dwóch plankonów, oczywiście uwzględniając grawitacyjny defekt masy. Jak już wiadomo, określamy go następująco:
gdzie: m* jest szukaną masą układu. Korzystając ze wzoru na defekt masy, otrzymujemy:                                                                                    
 gdyż, jak wiadomo:
Wzór (*) łatwo przetestować. Zrobimy to tylko dla dwóch przypadków, wobec których wiemy czego oczekiwać. Gdy r = L (plankony stykają się ze sobą).
zgadza się.
Gdy r = 0,5L mamy:
zgadza się.
Oczywiście od razu zauważamy, że w przypadku odległości mniejszej, masa staje się ujemna. Sądząc po wzorze (*) stwierdzamy też, że gdy r dąży do zera, masa ujemna dąży do nieskończoności. Chodzi oczywiście o ujemną masę grawitacyjną układu, który przez to odpycha każdy obiekt o masie dodatniej. Jednakże już w pierwszym artykule tej serii, poświęconym punktom materialnym, zwróciłem uwagę na to, że także elementy takiego układu wzajemnie odpychają się, z siłą wzrastającą szybko w miarę ich wzajemnego zbliżania się. [Chodzi o to, że masy każdego punktu z osobna są dodatnie. Znajdują się jednak one w polu, którego natężenie zwrócone jest na zewnątrz układu. Natężenie tym większe, im są bliżej siebie. Zatem na punkty te działa siła na zewnątrz, co manifestuje się „fenomenologicznie” jako odpychanie wzajemne. Tak można rzecz zinterpretować.] Praktycznie prowadzi to do zatrzymania, niezależnie od początkowej prędkości, z jaką zbliżały się. Przekonamy się o tym pod koniec już tego artykułu.
Fakt ten uniemożliwia koncentrację materii w jednym punkcie. Oznaczać by to mogło, że plankon jest fermionem, przez zbieżność z tym, co wnoszą statystyki kwantowe. Przecież wcale nie jest przesądzone, że w tym zakresie rozmiarowym tracą one sens. Mogą być bowiem wyrazem cech jak najogólniejszych, których źródłem może być właśnie zakres planckowski. Oczywiście kojarzy się to także z zakazem Pauliego. A jeśli pójdziemy dalej, to nawet możemy stwierdzić, że istnienie zakazu Pauliego jest dowodem na istnienie dualności grawitacji. Na to, że plankon jest fermionem wskazywałby wynik rozważań (ilościowych), które przedstawiłem już w roku 2010, w swej książce. Wynika z nich, że moment pędu plankonu równy jest 1/2ħ. Poświęcony temu jest jeden z artykułów części trzeciej. Osobliwość istnieje więc tylko na papierze. Moim marzeniem jest by nawet papier ją odtrącił.
Czy masę ujemną, zasadniczo, może mieć każde ciało, każda cząstka? Zwróćmy uwagę na to, że masa ujemna jest masą grawitacyjną, co oznacza, że posiadać ją może wyłącznie układ. Układem jest każde ciało, każda cząstka. Masy ujemnej nie może posiadać tylko pojedyńczy plankon, bo nie jest układem. Nawet trudno jego masę uznać za dodatnią. Ani dodatni, ani ujemny, ani zerowy. Na tym polega jego polityczna mądrość – można by rzec. [Czy polityczna poprawność oznacza mądrość? Uważam, że to pytanie retoryczne.] Wiadomo, że kto „nie z nami, ten przeciw nam” – nie minus i nie plus. Pokłon dla paralitycznej Europy... To jednak trudno zapisać. Dobrze, że masa plankonu ma specjalne oznaczenie. Można też inaczej. Dodatniość jest normą, powszechnością, natomiast ujemność, to coś wyjątkowego, uwarunkowanego grawitacyjnie. Coś wyjątkowego, jak antymateria wobec materii... W tym kontekście, zaznaczmy to, ładunek elektryczny nazywany ujemnym lub dodatnim, to właściwie konwencja, to jakość fizyczna w obu przypadkach grawitacyjnie dodatnia. A co z neutrinem? I o tym będzie. Wszystko ma swój czas. Przed nami jeszcze sporo.

5. Elsymon – cząstka.
     Powyżej zwróciłem uwagę na możliwość istnienia odpychania między plankonami. Jeśli faktycznie, to istnieje nisza energetyczna – w środku między przyciąganiem, a odpychaniem (w zależności od odległości wzajemnej plankonów). To wprost automatycznie warunkuje możliwość istnienia drgań. Daje to też możliwość łączenia się plankonów, tworzenia się układów trwałych. Można zatem połączyć tak ze sobą większą liczbę plankonów, dowolną ich liczbę (choć ograniczoną). Dla obserwatora zzewnątrz (powiedzmy, że uśredniona) masa układu może być równa zeru. W tym momencie nie jest istotne, jaki kształt, jaką formę geometryczną przybiera dany układ, jaka jest jego topologia. Zerowa masa sugeruje, że może to być foton. Różne fotony.
   Oczywiście masa układu może być też różna od zera – dodatnia, a nawet ujemna. Tak otrzymujemy wstępny, jakościowy model struktury cząstek nazywanych elementarnymi. Ich masa zależna jest tak od liczby plankonów, jak i od tego jak głęboko są one ze sobą powiązane. Może być bardzo mała w porównaniu z masą pojedyńczego plankonu: na przykład może być masą elektronu. „Jeśli tak, to dlaczego masy wszystkich cząstek są relatywnie bliskie sobie (maksimum o czynnik 10^3)?” Pytanie jak najbardziej na miejscu. Wstępny model idący na przeciw temu pytaniu przedstawiony został w rozdziale następnym (szóstym). Nie uprzedzajmy faktów. Dla prostoty wyrażeń układ związanych ze sobą plankonów nazwiemy elsymonem (elementarny układ materialny – elementary system of matter)******. Czy elsymon jest rzeczywiście cząstką? Może tylko tworem wirtualnym. Korzyść jednak jest, i to nie tylko w fakcie zapisu tych fantazji. Mimo wszystko dzięki nim widzimy ostrzej przede wszystkim to, że nie zawsze myśl musi być podporządkowana przekonaniom „oficjalnym”. Wracając do elsymonu, zapytajmy: „Czy każdy elsymon może być tworem trwałym? A może istnieją reguły wyboru sprawiające, że tylko określone elsymony zasługują na to by być wykrywalnymi przez nas cząstkami?” Można oczekiwać, że trwałość (większa lub mniejsza) jest sprawą symetrii, lub określonej asymetrii strukturalnej, według której dana cząstka jest zbudowana (na poziomie plankonowym). To sprawa dalszych badań, choć pewne sugestie pojawią się już niebawem. 
W początkach naszych rozważań obliczyliśmy promień grawitacyjny pojedyńczego plankonu. W kontekście tym zauważmy, że w przypadku układu plankonów, w związku z jego, może nawet sporym, ubytkiem masy, promień grawitacyjny jest mniejszy i dąży do zera, gdy masa układu dąży do zera. Stwierdziliśmy już zresztą, że w przypadku ogólniejszym elsymon choćby bardzo złożony, manifestować może masę nawet bardzo małą, gdyż znaczna część jego masy jest zamknięta (duży niedobór masy). Taki złożony elsymon może jednak mieć objętość stosunkowo dużą. Wynika stąd, że: a) masa cząstki (elsymonu) będąc relatywnie małą, odpowiadać może masom cząstek elementarnych; b) wobec małej stosunkowo masy, promień grawitacyjny takiego układu (a nie pojedyńczego plankonu) jest bardzo mały biorąc pod uwagę objętość elsymonu. Cząstka taka jest więc „widoczna” (możliwa jest jej detekcja), c) choć doświadczalne określenie jej wymiarów i cech przestrzennych, nie jest możliwe w sposób jednoznaczny. Bardzo możliwe, że sama cząstka jest skomplikowanym układem drgań plankonowych. Jej chwilowy stan jest wskutek tego nie do określenia (nieoznaczoność). Zatem cząstka nasza jest tworem zmiennym wskutek dynamiki drgań z pewnością zachodzących w nim; nie musi też mieć symetrii kulistej. Poza tym, by badać trzeba ingerować w układ czyniąc wynik badania sprawą statystyki i prawdopodobieństwa. To nam oczywiście kojarzy się z mechaniką kwantową. Motyw ten stanowić może dopełnienie interpretacyjne tego działu fizyki.

6. Wysycanie się pól i energia zawarta w polu grawitacyjnym, czyli: wspominki z dawnych czasów.
     Od dawien dana intrygował mnie problem wysycenia. Istnieje ono na przykład istnieniem związków chemicznych. Do cząsteczki trwałego związku chemicznego raczej nie przyłącza się żaden atom dodatkowy. Pomijam tu możliwość wiązań w sieci krystalicznej, pomijam to, że same cząsteczki w bardzo bliskim zasięgu oddziaływują jak dipole,  kwadrupole, multipole. Nie w tym rzecz. Chodzi w ogóle o sam fakt istnienia wysycenia. Na przykład cząsteczka metanu, najprostszy przykład węglowodoru nasyconego. Pole wokół atomu węgla wystarcza jedynie na to, by przyłączyć się mogły tylko cztery atomy wodoru. Już bardzo dawno temu nurtował mnie problem wysycenia podczas oddziaływania, w szczególności grawitacyjnego. Czy obecność innych ciał wokół źródła pola, ma wpływ na łączne pole wszystkich i oczywiście samo pole wokół niego? Czy istnieje możliwość jego wysycenia, jakby likwidacji pola z powodu uczestnictwa w oddziaływaniu wystarczajacej liczby ciał, elementów układu? Intuicja podpowiadała mi, że tak. Brak wysycenia czyniłby energię pola niekończoną, co w gruncie rzeczy przeczyłoby zasadzie jej zachowania. W literaturze nie zetknąłem się z czymś takim. Czy wysycenie jest po prostu nierelewantne dlatego, gdyż nauka o grawitacji poszła w kierunku nie konsystentnym z kwantowym widzeniem spraw? Być może. Czyżby uważano, że nie istnieje żadne ograniczenie, że może być nieskończenie wiele źrodeł, że wystarczy zasada superpozycji? Czyżby uważano, że to błahostka, tuzinkowość? Wprost nie istnieje żaden problem? Dywan?
   Wyobrażałem sobie (w tych dawnych czasach), może trochę infantylnie, atom, a także źródło pola grawitacyjnego, jako kulkę z rękami, których liczba jest ograniczona (mimo wszystko). Przecież energia zawarta w polu grawitacyjnym wokół ciała nie może być nieskończenie wielka. Nie może być nieskończenie wielka, a wraz z tym ograniczona, ponieważ wokół ciał mniej masywnych pole jest słabsze. Nie nieskończenie wielka, nawet jeśli chodzi tylko o gęstość energii.[Zająłem się tym w Apendyksie do poprzedniego artykułu. Tam zauważyłem, że łączna energia pola wokół źródła punktowego równa jest połowie masy spoczynkowej źródła (ze znakiem minus).] Już istnienie zróżnicowania pól w zależności od masy ciał-źródeł było wystarczającą przesłanką i motywacją dla zastanowień i przemyśleń. Ciało o większej masie ma tych rąk wiecej, niż ciało o masie mniejszej. Łączna energia zawarta w polu wokół niego jest większa. To by sugerowało nawet jakąś formę skwantowania – także grawitacji. To samo oczywiście dotyczy wszystkich ciał. Ciała biorą się za ręce. Im są bliżej siebie, tym więcej rąk podaje sobie ręce, tym bardziej związane są te ciała ze sobą. Może więc zaistnieć sytuacja, w której zajęte są wszystkie ręce. Nie ma wolnych. Wówczas taki układ po prostu jest grawitacyjnie wysycony. Wokół niego nie ma pola grawitacyjnego, co także oznacza zerową masę. Co nam to przypomina? Czy to wyłącznie naiwne spekulacje?
   A jednak mamy tu mały problem. Wszystko tu pięknie pod warunkiem, że masy ciał są sobie równe (ta sama liczba rąk). To jednak przypadek (nawet bardzo) szczególny. A jeśli masy nie są sobie równe (co na ogół ma miejsce)? To nie jest osiągalne zero? A przecież z rozważań (ogólnych), dotyczących punktów materialnych wynika, że masa grawitacyjna układu może zerować się także, gdy masy są zróżnicowane. Czy zatem model z rękami jest niewypałem? Jest zbyt prosty? Coś mi się wydaje, że, widocznie (po co od razu dać za wygraną), mógłby być ten model spójny tylko dla układów najbardziej elementarnych. Za chwilkę zobaczymy, co uzasadnia tę nadzieję.  
   Ta rzecz kojarzy się też z modelem linii sił. Szkoda, że myśl o wysyceniu, jeśli już się pojawiła, nie była kontynuowana, nie była rozwijana. Czy zawartość poprzedniego akapitu uzasadniałaby to? Chodzi raczej o coś innego. Otóż koncepcja wysycenia nie jest konsystentna z obowiązującym dziś totalnie paradygmatem, że grawitacja, to wyłącznie przyciąganie. Gdy byłem młody marzenia były jak rzeczywistość. A dziś? Rzeczywistość już prawie nie jest marzeniem. Chociaż jak na razie, to raczej tylko moja prywatna rzeczywistość.   
   A plankon? Chyba ma pewną ograniczoną, jednostkową, liczbę rąk, na przykład cztery (Po co więcej? Przyroda jest skromna). Trzy z nich łączą się z trzema innych trzech tworząc czworościanową (tetraedr)²² komórkę elementarną (Trójwymiarowa przestrzeń?), posiadającą też cztery ręce. Takie identyczne komórki mogą się więc ze sobą łączyć (jak pojedyńcze plankony) w układy bardziej złożone, będące też źródłami pola grawitacyjnego. Mogą też tworzyć formy zamkniete o różnych wielkościach. Fotony?... Model ten chyba wyjaśnia, dlaczego masy znanych nam cząstek są do siebie zbliżone (patrz poprzedni rozdział).
   Istnieje też inna możliwość, nie mniej interesująca. Plankony, w dalszym ciągu posiadające cztery ręce utworzyć mogą dwunastościan foremny (dodekaedr). W nim każda ze ścian jest pięciokątem foremnym.²³ Tu warto zwrócić uwagę na to, że pięciokąt foremny związany jest ze złotym podziałem odcinka, ktory z kolei związany jest z ciągiem Fibonacciego. Złoty podział odcinka manifestuje się w przyrodzie w niezliczonych formach, w przyrodzie tak ożywionej, jak i nieożywionej. Jak widać liczba możliwości połączeń plankonów jednak nie jest nieskończona (dzięki zakładanemu w tej pracy istnieniu wysycenia pola grawitacyjnego – nie ważne jak wygląda jego matematyczny model. To już warsztat.). Właśnie to sugeruje, możliwość istnienia jakichś reguł wyboru przy modelowaniu (na papierze) struktury cząstek elementarnych. Czy to tylko i wyłącznie fantazja? Może tak, ale chyba nie czcza. Przynajmniej na tym etapie rozważań. Ale kości zostały już dawno rzucone.
   Opis oddziaływania punktów materialnych, a w tym artykule – plankonów spowodował, że moje przemyślenia z lat siedemdziesiątych i wcześniejszych ub. wieku, odżyły. Chyba rzeczywiście wysycenie istnieje. Pole układu jest słabsze (w sensie zawartości energetycznej), niż łączne pole sładników rozdzielonych. Słabsze pole oznacza mniejszą masę. Przy odpowiedniej ich liczbie i odpowiedniej ich koncentracji pole nawet może zniknąć. Jeśli tych składników jest bardzo dużo, zniknąć może nawet wtedy, gdy koncentracja materii nie jest znów taka duża. Najbardziej oczywistym przykładem takiego wysyconego układu jest... Wszechświat. Zasada kosmologiczna, stanowiąca w moich przemyśleniach bazę, właściwie jedyny aprioryczny warunek dla modelowania Wszechświata, wprost żąda, by natężenie pola grawitacyjnego (kosmologicznego) równe było wszędzie zeru. A inne wszechświaty? One naszego wcale nie widzą (Tak, jak my nie widzimy ich, pomimo akceptacji powszechnej, różnych interesujących wizji, choćby tak wybitnych popularyzatorów, jak Michio Kaku). Jeśli w ogóle istnieją, to każdy z nich stanowi autonomiczną, zamkniętą przestrzeń. Nicość? A co mówi Biblia o początkach Wielkiego Wybychu? Na poczatku było pustkowie i chaos – nie równocześnie. Chaos był nieco później (spójnik i oznacza też następstwo czasowe). Najpierw URELA (Ultra-relativistic Acceleration – o tym więcej w nastepnych artykułach), a potem przemiana fazowa (chaos, fraktalizacja, temperatura).
    W młodości zadawałem sobie jeszcze jedno pytanie: Jaka jest łączna energia zawarta w polu grawitacyjnym wokół określonego źródła? Obliczenie energii zawartej w polu elektrostatycznym, na przykład między okładkami kondensatora, nie stanowi problemu nawet dla licealisty (pod warunkiem, że nie jest zbyt nowoczesny, czyli nic nie wie, bo cały rozum ma w palcach przebierających po ekranie tabletu). Grawitacji jednak nikt nie tykał. Jeśli grawitacja jest zakrzywieniem przestrzeni, to pytanie powyższe nie jest zbyt adekwatne z rzeczywistością. Czy zatem grawitacja pozbawiona jest materialności? A przecież jej wielkość uwarunkowana jest przez masę świadczącą o obecności materii. Tu warto zajrzeć do poprzedniego artykułu, a ściślej do Apendyksu w jego zakończeniu. Zauważyłem już to powyżej. Tam dochodzę do konkluzji-hipotezy, że energia zawarta w polu grawitacyjnym wokół punktowego (sferycznego) źródła, równa jest: 
To oczywiście hipoteza. Ciekawe, do czego doprowadzi bazowanie na niej. Na przykład w odniesieniu do pojedyńczego plankonu. Odpowiedzi udzielę w innym miejscu. Tu wypaplam tylko to, że prowadzi do obliczenia wartości spinowego momentu pędu plankonu: 1/2ħ, do wykazania, że jest fermionem.

Skojarzenia, refleksje, przemyślenia 
  ¹¹) W kontekście tym być może jakieś uzasadnienie miałoby skojarzenie plankonów z cząstkami Higgsa, a pole wytworzone przez mnogość plankonów, z „oceanem, albo polem Higgsa”. Stanowiłoby ono, zgodnie z dzisiejszymi zapatrywaniami, kontinuum wypełniające przestrzeń. Z nim oddziaływują wszystkie cząstki (za pośrednictwem bozonu o tej samej nazwie), z tym, że niejednakowo. [A dlaczego niejednakowo?] Powoduje to, że masy cząstek różnią się między sobą. Wprowadzenie czegoś takiego do teorii było palącą potrzebą. Bez tego model standardowy byłby niepełny, gdyż nie byłby w stanie wskazać na przyczynę zróżnicowania mas cząstek. [A jaka jest przyczyna tej przyczyny? To chyba sprawa struktury.] Bozon Higgsa zyskał wielką sławę, nawet został kreowany na „boską cząstkę”. Ponoć został wreszcie odkryty w LHC. To Wielkie Odkrycie wymaga jednak potwierdzenia. [Najwygodniej byłoby poprzestać na odkryciu. Jeśli dodatkowe badanie nie potwierdzi odkrycia? Lepiej tego zawczasu uniknąć. Przecież usilnie poszukujemy. Podobnie było z doświadczeniem Opera... Tylko nie to!”]
Koncepcja bozonów Higgsa bazuje na procedurach mechaniki kwantowej, kwantowej teorii pola, tej, która nie rozważa grawitacji. Rówocześnie przyjmuje się za rzecz ustaloną, równość immanentną masy grawitacyjnej i bezwładnej. Istnienie pola Higgsa ponoć umożliwia zróżnicowanie mas (bezwładnych) cząstek. Co z grawitacją? To chyba rodzaj niekonsekwencji. A jeśli kosekwencji, to z niedosytem.
     Powiedzmy, że teoria Higgsa, a właściwie całej grupy sześciu fizyków  (Robert Brout, Francois Englert, Gerald Guralnik, Carl Hagen, Peter Higgs oraz Tom Kibble), jakoś radzi sobie z pytaniami: „Dlaczego masa określonych cząstek jest taka, a nie inna? Dlaczego masa cząstek jest w taki, a nie w inny sposób zróżnicowana? Dlaczego w ogóle jest zróżnicowana?”. Mimo wszystko teoria ta nie wiąże (bo nie może) znanych cech cząstek z ich budową. Wprost nie dotyka struktury cząstek, (i jej uwarunkowań), cząstek, które w dalszym ciągu, w szczególności leptony, pozostają obiektami raczej punktowymi. Właściwie, jak zrozumieć zróżnicowanie mas cząstek w sytuacji braku powiązania ich własności z budową wewnętrzną? A przecież o masie cząstki decyduje przede wszystkim jej struktura i gęstość upakowania jej elementówsądząc po naszych konkluzjach, dających przecież szansę na postęp w tej kwestii). To, w każdym razie wynika z zapostulowanej dualności grawitacji i modelu plankonowego, w którym, jak stwierdzimy niebawem, o strukturze cząstek mają decydować oddziaływania grawitacyjne, obce przecież teoriom kwantowym. Warto tu dodać, że model plankonowy odpowiada z łatwością także na pytania zadane nieco powyżej (te, z którymi model standardowy powiedzmy, że jakoś sobie radzi), jak się przekonamy, odpowiada również na pytania, wobec których model standardowy (wraz z polem i bozonami Higgsa) jest bezradny, a nawet pytania, których nie jest w stanie zadać.  
   A jaki jest sens fizyczny energii próżni? – takie sobie (jeszcze jedno) pytanie.
   Rozważając plankony, a właściwie stworzone przez nie środowisko, dojdziemy do konkluzji stanowiących nawet alternatywę dla koncepcji Higgsa (patrz powyżej fragment tłustym drukiem). Moje podejście do sprawy jest rzeczywiście inne, przy tym na pytania już zadane (te powyżej) i wiele innych, odpowiedź uzyskać można bazując także na modelu plankonowym, z tym, że  prowadzi on w dodatku, jak powyżej wspomniałem, do poznania struktury cząstek, a nawet zasad stanowiących podstawę ich budowy. Oczywiście, moja rola sprowadza się tylko do przedstawienia idei. Jeśli jest słuszna... Daj Boże. Będzie sporo materiału na doktoraty. Sądzę, że na zakończenie tej dygresji warto zaznaczyć, iż cząstki Higgsa są bozonami. Czy także plankony (jeśli rzeczywiście są nie tylko pomocą naukową)? Nie uprzedzajmy faktów (choć już wcześniej zdążyłem coś wypaplać).
     Tak na marginesie warto zauważyć, że masa Plancka nie jest masą bozonu Higgsa. Jest znacznie większa. Stosunek ich mas wynosi 10^17. W dodatku nasz bozon ulega rozpadowi (średni czas życia wynosi 1,6·10^-22 s.). A tak właściwie, to jaka jest fizyczna przyczyna rozpadu bozonu H (i oczywiście pozostałych cząstek)?... Zaraz, jeśli się rozpada, w dodatku tak szybko, to skąd on wie, że chodzi o proton, a nie elektron (dla przykładu)? A co powoduje jego rozpad? Samoczynnie? To dlaczego czas rozpadu jest średni? Oznaczałoby to, że rozpad powoduje jakiś czynnik zewnętrzny. Przecież cząstki tego samego rodzaju są nierozróżnialne. Chyba winne są neutrina tła o zróżnicowanej energii (to tylko hipoteza robocza). Dlaczego neutrina? O tym innym razem. Czy nasz bozon, zanim rozpadnie się, zdąży określić też masę cząstki, która spowoduje jego rozpad (powiedzmy, że neutrina)? Zgadzam się, to naiwne, sztubackie pytania.  
      Jak już, to ponawiam pytanie: Czy także plankony są bozonami? Okaże się, że nie, że są fermionami o spinie 1/2. To byłoby konsystentne  z naszym ustaleniem o dualności grawitacji. Jak widać, to nie ten sam kod pocztowy.
   Dalej zobaczymy, że „energia próżni” pasuje bardzo do modelu plankowskiego. Możliwe, że ocean plankonów tworzy materialne tło dla bytów obserwowalnych (nie ocean Higgsa). Możliwe, że ma też coś wspólnego z Wielkim Wybuchem i z procesem trwającej bardzo krótko na samym początku, przyśpieszonej wykładniczej ekspansji (z tym, że nie inflacji, a URELI – o tym już w artykułach następnych). Jeszcze sporo przed nami. 
¹²) Tak na marginesie zauważmy, że defekt masy układów jądrowych, pomimo, że związany jest z oddziaływaniami silnymi, oznacza też, że łączna grawitacja, jaką tworzą dwa nukleony (nie ważne, że bardzo, niemierzalnie słaba), mniejsza jest, gdy występują razem w jądrze atomowym, w porównaniu z grawitacją, jaką wykazują łącznie, gdy są rozdzielone. Pole grawitacyjne zależne jest bowiem od masy jego źródła. Mogło to zastanawiać już dawno, a pomijanie tego faktu wyłącznie z powodu relatywnej słabości i niemierzalności pola grawitacyjnego tak małych układów, uważam za niesłuszne, gdyż czyni obraz rzeczywistości niepełnym. Nasze możliwości w zakresie pomiaru nie powinny stanowić tu (i nie tylko tu) kryterium istnienia. Inną przyczyną tego pomijania, chyba nie mniej istotną jest to, że ogólna teoria względności (teoria grawitacji) nie rozpatruje niedoboru masy z powodów, które uzasadnia jej struktura. Pisałem już o tym w artykule poprzednim.  
   Uwagi powyższe wymagają trochę głębszego zastanowienia. Jeśli bowiem wyrazimy deficyt masy jako różnicę energii oddziaływania silnego w dwóch stanach, to otrzymamy energię bardzo dużą, energię fotonu gamma, emitowanego w wyniku określonej przemiany jądrowej. Energia ta wydaje się być nieadekwatna ze znikomą, pomijalną zupełnie, różnicą w natężeniu pola grawitacyjnego. „To przecież tylko wynikająca ze wzoru Einsteina równoważność masy i energii, nie mająca nic wspólnego z grawitacją”. Można tak rzec, a jednak masa jest „budulcem” pola grawitacyjnego (zgodnie z OTW zakrzywiającego przestrzeń). A samo pole grawitacyjne... przecież ma zasięg nieskończony, jest więc rozproszone po względem energetycznym w nieograniczonym zasięgu, daleko poza jądro. Warto i tu zastanowić się.
   Niech się sobie zmniejsza jakiś „ładunek jądrowy” (podobnie w innej sytuacji, ładunek elektryczny, na wzór ubytku masy). Mielibyśmy wtedy do czynienia z ubytkiem „masy jądrowej” lub ubytkiem (w innych okolicznościach) „masy elektrycznej, czyli ładunku”. A jednak nie ma czegoś takiego. Na przykład, zbliżanie się wzajemne elektronu i protonu nie powoduje ciągłej (!) zmiany (malenia) ich ładunków. Ładunki są wprost niezmiennicze. A masa jednak maleje, zresztą niezależnie od tego, że maleje też energia potencjalna elektryczna wzajemnego oddziaływania tych cząstek (równoważna przecież określonej masie)***.
   W każdym przypadku istnieje ubytek masy...grawitacyjnej (lub, co na jedno wychodzi, bezwładnej) układu. Łączna energia równoważna mu może więc być dosyć duża, na tyle, że w przypadku przemian jądrowych (na przykład wychwytu neutronu) powoduje emisję promieniowania gamma. Nie zapominajmy, że ubytek masy wyrażamy w jednostkach energii. Jak widać, wszystko jakby sprowadza się do grawitacji. Można, już teraz, zaryzykować nawet twierdzenie, że grawitacja stanowi jakąś bazę dla pozostałych oddziaływań. Rozważania prowadzone dalej  potwierdzają to.
   Przy tej okazji zauważmy rzecz zdawałoby się nieistotną. Niemierzalnie mały ubytek masy równoważny jest stosunkowo dużej, jak najbardziej mierzalnej energii. Wbrew powszechnej opinii mogłoby to oznaczać, że grawitacja jest bardzo znaczącym, jeśli nie dominującym elementem rzeczywistości także w skalach, w których jest pomijana. Widocznie nukleony w jądrze są na tyle ściśnięte, że spory ubytek masy (grawitacyjnej) ich układu nie pozwala na dalsze ich wzajemne wnikanie się. [Czy stwierdzenie: „Nic dziwnego, wszak nukleony są fermionami i obowiązuje zakaz Pauliego.” –  wystarczy? Nie kwitujmy rzeczy regułką, bo to nie wyjaśnienie. A skąd się bierze ten zakaz? Najprawdopodobniej z dualnej grawitacji...] Czy nie ocieramy się tu przypadkiem o unifikację grawitacji z oddziaływaniem silnym? Elektromagnetycznym? Przecież emitowane są fotony gamma. Nawet jeśli się tylko ocieramy o to, warto się zastanowić i nie lekceważyć sprawy tylko dlatego, gdyż teoria (ta, czy inna) nie rozważa tej kwestii, na przykład z powodu słabości grawitacji w układach atomowych. Poniżej zresztą skonstatujemy, że mimo wszystko grawitacja wcale nie jest taka słaba..., a sądząc po ogromnej masie plankonu, już teraz wysunąć można tezę, że grawitacja stanowi wprost oddziaływanie pierwotne, a nawet budulec dla pozostałych. O przypadkowości raczej nie ma tu mowy.
¹³) Zauważmy, że energia pola elektromagnetycznego jest skwantowana. Można przypuszczać, że związane to jest z tym, że ładunek elementarny nie podlega podziałowi (nie istnieją dowolnie małe jego części). Tak nawiasem mówiąc, właśnie ten fakt jest przyczyną całego „bałaganu” z mechaniką kwantową pomimo, że dziś zasadniczym wątkiem przemyśleń w jej ramach jest dualizm korpuskularno-falowy, oraz zasada nieoznaczoności i związane z nią prawdopodobiństwo dotyczące wielkości mierzalnych (w ramach doktryny obserwowalności), a określone jako rozwiązanie równania falowego dla zadanych warunków. Rzecz ta nie dotyczy jednak masy, która zmienia się w sposób ciągły w związku z ciągłymi zmianami grawitacyjnej energii potencjalnej układów. Trudno więc od razu (choćby na podstawie uwagi w zdaniu podkreślonym tuż powyżej) mówić o skwantowaniu energii pola grawitacyjnego (choć dziś się o tym mówi – takie sobie marzenia fizyków, bazujących na „naturalnych” dziś przesłankach)****. Trudno, bez nałożenia określonych warunków i bez przyjęcia innych nieco przesłanek (patrz odnośnik ***) oczekiwać skwantowania zmian energii układu grawitacyjnego poprzez emisję (lub absorpcję) określonych cząstek. Trudno, więc można... Jak się okazuje (patrz ten sam odnośnik), jest to możliwe, w dodatku z udziałem fotonów pomimo, że samo zbliżanie się (lub oddalanie się) nie ma w tym przypadku charakteru skokowego, lecz ciągły. Tak, z udziałem fotonów... ale pod warunkiem, że stan docelowy, określony jest jednoznacznie, jak na przykład w przypadku absorpcji neutronu przez jądro atomowe. Rozwiązanie to byłoby spójne z faktem, wspominanym niejednokrotnie, powiązania niedoboru masy jądra atomowego z emisją fotonu gamma o równoważnej energii. Oczywiście nie rozwiazuje to wszystkich problemów. Raczej wskazuje na obiecujący trop.
     A jeśli stan docelowy nie jest określony, a elementy układu przykładowo zbliżają się do siebie? To nie można oczekiwać promieniowania o energii równoważnej masie traconej (stopniowo, w sposób ciągły) przez układ. W sytuacji tej jedynym wyjściem jest pogodzenie się z tym, czyli przyjęcie za możliwe to, że masa grawitacyjna układu (stopniowo, w miarę zbliżania się jego elementów) zmniejsza się. Równoważne to jest formalnie stopniowemu (w miarę zbliżania się) wzrostowi masy ujemnej, kompensującej masę dodatnią układu. Tak można to modelować dla potrzeb opisu ilościowego. Nota bene, mamy tu jeszcze jeden argument potwierdzający tezę, że grawitacja jest oddziaływaniem podstawowym, pierwotnym.
[Zdawałoby się że alternatywnym, rozwiązaniem jest fala grawitacyjna unosząca nadmiar energii. Tak, ale jaka byłaby długość tej fali? Zmienna w czasie? Zmienna w sposób ciągły? To na pewno nie może zadawalać.]   
   Nie chodzi tu jednak o masę „substancjalną” cząstek. Materii nie ubywa, tak, jak nie rodzą się z nicości nowe cząstki w przypadku, gdy elementy układu oddalają się od siebie (masa wzrasta). To trzeba zaznaczyć. Chodzi tylko o malenie energii potencjalnej wzajemnego oddziaływania. Chodzi o energię wypadkową. Energia potencjalna oddziaływania w tej sytuacji byłaby bowiem sumą algebraiczną energii ujemnej (przyciągania) i dodatniej (odpychania). Gdy jedna maleje, druga rośnie, o tyle samo (zasada zachowania). Oczywiście przemiana ta w czystej postaci może być wyodrębniona  tylko i wyłącznie w hipermikroskali, poniżej progu oddziaływań kwantowych (elektrosłabych i silnych), które wyżej dominują. Można też sądzić, że siły występujące tam są dość duże. Siły grawitacyjne. Zauważmy, że może też dojść do sytuacji, w której obie formy energii potencjalnej są sobie liczbowo równe. W momencie tym układ jest wyzerowany. Znika jako istnienie grawitacyjne. Można przypuszczać, że w tym momencie znikają także oddziaływania elektrosłabe i silne. Byłby to stan unifikacji wszystkich oddziaływań z grawitacją, która staje się dalej, głębiej, jedynym czynnikiem zmian. A przy dalszym zbliżaniu...działa grawitacja odpychająco. Czy to już zbyt daleko posunięta fantazja? Już nie, gdyż mamy już za sobą poprzedni artykuł (*).  
   A co z konkretnymi ciałami? Każde ciało jest układem o określonej masie grawitacyjnej (była o tym mowa już w wymienionym artykule). Jeśli ulega ono ściśnięciu, na przykład wskutek zapaści grawitacyjnej, jego masa maleje. Jak długo (wraz z zagęszczaniem się materii) może masa maleć? Przede wszystkim oznaczać by to mogło, że masa każdego ciała mierzona przez nas, jest większa, niż masa zawartej w nim substancji. O ile? O wartość energii jego pola grawitacyjnego. Czym jest ta „substancja”? To sprawa dalszych badań. Tak na marginesie, „oznaczałoby to możliwość istnienia granicy ściskania, odpowiadającej masie substancjalnej”. A co posiada tę masę substancjalną? Zaraz, zaraz. Głębiej istnieje też odpychanie, a więc znów pole. Czy zatem masę li tylko substancjalną ma układ tylko wtedy, gdy pozbawiony jest on cech tak przyciągania, jak i odpychania (ma zerową masę)? Chyba tak, gdyż wówczas nie wytwarza pola (które też posiada masę)... Czy zatem masa substancjalna nie istnieje? Czy wszystkim jest pole? A plankony? Przed nami sporo jeszcze przemyśleń. O jaką materię tu właściwie chodzi? Chyba nie o tę znaną nam z autopsji. Czy zatem to tylko i wyłącznie fantazja?
   A jak to jest w odniesieniu do plankonów odpowiednio do siebie zbliżonych (tworzących przecież nasze ciało)? Co to znaczy „odpowiednio”? Na styku? A co to jest ten styk, jeśli mowa o polu? Pole do popisu dla bozonów przekazujących siły? Jakich bozonów? Wszystkie one zbudowane są z plankonów... Czy w ogóle istnieje możliwość jednoznacznego określenia tej „substancjalnej” masy? Zresztą w jej istnienie przed chwilą zwątpiliśmy. Ale „materia materialna” (a nie polowa) chyba istnieje. Przemyślimy to dalej. Jak widać, pytania żyją swoim życiem i są bardzo niecierpliwe... 
   Jak wiadomo, efekt ubytku masy dotyczy też innych oddziaływań. Szczególnie wyraźny jest w odniesieniu do jąder atomowych (co jest rzeczą powszechnie znaną, a nawet wykorzystywaną; u ajatollów centryfugi nawet się śpieszą). A przecież masa stanowi źródło oddziaływań grawitacyjnych (a nie silnych). Co by stąd wynikało? Można zaryzykować twierdzenie, że sprawa dotyczy w każdym przypadku tylko i wyłącznie oddziaływania grawitacyjnego, choć na wyższym poziomie organizacji bytu, czyli w naszym doświadczalnym odczuciu, jawi się nam jako efekt związany z oddziaływaniem (np.) silnym. Wnioskiem stąd byłby sąd, że grawitacja jest oddziaływaniem podstawowym, elementarnym. Z niego biorą się pozostałe! O pierwotności grawitacji świadczy zresztą ciągłość (nie skokowość) zmian energetycznych. Ta ciągłość byłaby więc indykacją pierwotności. Czy słusznie? Z filozoficznego punktu widzenia „to dopuszczalne”. Skwantowanie, w każdym razie jego aspekt probablistyczny, jest więc wtórnym efektem złożoności, „sterowanej” jednak przez niepodzielność ładunku elementarnego. A grawitacja? Jej ciągłość ma też swoją granicę, dużo głębiej. Wyznacza ją byt absolutnie elementarny, który zaczynamy już utożsamiać z plankonem. Herezja? Cóż, Tak by wynikało (że herezja, czy, że tak by wynikało?).
   ²¹) Wróćmy do naszych dwóch plankonów i do wyniku, jaki otrzymaliśmy. „To nie takie jednoznaczne”  - zauważa być może któryś z czytelników. – „To zależy z ktorej strony patrzymy”. Układ widniejący na rysunku jest bowiem asymetryczny, tym, że posiada wyróżnione osie symetrii (nie tak, jak kula). „Grawitacja nie znika więc dla patrzącego z bliska i znajdującego się poza centrum odcinka, jaki tworzą środki plankonów.” Pamiętajmy jednak, że rysunek nasz jest jedynie upoglądowieniem sprawy. Nie uwzględnia (jak na razie nie zgłębionych) szczególnych cech topologicznych plankonu. Mimo wszystko można by widzieć ten układ jako rodzaj dipola, którego pole znika bardzo szybko wraz z odległością. Oddziaływać ze sobą mogą więc układy (wyzerowane) znajdujące się bardzo blisko siebie. Zasięg tego pola jest oczywiście tym krótszy, im więcej plankonów wchodzi w jego skład. Czy to nie kojarzy się z oddziaływaniem jądrowym? Można też do tej sprawy podejść inaczej. Otóż specyficzna topologia plankonu sprawia, że układ rzeczywiście nie jest widoczny grawitacyjnie (pomimo istnienia asymetrii), a dipolowość nie odgrywa tu roli (Jaka jest ta specyficzna topologia?). Czy to przekonuje?          Można też podejść jeszcze inaczej. Narysowany powyżej układ jest statyczny. W rzeczywistości, można tak przypuszczać, mamy jednak do czynienia z drganiami, z określoną dynamiką wewnętrzną układu. Istnienie możliwości odpychania jest z tym spójne. Może mieć to wpływ na to, jak go „widzimy” (na przykład jako coś absolutnie symetrycznego), a także na jego zachowanie się w polu zewnętrznym, które indukować może (dodatkową) asymetrię. Układ wówczas jednak jest źródłem pola (nie jest zerem grawitacyjnym). Przypomina to diamagnetyzm, a także kojarzy się z fotonami – nie posiadającymi przecież masy spoczynkowej, a jednak reagującymi na zewnętrzne dla nich pole grawitacyjne, a nie inne (w tym kontekście nie jako wynik fizycznego zakrzywienia przestrzeni). Interesujące w tymże kotekście, że fotony nie reagują na pole elektromagnetyczne. To dość wymowne. Nie reagują, bo same przekazują? Można już było na to zwrócić szczególną uwagę dawno temu. Teraz jednak jest ku temu bardzo stosowna okazja. Która z przedstawionych tu koncepcji jest słuszna? To sprawa dalszych badań, choć mamy tu interesujący punkt zaczepienia – drgania plankonów tworzących układ. A jak to ująć matematycznie? To wyzwanie nawet dla tych, którzy odrzucają z kretesem całą tę koncepcję. Jeszcze wrócimy do tych kwestii, a na razie zauważmy, że ta ostatnia opcja przypomina podejście klasycznie kwantowe. Przy tej sposobności warto dodać, że, jeśli już mowa o drganiach, wielce obiecujące (badawczo) są sytuacje rezonansowe. Daje to szanse na ewentualne znalezienie warunków stabilności układów plankonowych, na tworzenie (na papierze) określonych reguł wyboru. W dodatku jakoś to nam przypomina koncepcję strun (szczególnie te drgania). Właściwie w tym widzieć można pomost między deterministyczną grawitacją, a indeterministyczną machaniką kwantową. Trochę przegiąłem...? Zobaczymy dalej.
²²) W refleksji ²¹) zwróciłem miedzy innymi uwagę na możliwość istnienia drgań plankonów tworzących elsymon. Jak mogą przebiegać drgania w pojedyńczej komórce czworościanowej? Wymogi symetrii nakazują, by drgania odbywały się parami z przesunięciem w fazie o 180 stopni. A w układzie takich czworościanów? Układ może być stabilny pod warunkiem dopasowania, to znaczy, istnieć mogą tylko takie układy, które są wewnętrznie zrezonowane, dopasowane, stabilne. W układzie takim wszystkie drgania zachodzące równocześnie powinny należeć do tej samej rodziny fourierowskiej.  Warto zwrócić uwagę też na to, że zewnętrzne dla układu pole (grawitacyjne) może zakłócić drgania układu, jego harminię i spowodować na przykład jego rozpad. Jak widzimy, nie wszystkie układy plankonów mogą być cząstkami (elsymonami). Zbiór możliwych opcji jest ograniczony. Oczywiście wiemy o tym z badań empirycznych. Do badań szczegółowych zapraszam młodych. Sądzę, że na bazie moich fantazji nie będzie rzeczą niewykonalną znalezienie (teoretyczne) odpowiednich reguł wyboru. W wyniku, jestem przekonany, otrzymają oni coś podobnego do modelu standardowego, tym razem bazującego jednak w całości na grawitacji. Na tym polega nowum. W dodatku, tym razem, będą musieli młodzi atakować problem "od dołu". Mamy bez liku tematów badawczych.
²³) U Sumerów liczba 12 miała szczególne znaczenie. Czy z powodu tego dwunastościanu? Oni coś wiedzieli? A może wiedział ktoś, kto im tę wiedzę przekazał (tylko dla wtajemniczonych kapłanów, jako "przekaz boski"). Liczba ta była liczbą świętą. Wiedzieli (wierzyli), że Układ Słoneczny zawiera 12 ciał niebieskich (wliczając w to Księżyc i planetę Nibiru i uwzględniając Pluton). Skąd oni to mogli wiedzieć? Nie o to mi chodzi. Od nich się wzięło 12 znaków zodiaku – aktualne do dziś. Cyferblat zegara podzielony jest na 12 segmentów. W Biblii mowa o 12-tu pokoleniach Izraelitów. Iloczyn liczb 12 i 5 (liczba palców, pięciokąt, dwunastościan foremny), daje liczbę 60, stanowiącą podstawę sumeryjskiego systemu liczenia. Można podać sporo innych przykładów. Także w Torze znaleźć można sporo ze spuścizny Sumerów. Kto może wiedzieć, może Mojżesz na górze Synaj ponownie, otrzymał ten sam przekaz, co otrzymali Sumerowie dwa tysiące lat wcześniej? Przekaz tajemniczy, zaszyfrowany, przeznaczony dla tych, którzy będą w stanie go odczytać? Przekaz przeznaczony dla wszystkich, a nie dla wybrańców – kapłanów sumeryjskich. Przekaz zaszyfrowany literami alfabetu. Jako pierwszy w historii Mojżesz wprowadził bowiem  alfabet, (już nie hieroglify), do dziś używany alfabet hebrajski. Na bazie pisma hebrajskiego stworzono pismo fenickie, a póżniej greckie i łacińskie. Alfabet hebrajski liczy 22 litery, a każda litera ma swój odpowiednik liczbowy. Dlaczego 22? Tak "przypadkiem" człowiek posiada 22 pary chromosomów (nie licząc chromosomów płci XY i XX). W sumie każda komórka ciała posiada 46 chromosomów.
   W Torze, właśnie w niej, znaleźć można sporo zaszyfrowanych informacji. Dziś łamaniem tych szyfrów zajmują się naukowcy, kryptolodzy zaopatrzeni w komputery o dużej mocy obliczeniowej. Powszechnie (już) znany jest tak zwany kod Biblii. Także mędrcy Tory, już przed wiekami doszli do ciekawych wniosków. Wcale nie zajmowali się natrętnym (i pokrętnym) udawadnianiem istnienia Boga (Celują w tym dostojnicy katoliccy).  Jeśli ktoś chce udowadniać, oznacza to, że jego wiara, to tylko fasada, fasada, za którą działy się (i dzieją) różne (na ogół niezbyt chwalebne) rzeczy.
   Na szczególną uwagę zasługuje Nechunia Ben Hakanah, żyjący na przełomie pierwszego i drugiego wieku. Otóż bazując na Torze, obliczył on wiek Wszechświata na 15,3 miliarda lat. Inny mędrzec, Ramban (Rabi Mosze Ben Nachman), żyjący w wieku trzynastym, przedstawił model Wszechświata na samym początku, konsystentny z modelami rozważanymi dziś, nawet zbieżny z tym rozwijanym w moich pracach. Wystarczą już te dwa przykłady.
   Wracając do liczby 12, tyle lat trwa edukacja (w zasadzie obowiązkowa). Chyba to też nie przypadek. Współczesna kultura europejska w znacznej mierze bazuje na spuściźnie starożytnych, wśród których eksponowani bardzo Grecy stanowią tylko skromne ogniwo. Szkoda, że pewni barbarzyńcy spalili Bibliotekę Aleksandryjską. Także w naszych czasach palenie książek, to nie tylko wybryk jakiegoś paranoicznego zbrodniarza.
   Być może bryła dwynastościanu foremnego, zbudowana z plankonów, spełnia jakąś wyjątkową rolę jako ważny element strukturalny. Czy oni o tym wiedzieli? Oni znali świętą liczbę 12.
Wróćmy na ziemię. Przecież te wszystkie moje popełnienia, to tylko fantazja.
Interesujące dane zaczerpnąłem z książek: Zecharia Sitchin – „Kosmiczny kod. Księga szósta kronik Ziemi" (Wydawnictwo Prokop); Jeffrey Satinover – „Kod Biblii. Ukryta prawda”.

 *) Dualny charakter grawitacji
**) W tym roku ukazał się jego podręcznik, w którym umotywował wprowadzenie pojęcia atomu do chemii. Sam pomysl pojawił się już w roku 1803.
***) Z elektrodynamiki klasycznej wiadomo, że ruchowi przyśpieszonemu naładowanej cząstki towarzyszy emisja promieniowania elektromagnetycznego. Słuszne to jest pod warunkiem, że nie mamy do czynienia z ruchem cyklicznym.  Ruch przyśpieszony niecykliczny cząstki, powiedzmy, że naładowanej, oznacza, po pierwsze, jej uczestnictwo w określonym oddziaływaniu, a po drugie,  nieodwracalną zmianę energii potencjalnej uwidaczniającą się w zmianie energii kinetycznej. „Nieodwracalną”. Tylko wtedy bowiem jest sens mówić o promieniowaniu. Jeśli jest odwracalna (ruch cykliczny), to emisja promieniowania nie jest możliwa, gdyż oznaczałoby to trwałą zmianę energii układu, a więc zniszczenie cykliczności. A przecież zjawiska cykliczne istnieją. Energia (łączna) układu cyklicznego jest stała. Taki układ cykliczny jest układem energetycznie niezmiennym, oczywiście jeśli pozostawić go sobie. W szczególności chodzi tu o układy elementarne, takie, jak atom (stacjonarne orbity elektronowe). Zatem, nic dziwnego, że atom nie emituje promieniowania pomimo, że elektrony okrążając jądro cały czas poruszają się ruchem przyśpieszonym. To przypomina jeden z postulatów Bohra. Po stu latach, to już  nie postulat. Choć masa grawitacyjna podczas tego ruchu może ulegać zmianie (elipsa), a prędkość (jako wielkość wektorowa) nie ustala się, układ jest stabilny. Jeśli jednak, np. w skutek zderzenia z jakąś cząstką elektron straci część swej energii kinetycznej, oczywiście opada niżej. Atom znajduje się w nowym stanie (stacjonarnym), po emisji fotonu o określonej energii, która uwarunkowana jest przez oddziaływanie elektromagnetyczne (na przykład światło widzialne).
       Podczas niecyklicznego ruchu przyśpieszonego cząstki posiadającej ładunek elektryczny mamy do czynienia z emisją promieniowania. W jakim momencie? Rozważanie tej kwestii wykracza poza ramy poruszanej tu tematyki. Tyle gdy chodzi o cząstki posiadające ładunek. Sytuacja jest inna w przypadku oddziaływania grawitacyjnego. W przypadku orbity zamkniętej wszystko jasne. A podczas ruchu niecyklicznego, czy emitowane jest jakieś promieniowanie? Gdy chodzi wyłącznie o grawitację, to raczej nie. 
****) W innej pracy, eseju poświęconym czarnym dziurom zwróciłem uwagę na możliwość kwantowania energii grawitacyjnej, z tym, że w układzie bardzo specyficznym, w jądrze galaktyki, zamkniętym przez horyzont grawitacyjny. „Marzenia fizyków”,  nawet najśmielsze, nie sięgają jednak w głąb czarnych dziur, jakby to było owocem zakazanym. Tam chodzi jednak o warunki skrajnie silnej grawitacji. Pomijając to, już w tej pracy, powyżej, właściwie zasugerowałem (w formie pytania) to, że już istnienie (ewentualne) plankonów przypieczentowuje istnienie skwantowania grawitacji. Wszak skwantowanie oznacza możliwość porcjowania. Traktowanie grawitacji jako „żywiołu” o charakterze ciągłym z nieograniczonością w głąb, wprost wyklucza możliwość choćby renormalizacji stosowanej w kwantowej teorii pola – z tego (formalnie) powodu teoria ta nie rozważa grawitacji; a tym bardziej  możliwości jej skwantowania. Coś innego, gdy grawitacja posiada swe konkretne źródło – jest atomistyczna. Przy tym takie  skwantowanie wcale nie wyklucza ciągłości zmian pola. Atomistyczność bytu grawitacyjnego. Właśnie to daje szansę, jestem przekonany, na dokonanie renormalizacji z uwzględnieniem grawitacji. Z całą pewnością jednak rzecz nie kończy się na tym.
*****) Już w XVIII wieku Titius odkrył ciekawą prawidłowość dotyczącą orbit planet Układu Słonecznego. Bode to upowszechnił, ponoć przypisując sobie odkrycie. Przez jakiś czas reguła ta nazywana była nawet regułą Bodego. Dziś mówi się przeważnie o regule Titiusa-Bodego (T-B).
    Chodzi o to, że planety okrążające Słońce nie zajmują miejsc przypadkowych. Otóż średnie odległości poszczególnych planet od Słońca ująć można w pewnej prostej zależności matematycznej. Jeśli przyjmiemy za jednostkę, średnią odległość Ziemia-Słońce, mamy:
                                                       a = 0,4 + 0,3n 
przy czym n jest równe zeru, oraz kolejnym potegom liczby 2: 1, 2, 4, 8, 16, 32, 64, 128. Liczbie 0 odpowiada planeta Merkury. Oto tabela zestawiajaca wartości a dla poszczególnych planet z rzeczywistą odleglością.
Planeta
n
T-B
Odl.rzeczyw.
Merkury
0
0,4
0,39
Wenus
1
0,7
0,72
Ziemia
2
1,0
1,0
Mars
4
1,6
1,52
-
8
2,8
-
Jowisz
16
5,2
5,2
Saturn
32
10,0
9,54
Uran
64
19,6
19,2
Neptun
-
-
30,1
Pluton*
128
38,8
39,5
*) Pluton niedawno usunięto, uznano za planetę karłowatą, tak, jak wiele innych ciał znajdujących się w pasie Kuipera. Jak widać, mamy zgodność zaskakująco dobrą i trudno uznać to za przypadek. Zastanawiające, że liczbie 8 nie odpowiada żadna planeta. Jeszcze bardziej zastanawiające jest to, że znajdujące się tam planetoidy (asteroidy) odkryto (największe z nich) właśnie dzięki regule T-B. Odkryto je na samym początku XIX wieku (Ceres: a = 2,8; Pallas: a = 2,8; Juno: a = 2,7 i Westa: a = 2,4). Zastanawia też „nieobecność” Neptuna. Ale nie musi to świadczyć na niekorzyść samej reguły T-B. Może to stanowić wskazówkę na to, że już po utworzeniu się Układu Słonecznego, miało miejsce wydarzenie (kolizja), które wypaczyło pełną zgodność. Być może między Marsem, a Jowiszem krążyła planeta, która uległa rozbiciu i rozproszeniu, być może Neptun, planeta bliźniacza (jak się dziś okazuje) Uranowi, z tego samego powodu doznała grawitacyjnego pchnięcia. Nie będę tutaj snuł opowieści niezgodnych z dzisiejszym widzeniem spraw. Sądzę, że najlepszą odpowiedź na pytanie: „Dlaczego?” uzyskamy studiując pisma Sumerów (a nie dzisiejszych astronomów). Dla ułatwienia zachęcam do lektury książki Zechrii Sytchina pt. Dwunasta planeta.
   Dziś nie traktuje się tej reguły zbyt poważnie, gdyż nie wiadomo skąd ta prawidłowość się bierze, co ją fizycznie uzasadnia. Nie ma punktu zaczepienia. By nie rozwijać radosnej twórczości amatorów, poprostu pomija się rzecz milczeniem lub co najwyżej widzi się w tym „tajemniczy przypadek”. A może jednak istnieje skwantowanie orbit, także w odniesieniu do planet Układu Słonecznego (i ogólnie, wszystkich układów planetarnych)?
******) Elsymon. Sporo czasu po wprowadzeniu tej nazwy, podczas ponownej lektury manuskryptu książki, na której bazie powstał ten artykuł (Pofantazjujmy o Wszechświecie II. W głąb materii: grawitacja w podwymiarach”), tuż przed jej wydaniem, poczułem się trochę dziwnie. Po plecach przeleciały mi ciarki. Przecież słowo El bierze się z hebrajskiego Elohim (tak, jak EL-AL, Int-EL itp.), a słowo siman”, to po hebrajsku znak. Znak Boga... Warto zajrzeć do pierwszych zdań Tory (Genesis) i skojarzyć je z kontekstem tej pracy. Chyba dawno temu ktoś dużo wiedział...


Maj 2013

Następny artykuł tej serii: Energia potencjalna układu plankonów. Sugestie dotyczace budowy czastek. Czym jest ciemna materia?
Treść: Wyprowadzenie wzoru na energię potencjalną układu dwóch plankonów. Sens fizyczny otrzymanych wyników. Konkretne sugestie dotyczace budowy cząstek, na bazie modelu plankonowego i grawitacji dualnej.
Wszechświat od samego początku: panelsymon, przyśpieszona ekspansja – Urela (nie inflacja), kończąca się przemianą fazową. Istota ciemnej materii bazująca na modelu plankonowskim i na urelowskiej ekspansji. 









2 komentarze: